19-22.02.2018 Miłe złego początki w Bieszczadach
19-22.02.2018 Miłe złego początki w Bieszczadach
W niedzielę wróciłam z Beskidu Żywieckiego i zgodnie z założeniami spakowałam się, by w poniedziałek wyruszyć w Bieszczady. O ile droga samochodem trwa dosyć krótko, o tyle podróż autobusem zamienia się już w 7-8-godzinną trasę. Tak też było i tym razem.
W związku z tym, że wyruszyłam o poranku, to ok. 14.30 byłam w Ustrzykach Górnych. Przywitały mnie one słońcem, ale prognozy zmieniły się na zdecydowanie gorsze niż do tej pory, więc miał być to ostatni piękny dzień.
Ja jednak byłam trochę zmęczona podróżą i głodna, więc ograniczyłam się tylko do krótkiego spaceru po Ustrzykach, obiadu w zajeździe i rozpakowania bagaży. Ku wieczorowi pogoda wciąż dopisywała, o czym świadczył widok z mojego okna.
We wtorek wstałam o 7:00, żeby zrobić zakupy śniadaniowe, gdyż dzień wcześniej nie było już w sklepie pieczywa. Dzień na razie znów witał ładną pogodą.
Po zjedzeniu śniadania spakowałam się i ruszyłam w kierunku zaplanowanej na ten dzień Tarnicy.
Stwierdziłam, że nawet gdybym miała pokonać pieszo odcinek Ustrzyki Górne - Wołosate (szlak na Tarnicę), to jestem w stanie to zrobić przed zmrokiem, więc żwawo ruszyłam w przód.
Po chwili jednak złapałam stopa - mieszkańca Wołosatego - i z nim udałam się w interesującym mnie kierunku, tym samym oszczędzając sobie dreptania po asfalcie.
Budki stoją jak stały, ale w zimie nieczynne, gdyż park zimą nie pobiera opłat.
Szlak wyglądał zachęcająco, udeptany, wygodny.
Wszystko wskazywało na to, że droga będzie przyjemna, a w dodatku na szlaku nie było zupełnie nikogo
Szybko dotarłam do lasu. Do tej pory tylko kilka razy schodziłam tym szlakiem i wydawał się dosyć stromy, ale nie było tak dramatycznie, jak mi się wydawało, że może być
Mimo wszystko czekałam na wyjście z lasu !
W wiacie zrobiłam sobie pierwszy postój herbaciany. Tutaj byłam już zdecydowanie za połową drogi, chociaż jeszcze została do zdobycia wysokość, stąd pod względem czasowym została mi jeszcze połowa drogi.
W końcu udało się wyjść z lasu!
Słońce ukrywało się za chmurami, które nabrały jego żółtej barwy.
Pojawiło się także ostrzeżenie lawinowe, choć raczej nie ma na tyle śniegu, a poza tym jest dobrze związany, więc zagrożenie raczej niewielkie.
Ale została ostatnia prosta i połonina, czyli teren teoretycznie lawinowy.
Teraz już zapowiadał się cały czas spacer widokowy.
Na czerwonym szlaku widziałam jakąś postać. Zastanawiałam się chwilami, czy tam czegoś nie ma, bo czarny punkcik długo znajdował się w tym samym miejscu, ale później zaczął się jednak przemieszczać, wiec nabrałam pewności, że to pierwszy człowiek, którego widzę dziś w górach
Oboje kierowaliśmy się w stronę Przełęczy pod Tarnicą, zatrzymując się i podziwiając widoki.
Spotkaliśmy się w okolicy przełęczy. Okazało się, że Sergiusz właśnie kończył zimowe GSB, które robił głównie nocując w namiocie, łącznie przez 29 dni, bo nie zawsze warunki pozwalały na robienie długich tras. Podziwiam!
Tutaj pogadaliśmy chwilę i ruszyliśmy każde w swoją stronę - ja na Tarnicę, on na dół.
Nie wyglądało na to, że niebo zaskoczy mnie swoją niebieskością, ale mimo wszystko było ładnie!
I podejście na Tarnicę też jakieś takie zupełnie delikatne i w ogóle nie męczące...
A na górze pustki! Tarnica na wyłączność dla mnie I nie wiało aż tak bardzo jak ciut niżej, więc było całkiem przyjemnie!
W związku z tym nie spieszyłam się, podziwiając widoki w wersji nie wymarzonej, ale zimowej
Udało mi się zrobić sobie zdjęcie, ale ile się gimnsatykowałam przy tym!
Wokół słońca było ładne halo, którego oczywiście na początku w ogóle nie zauważyłam
I połoniny, które chodziły po głowie gdzieś tam na następne dni...
