Do Parcza idziemy piaszczystymi drogami. To zupełnie inna jakość wędrówki niż walić asfaltem.
Na obrzeżach wsi podchodzimy do ceglanych budynków. Również takowe majaczą na horyzoncie.
Jeden z nich to dawna stacyjka, malowniczo wklinowana pomiędzy zarośnięte wysoką trawą torowisko i drogę, której pokrycie stanowi mieszanina piachu i kocich łbów.
W dali widać wiadukt.
Obczajka jakby tu wejść do budynku (zdjęcie zrobione przez Pudla)
Okazuje się, że jedyną opcją jest "lisia jama" - piwniczny zsyp węgla.
Chociaż "zejść" to nie jest dokładne określenie - raczej zjechać z resztkami węgla w dosyć niekontrolowany sposób Przez chwilę są obawy, że zwiedzimy tylko piwnicę, ale hurra! jest przejście i dalej!
Budynek opustoszał jakoś po 2016 roku - na ścianie wisi kalendarz. Wygląda na to, że jak przejeżdżalismy tu niedaleko z półtoramiesięcznym kabaczkiem - to jeszcze zasiedlali go ostatni lokatorzy.
Rolka paragonu znaleziona gdzieś na stole była z 2014.
Z wyposażenia zostały piece kaflowe w różnych stadiach zachowania, bardzo przestronny kibel, różaniec, kasa fiskalna i wizytówki serwisów samochodowych. Dachy jak widać już ciekną...
(zdjęcie Chrisa)
Przychodzi też czas zajrzeć na strych. Całkiem niezłe miejsce na nocleg by tu było!
Na poddaszu odnaleźliśmy też ślady po zamieszkałych tu niegdyś dzieciach - zabawki, książki ze szkolnej biblioteki.
oraz ślady po innych mieszkańcach, którzy też już opuscili ten lokal.
Urzekł mnie ten ręczny opis!
W piwnicy są przetwory, a mnie zaraz staje przed oczami Dubnica i nasza wędrówka wzdłuż granic z roku 2012 roku. ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... cz-ii.html ) Drewniany domek i babuszkowe słoiki, które ochoczo degustowaliśmy. Najlepsze wtedy były kompoty wiśniowe, bo ogórki były już nieco przekiszone. Tutaj jakoś wstrzymaliśmy się od konsumpcji. Może dlatego, że niedawno było śniadanie? I jak widać nie jedna Ziuta wpadła, aby ogóry kisić w plastikowych butlach!
Mój problem z tym miejscem pojawia się, gdy trzeba wyjść. Okienko piwniczne ma niewielki wlot, za którym jest od razu ocembrowanie. "Parapet" jest bardzo szeroki i co gorsza skośny. Podejmuje kilka prób i dociera do mnie, że nie wylezę... Nie ma szans wygiąć się w ten sposób i jednocześnie przesuwać do góry po śliskich cegłach. Na szczęście nie jestem sama. Chrisowi udaje się jakoś mnie podsadzić i wypchać do góry. Ufff! Z solidnie obdrachanymi łokciami, ale udaje się opuścić węglową jamę i ujrzeć słoneczny świat! Gdzieś w oddali widać już przygotowania do zimy
Resztki starego wiaduktu.
Przystanek PKS udekorowany lokalną twórczością ludową.
Kolejnym etapem zwiedzania Parcza jest sklep, gdzie spędzamy całkiem porządną chwilę czasu.
Pudel chyba właśnie wskazuje miejsce przeznaczenia.
Pierwsze piwo pijemy przy bocznej drodze.
Obok umajonej kapliczki.
Drugie w zaułku biesiadnym (wcześniej go nie namierzyliśmy)
Urokliwe, zaciszne i praktycznie wyposażone miejsce
Fotka pt: "bohater drugiego planu" (z aparatu Pudla)
Potem walimy już na Wilczy Szaniec. Byłam już tutaj w 2015 roku, ale wtedy odwiedziliśmy tylko muzeum. ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... c-cz7.html ) Nie wiedziałam wtedy, że obejmuje ono jedynie niewielką część betonu zalegającego w okolicznych lasach. Dziś skupiamy się na dzikich fragmentach utopionych w chaszczu.
Ciekawe fragmenty okiennych okuć.
Sporo tutejszych bunkrów jest wysadzona i wygląda przez to jak skalne miasto. Zwłaszcza poprzerastana drzewami i pod grubym kożuchem mchu.
Tylko zawiera trochę więcej żelaznych prętów niż naturalna skała
Podobieństwo do naturalnych skał czy jaskiń potęguje fakt występowania ładnych nacieków.
Tańczące budynki są wśród nas!
Grunt to malunek dobrze dobrany do okoliczności
Tak chyba musiały wyglądać popularne w latach 90-tych objawienia na ścianach kamienic, kominach i szybach!
A tu jakiś olbrzym bawił się klockami Lego!
Na dach jednego z budynków prowadzą całkiem solidne klamry!
(zdjęcie Chrisa)
A na górze można się poczuć jak na Grani Konczeto!
Mają tu prawdziwe kaniony!
Domeczek o spadzistym dachu.
A tak w ogóle to wleźliśmy tu na górę, żeby się napić piwa w miłych okolicznościach!
Ściemnia się mocno. W oddali mruczy burza. Ostatecznie nam nie dolewa - chmury i grzmoty tworzą tylko fajny, mroczny klimacik, zdecydowanie pasujący do tego miejsca.
Ale czas ruszać dalej. Jeden z mijanych parków rozrywki oferuje atrakcje dla całej rodziny. Można np. spędzić czas w ogrodach Hitlera. Strach się bać co to za gwóźdź programu!
Jakoś wyjątkowo rozwaliła nas owa opcja! Te "Ogrody Hitlera" stały się tematem przewodnim wyjazdu, który ciągle wraca i niezmiennie nas bawi. Tak jak trzy lata temu "urynoterapia" czy "bengaje" w zeszłym roku
Oprócz ogrodów są też lotniska, nawiązujące stylem do dawnych lat.
A to co? Przystanek PKS dla krasnali?
A wiata dla odmiany dla gigantów! I trzeba przyznać, że dosyć ciekawej architektury.
Mijamy też bagienka.
Granica pomiędzy utwardzeniem drogi a wywaleniem do lasu gruzu bywa czasem dość wąska...
Chris już dzisiaj wraca i czyni to z przygodami. Pierwszy autobus postanawia nie przyjechać. Na kolejne przesiadki udaje mu się zdążyć tylko dzięki pewnemu pasażerowi bez biletu, do którego wzywano policję, więc zrobiły się opóźnienia.
Wieczorem docieramy do miejscowości Czerniki. Postanawiamy się osiedlić na przyjeziornej plaży. Co można powiedzieć o tym terenie? No napewno, że nie jest to dzika plaża. Co więcej? Miejsce zdecydowanie zapada w pamięć i odróżnia się od innych, póki co spotykanych.
Wygląda trochę tak, jakby wszystkie wiaty, stoliki i ławeczki przeznaczone dla całego województwa z nieznanych przyczyn zwałowali akurat tu, na kupę. Na niewielkiej przestrzeni wiat jest kilkadziesiąt, nie wspominając o huśtawkach z grubego, kutego metalu, dziwnych drewnianych hamaczkach, pseudozadaszonych alejkach wykładanych tartanem albo parkietem, miejscach ogniskowych tak wymurowanych głazami, że można by tam piec niedźwiedzie w całości. Wszystko tak ocieka kasą i przepychem, że aż dziw, że nie spływają rwące strumienie. Pobliskie tabliczki potwierdzają te odczucia - na zorganizowanie tego miejsca wydano 2 miliony...
Na wszelki wypadek czytamy regulaminy. Wychodzi na to, że pobyt tu jest bezpłatny i nie złamiemy żadnych punktów nocując czy paląc ognisko w wyznaczonej misce. Ba! Nie było nawet nic o "czynach gorszących" jak w Dobie
Z jednej strony fajnie, że powstają wiaty czy grille. Wielokrotnie korzystamy z takich miejsc, chroniąc się przed deszczem czy paląc ogniska bez ryzyka, że zaraz się ktoś dowali. Z drugiej jednak mam tutaj takie dojmujące uczucie marnotrawienia kasy, budulca, ludzkiej pracy. Bo przecież w tym jednym miejscu wystarczyłoby pięć wiat, a inne można by postawić gdzie indziej. Może nad innym jeziorkiem nie ma żadnej wiaty, a by się przydała w ulewie zbłąkanym wędrowcom. Ale może właśnie chodziło o pokazówkę? Może to jakieś współzawodnictwo między gminami? Że "nasza plaża jest najbardziej wypasiona"?
Jednocześnie widzę też zalety tego miejsca. Bardzo mi się tu podoba nasadzenie dużej ilości drzewek i egzotycznych, kwitnących krzaczków. Zwykle w Polsce "teren zagospodarowany" wiąże się z wyrżnięciem w pień całej zieleni. Tu, gdy będzie płynął czas - może być naprawdę pięknie, gdy to wszystko się rozrośnie! O ile oczywiscie ludzie nie dorwą się do pił i sekatorów.
Pozwolono też rosnąć dzikim kwiatom i póki co żaden oszołom z kosiarką ich nie upolował.
Dla urozmaicenia są też w trawie kwiaty metalowe.
(zdjęcie Piotrka)
Nawet pomyślano, aby nadbrzeżne, stare drzewa chronić przed bobrami!
Osiedlamy się w jednej z wiat.
Dziś miały do nas dotrzeć kolejne 3 osoby - Kasia, Krwawy i Piotrek. Kasia przysyła jednak smsa, że dziś się nie zjawi - zatrzymała ją jakaś gruba impreza w Giżycku. Krwawy i Piotrek mają być jakoś późnym wieczorem, jako że nie za wcześnie wyjechali. Ostatnią informację mam od nich koło północy, że siedzą w jakimś opuszczonym samolocie wśród pól. Potem idę spać. Chłopaki przybyły chyba o drugiej. Honory powitania czynił więc tylko Pudel, który stał się samozwańczym strażnikiem naszego obozu, bo spał w największej i najbardziej wyeksponowanej wiacie.
Poranek jest słoneczny, miły i sielski, tzn. póki jesteśmy we własnym towarzystwie. Kapiele, suszenie prania, śniadanko. Nowe opowieści dowiezione przez kolejnych naszych kompanów.
Potem zjawia się jakiś czepialski koleś i zaczyna się przypierdzielać o wszystko. Że nasze namioty stoją w złym miejscu. Zaciszne i wygodne miejsce z wiatami wśród zieleni według niego nie służy do biwaków. Namioty trzeba stawiać na łysym polu, z zeschła trawą, z widokiem na parking i kibel. Źle również, że uzbieraliśmy patyki na ognisko, bo wolno palić jedynie drewnem, które oni dowiązą. Krwawy się dowiaduje, że w złym miejscu zaparkował auto, bo stoi pod znaczkiem "parking". A ten parking jest tylko dla kamperów, a dla osobówek jest gdzie indziej. Że co? Pogryzą się?? A jak osobówka Krwawego identyfikuje się jako kamper? Hę? Krwawy nieraz w niej spał! Czekamy tylko aż gość powie, że na ławce wolno siedzieć tylko z twarzą skierowaną ku północy, a nogę można zakładać tylko lewą na prawą.
Już myślałam, że to miejsce, mimo przesadnie bogatej zabudowy, jest przyjemne i sympatyczne. A tu jak zwykle... Że też tylko w chaszczu i miejscach opuszczonych może być normalnie...
Opuszczamy nadjeziorne wiatowisko i tuptamy w dal (zdjęcie zrobione przez Pudla). Widać tu chyba resztki tej samej linii kolejowej co wczoraj przy opuszczonej stacyjce.
Za jednym z płotów stoi coś na kształt mini muzeum starych pojazdów drogowo-torowych.
Mają tu przystanek PKS solidnie zaopatrzony w luksfery.
Wyjątkowo urzekł mnie ten osobnik!
Betonowe płyty z historią. Wszystko na to wskazuje, że niegdyś leżały w innym miejscu i dzieci grały na nich w klasy. A potem ktoś je tu przełożył. I pomieszał... Ciekawe z jakich lat i z jakiego miejsca pochodzą owe malunki?
Domeczek. I każda szybka inna!
Inny zaułek.
Na widok czarnych blach zawsze mi się cieszy ryjek!
W Czernikach odwiedzamy też kościół. Solidny taki. Wygląda jak zamek krzyżacki! Chciałoby się wyleźć na wieżę!
cdn
Mazury bez deszczu - gdzieś na obrzeżach ogrodów Hitlera (2024)
Re: Mazury bez deszczu - gdzieś na obrzeżach ogrodów Hitlera (2024)
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Mazury bez deszczu - gdzieś na obrzeżach ogrodów Hitlera (2024)
Między Karolewem a Woplawkami włazimy w kępę zagajnika pośrodku pól. W gęstwinie siedzą ruiny kaplicy grobowej. Miejsce o niesamowitym uroku i tajemniczości. Na pierwszy rzut oka kaplica wydaje się być ogromna i dobrze zachowana - acz to tylko przednia ściana. Pozostałe to już raczej tylko kupa cegieł. Nie spędzamy tu za wiele czasu, bo komary chcą nas zeżreć żywcem.
Wchodzimy na teren wsi Wopławki. Na Mazurach to się człowiek czuje swojsko - jakby z Dolnego Śląska nie wyjeżdżał! Ledwo co opuściliśmy leśne mauzoleum a tu bęc! ogromny, stary spichlerz przed nami!
Jaka urocza wieżyczka w narożniku!
