Na weekend do Lwowa.
Najstarszy i najbardziej znany cmentarz lwowski. Jedna z czterech narodowych nekropolii Rzeczpospolitej i chyba najsłynniejsza, symbol dawnych polskich Kresów. Szacuje się, iż znajduje się na nim co najmniej 300 tysięcy grobów, w tym 2 tysiące grobowców.
Łyczakowski to murowany punkt każdej wycieczki z Polski, czemu trudno się dziwić. Turystów z innych krajów za bardzo tu nie widać, co także nie jest zaskoczeniem: cmentarz pełen jest wysokiej klasy dzieł sztuki rzeźbiarskiej, ale takie można oglądać w wielu miastach Europy.
Ja w ogóle uwielbiam łazić po cmentarzach, gdzie zawsze najmocniej odbija się historia, więc nie mogłem tu nie zajrzeć.
Założony został w 1786 roku, jest zatem w czołówce najbardziej wiekowych i nadal istniejących cmentarzy kontynentu. Wcześniej pochówki odbywały się w granicach miasta, zazwyczaj przy kościołach, co stwarzało nieustanne ryzyko wybuchu epidemii oraz ograniczało rozwój zabudowy. Sytuację tę postanowił uporządkować cesarz Józef II, który dekretem nakazał zamknięcie wszystkich nekropolii miejskich w całym państwie (!) i wyznaczenie nowych na pustych terenach. Nie trzeba dodawać, że wywołało to u poddanych szok, bowiem do tej pory pochówki poza miastem uznawano za... profanację majestatu śmierci.
Przez pierwsze dekady na Cmentarzu Łyczakowskim dominowała kultura niemiecka i takie napisy nagrobne przeważały. Zaczęło się to zmieniać dopiero po powstaniu listopadowym, a ostatecznie w II połowie XIX wieku większość grobów miało już polski charakter. W okresie autonomii Łyczaków stał się miejscem spoczynku zasłużonych obywateli, panteonem Wielkich Lwowian. Oczywiście w tym czasie stolica Galicji nadal był wielonarodowościowym miastem, więc grzebano na nim także przedstawicieli innych narodów, w tym wielu sławnych Ukraińców.
W tekstach o Łyczakowskim bardzo często pojawiają się opisy fatalnego stanu polskich grobów. Wiedząc, jak wyglądają stare cmentarze na Ziemiach Wyzyskanych, spodziewałem się morza ruin. Na miejscu spotkała mnie miła niespodzianka, bo, moim zdaniem, całość wygląda dość nieźle. Oczywiście sporo jest nagrobków w takiej formie...
...lecz i dużo zostało wyremontowanych za polskie pieniądze. Ogólnie, po latach zaniedbań i celowych dewastacji, to naprawdę mogło być tutaj znacznie gorzej.
Po przekroczeniu głównej bramy zobaczymy kilka okazały kaplic grobowych, w tym często fotografowaną od rodziny Baczewskich z 1882 roku.
Na Łyczakowskim wybudowano 24 kaplice rodzinne, ale jedna została zniszczona w czasie II wojny światowej.
Z tego miejsca odbijamy w lewo. Wyłożony kostką chodnik prowadzi wzdłuż wielu ciekawych grobowców.
Warto przyglądać się szczegółom: na przykład trójdzielny herb Rzeczpospolitej z okresu powstania styczniowego. Ustawiono go przy nagrobku Seweryna Goszczyńskiego, uczestnika powstania (co prawda listopadowego, ale nie czepiajmy się szczegółów). Goszczyńskiego opisano jako "wieszcza", ale przyznaję, że nie znam nic z jego twórczości.
Jedną z większych konstrukcji jest obelisk Konstantego Juliana Ordona, którego sławnym uczynił Adam Mickiewicz w swoim wierszu. W Reducie Ordona bohater został uśmiercony, w co wiele osób uwierzyło i było potem mocno zdziwionych, kiedy zobaczyło dawnego powstańca żywego . Ordon dożył sędziwego wieku i życie odebrał sobie sam, we Florencji.
Szukaliśmy grobu Marii Konopnickiej, czyli tego będącego w czołówce najbardziej popularnych. Znaleźliśmy prawie bez błądzenia. Przy tej kostkowanej nawierzchni wygląda trochę sztucznie, jak atrapa. Oryginalne popiersie pisarski zostało zniszczone (lub zaginęło) podczas wojny, obecne odtworzono w latach 50. z polecenia władz radzieckich (!). Tacy to byli dobrzy gospodarze!
Od tego momentu będziemy poruszać się już nie do konkretnej postaci, ale na wyczucie. Gdzie nas oczy poniosą, która droga na skrzyżowaniu stanie się jaśniejsza. Wszystko co potem zobaczyliśmy było dziełem szczęścia lub przeznaczenia . Takie podejście ma jeden niezaprzeczalny plus - unikniemy frustracji, że wśród tysięcy grobów nie odnajdziemy tego właściwego.
Przyglądając się grobom nie sposób zauważyć, iż niektóre... zasłonięto! Takie można odnieść wrażenie widząc nowe powojenne tablice i rzeźby ustawione tuż przed starymi.
Czy to było celowe działanie aby "pomniejszyć" polskość cmentarza? Można polemizować. Przecież stary grobowiec nadal jest widoczny i nie przestał istnieć, więc taka "zasłona" wzbudzać może co najwyżej politowanie. Inna sprawa to fakt, iż Łyczakowski jest ciągle najbardziej nobilitującym miejscem pochówku, więc mimo jego oficjalnego zamknięcia nieustannie przybywało na nim "lokatorów". A że wszędzie jest ciasno, to wciskano się w każdy wolny kąt. W każdym razie wygląda to dość dziwnie...
Groby z czasów ZSRR są zazwyczaj pomijane przy opisie cmentarza wśród blogerów i w przewodnikach. Bo za nowe. Bo nie pasują. Bo brzydkie. Bo nie polskie. Tak choćby współczesne nagrobki w Polsce przedstawiały jakąś wartość artystyczną! W ogromnej większości są bezpłciowe i nudne. Tymczasem tutaj naprawdę jest na czym zawiesić oko - cała masa bardzo realistycznych rzeźb. Mamy wrażenie patrzenia zmarłym w twarz. I te postaci kilkuletnich dzieci, robią wrażenie...
Jak dla mnie ta "nowoczesna" strona Łyczakowskiego jest nie mniej ciekawa niż "tradycyjna". Często obie stoją obok siebie w ramach kontrastu:
* po lewej spoczywa Wasyl Iwanicki, ukraiński reemigrant z Kanady i filantrop,
* po prawej Honorata Borzęcka, także angażująca się w działalność dobroczynną, tylko półtora wieku wcześniej.
Kolejna duża rzecz - z daleka wydawał się jakimś monarchą, ale to "tylko" burmistrz Lwowa Michał Michalski. Widać, że obiekt po renowacji.
Kaplica ze skromniejszym otoczeniem.
Sporo cesarsko-królewskich radców dworu i innych uczestników austriackiego życia dworsko-politycznego.
Niektóre rzeźby bardzo przypominają współczesnych polityków - w tym przypadku byłem przekonany, że to premier Netanjahu!
Tu z kolei alternatywa dla tradycyjnych zdjęć - fajna, bo kolorowa!
Imiona dzieci często zdrobniano. Mam znajomych, którym zostało tak na zawsze - stare konie, a dalej są Tomeczkami i Michałkami.
Gdzie indziej można połamać sobie język próbując całość odczytać.
Liczne przykłady dawnego multi-kulti:
* pani Klementyna o jakże polskim czy rusińskim nazwisku Bake-Bakin (a za nią skocznia narciarska),
* rodzina Frey, z której przynajmniej część się spolonizowała,
* i odwrotny przykład ukrainizacji - przymusowej lub dobrowolnej.
Wiedziałem, że Kloss istniał naprawdę!
Wołodymyr Iwasiuk, poeta i muzyk. Prekursor ukraińskiego popu w Kraju Rad. W 1979 roku znaleziono go powieszonego w lesie. Oficjalnie popełnił samobójstwo, natomiast według teorii spiskowej sprzątnęło go KGB. Pośmiertny Bohater Ukrainy.
George Gamache był kanadyjskim artystą, który tak pokochał Lwów, że zamieszkał tu na stałe.
Niedawno wyremontowany nagrobek rodziny Grabińskich. Motyw śpiącego anioła jest często obecny na Łyczakowie, za to prawie nie występują modne w owym czasie trupie czaszki z piszczelami.
Widoczny na tym zdjęciu pomnik jest prosty, ale ukazano na nim rodzinną tragedię w postaci tonącego okrętu. Data 31 sierpnia 1986 roku to dzień, w którym poszedł na dno SS Admirał Nachimow, statek pasażerski pływający z turystami po Morzu Czarnym. W wyniku kolizji z inną jednostką zginęły 423 osoby udające się do Soczi, w większości Ukraińcy, w tym przypadku zapewne matka i córka. Takie mogiły zawsze silnie oddziaływują na moją psychikę.
Czasem ktoś urządził sobie prywatne podwórko...
...innym razem aresztowano całą figurę.
Aniołek z błędem ortograficznym.
Artur Grottger, jeden z czołowych malarzy okresu romantyzmu. Znane są zwłaszcza jego serie rysunków pod tytułami "Warszawa", "Polonia", "Lithuania" i "Wojna" dotyczące powstania listopadowego oraz okresu go poprzedzającego. Piszę o tym, bo już kilka osób po usłyszeniu jego nazwiska zareagowało hasłem "pierwszy raz słyszę!".
Jeśli spotykamy lwa, to znaczy, że chodzi o jakąś osobę szczególnie związaną z miastem: Tadeusz Rutowski był prezydentem w czasie I wojny światowej, kiedy to Lwów okupowali Rosjanie. Następny grobowiec kompleksowo odnowiony przez polsko-ukraiński zespół.
Najciekawsza, moim zdaniem, kaplica wyglądająca niczym mała cerkiew. Pochowano w nim rodzinę Barszczewskich.
Ją dopiero czekają prace restauracyjne, o czym informowała kartka na żelaznej bramce.
Na Łyczakowskim można spędzić wiele godzin. Oprócz zadumy czy podziwiania sztuki cmentarnej będzie to także dobra gimnastyka, gdyż teren jest mocno pofałdowany. Możemy również się dotlenić, bowiem nekropolia posiada cechy parku z racji gęstego zadrzewienia.
Część cywilna jest szalenie interesująca, ale przecież większość turystów przyjeżdża głównie dla sektorów wojskowych. Tych jest kilka, na starszych chowano uczestników kilku powstań. Los nas tam nie pokierował, więc trafiliśmy od razu na Cmentarz Obrońców Lwowa, popularnie nazywany Cmentarzem Orląt.
O jego historii napisano już tak wiele, że nie ma sensu wszystkiego przytaczać. Wystarczy jedynie wspomnieć, że po zwycięskiej dla Polaków wojnie z Ukraińcami, a następnie bolszewikami, postanowiono pochować na jednej nekropolii większość polskich obrońców miasta (którzy pierwotnie spoczywali w rozmaitych miejscach). Otwarcie nastąpiło w 1924 roku, lecz prace przy nowych elementach trwały aż do wybuchu kolejnej wojny. Niektórych planów rozbudowy nie zdążono zrealizować, ale powstał niewątpliwie piękni i majestatyczny obiekt, prawdopodobnie wzorowany na francuskich cmentarzach wojennych.
Z oczywistych przyczyn nie mógł on być darzony sympatią przez Ukraińców, więc jak tylko sanacyjna Polska przestała istnieć, to rozpoczął się proces dewastacji. Najpierw dość powolny: wojna nie poczyniła większych szkód, dopiero w okresie ZSRR zaczęto niszczyć niektóre pomniki, splądrowano katakumby, urządzono tu wysypisko śmieci. Mimo to na zdjęciach z początku 1971 roku widać, że jeszcze większość elementów jest na swoim miejscu, choć mocno zaniedbanych. Cios nastąpił kilka miesięcy później, w sierpniu: na teren nekropolii wjechały czołgi i spycharki. Zmasakrowały groby, zerwały kolumnadę. Trzy solidne pylony okazały się silniejsze i przetrwały te pieszczochy. Katakumby wybebeszono, przebudowano i uruchomiono w nich zakład kamieniarski. Cmentarz Orląt praktycznie przestał istnieć.
(Powyżej fragmenty zniszczonej kolumnady)
Nie wiem, kto podjął decyzję o unicestwieniu cmentarza - czy miejscowe władze ukraińskie czy raczej centrala w Moskwie? Na pewno jednak nikt nie stanął w jego obronie.
Sytuacja zaczęła się zmieniać w 1989 roku, kiedy to pracownicy firmy Energopol (budujący na Ukraińskiej SRR elektrownię atomową) przystąpili do pierwszych działań ratunkowych. Najpierw nielegalnie, potem po powstaniu niepodległej Ukrainy do działania ruszyła oficjalnie strona polska. Współpraca polsko-ukraińska nigdy nie była w tym temacie łatwa: ci pierwsi uważają, że z przyczyn historycznych i ludzkich cmentarz powinien zostać przywrócony do stanu pierwotnego, ci drudzy traktują go jako symbol obcej dominacji w ukraińskim mieście. Każda strona ma swoje racje.
