Polesie Wołyńskie: królestwo komarów, muszek i innych bydląt
Przegladajac stare relacje uswiadomilam sobie, ze juz bylam w Świerżach - w 2015, wprawdzie tylko przejazdem ale bylam. Sklepu nie pamietam, ale wtedy wpadla mi w oczy biblioteka.. Czy teraz jej juz nie ma, wyglada inaczej? czy nie zauwazylismy? albo lezy nie przy tej drodze co my szlismy? Sweterek by zniknal przez 3 lata?
Jak chodziles po wsi - nie wpadl ci w oczy taki budynek?
Szkoda ze na smierc zapomnialam, ze to ta miejscowosc i nie poruszylismy tego tematu pod sklepem...
Jak chodziles po wsi - nie wpadl ci w oczy taki budynek?
Szkoda ze na smierc zapomnialam, ze to ta miejscowosc i nie poruszylismy tego tematu pod sklepem...
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kolejny nocleg w poleskim plenerze jest bardzo podobny do wcześniejszego: rano budzi nas wysoka temperatura i słońce przebijające się przez zagajnik, a na zewnątrz czają się małe zwierzątka żądne krwi! W takich warunkach rozpalenie ogniska to konieczność.
Na nodze odkrywam spory bąbel wypełniony płynem; wieczorem na pewno go jeszcze nie było. Ponieważ zdaje się powiększać, więc decyduję się na przekłucie. Prawdopodobnie było to oparzenie od jakiejś rośliny, a nie pogryzienie, czego nie można powiedzieć o dziesiątkach innych śladów. Na Kresach przeważnie musimy walczyć z robactwem, ale ten rok pobił wszystkie pozostałe razem wzięte!
Pora na śniadanie...
...i domową czarnogórską rakiję o smaku malinowym . Trochę przypomina syrop, ale ewidentnie z alkoholem .
Dziś zwijamy obozowisko około 11-tej. Do drogi mamy ze sto metrów, od razu na zatoczkę z przystankiem. Nie wiemy jednak, czy coś kursuje, bowiem brak tabliczek.
Nawet tu insekty nie odpuszczają i to mimo wysokiej temperatury. One chyba nie boją się niczego!
Próbujemy łapać stopa, lecz ruch jest niewielki (wcześniej pojawiało się więcej osób, ludzie jechali do roboty). Wtem w oddali pojawia się sylwetka autobusu! PKS Chełm! Wsiadamy, część robali razem z nami.
Busa opuszczamy w Dorohusku (Дорогуськ). Siedziba gminy, więc liczymy na jakiś lokal, w którym będzie można spożyć obiad. Nadzieja matką głupich.
Generalnie Dorohusk składa się z jednej długiej ulicy i wszystko co najważniejsze stoi właśnie przy niej. Na przykład drewniany pomnik Piłsudskiego. Przynajmniej podejrzewam, że to marszałek, a nie jakiś wąsaty, smutny leśniczy.
Po drugiej stronie szosy w parku na postument wsadzono armatę. Kompozycja została ustawiona z inicjatywy weteranów i ma czcić ofiary ostatniej wojny.
Na początku roku gruchnęła wieść, że pomnik ma zostać rozebrany. Czym miałby podpaść IPN-owi? Może tym, że prawdziwi bohaterowie dzisiejszej władzy zginęli, a nie zostali weteranami? Na szczęście była to plotka i na razie działu nic nie grozi.
Mniej szczęścia miał skromny kamień w pobliżu przejazdu kolejowego - znajdowała się na nim tablica upamiętniająca "drogę męczeństwa obywateli polskich i radzieckich pomordowanych w latach 1941-1944". Nie wiem o jaką "drogę męczeństwa" chodzi (w czasie wojny w Dorohusku był obóz dla żydów) ani co było niestosownego w tym tekście? No chyba, że mordowanie obywateli radzieckich nie było czymś złym albo godnym do wspomnienia na polskiej ziemi? W każdym razie teraz został tylko głaz i ogrodzenie.
Suniemy drogą w kierunku z którego przybyliśmy, daremnie wypatrując jadłodajni. Zagaduję przechodzącą kobietę:
- Nieee, tu nic nie ma - kręci głową. - Może tylko na przejściu granicznym.
Na pewno coś tam będzie, gdyż na Ukrainę wyjeżdża tędy sporo samochodów, a sznur ciężarówek widać aż na wiadukcie, który mijaliśmy. Ale nie bardzo pasuje nam taka opcja...
Eco twierdzi, że w był już w Dorohusku wirtualnie (na internetowych mapach) i znalazł bar niedaleko dworca kolejowego. Nie bardzo mu wierzę, więc wysyłam go na zwiady. Wraca "z tarczą" - rzeczywiście jest tam knajpa! Właściwie to połączenie spelunki ze sklepem, którego główną klientelą są ukraińscy kierowcy TIR-ów. I miejscowi o nim nie wiedzą??
Rozkładamy bambetle na zewnętrznych stolikach (tutaj także atakują pojedyncze komary). Menu obiadowe liczy kilkanaście pozycji, lecz pan poleca gyros... Eco z Bubą zamawiają, bo liczą na to, że to danie popisowe kucharza ze świeżym mięsem. Może też być dokładnie odwrotnie - w gyrosie łatwiej ukryć stare produkty, których należy się pozbyć .
Wizualnie wygląda dobrze, w smaku... da się przeżyć .
Mnie najbardziej ucieszyła opcja skorzystania... z prysznica! Płacę dychę i mogę dokonać pełnego oczyszczenia. Nie wszyscy jednak garnęli się pod wodę .
Wewnętrzny wystrój przypomina lata 90.. Z telewizji dobiegają dźwięki disco-polo. Ciekawe czy na tym garnku nadal grzeją wodę dla klientów?
Siedząc w knajpie obserwujemy ruch na dworcu i peronach. Tędy przebiega najkrótsza linia kolejowa z Warszawy do Kijowa.
Idąc w stronę baru wzbudziliśmy zainteresowanie strażników granicznych - jedna z funkcjonariuszek szła za nami kilkaset metrów, udając, że zajmuje się czymś innym. Potem odpuściła, widząc, że wchodzimy do lokalu. A gdzie niby mieliśmy podążać, skoro to ślepa odnoga od głównej drogi?
Czujność to podstawa, zatem trwa dokładne sprawdzanie podwozia wagonów w składach towarowych, a ukraiński szynobus obstawiono, jakby w środku tłoczyła się grupa syryjskich uchodźców.
Dziś ma do nas dołączyć Grzesiek, więc monitorujemy jak mu idzie podróż z Zagłębia w naszą stronę. Okazuje się, że całkiem sprawnie, zatem pewnie spotkamy się szybciej, niż sądziliśmy. W tym celu musimy wrócić do centrum, okolice dworca są od niego oddalone.
Kolejka ciężarówek na wiadukcie w kierunku Ukrainy.
Przejazd kolejowy - w oddali widać niebieski most graniczny.
Główna droga nosiła do niedawna nazwę "1 Armii Wojska Polskiego". To już nieaktualne. Pamięć o tysiącach żołnierzy wykrwawiających się od przedpola Warszawy po Berlin (a wcześniej pod inną nazwą aż od Lenino) została w Dorohusku wymazana. To już jest tak idiotyczne, że aż szkoda komentować...
Warto dodać, że w lipcu 1944 roku oddziały polskie wraz z radzieckimi sforsowały w Dorohusku Bug i tym samym miejscowość została pierwszym terenem we współczesnych granicach Polski odbitym z rąk Niemców.
Sklep niczym dworek szlachecki albo zajazd.
W innym sklepie, w środku wioski, nagle podchodzi do mnie jakiś facet i ściska rękę:
- To wy siedzieliście wczoraj w sklepie w Świerżach? Słyszałem, słyszałem...
Znał nawet moje imię! Wieści się szybko roznoszą . Pogadaliśmy chwilę i zniknął, życząc nam powodzenia.