Może to data powstania budynków?
Jest to zdecydowanie miejscowość, gdzie nie opłaca się chować aparatu. Parę kroków od spichlerza siedzą w krzakach ruiny pałacu.
A zaraz obok samotny ceglany komin - wspomnienie jakiejś fabryczki sprzed lat.
Kosiarz przygrywa... no a jak! Najpopularniejsza melodia ostatnich czasów, wygrywana jak Polska długa i szeroka, od kwietnia do listopada. Chyba niesamowicie uzależniająca - jak ktoś raz zacznie, to już przestać nie może. Może kiedyś zaczną robić ośrodki odwykowe? A może wystarczyłoby zajęcie czymś rąk np. szydełkowaniem? Można by początkowo połączyć z puszczaniem osobnikowi wizgu silnika na słuchawkach, coby sie czuł bardziej spełniony.
W Wopławkach nie brakuje też powiewu dawnych PGRów - bloki, płytowe place, składy opału.
Niby zwykły dom, ale te boczki to jak w jakiejś twierdzy!
Pompa też chyba zabytkowa.
Po dojściu do głównej drogi mamy możliwość jazdy PKSem (o dziwo tu takowy jeździ), ale wcześniej podbierają nas dwa stopy. Pierwszy wiezie nas do Starej Różanki. Jedziemy z dziadkiem, w którego aucie prawie urywa łeb od wiatru. A niby się mówi, że starsi ludzie się boją przeciągów. Jak widać nie wszyscy...
W Różance stoi wiatrak, gdzie kiedyś znajdowała się knajpa jugosławiańska, ale splajtowała. Teraz wiatrak jest opuszczony.
Nie mamy czasu tam podejść bo zjawia się kolejny stop, który wiezie nas do Barcian. Jedziemy z chłopakiem, który jeździ sobie autem... dla ochłody! Mieszka kilkaset metrów od rosyjskiej granicy i oględnie mówiąc nie jest szczególnie zachwycony z takiego położenia swojego gospodarstwa. Twierdzi, że zazdrości nam - mieszkańcom Polski zachodniej.
W Barcianach postanawiamy iść na obiad. Jak to kiedyś ktoś podsumował nasze wyjazdy: "jedzą, piją, pływają i lezą, gdzie ich nie trzeba". Coś w tym jest A teraz wypadła akurat pora jedzenia! Pada na bar "Feniks". Wnętrza są chłodne i przestronne. Widać, że to lokal z innych czasów. Dziś jesteśmy chyba jedynymi gośćmi, a wystrój wskazuje, ze głównie odbywają się tutaj imprezy okolicznościowe typu komunia.
Dzisiejsze danie dnia to zupa szczawiowa, żeberka i kompot. Mniam! Jak się nosi w plecaku od kilku dni tylko stary chleb i żółty ser - to taki zestaw wydaje się rajskim pokarmem!
Z okolic podsufitowych przygląda się nam czterooki wentylator (zdjęcie Piotrka)
Przed barem mogę po raz pierwszy w pełnej krasie obejrzeć dwukołowe rumaki przybyłych wczoraj kompanów. Przyglądam się im dokładnie - może mi się kiedyś przydadzą jakieś patenty pt. jak przypiąć tyle bambetli do roweru, nie pogubić ich i jeszcze być w stanie jechać bez ciągłych wywrotek.
Część ekipy idzie do zamku. Ja nie idę. Już tam byłam 9 lat temu. I nie dało się wejść do środka. Teraz ponoć też się nie da. Więc po co się wkurwiać drugi raz?
Na obrzeżach Barcianów jest dziwny dom. Taka jakby niedokończona budowa, ale zdecydowanie ogród nie jest opuszczony - wokół murów znajdują się zadbane grządki. Teren jak widać jest strzeżony - taka armata wycelowa w ewentualnego złodzieja truskawek to nie są żarty!
Nie tylko broń palna pilnuje rabatek. Jest również coś na kształt stracha na wróble, ale w wersji nieporównywalnie bardziej upiornej. Jest środek dnia, idziemy w sporej ekipie, świeci słoneczko, a ja nie mam nic na sumieniu i wcale nie myślę wchodzić w szkodę. Ale czuje się jakoś nieswojo patrząc na tą zjawę... Zdjęcie chyba nie odda całosci atmosfery - to coś ruszało się targane wiatrem, szata powiewała, a głowa jakby się kręciła na boki. Jednocześnie wydawało toto nieprzyjemny dźwięk - jakby naprawdę wycie dusz potępieńczych gdzies z oddali. Myślę więc, że straszydło jest skuteczne - przynajmniej na buby
Suniemy na północ. Wokół sielskie krajobrazy prowincjonalnych dróg, zasiewów, małych przysiółków i starych domów utopionych w zieleni.
Idziemy do Mołtajnów. Czemu tam? Ano bo tam jest jezioro. No i blisko granicy. Słupków chyba nie pomacamy, ale na naszych wyjazdach wypada się gdzieś pokręcić blisko i choć raz wpaść na pograniczników.
Wesoła ekipa przemierza nieśpiesznie kolejne kilometry bocznych dróg.
Gdzieś tam mijamy samotny, opuszczony domek wśród niesamowicie falujących na wietrze zbóż. Niestety pusty już zupełnie.
Część trasy mam okazję przebyć na rowerze Piotrka. Fajnie tak - trochę plecy odpoczną, no bo Piotrek poniesie mój plecak. Dla odmiany za to drętwieją mi ręce, bo ciężko utrzymać kierownicę jadąc z dużym obciążeniem. Jestem bardzo z siebie dumna, bo udało mi się nie wywalić ani razu. (zdjęcia zrobione przez Piotrka)
W Mołtajnach jest sklep, a nawet dwa, ale w żadnym nie ma zimnego piwa, więc większość ekipy jest niepocieszona.
Z atrakcji jest za to przystanek patriotyczny. Czego tu nie ma! Grunwaldy, wrześnie, stada bocianów, orły, dumy pisane wierszem.
Niektóre boćki chyba nie są zachwycone z roli jaka im przypadła. Aż im oczy wierzch wylazły Ale cóż - taki los ptactwa na wiejskich PKSach...
Na przystanku widnieje napis: "Tu też jest Polska". Dziwny taki trochę... Czemu "TEŻ"?? Jeszcze flaga o deseniu z lekka przypominającym znak zakazu wjazdu. Celowa alegoria?
Może ten napis jest odpowiedzią na postawioną niedaleko mapę?
Osiedlamy się nad jeziorem. Zabudowy rekreacyjnej tu sporo - są tu dwie wiaty, wieża, ale nieporównywalnie skromniej jak wczoraj. No tu jest tak normalnie.
Jezioro Arklickie z wieczora wydaje mi się brudne, pełne grubego glona, więc tracę ochotę na kąpiel.
Jak widać jednak ryby muszą być. A przynajmniej niektórzy mają na to nadzieję.
Z ciekawostek można wymienić żywe szałasy. Nie wiem czy to ma jakieś funkcje praktyczne czy tylko dla ozdoby? Może jak zieleń się rozrośnie będzie to coś na kształt altan dających cień?
(zdjęcie Piotrka)
Dziś przyjeżdża nas odwiedzić Ziuta i Grześ. Dotarła też spóźniona Kaśka, jak zwykle z baniakiem swojskiego bimbru.
Większa część ekipy rozkłada się na nocleg w wieży.
Piotrek pod wieżą wisi w hamaku.
Ziuty w aucie, pilnie strzeżonym przez zębiste szczerzuje. A! Już mi kiedyś zwracano uwagę, że to słowo się pisze przez "ż". Nic podobnego! Bo "szczeżuja" - to małż. A "szczerzuja" - to coś, co się szczerzy. To zupełnie inne słowo!
A ja mój namiocik lokuje się w chaszczu, który jest już chyba czyimś ogrodem.
Nie jest to przypadkowe. Na samym terenie nadjeziornym ziemia nie nadaje się do ustawienia namiotu - jest cała z grubych brył, jakby pługiem ją przejechali. Jest też problem z kiblem - trzeba chodzić w trzciny. Już wiem czemu jezioro jest brudne
Ale nie ma co narzekać na drobne szczegóły. Jest super! Nie palimy dziś ogniska - zamiast tego korzystamy z wiatowego kominka. Ogień to ogień
Wiata służy nam dla różnistych celów np. jako warsztat naprawczy. Rower Krwawego dzielnie kontynuuje tradycje wózeczka i uatrakcyjnia nam wyjazd częstymi awariami.
Wiata jest również pijalnią przepysznych trunków! Czego tu nie ma! Nalewki są zarówno z owoców popularnych typu cytryna czy pigwa, ale również takowe brzmiące dla mnie niezwykle egzotycznie typu "ślidośliwa" czy "coś tam chyćka".
A najważniejsze, że jesteśmy wszyscy razem! 9 sztuk wesołych, roześmianych gęb!
Oprócz wspomnianego festiwalu nalewek mamy na zakąskę paletę śmierdzących serów, ogromną dawkę opowieści dziwnej treści (np. o rytualnym spożywaniu serc Tadżyków ) a i płyną wartkim strumieniem wspomnienia z wypraw wszelakich, jako że z zebranej tu ekipy chyba nikt się nie para nadmiernym siedzeniem na tyłku.
Rano zapodajemy kąpiele w jeziorze. Jest cudowne i teraz wydaje mi się czyste! Nie wiem skąd tak ogromna zmiana oceny!
W wiacie siedzimy chyba do 12:30, kontynuując wczorajszą integrację. Mamy jeszcze jedną niespodziankę! Ziuta robi dla wszystkich pyszną jajecznicę!
Kaśka jak zwykle pozyskała całą siatę kwiatów do swojego ogródka!
Potem Ziuty odjeżdżają a ekipa plecakowa rusza w trasę. Mijamy różnistą zabudowę wsi. Miłośnicy popegieerowskich bloków napewno nie będa tu zawiedzeni!
Nie omieszkamy zajrzeć pod sklep i rozsiąść się tam wygodnie. (zdjęcie zrobione przez Pudla)
Wyhacza nas tu straż graniczną. Tradycja! Wyjazd bez ich towarzystwa się nie liczy Zdjęcie robię z ukrycia, bo miejscowi na widok Pudla fotografującego pograniczników wpadaja w panikę, że "służby tego nie lubią". Wole więc nie ryzykować - jak tu mają takie klimaty to może lepiej przyzoomować z krzaczorów.
Kiedyś koło sklepu był bar. Wygląda zachęcająco i bardzo tu pasuje! Niestety od dawna już nieczynny...
Pod sklepem poznajemy Rafała, który pół życia spędził w Holandii, ale wrócił do swoich. Twierdzi, że i tu można pracować jak się tylko chce. Dziś np. o 16 idzie do roboty. Szesnasta już za pasem, a nasz kolega ledwo trzyma się na nogach od bocznych wiatrów. Gdy po chwili przynosi pod sklep kosiarkę - już się trochę boimy, żeby nie próbował jej włączyć, bo teksańska masakra piłą mechaniczną to by było małe piwo...
Jednak i tak pod sklepem doszło do jednej katastrofy!
Potem zaglądamy pod kościół obronny. Coby nie było, że tylko sklepy zwiedzamy
Z plaży też go było widać! Typowy taki styl północny. W pobliskim obwodzie kaliningradzkim też zwiedzaliśmy podobne: ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... odzie.html ) Na Dolnym Śląsku (niby tez poniemieckie ziemie), a takowych się często nie spotyka. Może brak tego krzyżackiego powiewu w powietrzu?
I urzekły mnie stojące nieopodal jelonki!
Odbicie świata w starej płycie.
Jedynie kotowatemu nie utarli nosa.
Jeden kadr i na nim naraz pomniki trzech epok.
W pagórek obok bloków jest wkomponowana piwniczka. Ponoć to pozostałość krzyżackiego zamku. Drzwi iście zamkowe! Obok powiewają suszące się gacie. Krzyżacy chyba nie byliby zachwyceni jakby się załapali na podróż w czasie (zdjęcie zrobione przez Pudla)
Jeszcze rzut oka na drugi, bardziej bagnisty brzeg jeziora - i wychodzimy z Mołtajnów.
Gospodarstwo w Arklitach.
Czar płytowych dróg.
Doganiają nas rowerzyści. Pierwsze zdjęcie jest zrobione przez Pudla.
Czasem znudzi się betonowa płyta czy koci łeb, więc i polami se wędrujemy.
MUuuuuuuu!
W Kotkach na przystanku robimy sobie popas.
Ekipa wędrowna w komplecie.
Frączkowo i jego kolorowe przystanki. Jak niewiele trzeba, żeby odrobinę rozweselić otaczający świat!
Wspomnienie dawnych czasów zatopione w asfalcie. Jak ten komar w bursztynie...
Asymetryczny współużytkownik drogi.
Tu skręcamy. W tym momencie to jest jeszcze dla nas tylko zwykła tabliczka - taka jakich setki. Bo jeszcze nie wiemy ile emocji, przygód, atrakcji i pozytywnej energii jest zawarte w słowie "Skandawa"
cdn
Wchodzimy na teren wsi Wopławki. Na Mazurach to się człowiek czuje swojsko - jakby z Dolnego Śląska nie wyjeżdżał! Ledwo co opuściliśmy leśne mauzoleum a tu bęc! ogromny, stary spichlerz przed nami!
Jaka urocza wieżyczka w narożniku!
Może to data powstania budynków?
Jest to zdecydowanie miejscowość, gdzie nie opłaca się chować aparatu. Parę kroków od spichlerza siedzą w krzakach ruiny pałacu.
