Próbujemy łapać stopa. Mamy plan dostać się dziś do Rydzewa, do portu nad jeziorem Niegocin, gdzie obecnie pracuje Tomek i zaprosił nas w gościnę.
Dziś od rana wydzwania do mnie jakiś bank. Chcą mi dać kredyt, a przynajmniej wcisnąć jakąś lokatę, na której rocznie stracę tylko połowę wkładu. Mówię im raz i drugi, żeby spadali na drzewo, ale są okropnie natrętni. Nie ustają w próbach i nadal się dobijają. Wyłączam więc dźwięk w telefonie. W końcu nie czekam na żaden pilny telefon, a jak ktoś z rodziny czy znajomych będzie miał sprawę to wyśle sms. Czemu o tym piszę? Ano bo to będzie miało związek Kaśką!
W końcu stop się łapie. Kierowca jedzie tylko do Staświn albo Rudej (już nie pamiętam dokładnie), ale po krótkiej rozmowie postanawia zboczyć ze swojej drogi i podrzucić nas do samego Rydzewa. Miło!
Wysiadamy przy kościele. Wyciagamy plecaki z bagażnika i słyszę, że mnie ktoś woła. Patrzę i nie wierzę.... Wszelki duch!!! KAŚKA!!! Ta z Podlasia, ta która mi w południe powiedziała, że jednak nie przyjedzie. Ale jak??? Skąd?? Chwilę stoję z rozdziawioną japą i okrągłymi oczami. Muszę bardzo debilnie wyglądać... Kaśka jednak przemyślała sprawę i stwierdziła, że może nie ma siły na wędrówkę z plecakiem, ale przyjedzie do nas autem - co natychmiast zrobiła. Próbowała się ze mną skontaktować, zarówno dzwoniąc jak i smsami. Bez skutku. Do mnie nic nie doszło. Nie mam zapisanych w historii ani połaczeń z tego numeru, ani wiadomości. Dzwonił do mnie tylko ten głupi bank! Do tego dochodzi sprawa skąd Kasia wzięła się w Rydzewie, skoro nie udało się nam umówić. Ano dwa dni temu wspominałam, że chcemy tu się przewinąć. Jako że to była jedyna miejscowość, której nazwa padła - to Kasia niewiele myśląc przyjechała na wszelki wypadek tutaj. Czemu czeka pod kościołem? Ano bo to takie miejsce spotkań w każdej wsi. Albo kościół albo knajpa
I teraz taka zaduma nad zbiegiem okoliczności. Gdybyśmy szli pieszo do Rydzewa. Gdybysmy złapali innego stopa, który by nas zawiózł prosto do portu. Gdybyśmy zdecydowali jednak dziś zostać przy bunkrach - to byśmy się minęli i do spotkania by nie doszło. Jak konkretny los musiał nas rzucić akurat w to miejsce i w dokładnie ten czas. A niektórzy młodzi się dziwią jak się niegdyś ludzie umawiali, gdy nie było telefonów komórkowych - pewnie właśnie tak!
Jak widać telefon jest bardziej zawodny niż szczęśliwe zrządzenia losu!
Szymon i Iwona też już do nas jadą. Zbieramy się jakoś do kupy i wbijamy do portu. Fajne miejsce Tomek sobie znalazł do pracy!
Namioty początkowo miały stać na plaży, ale tak koszmarnie duje od jeziora, że odczucie zimna jest masakryczne. Klinujemy więc nasze domki pomiędzy przyczepy kempingowe, kibel i inne zabudowania (nie, w kiblu nie da się tu spać - za mało miejsca
Trochę siedzimy w knajpie.
(zdjęcie z aparatu Pudla)
...a wieczorem przy ognisku palącym się w wielkiej feldze.
Są też szanty, ale poziom artystyczny ich wykonania nie wszystkim przypada do gustu. Mnie się podoba. Jak jest gitara, ogień i miłe towarzystwo to mi zawsze jest dobrze!
Rano jest jeszcze zimnej i przechodzą burze. Chowamy się pod okapem przy kiblu.
W chwilach przejaśnień idziemy na pomost posłuchać jak huczy wiatr i dzwonią linki od łódek.
Odkrywamy też banie w wagonie i jesteśmy źli, że nie obczailiśmy jej wczoraj. Bardzo by się nadała na taki chłodny wieczór.
Potem Kasia wiezie nas do Giżycka - tzn. jedziemy z pewnym opóźnieniem, bo zgubiliśmy Krwawego. Nigdzie go nie ma. Jak się okazuje był akurat na rozmowie o pracę w porcie. Czemu nie?
W ostatniej chwili przed wyjazdem każdy robi coś ważnego, czego wcześniej nie zdążył. Ja np. zazwyczaj znikam w kibelku
Jak się juz Krwawy znalazł to wszyscy wiedzieli, gdzie szukać mnie!
Przytulne wnętrza Kasiowego auta. Bardzo mi się podoba jak samochód jest "jakiś" - nie wygląda jak sztancowy model z wypożyczalni. Jak mówi coś o właścicielu i posiada jedyny, niepowtarzalny, indywidualny koloryt. Jak można go zapamietać
I klimatyczny bagażnik! Acz to akurat efekt potrzeby chwili.
Główną atrakcją Giżycka, na której zwiedzanie poświęcamy najwięcej czasu - jest Twierdza Boyen. Zbudowano ją w połowie XIX wieku w strategicznym miejscu - na przesmyku między dwoma jeziorami. W czasie I wojny światowej broniły się tu wojska niemieckie przed Rosjanami i twierdza się całkiem nieźle spisała w swojej roli. W późniejszych latach stwierdzono, że jest na cele wojskowe zbyt mało nowoczesna, zrobiono w niej szpital i ośrodki szkoleniowe. Po II wojnie na terenie twierdzy działały zakłady spożywcze, czego pamiątką są nowsze budynki rozsiane tu i ówdzie. Od lat 90-tych pełni role turystyczne.
Twierdza zaskakuje mnie bardzo pozytywnie. Przedstawia fajny kompromis między miejscem zagospodarowanym turystycznie a opuszczonym. Kupuje się bilet (my akurat wchodzimy za darmo bo są "Dni Giżycka"), dostajemy mapkę. Po twierdzy poprowadzono kilka szlakow - jak w górach. Budynki dawnych umocnień są w róznym stopniu zachowania i odnowienia. Są i takie zagospodarowane, a i takie, których mroczne czeluście wieją stęchłą piwnicą i cieszą buby!
Na zwiedzanie ruszamy w 6 osób, ale bardzo szybko się rozdzielamy. Każdy ma swoje tempo i w inne zakamarki zagląda. Kilkakrotnie nasze ścieżki się przecinają, spotykamy się, aby za chwilę znów ruszyć w innym kierunku ku swemu przeznaczeniu. Ja sporą część twierdzy zwiedzam z Kasią. Nam też zajmuje to najwięcej czasu, jako że mamy po drodze różne zajęcia - nie do końca standardowe
Twierdzę zaczynam zwiedzac szlakiem czerwonym, ale potem wielokrotnie go gubię, wytyczając swój własny, który zapewne przypomina kopniętą sprężynę czy rozjechanego ślimaka
Wchodzimy przez główną bramę. Ciepły kolor cegieł fajnie współgra z błękitem nieba i majową zielenią. Miło też, że akurat nie leje, co na tym wyjeździe zdecydowanie nie jest regułą.
Niby właśnie zaczęła się wiosna, a twierdza już się przygotowuje do zimy
Tradycja to tradycja - zwiedzanie każdego miejsca należy zaczynać od namierzenia kibla!
W niektórych budynkach mieściły sie kiedyś np. kluby. Zostały po nich tylko mniej lub bardziej zdekompletowane szyldy.
Bardzo mi przypadł do gustu ten oto omszały tarasik!
Wędrując górą wału od czasu do czasu otwiera się nam pod stopami jakiś "wąwóz".
Półkoliste, mocno wcięte w ziemię korytarze są cieniste i wieją chłodem.
