Kontynuacja pomysłu sprzed roku.
Dopiero w połowie czerwca udało mi się w tym roku zorganizować pierwszy wyjazd rowerowy nad Bug. Zwykle w weekendy nie sprzyjała aura, a gdy była odpowiednia – siedziałem w pracy.
Plany były opracowane od dawna. Postanowiłem zacząć od zaległości z zeszłego roku, czyli dwóch brakujących odcinków Podlaskiego Przełomu Bugu. Na pierwszy ogień poszedł fragment od Terespola do Okczyna.
Poranne mgły rozwiał wiatr (brzmi jak słowa jakiejś piosenki ), więc zapada decyzja – pakujemy rower i jazda. Tylko pół godziny jazdy jestem w Terespolu na przejściu granicznym. Parkuję prawie przy samym szlabanie Kilka minut przygotowań i jestem gotowy.
Zaraz z budynkiem zaczyna się moja dzisiejsza ścieżka. Przejazd mam zgłoszony do Straży Granicznej, więc nikt ni powinien mnie zaczepiać, że jestem na odcinku teoretycznie wyłączonym z turystyki, Trasa okazuje się trochę miękka i mokra – cały poprzedni dzień padało. Mój góral dzielnie daje radę. Błyskawicznie docieram do rzeki i już widzę znajome dróżki Jak zwykle czerwcowe pola są ukwiecone makami i chabrami, na żółto kwitnie rzepak i ogólnie jest kolorowo. I soczysta zieleń, której jeszcze nie zmogło palące wakacyjne słońce i kurz.
Tempo jazdy jest całkiem niezłe i docieram w okolice pierwszej wsi – Michałkowa. Zjeżdżając w jedno obniżeń, widzę z tyłu na horyzoncie samochód Straży Granicznej. Oni pewnie też mnie widzą, bo czerwony softeshell świeci jak żarówka na tle zieleni Tu raczej za mną nie wjadą, ale obstawiam, że i tak ich dziś spotkam Nie mylę się – zgodnie z najlepszymi zasadami strategii objeżdżają dół biegnącą w pobliżu drogą i za kilka minut widzę ich jadących z przeciwka
Zamieniamy kilka słów, jest miło i sympatycznie, już wiedzą, że nie nie jestem przemytnik tylko fotograf Pani strażnik, zadaje pytanie: w jakim celu te zdjęcia? No – artystycznym. Chyba zaskoczyłem panią odpowiedzią
Ruszam dalej. Mijam kolejną wieś – Murawiec. Tu natykam się na klasyczne nadbużańskie łachy piasku. Woda jest już dość niska i dno Bugu pomału odsłania się coraz bardziej. Widać kolejne płycizny, które wkrótce staną się sezonowymi wyspami.
Droga nagle się kończy. To wieś Żuki, a właściwie kilka domów. Stoją nad samym Bugiem na wysokiej skarpie. Dalej musiałbym się przebijać przez jakieś zarośnięte bużysko. Rezygnuję, wycofuję się krótki kawałek i po stu metrach jestem na głównej drodze biegnącej przez wieś. Zaraz za nią znajduję polną drogę w stronę rzeki. Kilka minut i znowu jestem nad wodą. Teraz przede mną dłuższy spokojny odcinek aż do Kostomłotów.
Dojeżdżając do wsi, znowu trafiam na koniec nadbużańskiej ścieżki i muszę wyjechać na główną drogę. Dziś odbywa się tu odpust. Przejeżdżam wśród autokarów, samochodów, straganów z cukrową watą i popcornem. Przyjemnie jest posłuchać śpiewów dobiegających z cerkwi. Przejazd przez błotniste ścieżki trochę mnie „ucharakteryzował”, więc rezygnuję z wchodzenia między ludzi i robienia zdjęć.
Znowu szukam dojazdu nad rzekę i trafiam na oznaczenia czerwonego szlaku nadbużańskiego. Dojeżdżam nim do rzeki i leśną piaszczystą drogą podążam w stronę Okczyna.
Tuż przed wsią droga znowu się kończy skręca od rzeki w stronę pól. Przebijam się jeszcze przez obniżenie terenu, aby zrobić kilka zdjęć efektownych suchym drzewom.
Dalej przejazdu nie ma. Wracm więc na szlak i za kilka minut docieram do asfaltu w Okczynie. Plan wykonany, można wracać.
Godzinka i jestem przy samochodzie. Po drodze mijam intrygujący kurhan - trzeba będzie poszukać informacji skąd się tu wziął.
Cała wycieczka to około 36 kilometrów, które zrobiłem w 4 godziny.
Rowerowy Bug 2017
Rowerowy Bug 2017
Ostatnio zmieniony 2017-06-19, 17:01 przez Wiesio, łącznie zmieniany 1 raz.
Ukradłeś mi trasę, bo mam zaplanowaną 2-dniową rowerówkę z noclegiem w Terespolu.
Tereny przepiękne. I co tu porównywać do gór?
Tereny przepiękne. I co tu porównywać do gór?
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Słupek numer zero - pod tym dziwnym tytułem kryje się kolejna nadbużańska przygoda z cyklu Bug Trophy 🙂 Mamy koniec lipca i nareszcie pogodę przypominającą wakacje. Temperatura skoczyła dość gwałtownie w okolice 30 stopni, więc aby przeżyć, pozostaje wyjechać wcześnie rano. Zrywam się o szóstej, rower wędruje do bagażnika i w drogę. Chwila wahania, który odcinek wybrać – Janów Podlaski, czy znacznie odleglejszy zaczynający od Różanki. Wybieram szukanie Trójstyku.