A zaraz obok samotny ceglany komin - wspomnienie jakiejś fabryczki sprzed lat.
Kosiarz przygrywa... no a jak! Najpopularniejsza melodia ostatnich czasów, wygrywana jak Polska długa i szeroka, od kwietnia do listopada. Chyba niesamowicie uzależniająca - jak ktoś raz zacznie, to już przestać nie może. Może kiedyś zaczną robić ośrodki odwykowe? A może wystarczyłoby zajęcie czymś rąk np. szydełkowaniem? Można by początkowo połączyć z puszczaniem osobnikowi wizgu silnika na słuchawkach, coby sie czuł bardziej spełniony.
W Wopławkach nie brakuje też powiewu dawnych PGRów - bloki, płytowe place, składy opału.
Niby zwykły dom, ale te boczki to jak w jakiejś twierdzy!
Pompa też chyba zabytkowa.
Po dojściu do głównej drogi mamy możliwość jazdy PKSem (o dziwo tu takowy jeździ), ale wcześniej podbierają nas dwa stopy. Pierwszy wiezie nas do Starej Różanki. Jedziemy z dziadkiem, w którego aucie prawie urywa łeb od wiatru. A niby się mówi, że starsi ludzie się boją przeciągów. Jak widać nie wszyscy...
W Różance stoi wiatrak, gdzie kiedyś znajdowała się knajpa jugosławiańska, ale splajtowała. Teraz wiatrak jest opuszczony.
Nie mamy czasu tam podejść bo zjawia się kolejny stop, który wiezie nas do Barcian. Jedziemy z chłopakiem, który jeździ sobie autem... dla ochłody! Mieszka kilkaset metrów od rosyjskiej granicy i oględnie mówiąc nie jest szczególnie zachwycony z takiego położenia swojego gospodarstwa. Twierdzi, że zazdrości nam - mieszkańcom Polski zachodniej.
W Barcianach postanawiamy iść na obiad. Jak to kiedyś ktoś podsumował nasze wyjazdy: "jedzą, piją, pływają i lezą, gdzie ich nie trzeba". Coś w tym jest A teraz wypadła akurat pora jedzenia! Pada na bar "Feniks". Wnętrza są chłodne i przestronne. Widać, że to lokal z innych czasów. Dziś jesteśmy chyba jedynymi gośćmi, a wystrój wskazuje, ze głównie odbywają się tutaj imprezy okolicznościowe typu komunia.
Dzisiejsze danie dnia to zupa szczawiowa, żeberka i kompot. Mniam! Jak się nosi w plecaku od kilku dni tylko stary chleb i żółty ser - to taki zestaw wydaje się rajskim pokarmem!
Z okolic podsufitowych przygląda się nam czterooki wentylator (zdjęcie Piotrka)
Przed barem mogę po raz pierwszy w pełnej krasie obejrzeć dwukołowe rumaki przybyłych wczoraj kompanów. Przyglądam się im dokładnie - może mi się kiedyś przydadzą jakieś patenty pt. jak przypiąć tyle bambetli do roweru, nie pogubić ich i jeszcze być w stanie jechać bez ciągłych wywrotek.
Część ekipy idzie do zamku. Ja nie idę. Już tam byłam 9 lat temu. I nie dało się wejść do środka. Teraz ponoć też się nie da. Więc po co się wkurwiać drugi raz?
Na obrzeżach Barcianów jest dziwny dom. Taka jakby niedokończona budowa, ale zdecydowanie ogród nie jest opuszczony - wokół murów znajdują się zadbane grządki. Teren jak widać jest strzeżony - taka armata wycelowa w ewentualnego złodzieja truskawek to nie są żarty!
Nie tylko broń palna pilnuje rabatek. Jest również coś na kształt stracha na wróble, ale w wersji nieporównywalnie bardziej upiornej. Jest środek dnia, idziemy w sporej ekipie, świeci słoneczko, a ja nie mam nic na sumieniu i wcale nie myślę wchodzić w szkodę. Ale czuje się jakoś nieswojo patrząc na tą zjawę... Zdjęcie chyba nie odda całosci atmosfery - to coś ruszało się targane wiatrem, szata powiewała, a głowa jakby się kręciła na boki. Jednocześnie wydawało toto nieprzyjemny dźwięk - jakby naprawdę wycie dusz potępieńczych gdzies z oddali. Myślę więc, że straszydło jest skuteczne - przynajmniej na buby
Suniemy na północ. Wokół sielskie krajobrazy prowincjonalnych dróg, zasiewów, małych przysiółków i starych domów utopionych w zieleni.
Idziemy do Mołtajnów. Czemu tam? Ano bo tam jest jezioro. No i blisko granicy. Słupków chyba nie pomacamy, ale na naszych wyjazdach wypada się gdzieś pokręcić blisko i choć raz wpaść na pograniczników.
Wesoła ekipa przemierza nieśpiesznie kolejne kilometry bocznych dróg.
Gdzieś tam mijamy samotny, opuszczony domek wśród niesamowicie falujących na wietrze zbóż. Niestety pusty już zupełnie.
Część trasy mam okazję przebyć na rowerze Piotrka. Fajnie tak - trochę plecy odpoczną, no bo Piotrek poniesie mój plecak. Dla odmiany za to drętwieją mi ręce, bo ciężko utrzymać kierownicę jadąc z dużym obciążeniem. Jestem bardzo z siebie dumna, bo udało mi się nie wywalić ani razu. (zdjęcia zrobione przez Piotrka)
W Mołtajnach jest sklep, a nawet dwa, ale w żadnym nie ma zimnego piwa, więc większość ekipy jest niepocieszona.
Z atrakcji jest za to przystanek patriotyczny. Czego tu nie ma! Grunwaldy, wrześnie, stada bocianów, orły, dumy pisane wierszem.
Niektóre boćki chyba nie są zachwycone z roli jaka im przypadła. Aż im oczy wierzch wylazły Ale cóż - taki los ptactwa na wiejskich PKSach...
Na przystanku widnieje napis: "Tu też jest Polska". Dziwny taki trochę... Czemu "TEŻ"?? Jeszcze flaga o deseniu z lekka przypominającym znak zakazu wjazdu. Celowa alegoria?
Może ten napis jest odpowiedzią na postawioną niedaleko mapę?
Osiedlamy się nad jeziorem. Zabudowy rekreacyjnej tu sporo - są tu dwie wiaty, wieża, ale nieporównywalnie skromniej jak wczoraj. No tu jest tak normalnie.
Jezioro Arklickie z wieczora wydaje mi się brudne, pełne grubego glona, więc tracę ochotę na kąpiel.
Jak widać jednak ryby muszą być. A przynajmniej niektórzy mają na to nadzieję.
Z ciekawostek można wymienić żywe szałasy. Nie wiem czy to ma jakieś funkcje praktyczne czy tylko dla ozdoby? Może jak zieleń się rozrośnie będzie to coś na kształt altan dających cień?
(zdjęcie Piotrka)
Dziś przyjeżdża nas odwiedzić Ziuta i Grześ. Dotarła też spóźniona Kaśka, jak zwykle z baniakiem swojskiego bimbru.
Większa część ekipy rozkłada się na nocleg w wieży.
Piotrek pod wieżą wisi w hamaku.
Ziuty w aucie, pilnie strzeżonym przez zębiste szczerzuje. A! Już mi kiedyś zwracano uwagę, że to słowo się pisze przez "ż". Nic podobnego! Bo "szczeżuja" - to małż. A "szczerzuja" - to coś, co się szczerzy. To zupełnie inne słowo!
A ja mój namiocik lokuje się w chaszczu, który jest już chyba czyimś ogrodem.
Nie jest to przypadkowe. Na samym terenie nadjeziornym ziemia nie nadaje się do ustawienia namiotu - jest cała z grubych brył, jakby pługiem ją przejechali. Jest też problem z kiblem - trzeba chodzić w trzciny. Już wiem czemu jezioro jest brudne
Ale nie ma co narzekać na drobne szczegóły. Jest super! Nie palimy dziś ogniska - zamiast tego korzystamy z wiatowego kominka. Ogień to ogień
Wiata służy nam dla różnistych celów np. jako warsztat naprawczy. Rower Krwawego dzielnie kontynuuje tradycje wózeczka i uatrakcyjnia nam wyjazd częstymi awariami.
Wiata jest również pijalnią przepysznych trunków! Czego tu nie ma! Nalewki są zarówno z owoców popularnych typu cytryna czy pigwa, ale również takowe brzmiące dla mnie niezwykle egzotycznie typu "ślidośliwa" czy "coś tam chyćka".
A najważniejsze, że jesteśmy wszyscy razem! 9 sztuk wesołych, roześmianych gęb!
Oprócz wspomnianego festiwalu nalewek mamy na zakąskę paletę śmierdzących serów, ogromną dawkę opowieści dziwnej treści (np. o rytualnym spożywaniu serc Tadżyków ) a i płyną wartkim strumieniem wspomnienia z wypraw wszelakich, jako że z zebranej tu ekipy chyba nikt się nie para nadmiernym siedzeniem na tyłku.
Rano zapodajemy kąpiele w jeziorze. Jest cudowne i teraz wydaje mi się czyste! Nie wiem skąd tak ogromna zmiana oceny!
W wiacie siedzimy chyba do 12:30, kontynuując wczorajszą integrację. Mamy jeszcze jedną niespodziankę! Ziuta robi dla wszystkich pyszną jajecznicę!
Kaśka jak zwykle pozyskała całą siatę kwiatów do swojego ogródka!
Potem Ziuty odjeżdżają a ekipa plecakowa rusza w trasę. Mijamy różnistą zabudowę wsi. Miłośnicy popegieerowskich bloków napewno nie będa tu zawiedzeni!
Nie omieszkamy zajrzeć pod sklep i rozsiąść się tam wygodnie. (zdjęcie zrobione przez Pudla)
Wyhacza nas tu straż graniczną. Tradycja! Wyjazd bez ich towarzystwa się nie liczy Zdjęcie robię z ukrycia, bo miejscowi na widok Pudla fotografującego pograniczników wpadaja w panikę, że "służby tego nie lubią". Wole więc nie ryzykować - jak tu mają takie klimaty to może lepiej przyzoomować z krzaczorów.
Kiedyś koło sklepu był bar. Wygląda zachęcająco i bardzo tu pasuje! Niestety od dawna już nieczynny...
Pod sklepem poznajemy Rafała, który pół życia spędził w Holandii, ale wrócił do swoich. Twierdzi, że i tu można pracować jak się tylko chce. Dziś np. o 16 idzie do roboty. Szesnasta już za pasem, a nasz kolega ledwo trzyma się na nogach od bocznych wiatrów. Gdy po chwili przynosi pod sklep kosiarkę - już się trochę boimy, żeby nie próbował jej włączyć, bo teksańska masakra piłą mechaniczną to by było małe piwo...
Jednak i tak pod sklepem doszło do jednej katastrofy!
Potem zaglądamy pod kościół obronny. Coby nie było, że tylko sklepy zwiedzamy
Z plaży też go było widać! Typowy taki styl północny. W pobliskim obwodzie kaliningradzkim też zwiedzaliśmy podobne: ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... odzie.html ) Na Dolnym Śląsku (niby tez poniemieckie ziemie), a takowych się często nie spotyka. Może brak tego krzyżackiego powiewu w powietrzu?
I urzekły mnie stojące nieopodal jelonki!
Odbicie świata w starej płycie.
Jedynie kotowatemu nie utarli nosa.
Jeden kadr i na nim naraz pomniki trzech epok.
W pagórek obok bloków jest wkomponowana piwniczka. Ponoć to pozostałość krzyżackiego zamku. Drzwi iście zamkowe! Obok powiewają suszące się gacie. Krzyżacy chyba nie byliby zachwyceni jakby się załapali na podróż w czasie (zdjęcie zrobione przez Pudla)
Jeszcze rzut oka na drugi, bardziej bagnisty brzeg jeziora - i wychodzimy z Mołtajnów.
Gospodarstwo w Arklitach.
Czar płytowych dróg.
Doganiają nas rowerzyści. Pierwsze zdjęcie jest zrobione przez Pudla.
Czasem znudzi się betonowa płyta czy koci łeb, więc i polami se wędrujemy.
MUuuuuuuu!
W Kotkach na przystanku robimy sobie popas.
Ekipa wędrowna w komplecie.
Frączkowo i jego kolorowe przystanki. Jak niewiele trzeba, żeby odrobinę rozweselić otaczający świat!
Wspomnienie dawnych czasów zatopione w asfalcie. Jak ten komar w bursztynie...
Asymetryczny współużytkownik drogi.
Tu skręcamy. W tym momencie to jest jeszcze dla nas tylko zwykła tabliczka - taka jakich setki. Bo jeszcze nie wiemy ile emocji, przygód, atrakcji i pozytywnej energii jest zawarte w słowie "Skandawa"
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Mazury bez deszczu - gdzieś na obrzeżach ogrodów Hitlera (2024)
Droga wśród pól dłuży się niemiłosiernie. W końcu Kaśka łapie stopa. Ładujemy się we dwie do auta. Ufff... Dziś jakoś wybitnie nie chciało mi się już iść, a plecak dosłownie wbijał w asfalt. Nasz kierowca jedzie do Momajnów, więc wysadza nas pod kościołem w Skandawie. Początkowo plan był jechać/iść gdzieś dalej, no ale tak wypadło. Tu więc będziemy czekać na resztę, a jak się pozbieramy do kupy to podejmiemy decyzję co dalej robimy. Zwiedzanie koscioła idzie szybko, jedno co mi się wyraźnie rzuca w oczy - to bardzo przyjemny ogród wokół kościoła, pełen pięknych iglaków.