Ponowne otwarcie nastąpiło 81 lat po pierwszym - w 2005 roku. Porównując nekropolię z fotografiami z okresu międzywojennego widać, że niemal wszystko wygląda jak kiedyś. Nie było szans na odbudowę łuku triumfalnego (kolumnady), zmieniła się treść niektórych napisów. Jest problem z lwami, o którym za chwilę napiszę. Ale biorąc pod uwagę jak cmentarz wyglądał jeszcze kilkanaście wiosen wcześniej to obecny stan można potraktować jako cud. Dosłownie powstał z gruzu i zgodzę się z tymi, którzy twierdzą, że to najładniejsza polska nekropolia wojenna.
Pochowano tu około 3 tysiące osób - zarówno bezpośrednie ofiary starć, jak i tych, którzy umarli później. Sporą część obrońców stanowiły osoby nieletnie, najmłodszy miał... 9 lat. Z dzisiejszego punktu widzenia użycie dzieciaków w wojnie jest zbrodnią, nawet jeśli zgłaszają się ochotniczo, jak w tym przypadku. Wtedy normy były jednak inne...
W najwyższym miejscu stoi okrągła kaplica z 1924 roku. Często dyżuruje w niej jeden z polskich opiekunów cmentarza.
W katakumbach, podzielonych na dwie części, złożono 72 ciała ściągnięte z całego frontu polsko-ukraińskiego.
Jak dla mnie najciekawsze są pomniki żołnierzy cudzoziemskich. Musieli tak myśleć także powojenni dewastatorzy, bo według niektórych źródeł zniszczono je już w latach 50. XX wieku.
Po lewej stronie umieszczono pomnik amerykańskich lotników odsłonięty w 1925 roku, a ufundowany przez Polonię z Chicago. Amerykanie akurat o Lwów nie walczyli, lecz z Sowietami. Z 17 ochotników trójka nie wróciła już do domu. Przed wojną napis brzmiał "Amerykanom poległych w obronie Polski", a dziś przybrał formę "Amerykanom poległym w walce o Polskę". Różnica niewielka, ale istotna. Angielska inskrypcja pozostała bez zmian, lecz przywrócono ją w pełni dopiero w 2016 (przedtem przebijała spod tynku).
Na prawo pomnik Francuzów. Przybysze znad Sekwany także bili się z Armią Czerwoną, a nie z Ukraińcami. Początkowo pochowano ich we Lwowie 17, ale stopniowo rodziny sprowadzały zwłoki do siebie i pozostał tylko jeden biedak - szeregowiec Jean Larouet. Nie miał bliskich, nikt go nie chciał u siebie czy uznano, że powinien na zawsze leżeć w ziemi o którą walczył?
Pomiędzy rzędami identycznych krzyży zdarzają się pojedyncze mogiły w odrębnym stylu. Niektóre należą do osób bardziej znanych, inne do żołnierzy, którzy w jakiś sposób się wyróżnili. Józef Mazanowski został czterokrotnie odznaczy orderem Virtuti Militari, zasłynął zdjęciem z ratusza flagi ukraińskiej i wywieszeniem biało-czerwonej.
Mogiła Nieznanego Żołnierza z której w 1925 roku wydobyto ciało bezimiennego szeregowca i od tego czasu spoczywa on w Warszawie w Grobie Nieznanego Żołnierza.
Mieliśmy tu do czynienia z pewnym rozdzwonieniem jaźni: w stolicy RP szczątkom obrońcy Lwowa oddawano za czasów komuny cześć, natomiast miejsce pierwotnego pochówku zostało rozjechane czołgiem i skazane na zapomnienie...
Mogiła Pięciu Nieznanych z Persenkówki kryjąca zwłoki kolejnych niezidentyfikowanych wojskowych, których śmierć dosięgła w tej lwowskiej dzielnicy. Oryginalnie zdobił ją miecz stylizowany na Szczerbiec (miecz koronacyjny królów polskich) oraz napis "Nieznanym bohaterom, poległym w obronie Lwowa i Ziem Południowo-Wschodnich". Przywrócenie takiej treści nie mogło się spodobać stronie ukraińskiej, dla której to przecież "ziemie zachodniej Ukrainy" a nie "południowo-wschodnie" . Po wieloletniej przepychance czytamy ostatecznie sformułowanie skopiowane z Grobu Nieznanego Żołnierza "Tu leży żołnierz polski poległy za Ojczyznę".
Monumentalną kolumnadę z 12 kolumnami nazwano Pomnikiem Chwały. Nad środkową bramą pojawiła się inskrypcja: Mortui sunt ut liberi vivamus” (Polegli, abyśmy żyli wolni). Nie udało się jej zniszczyć nawet komunistom.
Z drugiej strony fasadę zdobił i nadal zdobi miecz oraz dwa lwy. Symbole Lwowa trzymały w pyskach tarcze z herbami miasta i Polski, a także z napisami "Tobie Polsko" i "Zawsze wierni". Taka demonstracja polskości sprawiła, że ludzie radzieccy rzeźby wywieźli, a na tarczach umieszczono godło Lwowa z okresu komunistycznego. Po zmianie systemu rozpoczęto starania o powrót lwów na swoje miejsce, ale władze regionalne zdecydowanie się temu sprzeciwiały. W końcu w 2015 roku zwierzęta ponownie stanęły obok Pomnika Chwały. Już po dwóch miesiącach pojawiły się nowe problemy, bowiem okazało się, iż na takie działania nie zgodziła się rada miejska. Sprawą zainteresowała się policja, a lwy zasłonięto dyktą (pod pretekstem "konserwacji").
Od tej pory mamy swoisty pat. Ukraińcy nie pozwalają rzeźb odsłonić i co jakiś czas ogłaszają, że ponownie je gdzieś przeniosą. Prawdziwi Polacy podczas wizyt "uwalniają" lwy zrywając płyty. Wybucha awantura, potem wszystko cichnie i wszystko zaczyna się od nowa. Co ciekawe, za zabezpieczenie pomników odpowiada ponoć Polskie Towarzystwo Ochrony nad Grobami Wojskowymi i to ono musi za każdym razem z własnych funduszy naprawiać "opakowanie".
Sytuacja jest kuriozalna. Cały cmentarz pełen jest elementów mówiących o polskości dawnego Lwowa, więc lwy pozbawione przedwojennych deklaracji prezentują formę raczej neutralną. Przecież rzeźby lwów stoją choćby pod ratuszem! Apel o odpuszczenie nieszczęsnym zwierzętom wygłosili nawet... ukraińscy nacjonaliści! Z drugiej strony akcje rozwalania skrzyń, chwalenia się tym w internecie i krzyków o "banderowskim więzieniu" inicjują wiadome środowiska, co jeszcze bardziej wzmaga upór miejscowych polityków.
I jak to się skończy?
Śledząc tragiczną historię cmentarza nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że skądś to znam! Przecież na moim Śląsku nie zachowała się żadna niemiecka nekropolia w stanie choćby przypominającym Łyczkowski. Rosjanie i Ukraińcy nie uczynili tutaj nic, czego nie robili Polacy na ziemiach poniemieckich; tyle, że byli mniej skuteczni. Nie masz szans na znalezienie pierwszowojennego cmentarza żołnierzy Reichswehry, który oparłby się dziełu zniszczenia i wyglądał tak jak ten we Lwowie. Przetrwała część Pomników Poległych w mniejszych i większych miejscowościach, ich stan zazwyczaj jest zły. Na Górnym Śląsku niektóre się odnawia z inicjatywy autochtonów, ale ci napotykają nieustanne przeszkody ze strony władz: a to napis nie taki, a to rzeźba symbolizuje bohaterstwo, a przecież to nie mogli być bohaterowie, a to krzyż czy miecz nieodpowiedni. Czy to nie przypomina sytuacji z Łyczakowa? Może poza tą różnicą, iż władze niemieckie swoje Kresy mają generalnie w dupie, a władze polskie nie (czasem nawet myślą, że nadal do nich należą).
Jesienią ubiegłego roku przez media (głównie prawicowe) przewinęły się nagłówki z dramatycznymi informacjami o zatrzymaniach Polaków na Cmentarzu Orląt. "Polscy patrioci chcieli uczcić poległych w 100-lecie walki o Lwów". Źli Ukraińcy im to uniemożliwili. Po bliższym przyjrzeniu się sprawie wyszło, iż ci "patrioci" to byli kibice piłkarscy, którzy wśród grobów rozwinęli swoje transparenty i... rozpalili race. Ta chora moda roztacza coraz większe kręgi - kto normalny upamiętnia kogokolwiek racami??! Może by tak od razu podpalić jakiś dom albo stodołę, byłby większy rozmach! Krótko potem trzech studentów ze szkoły Ojca Dyrektora w Toruniu także się zabawiało ("próbowali odpalić środki pirotechniczne") i także zostali aresztowani. Tłumaczyli się, że "chcieli nakręcić etiudę". Skończyło się na grzywnie w wysokości ponad 1000 złotych i wydaleniem z Ukrainy.
A teraz wyobraźmy sobie taką sytuację: na początku maja do górnośląskiego Anabergu zjeżdżają się niemieccy kibole. Pomnika niemieckiego już tam nie ma, więc spotykają się pod jedynym istniejącym polskim Pomnikiem Czynu Powstańczego, rozwijają niemieckie transparenty, odpalają race i czczą niemieckich obrońców Śląska poległych w czasie powstań śląskich. Jaka byłaby reakcja nad Wisłą? Zapewne Ziobro wysłałby całą armię prokuratorów, TVP krzyczałaby o zmowie Merkel i Tuska, Krystyna Pawłowicz z wściekłości zadławiłaby się sałatką, prezes Kaczyński bełkotałby coś o "ukrytej opcji niemieckiej" która to zainicjowała, a przez cały kraj jak długi i szeroki przetaczają się głosy oburzenia na niemiecką prowokację. Zatem, cytując klasyka z partii rządzącej, działań Ukraińców w tej kwestii "nie popieram, ale rozumiem". Zwłaszcza, że kresowe sentymenty są w Polsce znacznie silniejsze, niż u Niemców za ich ziemiami wschodnimi.
Oczywiście nie można w żaden sposób usprawiedliwić barbarzyństwa, jakie się tutaj dokonało, ale warto czasami, zanim się rzuci gromy na przedstawicieli innego narodu, zastanowić się, czy "u siebie" nie postępują w taki sam niegodny sposób...
Zanim pójdziemy dalej pozwolę sobie zaznaczyć, że pochowano tu tylko część obrońców Lwowa. Niektórzy leżą w rodzinnych grobach, inni np. na Cmentarzu Janowskim. A taki Jurek Bitschan, 14-letnie "Orlę", upamiętniony został dwukrotnie, także w miejscu gdzie śmiertelnie raniły go pociski.
Na koniec opiszę sektory, które zazwyczaj polskie przewodniki i turyści omijają. Tuż obok Cmentarza Orląt rozciąga się ukraiński cmentarz wojskowy. W międzywojniu chowano tam członków Armii Halickiej walczących o ukraiński Lwów i te groby także rozpieprzono w Związku Radzieckim. Nie wiem jak wyglądał kiedyś, teraz prezentuje się bardzo świeżo.
Poniżej założono całkiem nową dużą kwaterę z lśniącymi nagrobkami.
Są to pochówki współczesne dawnych członków UPA, OUN i jednostek kolaboracyjnych służących u boku Wehrmachtu: SS-Galizien i Ukraińskiej Armii Narodowej.
Większości przedstawiać nie trzeba. Najmniej znana jest Ukraińska Armia Narodowa. Została sformowana pod sam koniec wojny z różnych jednostek rozbitych przez Armię Czerwoną. Dowodził nią Pawło Sandruk, dawny oficer kontraktowy Wojska Polskiego, walczący we 1939 w kampanii wrześniowej (za co odznaczono go Virtuti Militari). Na współpracę z III Rzeszą zdecydował się dopiero kilka miesięcy przed jej klęską, głównie po to, aby ratować ukraińskich żołnierzy. Poddał się aliantom zachodnim i spotkał się z generałem Andersem, który przekonał sojuszników, aby jeńców z UAN nie wydawać Rosjanom. Jako dawni obywatele polscy kilkadziesiąt tysięcy osób uniknęło śmierci lub łagrów.
Fragment nadal żywej historii... Polegli w Donbasie, niektóre groby pochodzą z ubiegłego roku. Przed jednym spotykam młodą kobietę, może wdowę. Wśród ofiar sporo osób, które powinny dopiero zaczynać swoje dorosłe życie. Media o konflikcie na wschodzie Ukrainy już rzadko wspominają, ale to nie znaczy, że się zakończył...
Na kwatery wojenne łatwo trafić dzięki tej tabliczce . Ciekawy opis: polskie pochowania i ukraiński memoriał.
Zabici w bojach z separatystami leżą także w nowym sektorze tuż obok głównego wejścia. To ma być chyba w przyszłości jakiś "Panteon Chwały", gdyż dołączyli do wysokich działaczy ukraińskich nacjonalistów (m.in. Łwa Rebeta), a przebąkuje się, że ma tu trafić z Monachium Stefan Bandera.