Prawie godzina jazdy i jestem w Stawkach, w miejscu, gdzie zakończyła się moja zeszłoroczna wycieczka z Kuzawki. Parkuję przy znajomym płocie i tylko małe zdziwienie, bo google twierdziło, że w tym miejscu jest wieża widokowa, a po tej ani śladu.
Sprzęt rozłożony, plecak wrzucony i jazda. W dół, w dolinę Bugu. Poranek jest piękny, żadnych chmur, temperatura rośnie. Forma ostatnio niezła, więc i tempo jazdy dobre. Mijam Różankę, docierając do wiaty.
Teraz skręcam w dół, podziwiając dwa efektowne zakręty Bugu, który w tym miejscu robi „znak Zorro” 😉 Widać stąd skarpę w Różance, gdzie ulokowała się wiatka turystyczna i przystań dla kajaków. Takich przystani minę dziś jeszcze kilka.
Mijam kolejnych kilka nadbużańskich plaż, które tak lubię. Woda w Bugu niska, więc łachy piasku są bardzo rozległe, Zostawiam na nich trochę śladów dla pograniczników, ale może się nie obrażą, bo zgłosiłem im jak zwykle, gdzie się plączę. Łapię kilka panoram do swojej kolekcji.
Potem droga się trochę wspina i jadę wysoką skarpą. Przez dłuższy czas wiedzie spokojnie ponad samą rzeką. Zbliżam się do jakichś zabudowań i przez chwilę towarzyszą mi dwa pieski, ale mnie nie zaczepiają, poza tym, że odprowadzają kilkadziesiąt metrów 🙂
Ścieżka kończy się nagle stromym zjazdem w dół i rozległym krajobrazem przede mną. Jadę oczywiście w dół, w stronę rzeki. Mijam ogrodzony kanał, którym, jak potem sprawdziłem, spływa woda z miejscowej oczyszczalni ścieków. Prosto do Bugu.. Ufam, że oczyszczalnia spełnia swoja rolę.
Teraz robię mały skrócik i omijam wielkie zakole rzeki. Dojeżdżam w okolice „na Bugu we Włodawie” – czyli wodowskazu 🙂
Tu według planu miałem wjechać do miasta, aby ominąć dzikie krzaki ze zdjęć satelitarnych. Ale… tuż za cokołem mostu jest ścieżka w stronę rzeki 🙂 Wybór jest oczywisty. Po kilkuset metrach ścieżka kończy się, bo przegradza ją rzeczka Włodawka. Mostu nie widać, za to widać, że z drugiej strony ścieżka biegnie dalej. No to będzie przeprawa 🙂 Woda jest idealnie przezroczysta i w dodatku jest jej po kolana, więc wystarczy kilka minut i mogę kontynuować trasę 🙂 Bardzo efektownie wygląda styk obu rzek – Bug wygląda przy Włodawce jak mętne capuccino 😉
Ruszam dalej, mijając Orchówek. Tu jedzie się przez rozległe łąki, ładnymi polnymi dróżkami, ale to wkrótce się skończy. Zagłębiam się w lasy, walczę z piaszczystymi drogami. W dodatku okazuje się, że w większości jadę czerwonym szlakiem nadbużańskim. Bardzo efektownie został on tutaj poprowadzony niemal nad samą rzeką.
Wpadam na małą polankę, gdzie rzuca mi się w oczy cokół starego mostu kolejowego. Dużo tych przepraw na Bugu po wojnie nie odbudowano… Zostały tylko pale w rzece.
Dobrze mi się jedzie, więc ruszam dalej na leśne ścieżki. Po lewej stronie cały czas prześwituje między drzewami Bug.
Wpadam na kolejną polankę. Stoi tu jakaś tajemnicza murowana rotunda i no wiatka dla turystów.
W dole ułożony jest podjazd dla kajakrzy, których kilku akurat dopłynęło i robią sobie przerwę w spływie. Zawartość wiatki… lepiej omijać z daleka. Panuje w niej totalny bałagan spowodowany ilością nagromadzanego wszelkiego śmiecia. Bug rajem dla turysty 😉 Miejsce jest opisane jak Trójstyk, ale nie jest to ten właściwy punkt. Odnajduje go kilkaset metrów dalej, ruszając wąską leśną ścieżką ponad rzeką.
Stoi tu tytułowy słupek numer zero. W przeciwieństwo do swoich plastikowych braci, ten jest marmurowy, ma grawerowany napis i godło, a teren wokół wyłożony jest kostką. Z drugiej strony widać odnowiony tzw. kanał Mościckiego, gdzie po jednej stronie znajduje się Białoruś, a z drugiej Ukraina. Widać sporo zasieków, płotów, pasy wyoranej ziemi. A niedawno było to jedno państwo…
Został mi ostatnia prosta. Wkrótce wyjeżdżam z lasu i dalej już nie mogę jechać ponad rzeką, bo teren jest ogrodzony, w dodatku wiszą tabliczki, że płot jest pod napięciem… Przecinam łąkę, dojeżdżam do lasu, którym po około dwóch kilometrach docieram do drogi odwrotu. Po drodze mijam jeszcze sporo leśnych chatek i dacz.
Teraz zostaje wrócić do auta. Dzieli mnie od niego około 20 kilometrów, które przemierzam w całkiem dobrym czasie i w pięknych okolicznościach przyrody 🙂
Jest moc 😉
Wracając odkrywam brakującą wieżę – stoi 500 metrów wcześniej przy remizie 🙂
Nie ufajcie mapom google 😉
Prawie godzina jazdy i jestem w Stawkach, w miejscu, gdzie zakończyła się moja zeszłoroczna wycieczka z Kuzawki. Parkuję przy znajomym płocie i tylko małe zdziwienie, bo google twierdziło, że w tym miejscu jest wieża widokowa, a po tej ani śladu.