Aż by się chciało gdzieś pod którymś namiot postawić! Acz wiem, że Polska to nie Armenia i pod kościołami biwakować nie wypada. Zaraz by nas ktoś pogonił! Tu by z baranem i winem na piknik raczej nie przyjechali
Szybko dociera Piotrek na swoim rowerze. Opowiada, że zwiedzał po drodze opuszczony baraczek pszczelarza z ciekawym, tematycznym wyposażeniem. O takie zdjęcie tam zrobił!
W trójkę ruszamy dalej, gdyż na mapie znaczona jest jakaś wiata na skraju wsi. Może to miejsce nada się na nocleg? Wiata na mój wzgląd nie nadaje się zupełnie dla naszych celów - zaraz przy szosie, między budynkami. Jak na patelni. Zaraz za płotem stoją dziwne silosy na nóżkach.
(zdjęcie Pudla)
Zostaję pod wiatą pilnować plecaków. Kaśka z Piotrkiem idą obczaić czy nie ma drugiej wiaty, przy bocznej drodze, w bardziej kameralnym miejscu. Nie ma ich dłuższą chwilę. Wyjmuję więc mój notesik, żeby opisać dzisiejszy dzień. Mamy godzinę 16:30. Zapisuję kilka zdań, ale mimo że pora jest już mocno popołudniowa, to nie bardzo jest co opisać. Jakoś dzisiaj praktycznie nic się nie wydarzyło. Szliśmy i szlismy. Tyle... I jakoś tak dziwnie jest, że jeśli taka myśl pojawi mi się w głowie podczas pisania relacji - to automatycznie aktywuje to jakąś lawinę zdarzeń, otwiera magiczne wrota przygody! Nie zawsze w sensie pozytywnym niestety. Dziś jednak mamy szczęście Nie wiem kompletnie jak to działa. Takie pstryk! i inny świat się załącza!
I nagle pojawia się Kaśka. Z wózkiem. A w wózku dziecko. Specyficzne. Takie "dożynkowe"
Kaśka się śmieje, że wczoraj spała z Pudlem w jednym namiocie i proszę! są rezultaty! I że jak Pudel się nie przyzna - to będzie trzeba złożyć podanie o alimenty. Chociaż już na pierwszy rzut oka widać podobieństwo
W międzyczasie dociera reszta naszej ekipy, zapoznaje się z nowymi rekwizytami i całą zaistniałą sytuacją.
(zdjęcie zrobione przez Pudla)
Kolektywnie zmierzamy do miejsca skąd pochodzi wózek. Kaśka z Piotrkiem nie znaleźli wiaty, ale natrafili na coś o niebo lepszego. Coś jakby dawny ośrodek wypoczynkowy? A nie - z tabliczek wynika, że szkoła.
Taka szkoła z dawnych lat. Otwarta. Łazimy korytarzami. Dziwne wrażenie. Bo taka ni opuszczona, ni czynna. Ki diabeł?
Na ścianach dyplomy i obrazki.
Tu na Mazurach mieli chyba zupełnie inny gatunek kur niż u nas na południu. Jakies takie bardziej wypasione. Ta piłka, którą dzieciak trzyma w obu rękach, to chyba jajko?? Szczerze mówiąc - ja bym nie chciała mieć takiego ptaszora za plecami!
Czy aby to nie jest ofiara tej zmutowanej kokoszki??
W sumie wszystko tu jest spójne - w Skandawie na furtkach wieszają takie ostrzeżenia. Kto by tu straszył psami! Psy to chyba chowają się w mysią dziurę na samo wspomnienie takiego drobiu!
Przed szkołą na schodkach siedziały miejscowe dzieciaki i chyba się bardzo zaniepokoiły, gdy jakaś nieznana ekipa (i to dosyć spora!) nagle spada z Księżyca i wbija do ich szkoły. Zaraz dali znać dorosłym, że tu jakiś tajemniczy desant się odbył!
Za niedługą chwilę zjawia się dziewczyna, która mówi nam, że szkoła nie działa od 20 lat, ale opuszczona nie jest - służy obecnie na różne lokalne imprezy, coś na kształt świetlicy wiejskiej. Pytamy o możliwość noclegu na boisku, ale ona nie może podjąć takiej decyzji. Musimy poczekać na panią sołtys, która niedługo przyjedzie.
Czekamy. Oglądamy szkołę i otaczający ją park jeszcze raz. Niejeden by chciał mieć w ogrodzie takie dorodne paprocie!
Mam niesamowity sentyment do placów zabaw z dawnych lat! ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... h-lat.html ) A tak mało się już ich zachowało! Już mam wizję rozbicia namiotu koło tych drabinek! Ale będzie klimatycznie!
Siedzimy nas schodkach, napawamy się panującą tu ciszą i urokiem majowego wieczoru.
Jest i moja ulubiona trylinka! Być może mając takie boisko to nawet grę w kosza bym polubiła? (za szkolnych czasów to był jeden z bardziej znienawidzonych przeze mnie sportów...)
Piotrek jedzie rowerem obejrzeć pobliski staw - i tam znajduje w trawie telefon.
Próbujemy rozkminić czyj on może być i w tym celu zadzwonić do kogoś zapisanego w pamięci telefonu. Jednak problem zaczyna się na etapie odblokowania klawiatury - nijak nie może się nam to udać.
W końcu pojawia się pani sołtys, która okazuje się przesympatyczną babeczką. Nie ma problemu żebyśmy tu nocowali, obojetnie czy chcemy na boisku czy w samej szkole. Włącza nam wodę, prąd na sali gimnastycznej i co najważniejsze - kibelki. Nawet cebrzyk na kąpiele dostajemy! Atmosfera obiektu przypomina PTSMy sprzed 20 lat. Moje ukochane PTSMy, gdzie spało się w szkolnych klasach albo na sali gimnastycznej, na skórzanych materacach albo łóżkach polowych. Gdzie nad głową wisiała tablica albo drewniane drabinki gimnastyczne, a bujna zieleń zaglądała do okien.
Teraz już chyba takich PTSMów nie ma. Zostały jakieś hotelopodobne twory. A tu nagle mamy niepowtarzalną szansę na podróż w czasie! To właśnie coś, co najbardziej uwielbiam na wyjazdach!
Ale póki co nie czas myśleć o noclegu - nasza nowa znajoma zabiera nas na wycieczkę po wsi.
Niesamowite jest, że tak niewielka miejscowość a może zawierać tyle atrakcji, ciekawostek i niesamowitych historii. A dla miłośników miejsc opuszczonych (a mamy takowych w ekipie niemało ) to już dosłownie raj!!! Miejscowość dawnymi czasy była dużo większa, więc co chwilę napotykamy na oddech przeszłości - jakieś pamiątki, pozostałości dawnych dni.
Był tu kiedyś np. bank. A zaraz obok knajpa.
Sprytne miejsce jej wybrali - coby pobierający pieniążki mieli pokusę. I jaka wygoda - w celu wydania kasy nie musisz daleko łazić. Do knajpy schody były znacznie szersze niż do banku, jako że klientom może być trudniej się na nich zmieścić
(zdjęcie Pudla)
A piwnice jak w starym zamczysku!
Mały budynek zaraz obok zawiera stylistykę pomieszczeń zdecydowanie nie banku i nie knajpy
Zwiedzamy też kilka opuszczonych domów. Każdy z nich ma coś w sobie charakterystycznego i niepowtarzalnego.
Jest np. ceglana chałupa o wielkim dachu.
Wnętrza przywodzą na myśl chatkę w górach czy coś na kształt hotelu robotniczego.
Dzielny Piotrek wylazł również na strychy!
Jest tu też pomieszczenie z kolumnadą! Można by z niego zrobić salę balową! Nie chce się wierzyć, że przed wojną w takich warunkach to bydełko mieszkało. Kilkakrotnie już takie stajnio - pałace zwiedzaliśmy na Dolnym Śląsku ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... mnada.html )
Kolejny dom jest tak zarośnięty wybujałą roślinnością, że nie wiedząc o jego istnieniu łatwo by go przeoczyć, nawet przechodząc zaraz obok.
Ciemne i wilgotne wnętrza przenoszą nas w inne czasy - kredensów, kaflowych pieców i ściennych monideł. Odnosi się dziwne wrażenie, że ktoś tu pomieszkuje. Albo mieszkaniec wyjechał na kilka dni? Zapach, który zazwyczaj towarzyszy zamieszkanym gospodarstwom jest tutaj nadpodziw obecny. Tylko patrzę jak ktoś wychylnie zza węgła z pytaniem: - "a wy do kogo?" - "a kto was tu wpuścił??".
Ze ścian przyglądają się nam święte obrazy i zdjecia dawnych mieszkańców w różnych stylach i odsłonach.
W bardzo różnych... Jedno ze zdjęć jest oględnie mówiąc... nietypowe... Pochodzi chyba z prześwietlenia. Obraz tej czachy prześladuje mnie jeszcze jakiś czas. Mam wrażenie, że ją widzę w obłażącym tynku, w korze drzew czy plamach na asfalcie.
A gdzieś dalej - ciekawa krata! Urząd Pocztowo-Telekomunikacyjny??
A to jest ponoć najstarszy budynek w Skandawie.
Najbardziej jednak zapadł mi w pamięć niewielki, opuszczony domek. Taki wydawałoby się - bardzo niepozorny. Jakoś tak wychodzi, że akurat do tego domu wchodzę sama.
W środku chyba były dwa niezależne mieszkania. Przez charakterystycznie skrzypiące drzwi wchodzę do kilku pomieszczeń, umieszczonych jedno za drugim. Kolejne z miejsc, gdzie się zatrzymał czas.
Jeszcze niecały rok temu poczta przysyłała tu korespondencję.
Domek. W sumie bardzo podobny do tego, w którym się teraz znajdujemy.
We wszystkich pomieszczeniach możemy znaleźć sporo świętych obrazów, figurek.
Jest też buteleczka typowa dla kramów przy sanktuariach - Maryjka z korkiem w głowie.
Lodówka Mińsk. Ciekawe czy jeszcze działa? One zwykle były niezniszczalne, tylko zbyt często spacerowały po pokoju z buczeniem
Najbardziej jednak w opuszczonych miejscach lubię znajdować zdjęcia dawnych mieszkańców.
Są też medale.
I książki.
Zaglądam też na strych.
Nie wiem czy tylko ja tak mam, ale w opuszczonych domach boję się zaglądać do luster. Zawsze mi się wydaje, że zobaczę coś, czego zobaczyć bym nie chciała... Np. stojące za moimi plecami. Jakoś chyba wole nie wiedzieć i żyć w nieświadomości, że coś było tam wtedy za mną.
Mokra ziemia lecąca z dziurawego dachu oblepiła cała toaletkę. A tak w ogóle - to skąd ziemia na dachu?
Gdy robię kolejne zdjęcie słyszę "Iiiiiii" - charakterystyczny, dobrze mi znany skrzyp otwierających się drzwi wejściowych! Ktoś wszedł do pierwszego pomieszczenia... Słyszę kroki. Wyraźne kroki. I jakby sapanie? Wpadam w panikę. Naprawdę już mam plan schować się do tej szafy!!
Słyszę drugi skrzyp... "iiiiiiigrhhh". To już te drzwi do tego pomieszczenia. Drzwi się powoli otwierają. Nie zdążę do szafy!!! Czuję już te kropelki potu pojawiające się na czole i spływające w stronę nosa... Drzwi się otwierają, ale nie ma w nich nikogo. To dobrze czy właśnie źle?? Odruchowo odskakuję do tyłu. A w drzwach okazuje się być kot. Czarny, puszysty kot. Kot na mój widok spanikował bardziej niż ja na widok kota. Rozlega się dosnośne MIAAUUUUU KHHHH! i kot daje w długą w stronę wyjścia. Ja też. Zwiedzanie uznaję za zakończone
Niedaleko kościoła stał niegdyś szachulcowy budynek. Taki ogromny! Niestety został rozebrany. Tylko fotki ze szkolnej gazetki przypominają o istnieniu takiego budynku. Jaką wspaniałą rzeczą są zdjęcia, choć odrobinę umożliwiają zatrzymanie pędzącego czasu.
Zostały tam tylko suche drzewa, które wiszą nad przystankiem PKS i niezbyt się to podoba miejscowym - tylko patrzeć jak gałęzie spadną komuś na głowę.
Ponoć nie można ich ruszyć bo to teren prywatny. Jak to działa? Tysiące zdrowych, pięknych drzew się wycina bo np. jakiś dewiant ma korbę, że za drzewem może siedzieć zboczeniec. I bęc! wystarczy. A tu suchych gałęzi wiszących nad publiczną drogą uciąć nie można?
A wracając jeszcze do znalezionego telefonu. Poszukiwanie właściciela zostaje uwieńczone sukcesem. Udało się zadzwonić do jego znajomych. Okazuje się, że telefon zgubił facet, który hoduje duże stado krów. Jak można się domyśleć, bardzo sie cieszy, gdy przynosimy mu zgubę. Mamy okazję obejrzeć cały inwentarz wraz z cielętami, które się niedawno urodziły.
Zaglądamy też do starej, nieużywanej już mleczarni.
Na kilku pobliskich budynkach można się dopatrzyć przedwojennych napisów.
Hitem gospodarstwa okazuje się traktor Belarus! I nawet mam okazję się nim przejechać! Piotrek prowadzi i całkiem mu to dobrze idzie - żadna krowa (ani stodoła) nie zostaje rozjechana A tak w ogóle to ja pierwszy raz w życiu jadę w traktorze w środku!