W końcu ruszyłam z miejsca, by iść dalej.
Chociaż nie było to łatwe przy takiej aurze ...
Ale pojawili się jacyś inni ludzie! Zrobiliśmy zatem wymianę
Ja zmierzałam ku Szerokiemu Wierchowi, a oni ku Tarnicy.
Znów nie zatrzymywałam się na przełęczy zbyt długo, ponieważ cały czas myślałam o tym, że jestem sama, więc muszę pilnować siebie i czasu
Wdrapałam się z przełęczy pod górę, więc miałam ładny widok w tył
...czyli na Tarnicę
Zjeżdżał stamtąd jakiś narciarz, który czasem tak szalał, że się przewracał
Widoki wprawdzie bardzo podobne do tych z Tarnicy, ale i tak co krok się zatrzymywałam ;d
Jeszcze selfie, które zdecydowanie łatwiej sobie zrobić, chociaż teraz patrzę, że trochę krzywe ;d
...i znów wzrok w tył.
I w bok ;d
Ta jednokolorowość nawet mi się podobała
A przed sobą ciągle miałam Połoninę Caryńską i Wetlińską
Wzdłuż tyczek szło się bardzo wygodnie, bo szlak był udeptany, ale wystarczyło zejść odrobinę w bok, żeby się zapadać
Po drodze mijałam raptem kilka osób.
Cały czas szłam podziwiając widoki i zakładając, że raki założę dopiero w lesie..
Okazało się jednak, że musiałam zrobić to wcześniej, bo gdy droga zaczęła stromo schodzić w dół, przestało być wygodnie i bezpiecznie
Halo!
Zostało mi niecałe 1,5h drogi i mnóstwo czasu do zmierzchu, więc uskuteczniłam wleczenie się
Dłuższą przerwę postanowiłam jednak zrobić dopiero we wiacie, a tymczasem maszerowałam przez las.
Wiata powitała mnie uśmiechem.
...i spędziłam w niej blisko pół godziny, po czym dalej krok za krokiem powoli maszerowałam w dół...
Na dole jak zwykle wskoczyłam na obiad do zajazdu, poczytałam książkę, posłuchałam muzyki i poszłam do spania, czekając na następny dzień. Niestety miało być coraz gorzej... Ale o tym jutro, bo dzisiaj kończę ferie koncertem <3
W związku z tym, że wyruszyłam o poranku, to ok. 14.30 byłam w Ustrzykach Górnych. Przywitały mnie one słońcem, ale prognozy zmieniły się na zdecydowanie gorsze niż do tej pory, więc miał być to ostatni piękny dzień.
Ja jednak byłam trochę zmęczona podróżą i głodna, więc ograniczyłam się tylko do krótkiego spaceru po Ustrzykach, obiadu w zajeździe i rozpakowania bagaży. Ku wieczorowi pogoda wciąż dopisywała, o czym świadczył widok z mojego okna.
We wtorek wstałam o 7:00, żeby zrobić zakupy śniadaniowe, gdyż dzień wcześniej nie było już w sklepie pieczywa. Dzień na razie znów witał ładną pogodą.
Po zjedzeniu śniadania spakowałam się i ruszyłam w kierunku zaplanowanej na ten dzień Tarnicy.
Stwierdziłam, że nawet gdybym miała pokonać pieszo odcinek Ustrzyki Górne - Wołosate (szlak na Tarnicę), to jestem w stanie to zrobić przed zmrokiem, więc żwawo ruszyłam w przód.
Po chwili jednak złapałam stopa - mieszkańca Wołosatego - i z nim udałam się w interesującym mnie kierunku, tym samym oszczędzając sobie dreptania po asfalcie.
Budki stoją jak stały, ale w zimie nieczynne, gdyż park zimą nie pobiera opłat.
Szlak wyglądał zachęcająco, udeptany, wygodny.
Wszystko wskazywało na to, że droga będzie przyjemna, a w dodatku na szlaku nie było zupełnie nikogo
Szybko dotarłam do lasu. Do tej pory tylko kilka razy schodziłam tym szlakiem i wydawał się dosyć stromy, ale nie było tak dramatycznie, jak mi się wydawało, że może być
Mimo wszystko czekałam na wyjście z lasu !
W wiacie zrobiłam sobie pierwszy postój herbaciany. Tutaj byłam już zdecydowanie za połową drogi, chociaż jeszcze została do zdobycia wysokość, stąd pod względem czasowym została mi jeszcze połowa drogi.
W końcu udało się wyjść z lasu!
Słońce ukrywało się za chmurami, które nabrały jego żółtej barwy.