Sprzęt rozłożony, plecak wrzucony i jazda. W dół, w dolinę Bugu. Poranek jest piękny, żadnych chmur, temperatura rośnie. Forma ostatnio niezła, więc i tempo jazdy dobre. Mijam Różankę, docierając do wiaty.
Teraz skręcam w dół, podziwiając dwa efektowne zakręty Bugu, który w tym miejscu robi „znak Zorro” 😉 Widać stąd skarpę w Różance, gdzie ulokowała się wiatka turystyczna i przystań dla kajaków. Takich przystani minę dziś jeszcze kilka.
Mijam kolejnych kilka nadbużańskich plaż, które tak lubię. Woda w Bugu niska, więc łachy piasku są bardzo rozległe, Zostawiam na nich trochę śladów dla pograniczników, ale może się nie obrażą, bo zgłosiłem im jak zwykle, gdzie się plączę. Łapię kilka panoram do swojej kolekcji.
Potem droga się trochę wspina i jadę wysoką skarpą. Przez dłuższy czas wiedzie spokojnie ponad samą rzeką. Zbliżam się do jakichś zabudowań i przez chwilę towarzyszą mi dwa pieski, ale mnie nie zaczepiają, poza tym, że odprowadzają kilkadziesiąt metrów 🙂
Ścieżka kończy się nagle stromym zjazdem w dół i rozległym krajobrazem przede mną. Jadę oczywiście w dół, w stronę rzeki. Mijam ogrodzony kanał, którym, jak potem sprawdziłem, spływa woda z miejscowej oczyszczalni ścieków. Prosto do Bugu.. Ufam, że oczyszczalnia spełnia swoja rolę.
Teraz robię mały skrócik i omijam wielkie zakole rzeki. Dojeżdżam w okolice „na Bugu we Włodawie” – czyli wodowskazu 🙂
Tu według planu miałem wjechać do miasta, aby ominąć dzikie krzaki ze zdjęć satelitarnych. Ale… tuż za cokołem mostu jest ścieżka w stronę rzeki 🙂 Wybór jest oczywisty. Po kilkuset metrach ścieżka kończy się, bo przegradza ją rzeczka Włodawka. Mostu nie widać, za to widać, że z drugiej strony ścieżka biegnie dalej. No to będzie przeprawa 🙂 Woda jest idealnie przezroczysta i w dodatku jest jej po kolana, więc wystarczy kilka minut i mogę kontynuować trasę 🙂 Bardzo efektownie wygląda styk obu rzek – Bug wygląda przy Włodawce jak mętne capuccino 😉
Ruszam dalej, mijając Orchówek. Tu jedzie się przez rozległe łąki, ładnymi polnymi dróżkami, ale to wkrótce się skończy. Zagłębiam się w lasy, walczę z piaszczystymi drogami. W dodatku okazuje się, że w większości jadę czerwonym szlakiem nadbużańskim. Bardzo efektownie został on tutaj poprowadzony niemal nad samą rzeką.
Wpadam na małą polankę, gdzie rzuca mi się w oczy cokół starego mostu kolejowego. Dużo tych przepraw na Bugu po wojnie nie odbudowano… Zostały tylko pale w rzece.
Dobrze mi się jedzie, więc ruszam dalej na leśne ścieżki. Po lewej stronie cały czas prześwituje między drzewami Bug.
Wpadam na kolejną polankę. Stoi tu jakaś tajemnicza murowana rotunda i no wiatka dla turystów.
W dole ułożony jest podjazd dla kajakrzy, których kilku akurat dopłynęło i robią sobie przerwę w spływie. Zawartość wiatki… lepiej omijać z daleka. Panuje w niej totalny bałagan spowodowany ilością nagromadzanego wszelkiego śmiecia. Bug rajem dla turysty 😉 Miejsce jest opisane jak Trójstyk, ale nie jest to ten właściwy punkt. Odnajduje go kilkaset metrów dalej, ruszając wąską leśną ścieżką ponad rzeką.
Stoi tu tytułowy słupek numer zero. W przeciwieństwo do swoich plastikowych braci, ten jest marmurowy, ma grawerowany napis i godło, a teren wokół wyłożony jest kostką. Z drugiej strony widać odnowiony tzw. kanał Mościckiego, gdzie po jednej stronie znajduje się Białoruś, a z drugiej Ukraina. Widać sporo zasieków, płotów, pasy wyoranej ziemi. A niedawno było to jedno państwo…
Został mi ostatnia prosta. Wkrótce wyjeżdżam z lasu i dalej już nie mogę jechać ponad rzeką, bo teren jest ogrodzony, w dodatku wiszą tabliczki, że płot jest pod napięciem… Przecinam łąkę, dojeżdżam do lasu, którym po około dwóch kilometrach docieram do drogi odwrotu. Po drodze mijam jeszcze sporo leśnych chatek i dacz.
Teraz zostaje wrócić do auta. Dzieli mnie od niego około 20 kilometrów, które przemierzam w całkiem dobrym czasie i w pięknych okolicznościach przyrody 🙂
Jest moc 😉
Wracając odkrywam brakującą wieżę – stoi 500 metrów wcześniej przy remizie 🙂
Nie ufajcie mapom google 😉
Początek sierpnia przyniósł wreszcie letnią aurę, a ta zbiegła się szczęśliwie z początkiem tegorocznego urlopu. Po udanej wyprawie pod Włodawę przyszedł czas na obejrzenie kolejnego odcinka Bugu w górę rzeki.