Ktoś z naszej ekipy nawet krótki filmik nakręcił z tego, jakże ciekawego wydarzenia! LINK do filmu: https://photos.google.com/share/AF1QipP ... 9vMk96OTZ3
Banan na pysku od ucha do ucha, bo co może być lepszego niż zachód słońca oglądany ze starego traktora! Ciepły wieczór niezwykle udanego dnia i świadomość, że to jeszcze nie koniec atrakcji! (zdjęcie z aparatu Piotrka)
Przez malownicze aleje, mijając klimatyczne pojazdy, suniemy w stronę starego cmentarza, położonego już dobry kawałek za wsią.
Teren cmentarza zarastają bluszcze i paprocie. Splątana roslinność pożerająca stare nagrobki, zwłaszcza w połączeniu z zapadającym zmrokiem i kalejdoskopem wrażeń z całego dnia w naszych głowach - daje przedziwny efekt. Co chwilę mi się wydaje, że widzę kątem oka rzeczy, których napewno tu nie ma. Może po prostu jest zmęczona?
Nagrobki. Prawie niewidoczne. Niemal już całkowicie zlane z otaczającą przyrodą.
Jest też sektor grobów zdecydowanie nowszych, już powojennych. Rzadko się chyba takie spotyka na leśnych, zapomnianych cmentarzach...
Takim panom możemy zajrzeć w oczy dzisiejszego wieczora...
Wracając z cmentarza jakoś rozmowa zeszła na bimbrownictwo. Pytamy jak to jest z tym tematem na Mazurach. Kasia opowiada, że na Podlasiu (skąd pochodzi) to płynie szeroką rzeką. I tak od słowa do słowa - Kasia wyciąga butelkę, która dotychczas jechała w sakwie Krwawego. I ledwo ktoś spróbował, dosłownie pierwszego kielonka - od razu rozlega się pip pip i załącza się rosyjski zasięg! Ale jaja! Przypadek?? No niby granica jest stąd zaledwie kilka kilometrów, no ale taka zbieżność w czasie? Wcześniej nikt nie dostawał powiadomień o zmianie operatora! Bimber narzędziem teleportacji?? A może my jednak zawędrowaliśmy dalej niż było w planie? I prawdziwe przygody dopiero się zaczną??
Gdy wracamy do wsi na niebie zawisł już księżyc, a znad łąk podnoszą się mgły...
Dowiaduję się też ciekawej historii, że w okresie powojennym w tym rejonie przesuwały się granice! I to tak konkretnie, nie jak w Dubnicy, że chłop przeniósł słupek 50 metrów, bo mu pole za wąskie wyszło Na samym początku w 1945 roku obecnie znajdujące się w obwodzie kaliningradzkim miasteczko Żeleznodarożnyj przypadło Polsce. Występowało ono wtedy pod nazwą Gierdawy i było siedzibą powiatu. Stan taki trwał kilka miesięcy, po czym władze ZSRR stwierdziły, że jednak zabieraja miasteczko do siebie. Przez pewien więc czas było zamieszanie w regionie i istniał powiat gierdawski bez Gierdaw, a starostwo powiatowe umieszczone tu, w Skandawie. Potem Skandawę włączono do powiatu kętrzyńskiego (obecnie chyba też tak jest, miejscowe auta na NKE jeżdżą) a powiat gierdawski przestał istnieć.
Temat mnie bardzo zainteresował i po powrocie do domu sobie o tym poczytałam, że granice zostały przesunięte o kilkanaście kilometrów i np. obecne Kryłowo też początkowo przyznano Polsce - występowało czasowo pod nazwą Nordenbork. Mamonowo (Święta Siekierka) czy Prawdińsk (Frydland), po których włóczylismy się 7 lat temu - również! Jak to w podróży zawsze można się dowiedzieć czegoś nowego! Myślałam, że powojenne "korekty granic" dotyczyły tylko Bieszczad i Sokalszczyzny. Acz w sumie tam była jakaś wymiana a tu wychodzi, że zajumali miasteczka, walneli granicę od linijki i tyle... Ciekawe też, że polskie nazwy miasteczek były odrobinę zmienionymi dawnym niemieckimi (lub przetłumaczonymi) - typu Nordenburg=Nordenbork, Heiligenbeil=Święta Siekierka, a Rosjanie to w ogóle sobie nazwy wzięli z sufitu!
Duża ilość wrażeń, opowieści, odwiedzonych miejsc w krótkim czasie, połączona ze sporym zmęczeniem, zawsze powoduje (przynajmniej u mnie) taki rodzaj zagmatwania wspomnień, że potem juz nie wiem co było najpierw, co było potem i czy w ogóle mi się to wszystko nie śniło. W pewnym sensie uwielbiam ten stan, bo świadczy o tym, że dzień nie został zmarnowany Różne opowieści z życia wsi i okolic, które podczas wędrówki opowiadała nam pani sołtys czy inni mieszkańcy Skandawy, ułożyły się w niesamowity kalejdoskop obrazów, niedokończonych migawek, jakby strzępków kartek wyrwanych z zeszytu i rozrzuconych przez wiatr. Niektóre z nich mam wrażenie, że widziałam na własne oczy - inne mają konwencję snu czy filmu oglądanego 20 lat temu. I to wszystko wrzucone do jednego wora i solidnie wymieszane. Zatem tak:
W Skandawie kiedyś był pałac. Taki rejon, że w co drugiej wsi stał pałac. Pod koniec wojny Ruscy ów pałac spalili - też typowe, takie były czasy. Jak nawet zostały jakieś cegły czy inne materiały to pojechały do Warszawy na wielką odbudowę. Na miejscu dawnego pałacu stoi teraz szkoła - ta w ktorej będziemy spać! Zniknęła tylka część naziemna pałacu - zostały ponoć piwnice i jakieś podejrzane tunele. Po wojnie w okolicach szkoły był korytarz, ktoś nawet nim łaził i coś ciekawego widział, ale potem go zasypali. Tzn. korytarz, nie tego co łaził Do teraz są dwie dziwne wentylacje do czegoś pod ziemią, jedna w parku, druga przy kościele. Po pałacu został zdziczały park - ten za szkołą. I tam ponoć straszy. W jesienne wieczory idąc tamtędy po zmroku naoczni świadkowie mieli wrażenie jakby ktoś szedł obok. I powtarzalne wrażenie czyjejś obecności. A jak się szło z psem to pies wył.
Nie tylko tunele siedzą pod ziemią w takich przygranicznych terenach, co to przechodziły z rąk do rąk. Jeden koleś po wojnie zebrał broń, wykopał dziurę i tam wszystko wrzucił. W sensie - lepiej schować, ale może kiedyś się przyda, jakby znów była wojna. Na tym miejscu zasadził jabłonkę. Nikomu nic nie powiedział. Jak umarł to jego syn ściął jabłonkę, jak to zazwyczaj bywa - młodych boli każde drzewko, a owocowe to w szczególności. W czasie karczowania - niespodzianka! Wyskoczyły karabiny z ziemi! A przy najstarszym domu odchodzący stąd Niemcy zakopali w ziemi pakunek pełny starej porcelany. Niczego nieświadomy mieszkaniec coś sadził, kopał i przebił szpadlem zbutwiałą skrzynię. Niestety wszystko w skrzyni się rozbiło. Została w całości tylko jedna filiżanka. Można się załamać! Takie znalezisko i w tak głupi sposób zniszczone
Nie wiadomo więc gdzie szukać skarbów - one mogą być wszędzie. Poszukiwaczy zwykle jednak ciągneło na cmentarz. Wiele grobów było rozkopywanych bo krążyły legendy, że Niemiec to miał dużo złota i je ze sobą do trumny zabierał. Ginęły tez metalowe krzyże, które oddawali na złom.
Mieszkał też kiedyś w wiosce zabawny facet. W wiadomym miejscu miał tatuaż: "tylko dla pań". W ogóle był bardzo za babami, a pomysłów to mu nie brakowało. Przychodził nieraz do punktu medycznego (takowy też niegdyś był w Skandawie), przebierał się w fartuch i udawał ginekologa - próbował badac kobity z innej wsi, które go nie znały. A jak był pijany to klękał i wołał: "O Allachu! Spuść flaszkę z dachu!" Miał też smykałkę do interesów - kilka razy sprzedawał różnym osobom park i brał zaliczki. Realizował się też w ogrodnictwie - miał najlepszą cebulę w okolicy, bo hodował ją na ludzkim szambie, które dostawał od sąsiadki. Człowiek orkiestra! W więzieniu też ponoć siedział - tam sobie wspomniany tatuaż wydziergał.
Ile jeszcze było tych opowieści tamtego wieczora? Ile zaginęło gdzieś w odmętach niepamięci?
Aż by się chciało gdzieś pod którymś namiot postawić! Acz wiem, że Polska to nie Armenia i pod kościołami biwakować nie wypada. Zaraz by nas ktoś pogonił! Tu by z baranem i winem na piknik raczej nie przyjechali
Szybko dociera Piotrek na swoim rowerze. Opowiada, że zwiedzał po drodze opuszczony baraczek pszczelarza z ciekawym, tematycznym wyposażeniem. O takie zdjęcie tam zrobił!
W trójkę ruszamy dalej, gdyż na mapie znaczona jest jakaś wiata na skraju wsi. Może to miejsce nada się na nocleg? Wiata na mój wzgląd nie nadaje się zupełnie dla naszych celów - zaraz przy szosie, między budynkami. Jak na patelni. Zaraz za płotem stoją dziwne silosy na nóżkach.
(zdjęcie Pudla)
Zostaję pod wiatą pilnować plecaków. Kaśka z Piotrkiem idą obczaić czy nie ma drugiej wiaty, przy bocznej drodze, w bardziej kameralnym miejscu. Nie ma ich dłuższą chwilę. Wyjmuję więc mój notesik, żeby opisać dzisiejszy dzień. Mamy godzinę 16:30. Zapisuję kilka zdań, ale mimo że pora jest już mocno popołudniowa, to nie bardzo jest co opisać. Jakoś dzisiaj praktycznie nic się nie wydarzyło. Szliśmy i szlismy. Tyle... I jakoś tak dziwnie jest, że jeśli taka myśl pojawi mi się w głowie podczas pisania relacji - to automatycznie aktywuje to jakąś lawinę zdarzeń, otwiera magiczne wrota przygody! Nie zawsze w sensie pozytywnym niestety. Dziś jednak mamy szczęście Nie wiem kompletnie jak to działa. Takie pstryk! i inny świat się załącza!
I nagle pojawia się Kaśka. Z wózkiem. A w wózku dziecko. Specyficzne. Takie "dożynkowe"
Kaśka się śmieje, że wczoraj spała z Pudlem w jednym namiocie i proszę! są rezultaty! I że jak Pudel się nie przyzna - to będzie trzeba złożyć podanie o alimenty. Chociaż już na pierwszy rzut oka widać podobieństwo
W międzyczasie dociera reszta naszej ekipy, zapoznaje się z nowymi rekwizytami i całą zaistniałą sytuacją.
(zdjęcie zrobione przez Pudla)
Kolektywnie zmierzamy do miejsca skąd pochodzi wózek. Kaśka z Piotrkiem nie znaleźli wiaty, ale natrafili na coś o niebo lepszego. Coś jakby dawny ośrodek wypoczynkowy? A nie - z tabliczek wynika, że szkoła.
Taka szkoła z dawnych lat. Otwarta. Łazimy korytarzami. Dziwne wrażenie. Bo taka ni opuszczona, ni czynna. Ki diabeł?
Na ścianach dyplomy i obrazki.
Tu na Mazurach mieli chyba zupełnie inny gatunek kur niż u nas na południu. Jakies takie bardziej wypasione. Ta piłka, którą dzieciak trzyma w obu rękach, to chyba jajko?? Szczerze mówiąc - ja bym nie chciała mieć takiego ptaszora za plecami!
Czy aby to nie jest ofiara tej zmutowanej kokoszki??
W sumie wszystko tu jest spójne - w Skandawie na furtkach wieszają takie ostrzeżenia. Kto by tu straszył psami! Psy to chyba chowają się w mysią dziurę na samo wspomnienie takiego drobiu!
Przed szkołą na schodkach siedziały miejscowe dzieciaki i chyba się bardzo zaniepokoiły, gdy jakaś nieznana ekipa (i to dosyć spora!) nagle spada z Księżyca i wbija do ich szkoły. Zaraz dali znać dorosłym, że tu jakiś tajemniczy desant się odbył!
Za niedługą chwilę zjawia się dziewczyna, która mówi nam, że szkoła nie działa od 20 lat, ale opuszczona nie jest - służy obecnie na różne lokalne imprezy, coś na kształt świetlicy wiejskiej. Pytamy o możliwość noclegu na boisku, ale ona nie może podjąć takiej decyzji. Musimy poczekać na panią sołtys, która niedługo przyjedzie.
Czekamy. Oglądamy szkołę i otaczający ją park jeszcze raz. Niejeden by chciał mieć w ogrodzie takie dorodne paprocie!
Mam niesamowity sentyment do placów zabaw z dawnych lat! ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... h-lat.html ) A tak mało się już ich zachowało! Już mam wizję rozbicia namiotu koło tych drabinek! Ale będzie klimatycznie!
Siedzimy nas schodkach, napawamy się panującą tu ciszą i urokiem majowego wieczoru.
Jest i moja ulubiona trylinka! Być może mając takie boisko to nawet grę w kosza bym polubiła? (za szkolnych czasów to był jeden z bardziej znienawidzonych przeze mnie sportów...)
Piotrek jedzie rowerem obejrzeć pobliski staw - i tam znajduje w trawie telefon.