Już za murami cmentarza rozciągają się Pola Marsowe z prochami prawie 4 tysięcy radzieckich żołnierzy. Niektórzy polegli w bojach z Niemcami, inni z ukraińską partyzantką. Chowano tam również NKWD-zistów.
Do pól i muru dostawiono z pustaków następną "ścianę pamięci" z upowcami.
Cmentarz to punkt obowiązkowy w czasie wizyty we Lwowie, nawet jeśli ktoś nie interesuje się historią i sztuką. To miejsce po prostu jest warte poświęcenia mu trochę czasu (najlepiej kilka godzin). Spodziewałem się na nim tłumów, ale w sobotnie popołudnie było prawie pusto (kilka osób kręciło się obok grobu Konopnickiej, kilka u Orląt, a poza tym spokój).
Łyczakowski to murowany punkt każdej wycieczki z Polski, czemu trudno się dziwić. Turystów z innych krajów za bardzo tu nie widać, co także nie jest zaskoczeniem: cmentarz pełen jest wysokiej klasy dzieł sztuki rzeźbiarskiej, ale takie można oglądać w wielu miastach Europy.
Ja w ogóle uwielbiam łazić po cmentarzach, gdzie zawsze najmocniej odbija się historia, więc nie mogłem tu nie zajrzeć.
Założony został w 1786 roku, jest zatem w czołówce najbardziej wiekowych i nadal istniejących cmentarzy kontynentu. Wcześniej pochówki odbywały się w granicach miasta, zazwyczaj przy kościołach, co stwarzało nieustanne ryzyko wybuchu epidemii oraz ograniczało rozwój zabudowy. Sytuację tę postanowił uporządkować cesarz Józef II, który dekretem nakazał zamknięcie wszystkich nekropolii miejskich w całym państwie (!) i wyznaczenie nowych na pustych terenach. Nie trzeba dodawać, że wywołało to u poddanych szok, bowiem do tej pory pochówki poza miastem uznawano za... profanację majestatu śmierci.
Przez pierwsze dekady na Cmentarzu Łyczakowskim dominowała kultura niemiecka i takie napisy nagrobne przeważały. Zaczęło się to zmieniać dopiero po powstaniu listopadowym, a ostatecznie w II połowie XIX wieku większość grobów miało już polski charakter. W okresie autonomii Łyczaków stał się miejscem spoczynku zasłużonych obywateli, panteonem Wielkich Lwowian. Oczywiście w tym czasie stolica Galicji nadal był wielonarodowościowym miastem, więc grzebano na nim także przedstawicieli innych narodów, w tym wielu sławnych Ukraińców.
W tekstach o Łyczakowskim bardzo często pojawiają się opisy fatalnego stanu polskich grobów. Wiedząc, jak wyglądają stare cmentarze na Ziemiach Wyzyskanych, spodziewałem się morza ruin. Na miejscu spotkała mnie miła niespodzianka, bo, moim zdaniem, całość wygląda dość nieźle. Oczywiście sporo jest nagrobków w takiej formie...
...lecz i dużo zostało wyremontowanych za polskie pieniądze. Ogólnie, po latach zaniedbań i celowych dewastacji, to naprawdę mogło być tutaj znacznie gorzej.
Po przekroczeniu głównej bramy zobaczymy kilka okazały kaplic grobowych, w tym często fotografowaną od rodziny Baczewskich z 1882 roku.
Na Łyczakowskim wybudowano 24 kaplice rodzinne, ale jedna została zniszczona w czasie II wojny światowej.
Z tego miejsca odbijamy w lewo. Wyłożony kostką chodnik prowadzi wzdłuż wielu ciekawych grobowców.
Warto przyglądać się szczegółom: na przykład trójdzielny herb Rzeczpospolitej z okresu powstania styczniowego. Ustawiono go przy nagrobku Seweryna Goszczyńskiego, uczestnika powstania (co prawda listopadowego, ale nie czepiajmy się szczegółów). Goszczyńskiego opisano jako "wieszcza", ale przyznaję, że nie znam nic z jego twórczości.
Jedną z większych konstrukcji jest obelisk Konstantego Juliana Ordona, którego sławnym uczynił Adam Mickiewicz w swoim wierszu. W Reducie Ordona bohater został uśmiercony, w co wiele osób uwierzyło i było potem mocno zdziwionych, kiedy zobaczyło dawnego powstańca żywego . Ordon dożył sędziwego wieku i życie odebrał sobie sam, we Florencji.
Szukaliśmy grobu Marii Konopnickiej, czyli tego będącego w czołówce najbardziej popularnych. Znaleźliśmy prawie bez błądzenia. Przy tej kostkowanej nawierzchni wygląda trochę sztucznie, jak atrapa. Oryginalne popiersie pisarski zostało zniszczone (lub zaginęło) podczas wojny, obecne odtworzono w latach 50. z polecenia władz radzieckich (!). Tacy to byli dobrzy gospodarze!
Od tego momentu będziemy poruszać się już nie do konkretnej postaci, ale na wyczucie. Gdzie nas oczy poniosą, która droga na skrzyżowaniu stanie się jaśniejsza. Wszystko co potem zobaczyliśmy było dziełem szczęścia lub przeznaczenia . Takie podejście ma jeden niezaprzeczalny plus - unikniemy frustracji, że wśród tysięcy grobów nie odnajdziemy tego właściwego.
Przyglądając się grobom nie sposób zauważyć, iż niektóre... zasłonięto! Takie można odnieść wrażenie widząc nowe powojenne tablice i rzeźby ustawione tuż przed starymi.
Czy to było celowe działanie aby "pomniejszyć" polskość cmentarza? Można polemizować. Przecież stary grobowiec nadal jest widoczny i nie przestał istnieć, więc taka "zasłona" wzbudzać może co najwyżej politowanie. Inna sprawa to fakt, iż Łyczakowski jest ciągle najbardziej nobilitującym miejscem pochówku, więc mimo jego oficjalnego zamknięcia nieustannie przybywało na nim "lokatorów". A że wszędzie jest ciasno, to wciskano się w każdy wolny kąt. W każdym razie wygląda to dość dziwnie...
Groby z czasów ZSRR są zazwyczaj pomijane przy opisie cmentarza wśród blogerów i w przewodnikach. Bo za nowe. Bo nie pasują. Bo brzydkie. Bo nie polskie. Tak choćby współczesne nagrobki w Polsce przedstawiały jakąś wartość artystyczną! W ogromnej większości są bezpłciowe i nudne. Tymczasem tutaj naprawdę jest na czym zawiesić oko - cała masa bardzo realistycznych rzeźb. Mamy wrażenie patrzenia zmarłym w twarz. I te postaci kilkuletnich dzieci, robią wrażenie...
Jak dla mnie ta "nowoczesna" strona Łyczakowskiego jest nie mniej ciekawa niż "tradycyjna". Często obie stoją obok siebie w ramach kontrastu:
* po lewej spoczywa Wasyl Iwanicki, ukraiński reemigrant z Kanady i filantrop,
* po prawej Honorata Borzęcka, także angażująca się w działalność dobroczynną, tylko półtora wieku wcześniej.
Kolejna duża rzecz - z daleka wydawał się jakimś monarchą, ale to "tylko" burmistrz Lwowa Michał Michalski. Widać, że obiekt po renowacji.
Kaplica ze skromniejszym otoczeniem.
Sporo cesarsko-królewskich radców dworu i innych uczestników austriackiego życia dworsko-politycznego.
Niektóre rzeźby bardzo przypominają współczesnych polityków - w tym przypadku byłem przekonany, że to premier Netanjahu!
Tu z kolei alternatywa dla tradycyjnych zdjęć - fajna, bo kolorowa!
Imiona dzieci często zdrobniano. Mam znajomych, którym zostało tak na zawsze - stare konie, a dalej są Tomeczkami i Michałkami.
Gdzie indziej można połamać sobie język próbując całość odczytać.
Liczne przykłady dawnego multi-kulti:
* pani Klementyna o jakże polskim czy rusińskim nazwisku Bake-Bakin (a za nią skocznia narciarska),
* rodzina Frey, z której przynajmniej część się spolonizowała,
* i odwrotny przykład ukrainizacji - przymusowej lub dobrowolnej.
Wiedziałem, że Kloss istniał naprawdę!
Wołodymyr Iwasiuk, poeta i muzyk. Prekursor ukraińskiego popu w Kraju Rad. W 1979 roku znaleziono go powieszonego w lesie. Oficjalnie popełnił samobójstwo, natomiast według teorii spiskowej sprzątnęło go KGB. Pośmiertny Bohater Ukrainy.
George Gamache był kanadyjskim artystą, który tak pokochał Lwów, że zamieszkał tu na stałe.
Niedawno wyremontowany nagrobek rodziny Grabińskich. Motyw śpiącego anioła jest często obecny na Łyczakowie, za to prawie nie występują modne w owym czasie trupie czaszki z piszczelami.
Widoczny na tym zdjęciu pomnik jest prosty, ale ukazano na nim rodzinną tragedię w postaci tonącego okrętu. Data 31 sierpnia 1986 roku to dzień, w którym poszedł na dno SS Admirał Nachimow, statek pasażerski pływający z turystami po Morzu Czarnym. W wyniku kolizji z inną jednostką zginęły 423 osoby udające się do Soczi, w większości Ukraińcy, w tym przypadku zapewne matka i córka. Takie mogiły zawsze silnie oddziaływują na moją psychikę.
Czasem ktoś urządził sobie prywatne podwórko...
...innym razem aresztowano całą figurę.
Aniołek z błędem ortograficznym.
Artur Grottger, jeden z czołowych malarzy okresu romantyzmu. Znane są zwłaszcza jego serie rysunków pod tytułami "Warszawa", "Polonia", "Lithuania" i "Wojna" dotyczące powstania listopadowego oraz okresu go poprzedzającego. Piszę o tym, bo już kilka osób po usłyszeniu jego nazwiska zareagowało hasłem "pierwszy raz słyszę!".
Jeśli spotykamy lwa, to znaczy, że chodzi o jakąś osobę szczególnie związaną z miastem: Tadeusz Rutowski był prezydentem w czasie I wojny światowej, kiedy to Lwów okupowali Rosjanie. Następny grobowiec kompleksowo odnowiony przez polsko-ukraiński zespół.
Najciekawsza, moim zdaniem, kaplica wyglądająca niczym mała cerkiew. Pochowano w nim rodzinę Barszczewskich.
Ją dopiero czekają prace restauracyjne, o czym informowała kartka na żelaznej bramce.
Na Łyczakowskim można spędzić wiele godzin. Oprócz zadumy czy podziwiania sztuki cmentarnej będzie to także dobra gimnastyka, gdyż teren jest mocno pofałdowany. Możemy również się dotlenić, bowiem nekropolia posiada cechy parku z racji gęstego zadrzewienia.
Część cywilna jest szalenie interesująca, ale przecież większość turystów przyjeżdża głównie dla sektorów wojskowych. Tych jest kilka, na starszych chowano uczestników kilku powstań. Los nas tam nie pokierował, więc trafiliśmy od razu na Cmentarz Obrońców Lwowa, popularnie nazywany Cmentarzem Orląt.
O jego historii napisano już tak wiele, że nie ma sensu wszystkiego przytaczać. Wystarczy jedynie wspomnieć, że po zwycięskiej dla Polaków wojnie z Ukraińcami, a następnie bolszewikami, postanowiono pochować na jednej nekropolii większość polskich obrońców miasta (którzy pierwotnie spoczywali w rozmaitych miejscach). Otwarcie nastąpiło w 1924 roku, lecz prace przy nowych elementach trwały aż do wybuchu kolejnej wojny. Niektórych planów rozbudowy nie zdążono zrealizować, ale powstał niewątpliwie piękni i majestatyczny obiekt, prawdopodobnie wzorowany na francuskich cmentarzach wojennych.
Z oczywistych przyczyn nie mógł on być darzony sympatią przez Ukraińców, więc jak tylko sanacyjna Polska przestała istnieć, to rozpoczął się proces dewastacji. Najpierw dość powolny: wojna nie poczyniła większych szkód, dopiero w okresie ZSRR zaczęto niszczyć niektóre pomniki, splądrowano katakumby, urządzono tu wysypisko śmieci. Mimo to na zdjęciach z początku 1971 roku widać, że jeszcze większość elementów jest na swoim miejscu, choć mocno zaniedbanych. Cios nastąpił kilka miesięcy później, w sierpniu: na teren nekropolii wjechały czołgi i spycharki. Zmasakrowały groby, zerwały kolumnadę. Trzy solidne pylony okazały się silniejsze i przetrwały te pieszczochy. Katakumby wybebeszono, przebudowano i uruchomiono w nich zakład kamieniarski. Cmentarz Orląt praktycznie przestał istnieć.
(Powyżej fragmenty zniszczonej kolumnady)
Nie wiem, kto podjął decyzję o unicestwieniu cmentarza - czy miejscowe władze ukraińskie czy raczej centrala w Moskwie? Na pewno jednak nikt nie stanął w jego obronie.
