Zachodnie pasma
Zachodnie pasma
Śnieżka góruje nad okolicą
Jeszcze parę dni przed wyjazdem miały być Bieszczady i okolice granicy z Ukrainą, a skończyło się na Karkonoszach i Górach Izerskich przy zachodniej granicy.
Wypad nastawiony na odpoczynek, ruszamy w piątek po mojej pracy i o 20 meldujemy się w Kostrzycy, gdzie mamy zarezerwowany nocleg. Przez cały urlop ani razu nie włączyliśmy budzika… piękna sprawa!
W sobotę ciśniemy na najwyższe wzniesienie w okolicy – Śnieżkę 1602 m n.p.m. Nie jedziemy tak jak normalnie 2 godziny w góry, a zaledwie 5 minut do Karpacza, ale i tak dostaję rano pierwszą pamiątkę z wyjazdu o wartości 100 zł. Po dojechaniu zaopatrzeniu się w lokalnych marketach i znalezieniu miejsca parkingowego ruszamy z Karpacza czarnym szlakiem na przełęcz Sowią. Po drodze mijamy stado skacowanych niebieskich delfinów, parę w pidżamach (kobieta dodatkowo w japonkach), a w drodze powrotnej szpiega z krainy deszczowców. Dodam, że tego dnia mocno wiało, a temperatura oscylowała w okolicach 5 stopni, na początku z pidżamowców się trochę chichraliśmy, ale jak zobaczyliśmy, że zasuwają niemalże naszym tempem i idą na górę, nabraliśmy szacunku. Ja bym chyba zamarzł. Z Sowiej Przełęczy podchodzimy na pobliski Skalny Stół, skąd mamy piękny widok na Jested i Śnieżkę. Wiatr próbuje nam urwać głowę, więc szybko schodzimy, ale skoro tutaj tak wieje, to co będzie ponad 300 metrów wyżej? Po drodze na nasz główny cel zaglądamy (dosłownie) do schroniska Jelenka, ale tłumy turystów przekonują nas, że lepiej się rozłożyć z kabanosami za schroniskiem, niż stać w kolejce do bufetu. Po drugim śniadaniu idziemy dalej, dziesiątki, a może nawet setki schodów i stopni, im niższa kosówka, tym mocniej wiatr daje się we znaki, a od połowy Czarnego Grzbietu jesteśmy już całkowicie odsłonięci. Widoki fajne, tylko aparat ciężko utrzymać. Na szczycie meldujemy się zgodnie z czasem mapowym, nieźle, biorąc pod uwagę fakt, że pierwsze niecałe 2 km Norbert pokonał na nogach, 20 kg na plecach, wiatr i leżenie obok schroniska. Sam szczyt rozczarował dosyć mocno swoim skomercjalizowaniem, dodatkowo nieudolnym. Kilka budynków, niby schroniska, niby restauracje, kaplica, a żeby kupić coś normalnego do jedzenia, albo usiąść i odpocząć graniczy z cudem. Lepszym rozwiązaniem byłaby pizzeria w stylu tej na górze Żar i resztę rozebrać. Do Schroniska pod Śnieżką (czyli Domu Śląskiego) schodzimy już w takiej kolejce jakiej Giewont w pierwszy weekend wakacji by się nie powstydził. W Domu Śląskim, który jest niemałym schroniskiem przypominającym raczej ośrodek Caritas, albo szkołę, tłum zgromadził się taki, że przejście z jedzeniem przez salę wymagało dużego samozaparcia i cierpliwości, a kuchnia w pewnym momencie podała rozpaczliwy komunikat, że przez pół godziny będzie nieczynna (kilkanaście sekund po tym jak odebrałem nasze zamówienie). Schodziliśmy do Karpacza Białym Jarem… beznadziejny, nudny i niewygodny szlak. Ogólnie Śnieżka i schronisko nie są złe, jest tam po prostu za dużo ludzi. Pewnie fakt, że byliśmy w słoneczną sobotę zrobił swoje, ale kolejka i drogi asfaltowe zepsuły chyba klimat najwyższej góry Czech. Mimowolnie nasuwa mi się skojarzenie z Babią Górą (Królowa Wiatrów vs. Królowa Niepogody) i Królowa Beskidów jest 100 razy lepsza, ale w d*pę dostaliśmy bardziej podchodząc na Śnieżkę. Suma podejść na całej trasie wyniosła 1300 metrów.
ze Skalnego Stołu
Schronisko Jelenka
Po włosach widać jak wiało na szczycie Śnieżki
Widok ze szczytu Śnieżki na Jested
Dom Śląski i po prawej stronie Nad Łomniczką
Kolejki do tarasów widokowych
Schronisko pod Śnieżką nie zalicza się do tych urodziwych
Niedziela miała być jeszcze bardziej odpoczynkowa niż odpoczynkowa sobota, gdzie kółko miało 25,5 km długości, więc pojechaliśmy w Góry Izerskie i zrobiliśmy 30 km. Izery nas urzekły, niewysokie, ale ciekawe, spokojniejsze i trochę odcięte od świata pasmo górskie po którym można się całymi dniami szwędać, lub jeździć na rowerze po niezliczonych przygotowanych trasach. Nasze kółko zaczęło się na przełęczy Szklarskiej, przeszliśmy przez nieczynny kamieniołom kwarcu „Stanisław”, skąd mieliśmy szeroką panoramę na Karkonosze. Następnie znaleźliśmy Wysoką Kopę na którą co prawda nie prowadzi żaden szlak turystyczny, ale znaki i wyraźna ścieżka bez problemu nas zaprowadzą na wierzchołek. Widoków brak, ale, jak to mówią: „Wielka góra zdobyta, z korony jest zdobyta.” Kolejny cel – powrót na szlak i do Chatka Górzystów. Po drodze zachwycamy się wiatami które stoją przy szlaku, wszędzie mogłyby tak wyglądać – okrąg ze ściankami dookoła, jednym wejściem, w środku ławki, stoły, miejsca do spania, a na dachu izolacja z lokalnych chwastów i traw. Droga była długa, jedno miejsce z którego widok otwarł nam szeroko oczy i usta, zejście z Sinych Skałek, a przed nami olbrzymie przestrzenie równin i horyzont zamknięty grzbietami Stogu Izerskiego, Smrka i Izerskim Grzebieniem. W schronisku jesteśmy już tak głodni, że musi odstać swoje w kolejce i zamówić coś. W międzyczasie dowiaduję się, że są tutaj podawane „słynne naleśniki”. Faktycznie sporo ludzi wokół wcina naleśniki, wyglądają apetycznie, więc mówię Ewie, że to będzie chyba dobry wybór. Po półgodzinnym oczekiwaniu na złożenie zamówienia, dostajemy trzy porcje po jednym naleśniku. Jeden naleśnik kosztuje 19 zł, ale to jest coś w stylu shake’a za 5$. Cholera warto, na prawdę dobry! Przy okazji – Szef kuchni ma rewelacyjne podejście do życia i teksów które rzucał, a mogłyby zostać zapisane w ciągu jednego dnia pewnie uzbierałoby się na jakąś małą książkę: „Kakao nie, kakao jest z cukrem, nie będziemy truć dziecka ; Ale gdzie się wam spieszy, to wy macie wolne, a ja jestem w pracy ; Weź widokówkę bez turystów, będziesz miał lepsze wspomnienia ; Jedno piwo chcesz? A za 15 minut znowu będziesz musiał stać w tej kolejce”. Albo rozmowa z turystą:
Turysta: Macie tutaj zimne piwo?
Szef Kuchni: Zimą zawsze.
T: Po co mi zimą, chcę teraz.
SzK: Proszę pana, od 1938 roku nie ma tutaj prądu…
Wracając do zwiedzania, poszliśmy malowniczym szlakiem w stronę schroniska Orle, gdzie kiedyś mieściła się cała osada, ale niestety przyszła wojna, a wiadomo, granica z Niemcami o rzut granatem. Teraz stoi tutaj jeden, za to klimatyczny budynek, gdzie można przy okazji skosztować Likieru Karkonoskiego. Dalsza droga to już mozolne powłóczenie nogami w stronę auta, przy którym meldujemy się o zachodzie słońca.
Widoki z nieczynnej kopalni kwarcu „Stanisław” – pierwsze wzniesienie po lewej to Śnieżka
Trochę inne klimaty
Wykopy robią wrażenie
W wiacie przed atakiem szczytowym na Wysoką Kopę
Wielka góra zdobyta, z korony jest zdobyta
Okolice wierzchołka Wysokiej Kopy
Zejście z Sinych Skałek z widokiem na Stóg Izerski i Smrk
Chatka Górzystów
Olbrzymie przestrzenie otoczone górami
Torfowiska Doliny Izery
Wiata otwarta
Schronisko Orle
Poniedziałek, Ewa z Norbertem spędzają zdobywając (skutecznie) o własnych siłach wodospad Kamieńczyka, ja natomiast bez sił biegam na trasie łózko – kibel. Po południu gdy lepiej się poczułem wietrzymy się jeszcze w kompleksie parkowym Bukowiec.
Widok z Bukowca na Śnieżkę
Wtorek, dzień rozjazdów, deszcz, to zamiast w góry jedziemy oglądać Kolorowe Jeziorka. Nie wiem czy po sezonie wodę z nich spuszczają, czy wysychają mimo padającego deszczu, ale takie kałuże to na większości polskich dróg można znaleźć. Przy trzeciej kałuży zawracamy do domu.
Żółta kałuża
Grota… kiedyś zalana wodą
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 36 gości