Świtem rower wędruje do bagażnika, a ja pomny ostatniej przygody z klimatyzacją wyłączam ją, uchylam szyby i jazda do Sobiboru. Mijam dróżkę, gdzie ostatnio zakończyłem swoją trasę, skręcam w las i za chwilę parkuję w małym przysiółku składającym się z kilku domów. Tu będzie start mojej kolejnej wycieczki – zamierzam dotrzeć do Zbereża.
Kilkanaście metrów od samochodu dostrzegam dróżkę prowadzącą do rzeki i zadowolony szybko ruszam w dół. No niestety – po ujechaniu 500 metrów trafiam na ogrodzenie i droga się kończy. Ruszam w drogę powrotną i za chwilę szukam kolejnego dojścia do rzeki. Marnie to wygląda, bo wszystko wygrodzone i wygląda że cały tutejszy rejon jest w prywatnych rękach i nie ma szans dotrzeć do rzeki. Polna droga kończy się, docieram znowu do asfaltu, zaczyna się Sobibór i wreszcie jest – szeroka polna droga w stronę rzeki. Docieram do jakiegoś pałacu, okrążam go i niestety znowu droga kończy się na jakimś gospodarstwie ogrodzonym siatkami. Na szczęście gdzieś na tyłach pałacu znajduję ścieżkę przez łąkę, która w końcu wyplątuje mnie z labiryntu płotów i siatek i mam swój Bug 🙂 Trochę to trwało…
Trasa tym razem jest mało oczywista, okolica dzika i często mało przejezdna. Czasami jadę przez środek łąki, gdzie ledwo widoczny jest ślad kogoś, kto przejechał tędy dawno temu.
Wbijam się w jakąś zarośniętą ścieżkę, która wkrótce się kończy, ale za to jaki widok! Pochyłe drzewo wychyla się do połowy rzeki. Jakoś nie mam odwagi na nie wleźć 🙂 Kilka zdjęć i jadę dalej skarpą kilka metrów nad lustrem wody. Mijam efektowne zakręty, które oczywiście uwieczniam, bo wyglądają bardzo fotogenicznie 🙂
Miejsce jest tak urocze, że kilka minut stoję i podziwiam.
Jest i samotny dąb 🙂
Jadę przez łąkę i natykam się na ogromne doły i rozlewiska, które zagradzają mi drogę. Muszę je objeżdżać jakimiś zarośniętymi ścieżkami. Na szczęście od czasu do czasu trafiam znowu na swoją rzekę 🙂
Któraś z kolei ścieżka wbija się w gęste krzaki, omija wielkie doły wypełnione wodą i nagle kończy się przy słupku granicznym. A za nim… wielka piaszczysta plaża 🙂 Taka jak lubię.
Odstawiam rower i schodzę w dół. Woda niska, więc można sobie pospacerować po piasku, a przy okazji pofotografować. Po drugiej stronie rzeki na wysokiej skarpie Bugu jest Ukraina. Cicho tu i spokojnie, z dala od cywilizacji. Chwila odpoczynku i czas na odwrót. No dobra, ale gdzie jest rower? Kilka minut szukam go w dzikim gąszczu 🙂 Jest – można jechać dalej 🙂
Przez chwilę zastanawiam się, czy będę musiał wracać drogą, którą przyjechałem przed chwilą, ale na szczęście znajduję drugą odnogę ścieżki, która po paru minutach wyprowadza mnie z tej dżungli na skarpę. Teraz jadę przez jakiś czas wysoko ponad rzeką. Droga stopniowo zamienia się łąkę i ponownie znowu znika przegrodzona zbitym gąszczem krzaków i rozlewiskiem. Oddalam się od rzeki i trafiam na wąską ścieżkę pełną podmokłych dołów prowadzącą przez środek bagna. Wokół dzika przyroda, z drzew zwisają jakieś pnącza, czuję jak okoliczna roślinność dosłownie mnie osacza 🙂 Po około kilometrze droga skręca lekko w górę i głębokim wąwozem wyprowadza mnie do sosnowego lasu 🙂 Co za ulga!
Znowu jadę skarpą, która wznosi się coraz wyżej. Droga kończy się na punkcie widokowym. Stoję wysoko nad rzeką, a widok mam podobny do dziesiątki razy odwiedzanej skarpy w Gnojnie 🙂 Jest pięknie!
Tylko las ładniejszy, bo miejsce chyba rzadko odwiedzane i nie zadeptane 🙂
Stąd droga prowadzi przez las do nieco szerszego traktu leśnego, gdzie wypatruję pograniczników (albo oni mnie) 🙂 Stoją chwilę i odjeżdżają.
Jest i wyspa. Ciekawe czy zamieszkała?
Potem droga wiedzie w dół i wbijam się gąszcz traw i zarośli. Lawiruję między rozlewiskami, jadę wąwozami, droga co jakiś czas gwałtownie zakręca i znowu jestem nad Bugiem 🙂 Tu czeka drogowskaz, który uświadamia mi, że przejechałem całkiem spory dystans.
Jadę kolejne kilometry – znowu przez rozlegle łąki, by w końcu trafić na kolejną skarpę.
Znowu ładnie, znowu rzeka kręta i dzika.
Zerkam na mapę i wygląda na to, że pomału będę kończył dzisiejszy plan. Widać już budynki Straży Granicznej, a ja zmierzam najkrótszą drogą do miejsca, gdzie spodziewam się zobaczyć budowę mostu.
W Zbereżu raz w roku otwierane jest pontonowe przejście graniczne dla turystów. Niestety – wygląda na to że mimo, że to już za 2 dni, panuje tu cisza i spokój. Na środku rzeki widać piaszczystą wyspę i zastanawiam się gdzie też będzie ten most…
Stoi tylko samotne suche drzewo…
Teraz zostaje tylko jak zwykle złapać asfalt i w około godzinę wrócić do auta.