Sytuacja zaczęła się zmieniać w 1989 roku, kiedy to pracownicy firmy Energopol (budujący na Ukraińskiej SRR elektrownię atomową) przystąpili do pierwszych działań ratunkowych. Najpierw nielegalnie, potem po powstaniu niepodległej Ukrainy do działania ruszyła oficjalnie strona polska. Współpraca polsko-ukraińska nigdy nie była w tym temacie łatwa: ci pierwsi uważają, że z przyczyn historycznych i ludzkich cmentarz powinien zostać przywrócony do stanu pierwotnego, ci drudzy traktują go jako symbol obcej dominacji w ukraińskim mieście. Każda strona ma swoje racje.
Ponowne otwarcie nastąpiło 81 lat po pierwszym - w 2005 roku. Porównując nekropolię z fotografiami z okresu międzywojennego widać, że niemal wszystko wygląda jak kiedyś. Nie było szans na odbudowę łuku triumfalnego (kolumnady), zmieniła się treść niektórych napisów. Jest problem z lwami, o którym za chwilę napiszę. Ale biorąc pod uwagę jak cmentarz wyglądał jeszcze kilkanaście wiosen wcześniej to obecny stan można potraktować jako cud. Dosłownie powstał z gruzu i zgodzę się z tymi, którzy twierdzą, że to najładniejsza polska nekropolia wojenna.
Pochowano tu około 3 tysiące osób - zarówno bezpośrednie ofiary starć, jak i tych, którzy umarli później. Sporą część obrońców stanowiły osoby nieletnie, najmłodszy miał... 9 lat. Z dzisiejszego punktu widzenia użycie dzieciaków w wojnie jest zbrodnią, nawet jeśli zgłaszają się ochotniczo, jak w tym przypadku. Wtedy normy były jednak inne...
W najwyższym miejscu stoi okrągła kaplica z 1924 roku. Często dyżuruje w niej jeden z polskich opiekunów cmentarza.
W katakumbach, podzielonych na dwie części, złożono 72 ciała ściągnięte z całego frontu polsko-ukraińskiego.
Jak dla mnie najciekawsze są pomniki żołnierzy cudzoziemskich. Musieli tak myśleć także powojenni dewastatorzy, bo według niektórych źródeł zniszczono je już w latach 50. XX wieku.
Po lewej stronie umieszczono pomnik amerykańskich lotników odsłonięty w 1925 roku, a ufundowany przez Polonię z Chicago. Amerykanie akurat o Lwów nie walczyli, lecz z Sowietami. Z 17 ochotników trójka nie wróciła już do domu. Przed wojną napis brzmiał "Amerykanom poległych w obronie Polski", a dziś przybrał formę "Amerykanom poległym w walce o Polskę". Różnica niewielka, ale istotna. Angielska inskrypcja pozostała bez zmian, lecz przywrócono ją w pełni dopiero w 2016 (przedtem przebijała spod tynku).
Na prawo pomnik Francuzów. Przybysze znad Sekwany także bili się z Armią Czerwoną, a nie z Ukraińcami. Początkowo pochowano ich we Lwowie 17, ale stopniowo rodziny sprowadzały zwłoki do siebie i pozostał tylko jeden biedak - szeregowiec Jean Larouet. Nie miał bliskich, nikt go nie chciał u siebie czy uznano, że powinien na zawsze leżeć w ziemi o którą walczył?
Pomiędzy rzędami identycznych krzyży zdarzają się pojedyncze mogiły w odrębnym stylu. Niektóre należą do osób bardziej znanych, inne do żołnierzy, którzy w jakiś sposób się wyróżnili. Józef Mazanowski został czterokrotnie odznaczy orderem Virtuti Militari, zasłynął zdjęciem z ratusza flagi ukraińskiej i wywieszeniem biało-czerwonej.
Mogiła Nieznanego Żołnierza z której w 1925 roku wydobyto ciało bezimiennego szeregowca i od tego czasu spoczywa on w Warszawie w Grobie Nieznanego Żołnierza.
Mieliśmy tu do czynienia z pewnym rozdzwonieniem jaźni: w stolicy RP szczątkom obrońcy Lwowa oddawano za czasów komuny cześć, natomiast miejsce pierwotnego pochówku zostało rozjechane czołgiem i skazane na zapomnienie...
Mogiła Pięciu Nieznanych z Persenkówki kryjąca zwłoki kolejnych niezidentyfikowanych wojskowych, których śmierć dosięgła w tej lwowskiej dzielnicy. Oryginalnie zdobił ją miecz stylizowany na Szczerbiec (miecz koronacyjny królów polskich) oraz napis "Nieznanym bohaterom, poległym w obronie Lwowa i Ziem Południowo-Wschodnich". Przywrócenie takiej treści nie mogło się spodobać stronie ukraińskiej, dla której to przecież "ziemie zachodniej Ukrainy" a nie "południowo-wschodnie" . Po wieloletniej przepychance czytamy ostatecznie sformułowanie skopiowane z Grobu Nieznanego Żołnierza "Tu leży żołnierz polski poległy za Ojczyznę".
Monumentalną kolumnadę z 12 kolumnami nazwano Pomnikiem Chwały. Nad środkową bramą pojawiła się inskrypcja: Mortui sunt ut liberi vivamus” (Polegli, abyśmy żyli wolni). Nie udało się jej zniszczyć nawet komunistom.
Z drugiej strony fasadę zdobił i nadal zdobi miecz oraz dwa lwy. Symbole Lwowa trzymały w pyskach tarcze z herbami miasta i Polski, a także z napisami "Tobie Polsko" i "Zawsze wierni". Taka demonstracja polskości sprawiła, że ludzie radzieccy rzeźby wywieźli, a na tarczach umieszczono godło Lwowa z okresu komunistycznego. Po zmianie systemu rozpoczęto starania o powrót lwów na swoje miejsce, ale władze regionalne zdecydowanie się temu sprzeciwiały. W końcu w 2015 roku zwierzęta ponownie stanęły obok Pomnika Chwały. Już po dwóch miesiącach pojawiły się nowe problemy, bowiem okazało się, iż na takie działania nie zgodziła się rada miejska. Sprawą zainteresowała się policja, a lwy zasłonięto dyktą (pod pretekstem "konserwacji").
Od tej pory mamy swoisty pat. Ukraińcy nie pozwalają rzeźb odsłonić i co jakiś czas ogłaszają, że ponownie je gdzieś przeniosą. Prawdziwi Polacy podczas wizyt "uwalniają" lwy zrywając płyty. Wybucha awantura, potem wszystko cichnie i wszystko zaczyna się od nowa. Co ciekawe, za zabezpieczenie pomników odpowiada ponoć Polskie Towarzystwo Ochrony nad Grobami Wojskowymi i to ono musi za każdym razem z własnych funduszy naprawiać "opakowanie".
Sytuacja jest kuriozalna. Cały cmentarz pełen jest elementów mówiących o polskości dawnego Lwowa, więc lwy pozbawione przedwojennych deklaracji prezentują formę raczej neutralną. Przecież rzeźby lwów stoją choćby pod ratuszem! Apel o odpuszczenie nieszczęsnym zwierzętom wygłosili nawet... ukraińscy nacjonaliści! Z drugiej strony akcje rozwalania skrzyń, chwalenia się tym w internecie i krzyków o "banderowskim więzieniu" inicjują wiadome środowiska, co jeszcze bardziej wzmaga upór miejscowych polityków.
I jak to się skończy?
Śledząc tragiczną historię cmentarza nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że skądś to znam! Przecież na moim Śląsku nie zachowała się żadna niemiecka nekropolia w stanie choćby przypominającym Łyczkowski. Rosjanie i Ukraińcy nie uczynili tutaj nic, czego nie robili Polacy na ziemiach poniemieckich; tyle, że byli mniej skuteczni. Nie masz szans na znalezienie pierwszowojennego cmentarza żołnierzy Reichswehry, który oparłby się dziełu zniszczenia i wyglądał tak jak ten we Lwowie. Przetrwała część Pomników Poległych w mniejszych i większych miejscowościach, ich stan zazwyczaj jest zły. Na Górnym Śląsku niektóre się odnawia z inicjatywy autochtonów, ale ci napotykają nieustanne przeszkody ze strony władz: a to napis nie taki, a to rzeźba symbolizuje bohaterstwo, a przecież to nie mogli być bohaterowie, a to krzyż czy miecz nieodpowiedni. Czy to nie przypomina sytuacji z Łyczakowa? Może poza tą różnicą, iż władze niemieckie swoje Kresy mają generalnie w dupie, a władze polskie nie (czasem nawet myślą, że nadal do nich należą).
Jesienią ubiegłego roku przez media (głównie prawicowe) przewinęły się nagłówki z dramatycznymi informacjami o zatrzymaniach Polaków na Cmentarzu Orląt. "Polscy patrioci chcieli uczcić poległych w 100-lecie walki o Lwów". Źli Ukraińcy im to uniemożliwili. Po bliższym przyjrzeniu się sprawie wyszło, iż ci "patrioci" to byli kibice piłkarscy, którzy wśród grobów rozwinęli swoje transparenty i... rozpalili race. Ta chora moda roztacza coraz większe kręgi - kto normalny upamiętnia kogokolwiek racami??! Może by tak od razu podpalić jakiś dom albo stodołę, byłby większy rozmach! Krótko potem trzech studentów ze szkoły Ojca Dyrektora w Toruniu także się zabawiało ("próbowali odpalić środki pirotechniczne") i także zostali aresztowani. Tłumaczyli się, że "chcieli nakręcić etiudę". Skończyło się na grzywnie w wysokości ponad 1000 złotych i wydaleniem z Ukrainy.
A teraz wyobraźmy sobie taką sytuację: na początku maja do górnośląskiego Anabergu zjeżdżają się niemieccy kibole. Pomnika niemieckiego już tam nie ma, więc spotykają się pod jedynym istniejącym polskim Pomnikiem Czynu Powstańczego, rozwijają niemieckie transparenty, odpalają race i czczą niemieckich obrońców Śląska poległych w czasie powstań śląskich. Jaka byłaby reakcja nad Wisłą? Zapewne Ziobro wysłałby całą armię prokuratorów, TVP krzyczałaby o zmowie Merkel i Tuska, Krystyna Pawłowicz z wściekłości zadławiłaby się sałatką, prezes Kaczyński bełkotałby coś o "ukrytej opcji niemieckiej" która to zainicjowała, a przez cały kraj jak długi i szeroki przetaczają się głosy oburzenia na niemiecką prowokację. Zatem, cytując klasyka z partii rządzącej, działań Ukraińców w tej kwestii "nie popieram, ale rozumiem". Zwłaszcza, że kresowe sentymenty są w Polsce znacznie silniejsze, niż u Niemców za ich ziemiami wschodnimi.
Oczywiście nie można w żaden sposób usprawiedliwić barbarzyństwa, jakie się tutaj dokonało, ale warto czasami, zanim się rzuci gromy na przedstawicieli innego narodu, zastanowić się, czy "u siebie" nie postępują w taki sam niegodny sposób...
Zanim pójdziemy dalej pozwolę sobie zaznaczyć, że pochowano tu tylko część obrońców Lwowa. Niektórzy leżą w rodzinnych grobach, inni np. na Cmentarzu Janowskim. A taki Jurek Bitschan, 14-letnie "Orlę", upamiętniony został dwukrotnie, także w miejscu gdzie śmiertelnie raniły go pociski.
Na koniec opiszę sektory, które zazwyczaj polskie przewodniki i turyści omijają. Tuż obok Cmentarza Orląt rozciąga się ukraiński cmentarz wojskowy. W międzywojniu chowano tam członków Armii Halickiej walczących o ukraiński Lwów i te groby także rozpieprzono w Związku Radzieckim. Nie wiem jak wyglądał kiedyś, teraz prezentuje się bardzo świeżo.
Poniżej założono całkiem nową dużą kwaterę z lśniącymi nagrobkami.
Są to pochówki współczesne dawnych członków UPA, OUN i jednostek kolaboracyjnych służących u boku Wehrmachtu: SS-Galizien i Ukraińskiej Armii Narodowej.
Większości przedstawiać nie trzeba. Najmniej znana jest Ukraińska Armia Narodowa. Została sformowana pod sam koniec wojny z różnych jednostek rozbitych przez Armię Czerwoną. Dowodził nią Pawło Sandruk, dawny oficer kontraktowy Wojska Polskiego, walczący we 1939 w kampanii wrześniowej (za co odznaczono go Virtuti Militari). Na współpracę z III Rzeszą zdecydował się dopiero kilka miesięcy przed jej klęską, głównie po to, aby ratować ukraińskich żołnierzy. Poddał się aliantom zachodnim i spotkał się z generałem Andersem, który przekonał sojuszników, aby jeńców z UAN nie wydawać Rosjanom. Jako dawni obywatele polscy kilkadziesiąt tysięcy osób uniknęło śmierci lub łagrów.
Fragment nadal żywej historii... Polegli w Donbasie, niektóre groby pochodzą z ubiegłego roku. Przed jednym spotykam młodą kobietę, może wdowę. Wśród ofiar sporo osób, które powinny dopiero zaczynać swoje dorosłe życie. Media o konflikcie na wschodzie Ukrainy już rzadko wspominają, ale to nie znaczy, że się zakończył...
