Po wizycie w katowickich lasach, która pokazała, że na nizinach jeszcze jesień się dobrze trzyma, przy prognozach mówiących o najcieplejszym końcu października od lat, zaczynamy powoli myśleć, gdzie by w niedzielę pojechać, co by nie siedzieć w domu. Góry, raczej odpadają, więc pozostaje Jura Krakowsko - Częstochowska!
Dodatkowo, okazuje się, że mogą z nami pojechać nasi dobrzy znajomi, więc teraz pozostaje wytypować, miejsce. Dolinki Podkrakowskie? Okolice Złotego Potoku? Może środkowa Jura i okolice Rzędkowic?
Po krótkich namysłach, pada na rejon, teoretycznie dobrze nam znany.
Dzięki przestawieniu czasu w nocy, śpimy dłużej, więc w drogę ruszamy dość wcześnie (według zegara) ale i wyspani. Po drodze podziwiamy piękne kolory, jakie się prezentują przy drodze, a gdy przed nami złocą się Ruskie Góry, żona stwierdza, że nie trzeba było jechać w Bieszczady, by zobaczyć piękną złotą jesień
.
Po chwili parkujemy pod zamkiem, mimo pięknej pogody, jest pusto, ale to nic dziwnego, wszak to okres gdy większość odwiedza groby. Wysiadamy, ściskamy się i ruszamy po chwili. Spacer tradycyjnie rozpoczniemy od zwiedzenia zamku, a raczej ruin zamku Pilcza w Smoleniu.
Okrążamy zamek i wchodzimy na zamek dolny, część zachodnią. Tu chwilę krążymy, robimy zdjęcie na armacie, zakładamy co niektórym dyby, przechodzimy przez piwnice i inne pomieszczenie, a raczej ich ruiny, zaglądamy w głąb studni, która ponoć mogła mieć 100 metrów głębokości (za zamkipolskie.com), a następnie wschodzimy po schodach współczesnych, biegnących wzdłuż murów, na zamek górny.
Widok na zamek - oraz w wieży.
Zamek górny składał się z istniejącej wieży, oraz budynku mieszkalnego, po którym nie ma śladu. Jako, że jestem tu już trzeci raz, wchodzę do wieży.
Zamek powstał na jednym z najwyższych wzniesień na Jurze K-Cz. a wieża jest usytuowana na samej górze skały i są z niej piękne widoki. Chwilę podziwiamy je, patrząc na wszystkie strony:
Z lewej strony widać Pilicę, widok na północ.
Widok na południowy zachód - widać zabudowę (edit nie Ryczowa) Złożeńca, z prawej strony wzgórza.
Kolory drzew na wzgórzu z bliższa.
Na wieży z nami jest również pan, który po chwili wskazuje nam, nad horyzontem ledwo widoczną Babią Górę, trochę musiałem wyciągnąć ją na zdjęciu, w rzeczywistości ledwo ją było widać. Widać też (najpewniej) Beskid Śląski, ale jest on jeszcze słabiej widziany...
Mimo, że jest bardzo ciepło, wiatr nie wieje za mocny, to jednak stwierdzamy po chwili, że schodzimy. Podążamy teraz do dolnej, wschodniej części zamku. Wchodzimy na mury, jednak drzewa za nimi zasłaniają widoki, więc po chwili przekraczamy bramę i schodzimy w kierunku Doliny Wodącej.
Zostawiamy za sobą wzgórze zamkowe, z zaoranymi polami pod ruinami i schodzimy do doliny. Wspominałem, że teoretycznie miejsce jest nam znane, tak na zamku byliśmy już czwarty raz, ale poza dotarciem do skał Zegarowych, dalej się tu nigdzie nie zapuszczaliśmy, więc dziś poznajemy coś nowego. Tym razem idziemy leśną drogą na południe pod skałę Biśnik, pod którą znajduje się kilka ławek i dwie wiaty. Zanim jednak zjemy drugie śniadanie idziemy za najmłodszymi, ku zagrodzonemu wejściu do jaskini. Zaglądamy przez kraty i po chwili schodzimy na posiłek.