Świtem rower wędruje do bagażnika, a ja pomny ostatniej przygody z klimatyzacją wyłączam ją, uchylam szyby i jazda do Sobiboru. Mijam dróżkę, gdzie ostatnio zakończyłem swoją trasę, skręcam w las i za chwilę parkuję w małym przysiółku składającym się z kilku domów. Tu będzie start mojej kolejnej wycieczki – zamierzam dotrzeć do Zbereża.
Kilkanaście metrów od samochodu dostrzegam dróżkę prowadzącą do rzeki i zadowolony szybko ruszam w dół. No niestety – po ujechaniu 500 metrów trafiam na ogrodzenie i droga się kończy. Ruszam w drogę powrotną i za chwilę szukam kolejnego dojścia do rzeki. Marnie to wygląda, bo wszystko wygrodzone i wygląda że cały tutejszy rejon jest w prywatnych rękach i nie ma szans dotrzeć do rzeki. Polna droga kończy się, docieram znowu do asfaltu, zaczyna się Sobibór i wreszcie jest – szeroka polna droga w stronę rzeki. Docieram do jakiegoś pałacu, okrążam go i niestety znowu droga kończy się na jakimś gospodarstwie ogrodzonym siatkami. Na szczęście gdzieś na tyłach pałacu znajduję ścieżkę przez łąkę, która w końcu wyplątuje mnie z labiryntu płotów i siatek i mam swój Bug 🙂 Trochę to trwało…
Trasa tym razem jest mało oczywista, okolica dzika i często mało przejezdna. Czasami jadę przez środek łąki, gdzie ledwo widoczny jest ślad kogoś, kto przejechał tędy dawno temu.
Wbijam się w jakąś zarośniętą ścieżkę, która wkrótce się kończy, ale za to jaki widok! Pochyłe drzewo wychyla się do połowy rzeki. Jakoś nie mam odwagi na nie wleźć 🙂 Kilka zdjęć i jadę dalej skarpą kilka metrów nad lustrem wody. Mijam efektowne zakręty, które oczywiście uwieczniam, bo wyglądają bardzo fotogenicznie 🙂
Miejsce jest tak urocze, że kilka minut stoję i podziwiam.
Jest i samotny dąb 🙂
Jadę przez łąkę i natykam się na ogromne doły i rozlewiska, które zagradzają mi drogę. Muszę je objeżdżać jakimiś zarośniętymi ścieżkami. Na szczęście od czasu do czasu trafiam znowu na swoją rzekę 🙂
Któraś z kolei ścieżka wbija się w gęste krzaki, omija wielkie doły wypełnione wodą i nagle kończy się przy słupku granicznym. A za nim… wielka piaszczysta plaża 🙂 Taka jak lubię.
Odstawiam rower i schodzę w dół. Woda niska, więc można sobie pospacerować po piasku, a przy okazji pofotografować. Po drugiej stronie rzeki na wysokiej skarpie Bugu jest Ukraina. Cicho tu i spokojnie, z dala od cywilizacji. Chwila odpoczynku i czas na odwrót. No dobra, ale gdzie jest rower? Kilka minut szukam go w dzikim gąszczu 🙂 Jest – można jechać dalej 🙂
Przez chwilę zastanawiam się, czy będę musiał wracać drogą, którą przyjechałem przed chwilą, ale na szczęście znajduję drugą odnogę ścieżki, która po paru minutach wyprowadza mnie z tej dżungli na skarpę. Teraz jadę przez jakiś czas wysoko ponad rzeką. Droga stopniowo zamienia się łąkę i ponownie znowu znika przegrodzona zbitym gąszczem krzaków i rozlewiskiem. Oddalam się od rzeki i trafiam na wąską ścieżkę pełną podmokłych dołów prowadzącą przez środek bagna. Wokół dzika przyroda, z drzew zwisają jakieś pnącza, czuję jak okoliczna roślinność dosłownie mnie osacza 🙂 Po około kilometrze droga skręca lekko w górę i głębokim wąwozem wyprowadza mnie do sosnowego lasu 🙂 Co za ulga!
Znowu jadę skarpą, która wznosi się coraz wyżej. Droga kończy się na punkcie widokowym. Stoję wysoko nad rzeką, a widok mam podobny do dziesiątki razy odwiedzanej skarpy w Gnojnie 🙂 Jest pięknie!
Tylko las ładniejszy, bo miejsce chyba rzadko odwiedzane i nie zadeptane 🙂
Stąd droga prowadzi przez las do nieco szerszego traktu leśnego, gdzie wypatruję pograniczników (albo oni mnie) 🙂 Stoją chwilę i odjeżdżają.
Jest i wyspa. Ciekawe czy zamieszkała?
Potem droga wiedzie w dół i wbijam się gąszcz traw i zarośli. Lawiruję między rozlewiskami, jadę wąwozami, droga co jakiś czas gwałtownie zakręca i znowu jestem nad Bugiem 🙂 Tu czeka drogowskaz, który uświadamia mi, że przejechałem całkiem spory dystans.
Jadę kolejne kilometry – znowu przez rozlegle łąki, by w końcu trafić na kolejną skarpę.
Znowu ładnie, znowu rzeka kręta i dzika.
Zerkam na mapę i wygląda na to, że pomału będę kończył dzisiejszy plan. Widać już budynki Straży Granicznej, a ja zmierzam najkrótszą drogą do miejsca, gdzie spodziewam się zobaczyć budowę mostu.