Na kwatery wojenne łatwo trafić dzięki tej tabliczce . Ciekawy opis: polskie pochowania i ukraiński memoriał.
Zabici w bojach z separatystami leżą także w nowym sektorze tuż obok głównego wejścia. To ma być chyba w przyszłości jakiś "Panteon Chwały", gdyż dołączyli do wysokich działaczy ukraińskich nacjonalistów (m.in. Łwa Rebeta), a przebąkuje się, że ma tu trafić z Monachium Stefan Bandera.
Już za murami cmentarza rozciągają się Pola Marsowe z prochami prawie 4 tysięcy radzieckich żołnierzy. Niektórzy polegli w bojach z Niemcami, inni z ukraińską partyzantką. Chowano tam również NKWD-zistów.
Do pól i muru dostawiono z pustaków następną "ścianę pamięci" z upowcami.
Cmentarz to punkt obowiązkowy w czasie wizyty we Lwowie, nawet jeśli ktoś nie interesuje się historią i sztuką. To miejsce po prostu jest warte poświęcenia mu trochę czasu (najlepiej kilka godzin). Spodziewałem się na nim tłumów, ale w sobotnie popołudnie było prawie pusto (kilka osób kręciło się obok grobu Konopnickiej, kilka u Orląt, a poza tym spokój).
- telefon 110
- Posty: 2046
- Rejestracja: 2014-09-20, 22:32
Pudelek pisze:
Sledząc tragiczną historię cmentarza nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że skądś to znam! Przecież na moim Śląsku nie zachowała się żadna niemiecka nekropolia w stanie choćby przypominającym Łyczkowski.
Jak śmiesz to pisać ?
Po Rzezi Wołyńskiej ( z opieki i poduszczenia niemieckiego wg. prawa międzynarodowego) nie zachował się żaden cmentarz, a Polscy archeolodzy będą odkopywali szczątki zmarłych w polach.
Cmentarz Janowski to największa zabytkowa nekropolia Lwowa, ale w przeciwieństwie do Łyczakowskiego prawie w ogóle nie odwiedzana przez turystów. Znajduje się w dzielnicy Kleparów (Клепарів), w zachodniej części miasta.
Założony został w 1883 lub 1888 roku w czasie gdy władze stopniowo zamykały inne, mniejsze cmentarze. Przeznaczony był dla biedniejszej części społeczeństwa, określano go nawet jako cmentarz biedoty. Patrząc na niektóre grobowce można dojść do wniosku, że owa "biedota" posiadać musiała niezły majątek.
Większość tych starych wieńczą polskie nazwiska. Kiedyś zapewne znajdowały się na prawie wszystkich, ale niektóre otrzymały już nowych "lokatorów". Ogólnie Janowski ma dziś znacznie mniej polskich akcentów niż Łyczakowski.
Mimo, że faktycznie nie jest tu tak okazale jak na Łyczakowie, to spacerując uliczkami można zobaczyć wiele ciekawych grobów, najczęściej w sfatygowanym stanie.
Tradycja stawiania grobowców przetrwała do dzisiaj, wiele z nich pochodzi z okresu ZSRR, a także niepodległej Ukrainy.
Niedaleko wejścia ulokowano zbiorową kwaterę ofiar zamieszek z 1936 roku. Zaczęło się od demonstracji bezrobotnych, w czasie których z rąk mundurowych zginął jeden robotnik, a drugi został śmiertelnie ranny. Podczas pogrzebu nastąpiła eskalacja: tłum miał rabować sklepy i atakować policję, ta z kolei odpowiadała szarżami konnymi i użyciem broni, możliwe, że także maszynowej. W sumie śmierć poniosło od 19 do ponad 50 osób. Rząd oskarżał komunistów, ci drudzy i niższe sfery społeczeństwa mówili o policyjnej prowokacji. Takich krwawych zajść sanacyjna Polska miała więcej...
Po wojnie z ofiar zrobiono bohaterów socjalistycznego buntu przeciwko faszystom.
Tu z kolei grób, w którym pochowano podkomisarza Emiliana Czechowskiego. Zamordowano go na lwowskiej ulicy w 1932 roku (a więc nie poległ na żadnym "posterunku" i raczej nie "bohatersko"). Sprawcy nigdy nie złapano, ale najprawdopodobniej był nim jeden z ukraińskich nacjonalistów (Czechowski jako policjant miał znęcać się nad zatrzymywanymi Ukraińcami).
W centralnej części spoczął Józef Bilczewski, arcybiskup lwowski obrządku łacińskiego.
Cmentarz Janowski posiada kilka kwater wojennych. Złożono tu ciała polskich obrońców Lwowa z okresu walk z Ukraińcami, ale tych zapuszczonych grobów nie udało nam się odnaleźć (prawdopodobnie minęliśmy je o kilkanaście metrów). Trafiliśmy natomiast na okazały sektor Ukraińskiej Armii Halickiej: żołnierze zginęli w czasie wojny z Polakami, ale są też daty z rokiem 1920, więc być może również w starciach z Armią Czerwoną.
Podobnie jak polski powstał w okresie międzywojennym, lecz został zniszczony przez komunistów. Teraz wygląda bardzo świeżo i tylko nieliczne fragmenty przypominają o oryginalnej konstrukcji.
A to znowu jakaś kwatera grupowa, prawdopodobnie zabitych przez Niemców w czasie II wojny światowej (głównie Żydów).
Pomnik żołnierzy węgierskich z tego samego konfliktu. Ustawiono przy nim znicz... z biało-czerwoną wstążką.
Kilka grobów niemieckich...
Przy murze we wschodniej części upamiętniono ofiary komunizmu, w tym masakr dokonywanych przez NKWD we lwowskich więzieniach w 1941 roku. Zaprawdę, Lwów masowych zbrodni doświadczył wiele.
Z innej bajki: Wilchelm przez CH??
Na grobach z okresu Ukraińskiej SRR - podobnie jak na Łyczakowskim - wiele portretów, rzeźb, rysunków symbolizujących zawód zmarłego. Na fotografiach nie tylko twarze, ale także... sprzęty!
Lotnicy ze zdjęcia powyżej chyba zginęli w jakiej katastrofie.
A tu młody chłopak, który lubił trzymać ręce w kieszeniach.
Biało-czerwone przepaski były obecne przy wielu grobach. Niektóre z pomników są świeżo wyremontowane.
Przechadzając się alejami czuć panujący tu chaos i bajzel. Wiele miejsc pochówku służy jako... wysypisko dla sąsiadów. Co chwilę natykaliśmy się na wielkie kupy śmieci (w tym opony od ciężarówek, traktorów!), mijamy płonące odpady, więc atmosfera przypomina cygańskie wioski. W powietrzu smród trawionego przez ogień plastiku, czasem zajęło się także drzewo...
Jest ciasno, groby są tak blisko siebie, że ciężko przejść. Szerokie ścieżki zaczynają się zwężać, po czym nagle drogę zagradza rząd pochówków. Przy takim podejściu to za jakiś czas trzeba będzie poruszać się śmigłowcem i opuszczać na linie .
Brak drzwi, a w środku metalowe trumny. Trochę jak w horrorze.
Nowe grobowce niczym na wysypisku.
Na głównej przelotówce kręcił się jakiś ksiądz z krzyżem i butelką wody. Wyglądało, jakby szukał ofiary do pokropienia.
Od wschodniej strony przylegał kiedyś kirkut - nowy cmentarz żydowski. Był nawet starszy od chrześcijańskiej nekropolii, działał od 1855. Zniszczyli go naziści, potem swoje zrobili komuniści. Trochę nagrobków przetrwało do dzisiaj, jednak tam nie dotarliśmy. Zostaną na kolejną wizytę.
Zdobyliśmy za to punkt widokowy w najwyższym miejscu Janowskiego! Panorama nie jest może spektakularna, ale widać stąd Wysoki Zamek i pobliskie blokowiska.
Możliwe jest stąd zejście po karkołomnych schodach w kierunku północnym.
W porównaniu z tymi obrazkami Cmentarz Łyczakowski może wydawać się modelowo zadbany! Janowski to ciekawa propozycja dla wszystkich maniaków wędrówek między grobami, inni mogą się trochę nudzić.
Jako, że turystę można spotkać tu raczej rzadko, to nikt nie pobiera opłat za wstęp. Chętni mogą zakupić znicze i kwiaty tuż przed główną bramą przy ulicy Szewczenki (Вулиця Шевченка, kiedyś Janowska).
Dojechać można z centrum m.in. tramwajem numer 7 (przystanek Янівський цвинтар). Kursują co kilka-kilkanaście minut, chociaż nam trafiła się długa przerwa i już prawie ruszaliśmy do śródmieścia piechotą. Zapewne doszło do jakiejś awarii i przez jakiś czas nic na szynach w ten rejon nie docierało (dla desperatów zostały żółte marszrutki).
Obok cmentarza warto zerknąć na starą kamienicę z dawnym herbem miasta.
Założony został w 1883 lub 1888 roku w czasie gdy władze stopniowo zamykały inne, mniejsze cmentarze. Przeznaczony był dla biedniejszej części społeczeństwa, określano go nawet jako cmentarz biedoty. Patrząc na niektóre grobowce można dojść do wniosku, że owa "biedota" posiadać musiała niezły majątek.
Większość tych starych wieńczą polskie nazwiska. Kiedyś zapewne znajdowały się na prawie wszystkich, ale niektóre otrzymały już nowych "lokatorów". Ogólnie Janowski ma dziś znacznie mniej polskich akcentów niż Łyczakowski.
Mimo, że faktycznie nie jest tu tak okazale jak na Łyczakowie, to spacerując uliczkami można zobaczyć wiele ciekawych grobów, najczęściej w sfatygowanym stanie.
Tradycja stawiania grobowców przetrwała do dzisiaj, wiele z nich pochodzi z okresu ZSRR, a także niepodległej Ukrainy.
Niedaleko wejścia ulokowano zbiorową kwaterę ofiar zamieszek z 1936 roku. Zaczęło się od demonstracji bezrobotnych, w czasie których z rąk mundurowych zginął jeden robotnik, a drugi został śmiertelnie ranny. Podczas pogrzebu nastąpiła eskalacja: tłum miał rabować sklepy i atakować policję, ta z kolei odpowiadała szarżami konnymi i użyciem broni, możliwe, że także maszynowej. W sumie śmierć poniosło od 19 do ponad 50 osób. Rząd oskarżał komunistów, ci drudzy i niższe sfery społeczeństwa mówili o policyjnej prowokacji. Takich krwawych zajść sanacyjna Polska miała więcej...
Po wojnie z ofiar zrobiono bohaterów socjalistycznego buntu przeciwko faszystom.
Tu z kolei grób, w którym pochowano podkomisarza Emiliana Czechowskiego. Zamordowano go na lwowskiej ulicy w 1932 roku (a więc nie poległ na żadnym "posterunku" i raczej nie "bohatersko"). Sprawcy nigdy nie złapano, ale najprawdopodobniej był nim jeden z ukraińskich nacjonalistów (Czechowski jako policjant miał znęcać się nad zatrzymywanymi Ukraińcami).
W centralnej części spoczął Józef Bilczewski, arcybiskup lwowski obrządku łacińskiego.
Cmentarz Janowski posiada kilka kwater wojennych. Złożono tu ciała polskich obrońców Lwowa z okresu walk z Ukraińcami, ale tych zapuszczonych grobów nie udało nam się odnaleźć (prawdopodobnie minęliśmy je o kilkanaście metrów). Trafiliśmy natomiast na okazały sektor Ukraińskiej Armii Halickiej: żołnierze zginęli w czasie wojny z Polakami, ale są też daty z rokiem 1920, więc być może również w starciach z Armią Czerwoną.
Podobnie jak polski powstał w okresie międzywojennym, lecz został zniszczony przez komunistów. Teraz wygląda bardzo świeżo i tylko nieliczne fragmenty przypominają o oryginalnej konstrukcji.
A to znowu jakaś kwatera grupowa, prawdopodobnie zabitych przez Niemców w czasie II wojny światowej (głównie Żydów).
Pomnik żołnierzy węgierskich z tego samego konfliktu. Ustawiono przy nim znicz... z biało-czerwoną wstążką.
Kilka grobów niemieckich...
Przy murze we wschodniej części upamiętniono ofiary komunizmu, w tym masakr dokonywanych przez NKWD we lwowskich więzieniach w 1941 roku. Zaprawdę, Lwów masowych zbrodni doświadczył wiele.
Z innej bajki: Wilchelm przez CH??
Na grobach z okresu Ukraińskiej SRR - podobnie jak na Łyczakowskim - wiele portretów, rzeźb, rysunków symbolizujących zawód zmarłego. Na fotografiach nie tylko twarze, ale także... sprzęty!
Lotnicy ze zdjęcia powyżej chyba zginęli w jakiej katastrofie.
A tu młody chłopak, który lubił trzymać ręce w kieszeniach.