Pojawiło się także ostrzeżenie lawinowe, choć raczej nie ma na tyle śniegu, a poza tym jest dobrze związany, więc zagrożenie raczej niewielkie.
Ale została ostatnia prosta i połonina, czyli teren teoretycznie lawinowy.
Teraz już zapowiadał się cały czas spacer widokowy.
Na czerwonym szlaku widziałam jakąś postać. Zastanawiałam się chwilami, czy tam czegoś nie ma, bo czarny punkcik długo znajdował się w tym samym miejscu, ale później zaczął się jednak przemieszczać, wiec nabrałam pewności, że to pierwszy człowiek, którego widzę dziś w górach
Oboje kierowaliśmy się w stronę Przełęczy pod Tarnicą, zatrzymując się i podziwiając widoki.
Spotkaliśmy się w okolicy przełęczy. Okazało się, że Sergiusz właśnie kończył zimowe GSB, które robił głównie nocując w namiocie, łącznie przez 29 dni, bo nie zawsze warunki pozwalały na robienie długich tras. Podziwiam!
Tutaj pogadaliśmy chwilę i ruszyliśmy każde w swoją stronę - ja na Tarnicę, on na dół.
Nie wyglądało na to, że niebo zaskoczy mnie swoją niebieskością, ale mimo wszystko było ładnie!
I podejście na Tarnicę też jakieś takie zupełnie delikatne i w ogóle nie męczące...
A na górze pustki! Tarnica na wyłączność dla mnie I nie wiało aż tak bardzo jak ciut niżej, więc było całkiem przyjemnie!
W związku z tym nie spieszyłam się, podziwiając widoki w wersji nie wymarzonej, ale zimowej
Udało mi się zrobić sobie zdjęcie, ale ile się gimnsatykowałam przy tym!
Wokół słońca było ładne halo, którego oczywiście na początku w ogóle nie zauważyłam
I połoniny, które chodziły po głowie gdzieś tam na następne dni...
W końcu ruszyłam z miejsca, by iść dalej.
Chociaż nie było to łatwe przy takiej aurze ...
Ale pojawili się jacyś inni ludzie! Zrobiliśmy zatem wymianę
Ja zmierzałam ku Szerokiemu Wierchowi, a oni ku Tarnicy.
Znów nie zatrzymywałam się na przełęczy zbyt długo, ponieważ cały czas myślałam o tym, że jestem sama, więc muszę pilnować siebie i czasu
Wdrapałam się z przełęczy pod górę, więc miałam ładny widok w tył
...czyli na Tarnicę
Zjeżdżał stamtąd jakiś narciarz, który czasem tak szalał, że się przewracał
Widoki wprawdzie bardzo podobne do tych z Tarnicy, ale i tak co krok się zatrzymywałam ;d
Jeszcze selfie, które zdecydowanie łatwiej sobie zrobić, chociaż teraz patrzę, że trochę krzywe ;d
...i znów wzrok w tył.
I w bok ;d
Ta jednokolorowość nawet mi się podobała
A przed sobą ciągle miałam Połoninę Caryńską i Wetlińską
Wzdłuż tyczek szło się bardzo wygodnie, bo szlak był udeptany, ale wystarczyło zejść odrobinę w bok, żeby się zapadać
Po drodze mijałam raptem kilka osób.
Cały czas szłam podziwiając widoki i zakładając, że raki założę dopiero w lesie..
Okazało się jednak, że musiałam zrobić to wcześniej, bo gdy droga zaczęła stromo schodzić w dół, przestało być wygodnie i bezpiecznie
Halo!
Zostało mi niecałe 1,5h drogi i mnóstwo czasu do zmierzchu, więc uskuteczniłam wleczenie się
Dłuższą przerwę postanowiłam jednak zrobić dopiero we wiacie, a tymczasem maszerowałam przez las.
Wiata powitała mnie uśmiechem.
...i spędziłam w niej blisko pół godziny, po czym dalej krok za krokiem powoli maszerowałam w dół...
Na dole jak zwykle wskoczyłam na obiad do zajazdu, poczytałam książkę, posłuchałam muzyki i poszłam do spania, czekając na następny dzień. Niestety miało być coraz gorzej... Ale o tym jutro, bo dzisiaj kończę ferie koncertem <3
Ostatnio zmieniony 2018-02-24, 17:26 przez nes_ska, łącznie zmieniany 2 razy.
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
Sergiuszowi mogłaś doradzić, że GSB leci przez Halicz do Wołosatego oraz namówić go do spaceru na Tarnicę.
Polecam nocleg w Stajni w Wołosatem, skąd można zrobić pętelkę przez Tarnicę i Halicz.
Miałaś wyjątkowo ładnie przetarty szlak.