W Zbereżu raz w roku otwierane jest pontonowe przejście graniczne dla turystów. Niestety – wygląda na to że mimo, że to już za 2 dni, panuje tu cisza i spokój. Na środku rzeki widać piaszczystą wyspę i zastanawiam się gdzie też będzie ten most…
Stoi tylko samotne suche drzewo…
Teraz zostaje tylko jak zwykle złapać asfalt i w około godzinę wrócić do auta.
Ostatnio zmieniony 2017-08-22, 21:57 przez Wiesio, łącznie zmieniany 2 razy.
Z kronikarskiego obowiązku i ze sporym opóźnieniem - ostatnia tegoroczna wyprawa rowerowa nad Bug.
Wakacje minęły nie wiadomo kiedy. Tegoroczne stały pod znakiem oczekiwania na w miarę pogodne weekendy, bo planów było całkiem sporo. Z realizacją niestety trochę gorzej. Narzekać jednak nie będę. Cierpliwie czekałem i oto nadeszła moja wrześniowa słoneczna sobota. Od rana pogoda jak marzenie – cieplutko, bezchmurnie, więc robię szybkie przygotowania: zakupy, pakowanie roweru i w drogę.
Jeszcze tylko chwila wahania, czy pojechać na zaległą trasę koło Janowa, czy na kolejny odległy odcinek za Włodawą. Oczywiście wybieram Zbereże. Tam właśnie skończyłem swoją ostatnią trasę, więc w naturalny sposób wypadało ją kontynuować. Trochę ponad godzina jazdy i już jestem za Włodawą. Teraz zagłębiam się w lasy sobiborskie. Przy drogach mnóstwo samochodów – jest wysyp grzybów, więc kto żyw, jedzie do lasu. Mijam znajome już charakterystyczne punkty i miejscowości i w końcu docieram do Zbereża. Parkuję auto tuż za punktem dla rowerzystów, rozpakowuję i się w drogę 🙂
Droga tysiąca zakrętów – tak chyba będzie nazywał się ten odcinek. Bug wyjątkowo mocno tutaj meandruje, sama droga natomiast jest w miarę oczywista i przejezdna.
Zaczynam od miejsca, gdzie w wakacje przez tydzień był most pontonowy dla turystów. Teraz cicho tu i spokojnie. Ruszam wzdłuż rzeki i dość szybko dojeżdżam do pierwszej dziś atrakcji – pięknej nadbużańskiej skarpy w Zbereżu.
Jak to Bug – zakręca w tym miejscu o 180 stopni, odbijając się od wysokiego, piaszczystego zbocza. Naprzeciw oczywiście jest plaża. Stoję chwilę, by nacieszyć się widokiem.
Ruszam dalej w dół. Stromy zjazd szybko się kończy i od tej chwili będę już jechał dolinami.
Przy kolejnym zakolu próbuję odnaleźć ścieżkę wiodąca na cypelek. Z mapy wynikało, że na końcu będzie plaża. Przebijam się przez krzaki ledwo widocznym śladem, by na końcu stwierdzić, że plaża zarosła i widoków nie będzie…
Wracam na główną drogę i ruszam dalej wzdłuż rzeki.
Jedzie się dobrze – do momentu, gdy droga schodzi w dół nad rzekę i przekracza niewielkie obniżenie. Właściwie to już nie droga, a ścieżka. Zsiadam z roweru i ciągnę go parędziesiąt metrów wąską ścieżką tuż nad wodą. Jest coraz gorzej, gęsta trawa, zarośla i wreszcie ślad całkiem znika w gąszczu. Nie ma rady – będzie odwrót. Zaglądam do przygotowanej wcześniej mapy – no tak – tu miałem mieć objazd 🙂 Trzeba było zajrzeć przed wbiciem się w krzaki 🙂 Wracam tą samą drogą, przy okazji trochę podrapany…
Na kolejne zakole nie prowadzi żadna ścieżka, więc pozostaje pojechać na wprost widoczną drogą. Pojęcie „droga” jest tu zresztą umowne – czasem jest to ślad po jakiejś terenówce pograniczników lub quadzie. Zawsze jest szansa, że gdzieś prowadzi 🙂
Dalej jednak jedzie się już znośnie. Droga raz gorsza, raz lepsza – ale jest. Pogoda dopisuje, widoki też. Ciągłe zakręty powodują, że rzekę mam oświetloną z wszystkich możliwych stron i te same fragmenty mogę fotografować w ciągle zmieniającym się świetle.
Jest kolejne zakole i wyraźna dróżka na jego koniec. Ruszam więc jak zwykle ku przygodzie. Najpierw znajduję jakieś stare rozpadające się ule. Zastanawiam się, czy są zamieszkałe i czy zaraz nie wkurzę ich mieszkańców niezapowiedzianą wizytą 😉
Dalej droga skręca i znika w gąszczu. Jakoś nie mam ochoty walczyć z krzakami i zawracam.
Teraz jedzie się bardzo przyjemnie odkrytym terenem, ponad samą rzeką. Pojawia się jakaś odnoga Bugu, która wygląda na lekko ucywilizowaną. Oddziela ją od rzeki wał ziemny. Wyczuwam w tym rękę Straży Granicznej 🙂
Kilkaset metrów dalej stoi… wychodek. W kolorach maskujących. Tajemnica jego nagłego pojawienia wyjaśni się po kilku dniach, gdy rozpozna go na zdjęciu jego właściciel z Bagien u Mańka 😉
Po około kilometrze docieram do tablicy informacyjnej szlaku kajakowego. Tuż za nią drogę przegradza mi głęboki rów. Bardzo głęboki i bardzo stromy. Przeprawa przez niego to dwie ułożone około metr od siebie rury. Nie widzę szans przejścia z rowerem – ani górą, ani dołem. Będzie kolejny odwrót. Tym razem zaglądam do mapy, co utwierdza mnie w przekonaniu, że dalej wpakowałbym się w teren nie nadający się do jazdy.
Przedzieram się przez łąkę, mając nadzieję, że skoro ktoś kosił tu trawę, to jakoś musiał dojechać 🙂 Na szczęście dokładnie tak było, wiec klucząc chwilę pomiędzy rozlewiskami trafiam na… wał przeciwpowodziowy. Chyba 🙂 Nie widzę innego powodu, by podwyższona, idealnie równa dróżka się tu znalazła. Jadąc nią, omijam gęste zarośla, wśród których czasem mignie jakieś oczko wodne. Dzicz taka, że palca nie wetkniesz 🙂 Po około kilometrze docieram do lasku, a mijając go, znajduję zjazd na łąkę w stronę rzeki. Oczywiście skręcam 🙂
Niestety, ominąłem przy okazji kolejne dwa zakola, ale chyba nie było szansy, by tam zajrzeć, będąc na rowerze.
Droga obniża się mocno, jest pełna kolein wypełnionych wodą, mijam sporo małych jeziorek i starych odnóg Bugu, by wreszcie znowu znaleźć się na rzeką.
Na kolejne zakola też nie ma dojazdu, więc „ścinam” je, trzymając się ledwo widocznych ścieżek.
Na jednym z zakrętów, próbując różnych wariantów dojazdu do rzeki, stwierdzam, że jadę w przeciwna stronę niż zamierzałem 🙂 Ciągłe zmiany kierunku Bugu powodują małe zamieszanie w orientacji przestrzennej. Na chwilę 🙂
Znowu muszę oddalić się od rzeki, bo drogę przegradza mi odnoga rzeki. Jadąc wzdłuż niej, trafiam na umocniony nasyp, który pełni rolę przeprawy, ale też tamy, bo woda z prawej strony jest mocno spiętrzona. Z mapy wynika, że jest to tzw. Pompka w Woli Uhruskiej.
Przejeżdżam oczywiście na drugą stronę, by być bliżej rzeki. Tu zastaję … zawody wędkarskie. Chyba nawet całkiem spore, bo mijam dziesiątki aut i tłumy wędkarzy. Trochę zdziwieni są, że komuś chce się przeciskać przez tutejsze wertepy rowerem. Mijam stolik sędziowski z pucharami i docieram do końca twardej drogi.
Znowu zjazd w dół i po kilkuset metrach droga się kończy. Wracam więc w okolice słupka i zaczynam oddalać się od rzeki. Na szczęście niedaleko kolejna ścieżka ciągnie znowu nad Bug. Tu ponownie nagły zwrot rzeki powoduje, że jadę pod prąd.
Zawracam i po ujechaniu kilkuset metrów muszę definitywnie pożegnać się z rzeką. Dalej falują podmokłe łąki.
Ostatnia prosta ciągnie się długo i jest trochę męcząca – droga jest pełna poprzecznych garbów głęboko odciśniętych w gliniastej ziemi przez traktory. Trzęsie niemożliwie, ale jako jakoś się przebijam. Jeszcze zakręt, kilkaset metrów walki i wreszcie bita droga. Wyjeżdżam na asfalt w okolicy cerkwi w Uhrusku.
Za wsią spotykam jeszcze samotnego konia na wzgórzu.
W Woli Uhruskiej w towarzystwie pana „piwnego” na MOR dla rowerzystów wyciągam z plecaka małe co nieco. Bo oczywiście wracam Green Velo.
A potem już tylko godzinka spokojnej jazdy do Zbereża. Tym razem, mając cały chłodniejszy niż zwykle dzień dla siebie, mogłem sobie pozwolić na spokojną jazdę. Wyszło około 41 kilometrów, czas 6 godzin i jak zwykle sporo przystanków na fotografowanie 🙂
Wakacje minęły nie wiadomo kiedy. Tegoroczne stały pod znakiem oczekiwania na w miarę pogodne weekendy, bo planów było całkiem sporo. Z realizacją niestety trochę gorzej. Narzekać jednak nie będę. Cierpliwie czekałem i oto nadeszła moja wrześniowa słoneczna sobota. Od rana pogoda jak marzenie – cieplutko, bezchmurnie, więc robię szybkie przygotowania: zakupy, pakowanie roweru i w drogę.
Jeszcze tylko chwila wahania, czy pojechać na zaległą trasę koło Janowa, czy na kolejny odległy odcinek za Włodawą. Oczywiście wybieram Zbereże. Tam właśnie skończyłem swoją ostatnią trasę, więc w naturalny sposób wypadało ją kontynuować. Trochę ponad godzina jazdy i już jestem za Włodawą. Teraz zagłębiam się w lasy sobiborskie. Przy drogach mnóstwo samochodów – jest wysyp grzybów, więc kto żyw, jedzie do lasu. Mijam znajome już charakterystyczne punkty i miejscowości i w końcu docieram do Zbereża. Parkuję auto tuż za punktem dla rowerzystów, rozpakowuję i się w drogę 🙂
Droga tysiąca zakrętów – tak chyba będzie nazywał się ten odcinek. Bug wyjątkowo mocno tutaj meandruje, sama droga natomiast jest w miarę oczywista i przejezdna.
Zaczynam od miejsca, gdzie w wakacje przez tydzień był most pontonowy dla turystów. Teraz cicho tu i spokojnie. Ruszam wzdłuż rzeki i dość szybko dojeżdżam do pierwszej dziś atrakcji – pięknej nadbużańskiej skarpy w Zbereżu.