Biało-czerwone przepaski były obecne przy wielu grobach. Niektóre z pomników są świeżo wyremontowane.
Przechadzając się alejami czuć panujący tu chaos i bajzel. Wiele miejsc pochówku służy jako... wysypisko dla sąsiadów. Co chwilę natykaliśmy się na wielkie kupy śmieci (w tym opony od ciężarówek, traktorów!), mijamy płonące odpady, więc atmosfera przypomina cygańskie wioski. W powietrzu smród trawionego przez ogień plastiku, czasem zajęło się także drzewo...
Jest ciasno, groby są tak blisko siebie, że ciężko przejść. Szerokie ścieżki zaczynają się zwężać, po czym nagle drogę zagradza rząd pochówków. Przy takim podejściu to za jakiś czas trzeba będzie poruszać się śmigłowcem i opuszczać na linie .
Brak drzwi, a w środku metalowe trumny. Trochę jak w horrorze.
Nowe grobowce niczym na wysypisku.
Na głównej przelotówce kręcił się jakiś ksiądz z krzyżem i butelką wody. Wyglądało, jakby szukał ofiary do pokropienia.
Od wschodniej strony przylegał kiedyś kirkut - nowy cmentarz żydowski. Był nawet starszy od chrześcijańskiej nekropolii, działał od 1855. Zniszczyli go naziści, potem swoje zrobili komuniści. Trochę nagrobków przetrwało do dzisiaj, jednak tam nie dotarliśmy. Zostaną na kolejną wizytę.
Zdobyliśmy za to punkt widokowy w najwyższym miejscu Janowskiego! Panorama nie jest może spektakularna, ale widać stąd Wysoki Zamek i pobliskie blokowiska.
Możliwe jest stąd zejście po karkołomnych schodach w kierunku północnym.
W porównaniu z tymi obrazkami Cmentarz Łyczakowski może wydawać się modelowo zadbany! Janowski to ciekawa propozycja dla wszystkich maniaków wędrówek między grobami, inni mogą się trochę nudzić.
Jako, że turystę można spotkać tu raczej rzadko, to nikt nie pobiera opłat za wstęp. Chętni mogą zakupić znicze i kwiaty tuż przed główną bramą przy ulicy Szewczenki (Вулиця Шевченка, kiedyś Janowska).
Dojechać można z centrum m.in. tramwajem numer 7 (przystanek Янівський цвинтар). Kursują co kilka-kilkanaście minut, chociaż nam trafiła się długa przerwa i już prawie ruszaliśmy do śródmieścia piechotą. Zapewne doszło do jakiejś awarii i przez jakiś czas nic na szynach w ten rejon nie docierało (dla desperatów zostały żółte marszrutki).
Obok cmentarza warto zerknąć na starą kamienicę z dawnym herbem miasta.
Podoba mi sie ten cmentarz Janowski! Zdjecie motora, plonace opony i metalowe trumny na wierzchu skutecznie mnie zachecily aby odwiedzic to miejsce! Jakos nigdy tam nie trafilam! Przy jakiej ulicy go szukac?
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Pudelek pisze:Ulica Szewczenki Nie wiedziałem, że może być coś we Lwowie czego jeszcze nie widziałaś
Ja w Bytomiu wciaz nowe miejsca odkrywam, wiec co tu mowic o Lwowie!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Pudelek pisze:Wołodymyr Iwasiuk, poeta i muzyk. Prekursor ukraińskiego popu w Kraju Rad. W 1979 roku znaleziono go powieszonego w lesie. Oficjalnie popełnił samobójstwo, natomiast według teorii spiskowej sprzątnęło go KGB. Pośmiertny Bohater Ukrainy.
Może to niepatriotyczne co powiem, ale ja też znacznie dłużej łaziłem po "cywilnej" części cmentarza łyczakowskiego, niż po nekropoli Orląt Lwowskich. Zdjęć nie mam dużo, bo były to jeszcze czasy przedcyfrowe. Dlatego dziękuję Ci za przypomnienie wielu zapomnianych już nagrobków i atmosfery tego miejsca.
Podobnie jak i Ty, zwracałem też uwagę na "nowe" groby, zarówno z czasów ZSRR, jak i późniejsze, z doby niepodległej już Ukrainy. Również wypatrzyłem wtedy nagrobek Wołodymyra Iwasiuka.
Był on autorem chyba najbardziej znanej ukraińskiej piosenki z czasów byłego ZSRR. Piosenki śpiewanej do dzisiaj przy ogniskach w górach, zresztą nie tylko w ukraińskich Karpatach. "Czerwoną rutę", napisaną w 1968 r. przez 19-letniego wówczas Iwasiuka, śpiewano i u nas - zarówno po ukraińsku, szybko też słowa piosenki przetłumaczono na nasz język. Dzisiaj słyszy się ją już rzadziej - trochę szkoda, bo piosenka ładna.
Na YouTubie jest tylko jeden film z tą piosenką w wykonaniu autorskim. Zresztą Iwasiuk (na filmie pierwszy z prawej - ten w garniturze) śpiewa swoją "Czerwoną rutę" w tercecie, wraz z Nazarijem Jaremczukiem i Wasilijem Zinkiewiczem.
https://www.youtube.com/watch?v=iV_4XvldJw0
Piosenkę w Związku Radzieckim i niedługo potem praktycznie we wszystkich tzw. demoludach, spopularyzowała jednak przede wszystkim Sofia Rotaru, piosenkarka urodzona w bukowińskich Czerniowcach, o korzeniach (i nazwisku) rumuńskich (w b. ZSRR oficjalnie mołdawskich).
https://www.youtube.com/watch?v=n3csYLyHopk
Na YT spotkać można również wersje polskojęzyczne tej piosenki - różny poziom i różne tłumaczenia oryginalnych słów (oczywiście, musiały pojawić się również wersje disco polo). Tu jedno z kilku wykonań
https://www.youtube.com/watch?v=4_yJ4pCwJog
Ciekawsza jest moim zdaniem jednak wersja prog-rockowa w wykonaniu zapomnianej już polskiej grupy No To Co
https://www.youtube.com/watch?v=4zX686RtwYc
Z ciekawostek - to kilka lat temu w USA powstało coś takiego, w stylu klezmer-rocka
https://www.youtube.com/watch?v=3ZjSywaatCk
Przed dziesięciu laty, w sierpniu 2009 r., z Werchowynie (dawnym Żabiu) u stóp Czarnohory natknąłem się na taką ceramiczną paterę z podobizną Wołodymira Iwasiuka
Na wikipedii, zwłaszcza ukraińskiej, wiele informacji o W. Iwasiuku, także rozważania o tragicznej śmierci zaledwie trzydziestoletniego artysty, do dzisiaj niewyjaśnionej i budzącej - jak pisałeś - wiele spekulacji i hipotez.
Cały Twój lwowski poliptyk super. Czytam - wracam... i na pewno jeszcze niejeden raz tu zajrzę!
Ostatnio zmieniony 2019-05-20, 02:06 przez Cisy2, łącznie zmieniany 3 razy.
Dzięki za miłe słowa i oczywiście rozległy opis o Czerwonej Rucie
A co do śmierci, to taki choćby cytat:
A co do śmierci, to taki choćby cytat:
Dnia 23 kwietnia 1979 Iwasiuk został wywołany z filharmonii i wsadzony do samochodu. Naoczni świadkowie rozpoznali samochód należący do sowieckiej bezpieki KGB. Trzy tygodnie później żołnierz znalazł okaleczone ciało Iwasiuka wiszące na drzewie w lesie. Oczy zostały wydłubane, palce połamane a ciało posiniaczone. Brak było typowej dla wisielca pręgi po sznurze. Mimo tych dowodów zespół 5 lekarzy uznał śmierć kompozytora jako samobójstwo i prokuratura zamknęła akta.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:A co do śmierci, to taki choćby cytat:
Cytat: Dnia 23 kwietnia 1979 Iwasiuk został wywołany z filharmonii i wsadzony do samochodu. Naoczni świadkowie rozpoznali samochód należący do sowieckiej bezpieki KGB. Trzy tygodnie później żołnierz znalazł okaleczone ciało Iwasiuka wiszące na drzewie w lesie. Oczy zostały wydłubane, palce połamane a ciało posiniaczone. Brak było typowej dla wisielca pręgi po sznurze. Mimo tych dowodów zespół 5 lekarzy uznał śmierć kompozytora jako samobójstwo i prokuratura zamknęła akta.
Starał się jak mógł co by się zabić …
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
Lwów to nie tylko starówka i zabytkowe cmentarze. Warto zajrzeć w wiele innych kątów. W które? To zależy ile mamy wolnego czasu. Poniżej zaprezentuję te miejsca, które udało nam się odwiedzić; większość z nich leży blisko Starego Miasta.
Przegląd można zacząć od Starego Rynku (Старий Ринок), który był centralnym punktem miasta przed lokacją dokonaną przez Kazimierza Wielkiego. Kiedyś na jego środku stała synagoga Tempel, stąd nazywano go także "placem Nowej Bożnicy". Zniszczono ją w 1941 roku i dzisiaj w jej miejscu znajduje się skwer. Okolica sprawia wrażenie uśpionej w promieniach słońca, senność przerywają jedynie krzyki pijaczków z parkowych ławek.
Na Starym Rynku działa fajna knajpka. Do zobaczenia są natomiast dwie świątynie.
Pierwsza z nich to kościół św. Jana (Храм Іва́на Хрести́теля), uznawany za najstarszy w obrządku łacińskim we Lwowie. Według tradycji miał go wybudować książę halicko-włodziemierski Lew dla swej katolickiej żony. Badania wykazały, że powstał trochę później niż lata życia monarchy, ale i tak dawno temu, bo około 1350 roku.
Potem był wielokrotnie przebudowywany, a w XIX wieku przeprowadzono tak dogłębną "rekonstrukcję", że dzisiaj fasada przypomina neogotyk. W czasach radzieckich zamieniony w magazyn, obecnie pełni funkcję Muzeum Zabytków Starożytnego Lwowa.
Kawałek dalej stoi cerkiew św. Mikołaja Cudotwórcy (Церква святого Миколая), prawdopodobnie z najdłuższą metryką we Lwowie, z przełomu XIII i XIV wieku. Niestety, drzwi były zamknięte.
Na przylegającej ulicy jakaś babka wywija miotłą tak intensywnie, że nie wiadomo, czy sprząta, czy raczej ma zakurzyć okolicę.
Rozmowa Teresy z kotem . Uparty, nie dał się namówić na wyjście z sieni.
Inna atrakcja tej dzielnicy to Podwórko Zagubionych Zabawek. Między ścianami wysokiej kamienicy spoczywają dziesiątki, setki przedmiotów, którymi kiedyś bawiły się dzieci.
Miejsce to wzbudziło w nas dość mieszanie uczucia, bo kojarzyło się z horrorem, a nie z nostalgią za czasami dzieciństwa. Większość zabawek jest zniszczona, ma powyrywane kończyny, wybite oczy. Kręciła się tam para z kobietą w ciąży i robiła sporo zdjęć; mam nadzieję, że nie zaczną ich pokazywać maluchowi zbyt szybko...
Podwórko, czy raczej cmentarz zabawek, miał powstać przez przypadek - ktoś wyrzucił tu kilka sztuk, inni dodali kolejne i teraz to już się samo kręci, choć całość wygląda jak śmietnisko. Na pewno odwiedzają je turyści.
Spod wspomnianej cerkwi schodzimy w dół ulicą Murarską (Мулярська) na plac św. Teodora (Площа Святого Теодора).
Kiedyś była to okolica zamieszkała głównie przez Żydów. Holokaust jakimś cudem przetrwała jedna z synagóg. Stoi w rogu, a nosiła nazwę Jakuba Glanzera, który był fundatorem budowy w latach 1842-44.
Naziści uczynili z niej magazyn amunicji i stajnię, komuniści salę gimnastyczną. W 1989 została zwrócona społeczności żydowskiej i ma się w niej mieścić centrum kulturalne, lecz wygląda na opuszczoną.
Jedyna czynna bożnica Lwowa to synagoga Cori Gilod z 1924. Położona jest dalej na zachód od centrum przy ulicy Braci Michnowskich (Братів Міхновських, kiedyś noszącej nazwę króla Leszczyńskiego). Ona również przez wiele lat była magazynem.
Gwiazda Dawida w okrągłym oknie ewidentnie komuś się nie spodobała.
Skoro już jesteśmy w tej okolicy, to warto zajrzeć do neogotyckiego kościoła św. Elżbiety. Z trzema wieżami z początku XX wieku szybko stał się punktem orientacyjnym dzielnicy. Świątynia powstała m.in. dla uczczenia półwiecza panowania Franciszka Józefa oraz aby upamiętnić jego zamordowaną małżonkę, cesarzową Elżbietę.
Mocno ucierpiał we wrześniu 1939 roku (już podczas pierwszego niemieckiego bombardowania w pierwszym dniu wojny), zamknięty przez kilkadziesiąt lat niszczał jako magazyn kombinatu cukrowniczego. Z oryginalnego wnętrza nie zostało prawie nic poza głównym ołtarzem i amboną, a na murach nadal widać ślady po pociskach.
