Grań Rohaczy. Wyścig z czarnymi chmurami.
-
- Posty: 67
- Rejestracja: 2017-07-17, 15:56
Grań Rohaczy. Wyścig z czarnymi chmurami.
GRANIĄ ROHACZY. WYŚCIG Z CZARNYMI CHMURAMI.
#tatry #rohacze #slovakia #climbing #wspinaczka #tatryzachodnie #tatramountains
- mogłabyś zmienić nazwę bloga na „nogi w dupę” – bardzo mnie to rozśmiesza, kiedy tak pisze mi jeden z czytelników, gdy wieczorem już leżąc w łóżku ucinam sobie krótka pogawędkę i opowiadam, o bolącym wszystkim po dzisiejszym przejściu. Mogłabym - myślę, bo jedyne o czym teraz myślę to, żeby już zasnąć i odpocząć. Przeszliśmy dużo i szybko. Wszystko było zaplanowane. Jak się okaże – kiedy już wsiadamy do samochodu po zejściu ze szlaku – co do minuty. Zmęczeni, śpiący i głodni jedziemy w deszczyku – deszczu – ulewie. Zjeść i położyć się spać. Wiedzieliśmy, że pogoda będzie się psuła więc pobudka była bardzo wcześnie. Między położeniem się spać a dźwiękiem budzika minęły tylko trzy godziny. Wszystko się udało, ale teraz w aucie, kiedy strugi deszczu leją się po szybach a nam oczy przymykają do spania, wiemy, że to było dobre no i udało się… a wcale nie musiało.
Kiedy dwa tygodnie temu stanęliśmy na Wołowcu – było je widać jak na dłoni – poszarpane, dostojne w ciemnych kolorach o kształtach strzelistych, jakiś takich dziwnych… robiliście kiedyś nakapki nad morzem z mokrego piasku? Albo wieże ze stopionego wosku? To one właśnie tak wyglądają. Czarują. Zapraszają. Kiedy je widziałam po raz pierwszy – wiedziałam, że nie minie wiele czasu, żeby się tam znaleźć. Przejść tą granią, która z daleka wygląda jak niezdarna wycinanka z papieru. Jakby pędzące chmury pourywały kawałki skał na samej górze, tworząc przedziwne ich kształty.
Idąc doliną przypominam sobie, że już tam kilka razy byliśmy, tylko nigdy latem. Bo ładnie tam, stawik w dolinie, mała chatka i unoszące się nad stawikiem majestatyczne szczyty – nigdy jednak nie myślałam, że ten piękny stawik będę oglądać z góry. To jest tak wysoko. Naprawdę da się tam dojść? Chodźmy.
Jest nas dzisiaj czworo. Ja – jedyne dziewczę, Stary, którego już znacie i wiecie, że wcale nie jest stary i nie jest tez moim tatą i kumple Starego – znam ich tak długo, jak i jego. Fajną mamy ekipę. Jeden z nich wprawdzie góry zna od dołu, poza incydentem „w trampkach na Giewoncie” kiedyś tam. Będzie się trochę bał, ale już mogę zdradzić, że przejdzie dzielnie cały szlak i nawet będzie z tego zadowolony . Po śniadaniu nad stawikiem ruszamy i już na samym początku… zachwyceni fajnym szlakiem orientujemy się, że idziemy nie w tę stronę co trzeba. Mieliśmy zacząć wycieczke od znanego już nam Rakonia i Wołowca, ale szlak odwrotny był tak przyjemny… że dochodząc do Smutnej doliny – poszliśmy dalej. dlaczego ta dolina jest smutna? I prowadzi do smutnej przełęczy? Tam wcale nei jest smutno, jest pięknie. Wycieczka. Jak w kraterze wulkanu dość łatwą ścieżką otoczona tatrzańską dżunglą. Jest wciąż sezon wakacyjny, interent trąbi o tłumach – my spotykamy może cztery osoby. Smutna dolina jest niesamowicie pięknym kawałkiem świata. Łagodnie prowadzi na przełęcz, chociaż po trzech godzinach snu i w upale wcale nie jest największą przyjemnością piąć się do góry, kiedy jeszcze po boku widać grań poszarpanych, ostrych skał… i ta świadomość, że zaraz tam przejdziemy. Kumpel od Giewontu w trampkach patrzy podejrzliwie – nie ma się co dziwić, bo z dołu wygląda to poważnie. My jeszcze nie wiemy, że na górze też nie ma żartów i nie bez przyczyny szlak ten nazywany jest Orlą Percią Tatr Zachodnich. Zajadając kanapki na Smutnej Przełęczy patrzymy z niepokojem na idącą przez grań ścieżynkę – dokąd ona zaprowadzi? Czy będzie trudno? Damy radę? No i niebo. Mamy czas do piętnastej, później ma padać a tu już o poranku widać, że chmury szaleją – daleko, bo daleko, ale my już wiemy, że one potrafią dostać turbo przyspieszenia i robią sobie na niebie co chcą. Decyzja zapada – idziemy.
Grań Rohaczy to spacer po wszystkim, co można spotkać w górach. To ostre skały, po których trzeba się wspiąć, zaprzeć ręce i nogi wyszukać stopni. To miedziane trawiaste trawersowe połacie, gdzie nogi chwilę mogą odpocząć od wspinaczki i poczuć w miarę płaską powierzchnię. To kamieniste serpentyny wiodące nie dość, że z góry na dół i z powrotem to jeszcze wiją się między tymi dwoma wspaniałymi szczytami. To w końcu wielkie głazy, które kształtami przypominają każdemu coś innego. To czary i magia. Słońce się lituje, z pomocą przychodzi przyjemny tatrzański wiatr. Mimo strachu kolegi, który wszedł w trampkach na Giewont idziemy. Od czasu do czasu trochę nam panikuje, ale pomarudzi, pomarudzi i pójdzie dzielnie dalej. Stojąc na szczycie Rohacza płaczliwego widok jest…. Torpeda! Nad całymi Tatrami unosi się jakaś błękitna poświata. Być znowu w tym zaczarowanym świecie to zaszczyt.
Ostry Rohacz z dołu wygląda groźnie i teraz ze szczytu też… stromo, strzeliście i ta szczerba w górze. Będziemy przez nią przechodzić? Będziemy! Kiedy zaczynają się pierwsze łańcuchy, sytuacja poważnieje, bo czarne chmury się kłębią, idziemy od tej strony, gdzie łańcuchy prowadzą w dół – poza jednym – no i ta szczerba. Tu powiem tak: trudne te łańcuchy. Jedno miejsce, z dość eksponowana granią jest naprawdę niebezpieczne – trzeba tak starannie postawić stopę na kamienne półeczki i trzymać metalowe zabezpieczenie… poślizgniesz się i lecisz w ten krater, którym jeszcze jakieś dwie godziny wcześniej szliśmy. Skupienie i czujność w stu procentach. Przejście szczerby też budzi emocje i nogi trzeba wydłużać i szukać dobrych chwytów w szorstkiej skale. Ja osobiście się trochę dyskomfortuje, bo już powiedziałam sobie, że teraz tylko takie szlaki trekkingowi – długi marsz, medytacja, mantra i zapomnienie. Teraz trzeba się bardzo skupić na sobie i innych, Stary oczywiście idzie przede mną, żeby móc mnie pilnować i przy okazji doktoryzować się z poradnictwa, gdzie postawić nogę a jak trzymać rękę… nie ma to jak stojąc na dole, mówić co ma się zrobić na górze Kiedy łańcuchy się skończyły jeszcze nogi mam trochę niepewne, bo i zejście jest dość strome. Ale… jak się spojrzy do tyłu – co zaskoczyło kolegę od trampek na Giewoncie – to widok jest niesamowity. Ostrego jeszcze nie widać, ale Płaczliwy – wielka, wielka, dostojna góra. My naprawdę tam byliśmy? Nie do uwierzenia. A jeszcze przed nami nitka na Wołowiec. Zegarek – chmury – kanapeczka- chodźmy, bo nas złapie deszcz.
Wejście na Wołowiec traktujemy jako zejście z Rohaczy, omijamy szczyt scieżką tuż pod nim i pędzimy na Rakoń. W międzyczasie z dolin podnosi się ruchoma mgła, chmury lataja jak im się podoba i z widoku Rohaczy, które cały czas mieliśmy za sobą i co jakiś czas – mogliśmy sobie popatrzeć, pytając z niedowierzaniem – naprawdę tam byliśmy? W tych wysokich, ciemnych górach? Mgła robi psikusy a my coraz szybciej na dół. Zmoknąć teraz? Nie, już zróbmy wszystko żeby ta wycieczka była udana. Zejście do doliny uznaje za jedno z najpiękniejszych, jakie widziałam – ścieżynka położona wśród niebieskich i różowych kwiatków przypomina jakąś bajkową krainę. Gdyby nagle przeszło tamtędy stado krasnoludków – nie zdziwiłoby mnie to w ogóle. Wszyscy w dobrych nastrojach, zadowoleni dochodzimy do końca naszej wycieczki i co? I jeden wielki zawód! W chacie nie można kupić piwa za zetki, nie można też zapłacić kartą – hańba. Uciekamy stąd, pamiętając, że przy wejściu do doliny jest drewniana knajpa. Jeden z kumpli starego nazbierał euro trzydzieści. Chłopcy mają wyjątkowy dar zapamiętywania, gdzie można kupić piwo i ile ono dokładnie kosztuje. Dochodząc zatem do baru przy parkingu owo piwo zakupuje i dzielimy się we czwórkę po kilka łyków. Spadają pierwsze krople deszczu, uciekamy do samochodu. Myśmy naprawdę byli na tej pięknej, dziwnej, poszarpanej grani? Znowu się udało. Znowu! Leżąc w łóżku jeszcze w to nie dowierzam – takie magiczne miejsce. Ucinam sobie pogawędkę z jednym z czytelników (pozdrawiam serdecznie) i czuję, że naprawdę nogi mi wchodzą w dupę, ale już nawet nie próbuje się oszukiwać, że nigdy więcej czy coś w tym stylu kombinuje już, gdzie dalej?
#tatry #rohacze #slovakia #climbing #wspinaczka #tatryzachodnie #tatramountains
- mogłabyś zmienić nazwę bloga na „nogi w dupę” – bardzo mnie to rozśmiesza, kiedy tak pisze mi jeden z czytelników, gdy wieczorem już leżąc w łóżku ucinam sobie krótka pogawędkę i opowiadam, o bolącym wszystkim po dzisiejszym przejściu. Mogłabym - myślę, bo jedyne o czym teraz myślę to, żeby już zasnąć i odpocząć. Przeszliśmy dużo i szybko. Wszystko było zaplanowane. Jak się okaże – kiedy już wsiadamy do samochodu po zejściu ze szlaku – co do minuty. Zmęczeni, śpiący i głodni jedziemy w deszczyku – deszczu – ulewie. Zjeść i położyć się spać. Wiedzieliśmy, że pogoda będzie się psuła więc pobudka była bardzo wcześnie. Między położeniem się spać a dźwiękiem budzika minęły tylko trzy godziny. Wszystko się udało, ale teraz w aucie, kiedy strugi deszczu leją się po szybach a nam oczy przymykają do spania, wiemy, że to było dobre no i udało się… a wcale nie musiało.
Kiedy dwa tygodnie temu stanęliśmy na Wołowcu – było je widać jak na dłoni – poszarpane, dostojne w ciemnych kolorach o kształtach strzelistych, jakiś takich dziwnych… robiliście kiedyś nakapki nad morzem z mokrego piasku? Albo wieże ze stopionego wosku? To one właśnie tak wyglądają. Czarują. Zapraszają. Kiedy je widziałam po raz pierwszy – wiedziałam, że nie minie wiele czasu, żeby się tam znaleźć. Przejść tą granią, która z daleka wygląda jak niezdarna wycinanka z papieru. Jakby pędzące chmury pourywały kawałki skał na samej górze, tworząc przedziwne ich kształty.
Idąc doliną przypominam sobie, że już tam kilka razy byliśmy, tylko nigdy latem. Bo ładnie tam, stawik w dolinie, mała chatka i unoszące się nad stawikiem majestatyczne szczyty – nigdy jednak nie myślałam, że ten piękny stawik będę oglądać z góry. To jest tak wysoko. Naprawdę da się tam dojść? Chodźmy.
Jest nas dzisiaj czworo. Ja – jedyne dziewczę, Stary, którego już znacie i wiecie, że wcale nie jest stary i nie jest tez moim tatą i kumple Starego – znam ich tak długo, jak i jego. Fajną mamy ekipę. Jeden z nich wprawdzie góry zna od dołu, poza incydentem „w trampkach na Giewoncie” kiedyś tam. Będzie się trochę bał, ale już mogę zdradzić, że przejdzie dzielnie cały szlak i nawet będzie z tego zadowolony . Po śniadaniu nad stawikiem ruszamy i już na samym początku… zachwyceni fajnym szlakiem orientujemy się, że idziemy nie w tę stronę co trzeba. Mieliśmy zacząć wycieczke od znanego już nam Rakonia i Wołowca, ale szlak odwrotny był tak przyjemny… że dochodząc do Smutnej doliny – poszliśmy dalej. dlaczego ta dolina jest smutna? I prowadzi do smutnej przełęczy? Tam wcale nei jest smutno, jest pięknie. Wycieczka. Jak w kraterze wulkanu dość łatwą ścieżką otoczona tatrzańską dżunglą. Jest wciąż sezon wakacyjny, interent trąbi o tłumach – my spotykamy może cztery osoby. Smutna dolina jest niesamowicie pięknym kawałkiem świata. Łagodnie prowadzi na przełęcz, chociaż po trzech godzinach snu i w upale wcale nie jest największą przyjemnością piąć się do góry, kiedy jeszcze po boku widać grań poszarpanych, ostrych skał… i ta świadomość, że zaraz tam przejdziemy. Kumpel od Giewontu w trampkach patrzy podejrzliwie – nie ma się co dziwić, bo z dołu wygląda to poważnie. My jeszcze nie wiemy, że na górze też nie ma żartów i nie bez przyczyny szlak ten nazywany jest Orlą Percią Tatr Zachodnich. Zajadając kanapki na Smutnej Przełęczy patrzymy z niepokojem na idącą przez grań ścieżynkę – dokąd ona zaprowadzi? Czy będzie trudno? Damy radę? No i niebo. Mamy czas do piętnastej, później ma padać a tu już o poranku widać, że chmury szaleją – daleko, bo daleko, ale my już wiemy, że one potrafią dostać turbo przyspieszenia i robią sobie na niebie co chcą. Decyzja zapada – idziemy.