Próbujemy rozkminić czyj on może być i w tym celu zadzwonić do kogoś zapisanego w pamięci telefonu. Jednak problem zaczyna się na etapie odblokowania klawiatury - nijak nie może się nam to udać.
W końcu pojawia się pani sołtys, która okazuje się przesympatyczną babeczką. Nie ma problemu żebyśmy tu nocowali, obojetnie czy chcemy na boisku czy w samej szkole. Włącza nam wodę, prąd na sali gimnastycznej i co najważniejsze - kibelki. Nawet cebrzyk na kąpiele dostajemy! Atmosfera obiektu przypomina PTSMy sprzed 20 lat. Moje ukochane PTSMy, gdzie spało się w szkolnych klasach albo na sali gimnastycznej, na skórzanych materacach albo łóżkach polowych. Gdzie nad głową wisiała tablica albo drewniane drabinki gimnastyczne, a bujna zieleń zaglądała do okien.
Teraz już chyba takich PTSMów nie ma. Zostały jakieś hotelopodobne twory. A tu nagle mamy niepowtarzalną szansę na podróż w czasie! To właśnie coś, co najbardziej uwielbiam na wyjazdach!
Ale póki co nie czas myśleć o noclegu - nasza nowa znajoma zabiera nas na wycieczkę po wsi.
Niesamowite jest, że tak niewielka miejscowość a może zawierać tyle atrakcji, ciekawostek i niesamowitych historii. A dla miłośników miejsc opuszczonych (a mamy takowych w ekipie niemało ) to już dosłownie raj!!! Miejscowość dawnymi czasy była dużo większa, więc co chwilę napotykamy na oddech przeszłości - jakieś pamiątki, pozostałości dawnych dni.
Był tu kiedyś np. bank. A zaraz obok knajpa.
Sprytne miejsce jej wybrali - coby pobierający pieniążki mieli pokusę. I jaka wygoda - w celu wydania kasy nie musisz daleko łazić. Do knajpy schody były znacznie szersze niż do banku, jako że klientom może być trudniej się na nich zmieścić
(zdjęcie Pudla)
A piwnice jak w starym zamczysku!
Mały budynek zaraz obok zawiera stylistykę pomieszczeń zdecydowanie nie banku i nie knajpy
Zwiedzamy też kilka opuszczonych domów. Każdy z nich ma coś w sobie charakterystycznego i niepowtarzalnego.
Jest np. ceglana chałupa o wielkim dachu.
Wnętrza przywodzą na myśl chatkę w górach czy coś na kształt hotelu robotniczego.
Dzielny Piotrek wylazł również na strychy!
Jest tu też pomieszczenie z kolumnadą! Można by z niego zrobić salę balową! Nie chce się wierzyć, że przed wojną w takich warunkach to bydełko mieszkało. Kilkakrotnie już takie stajnio - pałace zwiedzaliśmy na Dolnym Śląsku ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... mnada.html )
Kolejny dom jest tak zarośnięty wybujałą roślinnością, że nie wiedząc o jego istnieniu łatwo by go przeoczyć, nawet przechodząc zaraz obok.
Ciemne i wilgotne wnętrza przenoszą nas w inne czasy - kredensów, kaflowych pieców i ściennych monideł. Odnosi się dziwne wrażenie, że ktoś tu pomieszkuje. Albo mieszkaniec wyjechał na kilka dni? Zapach, który zazwyczaj towarzyszy zamieszkanym gospodarstwom jest tutaj nadpodziw obecny. Tylko patrzę jak ktoś wychylnie zza węgła z pytaniem: - "a wy do kogo?" - "a kto was tu wpuścił??".
Ze ścian przyglądają się nam święte obrazy i zdjecia dawnych mieszkańców w różnych stylach i odsłonach.
W bardzo różnych... Jedno ze zdjęć jest oględnie mówiąc... nietypowe... Pochodzi chyba z prześwietlenia. Obraz tej czachy prześladuje mnie jeszcze jakiś czas. Mam wrażenie, że ją widzę w obłażącym tynku, w korze drzew czy plamach na asfalcie.
A gdzieś dalej - ciekawa krata! Urząd Pocztowo-Telekomunikacyjny??
A to jest ponoć najstarszy budynek w Skandawie.
Najbardziej jednak zapadł mi w pamięć niewielki, opuszczony domek. Taki wydawałoby się - bardzo niepozorny. Jakoś tak wychodzi, że akurat do tego domu wchodzę sama.
W środku chyba były dwa niezależne mieszkania. Przez charakterystycznie skrzypiące drzwi wchodzę do kilku pomieszczeń, umieszczonych jedno za drugim. Kolejne z miejsc, gdzie się zatrzymał czas.
Jeszcze niecały rok temu poczta przysyłała tu korespondencję.
Domek. W sumie bardzo podobny do tego, w którym się teraz znajdujemy.
We wszystkich pomieszczeniach możemy znaleźć sporo świętych obrazów, figurek.
Jest też buteleczka typowa dla kramów przy sanktuariach - Maryjka z korkiem w głowie.
Lodówka Mińsk. Ciekawe czy jeszcze działa? One zwykle były niezniszczalne, tylko zbyt często spacerowały po pokoju z buczeniem
Najbardziej jednak w opuszczonych miejscach lubię znajdować zdjęcia dawnych mieszkańców.
Są też medale.
I książki.
Zaglądam też na strych.
Nie wiem czy tylko ja tak mam, ale w opuszczonych domach boję się zaglądać do luster. Zawsze mi się wydaje, że zobaczę coś, czego zobaczyć bym nie chciała... Np. stojące za moimi plecami. Jakoś chyba wole nie wiedzieć i żyć w nieświadomości, że coś było tam wtedy za mną.
Mokra ziemia lecąca z dziurawego dachu oblepiła cała toaletkę. A tak w ogóle - to skąd ziemia na dachu?
Gdy robię kolejne zdjęcie słyszę "Iiiiiii" - charakterystyczny, dobrze mi znany skrzyp otwierających się drzwi wejściowych! Ktoś wszedł do pierwszego pomieszczenia... Słyszę kroki. Wyraźne kroki. I jakby sapanie? Wpadam w panikę. Naprawdę już mam plan schować się do tej szafy!!
Słyszę drugi skrzyp... "iiiiiiigrhhh". To już te drzwi do tego pomieszczenia. Drzwi się powoli otwierają. Nie zdążę do szafy!!! Czuję już te kropelki potu pojawiające się na czole i spływające w stronę nosa... Drzwi się otwierają, ale nie ma w nich nikogo. To dobrze czy właśnie źle?? Odruchowo odskakuję do tyłu. A w drzwach okazuje się być kot. Czarny, puszysty kot. Kot na mój widok spanikował bardziej niż ja na widok kota. Rozlega się dosnośne MIAAUUUUU KHHHH! i kot daje w długą w stronę wyjścia. Ja też. Zwiedzanie uznaję za zakończone
Niedaleko kościoła stał niegdyś szachulcowy budynek. Taki ogromny! Niestety został rozebrany. Tylko fotki ze szkolnej gazetki przypominają o istnieniu takiego budynku. Jaką wspaniałą rzeczą są zdjęcia, choć odrobinę umożliwiają zatrzymanie pędzącego czasu.
Zostały tam tylko suche drzewa, które wiszą nad przystankiem PKS i niezbyt się to podoba miejscowym - tylko patrzeć jak gałęzie spadną komuś na głowę.
Ponoć nie można ich ruszyć bo to teren prywatny. Jak to działa? Tysiące zdrowych, pięknych drzew się wycina bo np. jakiś dewiant ma korbę, że za drzewem może siedzieć zboczeniec. I bęc! wystarczy. A tu suchych gałęzi wiszących nad publiczną drogą uciąć nie można?
A wracając jeszcze do znalezionego telefonu. Poszukiwanie właściciela zostaje uwieńczone sukcesem. Udało się zadzwonić do jego znajomych. Okazuje się, że telefon zgubił facet, który hoduje duże stado krów. Jak można się domyśleć, bardzo sie cieszy, gdy przynosimy mu zgubę. Mamy okazję obejrzeć cały inwentarz wraz z cielętami, które się niedawno urodziły.
Zaglądamy też do starej, nieużywanej już mleczarni.
Na kilku pobliskich budynkach można się dopatrzyć przedwojennych napisów.
Hitem gospodarstwa okazuje się traktor Belarus! I nawet mam okazję się nim przejechać! Piotrek prowadzi i całkiem mu to dobrze idzie - żadna krowa (ani stodoła) nie zostaje rozjechana A tak w ogóle to ja pierwszy raz w życiu jadę w traktorze w środku!
Ktoś z naszej ekipy nawet krótki filmik nakręcił z tego, jakże ciekawego wydarzenia! LINK do filmu: https://photos.google.com/share/AF1QipP ... 9vMk96OTZ3
Banan na pysku od ucha do ucha, bo co może być lepszego niż zachód słońca oglądany ze starego traktora! Ciepły wieczór niezwykle udanego dnia i świadomość, że to jeszcze nie koniec atrakcji! (zdjęcie z aparatu Piotrka)
Przez malownicze aleje, mijając klimatyczne pojazdy, suniemy w stronę starego cmentarza, położonego już dobry kawałek za wsią.
Teren cmentarza zarastają bluszcze i paprocie. Splątana roslinność pożerająca stare nagrobki, zwłaszcza w połączeniu z zapadającym zmrokiem i kalejdoskopem wrażeń z całego dnia w naszych głowach - daje przedziwny efekt. Co chwilę mi się wydaje, że widzę kątem oka rzeczy, których napewno tu nie ma. Może po prostu jest zmęczona?
Nagrobki. Prawie niewidoczne. Niemal już całkowicie zlane z otaczającą przyrodą.
Jest też sektor grobów zdecydowanie nowszych, już powojennych. Rzadko się chyba takie spotyka na leśnych, zapomnianych cmentarzach...
Takim panom możemy zajrzeć w oczy dzisiejszego wieczora...
Wracając z cmentarza jakoś rozmowa zeszła na bimbrownictwo. Pytamy jak to jest z tym tematem na Mazurach. Kasia opowiada, że na Podlasiu (skąd pochodzi) to płynie szeroką rzeką. I tak od słowa do słowa - Kasia wyciąga butelkę, która dotychczas jechała w sakwie Krwawego. I ledwo ktoś spróbował, dosłownie pierwszego kielonka - od razu rozlega się pip pip i załącza się rosyjski zasięg! Ale jaja! Przypadek?? No niby granica jest stąd zaledwie kilka kilometrów, no ale taka zbieżność w czasie? Wcześniej nikt nie dostawał powiadomień o zmianie operatora! Bimber narzędziem teleportacji?? A może my jednak zawędrowaliśmy dalej niż było w planie? I prawdziwe przygody dopiero się zaczną??
Gdy wracamy do wsi na niebie zawisł już księżyc, a znad łąk podnoszą się mgły...
Dowiaduję się też ciekawej historii, że w okresie powojennym w tym rejonie przesuwały się granice! I to tak konkretnie, nie jak w Dubnicy, że chłop przeniósł słupek 50 metrów, bo mu pole za wąskie wyszło Na samym początku w 1945 roku obecnie znajdujące się w obwodzie kaliningradzkim miasteczko Żeleznodarożnyj przypadło Polsce. Występowało ono wtedy pod nazwą Gierdawy i było siedzibą powiatu. Stan taki trwał kilka miesięcy, po czym władze ZSRR stwierdziły, że jednak zabieraja miasteczko do siebie. Przez pewien więc czas było zamieszanie w regionie i istniał powiat gierdawski bez Gierdaw, a starostwo powiatowe umieszczone tu, w Skandawie. Potem Skandawę włączono do powiatu kętrzyńskiego (obecnie chyba też tak jest, miejscowe auta na NKE jeżdżą) a powiat gierdawski przestał istnieć.
Temat mnie bardzo zainteresował i po powrocie do domu sobie o tym poczytałam, że granice zostały przesunięte o kilkanaście kilometrów i np. obecne Kryłowo też początkowo przyznano Polsce - występowało czasowo pod nazwą Nordenbork. Mamonowo (Święta Siekierka) czy Prawdińsk (Frydland), po których włóczylismy się 7 lat temu - również! Jak to w podróży zawsze można się dowiedzieć czegoś nowego! Myślałam, że powojenne "korekty granic" dotyczyły tylko Bieszczad i Sokalszczyzny. Acz w sumie tam była jakaś wymiana a tu wychodzi, że zajumali miasteczka, walneli granicę od linijki i tyle... Ciekawe też, że polskie nazwy miasteczek były odrobinę zmienionymi dawnym niemieckimi (lub przetłumaczonymi) - typu Nordenburg=Nordenbork, Heiligenbeil=Święta Siekierka, a Rosjanie to w ogóle sobie nazwy wzięli z sufitu!
Duża ilość wrażeń, opowieści, odwiedzonych miejsc w krótkim czasie, połączona ze sporym zmęczeniem, zawsze powoduje (przynajmniej u mnie) taki rodzaj zagmatwania wspomnień, że potem juz nie wiem co było najpierw, co było potem i czy w ogóle mi się to wszystko nie śniło. W pewnym sensie uwielbiam ten stan, bo świadczy o tym, że dzień nie został zmarnowany Różne opowieści z życia wsi i okolic, które podczas wędrówki opowiadała nam pani sołtys czy inni mieszkańcy Skandawy, ułożyły się w niesamowity kalejdoskop obrazów, niedokończonych migawek, jakby strzępków kartek wyrwanych z zeszytu i rozrzuconych przez wiatr. Niektóre z nich mam wrażenie, że widziałam na własne oczy - inne mają konwencję snu czy filmu oglądanego 20 lat temu. I to wszystko wrzucone do jednego wora i solidnie wymieszane. Zatem tak:
W Skandawie kiedyś był pałac. Taki rejon, że w co drugiej wsi stał pałac. Pod koniec wojny Ruscy ów pałac spalili - też typowe, takie były czasy. Jak nawet zostały jakieś cegły czy inne materiały to pojechały do Warszawy na wielką odbudowę. Na miejscu dawnego pałacu stoi teraz szkoła - ta w ktorej będziemy spać! Zniknęła tylka część naziemna pałacu - zostały ponoć piwnice i jakieś podejrzane tunele. Po wojnie w okolicach szkoły był korytarz, ktoś nawet nim łaził i coś ciekawego widział, ale potem go zasypali. Tzn. korytarz, nie tego co łaził Do teraz są dwie dziwne wentylacje do czegoś pod ziemią, jedna w parku, druga przy kościele. Po pałacu został zdziczały park - ten za szkołą. I tam ponoć straszy. W jesienne wieczory idąc tamtędy po zmroku naoczni świadkowie mieli wrażenie jakby ktoś szedł obok. I powtarzalne wrażenie czyjejś obecności. A jak się szło z psem to pies wył.
Nie tylko tunele siedzą pod ziemią w takich przygranicznych terenach, co to przechodziły z rąk do rąk. Jeden koleś po wojnie zebrał broń, wykopał dziurę i tam wszystko wrzucił. W sensie - lepiej schować, ale może kiedyś się przyda, jakby znów była wojna. Na tym miejscu zasadził jabłonkę. Nikomu nic nie powiedział. Jak umarł to jego syn ściął jabłonkę, jak to zazwyczaj bywa - młodych boli każde drzewko, a owocowe to w szczególności. W czasie karczowania - niespodzianka! Wyskoczyły karabiny z ziemi! A przy najstarszym domu odchodzący stąd Niemcy zakopali w ziemi pakunek pełny starej porcelany. Niczego nieświadomy mieszkaniec coś sadził, kopał i przebił szpadlem zbutwiałą skrzynię. Niestety wszystko w skrzyni się rozbiło. Została w całości tylko jedna filiżanka. Można się załamać! Takie znalezisko i w tak głupi sposób zniszczone
Nie wiadomo więc gdzie szukać skarbów - one mogą być wszędzie. Poszukiwaczy zwykle jednak ciągneło na cmentarz. Wiele grobów było rozkopywanych bo krążyły legendy, że Niemiec to miał dużo złota i je ze sobą do trumny zabierał. Ginęły tez metalowe krzyże, które oddawali na złom.
Mieszkał też kiedyś w wiosce zabawny facet. W wiadomym miejscu miał tatuaż: "tylko dla pań". W ogóle był bardzo za babami, a pomysłów to mu nie brakowało. Przychodził nieraz do punktu medycznego (takowy też niegdyś był w Skandawie), przebierał się w fartuch i udawał ginekologa - próbował badac kobity z innej wsi, które go nie znały. A jak był pijany to klękał i wołał: "O Allachu! Spuść flaszkę z dachu!" Miał też smykałkę do interesów - kilka razy sprzedawał różnym osobom park i brał zaliczki. Realizował się też w ogrodnictwie - miał najlepszą cebulę w okolicy, bo hodował ją na ludzkim szambie, które dostawał od sąsiadki. Człowiek orkiestra! W więzieniu też ponoć siedział - tam sobie wspomniany tatuaż wydziergał.
Ile jeszcze było tych opowieści tamtego wieczora? Ile zaginęło gdzieś w odmętach niepamięci?
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Mazury bez deszczu - gdzieś na obrzeżach ogrodów Hitlera (2024)
Wieczorem siedzimy jeszcze chwilę na sali gimnastycznej. Mamy stolik i typowo szkolne krzesełka. Za półeczkę służy nam stół ping-pongowy. Niektórzy nawet mają kanapę do spania.
Część ekipy śpi w klasie. Wybór mamy szeroki! Znaleźliśmy na zapleczu dwa materace, a Krwawy zawinął się w pozyskany gdzieś dywan! Kto by pomyślał, że będą dziś takie luksusy!
Tak, tak... To był piękny nocleg!
Rano przewija się jedyny opad na tym wyjeździe. Padało góra 15 minut i spokojnie przeczekaliśmy ten czas w szkole jedząc nieśpiesznie śniadanko. Kurtki pozostały więc suche. Potem zwiedzania wsi ciąg dalszy. Wraz z panią sołtys idziemy w odwiedziny do sąsiada, ktory był sołtysem wcześniej. Obecnie jest zapalonym ogrodnikiem i złotą rączką. Już na wstępie wita nas sprytnie zabezpieczona rynna!
Facet ma niesamowity ogród, który można zwiedzać długimi godzinami. Każdy jego skrawek zajmują altanki, stawki, jakieś ciekawe maszyny, drzewka owocowe albo konstrukcje.
(zdjęcie z aparatu Piotrka)
Mnie najbardziej urzekły samodzielnie zrobione z baniaków grille i piecyki!
Przechodzimy kurs szczepienia drzewek owocowych rozlicznymi metodami. Zwłaszcza interesuje to Kasię (która też uwielbia pielęgnować swój ogród) i Szymona, który od jakiegoś czasu jest szczęśliwym posiadaczem działeczki ROD.
(zdjęcie Piotrka)
Ja skupiam się na możliwości podjadania pysznych owoców, będących krzyżówkami tych powszechnie znanych i smak ma toto nieziemski!
Mamy okazję też pojeździć maszyną zrobioną z glebogryzarki (ja i Piotrek zwiedzamy okolicę na jej pace)
a Szymon to nawet uczył się prowadzić
Poznajemy też obsługę "maszyny wibracyjnej" do produkcji kostki brukowej, która jest zrobiona z opon i silniczka z pralki.
Jakoś zawsze niezmiernie podziwiam i zachwycam się ludźmi, którzy potrafią dawać rzeczom drugie życie, zrobić coś z niczego i żyć w dużej niezależności od ciągłego kupowania nowinek.
Ostatnim miejscem ze Skandawy, którego jeszcze nie obejrzeliśmy, są okolice stacji PKP, wiec na koniec tam kierujemy swoje kroki. Tory biegną w stronę rosyjskiego miasteczka Żeleznodarożnyj. Osobówki tu już od dawna nie jeżdżą, ale ruch towarowy jest zachowany.
Obecnie budynek stacyjki pełni rolę siedziby pograniczników, więc oczywiscie znów na nich wpadamy.
Zaraz obok natrafiamy na jeszcze jeden opuszczony domek.
Czy to numer domu? 45,2??
Ciekawe odrzwia! Takie promieniste!
Nie wiem czy to ten, ale przypomniała się nam tu historia opowiadana przez panią sołtys. Że na jakiś dom należący dawniej do kolei byli kupcy, chcieli go wyremontować i w nim zamieszkać. Ale PKP nie chciało sprzedać. No i domek się rozsypał...
Przykolejowymi terenami, przez jakieś dawne place przeładunkowe, ruszamy w dal.
cdn
Część ekipy śpi w klasie. Wybór mamy szeroki! Znaleźliśmy na zapleczu dwa materace, a Krwawy zawinął się w pozyskany gdzieś dywan! Kto by pomyślał, że będą dziś takie luksusy!
Tak, tak... To był piękny nocleg!
Rano przewija się jedyny opad na tym wyjeździe. Padało góra 15 minut i spokojnie przeczekaliśmy ten czas w szkole jedząc nieśpiesznie śniadanko. Kurtki pozostały więc suche. Potem zwiedzania wsi ciąg dalszy. Wraz z panią sołtys idziemy w odwiedziny do sąsiada, ktory był sołtysem wcześniej. Obecnie jest zapalonym ogrodnikiem i złotą rączką. Już na wstępie wita nas sprytnie zabezpieczona rynna!
Facet ma niesamowity ogród, który można zwiedzać długimi godzinami. Każdy jego skrawek zajmują altanki, stawki, jakieś ciekawe maszyny, drzewka owocowe albo konstrukcje.
(zdjęcie z aparatu Piotrka)
Mnie najbardziej urzekły samodzielnie zrobione z baniaków grille i piecyki!
Przechodzimy kurs szczepienia drzewek owocowych rozlicznymi metodami. Zwłaszcza interesuje to Kasię (która też uwielbia pielęgnować swój ogród) i Szymona, który od jakiegoś czasu jest szczęśliwym posiadaczem działeczki ROD.
(zdjęcie Piotrka)
Ja skupiam się na możliwości podjadania pysznych owoców, będących krzyżówkami tych powszechnie znanych i smak ma toto nieziemski!
Mamy okazję też pojeździć maszyną zrobioną z glebogryzarki (ja i Piotrek zwiedzamy okolicę na jej pace)
a Szymon to nawet uczył się prowadzić
Poznajemy też obsługę "maszyny wibracyjnej" do produkcji kostki brukowej, która jest zrobiona z opon i silniczka z pralki.
Jakoś zawsze niezmiernie podziwiam i zachwycam się ludźmi, którzy potrafią dawać rzeczom drugie życie, zrobić coś z niczego i żyć w dużej niezależności od ciągłego kupowania nowinek.
Ostatnim miejscem ze Skandawy, którego jeszcze nie obejrzeliśmy, są okolice stacji PKP, wiec na koniec tam kierujemy swoje kroki. Tory biegną w stronę rosyjskiego miasteczka Żeleznodarożnyj. Osobówki tu już od dawna nie jeżdżą, ale ruch towarowy jest zachowany.
Obecnie budynek stacyjki pełni rolę siedziby pograniczników, więc oczywiscie znów na nich wpadamy.
Zaraz obok natrafiamy na jeszcze jeden opuszczony domek.
Czy to numer domu? 45,2??
Ciekawe odrzwia! Takie promieniste!
Nie wiem czy to ten, ale przypomniała się nam tu historia opowiadana przez panią sołtys. Że na jakiś dom należący dawniej do kolei byli kupcy, chcieli go wyremontować i w nim zamieszkać. Ale PKP nie chciało sprzedać. No i domek się rozsypał...
Przykolejowymi terenami, przez jakieś dawne place przeładunkowe, ruszamy w dal.
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Mazury bez deszczu - gdzieś na obrzeżach ogrodów Hitlera (2024)
Obładowana karawana ciągnie w stronę Modgarbów.
Przy drodze stoi ciekawy kamień z wyrytym krzyżem. Jakby jakiś stary drogowskaz? Nie wiem czemu, ale trochę mi przypomniał kamienne słupy granicy św. Jana. ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... -2013.html ) Dla dopełnienia dziwnego uroku ktoś jeszcze na szczycie kamulca postawił porcelanowy dzbanuszek.
Modgarby obfitują w stare domy i przyjemne pyliste drogi. Miłośnik kocich łbów również nie będzie tutaj zawiedziony!
Sielska, nieśpieszna atmosfera okolicy powoduje, że rozsiadamy się na PKSie. Degustujemy pyszny bimber o aromacie dębu, rozważając co zrobić z tak pięknie rozpoczętym dzionkiem.
A obok stoi tyle tych kolorowych kubłów na śmieci, że prawie świata zza nich nie widać...
Kaśka jak to Kaśka - zaraz łapie stopa. Jak jej to łatwo przychodzi! Stop wiezie nas do Drogoszy (Drogoszów?), gdzie rzucamy się na sklep i w pobliskiej wiacie dużo jemy. I odpoczywamy
Po samej miejscowości też warto się trochę pokręcić, bo mają tu dużo różnistych zabytków. Pierwsze wpadamy na kościół. Też taki typowy dla mazurskich okolic - ceglany i zamkowy. Ponuro wygląda na tle solidnie chmurzącego się nieba.
Wieża na zbliżeniu przedstawia się interesująco! Fajnie by ją móc obejrzeć też od środka!
Miejscowość jest najbardziej znana z posiadania na stanie pałacu, który jest ogromny! Gdy tylko przekraczamy skrzypiącą furtkę uderza nas aromat starych murów i bujnej roślinności. Otacza nas zarosły mchem asfalt, bluszcze, stare herby, kolumnady, zdobienia z dawnych lat i wpełzające w każdą szczelinę malutkie kwiatki.
Coś pominęłam? Jeszcze wesoła ekipa węsząca po wszystkich zaułkach, która teraz niespodziewanie przysiadła na schodkach.
Zabudowania przypałacowe.
Nad pobliskim jeziorkiem jest ruina kościoła, kaplicy czy tam innego mauzoleum. Też imponujących rozmiarów. Ciekawa jest ta pryzma kamieni leżących obok. Czy to fragment zawalonych ścian? Czy może wyorane z pola?
Nie brakuje też w okolicy "pomników" okresu powojennego.
I znów łapiemy stopa. (zdjęcie zrobione przez Pudla)
Kolejna miejscowość na trasie to Korsze. One zapadły mi w pamięć jako miejscowość "utopiona" w klimatach przykolejowych.
Oglądam sobie dwie wieże ciśnień położone przy dworcu. Niestety nie udaje się wejść do środka. Jedna wieża jest całkiem zwyczajna.
Druga ma niesamowity zbiornik metalowy na górze - taka bania na wierzchu! Jedna z ciekawszych wież jakie widziałam.
