Na Gromnik pod batutą doktora Schellhammera
Na Gromnik pod batutą doktora Schellhammera
Gdzieś tak rok temu dostrzegłem na Allegro starą, czarno-białą fotografię. Wystawca opisał ją jako "Niemiecka wycieczka na Rummelsberg". A ponieważ Rummelsberg to niemiecka nazwa Gromnika, mnie zaś elektryzuje wszystko, co z tym najwyższym wzniesieniem Wzgórz Strzelińskich jest związane, wziąłem udział w licytacji.
Licytację wygrałem - zresztą poza mną nikt do niej nie przystąpił (bynajmniej mnie to nie zmartwiło). Dosłownie kilkanaście minut później dostałem maila od wystawiającego, że ma jeszcze trzy zdjęcia z tej wycieczki. Załączył skany. Kupiłem wszystkie fotografie.
I nigdy tego zakupu, zarówno z hobbystycznego, jak i powiedzmy zawodowego punktu widzenia, nie pożałowałem.
Trzy spośród tych zdjęć zrobione zostały na szczycie Gromnika, jedno na drodze dojściowej na szczyt.
Skąd wiadomo, że to Gromnik? Na pierwszy rzut oka nie widać bowiem na fotografiach żadnych szczegółów charakterystycznych dla tego szczytu. Z pewnością osoba wystawiająca fotografię na Allegro nie zorientowała się, że widoczne na dwóch zdjęciach fragmenty murów to dolna część północnej ściany wieży widokowej na Gromniku, na kolejnej zaś widoczne są fragmenty tamtejszej tancbudy (pawilonu tanecznego).
Na szczęście każda z fotografii była z tyłu opisana, we wszystkich przypadkach wpisu dokonano tą samą ręką. Podano rok zrobienia zdjęcia oraz informację, że zdjęcie wykonano podczas wycieczki szkolnej z Grodkowa (Grottkau) na Gromnik (Rummelsberg). W opisie aukcji na Allegro osoba wystawiająca przytoczyła obydwie te niemieckie nazwy. Dlatego też na słówko „Rummelsberg” zareagowałem…
Najbardziej wartościowa adnotacja znalazła się z tyłu najwcześniej zrobionego, jak sądzę, zdjęcia, przedstawiającego grupkę śpiewających kilkunastoletnich chłopców.
Tekst ten przetłumaczyć można jako: Wycieczka szkolna z maja 1926 r. przez Gromnik do Henrykowa uczniów miejskiego gimnazjum w Grodkowie pod opieką doktora Schnellhammera.
Na pozostałych zdjęciach opisy są już bardziej lakoniczne.
Prześledźmy zatem majową wycieczkę chłopców z Grodkowa na Gromnik i do Henrykowa.
Opisać ją można na przykład tak:
Najpierw chłopcy szli sobie na Gromnik, w pewnym momencie na gruntowej, śródleśnej drodze się zatrzymali i – dyrygowani przez dr. Schellhammera – zaśpiewali jakąś piosenkę, z pewnością skoczną i wesołą (widać to po ich minach i „mowie ciała” dyrygenta)
Po jakimś czasie dotarli na Gromnik. I znowuż chóralny śpiew. Również „na wesoło”. Chłopców ustawiono do fotografii w północnej części polany szczytowej, w pobliżu pawilonu tanecznego, widocznego za ich plecami po lewej stronie fotografii.
Przyszedł wreszcie czas na zrobienie „poważnych” fotografii. Znani już nam kilkunastoletni młodzieńcy pozują do zdjęcia nie tylko w swoim gronie, ale razem z jakąś wycieczką dziewczęcą. Być może też z Grodkowa, ale tego dzisiaj już się chyba nie sprawdzi. Za plecami dzieciaków widać jakąś ponurą i zawilgoconą ścianę, jakieś przybudówki, trochę gruzu i śmieci. Nic ciekawego? A może jednak?
A później młodzi grodkowianie – być może już tylko chłopcy – przeszli z Gromnika do Henrykowa.
I to byłoby na tyle…
.......................................................................................................................
Ale można byłoby tę skromną relację nieco bardziej ubarwić i zbeletryzować. A przy okazji zrekonstruować w jakiejś mierze przebieg wycieczki dr Schnellhammera i jego rozśpiewanej czeredy.
Wycieczkę na pewno zorganizowano w oparciu o przejazdy koleją. To wtedy był standard. Zresztą sieć kolejowa w tej części Śląska była świetnie rozwinięta. Linie kolejowy opasywały praktycznie całe Wzgórza Strzelińskie. Wystarczy popatrzeć na tę widokówkę, mającą formę mapki turystycznej, aby zobaczyć że nitki dróg żelaznych docierały praktycznie wszędzie.
Grodków miał bezpośrednie połączenie kolejowe ze wszystkimi stacyjkami leżącymi u wschodniego podnóża Gromnika. Już po około 30 minutach pociąg z dr. Schellhammerem i uczniami zatrzymywał się w Przewornie (na 15,2 km szlaku), kilkanaście minut później w Jegłowej (19,2 km). Przypuszczam, że grupa wysiadła na stacyjce w Jegłowej. Na Gromnik jest stąd nieco bliżej niż z Przeworna, a i trasa jest ciekawsza.
Najpewniej majówka młodych grodkowian pokrywała się początkowo z dzisiejszym szlakiem żółtym prowadzącym od nieczynnej już, niestety, stacji w Jegłowej na szczyt Gromnika. Po drodze grupa mogła przechodzić obok największej atrakcji Jegłowej - znanego niegdyś w całej Europie kamieniołomu łupków kwarcowo-serycytowych (chociaż mieszkańcy sąsiedniej Krzywiny krzywią się - taka gra słów - i mówią, że kamieniołom jest ich - krzywiński; rzeczywiście, do zabudowań Krzywiny jest stąd bliżej niż do Jegłowej). Łupki z kamieniołomu w Jegłowej były eksploatowane już w pradziejach, w I w. p.n.e. w okresie przedrzymskim. Były znakomitym surowcem do produkcji osełek. Znajdowano je na stanowiskach archeologicznych oddalonych nieraz o kilkaset kilometrów od Jegłowej, nawet w takich ważnych ośrodkach jak Mikulčice - dziewiątowieczna stolica Państwa Wielkomorawskiego.
Kamieniołomy w Jegłowej musiały oczywiście znaleźć się i na dawnych niemieckich widokówkach
Za kamieniołomem wycieczkowicze znaleźli się już w samym sercu Wzgórz Strzelińskich. Na Gromnik był już przysłowiowy rzut beretem, no może dwa rzuty. Dzieciaki zapewne usłyszeli od dr. Schellhammera legendę o Diabelskiej Kręgielni, obok której musieli przechodzić (są to urocze wąwozy lessowe położone ponad leżącą u stóp Gromnika wioską Samborowiczki). Być może zeszli też do założonego w jednej z takich dolinek niewielkiego stawu - najpewniej zlokalizowanego w miejscu starszego średniowiecznego stawu zamkowego.
Stamtąd do gruntowej śródleśnej drogi wyprowadzającej na zamek to już tylko krok.
I zapewne na tej drodze po raz pierwszy zaprezentowali swoje wokalne umiejętności.
Później szczyt Gromnika, na którym - jeżeli to była sobota lub niedziela - na pewno był już tłum wycieczkowiczów. Przed II wojną światową liczba turystów na tym szczycie dorównywała niemal Ślęży! Wydano przeszło 100 (!!!) różnych widokówek związanych z Gromnikiem. Wysyłane były one nawet do USA i Argentyny.
Nasi chłopcy jeżeli jakieś kartki kupowali i wysyłali do Grodkowa (na szczycie było pośrednictwo pocztowe), to chyba jedne z tych najtańszych - czarno-białych, choćby takich jak ta przedstawiona poniżej. Ta akurat była w sprzedaży na szczycie w 1926 r. Jest dzisiaj jedną z najczęściej spotykanych na aukcjach widokówek gromnickich.
O tym, że w centralnej części polany szczytowej, przed wieżą, mógł być tłum wycieczkowiczów, przekonuje również i ta fotografia. Zrobiona w północno-zachodniej części polany szczytowej, pomiędzy narożnikiem pawilonu tanecznego (to ten obiekt po lewej stronie zdjęcia) a szaletem (daszek za głowami trzech chłopców pierwszych z lewej). Gdyby przed głównym wejściem do wieży nie było licznej rzeszy turystów, wybrano by chyba bardziej godne do uwiecznienia na fotografii miejsce niż właśnie to przed szaletem. Tym bardziej, że za chłopcami widać jeszcze jakąś wielką stertę gruzów.
Te dwie ostatnie fotografie również zrobiono od "tej gorszej" strony wieży widokowej na Gromniku. Dzieci pozują do tych dwóch zdjęć stojąc przy ścianie przybudówki przyklejonej od północy do korpusu wieży. A obok nich, już niewidoczne, ale znane z planów szczytu, stajnia, śmietnik i inne obiekty gospodarcze.
Tak mniej więcej usytuowany był fotograf i uczniowie podczas robienia dwóch ostatnich zdjęć. Osoba fotografująca stała, w przybliżeniu, w pobliżu drzwi wejściowych prowadzących na dzisiejszą wieżę widokową. Wieża nowa, ta zbudowana w 2012 r., nie stoi bowiem w miejscu starej, lecz jest przesunięta bardziej na północ, na samą krawędź polany szczytowej.
A my, archeolodzy, możemy podziękować dr. Schellhammerowi nie tylko za zorganizowanie dla dzieci z Grodkowa majowej wycieczki w 1926 r., ale przede wszystkim za te dwa ostatnie zdjęcia. Są one dla nas bezcenne. Są jedynymi znanymi fotografiami przedstawiającymi wieżę od strony północnej. Wszystkie widokówki i znane wcześniej fotografie ukazują wieżę od strony południowej, niekiedy południowo-zachodniej lub południowo-wschodniej. Otoczenie wieży od strony północnej było praktycznie nieznane.
Można się zastanawiać, po co archeologom wiedza o terenie przylegającym od północy do jakiejś niemieckiej XIX-wiecznej wieży widokowej. Ano po to, że przecież ta wieża została zbudowana na fundamentach wieży XV-wiecznego zamku należącego w średniowieczu do rycerskiej rodziny Czirnów (kto czytał "Trylogię husycką" Sapkowskiego to już chyba zaczyna kojarzyć to nazwisko; Gromnik na kartach powieści też się pojawia).
Znając pochodzące z początków XX w. plany wieży wiedzieliśmy, jak mogło wyglądać jej północne otoczenie. Stąd właśnie pochodziła ta nasza wiedza o stajni, śmietniku i innych obiektach gospodarczych. Ale na tych dwóch zdjęciach widać jeszcze coś, czego z żadnych planów nie mieliśmy najmniejszych szans odczytać. Na lewo od grupy dzieci wyraźnie widać usuniętą warstwę ziemi, mającą miąższość około 50 cm (widoczny jest "wiszący" w powietrzu otwór drzwiowy, który wcześniej musiał znajdować się na poziomie użytkowym placu przy wieży). Usunięto ją na dość dużej powierzchni. Zapewne z tej ziemi i zamkowego gruzu pochodziła ta hałda znajdująca się za plecami śpiewających chłopców z drugiego zdjęcia.
Kilka lat temu, gdy nie znaliśmy jeszcze tych fotografii, założyliśmy dosyć duży wykop badawczy przylegający do dawnej wieży od strony północnej. Nie znaleźliśmy w nim nic. Żadnej średniowiecznej ceramiki, były w niej praktycznie tylko dwudziestowieczne śmieci. Nie wydzieliliśmy w tym wykopie żadnych sensownych nawarstwień. Stanowiło to wtedy dla nas dość sporą archeologiczną zagadkę.
Teraz się ona wyjaśniła. Gospodarz wieży w 1926 r. usunął praktycznie całe "zabytkonośne" średniowieczne nawarstwienia z północnej części polany szczytowej na Gromniku. Wielka szkoda.
Ale najważniejsze, że stratygrafia stanowiska ("stratygrafia" dla archeologów, podobnie jak i dla geologów, to święte słowo) stała się nareszcie dla nas jasna.
Dalsza część wędrówki dr. Schellhammera i uczniów prowadziła na południe. Przejście z Gromnika do Henrykowa na pewno wiodło przez Romanów i Dobroszów (możliwe, że uczestnicy wycieczki odwiedzili kościół w Dobroszowie ze przesympatyczną amboną w formie wieloryba; kto widział fotografię tej ambony – w jednej ze swoich relacji pokazała ją Buba – to już wie, dlaczego określiłem ją mianem „przesympatycznej”). Z Dobroszowa do Henrykowa można przejść albo drogą jezdną, dziś asfaltową, przed II wojną światową wybrukowaną „kocimi łbami”, przez Witostowice, albo – ciekawiej – przez południową część Wzgórz Strzelińskich ich głównym grzbietem i w pewnym momencie zejść z tego grzbietu na zachód, przez dolną część Witostowic do samej stacji w Henrykowie.
Przy tej drugiej opcji można było zwiedzić urocze lessowe „Zakrzowskie Wąwozy” (Zakrzów to najwyżej położony przysiółek Witostowic). Ukryte są wśród nich dwa pradziejowe i wczesnośredniowieczne grodziska, których akurat dr Schnellhammer z młodymi turystami z Grodkowa nie odwiedzał, ale najciekawsze partie wąwozów zapewne były mu znane.
Dość popularną widokówką była bowiem w tym czasie kartka przedstawiająca wąwozy koło Zakrzowa. Na jej licowej stronie jest nawet napis „Z Gromnika do Henrykowa” i jakiś stosowny, oczywiście niemieckojęzyczny, wierszyk.
I tak, zapewne dość późnym popołudniem, a może już nawet pod wieczór, grupa dotarła na dworzec w Henrykowie. Najlogiczniejszy powrót do domu to przejazd przez Biały Kościół do Strzelina, a tam przesiadka na kolejny – tym razem już ostatni - pociąg przez Głęboką Śląską, Jegłową i Przeworno do Grodkowa. Powrót przez Ziębice, Kamieniec Ząbkowicki i Nysę (ewentualnie jakieś wcześniejsze kombinacje w Otmuchowie) chociaż teoretycznie możliwy, raczej nie wchodził w rachubę - trwałby za długo i byłby znacznie droższy.
...................................................................................................................
A kim był dr Schellhammer, najpewniej pomysłodawca i dusza całego wycieczkowego majowego przedsięwzięcia?
Wygooglać można dzisiaj wszystko. Dwie minuty spędzone przy klawiaturze i już coś niecoś o tej ciekawej postaci – sądząc li tylko ze zdjęć – się dowiedziałem.
Człowiek rzeczywiście interesujący.
Dr Karl-Ernst Schellhammer był znaną w Grodkowie postacią, cenionym pedagogiem, ale przede wszystkim wydawcą miejscowej gazety "Grottkauer Zeitung", autorem licznych opracowań (niektórych nawet w języku polskim) dotyczących Grodkowa i regionu grodkowskiego. Ostatnie publikacje sygnowane jego nazwiskiem pochodzą z pierwszych lat II wojny światowej, czyli tego czasu, kiedy uwiecznieni razem z nim na czarno-białych fotografiach z Gromnika roześmiani chłopcy, ginęli gdzieś w Europie lub na piaskach północnej Afryki.
Licytację wygrałem - zresztą poza mną nikt do niej nie przystąpił (bynajmniej mnie to nie zmartwiło). Dosłownie kilkanaście minut później dostałem maila od wystawiającego, że ma jeszcze trzy zdjęcia z tej wycieczki. Załączył skany. Kupiłem wszystkie fotografie.
I nigdy tego zakupu, zarówno z hobbystycznego, jak i powiedzmy zawodowego punktu widzenia, nie pożałowałem.
Trzy spośród tych zdjęć zrobione zostały na szczycie Gromnika, jedno na drodze dojściowej na szczyt.
Skąd wiadomo, że to Gromnik? Na pierwszy rzut oka nie widać bowiem na fotografiach żadnych szczegółów charakterystycznych dla tego szczytu. Z pewnością osoba wystawiająca fotografię na Allegro nie zorientowała się, że widoczne na dwóch zdjęciach fragmenty murów to dolna część północnej ściany wieży widokowej na Gromniku, na kolejnej zaś widoczne są fragmenty tamtejszej tancbudy (pawilonu tanecznego).
Na szczęście każda z fotografii była z tyłu opisana, we wszystkich przypadkach wpisu dokonano tą samą ręką. Podano rok zrobienia zdjęcia oraz informację, że zdjęcie wykonano podczas wycieczki szkolnej z Grodkowa (Grottkau) na Gromnik (Rummelsberg). W opisie aukcji na Allegro osoba wystawiająca przytoczyła obydwie te niemieckie nazwy. Dlatego też na słówko „Rummelsberg” zareagowałem…
Najbardziej wartościowa adnotacja znalazła się z tyłu najwcześniej zrobionego, jak sądzę, zdjęcia, przedstawiającego grupkę śpiewających kilkunastoletnich chłopców.
Tekst ten przetłumaczyć można jako: Wycieczka szkolna z maja 1926 r. przez Gromnik do Henrykowa uczniów miejskiego gimnazjum w Grodkowie pod opieką doktora Schnellhammera.
Na pozostałych zdjęciach opisy są już bardziej lakoniczne.
Prześledźmy zatem majową wycieczkę chłopców z Grodkowa na Gromnik i do Henrykowa.
Opisać ją można na przykład tak:
Najpierw chłopcy szli sobie na Gromnik, w pewnym momencie na gruntowej, śródleśnej drodze się zatrzymali i – dyrygowani przez dr. Schellhammera – zaśpiewali jakąś piosenkę, z pewnością skoczną i wesołą (widać to po ich minach i „mowie ciała” dyrygenta)
Po jakimś czasie dotarli na Gromnik. I znowuż chóralny śpiew. Również „na wesoło”. Chłopców ustawiono do fotografii w północnej części polany szczytowej, w pobliżu pawilonu tanecznego, widocznego za ich plecami po lewej stronie fotografii.
Przyszedł wreszcie czas na zrobienie „poważnych” fotografii. Znani już nam kilkunastoletni młodzieńcy pozują do zdjęcia nie tylko w swoim gronie, ale razem z jakąś wycieczką dziewczęcą. Być może też z Grodkowa, ale tego dzisiaj już się chyba nie sprawdzi. Za plecami dzieciaków widać jakąś ponurą i zawilgoconą ścianę, jakieś przybudówki, trochę gruzu i śmieci. Nic ciekawego? A może jednak?
A później młodzi grodkowianie – być może już tylko chłopcy – przeszli z Gromnika do Henrykowa.
I to byłoby na tyle…
.......................................................................................................................
Ale można byłoby tę skromną relację nieco bardziej ubarwić i zbeletryzować. A przy okazji zrekonstruować w jakiejś mierze przebieg wycieczki dr Schnellhammera i jego rozśpiewanej czeredy.
Wycieczkę na pewno zorganizowano w oparciu o przejazdy koleją. To wtedy był standard. Zresztą sieć kolejowa w tej części Śląska była świetnie rozwinięta. Linie kolejowy opasywały praktycznie całe Wzgórza Strzelińskie. Wystarczy popatrzeć na tę widokówkę, mającą formę mapki turystycznej, aby zobaczyć że nitki dróg żelaznych docierały praktycznie wszędzie.
Grodków miał bezpośrednie połączenie kolejowe ze wszystkimi stacyjkami leżącymi u wschodniego podnóża Gromnika. Już po około 30 minutach pociąg z dr. Schellhammerem i uczniami zatrzymywał się w Przewornie (na 15,2 km szlaku), kilkanaście minut później w Jegłowej (19,2 km). Przypuszczam, że grupa wysiadła na stacyjce w Jegłowej. Na Gromnik jest stąd nieco bliżej niż z Przeworna, a i trasa jest ciekawsza.
Najpewniej majówka młodych grodkowian pokrywała się początkowo z dzisiejszym szlakiem żółtym prowadzącym od nieczynnej już, niestety, stacji w Jegłowej na szczyt Gromnika. Po drodze grupa mogła przechodzić obok największej atrakcji Jegłowej - znanego niegdyś w całej Europie kamieniołomu łupków kwarcowo-serycytowych (chociaż mieszkańcy sąsiedniej Krzywiny krzywią się - taka gra słów - i mówią, że kamieniołom jest ich - krzywiński; rzeczywiście, do zabudowań Krzywiny jest stąd bliżej niż do Jegłowej). Łupki z kamieniołomu w Jegłowej były eksploatowane już w pradziejach, w I w. p.n.e. w okresie przedrzymskim. Były znakomitym surowcem do produkcji osełek. Znajdowano je na stanowiskach archeologicznych oddalonych nieraz o kilkaset kilometrów od Jegłowej, nawet w takich ważnych ośrodkach jak Mikulčice - dziewiątowieczna stolica Państwa Wielkomorawskiego.
Kamieniołomy w Jegłowej musiały oczywiście znaleźć się i na dawnych niemieckich widokówkach
Za kamieniołomem wycieczkowicze znaleźli się już w samym sercu Wzgórz Strzelińskich. Na Gromnik był już przysłowiowy rzut beretem, no może dwa rzuty. Dzieciaki zapewne usłyszeli od dr. Schellhammera legendę o Diabelskiej Kręgielni, obok której musieli przechodzić (są to urocze wąwozy lessowe położone ponad leżącą u stóp Gromnika wioską Samborowiczki). Być może zeszli też do założonego w jednej z takich dolinek niewielkiego stawu - najpewniej zlokalizowanego w miejscu starszego średniowiecznego stawu zamkowego.
Stamtąd do gruntowej śródleśnej drogi wyprowadzającej na zamek to już tylko krok.
I zapewne na tej drodze po raz pierwszy zaprezentowali swoje wokalne umiejętności.
Później szczyt Gromnika, na którym - jeżeli to była sobota lub niedziela - na pewno był już tłum wycieczkowiczów. Przed II wojną światową liczba turystów na tym szczycie dorównywała niemal Ślęży! Wydano przeszło 100 (!!!) różnych widokówek związanych z Gromnikiem. Wysyłane były one nawet do USA i Argentyny.
Nasi chłopcy jeżeli jakieś kartki kupowali i wysyłali do Grodkowa (na szczycie było pośrednictwo pocztowe), to chyba jedne z tych najtańszych - czarno-białych, choćby takich jak ta przedstawiona poniżej. Ta akurat była w sprzedaży na szczycie w 1926 r. Jest dzisiaj jedną z najczęściej spotykanych na aukcjach widokówek gromnickich.
O tym, że w centralnej części polany szczytowej, przed wieżą, mógł być tłum wycieczkowiczów, przekonuje również i ta fotografia. Zrobiona w północno-zachodniej części polany szczytowej, pomiędzy narożnikiem pawilonu tanecznego (to ten obiekt po lewej stronie zdjęcia) a szaletem (daszek za głowami trzech chłopców pierwszych z lewej). Gdyby przed głównym wejściem do wieży nie było licznej rzeszy turystów, wybrano by chyba bardziej godne do uwiecznienia na fotografii miejsce niż właśnie to przed szaletem. Tym bardziej, że za chłopcami widać jeszcze jakąś wielką stertę gruzów.
Te dwie ostatnie fotografie również zrobiono od "tej gorszej" strony wieży widokowej na Gromniku. Dzieci pozują do tych dwóch zdjęć stojąc przy ścianie przybudówki przyklejonej od północy do korpusu wieży. A obok nich, już niewidoczne, ale znane z planów szczytu, stajnia, śmietnik i inne obiekty gospodarcze.
Tak mniej więcej usytuowany był fotograf i uczniowie podczas robienia dwóch ostatnich zdjęć. Osoba fotografująca stała, w przybliżeniu, w pobliżu drzwi wejściowych prowadzących na dzisiejszą wieżę widokową. Wieża nowa, ta zbudowana w 2012 r., nie stoi bowiem w miejscu starej, lecz jest przesunięta bardziej na północ, na samą krawędź polany szczytowej.
A my, archeolodzy, możemy podziękować dr. Schellhammerowi nie tylko za zorganizowanie dla dzieci z Grodkowa majowej wycieczki w 1926 r., ale przede wszystkim za te dwa ostatnie zdjęcia. Są one dla nas bezcenne. Są jedynymi znanymi fotografiami przedstawiającymi wieżę od strony północnej. Wszystkie widokówki i znane wcześniej fotografie ukazują wieżę od strony południowej, niekiedy południowo-zachodniej lub południowo-wschodniej. Otoczenie wieży od strony północnej było praktycznie nieznane.
Można się zastanawiać, po co archeologom wiedza o terenie przylegającym od północy do jakiejś niemieckiej XIX-wiecznej wieży widokowej. Ano po to, że przecież ta wieża została zbudowana na fundamentach wieży XV-wiecznego zamku należącego w średniowieczu do rycerskiej rodziny Czirnów (kto czytał "Trylogię husycką" Sapkowskiego to już chyba zaczyna kojarzyć to nazwisko; Gromnik na kartach powieści też się pojawia).
Znając pochodzące z początków XX w. plany wieży wiedzieliśmy, jak mogło wyglądać jej północne otoczenie. Stąd właśnie pochodziła ta nasza wiedza o stajni, śmietniku i innych obiektach gospodarczych. Ale na tych dwóch zdjęciach widać jeszcze coś, czego z żadnych planów nie mieliśmy najmniejszych szans odczytać. Na lewo od grupy dzieci wyraźnie widać usuniętą warstwę ziemi, mającą miąższość około 50 cm (widoczny jest "wiszący" w powietrzu otwór drzwiowy, który wcześniej musiał znajdować się na poziomie użytkowym placu przy wieży). Usunięto ją na dość dużej powierzchni. Zapewne z tej ziemi i zamkowego gruzu pochodziła ta hałda znajdująca się za plecami śpiewających chłopców z drugiego zdjęcia.
Kilka lat temu, gdy nie znaliśmy jeszcze tych fotografii, założyliśmy dosyć duży wykop badawczy przylegający do dawnej wieży od strony północnej. Nie znaleźliśmy w nim nic. Żadnej średniowiecznej ceramiki, były w niej praktycznie tylko dwudziestowieczne śmieci. Nie wydzieliliśmy w tym wykopie żadnych sensownych nawarstwień. Stanowiło to wtedy dla nas dość sporą archeologiczną zagadkę.
Teraz się ona wyjaśniła. Gospodarz wieży w 1926 r. usunął praktycznie całe "zabytkonośne" średniowieczne nawarstwienia z północnej części polany szczytowej na Gromniku. Wielka szkoda.
Ale najważniejsze, że stratygrafia stanowiska ("stratygrafia" dla archeologów, podobnie jak i dla geologów, to święte słowo) stała się nareszcie dla nas jasna.
Dalsza część wędrówki dr. Schellhammera i uczniów prowadziła na południe. Przejście z Gromnika do Henrykowa na pewno wiodło przez Romanów i Dobroszów (możliwe, że uczestnicy wycieczki odwiedzili kościół w Dobroszowie ze przesympatyczną amboną w formie wieloryba; kto widział fotografię tej ambony – w jednej ze swoich relacji pokazała ją Buba – to już wie, dlaczego określiłem ją mianem „przesympatycznej”). Z Dobroszowa do Henrykowa można przejść albo drogą jezdną, dziś asfaltową, przed II wojną światową wybrukowaną „kocimi łbami”, przez Witostowice, albo – ciekawiej – przez południową część Wzgórz Strzelińskich ich głównym grzbietem i w pewnym momencie zejść z tego grzbietu na zachód, przez dolną część Witostowic do samej stacji w Henrykowie.
Przy tej drugiej opcji można było zwiedzić urocze lessowe „Zakrzowskie Wąwozy” (Zakrzów to najwyżej położony przysiółek Witostowic). Ukryte są wśród nich dwa pradziejowe i wczesnośredniowieczne grodziska, których akurat dr Schnellhammer z młodymi turystami z Grodkowa nie odwiedzał, ale najciekawsze partie wąwozów zapewne były mu znane.
Dość popularną widokówką była bowiem w tym czasie kartka przedstawiająca wąwozy koło Zakrzowa. Na jej licowej stronie jest nawet napis „Z Gromnika do Henrykowa” i jakiś stosowny, oczywiście niemieckojęzyczny, wierszyk.
I tak, zapewne dość późnym popołudniem, a może już nawet pod wieczór, grupa dotarła na dworzec w Henrykowie. Najlogiczniejszy powrót do domu to przejazd przez Biały Kościół do Strzelina, a tam przesiadka na kolejny – tym razem już ostatni - pociąg przez Głęboką Śląską, Jegłową i Przeworno do Grodkowa. Powrót przez Ziębice, Kamieniec Ząbkowicki i Nysę (ewentualnie jakieś wcześniejsze kombinacje w Otmuchowie) chociaż teoretycznie możliwy, raczej nie wchodził w rachubę - trwałby za długo i byłby znacznie droższy.
...................................................................................................................
A kim był dr Schellhammer, najpewniej pomysłodawca i dusza całego wycieczkowego majowego przedsięwzięcia?
Wygooglać można dzisiaj wszystko. Dwie minuty spędzone przy klawiaturze i już coś niecoś o tej ciekawej postaci – sądząc li tylko ze zdjęć – się dowiedziałem.
Człowiek rzeczywiście interesujący.
Dr Karl-Ernst Schellhammer był znaną w Grodkowie postacią, cenionym pedagogiem, ale przede wszystkim wydawcą miejscowej gazety "Grottkauer Zeitung", autorem licznych opracowań (niektórych nawet w języku polskim) dotyczących Grodkowa i regionu grodkowskiego. Ostatnie publikacje sygnowane jego nazwiskiem pochodzą z pierwszych lat II wojny światowej, czyli tego czasu, kiedy uwiecznieni razem z nim na czarno-białych fotografiach z Gromnika roześmiani chłopcy, ginęli gdzieś w Europie lub na piaskach północnej Afryki.
Ostatnio zmieniony 2014-04-07, 04:05 przez Cisy2, łącznie zmieniany 1 raz.
Cisy2 pisze:Dr Karl-Ernst Schellhammer był znaną w Grodkowie postacią, cenionym pedagogiem, ale przede wszystkim wydawcą miejscowej gazety "Grottkauer Zeitung", autorem licznych opracowań (niektórych nawet w języku polskim) dotyczących Grodkowa i regionu grodkowskiego. Ostatnie publikacje sygnowane jego nazwiskiem pochodzą z pierwszych lat II wojny światowej, czyli tego czasu, kiedy uwiecznieni razem z nim na czarno-białych fotografiach z Gromnika roześmiani chłopcy, ginęli gdzieś w Europie lub na piaskach północnej Afryki.
I zapewne ani szanowany grodkowski pedagog ani zaden z rospiewanych chlopcow w najsmielszych snach by nie przypuszczali ze kilkadziesiat lat pozniej stana sie bohaterami internetowej relacji :mrgreen:
Cisy2 pisze:Te dwie ostatnie fotografie również zrobiono od "tej gorszej" strony wieży widokowej na Gromniku. Dzieci pozują do tych dwóch zdjęć stojąc przy ścianie przybudówki przyklejonej od północy do korpusu wieży. A obok nich, już niewidoczne, ale znane z planów szczytu, stajnia, śmietnik i inne obiekty gospodarcze.
Stajnia? czyli sporo ludzi wjezdzalo na Gromnik konno? czy ktos tam trzymal jakas chudobe z innych powodow?
Zagladanie w oczy postaciom z dawnych zdjec zawsze sklania do refleksji. Ludzie ktorych nigdy nie mialo sie szansy poznac a nawet minac na ulicy, na krotka chwile staja sie bliscy. Chcialoby sie wiedziec co jedli, czy nocowali gdzies po drodze a najbardziej by sie chcialo nagle wlaczyc dzwiek i moc uslyszec ta skoczna piosenke!
Nie wiem czy tylko ja otaczam zdjecia takim kultem, ale dla mnie jest to jeden ze wspanialszych wynalazkow cywilizacji- cos co pozwala zatrzymac czas...
A moze ktos za 100 lat znajdzie jakies nasze zdjecia? I bedzie sie smial z dziwnych ubran, rozwazal nasze trasy albo przygladal sie architekturze ktora juz dawno przestala istniec?
dzieki Krzysiek za ta wspaniala relacje!
Ostatnio zmieniony 2014-04-07, 09:19 przez buba, łącznie zmieniany 2 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
A odnosnie niesamowitego czegos zakletego w starych zdjeciach... Kiedys dawno dawno temu przydarzyla mi sie dziwna historia.. Gdzies ją juz opisywalam ale chyba nie na tym forum (jak sie powtarzam to przepraszam za zanudzanie)
Jest to historia sprzed 10-15 lat. Bylo to na Ukrainie, maly wiejski domek za zielona furtka. Dom byl spalony. Znalezlismy tam z kolega album pelen nadpalonych zdjec- slubnych, z dziecmi, z pierwszomajowych pochodow, z pracy. Od sasiadow dowiedzielismy sie ze mieszkajaca tam 90 letnia babcia z 10 lat wczesniej spalila sie razem z domem. Rodzina mieszka daleko i tu nie zaglada od lat. Obejrzelismy fotki, resztki domu i zabudowan. Wrzucilismy album do szuflady i pojechalismy dalej. Ale w nocy zaczely nas dreczyc dziwne sny.. I mnie i kolege... Wciaz mielismy przed oczami ten album, ten dom, tą zielona uchylona lekko furtke.. Po dwoch dniach nas na tyle wymęczylo ze wrocilismy do tego domu, musielismy znow przejechac z 300km. Nie wiedzielismy co robic, zapakowalismy album do plecaka i pojechalismy.. Ale dziwne, meczace i strasznie smutne sny wracaly..Budzilismy sie co chwile majac wrazenie ze ktos do nas cos mowi. Ale nikt nie mowil ani nikogo nie bylo kolo nas.. Tylko las szumial nad namiotem i czasem zakwilil w oddali nocny ptak..... Naprawde wkrecilismy sie wtedy niezle, ze nas cos opętalo albo co.. Znow wrocilismy do tej wsi. Miejscowi juz patrzyli na nas z niepokojem, kim jestesmy i czego tak wlasciwie chcemy. Caly dzien chodzilismy po domach, spisujac jak sie nazywala ta kobieta, gdzie miala rodzine, znajomych, prace, pokazali nam gdzie babcia lezy na cmentarzu.. Pokłamalismy miejscowym ze to byla nasza krewna.. Od bylego dyrektora kołchozu dowiedzielismy sie ze we wiosce w sasiednim wojewodztwie ponoc zyje jej corka. Pojechalismy tam. I udalo sie znalezc mala chylaca sie ku ziemii chałupke gdzie mieszkala jej corka, teraz tez juz starenka babuszka. Akurat byla tez w domu wnuczka z prawnukami. Dalismy im album, opowiedzielismy o wiosce i znalezionej spalonej chałupie. Babcia szybko odnalazla swoje zdjecia z dziecinstwa.. Wszyscy płakali... Album trafil na pólke miedzy rodzinne pamiatki.. Ponoc los rzucil corke do innego wojewodztwa i od lat z racji braku zdrowia i funduszy nie mogla odwiedzic matki. Pisaly tylko listy a w koncu i to sie urwalo... Wiedziala tylko ze matka nie zyje.. Na tym sprawa sie nie skonczyla.. Rodzinka uplotla wielkie wieniec z siana i polnych kwiatow i dostalismy przykaz by zawiezc to na grob babuszki. Od siebie kupilismy tez pare zniczy i polozylismy razem z wiencem na grobie, zarosnietym i nieodwiedzanym przez nikogo od lat...
I dziwne sny zniknely. Bez sladu..
Ja wiem ze w dzisiejszych czasach sie nie wierzy w duchy i nawiedzone miejsca.. Ze w dzisiejszych czasach nie ma miejsca na rzeczy niewyjasnione i niezdefiniowane.. Ze wszystko da sie sprawdzic, zbadac, sklasyfikowac.. Wiec wedlug tych obecnych standardow jedyna odpowiedzia jest ze dwojka glupich nastolatkow po prostu sobie wkrecila taki klimat, dziwny, niepokojacy, moze nawet troche przerazajacy momentami, ale zarazem majacy w sobie wyjatkowy dziwny urok...
Jest to historia sprzed 10-15 lat. Bylo to na Ukrainie, maly wiejski domek za zielona furtka. Dom byl spalony. Znalezlismy tam z kolega album pelen nadpalonych zdjec- slubnych, z dziecmi, z pierwszomajowych pochodow, z pracy. Od sasiadow dowiedzielismy sie ze mieszkajaca tam 90 letnia babcia z 10 lat wczesniej spalila sie razem z domem. Rodzina mieszka daleko i tu nie zaglada od lat. Obejrzelismy fotki, resztki domu i zabudowan. Wrzucilismy album do szuflady i pojechalismy dalej. Ale w nocy zaczely nas dreczyc dziwne sny.. I mnie i kolege... Wciaz mielismy przed oczami ten album, ten dom, tą zielona uchylona lekko furtke.. Po dwoch dniach nas na tyle wymęczylo ze wrocilismy do tego domu, musielismy znow przejechac z 300km. Nie wiedzielismy co robic, zapakowalismy album do plecaka i pojechalismy.. Ale dziwne, meczace i strasznie smutne sny wracaly..Budzilismy sie co chwile majac wrazenie ze ktos do nas cos mowi. Ale nikt nie mowil ani nikogo nie bylo kolo nas.. Tylko las szumial nad namiotem i czasem zakwilil w oddali nocny ptak..... Naprawde wkrecilismy sie wtedy niezle, ze nas cos opętalo albo co.. Znow wrocilismy do tej wsi. Miejscowi juz patrzyli na nas z niepokojem, kim jestesmy i czego tak wlasciwie chcemy. Caly dzien chodzilismy po domach, spisujac jak sie nazywala ta kobieta, gdzie miala rodzine, znajomych, prace, pokazali nam gdzie babcia lezy na cmentarzu.. Pokłamalismy miejscowym ze to byla nasza krewna.. Od bylego dyrektora kołchozu dowiedzielismy sie ze we wiosce w sasiednim wojewodztwie ponoc zyje jej corka. Pojechalismy tam. I udalo sie znalezc mala chylaca sie ku ziemii chałupke gdzie mieszkala jej corka, teraz tez juz starenka babuszka. Akurat byla tez w domu wnuczka z prawnukami. Dalismy im album, opowiedzielismy o wiosce i znalezionej spalonej chałupie. Babcia szybko odnalazla swoje zdjecia z dziecinstwa.. Wszyscy płakali... Album trafil na pólke miedzy rodzinne pamiatki.. Ponoc los rzucil corke do innego wojewodztwa i od lat z racji braku zdrowia i funduszy nie mogla odwiedzic matki. Pisaly tylko listy a w koncu i to sie urwalo... Wiedziala tylko ze matka nie zyje.. Na tym sprawa sie nie skonczyla.. Rodzinka uplotla wielkie wieniec z siana i polnych kwiatow i dostalismy przykaz by zawiezc to na grob babuszki. Od siebie kupilismy tez pare zniczy i polozylismy razem z wiencem na grobie, zarosnietym i nieodwiedzanym przez nikogo od lat...
I dziwne sny zniknely. Bez sladu..
Ja wiem ze w dzisiejszych czasach sie nie wierzy w duchy i nawiedzone miejsca.. Ze w dzisiejszych czasach nie ma miejsca na rzeczy niewyjasnione i niezdefiniowane.. Ze wszystko da sie sprawdzic, zbadac, sklasyfikowac.. Wiec wedlug tych obecnych standardow jedyna odpowiedzia jest ze dwojka glupich nastolatkow po prostu sobie wkrecila taki klimat, dziwny, niepokojacy, moze nawet troche przerazajacy momentami, ale zarazem majacy w sobie wyjatkowy dziwny urok...
Ostatnio zmieniony 2014-04-07, 11:16 przez buba, łącznie zmieniany 2 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Basiu i Paulino, dziękuję Wam bardzo za miłe słowa. A góry, zresztą nie tylko góry, są pełne zagadek. Wystarczy się tylko schylić po przygodę - to chyba jakiś cytat z którejś książki o przygodach Pana Samochodzika. Ale której? Już nie pamiętam.
Paulino, konie na Gromniku były praktycznie od zawsze…
Z tych czasów, kiedy na szczycie znajdował się wczesnośredniowieczny gród słowiański, czyli z końca IX-1 połowy X w. pochodzi odkryta kilka lat temu tzw. kopystka, czyli nożyk do pielęgnowania końskich kopyt.
Z fazy późnośredniowiecznej, tj. z czasów, kiedy w XV w. na Gromniku znajdował się zamek rodziny Czirnów, mamy kilka podków, strzemię, dwie ostrogi, wędzidło i jeszcze kilka innych elementów rzędu końskiego.
A z XIX i XX w. mamy… oczywiście widokówki.
Konie przy wieży widokowej i znajdującej się przy niej gospodzie musiały być. Wieżę zaczęto budować (już wiemy, że na fundamentach średniowiecznej wieży zamkowej) w 1825 r., dlatego też komunikacja i transport konny praktycznie nie miały żadnej alternatywy.
PS. A Ślęża na pierwszej z widokówek, mimo że prawa strona kartki zawiera podpis „Blick nach dem Zobtenberge” („Widok na Ślężę”), to fotomontaż. Aż tak śmiałych kształtów to ona nie ma, przynajmniej oglądana z Gromnika. Natomiast budynek, przed którym stoi powóz, to już znacie. Jest to pawilon taneczny na Gromniku, ten sam, przy którym śpiewali chłopcy z Grodkowa.
Paulino, konie na Gromniku były praktycznie od zawsze…
Z tych czasów, kiedy na szczycie znajdował się wczesnośredniowieczny gród słowiański, czyli z końca IX-1 połowy X w. pochodzi odkryta kilka lat temu tzw. kopystka, czyli nożyk do pielęgnowania końskich kopyt.
Z fazy późnośredniowiecznej, tj. z czasów, kiedy w XV w. na Gromniku znajdował się zamek rodziny Czirnów, mamy kilka podków, strzemię, dwie ostrogi, wędzidło i jeszcze kilka innych elementów rzędu końskiego.
A z XIX i XX w. mamy… oczywiście widokówki.
Konie przy wieży widokowej i znajdującej się przy niej gospodzie musiały być. Wieżę zaczęto budować (już wiemy, że na fundamentach średniowiecznej wieży zamkowej) w 1825 r., dlatego też komunikacja i transport konny praktycznie nie miały żadnej alternatywy.
PS. A Ślęża na pierwszej z widokówek, mimo że prawa strona kartki zawiera podpis „Blick nach dem Zobtenberge” („Widok na Ślężę”), to fotomontaż. Aż tak śmiałych kształtów to ona nie ma, przynajmniej oglądana z Gromnika. Natomiast budynek, przed którym stoi powóz, to już znacie. Jest to pawilon taneczny na Gromniku, ten sam, przy którym śpiewali chłopcy z Grodkowa.
Ostatnio zmieniony 2014-04-07, 14:04 przez Cisy2, łącznie zmieniany 1 raz.
Zastanawiałem się, czy zakładać jeszcze jeden forumowy wątek dotyczący Wzgórz Strzelińskich. Zastanawiałem się nad tym trzy i dwa lata temu, rok temu, i jeszcze w kilku ostatnich dniach. Zdecydowałem się w końcu odgrzebać mój stary Schellhammerowy wątek - jakieś podobieństwa przecież są. Tu i tu jest przecież młodzież, wprawdzie dzisiaj odrobinę starsza niż ta z 1926 r. (wtedy to były dzieci, teraz studenci), jest też i jakiś nauczyciel...
Do moich lipcowych Wzgórz Strzelińskich z lat 2014-2016 wracać nie będę. Trochę brakuje mi teraz czasu na przeglądanie kilku setek zdjęć i wybieranie spośród nich tych, które przywołują jakieś wspomnienia.
Lepiej przejść od razu do tegorocznego lipca na Gromniku i na Wzgórzach Strzelińskich
3 lipca nasza górka przywitała nas niebieskim niebem. Gdzieś tam tkwiły usłyszane i wyczytane ostrzeżenia o kapryśnym lipcu, ale jakoś w deszcze tego roku nie wierzyliśmy. W minionych latach wszystkie lipcowe burze i ulewy Gromnik omijały, albo przychodziły w nocy. Teraz też liczyliśmy na uśmiech losu!
Pierwsze zejście do wykopu, zabezpieczonego po zakończeniu ubiegłorocznej ekspedycji. W minionych latach z zamkowej piwnicy, zagruzowanej w sierpniu 1443 r., wyciągaliśmy gruz, teraz miliony bukowych liści...
Ściągnęliśmy folię zabezpieczającą wykop i cofnęliśmy się może nie do 1443 r., ale do ostatnich dni lipca 2016 r. W bieżącym roku wypadało nam dojść wreszcie do dna piwnicy. Ale czy zdążymy przed końcem badań?... i tu znowu pojawiają się myśli dotyczące pogody. Musi się udać!
Na wszelki wypadek wykorzystaliśmy folię z wykopu, aby "zadaszyć" wiatę, będącą pamiątką po organizowanych przed kilku laty plenerowych turniejach rycerskich. A nuż będzie potrzebna jakaś folia nad głową?
I cóż? Okazało się, że w lipcu na naszej kochanej górce wiele dni było mglistych i deszczowych
Foliowy dach więc się przydał, chociaż nad naszymi głowami zbierały się setki litrów deszczówki. W każdym sektorze "kratownicy" zadaszenia wiaty zwisały balony wypełnione wodą. Okazało się, że na szczęście konstrukcja ta - już dosyć leciwa - wytrzymała do ostatniego dnia wykopalisk!
W deszczu nie tylko była przebierana ziemia z wykopu, ale także sporządzana była dokumentacja rysunkowa
Tegoroczne lipcowe deszcze miały jednak również i dobre strony. Chyba potwierdzone zostało nasze w poprzednich latach wyrażone przypuszczenie, że w zamkowej piwnicy znajdowała się cysterna lub zbiornik na wodę. W północno-zachodniej części pomieszczenia zebrało się po jednej z nocnych ulew kilkaset litrów wody. Empiria to jednak empiria.
Gromnikową tradycją ostatnich lat są przejażdżki po szczycie takim oto pojazdem. W czasach doktora Schellhammera na Gromnik dojeżdżały bryczki, teraz technika poszła odrobinę dalej (i - jak się okazuje - wyżej).
Przymiarka średniowiecznej ostrogi z tzw. bodźcem z kółkiem gwiaździstym. Egzemplarz z lat 40. XV w. na stópce półrocznej Jadzi.
Z wieży chyba tylko raz dostrzegliśmy Śnieżkę. Góry na bliższych planach - Wałbrzyskie, Kamienne i Sowie - niemal cały czas "parowały" zasłaniając nam widoczne w minionych latach Rudawy Janowickie, Karkonosze i Góry Izerskie. Trochę lepiej niż Karkonosze prezentowały się odległościowo bliższe Jesioniki, Góry Rychlebskie i Czarna Góra w Masywie Śnieżnika. Ale już Wrocław (Sky Tower) i okolice Opola prezentowały się "jak na dłoni".
Jednak dla nas najważniejsze było to, że ruiny zamku coraz bardziej się odsłaniały.
Ostatni dzień badań to uroczyste przebicie balonów z deszczówką, zbierającą się na prowizorycznym foliowym dachu naszej wiaty. Trzeba było to zrobić, konstrukcja obiektu mogła w każdej chwili się złożyć... My na lipcowy śmigus-dyngus byliśmy mentalnie przygotowani, ale gdyby to spotkało jakiś przypadkowych turystów...
Jedna z ostatnich fotografii naszej ekipy z lipca 2017 r. Wśród nas jest też nasz wspaniały kierowca, pan Tadeusz z podgromnickich Kaczowic, dowożący nas każdego dnia z Przeworna na szczyt Gromnika i z powrotem. W najbardziej zimnym i deszczowym dniu badań przywiózł nam na Gromnik olbrzymi termos gorącej kawy i ciasto...
... a ponadto na pierwszą część ostatniej, zielonej nocy naszej tegorocznej ekspedycji, zaprosił nas nad swoje stawy pod Kaczowicami
Pozostała część zielonej nocy to wizyta w "Piekiełku" w Przewornie - fotek tym razem nie będzie...
Wykopaliska na Gromniku, to nie tylko badania archeologiczne, ale i niemal codzienne włóczenie się - już po pracy - po okolicy. Na Wzgórzach Strzelińskich wyznakowanych szlaków jest sporo, a niewydeptanych ścieżek jeszcze więcej...
Były zatem piesze wycieczki "archeologiczne", podczas których odwiedzaliśmy inne ekspedycje badawcze, np. naszych wrocławskich badaczy paleolitu i mezolitu, prowadzących wykopaliska przy leżących w pobliżu Gromnika Borowych Skałkach
Jak się już było przy Borowych Skałkach, to oczywiście należało sprawdzić, czy średniowieczny Cygański Krzyż nadal znajduje się na swoim miejscu. Stoi nadal i ma się dobrze!!!
Więcej jednak było "cywilnych" pieszych wycieczek, bez archeologicznych akcentów. Można się było zatem przejść niedawno wyznakowanym żółtym szlakiem z Przeworna, gdzie mieliśmy bazę, w stronę Jagielna i Samborowic. Podczas wycieczki przejście przez najmniejszą miejscowość w okolicy - wieś Krynkę z jedynie trzema użytkowanymi do dzisiaj domami (cztery następne są już w ruinie)
Te znaki są przy szerokiej na trzy metry drodze... gruntowej
I widok z Krynki na Kalinkę (388 m n.p.m.), drugi po Gromniku najwyższy szczyt Wzgórz Strzelińskich (na bliższym planie wioska Cierpice)
Kolejny dzień i wycieczka z "...ł.w.." (czyli Jegłowej)...
... do Żeleźnika, w którym wita nas strzegący przed powodziami święty Donat,
zaś taki wspaniały zegar ozdabia nie główną fasadę miejscowego pałacu, lecz jeden z budynków folwarcznych
Wzgórza Strzelińskie, podobnie zresztą jak i sąsiednie Niemczańskie, to niekończące się aleje umierających już ze starości poniemieckich czereśni
Czereśnie już odchodzą w przeszłość, ale brukowane w minionych stuleciach drogi w dalszym ciągu są użytkowane
Ta droga, prowadząca z Chociebórza do Osiny Wielkiej jest jeszcze starsza, gdyż wytyczono ją najpóźniej w końcu XIII wieku.
Można się zastanawiać, czy średniowieczni kupcy zmierzający z księstwa wrocławskiego do biskupiego księstwa nyskiego zdawali sobie sprawę, że patrzą na Góry Sowie, Bardzkie, Złote i kawał Jesioników
Jeszcze kilka lat temu święty Nepomucen w Cieszanowicach stał wyprostowany. Cóż... starość nie radość...
A to jakiś odprysk z wycieczki pieszej z Białego Kościoła przez Gromnik do Przeworna - jednej z ostatnich tegorocznych lipcowych wędrówek po Wzgórzach Strzelińskich
PS. W lipcu zdarzało się też zahaczyć i o inne części Sudetów. Oczywiście w weekendy. Było Pogórze Bolkowskie, były też i Góry Bardzkie. Ale to już inna bajka...
Do moich lipcowych Wzgórz Strzelińskich z lat 2014-2016 wracać nie będę. Trochę brakuje mi teraz czasu na przeglądanie kilku setek zdjęć i wybieranie spośród nich tych, które przywołują jakieś wspomnienia.
Lepiej przejść od razu do tegorocznego lipca na Gromniku i na Wzgórzach Strzelińskich
3 lipca nasza górka przywitała nas niebieskim niebem. Gdzieś tam tkwiły usłyszane i wyczytane ostrzeżenia o kapryśnym lipcu, ale jakoś w deszcze tego roku nie wierzyliśmy. W minionych latach wszystkie lipcowe burze i ulewy Gromnik omijały, albo przychodziły w nocy. Teraz też liczyliśmy na uśmiech losu!
Pierwsze zejście do wykopu, zabezpieczonego po zakończeniu ubiegłorocznej ekspedycji. W minionych latach z zamkowej piwnicy, zagruzowanej w sierpniu 1443 r., wyciągaliśmy gruz, teraz miliony bukowych liści...
Ściągnęliśmy folię zabezpieczającą wykop i cofnęliśmy się może nie do 1443 r., ale do ostatnich dni lipca 2016 r. W bieżącym roku wypadało nam dojść wreszcie do dna piwnicy. Ale czy zdążymy przed końcem badań?... i tu znowu pojawiają się myśli dotyczące pogody. Musi się udać!
Na wszelki wypadek wykorzystaliśmy folię z wykopu, aby "zadaszyć" wiatę, będącą pamiątką po organizowanych przed kilku laty plenerowych turniejach rycerskich. A nuż będzie potrzebna jakaś folia nad głową?
I cóż? Okazało się, że w lipcu na naszej kochanej górce wiele dni było mglistych i deszczowych
Foliowy dach więc się przydał, chociaż nad naszymi głowami zbierały się setki litrów deszczówki. W każdym sektorze "kratownicy" zadaszenia wiaty zwisały balony wypełnione wodą. Okazało się, że na szczęście konstrukcja ta - już dosyć leciwa - wytrzymała do ostatniego dnia wykopalisk!
W deszczu nie tylko była przebierana ziemia z wykopu, ale także sporządzana była dokumentacja rysunkowa
Tegoroczne lipcowe deszcze miały jednak również i dobre strony. Chyba potwierdzone zostało nasze w poprzednich latach wyrażone przypuszczenie, że w zamkowej piwnicy znajdowała się cysterna lub zbiornik na wodę. W północno-zachodniej części pomieszczenia zebrało się po jednej z nocnych ulew kilkaset litrów wody. Empiria to jednak empiria.
Gromnikową tradycją ostatnich lat są przejażdżki po szczycie takim oto pojazdem. W czasach doktora Schellhammera na Gromnik dojeżdżały bryczki, teraz technika poszła odrobinę dalej (i - jak się okazuje - wyżej).
Przymiarka średniowiecznej ostrogi z tzw. bodźcem z kółkiem gwiaździstym. Egzemplarz z lat 40. XV w. na stópce półrocznej Jadzi.
Z wieży chyba tylko raz dostrzegliśmy Śnieżkę. Góry na bliższych planach - Wałbrzyskie, Kamienne i Sowie - niemal cały czas "parowały" zasłaniając nam widoczne w minionych latach Rudawy Janowickie, Karkonosze i Góry Izerskie. Trochę lepiej niż Karkonosze prezentowały się odległościowo bliższe Jesioniki, Góry Rychlebskie i Czarna Góra w Masywie Śnieżnika. Ale już Wrocław (Sky Tower) i okolice Opola prezentowały się "jak na dłoni".
Jednak dla nas najważniejsze było to, że ruiny zamku coraz bardziej się odsłaniały.
Ostatni dzień badań to uroczyste przebicie balonów z deszczówką, zbierającą się na prowizorycznym foliowym dachu naszej wiaty. Trzeba było to zrobić, konstrukcja obiektu mogła w każdej chwili się złożyć... My na lipcowy śmigus-dyngus byliśmy mentalnie przygotowani, ale gdyby to spotkało jakiś przypadkowych turystów...
Jedna z ostatnich fotografii naszej ekipy z lipca 2017 r. Wśród nas jest też nasz wspaniały kierowca, pan Tadeusz z podgromnickich Kaczowic, dowożący nas każdego dnia z Przeworna na szczyt Gromnika i z powrotem. W najbardziej zimnym i deszczowym dniu badań przywiózł nam na Gromnik olbrzymi termos gorącej kawy i ciasto...
... a ponadto na pierwszą część ostatniej, zielonej nocy naszej tegorocznej ekspedycji, zaprosił nas nad swoje stawy pod Kaczowicami
Pozostała część zielonej nocy to wizyta w "Piekiełku" w Przewornie - fotek tym razem nie będzie...
Wykopaliska na Gromniku, to nie tylko badania archeologiczne, ale i niemal codzienne włóczenie się - już po pracy - po okolicy. Na Wzgórzach Strzelińskich wyznakowanych szlaków jest sporo, a niewydeptanych ścieżek jeszcze więcej...
Były zatem piesze wycieczki "archeologiczne", podczas których odwiedzaliśmy inne ekspedycje badawcze, np. naszych wrocławskich badaczy paleolitu i mezolitu, prowadzących wykopaliska przy leżących w pobliżu Gromnika Borowych Skałkach
Jak się już było przy Borowych Skałkach, to oczywiście należało sprawdzić, czy średniowieczny Cygański Krzyż nadal znajduje się na swoim miejscu. Stoi nadal i ma się dobrze!!!
Więcej jednak było "cywilnych" pieszych wycieczek, bez archeologicznych akcentów. Można się było zatem przejść niedawno wyznakowanym żółtym szlakiem z Przeworna, gdzie mieliśmy bazę, w stronę Jagielna i Samborowic. Podczas wycieczki przejście przez najmniejszą miejscowość w okolicy - wieś Krynkę z jedynie trzema użytkowanymi do dzisiaj domami (cztery następne są już w ruinie)
Te znaki są przy szerokiej na trzy metry drodze... gruntowej
I widok z Krynki na Kalinkę (388 m n.p.m.), drugi po Gromniku najwyższy szczyt Wzgórz Strzelińskich (na bliższym planie wioska Cierpice)
Kolejny dzień i wycieczka z "...ł.w.." (czyli Jegłowej)...
... do Żeleźnika, w którym wita nas strzegący przed powodziami święty Donat,
zaś taki wspaniały zegar ozdabia nie główną fasadę miejscowego pałacu, lecz jeden z budynków folwarcznych
Wzgórza Strzelińskie, podobnie zresztą jak i sąsiednie Niemczańskie, to niekończące się aleje umierających już ze starości poniemieckich czereśni
Czereśnie już odchodzą w przeszłość, ale brukowane w minionych stuleciach drogi w dalszym ciągu są użytkowane
Ta droga, prowadząca z Chociebórza do Osiny Wielkiej jest jeszcze starsza, gdyż wytyczono ją najpóźniej w końcu XIII wieku.
Można się zastanawiać, czy średniowieczni kupcy zmierzający z księstwa wrocławskiego do biskupiego księstwa nyskiego zdawali sobie sprawę, że patrzą na Góry Sowie, Bardzkie, Złote i kawał Jesioników
Jeszcze kilka lat temu święty Nepomucen w Cieszanowicach stał wyprostowany. Cóż... starość nie radość...
A to jakiś odprysk z wycieczki pieszej z Białego Kościoła przez Gromnik do Przeworna - jednej z ostatnich tegorocznych lipcowych wędrówek po Wzgórzach Strzelińskich
PS. W lipcu zdarzało się też zahaczyć i o inne części Sudetów. Oczywiście w weekendy. Było Pogórze Bolkowskie, były też i Góry Bardzkie. Ale to już inna bajka...
Ostatnio zmieniony 2017-08-04, 12:29 przez Cisy2, łącznie zmieniany 1 raz.
Chyba nie bylam w Krynce.. albo nie pamietam? ale chyba nie bylam!
Piekny ten zegar z Zeleznika- ty zawsze wiesz gdzie zajrzec!
Szkoda ze folia nie mogla zostac na gromnickiej wiacie... Kiedys mi tam bardzo brakowalo dachu.. Ale z drugiej strony jakby kogos przypadkowego zaatakowal taki niespodziewany wodospad- byloby ciekawie!
Szkoda ze nie udalo sie w tym roku do was zajrzec. Najbardziej zal mi kąpieli w wykopie i jazdy na łopacie! te tradycje mi sie bardzo podobaja!
Piekny ten zegar z Zeleznika- ty zawsze wiesz gdzie zajrzec!
Szkoda ze folia nie mogla zostac na gromnickiej wiacie... Kiedys mi tam bardzo brakowalo dachu.. Ale z drugiej strony jakby kogos przypadkowego zaatakowal taki niespodziewany wodospad- byloby ciekawie!
Szkoda ze nie udalo sie w tym roku do was zajrzec. Najbardziej zal mi kąpieli w wykopie i jazdy na łopacie! te tradycje mi sie bardzo podobaja!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba1 pisze:Piekny ten zegar z Zeleznika- ty zawsze wiesz gdzie zajrzec!
W Żeleźniku przecież byłaś - http://www.straznicyczasu.pl/viewtopic.php?f=274&t=3712
Może podeszłaś jednak tylko do fasady pałacu od strony wioski (i jednocześnie kościoła), czyli z tej oto strony:
Od strony folwarku pałac jest chyba nawet ciekawszy:
Wspaniała krata bramna - na szczęście nie wpadła w ręce złomiarzy
Zaś zegar ze znakami zodiaku umieszczono na takim oto budynku folwarcznym
Żeleźnik zresztą zaskakuje na każdym kroku.
Mamy tu samoobsługę "szlakową":
Nawiasem mówiąc jedno z najniżej położonych miejsc na Przedgórzu Sudeckim
Pomnik, który wiele przeszedł (kiedyś upamiętniał mieszkańców wioski poległych w I wojnie światowej), a który w dzisiejszej formie może nie doczekać jednak stycznia 2018 r.
Kościół w Żeleźniku to już zupełny odjazd, poczynając od bramy na plac kościelny z renesansową attyką
Bryła kościoła trochę zaskakuje, wydaje się pokraczna a jednak ma w sobie "to coś"
Kilka późnorenesansowych i barokowych nagrobków to wprawdzie dolnośląski standard
Ale to co w środku świątyni to już standardem nie jest.
Ten wystrój wewnętrzny nie jest drewniany - to wszystko polichromowany kamień!
Najbardziej w Żeleźniku zaskoczyła mnie jednak pani sprzedająca w tym sklepie. Wszedłem do środka coś kupić, a ona zdumionym i cichym głosem zapytała: A co pan fotografuje w naszej wiosce?! Przyznam się, że mnie zamurowało i przez dwie-trzy sekundy naprawdę nie wiedziałem, cóż mam jej odpowiedzieć! Moim słowom, że jest tu po prostu ciekawie i ładnie, chyba nie uwierzyła.
W Krynce faktycznie mogłaś nie być, jest trochę z boku (na południe) od drogi z Przeworna do Karnkowa. Poza kilkoma domami zarośnięty jeżynami nasyp dawnej linii kolejowej z Przeworna do Otmuchowa... i to chyba wszystko.
Może z dwa kilometry od Krynki w kierunku południowym, również przy tym samym żółtym szlaku, znajduje się stary opuszczony budynek dróżnika. Stoi on przy nieistniejącym już budynku stacji kolejowej w Sarbach. To już chyba ostatni moment, aby w tym budynku przenocować. Znajduje się on w dość sporej odległości od najbliższych domów w Sarbach i obecność turystów raczej nikomu by nie przeszkadzała. Miejsce fajne, bo w pobliżu jest kilka stawów.
To miejsce chyba znasz? Jest stosunkowo blisko Żeleźnika, ale jeszcze bliżej stąd do Strużyny. W "Ostoi" jest miejsce na ognisko, do wody jest jednak kawałek.
Do palacu w Żelezniku podchodzilismy od tej strony
Nie pamietam czy obeszlismy go dookola, czy moze wydawalo nam sie ze przejscie jest zamkniete?
Mocno zniszczony pomniczek tez oczywiscie widzielismy i uwiecznilismy na zdjeciu. Ciekawe czy mu zrobia krzywde na nowej fali destrukcji? czy pozwolą mu nadal stac i osypywac sie w spokoju i zapomnieniu?
Z budynkow folwarcznych i okolopalacowych widzielismy te:
Budynku droznika i wiaty nie kojarze. Chyba tam nie dotarlam jeszcze. Niesamowite ze czlowiek tyle razy juz byl na tych strzelinskich a wciaz kryją tyle nowych niespodzianek i ciekawostek.
Czy do wiatek da sie (legalnie) dojechac czy raczej tylko na piesze wycieczki?
Stawy rozumiem ze rokuja kapielowo?
Nie pamietam czy obeszlismy go dookola, czy moze wydawalo nam sie ze przejscie jest zamkniete?
Mocno zniszczony pomniczek tez oczywiscie widzielismy i uwiecznilismy na zdjeciu. Ciekawe czy mu zrobia krzywde na nowej fali destrukcji? czy pozwolą mu nadal stac i osypywac sie w spokoju i zapomnieniu?
Z budynkow folwarcznych i okolopalacowych widzielismy te:
Budynku droznika i wiaty nie kojarze. Chyba tam nie dotarlam jeszcze. Niesamowite ze czlowiek tyle razy juz byl na tych strzelinskich a wciaz kryją tyle nowych niespodzianek i ciekawostek.
Czy do wiatek da sie (legalnie) dojechac czy raczej tylko na piesze wycieczki?
Stawy rozumiem ze rokuja kapielowo?
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Pomnik jest teraz radziecki, więc zgodnie z ustawą idzie do piachu jak wszystkie inne. Początkowo te pomniki miały być przenoszone na cmentarze i do muzeów, potem planowano wielki skansen (ależ to byłaby atrakcja turystyczna), ale skończyć się ma tradycyjnie: rozpierdzielić.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
buba1 pisze:Mocno zniszczony pomniczek tez oczywiscie widzielismy i uwiecznilismy na zdjeciu. Ciekawe czy mu zrobia krzywde na nowej fali destrukcji? czy pozwolą mu nadal stac i osypywac sie w spokoju i zapomnieniu?
pudelek pisze:Pomnik jest teraz radziecki, więc zgodnie z ustawą idzie do piachu jak wszystkie inne. Początkowo te pomniki miały być przenoszone na cmentarze i do muzeów, potem planowano wielki skansen (ależ to byłaby atrakcja turystyczna), ale skończyć się ma tradycyjnie: rozpierdzielić.
Ja to się zastanawiam, co zrobią z tym nagrobkiem na cmentarzu w Kamiennej Górze? AK to przecież bohater, ale to "LWP"? Ciekaw jestem, czy pochowany w tym grobie 20-letni chłopak zaprzątał sobie głowę przed śmiercią tego rodzaju dylematami?
Do budynku dróżnika można dojechać samochodem. Dojeżdżając od strony Przeworna do Sarbów trzeba skręcić przed tym domem z przedwojenną reklamą (znasz ten budynek) w lewo:
Jedzie się tą drogą (Głowaczów to przysiółek Sarbów z jednym lub dwoma użytkowanymi jeszcze budynkami)
Bruk się kończy kilkaset metrów dalej, w rejonie nieistniejącego już przystanku kolejowego (i blisko domku dróżnika). Na drzewach przy stawach są tabliczki z zakazem kąpieli i wędkowania - nie wiem jednak, czy się ktoś nimi przejmuje. Dno jednak raczej będzie muliste.
Do wiaty "Ostoja" biegnie od strony Strużyny taka droga - przejezdna nawet dla większości osobówek. Najlepiej wybrać się tam wiosną, gdy kukurydza nie jest wysoka (od kilku lat pola od strony Strużyny do wiaty obsiewane są albo rzepakiem, albo kukurydzą). Od lipca do późnej jesieni (niekiedy nawet do listopada) skutecznie zasłania widoki na Gromnik, Nowoleską Kopę i Kalinkę.
Zmiany na Wzgórzach Strzelińskich jednak następują. Znikają białe (niekiedy brązowobiałe) tablice, tego autobusu w Kaczowicach już nie ma ("kierowałaś" nim w lipcu 2014 r.):
W tym miejscu stoi już hangar z dwiema motolotniami
Latają na nich synowie naszego kierowcy - pana Tadka. Zdjęcia lotnicze gminy Przeworno na internetowej stronie gminy są ich autorstwa. Tu jeden z synów pana Tadka nad dachami Pogrody:
Ale są i rzeczy, które cały czas trwają - oby jak najdłużej. Jak ten nasz znajomy z Samborowic
Ostatnio zmieniony 2017-08-04, 13:42 przez Cisy2, łącznie zmieniany 1 raz.
- telefon 110
- Posty: 2046
- Rejestracja: 2014-09-20, 22:32
Pudelek pisze:Pomnik jest teraz radziecki, więc zgodnie z ustawą idzie do piachu jak wszystkie inne. Początkowo te pomniki miały być przenoszone na cmentarze i do muzeów, potem planowano wielki skansen (ależ to byłaby atrakcja turystyczna), ale skończyć się ma tradycyjnie: rozpierdzielić.
Ja bym ustawił szeregiem wzdłuż drogi do Kątów Wrocławskich( z miasta Breslau).
Jako przestroga dla narodu niemieckiego.
Dzieki!! Pewnie niebawem sie tam wybiore!
Widac bylo po Grutas Parkas jaka kase na tym robia... Slyszalam ze gosc z Uniejowic ponoc probowal odkupic od roznych gmin pomniki planowane do rozbiorki ale nie chca mu ich sprzedac. Bo nie wolno sprzedac ani dac. Bo trzeba rozpierdzielic...
Pudelek pisze:potem planowano wielki skansen (ależ to byłaby atrakcja turystyczna),
Widac bylo po Grutas Parkas jaka kase na tym robia... Slyszalam ze gosc z Uniejowic ponoc probowal odkupic od roznych gmin pomniki planowane do rozbiorki ale nie chca mu ich sprzedac. Bo nie wolno sprzedac ani dac. Bo trzeba rozpierdzielic...
Ostatnio zmieniony 2017-08-04, 15:09 przez buba, łącznie zmieniany 2 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:Bo nie wolno sprzedac ani dac. Bo trzeba rozpierdzielic..
niektóre gminy chcą zmieniać znaczenie pomników - np. z pamięci Sowietów ku pamięci ofiar, AK itp.. Ale nie można! Jak stwierdził IPN ustawa... nie przewiduje zmian charakteru pomników tylko ich rozbiórkę! Przecież to jakaś paranoja! W Drawsku mają usuwać czołgi, bo są częścią pomnika. Same czołgi nie mogą zostać, bo... ustawa tego nie przewiduje! I takich przypadków jest wiele.
W Czechach i na Słowacji stoi masa poradzieckich (i nie tylko) czołgów oraz sprzętu. W Polsce z każdym rokiem tego mniej, bo przecież to radzieckie. Nazwać to idiotyzmem, to za mało. No, ale tą ustawę poparła nie tylko dobra zmiana tylko gremialnie cały parlament.
Pomniki i groby na cmentarzach są bezpieczne, chroni je umowa międzynarodowa. Na razie, bo nie sądzę, aby obecne władze zbytnio się tymi umowami w przeszłości przejmowały, zresztą trzeba przecież udowadniać, że jednak nie są ruskimi agentami
Skoro PRL był sowiecką kolonią, jak stwierdził ostatnio jeden minister, i w ogóle wszystko co z tamtego okresu jest złe, to może pora anulować wszelkie akty prawne z tego okresu (np. wstąpienie do ONZ, umowy dwustronne z innymi państwami itp.) albo wydawane dokumenty, świadectwa itp.?? Bądźmy konsekwentni. A, i koniecznie ludzie pracujący w tej i dla tej kolonii nie powinni dostawać dziś emerytur, przecież to było obce państwo!
Ostatnio zmieniony 2017-08-04, 16:03 przez Pudelek, łącznie zmieniany 2 razy.
Jesteś za esbeckimi emeryturami? Jesteś za emeryturami dla euro(...), którzy za 5 lat kradzieży "wyrabiają" emeryturę 10k? Przecież to gorsze niż esbeckie emerytury.Pudelek pisze:i koniecznie ludzie pracujący w tej i dla tej kolonii nie powinni dostawać dziś emerytur, przecież to było obce państwo!
Zawsze aparat ucisku musiał być przewartościowany za swą służbę. Nie będę opisywał wizji sprawiedliwości, gdy nadejdzie właściwa władza - Jakub Szela był niewiniątkiem...
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 13 gości