W miejscowości zachowało się kilka pojedynczych zabytków. Cerkiew zburzyli Polacy w okresie sanacji, lecz częściowo przetrwał pałac. Chcielibyśmy z Andrzejem go obejrzeć, ale w naszą stronę zbliża się już autobus z Grzesiem, do którego mamy wejść. Problem jest taki, że nie wiadomo, kiedy dotrze on do Dorohuska, gdyż nawet tutaj brak jakichkolwiek rozkładów jazdy! Ostatecznie zostawiamy Bubę i plecaki na przystanku, a sami ruszamy na poszukiwania.
W pewnym momencie zaczynamy biec, aby zdążyć . Na zakręcie widać pozostałości dawnego założenia dworskiego - resztki angielskiego parku z wysokimi drzewami oraz dwoma nagrobkami rodziny Suchodolskich.
Pozostałości jednego z bastionów z XVI wieku.
Pałac wybudowano w XVIII wieku i długo należał do rodu Suchodolskich herbu Janina. Po uwłaszczeniu chłopów przez władze carskie w 1864 roku ówczesny właściciel sprowadził w te okolicy niemieckich kolonistów. Mieszkali w Dorohusku do II wojny światowej, kiedy to hitlerowcy wywieźli ich w Kraj Warty, a ich miejsce zajęli Polacy stamtąd.
Budynek został mocno uszkodzony w 1920 roku w czasie wojny polsko-bolszewickiej, a dotychczasowi gospodarze sprzedali go Druckim-Lubeckim. Akurat trafiliśmy na kompleksowy remont dachu. Szału architektonicznego nie ma...
Sprint w kierunku przystanku opłacił się, zdążyliśmy na autobus, gdzie nastąpiło przywitanie z Grzesiem. Po kilku kilometrach wyłazimy w lesie obok skrzyżowania do wioski Turka (Турка).
Gonię grupę nastolatków, którzy także jechali z nami busem i pytam się o sklep. Owszem, jest, kawałek dalej w centrum Turki. Nie spodziewaliśmy się go w tak małej miejscowości, to miła niespodzianka.
Wioska sprawia bardzo kontrastowe wrażenie: z jednej strony ubogie gospodarstwa, chłopaki wyciągający wiadrem wodę ze studni, a z drugiej wypasione wozy. Nawet na starych chałupach obowiązkowo antena satelitarna.
Polna droga w kierunku cmentarza żołnierskiego z okresu Wielkiej Wojny i wojny polsko-bolszewickiej.
Obok płotu siedzi dwóch młodych w roboczych strojach. Obrzucają mnie spojrzeniem, które nie było zbyt przyjazne.
- A dokąd to idziemy? - pada badawcze pytanie.
- A do sklepu. Daleko to?
- Niee, to już prawie tutaj - ton głosu od razu się zmienia .
Chwilę potem słyszę, że zagadują Bubę skąd jesteśmy i fachowy komentarz jednego z nich:
- Ha, wiedziałem, że z zachodu!
Sklep w Terce jest sympatyczny, choć z niewielkim wyborem. Brak spirytualiów, mają za to wina. Na zadaszonym ganku ustawiono ławeczkę dla klientów.
Sprzedawca sugeruje, aby jednak udać się na tyły, są tam miejsca do siedzenia. Tak też czynimy, więc nikt nas nie niepokoi, a i strażników moralności nie trzeba się obawiać.
Na pogawędkach czas leci szybko i ani się obejrzeliśmy, a zaczęło się zbliżać ku wieczorowi.
Wracamy przez wioskę w kierunku głównej drogi. W barakowozie zapalono już lampę.
Znowu rozpoczynamy poszukiwania dogodnego miejsca noclegowego, dzisiaj na dwa namioty. Najwłaściwsze byłoby na pograniczu łąk i lasów, co zawsze powtarza Eco. Po niecałym kilometrze odbijamy w las i wychodzimy na rzeczoną łąkę. Ponieważ widać stąd prześwitujące między drzewami zabudowania, więc przemieszczamy się kawałek dalej wzdłuż linii lasu.