Grań Rohaczy to spacer po wszystkim, co można spotkać w górach. To ostre skały, po których trzeba się wspiąć, zaprzeć ręce i nogi wyszukać stopni. To miedziane trawiaste trawersowe połacie, gdzie nogi chwilę mogą odpocząć od wspinaczki i poczuć w miarę płaską powierzchnię. To kamieniste serpentyny wiodące nie dość, że z góry na dół i z powrotem to jeszcze wiją się między tymi dwoma wspaniałymi szczytami. To w końcu wielkie głazy, które kształtami przypominają każdemu coś innego. To czary i magia. Słońce się lituje, z pomocą przychodzi przyjemny tatrzański wiatr. Mimo strachu kolegi, który wszedł w trampkach na Giewont idziemy. Od czasu do czasu trochę nam panikuje, ale pomarudzi, pomarudzi i pójdzie dzielnie dalej. Stojąc na szczycie Rohacza płaczliwego widok jest…. Torpeda! Nad całymi Tatrami unosi się jakaś błękitna poświata. Być znowu w tym zaczarowanym świecie to zaszczyt.
Ostry Rohacz z dołu wygląda groźnie i teraz ze szczytu też… stromo, strzeliście i ta szczerba w górze. Będziemy przez nią przechodzić? Będziemy! Kiedy zaczynają się pierwsze łańcuchy, sytuacja poważnieje, bo czarne chmury się kłębią, idziemy od tej strony, gdzie łańcuchy prowadzą w dół – poza jednym – no i ta szczerba. Tu powiem tak: trudne te łańcuchy. Jedno miejsce, z dość eksponowana granią jest naprawdę niebezpieczne – trzeba tak starannie postawić stopę na kamienne półeczki i trzymać metalowe zabezpieczenie… poślizgniesz się i lecisz w ten krater, którym jeszcze jakieś dwie godziny wcześniej szliśmy. Skupienie i czujność w stu procentach. Przejście szczerby też budzi emocje i nogi trzeba wydłużać i szukać dobrych chwytów w szorstkiej skale. Ja osobiście się trochę dyskomfortuje, bo już powiedziałam sobie, że teraz tylko takie szlaki trekkingowi – długi marsz, medytacja, mantra i zapomnienie. Teraz trzeba się bardzo skupić na sobie i innych, Stary oczywiście idzie przede mną, żeby móc mnie pilnować i przy okazji doktoryzować się z poradnictwa, gdzie postawić nogę a jak trzymać rękę… nie ma to jak stojąc na dole, mówić co ma się zrobić na górze Kiedy łańcuchy się skończyły jeszcze nogi mam trochę niepewne, bo i zejście jest dość strome. Ale… jak się spojrzy do tyłu – co zaskoczyło kolegę od trampek na Giewoncie – to widok jest niesamowity. Ostrego jeszcze nie widać, ale Płaczliwy – wielka, wielka, dostojna góra. My naprawdę tam byliśmy? Nie do uwierzenia. A jeszcze przed nami nitka na Wołowiec. Zegarek – chmury – kanapeczka- chodźmy, bo nas złapie deszcz.
Wejście na Wołowiec traktujemy jako zejście z Rohaczy, omijamy szczyt scieżką tuż pod nim i pędzimy na Rakoń. W międzyczasie z dolin podnosi się ruchoma mgła, chmury lataja jak im się podoba i z widoku Rohaczy, które cały czas mieliśmy za sobą i co jakiś czas – mogliśmy sobie popatrzeć, pytając z niedowierzaniem – naprawdę tam byliśmy? W tych wysokich, ciemnych górach? Mgła robi psikusy a my coraz szybciej na dół. Zmoknąć teraz? Nie, już zróbmy wszystko żeby ta wycieczka była udana. Zejście do doliny uznaje za jedno z najpiękniejszych, jakie widziałam – ścieżynka położona wśród niebieskich i różowych kwiatków przypomina jakąś bajkową krainę. Gdyby nagle przeszło tamtędy stado krasnoludków – nie zdziwiłoby mnie to w ogóle. Wszyscy w dobrych nastrojach, zadowoleni dochodzimy do końca naszej wycieczki i co? I jeden wielki zawód! W chacie nie można kupić piwa za zetki, nie można też zapłacić kartą – hańba. Uciekamy stąd, pamiętając, że przy wejściu do doliny jest drewniana knajpa. Jeden z kumpli starego nazbierał euro trzydzieści. Chłopcy mają wyjątkowy dar zapamiętywania, gdzie można kupić piwo i ile ono dokładnie kosztuje. Dochodząc zatem do baru przy parkingu owo piwo zakupuje i dzielimy się we czwórkę po kilka łyków. Spadają pierwsze krople deszczu, uciekamy do samochodu. Myśmy naprawdę byli na tej pięknej, dziwnej, poszarpanej grani? Znowu się udało. Znowu! Leżąc w łóżku jeszcze w to nie dowierzam – takie magiczne miejsce. Ucinam sobie pogawędkę z jednym z czytelników (pozdrawiam serdecznie) i czuję, że naprawdę nogi mi wchodzą w dupę, ale już nawet nie próbuje się oszukiwać, że nigdy więcej czy coś w tym stylu kombinuje już, gdzie dalej?
Pamiętam jak się wtoczyłem na Grzesia i ten widok...Póki co sobie zostawiam ten fragment, by mnie kusił tą niewiadomą, a której już nie mam co do polskiej części Tatr.
Szkoda, że zdjęcia taki słabe, może warto kupić sobie mały kompakt? Miejsca dużo nie zajmuje, a w porównaniu do zdjęć z telefonu (które ładnie wyglądają na monitorze telefonu a nie komputera), są świetne?
Szkoda, że zdjęcia taki słabe, może warto kupić sobie mały kompakt? Miejsca dużo nie zajmuje, a w porównaniu do zdjęć z telefonu (które ładnie wyglądają na monitorze telefonu a nie komputera), są świetne?
@nogiwgore pisze:Jedno miejsce, z dość eksponowana granią jest naprawdę niebezpieczne – trzeba tak starannie postawić stopę na kamienne półeczki i trzymać metalowe zabezpieczenie… poślizgniesz się i lecisz w ten krater, którym jeszcze jakieś dwie godziny wcześniej szliśmy.
To się Qń Rohacki nazywa
Zachęcam do odwiedzenia Trzech Kop i Banikova.
A do Hrubej Kopy też ?
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
-
- Posty: 67
- Rejestracja: 2017-07-17, 15:56
mój związek z fotografia ogranicza sie do tego, ze wyszlam za maz za fotografa. To nie jest jednak wina samych zdjec, tylko jakis parametrów, na których ja sie nie znam i raczej tej wiedzy nie posiądę. Zdjecia po wywolaniu czy na blogu na fb wygladaja ok. Montuje filmiki z telefonu i tez hula. Nie kupuje zadnego kompaktu, chłopaki, ja na Kilimandzaro zbieram
laynn pisze:O nie znów kili
P.s. Proszę o zachowanie powagi. Co tam u Kiliblodziarki ?
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
-
- Posty: 67
- Rejestracja: 2017-07-17, 15:56
-
- Posty: 67
- Rejestracja: 2017-07-17, 15:56
-
- Posty: 67
- Rejestracja: 2017-07-17, 15:56
-
- Posty: 67
- Rejestracja: 2017-07-17, 15:56
ale to jest jednak coś za coś - nie mam z trudniejszych przejść dobrych zdjęć z krytycznych momentów, tudzież górsko spektakularnych, bo mam zazwyczaj rękawiczki - ciężko w rekawiczkach zdjęcia robić. A taki selfie stick to jest ten kij, co sie telefon w to wkłada? jeśli tak, to szczerze - zdelegalizowałabym. w Wenecji o mało co nie starciłam oka jak pani robiła sobie zdjęcie.
z doliny pięciu stawów na pięciotysięcznik i coraz dalej.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 6 gości