Kościół należy dziś od unitów i dodano mu drugą patronkę - św. Olgę (Церква святих Ольги і Єлизавети). Na cerkiewnej wieży znajduje się punkt widokowy (wejścia do niego szukaliśmy dość długo). To zresztą najwyższa wieża Lwowa, mierzy 85 metrów. Ostatnie momenty na ruszających się schodach mogą podnieść ciśnienie osobom z lękiem wysokości.
Panorama nie jest może tak ładna jak z ratusza, ale na pewno godna polecenia. Mamy widoki w kierunku starówki z korpusem soboru św. Jura...
...najbliższe ulice...
...kolejowy dworzec główny oraz podmiejski.
No i oczywiście szeroki skwer na południe od kościoła, na który zaraz pójdziemy.
Plac Koprywnyckiego (Площа Кропивницького, Kropywnyćkoho), w przeszłości Józefa Bilczewskiego. Zdominowany przez konstrukcję z oddalenia przypominającą najlepsze czasy Kraju Rad albo Korei Północnej.
Pomnik Stepana Bandery odsłonięto w 2007 roku, w 65. rocznicę powstania UPA. Kilka lat później dodano to dziwne coś z tyłu. Rzecz jasna budowa wzbudziła spore kontrowersje, choć tak naprawdę na Ukrainie protestowali przeciwko niej głównie komuniści. Według jednej z teorii wybrano akurat to miejsce, aby przykryć "polskość" kościoła św. Elżbiety, choć przecież polski to on już dawno nie jest.
Lokalizacja ta spotkała się z krytyką części środowisk nacjonalistycznych, proponowali oni okolicę bliższą centrum, na przykład Prospekt Swobody.
Oprócz kwestii moralnych padały także estetyczne - Bandera wygląda z daleka niczym Lenin (to fakt, brakuje mu tylko mycki trzymanej w łapie), a kolumnada z tyłu kojarzy się z szubienicą lub wbitym w ziemię tryzubem.
Całokształt bardzo pachnie reżimami totalitarnymi, co zresztą przyznawali sami autorzy projektu, a i ideologia OUN idealnie się w nie wpisywała.
Na pewno nie szczędzono tutaj środków - rzeźba ma 7 metrów wysokości, a "szubienica" aż 30...
W kierunku Starego Miasta wracamy ulicą Szeptyckich (Шептицьких).
Po chwili dochodzimy do skąpanego w słońcu soboru św. Jura (собор Святого Юра), najważniejszej świątyni greckokatolickiej w mieście. Jest archikatedrą metropolii halickiej.
Wybudowano go w XVIII wieku w miejscu starszego, gotyckiego. Uznawany jest za jeden z najpiękniejszych przykładów późnego baroku europejskiego. Wraz ze starówką wpisany na listę dziedzictwa UNESCO.
Przez kilkadziesiąt lat (od 1946 do 1990) sobór należał do prawosławnych, po tym jak władze radzieckie zlikwidowały unickie struktury kościelne w swoim państwie. Dziś ponownie w przylegającym do niego pałacu rezydują arcybiskupi lwowscy.
Przy bramie widzę dwujęzyczną tabliczkę z nazwą placu - przedwojenna?
Wchodzimy.
W trójnawowym wnętrzu dominuje kolor żółty (tak jak na zewnątrz). Główny ołtarz kipi od rokokowego bogactwa, natomiast po bokach jest już skromniej.
Mijamy się z polską grupą zorganizowaną: przewodniczka rzuciła kilka haseł, pocykali szybko zdjęcia i popędzili dalej.
Obchodzimy sobór dookoła - wąska uliczka i zaniedbane małe budynki.
Kontynuujemy spacer powrotny w stronę starówki. Po drodze jest park Iwana Franki (Парк Івана Франка), obok którego zresztą mamy noclegi. Park jest najstarszym miejskim zieleńcem na terenie obecnej Ukrainy, a gdyby nie zmiana granic, to byłby i Polski. Kiedyś był to ogród jezuicki, a w miedzywojniu nosił imię Tadeusza Kościuszki (polska wersja google.maps nadal taką wyświetla).
Na skraju parku stoi pomnik obecnego patrona z daleka wyglądającego jak Stalin.
Dokładnie naprzeciwko ulokowano gmach Sejmu Krajowego Królestwa Galicji i Lodomerii, ukończonego w 1881. Ładny budynek w stylu historyzmu, zwieńczony alegorią Galicji, po której bokach siedzi kobieta (Wisła) i mężczyzna (Dniestr).
Od 1919 jest to siedziba główna Uniwersytetu Lwowskiego.
Na skraju parku całkiem niedawno odsłonięto pomnik 100-lecia Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej. Proklamowano ją 1 listopada 1918 po zajęciu wielu głównych budynków Lwowa przez oddziały Strzelców Siczowych. Początkowo miała to być część federacyjnych Austro-Węgier, ale ponieważ te właśnie przestawały istnieć, więc po dwóch tygodniach ogłoszono jej niezależność. Stolicą oficjalnie został Lwów, lecz po odbiciu miasta przez Polaków rząd szybko musiał ewakuować się na wschód.
Pomnik zbyt gryfny nie jest, co potwierdził również jeden starszy pan, widząc, że robię zdjęcia. Kręcił głową z niesmakiem.
Kolejna atrakcja leży kilkaset metrów dalej przy tej samej ulicy Listopadowego Czynu (Листопадового Чину, Łyśtopadowoho Czynu, a kiedyś Mickiewicza).
To tzw. Kasyno Szlacheckie. Nazwa może być nieco myląca, gdyż powinno się nazywać raczej "Klubem Dżentelmenów", w którym spotykały się męskie elity z miasta i Galicji (często hodowcy koni, więc mówiono też o nim "Końskie"). Budynek z II połowy XIX wieku z neobarokową fasadą jest przyjemny dla oka, ale takich we Lwowie sporo. Dopiero po wejściu musiałem zebrać szczękę z ziemi...
Człowiek widział już tyle rzeczy, iż ciężko go czymś zaskoczyć, ale przepiękna drewniana klatka schodowa była czymś, co wywarło na mnie największe wrażenie ze wszystkich lwowskich obrazów! Skojarzyła mi się z... Titaniciem .
Do środka wpuszcza turystów cieć, kręcący się w pobliżu i pobierający drobną opłatę. Potem możemy pospacerować się po wnętrzach parteru i piętra, pustych, bowiem z wyposażenia nic się nie zachowało. Dawne miejsce dyskusji i hazardu oficjalnie stało się Domem Uczonych (Будинок вчених), a nieoficjalnie to chyba nikt nie ma pomysłu co z nim zrobić.
Ciekawostka - studzienki kanalizacyjne z... Wiednia. Kasyno wybudowała firma ze stolicy Cesarstwa, która zaprojektowała wiele reprezentacyjnych gmachów w różnych miejscach państwa Habsburgów.
Kilka przecznic stąd na południe ciągnie się ulica Kopernika (Коперника, w przeszłości Tomickiego). I tam znajdziemy interesujące obiekty.
Dzwonnica cerkwi św. Ducha (Дзвіниця церкви Святого Духа) to jedyna pozostałość po rokokowym kościele św. Katarzyny. Została ona zniszczona w wyniku niemieckich bombardowań w 1941 roku i już jej nie odbudowano. Za płotem widać resztki murów świątyni.
Prawie naprzeciwko możemy obejrzeć budynki dawnego Ossolineum. Kształt od razu nasuwa skojarzenia z kościołem i rzeczywiście oryginalnie była to część kompleksu klasztornego karmelitanek. Ukraińcy włączyli go do siedziby Akademii Nauk.
Idąc dalej w kierunku Starego Miasta będziemy mijać wielką niebiesko-żółtą flagę wywieszoną nad brukiem.
Za płotem rozciąga się park otaczający okazały Pałac Potockich (Пала́ц Пото́цьких), zapewne najbardziej znany ze szlacheckich domów Lwowa.
Wybudowano go dla Alfreda Potockiego, ordynata na Łańcucie, a przez krótki okres premiera Austrii, potem również marszałka i namiestnika Galicji. Po przywłaszczeniu sobie pałacu przez Sowietów pełnił on różne funkcje, dzisiaj część kryje w sobie Galerię Sztuki, a część ma być lwowską rezydencją prezydenta Ukrainy (choć nie bardzo na to wygląda).
W pałacowym ogrodzie mała niespodzianka: niewielki park miniatur z kilkoma modelami kresowych zamków. Jest m.in. Ostróg, Olesko i Wysoki Zamek we Lwowie.
Ostatnim przystankiem przy Kopernika będzie podwórze, niegdyś fragment Pasażu Mikolascha. Najbardziej znany, nowoczesny i luksusowy pasaż handlowy miasta działał od 1900 roku, a jego historię gwałtownie zakończyły niemieckie bomby 41 lat później. Zostało z niego tylko tyle...
Dochodzimy do Prospektu Swobody, który opisywałem już przy okazji Starego Miasta. Ale nie wspominałem o siedzibie Galicyjskiej Kasy Oszczędności z charakterystyczną kopułą i rzeźbą Oszczędności. Owa lwowska "Statua Wolności" miała symbolizować rozwój gospodarczy Galicji, co, biorąc pod uwagę faktyczny stan tego kraju koronnego, można uznać za ironię...
W okresie Ukraińskiej SRR budynek był w fatalnym stanie, z rzeźby w latach 70. odpadła ręka i zabiła przechodnia! Dzisiaj ładnie ją zrekonstruowano i odsłonięto polski napis.
I to prawie tyle, jeśli chodzi o nasze wędrówki poza starówką (choć wszytko to znajduje się od niej niedaleko). Na sam koniec jeszcze kilka luźnych fotopstryków:
* zauważony herb Lwowa z czasów socjalistycznych (ale bez czerwonej gwiazdy),
* ślady polskości,
* i dawnego multi-kulti (dość znane zachowane napisy; zastanawiające czemu nie było wersji ukraińskiej?).
Przegląd można zacząć od Starego Rynku (Старий Ринок), który był centralnym punktem miasta przed lokacją dokonaną przez Kazimierza Wielkiego. Kiedyś na jego środku stała synagoga Tempel, stąd nazywano go także "placem Nowej Bożnicy". Zniszczono ją w 1941 roku i dzisiaj w jej miejscu znajduje się skwer. Okolica sprawia wrażenie uśpionej w promieniach słońca, senność przerywają jedynie krzyki pijaczków z parkowych ławek.
Na Starym Rynku działa fajna knajpka. Do zobaczenia są natomiast dwie świątynie.
Pierwsza z nich to kościół św. Jana (Храм Іва́на Хрести́теля), uznawany za najstarszy w obrządku łacińskim we Lwowie. Według tradycji miał go wybudować książę halicko-włodziemierski Lew dla swej katolickiej żony. Badania wykazały, że powstał trochę później niż lata życia monarchy, ale i tak dawno temu, bo około 1350 roku.
Potem był wielokrotnie przebudowywany, a w XIX wieku przeprowadzono tak dogłębną "rekonstrukcję", że dzisiaj fasada przypomina neogotyk. W czasach radzieckich zamieniony w magazyn, obecnie pełni funkcję Muzeum Zabytków Starożytnego Lwowa.
Kawałek dalej stoi cerkiew św. Mikołaja Cudotwórcy (Церква святого Миколая), prawdopodobnie z najdłuższą metryką we Lwowie, z przełomu XIII i XIV wieku. Niestety, drzwi były zamknięte.
Na przylegającej ulicy jakaś babka wywija miotłą tak intensywnie, że nie wiadomo, czy sprząta, czy raczej ma zakurzyć okolicę.
Rozmowa Teresy z kotem . Uparty, nie dał się namówić na wyjście z sieni.
Inna atrakcja tej dzielnicy to Podwórko Zagubionych Zabawek. Między ścianami wysokiej kamienicy spoczywają dziesiątki, setki przedmiotów, którymi kiedyś bawiły się dzieci.
Miejsce to wzbudziło w nas dość mieszanie uczucia, bo kojarzyło się z horrorem, a nie z nostalgią za czasami dzieciństwa. Większość zabawek jest zniszczona, ma powyrywane kończyny, wybite oczy. Kręciła się tam para z kobietą w ciąży i robiła sporo zdjęć; mam nadzieję, że nie zaczną ich pokazywać maluchowi zbyt szybko...
Podwórko, czy raczej cmentarz zabawek, miał powstać przez przypadek - ktoś wyrzucił tu kilka sztuk, inni dodali kolejne i teraz to już się samo kręci, choć całość wygląda jak śmietnisko. Na pewno odwiedzają je turyści.
Spod wspomnianej cerkwi schodzimy w dół ulicą Murarską (Мулярська) na plac św. Teodora (Площа Святого Теодора).
Kiedyś była to okolica zamieszkała głównie przez Żydów. Holokaust jakimś cudem przetrwała jedna z synagóg. Stoi w rogu, a nosiła nazwę Jakuba Glanzera, który był fundatorem budowy w latach 1842-44.
Naziści uczynili z niej magazyn amunicji i stajnię, komuniści salę gimnastyczną. W 1989 została zwrócona społeczności żydowskiej i ma się w niej mieścić centrum kulturalne, lecz wygląda na opuszczoną.
Jedyna czynna bożnica Lwowa to synagoga Cori Gilod z 1924. Położona jest dalej na zachód od centrum przy ulicy Braci Michnowskich (Братів Міхновських, kiedyś noszącej nazwę króla Leszczyńskiego). Ona również przez wiele lat była magazynem.
Gwiazda Dawida w okrągłym oknie ewidentnie komuś się nie spodobała.
Skoro już jesteśmy w tej okolicy, to warto zajrzeć do neogotyckiego kościoła św. Elżbiety. Z trzema wieżami z początku XX wieku szybko stał się punktem orientacyjnym dzielnicy. Świątynia powstała m.in. dla uczczenia półwiecza panowania Franciszka Józefa oraz aby upamiętnić jego zamordowaną małżonkę, cesarzową Elżbietę.
Mocno ucierpiał we wrześniu 1939 roku (już podczas pierwszego niemieckiego bombardowania w pierwszym dniu wojny), zamknięty przez kilkadziesiąt lat niszczał jako magazyn kombinatu cukrowniczego. Z oryginalnego wnętrza nie zostało prawie nic poza głównym ołtarzem i amboną, a na murach nadal widać ślady po pociskach.
Kościół należy dziś od unitów i dodano mu drugą patronkę - św. Olgę (Церква святих Ольги і Єлизавети). Na cerkiewnej wieży znajduje się punkt widokowy (wejścia do niego szukaliśmy dość długo). To zresztą najwyższa wieża Lwowa, mierzy 85 metrów. Ostatnie momenty na ruszających się schodach mogą podnieść ciśnienie osobom z lękiem wysokości.
Panorama nie jest może tak ładna jak z ratusza, ale na pewno godna polecenia. Mamy widoki w kierunku starówki z korpusem soboru św. Jura...
...najbliższe ulice...
...kolejowy dworzec główny oraz podmiejski.
No i oczywiście szeroki skwer na południe od kościoła, na który zaraz pójdziemy.
Plac Koprywnyckiego (Площа Кропивницького, Kropywnyćkoho), w przeszłości Józefa Bilczewskiego. Zdominowany przez konstrukcję z oddalenia przypominającą najlepsze czasy Kraju Rad albo Korei Północnej.
Pomnik Stepana Bandery odsłonięto w 2007 roku, w 65. rocznicę powstania UPA. Kilka lat później dodano to dziwne coś z tyłu. Rzecz jasna budowa wzbudziła spore kontrowersje, choć tak naprawdę na Ukrainie protestowali przeciwko niej głównie komuniści. Według jednej z teorii wybrano akurat to miejsce, aby przykryć "polskość" kościoła św. Elżbiety, choć przecież polski to on już dawno nie jest.
Lokalizacja ta spotkała się z krytyką części środowisk nacjonalistycznych, proponowali oni okolicę bliższą centrum, na przykład Prospekt Swobody.
Oprócz kwestii moralnych padały także estetyczne - Bandera wygląda z daleka niczym Lenin (to fakt, brakuje mu tylko mycki trzymanej w łapie), a kolumnada z tyłu kojarzy się z szubienicą lub wbitym w ziemię tryzubem.
Całokształt bardzo pachnie reżimami totalitarnymi, co zresztą przyznawali sami autorzy projektu, a i ideologia OUN idealnie się w nie wpisywała.
Na pewno nie szczędzono tutaj środków - rzeźba ma 7 metrów wysokości, a "szubienica" aż 30...
W kierunku Starego Miasta wracamy ulicą Szeptyckich (Шептицьких).
Po chwili dochodzimy do skąpanego w słońcu soboru św. Jura (собор Святого Юра), najważniejszej świątyni greckokatolickiej w mieście. Jest archikatedrą metropolii halickiej.
Wybudowano go w XVIII wieku w miejscu starszego, gotyckiego. Uznawany jest za jeden z najpiękniejszych przykładów późnego baroku europejskiego. Wraz ze starówką wpisany na listę dziedzictwa UNESCO.
Przez kilkadziesiąt lat (od 1946 do 1990) sobór należał do prawosławnych, po tym jak władze radzieckie zlikwidowały unickie struktury kościelne w swoim państwie. Dziś ponownie w przylegającym do niego pałacu rezydują arcybiskupi lwowscy.
Przy bramie widzę dwujęzyczną tabliczkę z nazwą placu - przedwojenna?
Wchodzimy.
W trójnawowym wnętrzu dominuje kolor żółty (tak jak na zewnątrz). Główny ołtarz kipi od rokokowego bogactwa, natomiast po bokach jest już skromniej.
Mijamy się z polską grupą zorganizowaną: przewodniczka rzuciła kilka haseł, pocykali szybko zdjęcia i popędzili dalej.
Obchodzimy sobór dookoła - wąska uliczka i zaniedbane małe budynki.
Kontynuujemy spacer powrotny w stronę starówki. Po drodze jest park Iwana Franki (Парк Івана Франка), obok którego zresztą mamy noclegi. Park jest najstarszym miejskim zieleńcem na terenie obecnej Ukrainy, a gdyby nie zmiana granic, to byłby i Polski. Kiedyś był to ogród jezuicki, a w miedzywojniu nosił imię Tadeusza Kościuszki (polska wersja google.maps nadal taką wyświetla).
Na skraju parku stoi pomnik obecnego patrona z daleka wyglądającego jak Stalin.
Dokładnie naprzeciwko ulokowano gmach Sejmu Krajowego Królestwa Galicji i Lodomerii, ukończonego w 1881. Ładny budynek w stylu historyzmu, zwieńczony alegorią Galicji, po której bokach siedzi kobieta (Wisła) i mężczyzna (Dniestr).
Od 1919 jest to siedziba główna Uniwersytetu Lwowskiego.
Na skraju parku całkiem niedawno odsłonięto pomnik 100-lecia Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej. Proklamowano ją 1 listopada 1918 po zajęciu wielu głównych budynków Lwowa przez oddziały Strzelców Siczowych. Początkowo miała to być część federacyjnych Austro-Węgier, ale ponieważ te właśnie przestawały istnieć, więc po dwóch tygodniach ogłoszono jej niezależność. Stolicą oficjalnie został Lwów, lecz po odbiciu miasta przez Polaków rząd szybko musiał ewakuować się na wschód.
Pomnik zbyt gryfny nie jest, co potwierdził również jeden starszy pan, widząc, że robię zdjęcia. Kręcił głową z niesmakiem.
Kolejna atrakcja leży kilkaset metrów dalej przy tej samej ulicy Listopadowego Czynu (Листопадового Чину, Łyśtopadowoho Czynu, a kiedyś Mickiewicza).
To tzw. Kasyno Szlacheckie. Nazwa może być nieco myląca, gdyż powinno się nazywać raczej "Klubem Dżentelmenów", w którym spotykały się męskie elity z miasta i Galicji (często hodowcy koni, więc mówiono też o nim "Końskie"). Budynek z II połowy XIX wieku z neobarokową fasadą jest przyjemny dla oka, ale takich we Lwowie sporo. Dopiero po wejściu musiałem zebrać szczękę z ziemi...
Człowiek widział już tyle rzeczy, iż ciężko go czymś zaskoczyć, ale przepiękna drewniana klatka schodowa była czymś, co wywarło na mnie największe wrażenie ze wszystkich lwowskich obrazów! Skojarzyła mi się z... Titaniciem .
Do środka wpuszcza turystów cieć, kręcący się w pobliżu i pobierający drobną opłatę. Potem możemy pospacerować się po wnętrzach parteru i piętra, pustych, bowiem z wyposażenia nic się nie zachowało. Dawne miejsce dyskusji i hazardu oficjalnie stało się Domem Uczonych (Будинок вчених), a nieoficjalnie to chyba nikt nie ma pomysłu co z nim zrobić.
Ciekawostka - studzienki kanalizacyjne z... Wiednia. Kasyno wybudowała firma ze stolicy Cesarstwa, która zaprojektowała wiele reprezentacyjnych gmachów w różnych miejscach państwa Habsburgów.
Kilka przecznic stąd na południe ciągnie się ulica Kopernika (Коперника, w przeszłości Tomickiego). I tam znajdziemy interesujące obiekty.
Dzwonnica cerkwi św. Ducha (Дзвіниця церкви Святого Духа) to jedyna pozostałość po rokokowym kościele św. Katarzyny. Została ona zniszczona w wyniku niemieckich bombardowań w 1941 roku i już jej nie odbudowano. Za płotem widać resztki murów świątyni.
Prawie naprzeciwko możemy obejrzeć budynki dawnego Ossolineum. Kształt od razu nasuwa skojarzenia z kościołem i rzeczywiście oryginalnie była to część kompleksu klasztornego karmelitanek. Ukraińcy włączyli go do siedziby Akademii Nauk.
Idąc dalej w kierunku Starego Miasta będziemy mijać wielką niebiesko-żółtą flagę wywieszoną nad brukiem.
Za płotem rozciąga się park otaczający okazały Pałac Potockich (Пала́ц Пото́цьких), zapewne najbardziej znany ze szlacheckich domów Lwowa.
Wybudowano go dla Alfreda Potockiego, ordynata na Łańcucie, a przez krótki okres premiera Austrii, potem również marszałka i namiestnika Galicji. Po przywłaszczeniu sobie pałacu przez Sowietów pełnił on różne funkcje, dzisiaj część kryje w sobie Galerię Sztuki, a część ma być lwowską rezydencją prezydenta Ukrainy (choć nie bardzo na to wygląda).
W pałacowym ogrodzie mała niespodzianka: niewielki park miniatur z kilkoma modelami kresowych zamków. Jest m.in. Ostróg, Olesko i Wysoki Zamek we Lwowie.
Ostatnim przystankiem przy Kopernika będzie podwórze, niegdyś fragment Pasażu Mikolascha. Najbardziej znany, nowoczesny i luksusowy pasaż handlowy miasta działał od 1900 roku, a jego historię gwałtownie zakończyły niemieckie bomby 41 lat później. Zostało z niego tylko tyle...
Dochodzimy do Prospektu Swobody, który opisywałem już przy okazji Starego Miasta. Ale nie wspominałem o siedzibie Galicyjskiej Kasy Oszczędności z charakterystyczną kopułą i rzeźbą Oszczędności. Owa lwowska "Statua Wolności" miała symbolizować rozwój gospodarczy Galicji, co, biorąc pod uwagę faktyczny stan tego kraju koronnego, można uznać za ironię...
W okresie Ukraińskiej SRR budynek był w fatalnym stanie, z rzeźby w latach 70. odpadła ręka i zabiła przechodnia! Dzisiaj ładnie ją zrekonstruowano i odsłonięto polski napis.
I to prawie tyle, jeśli chodzi o nasze wędrówki poza starówką (choć wszytko to znajduje się od niej niedaleko). Na sam koniec jeszcze kilka luźnych fotopstryków:
* zauważony herb Lwowa z czasów socjalistycznych (ale bez czerwonej gwiazdy),
* ślady polskości,
* i dawnego multi-kulti (dość znane zachowane napisy; zastanawiające czemu nie było wersji ukraińskiej?).
A na mnie to podworko pelne maskotek zrobilo bardzo przyjazne i pozytywne wrazenie. Zawsze mi jakos smutno jak widze wyrzucona przytulanke, ktora sie gdzies poniewiera - a tu tak fajnie ktos wymyslil, ze takowe niepotrzebne misiaki znalazly swoj drugi dom i zasluzona emeryture! Nigdy w zyciu mi sie to nie skojarzylo ani z cmentarzem, horrorem ani ze smietniskiem! Predzej ze skladzikiem. Albo kompozycja artystyczna!
Az spojrzalam na moje zdjecia z zeszlego roku - ale chyba nie bylo tam zbyt duzo zabawek pofragmentowanych - sfilcowane, wytarte to tak, ale upiornych bez oczu i łapek to za duzo nie pamietam
https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... ajp-i.html
Wrecz sie zastanawiam czy kiedys polowy kabaczych misiakow tam nie wywioze!
Az spojrzalam na moje zdjecia z zeszlego roku - ale chyba nie bylo tam zbyt duzo zabawek pofragmentowanych - sfilcowane, wytarte to tak, ale upiornych bez oczu i łapek to za duzo nie pamietam
https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... ajp-i.html
Wrecz sie zastanawiam czy kiedys polowy kabaczych misiakow tam nie wywioze!
Ostatnio zmieniony 2019-05-21, 17:17 przez buba, łącznie zmieniany 2 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
laynn pisze:Niesamowity musi być na żywo!
idealny na zlot
Wiolcia pisze:Ile w sumie spędziliście tam dni?
dokładnie to 3 i pół Ale intensywne
buba pisze:A na mnie to podworko pelne maskotek zrobilo bardzo przyjazne i pozytywne wrazenie.
na podwórko zwróciłem uwagę właśnie dzięki twojemu wpisowi. Miejsce ciekawe, ale naprawdę miałem wrażenie, że nad tymi zabawkami się pastwiono. No i pod wpływem deszczu to one takie coraz bardziej dziadowsko wyglądają, mogliby to zadaszyć
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość