W Karkonoszach i Izerach jeszcze biało :)
W Karkonoszach i Izerach jeszcze biało :)
Ignorując modę linkowania i rady Visiona wrzucam tekst tutaj ;P
Po miesiącu udało mi się wrócić w Sudety i to od razu w najwyższe ich pasmo! W końcu po co się ograniczać?
Tym razem ruszyłem razem z Bastkiem w piątkowy poranek. U podnóża gór pogodowo przywitało nas coś takiego:
Wszystko zgodnie z prognozą, niestety. To ostatnio u mnie norma, że w dniu wyjazdu nigdy nie dane jest mi ujrzeć słońca...
W Szklarskiej Porębie (Schreiberhau) nie byłem już dawno. Wśród zabudowy wiele starych obiektów, ale jak to w Polsce wszystko przytłumione jest setkami mniej lub bardziej paskudnych reklam.
Największym hitem sprzedażowym są oczywiście oscypki (nie umiem zrozumiem fenomenu tego produktu i jego podróbek!). Podhalańskie kapelusze, pierogi ruskie i węgierskie langosze także się znajdą, z pizzą i kebabami nie ma problemu, nikt tu z głodu nie umrze. Tylko coś regionalnego trudno znaleźć...
Poszukiwanie kantoru kończymy z sukcesem (w mieście ewidentna zmowa cenowa, bo w każdym są identyczne niekorzystne kursy) na ulicy Jedności Narodowej. Dziwne, że jeszcze jej nie zdekomunizowali...
Swoją drogą w Szklarskiej była chyba promocja na tablice.
Przed wyruszeniem na trasę zaliczamy jeszcze czeskie piwo w knajpce ukrytej w podwórzu. Następnie zarzucenie plecaków, sprawdzenie, czy drzwi są zamknięte i już możemy iść w kierunku niewidocznych szczytów .
Mijamy prywatne Muzeum Mineralogiczne urządzone w drewnianym pałacyku z 1885 roku. Przypomina nieco dzieła Dušana Jurkoviča.
Obok jeden z hoteli reklamuje się pojazdami jeżdżącymi.
W tym miejscu zagapiliśmy się i zamiast odbić w las, to podeszliśmy prawie pod wyciąg na Szrenicę. Dzięki temu mogliśmy obejrzeć grupę skalną "Marianki".
Na jednej ze skał ktoś złożył religijne wyznanie, na innej przymocowano tablicę. Stosując konsekwentnie ustawę "dekomunizacyjną" powinna zostać ona usunięta, gdyż pośrednio propaguje ustrój totalitarny.
Wracamy się do winkla, gdzie zostawiliśmy szlak i wchodzimy między przyrodę. Trasa jest w miarę przedeptana, choć starsze ślady sukcesywnie zasypywane są przez ciągle padający śnieg.
Spotkany przez nas bałwan jest transseksualistą: posiada zarówno cycki i penisa. Dzięki temperaturze w okolicach zera nic mu szybko nie odpadnie .
Zaczynamy się wspinać do góry. Goni nas kilkuosobowa grupa, lecz mimo naszych wysiłków ciągle zostają z tyłu. A tymczasem osiągamy granicę Karkonoskiego Parku Narodowego, gdzie straszy tablica o konieczności wykupienia w tym miejscu biletu przez komórkę. Na szczęście żaden z nas nie posiada odpowiedniego sprzętu .
Zima w pełni: zasypane strumyki, dziury w których można zakopać się po pas i zamarznięta woda.
Las zaczyna zaczyna rzednąć, a to oznacza, że zbliżamy się do pierwszego celu. Z mgły wyłaniają się Kukułcze Skały (niem. Kuckuckssteine).
Kilkaset metrów dalej widzimy brązową bryłę schroniska.
Schronisko pod Łabskim Szczytem (Alte Schlesische Baude) sięga swoimi początkami zamierzchłych czasów, gdy tereny te jeszcze należały do Korony Czeskiej: już w XVII wieku znajdować się miała tu buda pasterska, dająca też schronienie wędrowcom. Pierwszy rysunek obiektu turystycznego pochodzi z 1780 roku, a nazwa jest siedem lat młodsza. Obecny budynek wzniesiono jednak około 1915 roku po pożarze wcześniejszej konstrukcji.
Z zewnątrz przypomina wielką szopę. W przeszłości było bardzo nowoczesne: w 1909 roku podłączono telefon, w 1912 nową sieć wodociągową, a w 1925 pojawiła się elektryczność. Współcześnie jest jednak jednym z bardziej spartańskich w Karkonoszach, bowiem prąd nadal pojawia się jedynie czasowo, dzięki agregatowi. Podobno panuje tutaj "bardziej górska" atmosfera niż w innych miejscach... Nie było nam dane tego poczuć z powodu krótkiego czasu wizyty, natomiast zdążyłem zauważyć trzy rzeczy:
* skromne i drogie menu,
* zimną jadalnię,
* oficjalną palarnię w głównym wejściu.
To pierwsze mogę jakoś przeboleć, to drugie było nieprzyjemne, bo liczyłem, że trochę podeschną mi ciuchy, natomiast to trzecie mnie wkurzyło, gdyż chcąc nie chcąc każdy wchodzący do środka zaczyna śmierdzieć fajami!
Czujne oko wypatrzyło na ścianie tablicę Riesengebirgsverein kierującą na Szrenicę (Reifträger) oraz do schroniska na Hali Szrenickiej (Neue Schlesische Baude).
Po godzinnym popasie wracamy na śnieg. Zastanawiam się, czy nieodległa chata jest także używana?
Przed nami najbardziej stromy odcinek, na szczęście bardzo krótki.
Zielony szlak pod Śnieżnymi Kotłami jest zimą zamknięty. Do wyboru został żółty na Śnieżne Kotły, zimowe podejście do grani (Mokra Ścieżka) oraz zielona Mokra Droga w kierunku zachodnim. I tą właśnie wybieramy, bowiem na widoki i tak nie ma już dziś co liczyć.
Tym fragmentem idzie się gorzej: śnieg jest kopny, prawie cały czas poruszamy się po nachyleniu. Mgła zaczyna się nasilać i bez palików zgubienie byłoby pewne.
Szybka wiosna raczej tej okolicy nie grozi.
Po trzech kwadransach docieramy do Mokrej Przełęczy. Właściwie to niemal koniec dzisiejszej wędrówki.
Nie jest jeszcze aż tak późno na zegarku, więc korzystamy z okazji i schodzimy na czeską stronę zachęceni niemym znakiem.
Kilkaset metrów poniżej głównego grzbietu na wysokości 1250 metrów n.p.m. stoi Vosecká bouda (Wossecker Baude). Turyści zaczęli z niej korzystać pod koniec XIX wieku, natomiast pierwszy budynek istniał na łące (od której wzięła obecną nazwę) już przed 1743 rokiem.
Z daleka wygląda na nieczynną, lecz z bliższa dostrzegamy zapalone światła. W oknie pojawia się koleś, przykleja do szyby i stroi głupie miny, domagając się uwiecznienia na zdjęciu. Gdy wchodzimy do środka rzuca się z resztą ekipy z pytaniami, czy umieścimy to na jakimś portalu społecznościowym. Po odpowiedzi odmownej tracą nami zainteresowanie .
Vosecká nie słynie z najlepszego traktowania klientów, ale tym razem obsługa była w porządku, choć drogie piwo w niczym nie różniło się od polskich sikaczy . Jedynie utopenec ratował sytuację.
Na zewnątrz zrobiło się ciemno, więc zakładamy czołówki i stup-tuty (do tej pory obyliśmy się bez ochraniaczy i dopiero zejście na czeskiej stronie trochę dokopało).
Do granicy mamy dziesięć minut. Następnie około kwadransa do schroniska "Szrenica" (Reifträgerbaude). W nim jeszcze nie spałem.
Według pierwotnych planów mieliśmy nocować tutaj dopiero jutro, ale okazało się, iż już dwa tydnie wcześniej wszystkie miejsca były zarezerwowane. Zmieniliśmy zatem punkty startowe z końcowymi i zawitaliśmy w piątkowy wieczór. Dzisiaj obłożenie jest mniejsze, w pokoju wieloosobowym oprócz nas przebywa tylko jeden chłopak - dość ciekawa postać, jeżdżący od paru miesięcy kamperem po Polsce i kręcący film o całym kraju. Jego wóz widzieliśmy na parkingu w Szklarskiej, a zostawianie włączonych aparatów fotograficznych na pół nocy powinno zainteresować Roberta .
Bufet działa tylko do 19-tej, lecz udaje nam się dostać żurek (a właściwie wariację na jego temat). Siadamy w jadalni, gdzie włączony jest telewizor, ale tym razem wyjątkowo mi nie przeszkadza, bowiem wkrótce poleci mecz Polska-Nigeria . Aby wczuć się w klimat wyciągam piwo z browaru w Novej Pace, a więc z Przedgórza Karkonoskiego (Krkonošské podhůří).
Co prawda polskie Orły otrzymały lanie od Afro-afrykańczyków, jednak zbytnio to nikogo nie zasmuciło, bo zaczęliśmy sympatyczną integrację z ekipą z Wybrzeża. Ci to przejechali kawał drogi, aby tu dotrzeć!
Na sobotę część prognoz dawała nadzieję zmiany pogody. Ustawiłem sobie budzik, żeby wstać o świcie. Wstałem, patrzę przez okno: szaro, buro. Kicha. Odwracam się na drugi bok. Potem nasz współlokator uświadomił mi, że wschód jednak był, a ja patrzyłem z okna w tą stronę, która jeszcze się nie przejaśniła .
Na pocieszenie w okolicach 7-mej widok z pokoju mógł się spodobać!
Wychodzę na dwór porobić zdjęcia. Ewidentnie jesteśmy w oknie pogodowym, bowiem dalsze okolice są zasłonięte chmurami, a już i nad Śnieżne Kotły ciągnie ciemna masa.
Zza drzew wystają dachy schroniska na Hali Szrenickiej oraz opuszczonej strażnicy WOP "Kamieńczyk".
Najwyższe partie Gór Izerskich (Stóg Izerski z nadajnikiem i Smrk) w oddali i zachmurzone, po lewej stronie zdjęcia. Bliżej białe Izerskie Garby i Sine Skałki.
Podkarkonoskie doliny oraz Rudawy Janowickie mają bardziej zimowy wygląd niż w lutym. Wtedy w dole wszędzie było zielono!
Uwieczniam jeszcze to, co bliżej:
* dziwna konstrukcja za schroniskiem (stacja meteorologiczna?),
* infrastruktura stacji meteorologicznej (średnia roczna temperatura to niecałe 2 stopnie powyżej zera),
* Trzy Świnki (Sausteine, czes. Svinské kameny) i graniczny Główny Szlak Sudecki.
Nie byłbym sobą, gdybym nie napisał o samym schronisku. Jest ono drugim najwyżej położonym w polskich Karkonoszach (1362 metry n.p.m.) i jednym z najmłodszych. Wybudował je w latach 1921-1922 niejaki Franz Endler, który poprzednio był właścicielem Wossecker Baude, lecz władze czechosłowackie nie przedłużyły mu koncesji. Po niemieckiej stronie wybuchła awantura, zorganizowano zbiórkę pieniędzy i stanął nowy budynek, nazywany czasem z powodu pochodzenia Endlera Deutschböhmerhaus.
Po wojnie sukcesywnie spadała jakość świadczonych usług, aż w końcu w 1967 w ogóle je zamknięto. Pięć lat później zostało częściowo zniszczone przez pożar, a remont trwał 20 lat i nie umiał się skończyć. Ostatecznie w 1991 kupiły go osoby prywatne i prowadzą do dzisiaj.
Na śniadanie tradycyjnie zjadamy jajecznicę, zerkając co jakiś czas za okno, czy słońce jeszcze świeci...
Ciemne chmury są coraz bliżej. Czeski Grzbiet (Český hřbet) na horyzoncie jest już pozbawiony doświetlenia.
Nasz pierwszy cel na dzisiaj znajduje się dość blisko .
Zatem plecaki na plecy, nawrót po zostawione w jadalni różowe rękawiczki i możemy schodzić w dół w kierunku Drogi Przyjaźni Polsko-Czeskiej. Schronisko zostaje za nami...
Po miesiącu udało mi się wrócić w Sudety i to od razu w najwyższe ich pasmo! W końcu po co się ograniczać?
Tym razem ruszyłem razem z Bastkiem w piątkowy poranek. U podnóża gór pogodowo przywitało nas coś takiego:
Wszystko zgodnie z prognozą, niestety. To ostatnio u mnie norma, że w dniu wyjazdu nigdy nie dane jest mi ujrzeć słońca...
W Szklarskiej Porębie (Schreiberhau) nie byłem już dawno. Wśród zabudowy wiele starych obiektów, ale jak to w Polsce wszystko przytłumione jest setkami mniej lub bardziej paskudnych reklam.
Największym hitem sprzedażowym są oczywiście oscypki (nie umiem zrozumiem fenomenu tego produktu i jego podróbek!). Podhalańskie kapelusze, pierogi ruskie i węgierskie langosze także się znajdą, z pizzą i kebabami nie ma problemu, nikt tu z głodu nie umrze. Tylko coś regionalnego trudno znaleźć...
Poszukiwanie kantoru kończymy z sukcesem (w mieście ewidentna zmowa cenowa, bo w każdym są identyczne niekorzystne kursy) na ulicy Jedności Narodowej. Dziwne, że jeszcze jej nie zdekomunizowali...
Swoją drogą w Szklarskiej była chyba promocja na tablice.
Przed wyruszeniem na trasę zaliczamy jeszcze czeskie piwo w knajpce ukrytej w podwórzu. Następnie zarzucenie plecaków, sprawdzenie, czy drzwi są zamknięte i już możemy iść w kierunku niewidocznych szczytów .
Mijamy prywatne Muzeum Mineralogiczne urządzone w drewnianym pałacyku z 1885 roku. Przypomina nieco dzieła Dušana Jurkoviča.
Obok jeden z hoteli reklamuje się pojazdami jeżdżącymi.
W tym miejscu zagapiliśmy się i zamiast odbić w las, to podeszliśmy prawie pod wyciąg na Szrenicę. Dzięki temu mogliśmy obejrzeć grupę skalną "Marianki".
Na jednej ze skał ktoś złożył religijne wyznanie, na innej przymocowano tablicę. Stosując konsekwentnie ustawę "dekomunizacyjną" powinna zostać ona usunięta, gdyż pośrednio propaguje ustrój totalitarny.
Wracamy się do winkla, gdzie zostawiliśmy szlak i wchodzimy między przyrodę. Trasa jest w miarę przedeptana, choć starsze ślady sukcesywnie zasypywane są przez ciągle padający śnieg.
Spotkany przez nas bałwan jest transseksualistą: posiada zarówno cycki i penisa. Dzięki temperaturze w okolicach zera nic mu szybko nie odpadnie .
Zaczynamy się wspinać do góry. Goni nas kilkuosobowa grupa, lecz mimo naszych wysiłków ciągle zostają z tyłu. A tymczasem osiągamy granicę Karkonoskiego Parku Narodowego, gdzie straszy tablica o konieczności wykupienia w tym miejscu biletu przez komórkę. Na szczęście żaden z nas nie posiada odpowiedniego sprzętu .
Zima w pełni: zasypane strumyki, dziury w których można zakopać się po pas i zamarznięta woda.
Las zaczyna zaczyna rzednąć, a to oznacza, że zbliżamy się do pierwszego celu. Z mgły wyłaniają się Kukułcze Skały (niem. Kuckuckssteine).
Kilkaset metrów dalej widzimy brązową bryłę schroniska.
Schronisko pod Łabskim Szczytem (Alte Schlesische Baude) sięga swoimi początkami zamierzchłych czasów, gdy tereny te jeszcze należały do Korony Czeskiej: już w XVII wieku znajdować się miała tu buda pasterska, dająca też schronienie wędrowcom. Pierwszy rysunek obiektu turystycznego pochodzi z 1780 roku, a nazwa jest siedem lat młodsza. Obecny budynek wzniesiono jednak około 1915 roku po pożarze wcześniejszej konstrukcji.
Z zewnątrz przypomina wielką szopę. W przeszłości było bardzo nowoczesne: w 1909 roku podłączono telefon, w 1912 nową sieć wodociągową, a w 1925 pojawiła się elektryczność. Współcześnie jest jednak jednym z bardziej spartańskich w Karkonoszach, bowiem prąd nadal pojawia się jedynie czasowo, dzięki agregatowi. Podobno panuje tutaj "bardziej górska" atmosfera niż w innych miejscach... Nie było nam dane tego poczuć z powodu krótkiego czasu wizyty, natomiast zdążyłem zauważyć trzy rzeczy:
* skromne i drogie menu,
* zimną jadalnię,
* oficjalną palarnię w głównym wejściu.
To pierwsze mogę jakoś przeboleć, to drugie było nieprzyjemne, bo liczyłem, że trochę podeschną mi ciuchy, natomiast to trzecie mnie wkurzyło, gdyż chcąc nie chcąc każdy wchodzący do środka zaczyna śmierdzieć fajami!
Czujne oko wypatrzyło na ścianie tablicę Riesengebirgsverein kierującą na Szrenicę (Reifträger) oraz do schroniska na Hali Szrenickiej (Neue Schlesische Baude).
Po godzinnym popasie wracamy na śnieg. Zastanawiam się, czy nieodległa chata jest także używana?
Przed nami najbardziej stromy odcinek, na szczęście bardzo krótki.
Zielony szlak pod Śnieżnymi Kotłami jest zimą zamknięty. Do wyboru został żółty na Śnieżne Kotły, zimowe podejście do grani (Mokra Ścieżka) oraz zielona Mokra Droga w kierunku zachodnim. I tą właśnie wybieramy, bowiem na widoki i tak nie ma już dziś co liczyć.
Tym fragmentem idzie się gorzej: śnieg jest kopny, prawie cały czas poruszamy się po nachyleniu. Mgła zaczyna się nasilać i bez palików zgubienie byłoby pewne.
Szybka wiosna raczej tej okolicy nie grozi.
Po trzech kwadransach docieramy do Mokrej Przełęczy. Właściwie to niemal koniec dzisiejszej wędrówki.
Nie jest jeszcze aż tak późno na zegarku, więc korzystamy z okazji i schodzimy na czeską stronę zachęceni niemym znakiem.
Kilkaset metrów poniżej głównego grzbietu na wysokości 1250 metrów n.p.m. stoi Vosecká bouda (Wossecker Baude). Turyści zaczęli z niej korzystać pod koniec XIX wieku, natomiast pierwszy budynek istniał na łące (od której wzięła obecną nazwę) już przed 1743 rokiem.
Z daleka wygląda na nieczynną, lecz z bliższa dostrzegamy zapalone światła. W oknie pojawia się koleś, przykleja do szyby i stroi głupie miny, domagając się uwiecznienia na zdjęciu. Gdy wchodzimy do środka rzuca się z resztą ekipy z pytaniami, czy umieścimy to na jakimś portalu społecznościowym. Po odpowiedzi odmownej tracą nami zainteresowanie .
Vosecká nie słynie z najlepszego traktowania klientów, ale tym razem obsługa była w porządku, choć drogie piwo w niczym nie różniło się od polskich sikaczy . Jedynie utopenec ratował sytuację.
Na zewnątrz zrobiło się ciemno, więc zakładamy czołówki i stup-tuty (do tej pory obyliśmy się bez ochraniaczy i dopiero zejście na czeskiej stronie trochę dokopało).
Do granicy mamy dziesięć minut. Następnie około kwadransa do schroniska "Szrenica" (Reifträgerbaude). W nim jeszcze nie spałem.
Według pierwotnych planów mieliśmy nocować tutaj dopiero jutro, ale okazało się, iż już dwa tydnie wcześniej wszystkie miejsca były zarezerwowane. Zmieniliśmy zatem punkty startowe z końcowymi i zawitaliśmy w piątkowy wieczór. Dzisiaj obłożenie jest mniejsze, w pokoju wieloosobowym oprócz nas przebywa tylko jeden chłopak - dość ciekawa postać, jeżdżący od paru miesięcy kamperem po Polsce i kręcący film o całym kraju. Jego wóz widzieliśmy na parkingu w Szklarskiej, a zostawianie włączonych aparatów fotograficznych na pół nocy powinno zainteresować Roberta .
Bufet działa tylko do 19-tej, lecz udaje nam się dostać żurek (a właściwie wariację na jego temat). Siadamy w jadalni, gdzie włączony jest telewizor, ale tym razem wyjątkowo mi nie przeszkadza, bowiem wkrótce poleci mecz Polska-Nigeria . Aby wczuć się w klimat wyciągam piwo z browaru w Novej Pace, a więc z Przedgórza Karkonoskiego (Krkonošské podhůří).
Co prawda polskie Orły otrzymały lanie od Afro-afrykańczyków, jednak zbytnio to nikogo nie zasmuciło, bo zaczęliśmy sympatyczną integrację z ekipą z Wybrzeża. Ci to przejechali kawał drogi, aby tu dotrzeć!
Na sobotę część prognoz dawała nadzieję zmiany pogody. Ustawiłem sobie budzik, żeby wstać o świcie. Wstałem, patrzę przez okno: szaro, buro. Kicha. Odwracam się na drugi bok. Potem nasz współlokator uświadomił mi, że wschód jednak był, a ja patrzyłem z okna w tą stronę, która jeszcze się nie przejaśniła .
Na pocieszenie w okolicach 7-mej widok z pokoju mógł się spodobać!
Wychodzę na dwór porobić zdjęcia. Ewidentnie jesteśmy w oknie pogodowym, bowiem dalsze okolice są zasłonięte chmurami, a już i nad Śnieżne Kotły ciągnie ciemna masa.
Zza drzew wystają dachy schroniska na Hali Szrenickiej oraz opuszczonej strażnicy WOP "Kamieńczyk".
Najwyższe partie Gór Izerskich (Stóg Izerski z nadajnikiem i Smrk) w oddali i zachmurzone, po lewej stronie zdjęcia. Bliżej białe Izerskie Garby i Sine Skałki.
Podkarkonoskie doliny oraz Rudawy Janowickie mają bardziej zimowy wygląd niż w lutym. Wtedy w dole wszędzie było zielono!
Uwieczniam jeszcze to, co bliżej:
* dziwna konstrukcja za schroniskiem (stacja meteorologiczna?),
* infrastruktura stacji meteorologicznej (średnia roczna temperatura to niecałe 2 stopnie powyżej zera),
* Trzy Świnki (Sausteine, czes. Svinské kameny) i graniczny Główny Szlak Sudecki.
Nie byłbym sobą, gdybym nie napisał o samym schronisku. Jest ono drugim najwyżej położonym w polskich Karkonoszach (1362 metry n.p.m.) i jednym z najmłodszych. Wybudował je w latach 1921-1922 niejaki Franz Endler, który poprzednio był właścicielem Wossecker Baude, lecz władze czechosłowackie nie przedłużyły mu koncesji. Po niemieckiej stronie wybuchła awantura, zorganizowano zbiórkę pieniędzy i stanął nowy budynek, nazywany czasem z powodu pochodzenia Endlera Deutschböhmerhaus.
Po wojnie sukcesywnie spadała jakość świadczonych usług, aż w końcu w 1967 w ogóle je zamknięto. Pięć lat później zostało częściowo zniszczone przez pożar, a remont trwał 20 lat i nie umiał się skończyć. Ostatecznie w 1991 kupiły go osoby prywatne i prowadzą do dzisiaj.
Na śniadanie tradycyjnie zjadamy jajecznicę, zerkając co jakiś czas za okno, czy słońce jeszcze świeci...
Ciemne chmury są coraz bliżej. Czeski Grzbiet (Český hřbet) na horyzoncie jest już pozbawiony doświetlenia.
Nasz pierwszy cel na dzisiaj znajduje się dość blisko .
Zatem plecaki na plecy, nawrót po zostawione w jadalni różowe rękawiczki i możemy schodzić w dół w kierunku Drogi Przyjaźni Polsko-Czeskiej. Schronisko zostaje za nami...
Utopenec - fuj, jadałem tylko podczas studenckiej biedy. Nie było nic innego? Gulasz 10x lepszy, ale to kwestia smaku.
W "oscypkowych fanaberiach" znajdziesz mnóstwo produktów regionalnych, zwłaszcza tych we szkle.
W schronisku Szrenica dostępne są regionalne piwa Żubr, Żywiec...
Na Szrenicy prawie zawsze sypiałem w jedynce, więc problemów ze wschodem słońca nie miałem - kilka kroków do okna.
Pudelku, czy patriotycznie wypiliście piwo za zwycięstwo "lepszych"?
W "oscypkowych fanaberiach" znajdziesz mnóstwo produktów regionalnych, zwłaszcza tych we szkle.
W schronisku Szrenica dostępne są regionalne piwa Żubr, Żywiec...
Na Szrenicy prawie zawsze sypiałem w jedynce, więc problemów ze wschodem słońca nie miałem - kilka kroków do okna.
Pudelku, czy patriotycznie wypiliście piwo za zwycięstwo "lepszych"?
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Ciężko powiedzieć, bo kuchnia sudecka generalnie odeszła razem z Niemcami. Przed wojną królowała dziczyzna i to, co zebrano w górach. Ciągłości chyba nie ma żadnej, a to, co dziś się określa kuchnią sudecką to mieszanka potraw z Kresów i centralnej Polski. Zapewne w droższych lokalach coś by się znalazło, ale króluje bylejakość i sztampowość.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
ceper pisze:Nie było nic innego?
było, ale ja lubię utopence
W schronisku Szrenica dostępne są regionalne piwa Żubr, Żywiec...
nie pamiętam, my kupowaliśmy Skalaka
ceper pisze:Pudelku, czy patriotycznie wypiliście piwo za zwycięstwo "lepszych"?
oczywiście, ale ci akurat nie grali
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Od schroniska "Szrenica" do granicy jest ledwie kilkaset metrów. Pokonujemy ten odcinek sycąc oczy promieniami słońca, bo widać, że okno pogodowe zaczyna się zamykać.
Na lewo Śnieżne Kotły (Schneegruben). Stacja przekaźnikowa wydaje się strażnicą oddzielającą jasność od ciemności.
Granica polsko-czeska.
Mokra Przełęcz - w tym miejscu wczoraj wieczorem odbijaliśmy do Voseckiej boudy.
Kierujemy się na wschód. Słońce raz pojawia się, raz znika, ale schronisko na Szrenicy bezustannie jest doświetlone. Wymodlili to?
Twarożnik (Tvarožník, Quarksteine) to charakterystyczna, wysoka na ponad 12 metrów skałka, na szczycie której znajduje się słupek graniczny .
Główny Szlak Sudecki na chwilę odbija od granicy, aby minąć szczyt Sokolnika. To bardzo przyjemny odcinek dla piechurów.
Przy rozwidleniu znanym jako Česká Budka od śląskiej strony dochodzi zimowy szlak ze schroniska pod Łabskim Szczytem. Tu żegnamy się z polską częścią Karkonoszy: ostatni raz zerkamy na Szrenicę i wchodzimy w Czechy.
Trasa oznaczona kolorem żółtym lekko schodzi w dół. W tle pofałdowany Czeski Grzbiet.
Źródła Łaby są całkowicie zasypane! Już myślałem, że je po prostu przegapiliśmy, ale nie było takiej możliwości: spoczywają pod grubą warstwą śniegu.
Najkrótszy szlak do schroniska Labská bouda (tzw. Bucharova cesta) zamykany jest na okres zimowy. Nie ma tu jednak o tym żadnej informacji, więc wygląda na to, iż już go otwarto. Poza tym do słupa przyczepiono nową tablicę kierującą na schronisko właśnie tędy. Przynajmniej do takiego doszliśmy wniosku, więc zdecydowaliśmy się pójść tym skrótem, podobnie jak kilka osób przed nami. Ogólnie to zastanawiam się nad powodami jego zamknięcia zimą, bowiem okolica nie wydaje się terenem lawinowym.
Jedynym niebezpieczeństwem wydaje się wpadnięcie do zasypanej Łaby, płynącej gdzieś z boku. Podejrzane obniżenia terenu obchodzimy szerokim łukiem.
Po lewej stronie cały czas zza horyzontu wystaje dach nadajnika Śnieżnych Kotłów. Z kolei przed nami w oddali chwilowo objawiła się Śnieżka.
Labská bouda (Elbfallbaude) uchodzi za najbrzydsze schronisko Karkonoszy. Żelbetonowy moloch wybudowano w latach 1969-1975, po tym jak poprzedni niemal stuletni obiekt spłonął w wyniku nieumiejętnego posługiwania się lampą naftową.
Nigdy przy nim nie byłem, bo czeską stronę najwyższego pasma Sudetów znam dość słabo. Z bliska Labská nie wygląda nawet aż tak strasznie, choć ewidentnie niezbyt tu pasuje.
Pod nami polodowcowa dolina Łaby (Labský důl, Elbgrund), którą też chciałbym się kiedyś przejść. Także jest zamknięta zimą, ale co jakiś czas od dołu wspinają się ludzie. Czyżby rzeczywiście okres wyłączenia z ruchu już się skończył?
Schronisko to dziś luksusowy hotel. Po drodze mówiłem Bastkowi, że mają w nim własny browar.
- Ale bym się napił IPY - uśmiechałem się błogo.
W środku restauracja nie działa, tylko bufet. Wybór skromny, drogi, a jedzenie nie wygląda zbyt zachęcająco. Piwo jednak leją i... właśnie IPĘ . Czasem marzenia się spełniają . Co prawda browar w rzeczywistości działa w Luční boudzie (Wiesenbaude), lecz to ten sam właściciel.
Zaczyna przybywać ludzi, w zdecydowanej większości narciarzy (dwóch pojawiło się nawet w sprzęcie retro). W ogóle jakieś 80% mijanych turystów poruszało się na dwóch deskach, również na Szrenicy niemal wszyscy nocujący nie byli pieszo.
Po wyjściu nie do końca wiemy gdzie biegnie interesujący nas szlak. Ostatecznie Łabską Łakę (Labská louka) pokonujemy zimowym przejściem.
Niemy znak do osady Horní Mísečky (Ober Schüsselbauden), najwyżej położonej w Karkonoszach.
Česká cesta jest ruchliwa, choć korków nie ma. Ludzie cisną w rozmaite strony. Mimo, że większość nieba przykryło chmury, to nadal niektóre miejsca na grani przyciągają słońce.
Jakieś schronisko za doliną Łaby, lecz nie umiałem go zidentyfikować (edycja: dzięki podpowiedzi Roberta już wiem, że to Luční bouda - odległość: niecałe 12 kilometrów).
Węzeł szlaków U Čtyř pánů - niewielka wiata częściowo przykryta warstwą zlodowaciałego śniegu. Odbijamy na zachód, gdzie niemy znak przypominający Gwiazdę Dawida zaprasza do Harrachova.
Na łące pojawia się coraz więcej drzew, wkrótce wejdziemy w las oraz zaczniemy tracić wysokość. Co jakiś czas spotykamy dziury, gdzie można zobaczyć jak daleko mamy do powierzchni gruntu.
Krakonošova snídaně (Rübezahls Frühstücks Halle) to kolejne skrzyżowanie szlaków. Według legendy Duch gór właśnie tu spożywał śniadanie, zanim ruszył w obchód swoich włości. W okresie letnim funkcjonuje bufet, w którym to samo mogą zrobić turyści.
Odtąd nasza ścieżka się rozszerza, bowiem Harrachova cesta prowadzi doliną wzdłuż Mumlavy (niem. Mummel). Z jednej strony rzeczka, z drugiej skały, a środkiem pędzą narciarze, z których większość zdaje się uważać, że mamy oczy z tyłu głowy i powinniśmy uskakiwać, kiedy oni zjeżdżają z góry...
Na końcu doliny znajduje się atrakcja przyrodnicza: Mumlavský vodopád. Składa się z kilku granitowych progów, najwyższy ma około 10 metrów. Dzisiaj wodospad jest w większości zasłonięty śniegiem i lodem, więc ciężko w pełni docenić jego potęgę. W dodatku okolica zawalona jest miłośnikami selfików, zatem zrobienie zdjęcia bez fanów własnych facjat na tle czegoś to duża sztuka.
Obok wodospadu zachęca w swe progi drewniana Mumlavská bouda, jednak nie ma tam ani jednego wolnego miejsca! Trudno się dziwić: do Harrachova jest rzut beretem i miejsce to cieszy się ogromną popularnością, zwłaszcza wśród rodzin z dziećmi.
Cywilizacja coraz bliżej.
Przechodzimy przez osiedle używane głównie jako letniskowe. Po dojściu na dworzec autobusowy planowałem najbliższym połączeniem dostać się do przystanku kolejowego. Jednak ten sprytny rozkład dnia storpedowała sympatyczna spelunka tuż obok postoju autobusów: ciężkim grzechem byłoby do niej nie wstąpić .
Wewnątrz zastajemy ze trzy stoliki i ławeczkę obok okienka barowego, dziesiątki wielkich puszek na ścianie, niskie ceny piwa i jedzenia oraz, jak się domyślam, stałe towarzystwo, bo wszyscy się znają. Uwielbiam takie miejsca!
Czas mija. Olewamy pierwszy autobus, olewamy i drugi . Siedzi się cholernie przyjemnie, ale jednak ruszyć się trzeba. W końcu olaliśmy trzeci odjazd i postanowiliśmy przejść przez Harrachov z buta, przy okazji zahaczając o jakiś sklep. Z racji weekendu działał oczywiście należący tylko do Azjatów.
Harrachov (Harrachsdorf) słynął z produkcji szkła, a dziś kojarzy się głównie z turystyką oraz kompleksem skoczni Čerťák, na której odbywały się zawody Pucharu Świata i Mistrzostw Świata w Lotach Narciarskich. Ostatnią imprezę na takim poziomie zorganizowano w 2011 roku.
Wśród zabudowy sporo domów w szeroko rozumianym stylu sudeckim.
Harrachovska stacja kolejowa znajduje się dość daleko od centrum, bowiem pierwotnie obiekt ten nie miał z miejscowością nic wspólnego. Do 1958 roku znajdował się po drugiej stronie granicy, na Śląsku (na nim w sumie leży nadal). Niewielka wioska Strickerhäuser była ostatnim niemieckim przystankiem na Kolei Izerskiej, łączącej Liberec z Jelenią Górą. Po II wojnie światowej otrzymała polską nazwę Tkacze, ale praktycznie nikt już w niej mieszkał (obostrzenia związane z bliskością bratniej Czechosłowacji, trudne warunki klimatyczne, oddalenie od innych ośrodków osadniczych). Z polskiego punktu widzenia nie przedstawiała większej wartości, więc we wspomnianym 1958 roku w ramach korekty granic oddano je pod zarząd Pragi i przemianowano na Mýtiny. W zamian za to PRL otrzymał jakże ważne strategicznie południowe zbocze pobliskiej góry Kocierz .
Dzięki tej wymianie Czesi zyskali połączenie kolejowe dla Harrachova. A my możliwość zaglądnięcia do knajpki, która działa w budynku dworcowym, bo przecież w Polsce takie coś nie mogłoby mieć miejsca .
Pokrzepieni libereckim Konradem czekamy już tylko na pociąg, który odwiezie nas ku dalszej przygodzie, bo mimo zaawansowanej pory to jeszcze nie koniec dnia .
Na lewo Śnieżne Kotły (Schneegruben). Stacja przekaźnikowa wydaje się strażnicą oddzielającą jasność od ciemności.
Granica polsko-czeska.
Mokra Przełęcz - w tym miejscu wczoraj wieczorem odbijaliśmy do Voseckiej boudy.
Kierujemy się na wschód. Słońce raz pojawia się, raz znika, ale schronisko na Szrenicy bezustannie jest doświetlone. Wymodlili to?
Twarożnik (Tvarožník, Quarksteine) to charakterystyczna, wysoka na ponad 12 metrów skałka, na szczycie której znajduje się słupek graniczny .
Główny Szlak Sudecki na chwilę odbija od granicy, aby minąć szczyt Sokolnika. To bardzo przyjemny odcinek dla piechurów.
Przy rozwidleniu znanym jako Česká Budka od śląskiej strony dochodzi zimowy szlak ze schroniska pod Łabskim Szczytem. Tu żegnamy się z polską częścią Karkonoszy: ostatni raz zerkamy na Szrenicę i wchodzimy w Czechy.
Trasa oznaczona kolorem żółtym lekko schodzi w dół. W tle pofałdowany Czeski Grzbiet.
Źródła Łaby są całkowicie zasypane! Już myślałem, że je po prostu przegapiliśmy, ale nie było takiej możliwości: spoczywają pod grubą warstwą śniegu.
Najkrótszy szlak do schroniska Labská bouda (tzw. Bucharova cesta) zamykany jest na okres zimowy. Nie ma tu jednak o tym żadnej informacji, więc wygląda na to, iż już go otwarto. Poza tym do słupa przyczepiono nową tablicę kierującą na schronisko właśnie tędy. Przynajmniej do takiego doszliśmy wniosku, więc zdecydowaliśmy się pójść tym skrótem, podobnie jak kilka osób przed nami. Ogólnie to zastanawiam się nad powodami jego zamknięcia zimą, bowiem okolica nie wydaje się terenem lawinowym.
Jedynym niebezpieczeństwem wydaje się wpadnięcie do zasypanej Łaby, płynącej gdzieś z boku. Podejrzane obniżenia terenu obchodzimy szerokim łukiem.
Po lewej stronie cały czas zza horyzontu wystaje dach nadajnika Śnieżnych Kotłów. Z kolei przed nami w oddali chwilowo objawiła się Śnieżka.
Labská bouda (Elbfallbaude) uchodzi za najbrzydsze schronisko Karkonoszy. Żelbetonowy moloch wybudowano w latach 1969-1975, po tym jak poprzedni niemal stuletni obiekt spłonął w wyniku nieumiejętnego posługiwania się lampą naftową.
Nigdy przy nim nie byłem, bo czeską stronę najwyższego pasma Sudetów znam dość słabo. Z bliska Labská nie wygląda nawet aż tak strasznie, choć ewidentnie niezbyt tu pasuje.
Pod nami polodowcowa dolina Łaby (Labský důl, Elbgrund), którą też chciałbym się kiedyś przejść. Także jest zamknięta zimą, ale co jakiś czas od dołu wspinają się ludzie. Czyżby rzeczywiście okres wyłączenia z ruchu już się skończył?
Schronisko to dziś luksusowy hotel. Po drodze mówiłem Bastkowi, że mają w nim własny browar.
- Ale bym się napił IPY - uśmiechałem się błogo.
W środku restauracja nie działa, tylko bufet. Wybór skromny, drogi, a jedzenie nie wygląda zbyt zachęcająco. Piwo jednak leją i... właśnie IPĘ . Czasem marzenia się spełniają . Co prawda browar w rzeczywistości działa w Luční boudzie (Wiesenbaude), lecz to ten sam właściciel.
Zaczyna przybywać ludzi, w zdecydowanej większości narciarzy (dwóch pojawiło się nawet w sprzęcie retro). W ogóle jakieś 80% mijanych turystów poruszało się na dwóch deskach, również na Szrenicy niemal wszyscy nocujący nie byli pieszo.
Po wyjściu nie do końca wiemy gdzie biegnie interesujący nas szlak. Ostatecznie Łabską Łakę (Labská louka) pokonujemy zimowym przejściem.
Niemy znak do osady Horní Mísečky (Ober Schüsselbauden), najwyżej położonej w Karkonoszach.
Česká cesta jest ruchliwa, choć korków nie ma. Ludzie cisną w rozmaite strony. Mimo, że większość nieba przykryło chmury, to nadal niektóre miejsca na grani przyciągają słońce.
Jakieś schronisko za doliną Łaby, lecz nie umiałem go zidentyfikować (edycja: dzięki podpowiedzi Roberta już wiem, że to Luční bouda - odległość: niecałe 12 kilometrów).
Węzeł szlaków U Čtyř pánů - niewielka wiata częściowo przykryta warstwą zlodowaciałego śniegu. Odbijamy na zachód, gdzie niemy znak przypominający Gwiazdę Dawida zaprasza do Harrachova.
Na łące pojawia się coraz więcej drzew, wkrótce wejdziemy w las oraz zaczniemy tracić wysokość. Co jakiś czas spotykamy dziury, gdzie można zobaczyć jak daleko mamy do powierzchni gruntu.
Krakonošova snídaně (Rübezahls Frühstücks Halle) to kolejne skrzyżowanie szlaków. Według legendy Duch gór właśnie tu spożywał śniadanie, zanim ruszył w obchód swoich włości. W okresie letnim funkcjonuje bufet, w którym to samo mogą zrobić turyści.
Odtąd nasza ścieżka się rozszerza, bowiem Harrachova cesta prowadzi doliną wzdłuż Mumlavy (niem. Mummel). Z jednej strony rzeczka, z drugiej skały, a środkiem pędzą narciarze, z których większość zdaje się uważać, że mamy oczy z tyłu głowy i powinniśmy uskakiwać, kiedy oni zjeżdżają z góry...
Na końcu doliny znajduje się atrakcja przyrodnicza: Mumlavský vodopád. Składa się z kilku granitowych progów, najwyższy ma około 10 metrów. Dzisiaj wodospad jest w większości zasłonięty śniegiem i lodem, więc ciężko w pełni docenić jego potęgę. W dodatku okolica zawalona jest miłośnikami selfików, zatem zrobienie zdjęcia bez fanów własnych facjat na tle czegoś to duża sztuka.
Obok wodospadu zachęca w swe progi drewniana Mumlavská bouda, jednak nie ma tam ani jednego wolnego miejsca! Trudno się dziwić: do Harrachova jest rzut beretem i miejsce to cieszy się ogromną popularnością, zwłaszcza wśród rodzin z dziećmi.
Cywilizacja coraz bliżej.
Przechodzimy przez osiedle używane głównie jako letniskowe. Po dojściu na dworzec autobusowy planowałem najbliższym połączeniem dostać się do przystanku kolejowego. Jednak ten sprytny rozkład dnia storpedowała sympatyczna spelunka tuż obok postoju autobusów: ciężkim grzechem byłoby do niej nie wstąpić .
Wewnątrz zastajemy ze trzy stoliki i ławeczkę obok okienka barowego, dziesiątki wielkich puszek na ścianie, niskie ceny piwa i jedzenia oraz, jak się domyślam, stałe towarzystwo, bo wszyscy się znają. Uwielbiam takie miejsca!
Czas mija. Olewamy pierwszy autobus, olewamy i drugi . Siedzi się cholernie przyjemnie, ale jednak ruszyć się trzeba. W końcu olaliśmy trzeci odjazd i postanowiliśmy przejść przez Harrachov z buta, przy okazji zahaczając o jakiś sklep. Z racji weekendu działał oczywiście należący tylko do Azjatów.
Harrachov (Harrachsdorf) słynął z produkcji szkła, a dziś kojarzy się głównie z turystyką oraz kompleksem skoczni Čerťák, na której odbywały się zawody Pucharu Świata i Mistrzostw Świata w Lotach Narciarskich. Ostatnią imprezę na takim poziomie zorganizowano w 2011 roku.
Wśród zabudowy sporo domów w szeroko rozumianym stylu sudeckim.
Harrachovska stacja kolejowa znajduje się dość daleko od centrum, bowiem pierwotnie obiekt ten nie miał z miejscowością nic wspólnego. Do 1958 roku znajdował się po drugiej stronie granicy, na Śląsku (na nim w sumie leży nadal). Niewielka wioska Strickerhäuser była ostatnim niemieckim przystankiem na Kolei Izerskiej, łączącej Liberec z Jelenią Górą. Po II wojnie światowej otrzymała polską nazwę Tkacze, ale praktycznie nikt już w niej mieszkał (obostrzenia związane z bliskością bratniej Czechosłowacji, trudne warunki klimatyczne, oddalenie od innych ośrodków osadniczych). Z polskiego punktu widzenia nie przedstawiała większej wartości, więc we wspomnianym 1958 roku w ramach korekty granic oddano je pod zarząd Pragi i przemianowano na Mýtiny. W zamian za to PRL otrzymał jakże ważne strategicznie południowe zbocze pobliskiej góry Kocierz .
Dzięki tej wymianie Czesi zyskali połączenie kolejowe dla Harrachova. A my możliwość zaglądnięcia do knajpki, która działa w budynku dworcowym, bo przecież w Polsce takie coś nie mogłoby mieć miejsca .
Pokrzepieni libereckim Konradem czekamy już tylko na pociąg, który odwiezie nas ku dalszej przygodzie, bo mimo zaawansowanej pory to jeszcze nie koniec dnia .
Nie spodziewałam się, że o tej porze jeszcze tak fajnie zimowo gdzieś może być (o Tatrach nie mówię). To kolega ma taką kurtkę dwukolorową z odblaskami?
Ostatnio zmieniony 2018-04-04, 16:07 przez Wiolcia, łącznie zmieniany 1 raz.
włodarz pisze:Widzę, że się starasz.
codziennie!
laynn pisze:W lato knajpa na dworcu była zamknięta. Ostatnio sobie obejrzałem tą trasę Harrachov-Szklarska bo wtedy był tłok. A planowałem o stację dalej (w stronę Cz) podróżować.
może nowi właściciele... stacja dalej (Korenov) też bardzo fajna, ale bez knajpy (choć alkohol można kupić )
Piotrek pisze:A mnie sie własnie podoba. może nie tyle z bliska, co ujęcia z dalsza, np idąc od strony Varbatowej Boudy. Fakt, że dziwnie wygląda, trochę mrocznie i futurystycznie ale może w tym właśnie jest to co mi się spodobało.
mnie też brzydotą nie odrzucała, nie mniej nie da się ukryć, że "trochę" się wyróżnia w tym krajobrazie. Choć na pewno taka Śnieżka bardziej wali po oczach z tymi talerzami, tu hotel jest schowany.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
- telefon 110
- Posty: 2046
- Rejestracja: 2014-09-20, 22:32
Pudelek pisze:włodarz pisze:Widzę, że się starasz.
codziennie!
Pudelek jest czujny niczym dwa ogary albo "Neues Deutschland" na przejawy niszczenia świadectw historycznych:
http://fakty.interia.pl/polska/news-neu ... Id,2561741
A w Berlinie jest :
https://pl.wikipedia.org/wiki/Rosa-Luxe ... Fe_(Berlin)
Ciekawe czy pamiętają o "Aktion Zamość" ?
https://pl.wikipedia.org/wiki/Aktion_Zamo%C5%9B%C4%87
Skład Českých dráh dowozi nas do Jakuszyc (Jakobsthal). Jest to najwyżej położony przystanek kolejowy w Polsce, a nawet i na Śląsku, bowiem Ramzová leży około stu metrów niżej. Wychodzimy tylko my, cała reszta jedzie dalej w kierunku centrum Szklarskiej Poręby.
Jakuszyce uznawane są za zimową stolicę polskiego narciarstwa biegowego i faktycznie ktoś jeszcze tam sobie biega pętelki.
W grudniu społeczność górską obiegła wiadomość, iż miejscowy oddział PTTK wraz ze stowarzyszeniem "Bieg Piastów" zamknął w Izerach kilka szlaków turystycznych dla pieszych, w tym najkrótsze podejście do Orla; w ten sposób chciano chronić interesy użytkowników biegówek. Od razu pojawiły się wątpliwości co do statusu prawnego takiego "zamknięcia", bo to nie PTTK, a już na pewno nie żadne prywatne stowarzyszenie decyduje o tym, kto może chodzić daną ścieżką. Wkrótce pojawiła się informacja (Lasów Państwowych?), iż taka decyzja nie ma żadnej mocy sprawczej, zresztą to nie jest rezerwat, więc każdy może poruszać się taką trasą, jaką mu się podoba...
Przy wejściu do lasu nadal wisi tablica o "zamknięciu". Z uwagi na wieczorną porę i brak ruchu decydujemy się zignorować tą prośbę (bo tylko tak można ją traktować) i wchodzimy na czerwony szlak. Zresztą jest on tutaj tak szeroki, że spokojnie zmieszczą się i piesi i narciarze, wystarczy tylko odrobina dobrej woli!
Po drodze nie spotykamy prawie nikogo, więc nie dochodzi do żadnych konfliktogennych sytuacji. Ten odcinek szlaku jest dość nudny: raz pod górę, raz w dół, a większość prosta jak drut. W oddali czerwona plama przypomina o kończącym się dniu.
Mijamy jedną z wielu wiat postawionych w ostatniej dekadzie w Górach Izerskich.
Po godzinie dochodzimy do schroniska Orle. Ostatni raz byłem tutaj bodajże w 2010 roku...
W środku tłoczno, wolne miejsce znajduje się tylko przy kominku. Obsługa w większości ukraińska. Szybko okazuje się, iż... nie ma mojej rezerwacji! Z tego powodu nie cierpię klepać noclegów przez telefon, a innej możliwości tutaj nie ma, gdyż właściciel Orla nie odpisuje na maile... Po chwili główkowania dochodzimy do wniosku, że być może dwie anonimowe osoby to właśnie jestem ja i Bastek. Ulokowano nas w pokoju zwanym "przechodnim", co już się źle kojarzy... Nocujemy w oddalonym budynku, do którego prowadzi nas inny Ukrainiec, posiadający zdolność mówienia po polsku mniej więcej na takim poziomie, jak ja po ukraińsku. Całkowicie rozumiem zatrudnianie pracowników zza wschodniej granicy, ale może do pracy z ludźmi wypadałoby brać takich, z którymi można się swobodnie porozumieć?!
Na szczęście "pokój przechodni" okazał się normalną izbą o standardzie turystycznym, tyle, że posiadał dziwną nazwę. Po rozpakowaniu bambetli i dyskusji ze starszymi współlokatorami (byli i obecni wojskowi) wróciliśmy do jadalni, gdzie spotkałem m.in. Edytę, poznaną w czasie festiwalu piosenki turystycznej w Rudawach Janowickich . Wieczór upłynął nam pod znakiem wędzenia, bowiem niedrożny kominek powodował, że cały dym koncentrował się w pomieszczeniu - momentami było więc siwo! Ogólnie to towarzystwo schroniskowe nie wykazywało chęci do integracji i szybko się zwinęło, nie licząc dwóch pijanych szachistów...
Niedzielny poranek, zgodnie z prognozami, witał piękną pogodą.
Pokój opuściliśmy dość późno, także z powodu zmiany czasu i przesunięcia godziny do przodu. Nasze miejsce noclegowe to budynek z lat 30. XX wieku o nazwie "Glogau". Wraz z sąsiednim "Breslau" został wybudowany dla Grenschutzu, po wojnie używany przez WOP.
Z kolei główny obiekt schroniska Orle to dawny gmach administracyjny huty Carlsthal, przez kilkadziesiąt lat pełniący także funkcję leśniczówki. Stali bywalcy oraz znawcy Sudetów wiedzą to doskonale, ale w końcu nie tylko oni czytają ten tekst .
Na dworze tłum, w środku dziki tłum (zdjęcie zrobione, gdy akurat się trochę rozluźniło). Momentami kolejka liczyła kilkadziesiąt osób! Nasza dwójka była w zdecydowanej mniejszości, jak w tytule. Nie chodzi o żadną mniejszość śląską czy inną etniczną/narodową, ale mniejszość pieszą: 95% odwiedzających to narciarze, mniej więcej połowa Czesi. Kilku Czechów nawet nocowało w Orle, co nie dziwi, biorąc pod uwagę jakie są ceny po drugiej stronie granicy.
Po śniadaniu (standardowo jajecznica) opuszczamy gwarne obozowisko zielonym szlakiem w kierunku Republiki Czeskiej.
Po dziesięciu minutach jesteśmy przy granicznym mostku na Izerze (Jizera, niem. Iser). Większość rzeki nadal pokryta lodem i śniegiem.
Kolejne dwadzieścia minut zajmuje nam dotarcie do Jizerki (Klein Iser). Kiedyś samodzielna wioska, dziś formalnie część Kořenova, jest centrum turystycznym Gór Izerskich i z racji swej zabudowy ogłoszono ją zabytkowym wiejskim rezerwatem.
"Muzeum Gór Izerskich" w byłej szkole z 1889 roku.
Jizerka jest jednym z czeskich biegunów zimna: w 1944 roku zanotowano w niej temperaturę -44 stopnie. Dzisiaj na powietrzu znacznie cieplej, w wielu miejscach słońce zaczęło już topić śnieg.
Akurat nastała pora na drugie śniadanie, więc wstępujemy do Panskeho domu, w którym oprócz hotelu działa restauracja. Nakládaný hermelín smaczny i fest pikantny, ale kelner żywcem wyjęty z lat komuny: nadąsany, z fochem i olewający niektórych klientów.
Kawałek dalej budynek huty szkła (konkurencja dla tej z Carlsthal) Pyramida, podobno pierwsza restauracja w wiosce. Swą nazwę wzięła od stojącej obok kamiennej konstrukcji z XIX wieku.
Tu także pełno ludzi, więc bez zwłoki gramolimy się drogą w górę, zostawiając powoli Jizerkę za sobą.
Mijane pojedyncze domy przyciągają oko.
Zawalony samochodami duży parking i znak kończący miejscowość.
Z wielu biegnących od Jizerki szlaków wybraliśmy... szosę na południe. Przez pewien odcinek szliśmy asfaltem, po czym z lewej strony wyskoczyła szeroka ścieżka dzielona między pieszych i narciarzy.
Na skraju lasu pojawił się żółty szlak, biegnący obok samotnego řopika. Przedwojennych schronów jest w okolicy sporo, lecz większość kryje się wśród drzew.
Czasem potrzebna była czarodziejska różdżka, żeby odnaleźć właściwy kierunek .
Znów wchodzimy między zabudowania - to przysiółek Polubný (Polaun). Większość domów pochodzi sprzed dziesiątek lat.
Nie spiesząc się docieramy do dworca kolejowego w Kořenovie (Bad Wurzelsdorf). Senna okolica wydaje się mieć dziwny, sympatyczny klimat.
Wyremontowana lokomotywownia będąca obecnie częścią muzeum.
Jedyna w Czechach kolejka górnicza o rozstawie jedynie 450 milimetrów. Tyle znalazłem w internecie, na żywo wszystko jeszcze zasypane.
Na dworcu w Kořenovie brak kasy, lecz działa niewielkie muzeum poświęcone Kolei Izerskiej, a konkretnie odcinkowi do Tanvaldu, na którym znajduje się trzecia zębata szyna (nachylenie sięga tutaj 5,8%). Do 1958 roku Kořenov był ostatnim czeskim przystankiem przed granicą.
Do samego muzeum nie zaglądamy (tzn. ja wchodzę na chwilę spytać się o kilka rzeczy), lecz już sama poczekalnia wygląda jakby czas się w niej zatrzymał.
Wpadłem na sprytny pomysł, aby wysiąść w Harrachovie i jeszcze tam zajrzeć do dworcowej knajpki. Jest tylko jeden problem: prawie nie mamy już koron, a nie wiemy, czy Harrachov przyjmuje złotówki. Kartami na pewno płacić tam się nie da...
Podjeżdża pociąg. Podobnie jak wczoraj jest to jednostka motorowa 840, zwana popularnie Regio Spider. Wyprodukowana przez firmę Stadler, używana jest głównie na tej linii. Kupujemy bilety jedynie do następnej stacji.
Skład wolnooo wtacza się na peron w Harrachovie i staje na jego końcu. Za daleko do knajpy, nie zdążymy tam pobiec i sprawdzić, czy można płacić złotówkami!
Mija minuta. Potem kolejna. Cholera, może zdążylibyśmy?! Otwieram drzwi i pytam się konduktorkę:
- Jak długo będzie tu stał?
- Do 15.57.
- To ile czasu?
- Mamy dwie minuty - odpowiada.
Zrzucam plecak i zostawiam go Bastkowi w środku, po czym pędzę jak szalony do dworca. Wpadam do środka, otrzymuję potwierdzenie, że złotówki przyjmują. Równie wariacki bieg z powrotem do pociągu. Do zdumionej pani konduktor mówię:
- Zostajemy tu na piwo. Przyjmują złotówki, a my już nie mamy koron. Do Polski pojedziemy następnym połączeniem
- Aaa, to także ze mną - uśmiecha się babka .
Skład odjeżdża, my na spokojnie siadamy w lokalu, który znamy od wczoraj. Towarzystwa dotrzymuje nam wielki jaszczur aresztowany w terrarium przymocowanym do ściany oraz rybki.
Pociągi na tej linii kursują co dwie godziny, jednak już po godzinie facet z obsługi informuje nas, że zamykają. Wcześniej niż się deklarują, ale co zrobić? Bierzemy kilka rzeczy na wynos i siadamy pod drewnianą wiatą w promieniach przygrzewającego słoneczka.
Z nudów spaceruję po okolicy przyglądając się temu i owemu, a także początkowi zielonego szlaku prowadzącego do schroniska Orle.
Gdy pociąg wreszcie przyjeżdża zostajemy przywitani przez "naszą" konduktorkę:
- Piwo smakowało? - pyta z uśmiechem.
- Pewnie.
- To dobrze .
Podróż nie trwa długo, docieramy do stacji Szklarska Poręba Górna. Całkiem ładny budynek dworcowy tu mają, chyba niedawno go wyremontowano.
Spod dworca rozciąga się imponujący widok na Karkonosze, zwłaszcza Szrenicę. Wydaje się, że byliśmy tam wczoraj...
Hej, przecież byliśmy tam właśnie wczoraj . Jednak bez tak czystego nieba...
Pozostało nam odszukać samochód i wrócić do domu.
Prawdopodobnie to ostatni tej wiosny opis górskiej wyprawy w klimatach zimowych, bo temperatura poszła ostro do góry i zaczęła topić śnieg.
Jakuszyce uznawane są za zimową stolicę polskiego narciarstwa biegowego i faktycznie ktoś jeszcze tam sobie biega pętelki.
W grudniu społeczność górską obiegła wiadomość, iż miejscowy oddział PTTK wraz ze stowarzyszeniem "Bieg Piastów" zamknął w Izerach kilka szlaków turystycznych dla pieszych, w tym najkrótsze podejście do Orla; w ten sposób chciano chronić interesy użytkowników biegówek. Od razu pojawiły się wątpliwości co do statusu prawnego takiego "zamknięcia", bo to nie PTTK, a już na pewno nie żadne prywatne stowarzyszenie decyduje o tym, kto może chodzić daną ścieżką. Wkrótce pojawiła się informacja (Lasów Państwowych?), iż taka decyzja nie ma żadnej mocy sprawczej, zresztą to nie jest rezerwat, więc każdy może poruszać się taką trasą, jaką mu się podoba...
Przy wejściu do lasu nadal wisi tablica o "zamknięciu". Z uwagi na wieczorną porę i brak ruchu decydujemy się zignorować tą prośbę (bo tylko tak można ją traktować) i wchodzimy na czerwony szlak. Zresztą jest on tutaj tak szeroki, że spokojnie zmieszczą się i piesi i narciarze, wystarczy tylko odrobina dobrej woli!
Po drodze nie spotykamy prawie nikogo, więc nie dochodzi do żadnych konfliktogennych sytuacji. Ten odcinek szlaku jest dość nudny: raz pod górę, raz w dół, a większość prosta jak drut. W oddali czerwona plama przypomina o kończącym się dniu.
Mijamy jedną z wielu wiat postawionych w ostatniej dekadzie w Górach Izerskich.
Po godzinie dochodzimy do schroniska Orle. Ostatni raz byłem tutaj bodajże w 2010 roku...
W środku tłoczno, wolne miejsce znajduje się tylko przy kominku. Obsługa w większości ukraińska. Szybko okazuje się, iż... nie ma mojej rezerwacji! Z tego powodu nie cierpię klepać noclegów przez telefon, a innej możliwości tutaj nie ma, gdyż właściciel Orla nie odpisuje na maile... Po chwili główkowania dochodzimy do wniosku, że być może dwie anonimowe osoby to właśnie jestem ja i Bastek. Ulokowano nas w pokoju zwanym "przechodnim", co już się źle kojarzy... Nocujemy w oddalonym budynku, do którego prowadzi nas inny Ukrainiec, posiadający zdolność mówienia po polsku mniej więcej na takim poziomie, jak ja po ukraińsku. Całkowicie rozumiem zatrudnianie pracowników zza wschodniej granicy, ale może do pracy z ludźmi wypadałoby brać takich, z którymi można się swobodnie porozumieć?!
Na szczęście "pokój przechodni" okazał się normalną izbą o standardzie turystycznym, tyle, że posiadał dziwną nazwę. Po rozpakowaniu bambetli i dyskusji ze starszymi współlokatorami (byli i obecni wojskowi) wróciliśmy do jadalni, gdzie spotkałem m.in. Edytę, poznaną w czasie festiwalu piosenki turystycznej w Rudawach Janowickich . Wieczór upłynął nam pod znakiem wędzenia, bowiem niedrożny kominek powodował, że cały dym koncentrował się w pomieszczeniu - momentami było więc siwo! Ogólnie to towarzystwo schroniskowe nie wykazywało chęci do integracji i szybko się zwinęło, nie licząc dwóch pijanych szachistów...
Niedzielny poranek, zgodnie z prognozami, witał piękną pogodą.
Pokój opuściliśmy dość późno, także z powodu zmiany czasu i przesunięcia godziny do przodu. Nasze miejsce noclegowe to budynek z lat 30. XX wieku o nazwie "Glogau". Wraz z sąsiednim "Breslau" został wybudowany dla Grenschutzu, po wojnie używany przez WOP.
Z kolei główny obiekt schroniska Orle to dawny gmach administracyjny huty Carlsthal, przez kilkadziesiąt lat pełniący także funkcję leśniczówki. Stali bywalcy oraz znawcy Sudetów wiedzą to doskonale, ale w końcu nie tylko oni czytają ten tekst .
Na dworze tłum, w środku dziki tłum (zdjęcie zrobione, gdy akurat się trochę rozluźniło). Momentami kolejka liczyła kilkadziesiąt osób! Nasza dwójka była w zdecydowanej mniejszości, jak w tytule. Nie chodzi o żadną mniejszość śląską czy inną etniczną/narodową, ale mniejszość pieszą: 95% odwiedzających to narciarze, mniej więcej połowa Czesi. Kilku Czechów nawet nocowało w Orle, co nie dziwi, biorąc pod uwagę jakie są ceny po drugiej stronie granicy.
Po śniadaniu (standardowo jajecznica) opuszczamy gwarne obozowisko zielonym szlakiem w kierunku Republiki Czeskiej.
Po dziesięciu minutach jesteśmy przy granicznym mostku na Izerze (Jizera, niem. Iser). Większość rzeki nadal pokryta lodem i śniegiem.
Kolejne dwadzieścia minut zajmuje nam dotarcie do Jizerki (Klein Iser). Kiedyś samodzielna wioska, dziś formalnie część Kořenova, jest centrum turystycznym Gór Izerskich i z racji swej zabudowy ogłoszono ją zabytkowym wiejskim rezerwatem.
"Muzeum Gór Izerskich" w byłej szkole z 1889 roku.
Jizerka jest jednym z czeskich biegunów zimna: w 1944 roku zanotowano w niej temperaturę -44 stopnie. Dzisiaj na powietrzu znacznie cieplej, w wielu miejscach słońce zaczęło już topić śnieg.
Akurat nastała pora na drugie śniadanie, więc wstępujemy do Panskeho domu, w którym oprócz hotelu działa restauracja. Nakládaný hermelín smaczny i fest pikantny, ale kelner żywcem wyjęty z lat komuny: nadąsany, z fochem i olewający niektórych klientów.
Kawałek dalej budynek huty szkła (konkurencja dla tej z Carlsthal) Pyramida, podobno pierwsza restauracja w wiosce. Swą nazwę wzięła od stojącej obok kamiennej konstrukcji z XIX wieku.
Tu także pełno ludzi, więc bez zwłoki gramolimy się drogą w górę, zostawiając powoli Jizerkę za sobą.
Mijane pojedyncze domy przyciągają oko.
Zawalony samochodami duży parking i znak kończący miejscowość.
Z wielu biegnących od Jizerki szlaków wybraliśmy... szosę na południe. Przez pewien odcinek szliśmy asfaltem, po czym z lewej strony wyskoczyła szeroka ścieżka dzielona między pieszych i narciarzy.
Na skraju lasu pojawił się żółty szlak, biegnący obok samotnego řopika. Przedwojennych schronów jest w okolicy sporo, lecz większość kryje się wśród drzew.
Czasem potrzebna była czarodziejska różdżka, żeby odnaleźć właściwy kierunek .
Znów wchodzimy między zabudowania - to przysiółek Polubný (Polaun). Większość domów pochodzi sprzed dziesiątek lat.
Nie spiesząc się docieramy do dworca kolejowego w Kořenovie (Bad Wurzelsdorf). Senna okolica wydaje się mieć dziwny, sympatyczny klimat.
Wyremontowana lokomotywownia będąca obecnie częścią muzeum.
Jedyna w Czechach kolejka górnicza o rozstawie jedynie 450 milimetrów. Tyle znalazłem w internecie, na żywo wszystko jeszcze zasypane.
Na dworcu w Kořenovie brak kasy, lecz działa niewielkie muzeum poświęcone Kolei Izerskiej, a konkretnie odcinkowi do Tanvaldu, na którym znajduje się trzecia zębata szyna (nachylenie sięga tutaj 5,8%). Do 1958 roku Kořenov był ostatnim czeskim przystankiem przed granicą.
Do samego muzeum nie zaglądamy (tzn. ja wchodzę na chwilę spytać się o kilka rzeczy), lecz już sama poczekalnia wygląda jakby czas się w niej zatrzymał.
Wpadłem na sprytny pomysł, aby wysiąść w Harrachovie i jeszcze tam zajrzeć do dworcowej knajpki. Jest tylko jeden problem: prawie nie mamy już koron, a nie wiemy, czy Harrachov przyjmuje złotówki. Kartami na pewno płacić tam się nie da...
Podjeżdża pociąg. Podobnie jak wczoraj jest to jednostka motorowa 840, zwana popularnie Regio Spider. Wyprodukowana przez firmę Stadler, używana jest głównie na tej linii. Kupujemy bilety jedynie do następnej stacji.
Skład wolnooo wtacza się na peron w Harrachovie i staje na jego końcu. Za daleko do knajpy, nie zdążymy tam pobiec i sprawdzić, czy można płacić złotówkami!
Mija minuta. Potem kolejna. Cholera, może zdążylibyśmy?! Otwieram drzwi i pytam się konduktorkę:
- Jak długo będzie tu stał?
- Do 15.57.
- To ile czasu?
- Mamy dwie minuty - odpowiada.
Zrzucam plecak i zostawiam go Bastkowi w środku, po czym pędzę jak szalony do dworca. Wpadam do środka, otrzymuję potwierdzenie, że złotówki przyjmują. Równie wariacki bieg z powrotem do pociągu. Do zdumionej pani konduktor mówię:
- Zostajemy tu na piwo. Przyjmują złotówki, a my już nie mamy koron. Do Polski pojedziemy następnym połączeniem
- Aaa, to także ze mną - uśmiecha się babka .
Skład odjeżdża, my na spokojnie siadamy w lokalu, który znamy od wczoraj. Towarzystwa dotrzymuje nam wielki jaszczur aresztowany w terrarium przymocowanym do ściany oraz rybki.
Pociągi na tej linii kursują co dwie godziny, jednak już po godzinie facet z obsługi informuje nas, że zamykają. Wcześniej niż się deklarują, ale co zrobić? Bierzemy kilka rzeczy na wynos i siadamy pod drewnianą wiatą w promieniach przygrzewającego słoneczka.
Z nudów spaceruję po okolicy przyglądając się temu i owemu, a także początkowi zielonego szlaku prowadzącego do schroniska Orle.
Gdy pociąg wreszcie przyjeżdża zostajemy przywitani przez "naszą" konduktorkę:
- Piwo smakowało? - pyta z uśmiechem.
- Pewnie.
- To dobrze .
Podróż nie trwa długo, docieramy do stacji Szklarska Poręba Górna. Całkiem ładny budynek dworcowy tu mają, chyba niedawno go wyremontowano.
Spod dworca rozciąga się imponujący widok na Karkonosze, zwłaszcza Szrenicę. Wydaje się, że byliśmy tam wczoraj...
Hej, przecież byliśmy tam właśnie wczoraj . Jednak bez tak czystego nieba...
Pozostało nam odszukać samochód i wrócić do domu.
Prawdopodobnie to ostatni tej wiosny opis górskiej wyprawy w klimatach zimowych, bo temperatura poszła ostro do góry i zaczęła topić śnieg.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 15 gości