Jedno z wejść do jaskini.
Jaskinia jest zamknięta do zwiedzania, bo dalej są prowadzone jakieś prace. Kiedyś prowadzono tu prace archeologiczne.
W skale znajdują się trzy jaskinie, my jednak nie szukamy pozostałych, ani nie wchodzimy na skałę. Ja po chwili idę na polanę i puszczam w górę swojego bzyka.
Po kilku chwilach ruszamy dalej, by po chwili wejść w las. Widoki robią praktycznie górskie:
Zaczynamy też się wspinać...dosłownie jak w Beskidach, droga wiedzie cały czas do góry. Idziemy teraz po dywanie z liści...które również cały czas spadają z drzew. Po chwili liści na ścieżce leży coraz więcej, są nawet takie kawałki, że ledwie ścieżkę widać, dosłownie jak zimą, gdy świeży śnieg spadnie!
Po kilkunastu minutach intensywnego wspinania się, osiągamy przełęcz
:
Dosłownie jak w Małej Fatrze
, robią się lekkie emocje
, czegoś takiego się nie spodziewałem. A dosłownie minutę później, robi się jeszcze ciekawiej, bo dochodzimy do dziury w skale:
nad, którą wisi mostek:
po zwiedzeniu co jest po drugiej stronie dziury, ruszamy po kładce dalej, by po chwili wspiąć się pod krzyż. Jesteśmy na Grodzisku Pańskim, 485 metry npm:
W dawnych czasach istniał tu gród obronny, ufortyfikowany, najprawdopodobniej spalony pod koniec XIII wieku, dziś stoi krzyż (z 2015 roku), oraz mostek, którym można dostać się nad tą przełęcz między ostańcami:
Oczywiście z córą poszliśmy zwiedzić, dokąd można dojść. Później chwilę odpoczywamy. Ja robię trochę zdjęć widoków:
Na skałach Zegarowych widać lekką grupkę osób:
Poniżej w lesie, słychać quady (
), dochodzą kolejni ludzie, więc po chwili ruszamy w dół. Stwierdzamy, że idziemy według planu, więc wpierw dochodzimy do kolejnego krzyża, wieńczącego drogę krzyżową. My nią schodzimy i...to zejście jest typowo górskie! Ostro w dół, wśród buczyny, na niecałych 400 metrach, trzeba zejść...ponad 80! Tu spotykamy kolejnych turystów, jest nawet pan wchodzący o kulach!
Po chwili wychodzimy na parking, koło którego stoi wiata, a pod lasem zaczynają się zabudowania, skąd wyskakują małe dwa psiaki, chcące nas zjeść. Ruszamy powoli w kierunku parkingu. Szlak według mapy powinien iść skrajem lasu, jednak w terenie zmienił bieg, skręca wcześniej w las, przecinając go, dzięki czemu wychodzimy wprost pod skały Zegarowe:
Pod skałami jest jaskinia Zegarowa, w lutym weszliśmy do niej, ale nie posiadając czołówek nie zwiedziliśmy jej porządnie, dziś za to mam czołówki, więc powtarzamy zwiedzanie. Spora jest!
córa
Teraz tylko pozostało nam dojść do aut. Jak i w lutym, tak teraz postanawiamy dojść na parking drogą. Znowu przy lesie szybował drapieżny ptak, niestety nie zdążyłem założyć dłuższego zooma. Podziwiamy kolory, które z powodu zbliżającego się zachodu, robią się coraz bardziej soczyste:
Zegarek pokazał 10 km,
mapa mniej, ale oba źródła podają 330 metrów przewyższeń, więc jak nie górską wycieczkę, to całkiem sporo!
Dzięki ekipo, była to super wycieczka!
i