Tam czeka na nas miejsce idealne - zagajnik z miękkim podłożem. Nikt nie ma szansy nas tu dojrzeć, nie licząc samotnego wędkarza, kręcącego się po wale nieodległego zbiornika wodnego. On wkrótce i tak zniknie, zostaniemy sami z nadciągającą nocą.
Nie byłoby wieczoru bez ogniska, co wszyscy musieli oficjalnie uwiecznić.
Ranek jest początkowo pochmurny, co przyjmujemy z ulgą. Oczywiście nie ma wytchnienia od komarów i muszek, one nie biorą urlopów.
Tradycyjną potrawą kresową jest u nas jajecznica! Wtorek to jedyny dzień, kiedy cały czas podróżujemy w czteroosobowym składzie, tak więc przygotujemy ją właśnie teraz. Zamiast butli i palnika użyjemy ogniska.
Ciągłe mieszanie to podstawa, choć dym nie ułatwia zadania. Ale rezultat końcowy znakomity...
Nasze domostwo (Grzesiek sprawił sobie nowy namiot).
W wędrówkę zbieramy się późno, w samo południe. Pierwszy odcinek do przejścia to ledwie kilkaset metrów.
Interesuje nas zalew Husynne - zbiornik retencyjny powstały w latach 60. poprzez zalanie nieużytków. Na brzegu znajduje się całkiem fajna plaża z piaskiem, są też drewniane pomosty z zakazami kąpieli. W tle widać samochody wędkarzy i łódki.
Taka okazja do pływania może się nie powtórzyć, zatem cała czwórka solidarnie chce wejść do wody - na początek przetestuje ją Eco, nasz mors.
Pozostali mają pewne obiekcje co to temperatury, ale ostatecznie wskoczą po kark wszyscy .
Nie wiemy czy na brzegu zainstalowano kamery reagujące na nagusów czy może alkohol (kilka napisów groźne ostrzega, że wejście z tym zabójczym trunkiem jest surowo wzbronione), ale po jakimś czasie pojawia się wóz straży. Tym razem nie granicznej, lecz pożarnej. Początkowo podjeżdżają do wędkarzy w drugiej części zalewu, potem grupowo zmierzają w naszą stronę. Niestety, mają pecha, bowiem zdążyliśmy już się ubrać i właśnie opuszczamy plażę.
Ku kolejnej przygodzie, która zacznie się na tym skrzyżowaniu, gdzie skręcimy w lewo.
Na nodze odkrywam spory bąbel wypełniony płynem; wieczorem na pewno go jeszcze nie było. Ponieważ zdaje się powiększać, więc decyduję się na przekłucie. Prawdopodobnie było to oparzenie od jakiejś rośliny, a nie pogryzienie, czego nie można powiedzieć o dziesiątkach innych śladów. Na Kresach przeważnie musimy walczyć z robactwem, ale ten rok pobił wszystkie pozostałe razem wzięte!
Pora na śniadanie...
...i domową czarnogórską rakiję o smaku malinowym . Trochę przypomina syrop, ale ewidentnie z alkoholem .
Dziś zwijamy obozowisko około 11-tej. Do drogi mamy ze sto metrów, od razu na zatoczkę z przystankiem. Nie wiemy jednak, czy coś kursuje, bowiem brak tabliczek.
Nawet tu insekty nie odpuszczają i to mimo wysokiej temperatury. One chyba nie boją się niczego!
Próbujemy łapać stopa, lecz ruch jest niewielki (wcześniej pojawiało się więcej osób, ludzie jechali do roboty). Wtem w oddali pojawia się sylwetka autobusu! PKS Chełm! Wsiadamy, część robali razem z nami.
Busa opuszczamy w Dorohusku (Дорогуськ). Siedziba gminy, więc liczymy na jakiś lokal, w którym będzie można spożyć obiad. Nadzieja matką głupich.
Generalnie Dorohusk składa się z jednej długiej ulicy i wszystko co najważniejsze stoi właśnie przy niej. Na przykład drewniany pomnik Piłsudskiego. Przynajmniej podejrzewam, że to marszałek, a nie jakiś wąsaty, smutny leśniczy.
Po drugiej stronie szosy w parku na postument wsadzono armatę. Kompozycja została ustawiona z inicjatywy weteranów i ma czcić ofiary ostatniej wojny.
Na początku roku gruchnęła wieść, że pomnik ma zostać rozebrany. Czym miałby podpaść IPN-owi? Może tym, że prawdziwi bohaterowie dzisiejszej władzy zginęli, a nie zostali weteranami? Na szczęście była to plotka i na razie działu nic nie grozi.
Mniej szczęścia miał skromny kamień w pobliżu przejazdu kolejowego - znajdowała się na nim tablica upamiętniająca "drogę męczeństwa obywateli polskich i radzieckich pomordowanych w latach 1941-1944". Nie wiem o jaką "drogę męczeństwa" chodzi (w czasie wojny w Dorohusku był obóz dla żydów) ani co było niestosownego w tym tekście? No chyba, że mordowanie obywateli radzieckich nie było czymś złym albo godnym do wspomnienia na polskiej ziemi? W każdym razie teraz został tylko głaz i ogrodzenie.
Suniemy drogą w kierunku z którego przybyliśmy, daremnie wypatrując jadłodajni. Zagaduję przechodzącą kobietę:
- Nieee, tu nic nie ma - kręci głową. - Może tylko na przejściu granicznym.
Na pewno coś tam będzie, gdyż na Ukrainę wyjeżdża tędy sporo samochodów, a sznur ciężarówek widać aż na wiadukcie, który mijaliśmy. Ale nie bardzo pasuje nam taka opcja...
Eco twierdzi, że w był już w Dorohusku wirtualnie (na internetowych mapach) i znalazł bar niedaleko dworca kolejowego. Nie bardzo mu wierzę, więc wysyłam go na zwiady. Wraca "z tarczą" - rzeczywiście jest tam knajpa! Właściwie to połączenie spelunki ze sklepem, którego główną klientelą są ukraińscy kierowcy TIR-ów. I miejscowi o nim nie wiedzą??
Rozkładamy bambetle na zewnętrznych stolikach (tutaj także atakują pojedyncze komary). Menu obiadowe liczy kilkanaście pozycji, lecz pan poleca gyros... Eco z Bubą zamawiają, bo liczą na to, że to danie popisowe kucharza ze świeżym mięsem. Może też być dokładnie odwrotnie - w gyrosie łatwiej ukryć stare produkty, których należy się pozbyć .
Wizualnie wygląda dobrze, w smaku... da się przeżyć .
Mnie najbardziej ucieszyła opcja skorzystania... z prysznica! Płacę dychę i mogę dokonać pełnego oczyszczenia. Nie wszyscy jednak garnęli się pod wodę .
Wewnętrzny wystrój przypomina lata 90.. Z telewizji dobiegają dźwięki disco-polo. Ciekawe czy na tym garnku nadal grzeją wodę dla klientów?
Siedząc w knajpie obserwujemy ruch na dworcu i peronach. Tędy przebiega najkrótsza linia kolejowa z Warszawy do Kijowa.
Idąc w stronę baru wzbudziliśmy zainteresowanie strażników granicznych - jedna z funkcjonariuszek szła za nami kilkaset metrów, udając, że zajmuje się czymś innym. Potem odpuściła, widząc, że wchodzimy do lokalu. A gdzie niby mieliśmy podążać, skoro to ślepa odnoga od głównej drogi?
Czujność to podstawa, zatem trwa dokładne sprawdzanie podwozia wagonów w składach towarowych, a ukraiński szynobus obstawiono, jakby w środku tłoczyła się grupa syryjskich uchodźców.
Dziś ma do nas dołączyć Grzesiek, więc monitorujemy jak mu idzie podróż z Zagłębia w naszą stronę. Okazuje się, że całkiem sprawnie, zatem pewnie spotkamy się szybciej, niż sądziliśmy. W tym celu musimy wrócić do centrum, okolice dworca są od niego oddalone.