Polecam nocleg w Stajni w Wołosatem, skąd można zrobić pętelkę przez Tarnicę i Halicz.
Miałaś wyjątkowo ładnie przetarty szlak.
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Myślę, że on akurat to dobrze wiedział. Ja nie byłam zainteresowana pętlą przez Halicz, bo szlak tam był nieprzetarty, a chciałam, żeby było jak najbezpieczniej dla mnie. Zresztą wieczorem spotkaliśmy się z Sergiuszem i trochę pogadaliśmy o jego szalonej dla mnie wyprawie;)
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
Pisząc "na dół" odczytałem, że udał się w dół do Wołosatego. W okolicy Halicza dmucha z reguły dużo mocniej niż na Tarnicy.
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Prognozy za środę sprawdzały się już od samego rana. Obudziłam się, a na zewnątrz sypało i było dosyć mgliście.
W związku z tym zamiast zbierać się wcześnie z łóżka i dreptać w znane lub nieznane, postanowiłam poleżeć i wymyślić sprawdzian, który zapowiedziałam na kolejną środę. Z łóżka wstałam dopiero o 9.00 i wtedy już wymyśliłam, że dostanę się do Bacówki PTTK pod Małą Rawką.
Nadal sypało, choć chwilami nawet próbowało zza tych gęstych chmur świecić słońce.
Droga była mało sympatyczna i zupełnie nieodśnieżona. Wyglądało na to, że mogę długo czekać na stopa.
No cóż. Stwierdziłam, że ostatecznie po prostu przejdę się kawałek, a jak mi się sprzykrzy, to zawrócę z powrotem do Ustrzyk.
Tak też zrobiłam. Mijając wejście na niebieski szlak w kierunku Wielkiej Rawki, widziałam, że jest nieprzetarty, więc ani myślałam tam się wybierać.
W końcu udało mi się złapać stopa. Zatrzymał mi się strażnik parku, który podwiózł mnie pod zielony szlak
Pogoda nie była zachwycająca, więc utwierdzałam się w przekonaniu, że pójdę tylko do bacówki (zwłaszcza że mogło się okazać, iż z powrotem będę musiała przejść ten cały asfalt piechotą).
Połonina Caryńska zaledwie majaczyła w tle.
A już do dalszych widokach można było zapomnieć...
Do bacówki oczywiście doszłam dość szybko, bo to raptem kawałek drogi, w dodatku prawie płaskiej.
Przywitał mnie oczywiście ich psiak
Odprowadził mnie aż do drzwi schroniska i wszedł ze mną do środka.
...a tam pozostali mieszkańcy
Zamówiłam naleśniki, grzańca i wreszcie udało mi się kupić jakąś książkę na zimowe popołudnia, bo zapomniałam wziąć z domu (Swoją drogą bardzo mi się podoba. Przeczytałam już część o Bojkach i teraz czytam o Żydach zamieszkujących w dawnych czasach Bieszczady).
W bacówce posiedziałam 1,5 godziny. O 13.00 ruszyłam z powrotem na dół.
W pogodzie niewiele się zmieniło, więc tym bardziej nie chciało mi się iść na Małą Rawkę, aby oglądać mgłę
Po drodze minęli mnie GOPRowcy, którzy byli wcześniej w bacówce w celu uzupełnienia płynów
Chłopaki pędęm dotarli na dół, ja natomiast powoli doszłam, uważając, żeby się nie poślizgnąć, bo nie chciało mi się zakładać raczków
Dopiero schodząc zauważyłam na parkingu samochód
Ruszyłam z powrotem do Ustrzyk...
Dopiero po przejściu paru kilometrów udało mi się złapać stopa z miłą dziewczyną za kierownicą.
Wskoczyłam do sklepu, a następnie do Domu Rekolekcyjnego, skąd nie wyściubiłam nosa aż do następnego dnia. Jedynie wyjrzałam przez okno, a tam przez chwilę nawet się próbowało rozpogadzać...
Nie trwało to jednak bardzo długo i jeszcze przed zmrokiem chmury osnuły całe niebo. Tymczasem ja spędziłam wieczór czytając książkę i popijając ciepłą herbatę...
W związku z tym zamiast zbierać się wcześnie z łóżka i dreptać w znane lub nieznane, postanowiłam poleżeć i wymyślić sprawdzian, który zapowiedziałam na kolejną środę. Z łóżka wstałam dopiero o 9.00 i wtedy już wymyśliłam, że dostanę się do Bacówki PTTK pod Małą Rawką.
Nadal sypało, choć chwilami nawet próbowało zza tych gęstych chmur świecić słońce.
Droga była mało sympatyczna i zupełnie nieodśnieżona. Wyglądało na to, że mogę długo czekać na stopa.
No cóż. Stwierdziłam, że ostatecznie po prostu przejdę się kawałek, a jak mi się sprzykrzy, to zawrócę z powrotem do Ustrzyk.
Tak też zrobiłam. Mijając wejście na niebieski szlak w kierunku Wielkiej Rawki, widziałam, że jest nieprzetarty, więc ani myślałam tam się wybierać.
W końcu udało mi się złapać stopa. Zatrzymał mi się strażnik parku, który podwiózł mnie pod zielony szlak
Pogoda nie była zachwycająca, więc utwierdzałam się w przekonaniu, że pójdę tylko do bacówki (zwłaszcza że mogło się okazać, iż z powrotem będę musiała przejść ten cały asfalt piechotą).
Połonina Caryńska zaledwie majaczyła w tle.
A już do dalszych widokach można było zapomnieć...
Do bacówki oczywiście doszłam dość szybko, bo to raptem kawałek drogi, w dodatku prawie płaskiej.
Przywitał mnie oczywiście ich psiak
Odprowadził mnie aż do drzwi schroniska i wszedł ze mną do środka.
...a tam pozostali mieszkańcy
Zamówiłam naleśniki, grzańca i wreszcie udało mi się kupić jakąś książkę na zimowe popołudnia, bo zapomniałam wziąć z domu (Swoją drogą bardzo mi się podoba. Przeczytałam już część o Bojkach i teraz czytam o Żydach zamieszkujących w dawnych czasach Bieszczady).
W bacówce posiedziałam 1,5 godziny. O 13.00 ruszyłam z powrotem na dół.
W pogodzie niewiele się zmieniło, więc tym bardziej nie chciało mi się iść na Małą Rawkę, aby oglądać mgłę
Po drodze minęli mnie GOPRowcy, którzy byli wcześniej w bacówce w celu uzupełnienia płynów
Chłopaki pędęm dotarli na dół, ja natomiast powoli doszłam, uważając, żeby się nie poślizgnąć, bo nie chciało mi się zakładać raczków
Dopiero schodząc zauważyłam na parkingu samochód
Ruszyłam z powrotem do Ustrzyk...
Dopiero po przejściu paru kilometrów udało mi się złapać stopa z miłą dziewczyną za kierownicą.
Wskoczyłam do sklepu, a następnie do Domu Rekolekcyjnego, skąd nie wyściubiłam nosa aż do następnego dnia. Jedynie wyjrzałam przez okno, a tam przez chwilę nawet się próbowało rozpogadzać...
Nie trwało to jednak bardzo długo i jeszcze przed zmrokiem chmury osnuły całe niebo. Tymczasem ja spędziłam wieczór czytając książkę i popijając ciepłą herbatę...
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
Od razu mi się wydawało, że miejscówka to nie pensjonat czy Hotel Górski, lecz coś bliskie duchowemu wzmocnieniu.
Ów zaśnieżony samochód to może autko dla ludu zaginione w akcji w Krakowie - pisał o nim kiedyś cc. Być może wybrali się w Bieszczady, dali sobie w palnik i wrócili do grodu Kraka autostopem lub busem. Historia zna podobne przypadki, np. Holoubkowie raz zostawili bagaże przy garażu (może uznali, że nie są im potrzebne), innym razem wrócili do domu zapominając, że wyjeżdżali autem - tacy byli zakochani.
Sam nie miałbym odwagi ruszyć na bieszczadzkie bezdroża, bo zaraz by na mnie czyhała cyganeczka na rowerze albo nimfomanki na połoninie - ceper może mniej zobaczy, ale nie zginie.
Ów zaśnieżony samochód to może autko dla ludu zaginione w akcji w Krakowie - pisał o nim kiedyś cc. Być może wybrali się w Bieszczady, dali sobie w palnik i wrócili do grodu Kraka autostopem lub busem. Historia zna podobne przypadki, np. Holoubkowie raz zostawili bagaże przy garażu (może uznali, że nie są im potrzebne), innym razem wrócili do domu zapominając, że wyjeżdżali autem - tacy byli zakochani.
Sam nie miałbym odwagi ruszyć na bieszczadzkie bezdroża, bo zaraz by na mnie czyhała cyganeczka na rowerze albo nimfomanki na połoninie - ceper może mniej zobaczy, ale nie zginie.
Ostatnio zmieniony 2018-02-25, 19:28 przez ceper, łącznie zmieniany 1 raz.
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Na czwartek nie zapowiadano poprawy pogody. Faktycznie od samego rana sypał śnieg, ciut drobniejszy niż dzień wcześniej, ale nie było szans na pogodne, niebieskie niebo. W związku z tym postanowiłam podreptać do Chatki Puchatka, a właściwie Schronu BdPN-u.
Jak zwykle wskoczyłam do sklepu po zakupy, a później ruszyłam pod znak, który oznaczał koniec terenu zabudowanego.
Tam postanowiłam najpóźniej do 10.00 czekać na autostop, a jeśli bym go nie złapała, zamierzałam się po prostu wrócić. Dałam sobie niecałą godzinę. Okazało się, że udało się to ciut wcześniej, więc już przed 10.00 byłam na Przełęczy Wyżnej.
Nie zakładałam żadnych raczków ani stuptutów (choć te później w pewnym momencie by się bardzo przydały). Wzięłam tylko kijki i w drogę.
Widać było, że dzisiaj ktoś tędy szedł, chociaż nie było wielu śladów. Za mną jeszcze miała iść ta rodzinka, która mnie podwoziła. Oni sobie jeszcze wyciągali różne rzeczy, natomiast ja już drapałam się w górę.
Coś się jeszcze przebijało, ale szczyty gór były całe we mgle.
Miało to w sumie swój urok. Zwłaszcza że w pierwszy dzień wędrówki nie miałam zabielonych drzew na dole, a tutaj od startu było bielusieńko
Na szlaku znów cisza i spokój. Ani nikt mnie nie wyprzedzał, ani też nie wracał na dół.
W końcu weszłam w gęstszy las i nim już miałam iść aż do połoniny.
Przy odbiciu czarnego szlaku spotkałam dwie osoby, które stamtąd przyszły, ale na górę nie dotarły, pewnie zrezygnowały bliżej góry.
Ja natomiast dalej realizowałam to, co sobie wymyśliłam.
Tuż przed ostatnią prostą pojawiła się solidniejsza mgła. Tutaj też szlak był najgorszy, bo było sporo nawianego śniegu, w którym się grzęzło. To tu właśnie przydałyby mi się stuptuty. Wprawdzie odcinek był krótki, ale śnieg zdążył mi powlatywać do butów
W końcu wyszłam z lasu i droga już zrobiła się wygodniejsza, bo wydeptana, ale spacer odbywał się od tyczki do tyczki.
Widok w kierunku lasu, z którego wyszłam:
I marsz w stronę chatki...
Po drodze wyminął mnie jeden pan, który stwierdził, że widząc iż ktoś (czyli ja) jeszcze idzie, też nie zawrócił, tylko postanowił dojść.
No cóż. Widok spod chatki nie powalał, ale sam widok chatki był fajny
I tego, co obok...
Weszłam do schronu na jakiś czas, żeby napić się ciepłej herbaty i zjeść batonika.
W środku nie było nikogo, więc na wrzątek nie można było liczyć. Dobrze, że miałam swój termos. Nie bez powodu Chatka Puchatka zmieniła nazwę na Schron BdPN-u Po jakimś czasie doszła do naszej dwójki ta rodzina, która mnie podwoziła. Chwilę pogadaliśmy, oni liczyli na jakieś przejaśnienia. Ja natomiast postanowiłam schodzić na dół nie licząc na cuda.
Kolejny raz ruszyłam w drogę od tyczki do tyczki.
Przejście połoniny w takiej aurze byłoby w moim mniemaniu głupotą. Czerwony szlak w kierunku Brzegów był nieprzetarty, a poza tym ten górny odcinek mnie trochę zniechęcał. W związku z tym schodziłam znów żółtym szlakiem. Po drodze mijałam śmiałków, którzy wychodzili
Po wejściu do lasu spotkałam jeszcze dwie rodziny z sankami i dupolotami, mimo iż BdPN wydał zakaz zjeżdżania na takowych na terenie parku. No cóż... Na górze pewnie wiele nie poszaleli, zatem chyba zamierzali później zjeżdżać przez las. Ja natomiast tym razem już w stuptutach i raczkach schodziłam na dół.
Teraz mgła była chyba jeszcze większa niż wcześniej
Miało to jednak wciąż swój urok.
Na dole już nie było żadnych prześwitów
Złapałam stopa z przełęczy, ale tylko do Brzegów Górnych. Stąd pieszo doszłam nieco za Przełęcz Wyżniańską, bo nic nie jechało...
Po drodze mijałam samochód, który wpadł do rowu, ale ludzie jadący terenówkami w stronę Brzegów, zaczęli mu pomagać.
Ja natomiast wreszcie złapałam stopa, którym dotarłam do Ustrzyk Górnych.
Wieczorem przyjechała duża grupa moich znajomych, która namawiała mnie, abym została aż do niedzieli, mimo że planowałam już wracać. Czemu zatem wróciłam?
W piątek o 7:30 zapukała do mojego pokoju policja, pytając: "Co pani robiła w środę?". Ja oczywiście otwarłam w najkrótszej piżamie świata, totalnie rozczochrana i niespodziewająca się gości o tej wspaniałej godzinie. Kiedy zaczęłam relacjonować i doszłam do momentu mojego popołudniowego środowego stopa, okazało się, że dziewczyna, która mnie wzięła, zgłosiła kradzież tableta i niestety ja byłam podejrzaną. Wiązało się to najpierw z przesłuchaniem, a później z przeszukaniem mojego plecaka, pokoju, łóżka i wszystkiego, co było w moim zasięgu. Była to dla mnie niesamowicie przykra sytuacja, bo o ile spodziewałabym się, że może mi ktoś zrobić krzywdę - w końcu nigdy nie wiesz, kto ci się zatrzyma - o tyle w życiu nie przewidziałabym takiej sytuacji, w jakiej się znalazłam. Panowie byli bardzo mili, ale ja oczywiście już pod koniec się rozpłakałam i postanowiłam jak najszybciej wyjechać z tego miejsca. Udało mi się zdążyć na autobus o 9.50. Po rozmowie z moją mamą się trochę wyciszyłam i uspokoiłam, a niesamowicie ucieszyłam się, kiedy dotarłam do domu, do mojej strefy komfortu, dostałam ciepłą herbatę i ciepłe słowo. Cóż. Okazuje się, że różne rzeczy mogą cię zaskoczyć w podróży :O
Już zatem miałam do czynienia z leskim 997 i 999 Tylko leska straż mnie nie poznała... :O
Jak zwykle wskoczyłam do sklepu po zakupy, a później ruszyłam pod znak, który oznaczał koniec terenu zabudowanego.
Tam postanowiłam najpóźniej do 10.00 czekać na autostop, a jeśli bym go nie złapała, zamierzałam się po prostu wrócić. Dałam sobie niecałą godzinę. Okazało się, że udało się to ciut wcześniej, więc już przed 10.00 byłam na Przełęczy Wyżnej.
Nie zakładałam żadnych raczków ani stuptutów (choć te później w pewnym momencie by się bardzo przydały). Wzięłam tylko kijki i w drogę.
Widać było, że dzisiaj ktoś tędy szedł, chociaż nie było wielu śladów. Za mną jeszcze miała iść ta rodzinka, która mnie podwoziła. Oni sobie jeszcze wyciągali różne rzeczy, natomiast ja już drapałam się w górę.
Coś się jeszcze przebijało, ale szczyty gór były całe we mgle.
Miało to w sumie swój urok. Zwłaszcza że w pierwszy dzień wędrówki nie miałam zabielonych drzew na dole, a tutaj od startu było bielusieńko
Na szlaku znów cisza i spokój. Ani nikt mnie nie wyprzedzał, ani też nie wracał na dół.
W końcu weszłam w gęstszy las i nim już miałam iść aż do połoniny.
Przy odbiciu czarnego szlaku spotkałam dwie osoby, które stamtąd przyszły, ale na górę nie dotarły, pewnie zrezygnowały bliżej góry.
Ja natomiast dalej realizowałam to, co sobie wymyśliłam.
Tuż przed ostatnią prostą pojawiła się solidniejsza mgła. Tutaj też szlak był najgorszy, bo było sporo nawianego śniegu, w którym się grzęzło. To tu właśnie przydałyby mi się stuptuty. Wprawdzie odcinek był krótki, ale śnieg zdążył mi powlatywać do butów
W końcu wyszłam z lasu i droga już zrobiła się wygodniejsza, bo wydeptana, ale spacer odbywał się od tyczki do tyczki.
Widok w kierunku lasu, z którego wyszłam:
I marsz w stronę chatki...
Po drodze wyminął mnie jeden pan, który stwierdził, że widząc iż ktoś (czyli ja) jeszcze idzie, też nie zawrócił, tylko postanowił dojść.
No cóż. Widok spod chatki nie powalał, ale sam widok chatki był fajny
I tego, co obok...
Weszłam do schronu na jakiś czas, żeby napić się ciepłej herbaty i zjeść batonika.
W środku nie było nikogo, więc na wrzątek nie można było liczyć. Dobrze, że miałam swój termos. Nie bez powodu Chatka Puchatka zmieniła nazwę na Schron BdPN-u Po jakimś czasie doszła do naszej dwójki ta rodzina, która mnie podwoziła. Chwilę pogadaliśmy, oni liczyli na jakieś przejaśnienia. Ja natomiast postanowiłam schodzić na dół nie licząc na cuda.
Kolejny raz ruszyłam w drogę od tyczki do tyczki.
Przejście połoniny w takiej aurze byłoby w moim mniemaniu głupotą. Czerwony szlak w kierunku Brzegów był nieprzetarty, a poza tym ten górny odcinek mnie trochę zniechęcał. W związku z tym schodziłam znów żółtym szlakiem. Po drodze mijałam śmiałków, którzy wychodzili
Po wejściu do lasu spotkałam jeszcze dwie rodziny z sankami i dupolotami, mimo iż BdPN wydał zakaz zjeżdżania na takowych na terenie parku. No cóż... Na górze pewnie wiele nie poszaleli, zatem chyba zamierzali później zjeżdżać przez las. Ja natomiast tym razem już w stuptutach i raczkach schodziłam na dół.
Teraz mgła była chyba jeszcze większa niż wcześniej
Miało to jednak wciąż swój urok.
Na dole już nie było żadnych prześwitów
Złapałam stopa z przełęczy, ale tylko do Brzegów Górnych. Stąd pieszo doszłam nieco za Przełęcz Wyżniańską, bo nic nie jechało...
Po drodze mijałam samochód, który wpadł do rowu, ale ludzie jadący terenówkami w stronę Brzegów, zaczęli mu pomagać.
Ja natomiast wreszcie złapałam stopa, którym dotarłam do Ustrzyk Górnych.
Wieczorem przyjechała duża grupa moich znajomych, która namawiała mnie, abym została aż do niedzieli, mimo że planowałam już wracać. Czemu zatem wróciłam?
W piątek o 7:30 zapukała do mojego pokoju policja, pytając: "Co pani robiła w środę?". Ja oczywiście otwarłam w najkrótszej piżamie świata, totalnie rozczochrana i niespodziewająca się gości o tej wspaniałej godzinie. Kiedy zaczęłam relacjonować i doszłam do momentu mojego popołudniowego środowego stopa, okazało się, że dziewczyna, która mnie wzięła, zgłosiła kradzież tableta i niestety ja byłam podejrzaną. Wiązało się to najpierw z przesłuchaniem, a później z przeszukaniem mojego plecaka, pokoju, łóżka i wszystkiego, co było w moim zasięgu. Była to dla mnie niesamowicie przykra sytuacja, bo o ile spodziewałabym się, że może mi ktoś zrobić krzywdę - w końcu nigdy nie wiesz, kto ci się zatrzyma - o tyle w życiu nie przewidziałabym takiej sytuacji, w jakiej się znalazłam. Panowie byli bardzo mili, ale ja oczywiście już pod koniec się rozpłakałam i postanowiłam jak najszybciej wyjechać z tego miejsca. Udało mi się zdążyć na autobus o 9.50. Po rozmowie z moją mamą się trochę wyciszyłam i uspokoiłam, a niesamowicie ucieszyłam się, kiedy dotarłam do domu, do mojej strefy komfortu, dostałam ciepłą herbatę i ciepłe słowo. Cóż. Okazuje się, że różne rzeczy mogą cię zaskoczyć w podróży :O
Już zatem miałam do czynienia z leskim 997 i 999 Tylko leska straż mnie nie poznała... :O
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
I teraz pytanie - czy rzucenie bezpodstawnego oskarzenia na niewinną osobe i narazenie jej na stres i nieprzyjemnosci pozostaje bezkarne? Bo to chyba troche nie w porzadku...
Bo co - jak jestem np. w schronisku i jakas osoba mi nie przypadnie do gustu to tylko zgłosic na policje ze mnie okradła, pobiła, molestowała - i co od razu zrobią jej wjazd na chate i przeszukanie? Jak ktos jest złym czlowiekiem to moze sie tak bawic co chwile - i jest to dozwolone? i nie ma z tej racji zadnych konsekwencji?
Nie wiem - ja bym na twoim miejscu chyba tego tak nie zostawiła....
Pora na jakis bieszczadzki zlot z ogniskiem
Bo co - jak jestem np. w schronisku i jakas osoba mi nie przypadnie do gustu to tylko zgłosic na policje ze mnie okradła, pobiła, molestowała - i co od razu zrobią jej wjazd na chate i przeszukanie? Jak ktos jest złym czlowiekiem to moze sie tak bawic co chwile - i jest to dozwolone? i nie ma z tej racji zadnych konsekwencji?
Nie wiem - ja bym na twoim miejscu chyba tego tak nie zostawiła....
Już zatem miałam do czynienia z leskim 997 i 999 Tylko leska straż mnie nie poznała... :O
Pora na jakis bieszczadzki zlot z ogniskiem
Ostatnio zmieniony 2018-02-25, 23:44 przez buba, łącznie zmieniany 2 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 24 gości