Część budynków zawiera wystawy o różnej tematyce, np. "Leśne szałasy preppersów i miłośników survivalu"
albo "Codzienne zajęcia obrońców twierdzy"
W tym XIX wieku mieli tu dość nowatorskie rozwiązania techniczne.
Wielkim plusem twierdzy jest wielopoziomowość.
Gdzieś na tym etapie zwiedzania zaczyna mi się tu bardzo podobać! Początkowo widząc szlaki, wystawy, odnowione korytarze, już miałam obawy obcowania z nudną makietą i twierdzą jak z Zamościa - z klinkierową cegiełką i lampkami na fotokomówkę. Tu jednak czeka mnie ogromnie pozytywne zaskoczenie!
Wkraczamy w teren z coraz większą ilością pokrzyw, kwiatów, łukowatych sklepień i ciemnych czeluści korytarzy.
Sufity ozdobne.
Wąskie przejście między murami dwóch budynków. Gdzieś tam wysoko nad naszymi głowami widać słoneczną świetlistość i zielony pułap z rosochatych krzewów. Jeszcze na tym etapie nie wiemy na jakie atrakcję wleziemy już za momencik!
Jedna z komór zdecydowanie różni się od pozostałych. Na podsufitowych hakach bujają się... wisielce! I to o zgrozo takie w negliżu! Wbijają w nas oczy trzymając w rękach skalpy swoich towarzyszy. Niektóre są niekompletne albo co gorsza mają formy mutantów!
A to ponoć była piekarnia.
Słoneczne zbocze...
...i cieniste paprociowiska.
Zza zarośli wyłania się budynek zdecydowanie powojenny, o funkcach niemilitarnych. Nie wiem dlaczego niektórym takie budowle tu przeszkadzają - przecież to też jest element historii, który przetoczył się przez to miejsce.
Planów wejścia do widocznej wieżyczki nie udaje się nam zrealizować - wnętrza są spalone i nie wiem czy w ogóle jest obecnie taka możliwość w formie innej niż wspinaczka po murze.
Docieramy na spory plac pełen zruinowanych "kamienic". To miejsce nas zassie na dłużej!
Otwory okienne jednej z kamienic są poprzysłaniane plakatami o tematyce wojennej. Plakaty są częściowo pozrywane i trzepocą na wietrze. Robi to niezły klimat - jakby jakieś wspomnienia sprzed lat, o których już świat zapomniał.
Górne piętra budynku przypominają jakąś szkołę czy koszary, dół raczej halę przemysłową.
Życie wkracza na parapety.
Część budynków chyba próbuje się zawalić, a ludzie podejmuja działania, aby temu zapobiec.
Mijamy kolejne miejsce, wydawałoby się dość nijakie i nie zapadające w pamięć. Jakaś rampa, obetonowany rów, pozostałości budki strażniczej. Minęłabym to miejsce i natychmiast o nim zapomniała i wymazała z pamięci. Ale jest ze mną Kasia. A Kasia ma ogródek i namiętnie zbiera do niego eksponaty z całego świata! Poważnie - tam każda roślina ma swoją historię, którą by mogła godzinami opowiadać, a ludziom by opadały szczęki. I Kasia wypatrzyła w rowie kwiatki - już nie wiem czy to były tulipany czy coś podobnego cebulowatego. Skąd one się tutaj wzięły na tym rozwalisku, zasypane gruzem i śmieciami? Kwiatki pomachały do Kasi listkami wołając: "nie zostawiaj nas tu!!!". Obecnie jest taka moda, aby słowo "adopcja" przenosić również na zwierzęta. Ludzie adoptują więc psy, koty, myszoskoczki i glonojady. Kasia poszła krok dalej - i adoptuje porzucone kwiaty
Parafrazując popularne hasła: "Nie kupuj u ogrodnika - adoptuj!"
A z jaką Kaśka działa wprawą i czułością, aby ich nie uszkodzić i nie poniszczyć korzonków! I to bez typowych narzędzi, bo łopaty przecież ze sobą nie nosimy. Ale na ruinach narzędzia są wszędzie, trzeba tylko umieć je zauważyć. Pozostał jeszcze tylko problem jak przenieść owe zdobycze? Jak je odtransportować do Białegostoku w formie nie zasuszonej? I tu udział ma buba tzn. jej nieodłączna reklamówka! Bo z braku małego plecaka w takowej zawsze noszę zapasowe ciepłe ubrania czy kurtkę od deszczu. Wiele znajomych ma ze mnie ubaw, że ta reklamówka to mi do ręki przyrosła! I proszę! Przydała się! Przyszedł jej czas!
Potem znów zapuszczamy się w twierdzowe zaułki i błotniste, wiejące wilgocią korytarze - ja, Kasia i reklamówka pełna nowych przyjaciół
Nawet grilla by było gdzie zrobić!
W ostatnim z budynków namierzamy jeszcze jedną ciekawą wystawę - stare mapy z czasów 49 województw, pożółkłe zdjęcia...
Korytarz o zapachu sprzed lat - jakby z ośrodka wczasowego? Jakby omieciony lekką wonią stołówki? Na wyższe piętra nie udaje się wyjść, z racji trudności ze sforsowaniem kraty. Poza tym dawno nie spotkałyśmy nikogo z naszej ekipy. Może już zwiedzili i na nas czekają?
I jeszcze na koniec jedna fotka, z telefonu Kasi, gdzie została ujęta słynna reklamówka
A kolega Boyen patrzy, patrzy i nie może się nadziwić co to się teraz odpierdziela w jego wspaniałej twierdzy
Przechodzimy też przez miasto i oglądamy ważne miejsca w nim położone, np. kanał, w którym Kasia się topiła 20 lat temu
Mamy okazję poznać dokładnie tą dramatyczną, mrożącą krew w żyłach historię z happy endem
Mijamy budynki reprezentacyjnie odpicowane np. zamek krzyżacki zbudowany ponoć od podstaw kilka lat temu.
... i takie zdecydowanie bardziej pokryte patyną.
Na ostatni nocleg obieramy sobie teren nad jeziorem, na obrzeżach miasta, przy ażurowej wiacie. Jest ładna, fikuśna, kryta gontem - i totalnie niepraktyczna. Użyto na nią w cholerę drewna, a wiatr dujący znad wody hula po niej bez najmniejszej przeszkody. Ale za to przed i za jest słupowisko. Czy to ma jakiś wymiar rytualny czy może ozdobny? Czy ktoś miał drewno i nie miał pomysłu co można z nim zrobić?
A wiatr jest solidny! Pizga i wieczorem i rano! Rzadko na jeziorze widzi się takie białe grzywacze fal. Nawet Pudel się nie zdecydował na kąpiel!
Wiata wiatą, jezioro jeziorem, ale tu mamy główny powód czemu to miejsce wybraliśmy na biwak. Nic się nie da ukryć! Takie dwie... Stare a głupie!
:)
Największą zaletą tej wiaty (oprócz dachu) jest posiadanie wewnętrznego kominka. Można więc palić ognisko i w razie deszczu nie leje się na łeb. Noc jest w miarę ciepła - może dlatego, że Kasia przywiozła podlaski bimber?
Wieczorem przyjeżdża też Tomek, więc ferajna uzbierała się już całkiem solidna. Wychodzi na to, że przez tegoroczny wyjazd przewinęło się 10 osób - jedni byli dłużej, drudzy krócej. Kilka osób było cały czas, inni wpadli tylko na jeden wieczór. Nie było takiego momentu, aby byli wszyscy razem do kupy. Na fotce do kompletu brakuje Chrisa, Ziuty i Grzesia - ale pewnie duchem byli z nami
Rano namioty zwijamy nawet na sucho.
Grzecznie zaczyna lać dopiero jak wsiadamy do pociągu. Pewnie, żeby nie było nam tak bardzo żal, że wyjazd się kończy. Ostatni rzut oka na mazurskie klimaty przy samym dworcu.
Pozdrawiamy! Tacy byliśmy w maju 2022!
KONIEC
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..