Kolejka ciężarówek na wiadukcie w kierunku Ukrainy.
Przejazd kolejowy - w oddali widać niebieski most graniczny.
Główna droga nosiła do niedawna nazwę "1 Armii Wojska Polskiego". To już nieaktualne. Pamięć o tysiącach żołnierzy wykrwawiających się od przedpola Warszawy po Berlin (a wcześniej pod inną nazwą aż od Lenino) została w Dorohusku wymazana. To już jest tak idiotyczne, że aż szkoda komentować...
Warto dodać, że w lipcu 1944 roku oddziały polskie wraz z radzieckimi sforsowały w Dorohusku Bug i tym samym miejscowość została pierwszym terenem we współczesnych granicach Polski odbitym z rąk Niemców.
Sklep niczym dworek szlachecki albo zajazd.
W innym sklepie, w środku wioski, nagle podchodzi do mnie jakiś facet i ściska rękę:
- To wy siedzieliście wczoraj w sklepie w Świerżach? Słyszałem, słyszałem...
Znał nawet moje imię! Wieści się szybko roznoszą . Pogadaliśmy chwilę i zniknął, życząc nam powodzenia.
W miejscowości zachowało się kilka pojedynczych zabytków. Cerkiew zburzyli Polacy w okresie sanacji, lecz częściowo przetrwał pałac. Chcielibyśmy z Andrzejem go obejrzeć, ale w naszą stronę zbliża się już autobus z Grzesiem, do którego mamy wejść. Problem jest taki, że nie wiadomo, kiedy dotrze on do Dorohuska, gdyż nawet tutaj brak jakichkolwiek rozkładów jazdy! Ostatecznie zostawiamy Bubę i plecaki na przystanku, a sami ruszamy na poszukiwania.
W pewnym momencie zaczynamy biec, aby zdążyć . Na zakręcie widać pozostałości dawnego założenia dworskiego - resztki angielskiego parku z wysokimi drzewami oraz dwoma nagrobkami rodziny Suchodolskich.
Pozostałości jednego z bastionów z XVI wieku.
Pałac wybudowano w XVIII wieku i długo należał do rodu Suchodolskich herbu Janina. Po uwłaszczeniu chłopów przez władze carskie w 1864 roku ówczesny właściciel sprowadził w te okolicy niemieckich kolonistów. Mieszkali w Dorohusku do II wojny światowej, kiedy to hitlerowcy wywieźli ich w Kraj Warty, a ich miejsce zajęli Polacy stamtąd.
Budynek został mocno uszkodzony w 1920 roku w czasie wojny polsko-bolszewickiej, a dotychczasowi gospodarze sprzedali go Druckim-Lubeckim. Akurat trafiliśmy na kompleksowy remont dachu. Szału architektonicznego nie ma...
Sprint w kierunku przystanku opłacił się, zdążyliśmy na autobus, gdzie nastąpiło przywitanie z Grzesiem. Po kilku kilometrach wyłazimy w lesie obok skrzyżowania do wioski Turka (Турка).
Gonię grupę nastolatków, którzy także jechali z nami busem i pytam się o sklep. Owszem, jest, kawałek dalej w centrum Turki. Nie spodziewaliśmy się go w tak małej miejscowości, to miła niespodzianka.
Wioska sprawia bardzo kontrastowe wrażenie: z jednej strony ubogie gospodarstwa, chłopaki wyciągający wiadrem wodę ze studni, a z drugiej wypasione wozy. Nawet na starych chałupach obowiązkowo antena satelitarna.
Polna droga w kierunku cmentarza żołnierskiego z okresu Wielkiej Wojny i wojny polsko-bolszewickiej.
Obok płotu siedzi dwóch młodych w roboczych strojach. Obrzucają mnie spojrzeniem, które nie było zbyt przyjazne.
- A dokąd to idziemy? - pada badawcze pytanie.
- A do sklepu. Daleko to?
- Niee, to już prawie tutaj - ton głosu od razu się zmienia .
Chwilę potem słyszę, że zagadują Bubę skąd jesteśmy i fachowy komentarz jednego z nich:
- Ha, wiedziałem, że z zachodu!
Sklep w Terce jest sympatyczny, choć z niewielkim wyborem. Brak spirytualiów, mają za to wina. Na zadaszonym ganku ustawiono ławeczkę dla klientów.
Sprzedawca sugeruje, aby jednak udać się na tyły, są tam miejsca do siedzenia. Tak też czynimy, więc nikt nas nie niepokoi, a i strażników moralności nie trzeba się obawiać.
Na pogawędkach czas leci szybko i ani się obejrzeliśmy, a zaczęło się zbliżać ku wieczorowi.
Wracamy przez wioskę w kierunku głównej drogi. W barakowozie zapalono już lampę.
Znowu rozpoczynamy poszukiwania dogodnego miejsca noclegowego, dzisiaj na dwa namioty. Najwłaściwsze byłoby na pograniczu łąk i lasów, co zawsze powtarza Eco. Po niecałym kilometrze odbijamy w las i wychodzimy na rzeczoną łąkę. Ponieważ widać stąd prześwitujące między drzewami zabudowania, więc przemieszczamy się kawałek dalej wzdłuż linii lasu.
Tam czeka na nas miejsce idealne - zagajnik z miękkim podłożem. Nikt nie ma szansy nas tu dojrzeć, nie licząc samotnego wędkarza, kręcącego się po wale nieodległego zbiornika wodnego. On wkrótce i tak zniknie, zostaniemy sami z nadciągającą nocą.
Nie byłoby wieczoru bez ogniska, co wszyscy musieli oficjalnie uwiecznić.
Ranek jest początkowo pochmurny, co przyjmujemy z ulgą. Oczywiście nie ma wytchnienia od komarów i muszek, one nie biorą urlopów.
Tradycyjną potrawą kresową jest u nas jajecznica! Wtorek to jedyny dzień, kiedy cały czas podróżujemy w czteroosobowym składzie, tak więc przygotujemy ją właśnie teraz. Zamiast butli i palnika użyjemy ogniska.
Ciągłe mieszanie to podstawa, choć dym nie ułatwia zadania. Ale rezultat końcowy znakomity...
Nasze domostwo (Grzesiek sprawił sobie nowy namiot).
W wędrówkę zbieramy się późno, w samo południe. Pierwszy odcinek do przejścia to ledwie kilkaset metrów.
Interesuje nas zalew Husynne - zbiornik retencyjny powstały w latach 60. poprzez zalanie nieużytków. Na brzegu znajduje się całkiem fajna plaża z piaskiem, są też drewniane pomosty z zakazami kąpieli. W tle widać samochody wędkarzy i łódki.
Taka okazja do pływania może się nie powtórzyć, zatem cała czwórka solidarnie chce wejść do wody - na początek przetestuje ją Eco, nasz mors.
Pozostali mają pewne obiekcje co to temperatury, ale ostatecznie wskoczą po kark wszyscy .
Nie wiemy czy na brzegu zainstalowano kamery reagujące na nagusów czy może alkohol (kilka napisów groźne ostrzega, że wejście z tym zabójczym trunkiem jest surowo wzbronione), ale po jakimś czasie pojawia się wóz straży. Tym razem nie granicznej, lecz pożarnej. Początkowo podjeżdżają do wędkarzy w drugiej części zalewu, potem grupowo zmierzają w naszą stronę. Niestety, mają pecha, bowiem zdążyliśmy już się ubrać i właśnie opuszczamy plażę.
Ku kolejnej przygodzie, która zacznie się na tym skrzyżowaniu, gdzie skręcimy w lewo.
Pudelek pisze:Nawet na starych chałupach obowiązkowo antena satelitarna.
To nie oznaka bogactwa. Czasem to jedyna opcja popatrzeć na świat, a często bywa to na kartę, gdzie koszt jest niski (na bazie gdzie jeżdżę, wuj taką opcję ma, tv naziemnej nie odbiera, a podstawowe kanały kosztują go parę złotych). To tereny przygraniczne, więc pewnie zasięg polskich tv czy radia jest znikomy.
Wracając do relacji, to tych owadów nie zazdroszczę...
liczymy na jakiś lokal, w którym będzie można spożyć obiad. Nadzieja matką głupich.
No chyba jednak inaczej z ta nadzieja skoro sie udalo? Chyba ze "Nadzieja matka glupich a glupi ma zawsze szczescie"
Może tym, że prawdziwi bohaterowie dzisiejszej władzy zginęli, a nie zostali weteranami?
Jak przezyl wojne to jest zly - bo zapewne kolaborowal z komunistami Bohaterow dzielimy na martwych i na zdrajcow
- Ha, wiedziałem, że z zachodu!
Ze ze Slaska!
Ostatnio zmieniony 2018-06-04, 20:48 przez buba, łącznie zmieniany 2 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
laynn pisze:więc pewnie zasięg polskich tv czy radia jest znikomy.
sądzę, że bez problemu łapią naziemną tv, bo to płaskie tereny.
buba pisze:No chyba jednak inaczej z ta nadzieja skoro sie udalo? Chyba ze "Nadzieja matka glupich a glupi ma zawsze szczescie"
tak, ale to już było prawie za Dorohuskiem
buba pisze:Jak przezyl wojne to jest zly - bo zapewne kolaborowal z komunistami Bohaterow dzielimy na martwych i na zdrajcow
no tak, jakby nie kolaborował, to by go zabili. Jak prosto zrobić świat czarno-biały
Ostatnio zmieniony 2018-06-04, 20:38 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
buba pisze:Jak przezyl wojne to jest zly - bo zapewne kolaborowal z komunistami Bohaterow dzielimy na martwych i na zdrajcow
A u nas i martwy, i zdrajca. Ostatnio zmieniono nazwę ulicy, bo człowiek z mojej wsi, który zginął w czasie wojny w walce z hitlerowcami, i którego uczczono nazywając jego imieniem jedną z ulic, należał do partii komunistycznej.
Wiolcia pisze:Pudelek pisze:Gdyby był komunistycznym prokuratorem, to nie tylko nie zmieniono by nazwy, ale może i by do rządu wciągnęli...
Niestety, był tylko lokalnym pionkiem...
Tacy zawsze mają najgorzej.. Nie dosc ze ich ubiją to jeszcze pamiec wymaza. Jakby byl odpowiednio wysoko to by sie zdazyl przemalowac na czas i pewnie by najglosniej krzyczal jak to kiedys bylo zle....
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
To tak jak mój wujek, który był w partii, a nawet w ORMO, a teraz najgłośniej popiera "dekomunizację" . Staram się go unikać, bo musiałbym się go spytać wprost, czy zatem godzi się na zdekomunizowanie siebie? Bo przecież wysokie stanowisko jakie piastował i dzięki któremu wybudował dom, a teraz ma wysoką emeryturę, osiągnął m.in. dzięki temu, że był "komunistą"
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
- telefon 110
- Posty: 2046
- Rejestracja: 2014-09-20, 22:32
Pudelek pisze:buba pisze:Jak przezyl wojne to jest zly - bo zapewne kolaborowal z komunistami Bohaterow dzielimy na martwych i na zdrajcow
no tak, jakby nie kolaborował, to by go zabili. Jak prosto zrobić świat czarno-biały
O to to
Towarzysza "Mariana" najprawdopodobniej odstrzelili swoi:
"Uważa się, że śmierci pierwszego przywódcy PPR była wynikiem wewnątrzpartyjnych rozgrywek i ambicji Bolesława Mołojca.
Jak twierdził później Władysław Gomułka, Bolesław Mołojec zlecił bratu zamordowanie Nowotki, bo sam chciał przejąć kierownictwo w PPR."
http://nowahistoria.interia.pl/polska-w ... Id,1929162
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 9 gości