Wieczorne Korsze mają dość senną atmosferę. Rozsiadamy się na ławeczkach w mini parku i postanawiamy coś zjeść. Wybór pada na pobliskiego kebaba, na którego bardzo długo czekamy. Ale cierpliwość popłaca - kebab był wyjątkowo smakowity. W barze dwie panie obszernych rozmiarów próbują poderwać pracujacego tam śniadego obcokrajowca. Robią to w sposób dość hmmm... bezceremonialny. Nie wiem z jakim skutkiem, bo potem juz sobie poszliśmy.
Korsze wieżami stoją. Zdecydowanie! Już o zmierzchu zmierzamy na nocleg w tereny przykolejowe koło trzeciej wieży. (zdjęcie zrobione przez Pudla)
Śpimy w wysokich trawach, w których jesteśmy dobrze ukryci. Chyba nikt nas tu nie wypatrzy, mimo że teoretycznie jesteśmy bardzo blisko miejscowości, więc jutro będziemy mieć rzut beretem na stację. Miejsce okazuje się spokojne, jedynie czasem obok przemknie pociąg.
I wreszcie jest ognisko! Bo na trzech poprzednich noclegach nie było - jakoś się nie składało.
Rano możemy w pełnej krasie obejrzeć łąkę, na której wypadło nam spać. Namiociki:
I hamaki:
Za namiotami na nasypach i hałdach żwiru zaczynają jeździć ciężarówki. Ale nie jest to problem, bo i tak byśmy nie pospali - musimy się zbierać na pociąg powrotny.
Ja w ogóle specjalnie wstaję wcześniej, coby się jeszcze wybrać na mały spacer. Obrzeża Korszy w upalny poranek:
Główny cel owej mini wycieczki to trzecia wieża. Okazuje się być bardzo wysoka.
Budynek zamieszkują setki gołębi!
Wieża ta ma zdecydowaną przewagę nad dwoma poprzednimi - jest otwarta! Da radę wejść na górę!! Wnętrza są chłodne i aż całe trzęsą się od gruchania, które potęguje i powtarza echo na wszystkich poziomach!
Cień wieży.
Fajny tu jest punkt widokowy! Widać ładnie np. tą wieżę z metalowym baniakiem. Super by było jakby można tak przefrunąć na ten balkonik! Skądinąd też bardzo przyjemne te latarnie po lewej.
Jakieś opuszczone zabudowania przykolejowe, do których już dzisiaj nie zdążę pójść. A za dwa lata (jak tu wrócimy) już pewnie ich nie będzie. Pewnie skończą jak te na pierwszym planie...
Ostatnim miejscem jakie odwiedzamy w Korszach jest dworzec PKP. Tu rozsiadamy się na śniadanko...
I w drogę powrotną... Wszystko co dobre kiedyś się kończy, więc nasza majówka również. Upychamy się do pociągu (zdjęcie Piotrka)
Ja, Pudel, Szymon i Iwona jedziemy razem do Olsztyna. Wiezie nas fajny, stary skład. Jest normalny kibel, który ani się nie zatyka, ani nie bryzga na wszystkie strony przy hamowaniu. Jest wagon bydlęcy, gdzie można się wygodnie rozsiąść z plecakami.
W Olsztynie mamy trochę czasu na przesiadkę. Idziemy więc z Pudlem się przejść. Po drodze fajne mozaiki.
Mam okazję też jeszcze zobaczyć pomnik, który szlag wie czy niedługo nie rozbiorą. Namnożyło się ostatnio tych wszystkich ogarniętych obsesją bojowników o zacieranie historii, więc żadnemu kawałkowi betonu nie odpuszczą. Pomnik zwany jest szubienicami - kształt ma faktycznie taki jak trzeba
Czołgi czy tam inne łodzie podwodne
Są też krowy i barany!
No i z mojej strony tyle... Jeszcze długi powrót pociagiem w nasze południowo - zachodnie strony. Szczęśliwie udało się siedzieć mimo braku miejscówki.
Kasia sunie stopem do swojej krainy samogonu.
Krwawy i Piotrek wracają rowerami do Kętrzyna, gdzie zostało ich auto. Po drodze mają jeszcze trochę przygód, np. odpadający bagażnik rowerowy, który trzeba zamocować na łopacie. Super patent, co nie?
Mijają po drodze kolejne, zamkokształtne kościoły...
I piękne stare cmentarze, utrzymane w stylu "raj złomiarza"
Mieli też okazję iść do cyrku, ale się spieszyli i chyba nie skorzystali? A wreszcie taki normalny cyrk ze zwierzętami - wprawdzie niestety nie z tygrysem co zjada tresera i niedźwiedziem co biega po trybunach, ale zawsze coś
I coś, czego zazdroszcze im najbardziej - mieli okazję odwiedzić "Bar nad Rozlewiskiem". Przybytek o wyjątkowym klimacie i z przesympatycznym gospodarzem. Niestety niebawem kończący swoją działalność. Szkoda, że nie udało mi się w nim być osobiście, no ale co zrobić - nie da się być wszędzie. A na tym wyjeździe to na przygody, klimatyczne miejsca i wspaniałych, gościnnych miejscowych - narzekać nie możemy.
Powyższe 12 zdjęć jest autorstwa Piotrka. No bo mnie tam nie było, więc mojego aparatu również
Była to póki co pierwsza majówka, gdzie nie ubrałam kurtki przeciwdeszczowej i nie zmarzłam w nocy. Mam nadzieję, że kolejne też takie będą, bo do dobrego człowiek szybko przywyka
KONIEC
Przy drodze stoi ciekawy kamień z wyrytym krzyżem. Jakby jakiś stary drogowskaz? Nie wiem czemu, ale trochę mi przypomniał kamienne słupy granicy św. Jana. ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... -2013.html ) Dla dopełnienia dziwnego uroku ktoś jeszcze na szczycie kamulca postawił porcelanowy dzbanuszek.
Modgarby obfitują w stare domy i przyjemne pyliste drogi. Miłośnik kocich łbów również nie będzie tutaj zawiedziony!
Sielska, nieśpieszna atmosfera okolicy powoduje, że rozsiadamy się na PKSie. Degustujemy pyszny bimber o aromacie dębu, rozważając co zrobić z tak pięknie rozpoczętym dzionkiem.
A obok stoi tyle tych kolorowych kubłów na śmieci, że prawie świata zza nich nie widać...
Kaśka jak to Kaśka - zaraz łapie stopa. Jak jej to łatwo przychodzi! Stop wiezie nas do Drogoszy (Drogoszów?), gdzie rzucamy się na sklep i w pobliskiej wiacie dużo jemy. I odpoczywamy
Po samej miejscowości też warto się trochę pokręcić, bo mają tu dużo różnistych zabytków. Pierwsze wpadamy na kościół. Też taki typowy dla mazurskich okolic - ceglany i zamkowy. Ponuro wygląda na tle solidnie chmurzącego się nieba.
Wieża na zbliżeniu przedstawia się interesująco! Fajnie by ją móc obejrzeć też od środka!
Miejscowość jest najbardziej znana z posiadania na stanie pałacu, który jest ogromny! Gdy tylko przekraczamy skrzypiącą furtkę uderza nas aromat starych murów i bujnej roślinności. Otacza nas zarosły mchem asfalt, bluszcze, stare herby, kolumnady, zdobienia z dawnych lat i wpełzające w każdą szczelinę malutkie kwiatki.
Coś pominęłam? Jeszcze wesoła ekipa węsząca po wszystkich zaułkach, która teraz niespodziewanie przysiadła na schodkach.
Zabudowania przypałacowe.
Nad pobliskim jeziorkiem jest ruina kościoła, kaplicy czy tam innego mauzoleum. Też imponujących rozmiarów. Ciekawa jest ta pryzma kamieni leżących obok. Czy to fragment zawalonych ścian? Czy może wyorane z pola?
Nie brakuje też w okolicy "pomników" okresu powojennego.
I znów łapiemy stopa. (zdjęcie zrobione przez Pudla)
Kolejna miejscowość na trasie to Korsze. One zapadły mi w pamięć jako miejscowość "utopiona" w klimatach przykolejowych.
Oglądam sobie dwie wieże ciśnień położone przy dworcu. Niestety nie udaje się wejść do środka. Jedna wieża jest całkiem zwyczajna.
Druga ma niesamowity zbiornik metalowy na górze - taka bania na wierzchu! Jedna z ciekawszych wież jakie widziałam.
Wieczorne Korsze mają dość senną atmosferę. Rozsiadamy się na ławeczkach w mini parku i postanawiamy coś zjeść. Wybór pada na pobliskiego kebaba, na którego bardzo długo czekamy. Ale cierpliwość popłaca - kebab był wyjątkowo smakowity. W barze dwie panie obszernych rozmiarów próbują poderwać pracujacego tam śniadego obcokrajowca. Robią to w sposób dość hmmm... bezceremonialny. Nie wiem z jakim skutkiem, bo potem juz sobie poszliśmy.
Korsze wieżami stoją. Zdecydowanie! Już o zmierzchu zmierzamy na nocleg w tereny przykolejowe koło trzeciej wieży. (zdjęcie zrobione przez Pudla)
Śpimy w wysokich trawach, w których jesteśmy dobrze ukryci. Chyba nikt nas tu nie wypatrzy, mimo że teoretycznie jesteśmy bardzo blisko miejscowości, więc jutro będziemy mieć rzut beretem na stację. Miejsce okazuje się spokojne, jedynie czasem obok przemknie pociąg.
I wreszcie jest ognisko! Bo na trzech poprzednich noclegach nie było - jakoś się nie składało.
Rano możemy w pełnej krasie obejrzeć łąkę, na której wypadło nam spać. Namiociki:
I hamaki:
Za namiotami na nasypach i hałdach żwiru zaczynają jeździć ciężarówki. Ale nie jest to problem, bo i tak byśmy nie pospali - musimy się zbierać na pociąg powrotny.
Ja w ogóle specjalnie wstaję wcześniej, coby się jeszcze wybrać na mały spacer. Obrzeża Korszy w upalny poranek:
Główny cel owej mini wycieczki to trzecia wieża. Okazuje się być bardzo wysoka.
Budynek zamieszkują setki gołębi!
Wieża ta ma zdecydowaną przewagę nad dwoma poprzednimi - jest otwarta! Da radę wejść na górę!! Wnętrza są chłodne i aż całe trzęsą się od gruchania, które potęguje i powtarza echo na wszystkich poziomach!
Cień wieży.
Fajny tu jest punkt widokowy! Widać ładnie np. tą wieżę z metalowym baniakiem. Super by było jakby można tak przefrunąć na ten balkonik! Skądinąd też bardzo przyjemne te latarnie po lewej.
Jakieś opuszczone zabudowania przykolejowe, do których już dzisiaj nie zdążę pójść. A za dwa lata (jak tu wrócimy) już pewnie ich nie będzie. Pewnie skończą jak te na pierwszym planie...
Ostatnim miejscem jakie odwiedzamy w Korszach jest dworzec PKP. Tu rozsiadamy się na śniadanko...
I w drogę powrotną... Wszystko co dobre kiedyś się kończy, więc nasza majówka również. Upychamy się do pociągu (zdjęcie Piotrka)
Ja, Pudel, Szymon i Iwona jedziemy razem do Olsztyna. Wiezie nas fajny, stary skład. Jest normalny kibel, który ani się nie zatyka, ani nie bryzga na wszystkie strony przy hamowaniu. Jest wagon bydlęcy, gdzie można się wygodnie rozsiąść z plecakami.
W Olsztynie mamy trochę czasu na przesiadkę. Idziemy więc z Pudlem się przejść. Po drodze fajne mozaiki.
Mam okazję też jeszcze zobaczyć pomnik, który szlag wie czy niedługo nie rozbiorą. Namnożyło się ostatnio tych wszystkich ogarniętych obsesją bojowników o zacieranie historii, więc żadnemu kawałkowi betonu nie odpuszczą. Pomnik zwany jest szubienicami - kształt ma faktycznie taki jak trzeba
Czołgi czy tam inne łodzie podwodne
Są też krowy i barany!
No i z mojej strony tyle... Jeszcze długi powrót pociagiem w nasze południowo - zachodnie strony. Szczęśliwie udało się siedzieć mimo braku miejscówki.
Kasia sunie stopem do swojej krainy samogonu.
Krwawy i Piotrek wracają rowerami do Kętrzyna, gdzie zostało ich auto. Po drodze mają jeszcze trochę przygód, np. odpadający bagażnik rowerowy, który trzeba zamocować na łopacie. Super patent, co nie?
Mijają po drodze kolejne, zamkokształtne kościoły...
I piękne stare cmentarze, utrzymane w stylu "raj złomiarza"
Mieli też okazję iść do cyrku, ale się spieszyli i chyba nie skorzystali? A wreszcie taki normalny cyrk ze zwierzętami - wprawdzie niestety nie z tygrysem co zjada tresera i niedźwiedziem co biega po trybunach, ale zawsze coś
I coś, czego zazdroszcze im najbardziej - mieli okazję odwiedzić "Bar nad Rozlewiskiem". Przybytek o wyjątkowym klimacie i z przesympatycznym gospodarzem. Niestety niebawem kończący swoją działalność. Szkoda, że nie udało mi się w nim być osobiście, no ale co zrobić - nie da się być wszędzie. A na tym wyjeździe to na przygody, klimatyczne miejsca i wspaniałych, gościnnych miejscowych - narzekać nie możemy.
Powyższe 12 zdjęć jest autorstwa Piotrka. No bo mnie tam nie było, więc mojego aparatu również
Była to póki co pierwsza majówka, gdzie nie ubrałam kurtki przeciwdeszczowej i nie zmarzłam w nocy. Mam nadzieję, że kolejne też takie będą, bo do dobrego człowiek szybko przywyka
KONIEC
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość