Przejście graniczne Sukobin-Muriqan. W kolejce kilkadziesiąt samochodów, kawałek przed budynkami rozdzielają się na kilka rzędów. Wybieram skrajny po prawej. Dojeżdżam do pogranicznika czarnogórskiego.
- Ile osób? - pyta i zaznacza coś na kartce.
- Dwie.
- Dokumenty w porządku?
Macham zwitkiem papierów.
- To jechać - pokazuje ręką.
Funkcjonariusz albański stoi po sąsiedzku. Ten nawet o nic się nie pytał, tylko z uśmiechem wskazał drogę przed siebie. Zero kontroli! Dawno tak mi się nie zdarzyło na granicach poza strefą Schengen!
Po trzech latach wracam do
Albanii. Dotychczas zwiedzałem głównie środkową i południową część kraju, północ to
terra incognita.
Pierwsza wioska zaskakuje: wyjątkowo czysto, opróżnione kosze na śmieci. Wygląda jakbyśmy wjechali do jakiegoś bogatszego kraju niż Czarnogóra. W kolejnej miejscowości wszystko już wraca do albańskiej normy...
.
Od granicy jest kilkanaście kilometrów do
Szkodry (Shkodër, Shkodra) - największego miasta na północy i trzeciego w całym kraju. Jeszcze kilka lat temu wszelkie opisy turystów, którzy przyjeżdżali tą samą trasą co my, wspominały o "kultowym" moście z drewnianym podłożem: wąskim i w kiepskim stanie. Ot, na dzień dobry Albania pokazywała swoje dzikie oblicze. W 2011 roku zastąpiła go nowa, wypasiona konstrukcja wzniesiona w innym miejscu
U góry widać
twierdzę Rosafa, którą za chwilę będziemy zwiedzać. Na razie przyglądam się płynącej spokojnie rzece Buna, która na pewnym odcinku wyznacza granicę z Czarnogórą, a kończy swój bieg w Adriatyku przy słynnej wyspie Ada Bojana. Z wody wystają metalowe konstrukcje służące do połowu ryb.
Na skrzyżowaniu mija mnie żółto-biały Volkswagen Transporter na francuskich blachach. Cieszy oko. Z tyłu napis "Europan Roadtrip" itd.. Teraz bardzo modne jest przykleić sobie coś takiego. To już nie zwykła podróż czy wakacje, ale "Eurotrip, Icetrip, Summertrip". Same tripy, od razu brzmi poważniej
.
Auto zostawiamy pod twierdzą na prywatnym parkingu. Można wyżej, przy samej bramie, ale tam mało miejsca. Można też niżej, za darmo, lecz dowiedzieliśmy się o tym dopiero później.
Do Rozafy musimy trochę poczłapać na śliskim bruku. Bardzo szybko pojawiają się z boku widoki.
Być może najsłynniejszy zabytek Szkodry -
Ołowiany Meczet (Xhamia e Plumbit). Nazwę otrzymał od materiału, którym pokryto kopułę. Wybudowano go w XVIII wieku. Kiedyś miał też minaret, ale dwukrotnie został on niszczony: przez wojska austro-węgierskie i już w okresie komunizmu od uderzenia pioruna.
Przy murach twierdzy facet kasuje wstęp w lekach albo w euro. Leków nie zdążyliśmy wymienić, więc wyciągam walutę europejską, po czym wchodzimy w chłodny korytarz.
Wzgórze, na którym jesteśmy, zostało docenione jako doskonały punkt obronny już w czasach starożytnych: swoją twierdzę mieli tu wybudować Ilirowie, choć w końcu złamali ich Rzymianie. Oglądana przez nas konstrukcja to w dużej mierze dzieło Wenecjan, którzy po śmierci Skanderberga zajęli tą część współczesnej Albanii. W XV wieku bronili się tutaj skutecznie przed wielokrotnie silniejszymi oddziałami Turków i skapitulowali dopiero po podpisaniu traktatu w Stambule.
Inne wielkie oblężenie miało miejsce na przełomie 1912 i 1913 roku, kiedy to w twierdzy i mieście osmańska załoga wraz z albańskimi ochotnikami odpierała ataki wojsk czarnogórskich oraz serbskich. Ostatecznie Turcy wycofali się, a Szkodrę zajęli Czarnogórcy chcący ją włączyć do swojego państwa (mimo, iż Słowianie praktycznie tutaj wówczas nie mieszkali). Dopiero zbrojna interwencja mocarstw spowodowała, że Szkodra znalazła się w granicach nowo utworzonej Albanii.
Zachowało się całkiem sporo z dawnej zabudowy, ale turyści przychodzą tutaj także oglądać panoramę okolicy. Całe miasto jak na dłoni, a w tle góry.
W dole malowniczo płynie Buna nad którą widać wąski stary most - ten słynny, wspominany przez wielu turystów
. Dziś zamknięty jest już dla samochodów i wygląda na to, że pokryto go asfaltem. A z tyłu tafla Jeziora Szkoderskiego.
Wewnątrz twierdzy możemy obejrzeć kilka ciekawych obiektów. Albańczycy ustawili tu i ówdzie tablice z opisami, więc nawet laik może się dowiedzieć paru informacji.
Każda szanująca się forteca powinna mieć swoją świątynię, Rozafa także posiadała: od XIII wieku
kościół św. Stefana, zapewne katolicki, bo takie wyznanie dominowało wówczas w północnej części kraju (było to jeszcze przed islamizacją, która przyszła razem z Turkami). Następnie osmańscy zdobywcy w 1479 zamienili ją w meczet Mehmeda Zdobywcy. Z budynku pozostały ściany oraz podstawa minaretu.
W dodatkowej wewnętrznej cytadeli mieściła się kiedyś siedziba weneckiego zarządcy, a dzisiaj muzeum. Niestety, nie wiemy jakie posiada zbiory, bo życzyli sobie dodatkowy wstęp za tą atrakcję. Takich niespodzianek nie toleruję.
Z boku Turcy dobudowali arsenał, w którym mieści się restauracja.
Dziedziniec cytadeli w całości...
...i wejście do korytarza przydatnego w czasie sekretnej ucieczki poza mury. Śmiałkowie z grona turystów wydostali się jedynie do ślepego pomieszczenia kilka metrów niżej
.
Z murów widoki na południe, równie atrakcyjnie co na północ: zakole rzeki Drin.
Nowy most i stary, metalowy.
W tym miejscu do Drinu wpływa rzeka Kir. Kawałek dalej Drin połączy się z Buną.
Mimo, żeKir jest dopływem, to jego kolorystyka jest silniejsza niż Drinu. Chyba Drin jest płytszy i dlatego ludzie właśnie tam się głównie kąpią.
Resztki murów i ciągnące się na horyzoncie wzgórza, które następnie przechodzą w góry.
Jeszcze rzut oka na miasto.
Wracamy na parking. Między samochodami szaleje wesoła psia banda.
Kolejny dzień spędzamy na leniuchowaniu nad Jeziorem Szkoderskim, kilka kilometrów na północ od miasta, o czym napiszę w kolejnym poście. W niedzielę wracamy do Szkodry. Na jednym z rond wita nas potężnych rozmiarów rzeźba partyzantów. Jeden z nich chyba trzyma w rękach niemiecki pistolet MP 40.
Komunistyczni bojownicy jeszcze kilka lat temu stali w centrum Szkodry, ale zaczęli przeszkadzać. W przeciwieństwie do Polszy nie zostali jednak obaleni przez prawdziwych patriotów, ale strzegą wjazdu do miejscowości od północy.
Mimo dnia wolnego od pracy w mieście panuje ogromny ruch. Znalezienie wolnego miejsca do parkowania graniczy z cudem. Jeżdżę tam i z powrotem, na ślepo, bo oznaczeń oczywiście brak i już tracę nadzieję... W dodatku silnik ma dość upałów i dwukrotnie mi gaśnie podczas jazdy!
W końcu w pewnym oddaleniu od najważniejszych punktów w mieście widzę lukę w rzędzie zaparkowanych samochodów! Nie ma czasu na zastanawianie się, wciskam wóz jak najszybciej. O dziwo, nawet nie ma żadnego zakazu
.
Okazało się, iż zaparkowałem całkiem nieźle, bo na bulwarze Skanderberga, a te zazwyczaj są w centrum. Niedaleko stąd do
archikatedry św. Szczepana (katedralja e Shën Shtjefnit). Jej budowę rozpoczęto w 1858 roku.
Zgodę na nową świątynię dał sułtan i sam wspomógł finansowo. Pieniądze płynęły z całej katolickiej Europy, dołożył się m.in. papież oraz cesarz Franciszek Józef. Kasy jednak ciągle brakowało i oficjalnie otwarto ją dopiero w 1898 roku. Był to wówczas prawdopodobnie największy katolicki kościół na Bałkanach, a dziś chyba nadal posiada palmę pierwszeństwa w Albanii.
W środku może się zmieścić (wraz z miejscami stojącymi) około 6 tysięcy osób. Akurat trwa msza, frekwencja całkiem przyzwoita.
Północna Albania to centrum katolicyzmu, większość mieszkańców stanowią wyznawcy tej religii. W samej Szkodrze odsetek chrześcijan (prawie wszyscy to rzymscy katolicy) wynosi niecałe 49%, natomiast muzułmanów 45%. Współżycie układa się chyba dobrze.
W okresie państwowego ateizmu katedrę zamieniono na halę sportową, odbywały się tu mecze oraz kongresy. Do funkcji religijnej powróciła w 1991 roku.
Przed kościołem rzędy rowerów, którymi dotarli pielgrzymi. Otaczające plac przykościelny budynki wzniesione są we włoskim stylu śródziemnomorskim. W żółtym działa Kolegium Jezuickie.
Boczne uliczki zachęcają do spaceru. Są zaskakująco czyste - czy to jeszcze Albania słynąca ze swoich śmieci?? Część budynków jest odnowionych. Na większości odcinków wprowadzono zakaz ruchu, a śmiałków próbujących go ignorować stopuje policja; dobrali się nawet do motorowerzysty, co wzbudziło rechot u przyglądających się tej sytuacji miejscowych
.
Dochodzimy do deptaku. Ilość ludzi gwałtownie się zwiększa. Gdzieś w górze widać krzyż z kościoła franciszkanów.
Szukamy piekarni. Zadanie wydaje się proste w kraju, gdzie to instytucja niemal święta. Ale nie tu! W kamieniczkach kojarzących się z włoskimi kurortami można zjeść owoce morza, risotto, ogromnego hamburgera, pizzę, grecką sałatkę, francuskie naleśniki, napić się mojito, europejskiego znanego sikacza i dowolnego drinka, ale nie uda się kupić burka czy chleba.
W środku deptaka, obok przecinającej go na pół drogi, wznosi się ogromny
meczet Ebu Beker (Xhamia Ebu Bekër). Przy wsparciu finansowym Saudyjczyków wybudowano go w miejscu, gdzie kiedyś stała starsza wersja, zniszczona w czasach Envera Hodży.
W okolicy widać kilka pomników. Obok meczetu niszczeją partyzanci z nową inskrypcją.
Matka Teresa jak zwykle zgarbiona.
Tu z daleka można mieć wrażenie, że upamiętniono Stalina. Faktem jest, że generalissimus był czczony w Ludowej Republice Albanii aż do upadku komunizmu, ale jednak okazało się, iż chodzi o niejakiego Luigjego Gurakuqi, pisarza i polityka.
Była też dobra wiadomość dla miłośników muzyki: zespół Akcent wystąpi na plaży w pobliskim kurorcie! Dla potrzeb bałkańskiego rynku wokalistę odmłodzono i odchudzono.
Druga część deptaku jest bardziej zadrzewiona. Ponieważ w brzuchu burczy coraz bardziej postanawiamy w końcu usiąść w jednym z lokali.
Kelner zarzeka się, iż mówi po angielsku. Tak, wszystko rozumie, za chwilę przyniesie menu. Czekamy. Czekamy. Czekamy dalej. Minuty mijają. Kelner kręci się w drugiej części ogródka, rozmawia, coś przynosi, żartuje. Olał nas kompletnie. Ma sklerozę czy kobieta w przybytku, gdzie siedzą prawie sami mężczyźni, stanowi problem??
W końcu gdzieś po ponad kwadransie zbieramy dupy. Nie spędzimy tu całego południa! Wiem, że na Bałkanach życie toczy się wolniej, ale bez przesady! Aby było śmieszniej po kilkuset metrach, za rogiem, trafiliśmy na piekarnię
. Wstąpiliśmy też do księgarni, aby kupić kalendarz na pamiątkę i kilka kartek pocztowych. Kalendarz kosztował 500 leków, kartki 40. Pięćsetkę daję w banknocie, resztę w bilonie. Starszy sprzedawca spojrzał na monety, oddał mi je i z uśmiechem podziękował. Kartki były gratis. Ot, taki miły drobiazg
.
Niedaleki park jest baardzo zielony! I nawet posiada basen (w rzeczywistości fontannę, ale z daleka tak przypominała kąpielisko, że już chciałem ściągać gacie
).
I znów pomniki: z przodu ku pamięci demonstracji antykomunistycznej w grudniu 1990 roku, a z tyłu Hasa Riza Paszy, który bohatersko bronił twierdzy podczas wspomnianego oblężenia w 1913 roku. Zginął zamordowany skrytobójczo przez... albańskich towarzyszy z załogi.
Meczet Perrucë (Xhamia e Parrucës), drugi największy w mieście; styl nowoosmański. Także kiedyś tu stała wcześniejsza świątynia; w okresie Hodży wszystkie islamskie domy modlitwy zostały w Szkodrze zburzone, przetrwała jedynie ruina w twierdzy oraz meczet Ołowiany, uznany za zabytek.
Bloki, czyli "bez klimatyzatora ani rusz".
I te wejścia na klatkę schodową - w sam raz dla typa spod ciemnej gwiazdy.
Prawie na koniec jeszcze jeden pomnik: 5-metrowy Isa Boletini. Albańczyk z Kosowa organizował powstanie przeciwko Turkom, walczył też z Serbami, a zastrzeliła go żandarmeria czarnogórska. Jego sylwetka stanęła tu w 1986 roku.
Wracając do wozu przyglądam się mijanym budynkom: już nie są tak ładne, jak w ścisłym centrum.
Niektóre w przeszłości musiały być piękne, ale miały pecha.
Szkodra bywa często pierwszym albańskim miastem odwiedzanym przez turystów po przekroczeniu granicy (choć ruch zagraniczny tu znacznie mniejszy niż w centrum i na południu). Kiedyś niemal zawsze był to szok: jak tam brudno, jak chaotycznie, jak dziwnie!
Dzisiaj wiele uliczek jest znacznie czystszych niż w sąsiedniej Czarnogórze, na przechodniów czekają restauracje i bary w zachodnioeuropejskim stylu. Słowem: cywilizacja!
Należy tylko uważać na chodnikach, bo motocykle są naprawdę wszędzie
.