Jak to Bug – zakręca w tym miejscu o 180 stopni, odbijając się od wysokiego, piaszczystego zbocza. Naprzeciw oczywiście jest plaża. Stoję chwilę, by nacieszyć się widokiem.
Ruszam dalej w dół. Stromy zjazd szybko się kończy i od tej chwili będę już jechał dolinami.
Przy kolejnym zakolu próbuję odnaleźć ścieżkę wiodąca na cypelek. Z mapy wynikało, że na końcu będzie plaża. Przebijam się przez krzaki ledwo widocznym śladem, by na końcu stwierdzić, że plaża zarosła i widoków nie będzie…
Wracam na główną drogę i ruszam dalej wzdłuż rzeki.
Jedzie się dobrze – do momentu, gdy droga schodzi w dół nad rzekę i przekracza niewielkie obniżenie. Właściwie to już nie droga, a ścieżka. Zsiadam z roweru i ciągnę go parędziesiąt metrów wąską ścieżką tuż nad wodą. Jest coraz gorzej, gęsta trawa, zarośla i wreszcie ślad całkiem znika w gąszczu. Nie ma rady – będzie odwrót. Zaglądam do przygotowanej wcześniej mapy – no tak – tu miałem mieć objazd 🙂 Trzeba było zajrzeć przed wbiciem się w krzaki 🙂 Wracam tą samą drogą, przy okazji trochę podrapany…
Na kolejne zakole nie prowadzi żadna ścieżka, więc pozostaje pojechać na wprost widoczną drogą. Pojęcie „droga” jest tu zresztą umowne – czasem jest to ślad po jakiejś terenówce pograniczników lub quadzie. Zawsze jest szansa, że gdzieś prowadzi 🙂
Dalej jednak jedzie się już znośnie. Droga raz gorsza, raz lepsza – ale jest. Pogoda dopisuje, widoki też. Ciągłe zakręty powodują, że rzekę mam oświetloną z wszystkich możliwych stron i te same fragmenty mogę fotografować w ciągle zmieniającym się świetle.
Jest kolejne zakole i wyraźna dróżka na jego koniec. Ruszam więc jak zwykle ku przygodzie. Najpierw znajduję jakieś stare rozpadające się ule. Zastanawiam się, czy są zamieszkałe i czy zaraz nie wkurzę ich mieszkańców niezapowiedzianą wizytą 😉
Dalej droga skręca i znika w gąszczu. Jakoś nie mam ochoty walczyć z krzakami i zawracam.
Teraz jedzie się bardzo przyjemnie odkrytym terenem, ponad samą rzeką. Pojawia się jakaś odnoga Bugu, która wygląda na lekko ucywilizowaną. Oddziela ją od rzeki wał ziemny. Wyczuwam w tym rękę Straży Granicznej 🙂
Kilkaset metrów dalej stoi… wychodek. W kolorach maskujących. Tajemnica jego nagłego pojawienia wyjaśni się po kilku dniach, gdy rozpozna go na zdjęciu jego właściciel z Bagien u Mańka 😉
Po około kilometrze docieram do tablicy informacyjnej szlaku kajakowego. Tuż za nią drogę przegradza mi głęboki rów. Bardzo głęboki i bardzo stromy. Przeprawa przez niego to dwie ułożone około metr od siebie rury. Nie widzę szans przejścia z rowerem – ani górą, ani dołem. Będzie kolejny odwrót. Tym razem zaglądam do mapy, co utwierdza mnie w przekonaniu, że dalej wpakowałbym się w teren nie nadający się do jazdy.
Przedzieram się przez łąkę, mając nadzieję, że skoro ktoś kosił tu trawę, to jakoś musiał dojechać 🙂 Na szczęście dokładnie tak było, wiec klucząc chwilę pomiędzy rozlewiskami trafiam na… wał przeciwpowodziowy. Chyba 🙂 Nie widzę innego powodu, by podwyższona, idealnie równa dróżka się tu znalazła. Jadąc nią, omijam gęste zarośla, wśród których czasem mignie jakieś oczko wodne. Dzicz taka, że palca nie wetkniesz 🙂 Po około kilometrze docieram do lasku, a mijając go, znajduję zjazd na łąkę w stronę rzeki. Oczywiście skręcam 🙂
Niestety, ominąłem przy okazji kolejne dwa zakola, ale chyba nie było szansy, by tam zajrzeć, będąc na rowerze.
Droga obniża się mocno, jest pełna kolein wypełnionych wodą, mijam sporo małych jeziorek i starych odnóg Bugu, by wreszcie znowu znaleźć się na rzeką.
Na kolejne zakola też nie ma dojazdu, więc „ścinam” je, trzymając się ledwo widocznych ścieżek.
Na jednym z zakrętów, próbując różnych wariantów dojazdu do rzeki, stwierdzam, że jadę w przeciwna stronę niż zamierzałem 🙂 Ciągłe zmiany kierunku Bugu powodują małe zamieszanie w orientacji przestrzennej. Na chwilę 🙂
Znowu muszę oddalić się od rzeki, bo drogę przegradza mi odnoga rzeki. Jadąc wzdłuż niej, trafiam na umocniony nasyp, który pełni rolę przeprawy, ale też tamy, bo woda z prawej strony jest mocno spiętrzona. Z mapy wynika, że jest to tzw. Pompka w Woli Uhruskiej.
Przejeżdżam oczywiście na drugą stronę, by być bliżej rzeki. Tu zastaję … zawody wędkarskie. Chyba nawet całkiem spore, bo mijam dziesiątki aut i tłumy wędkarzy. Trochę zdziwieni są, że komuś chce się przeciskać przez tutejsze wertepy rowerem. Mijam stolik sędziowski z pucharami i docieram do końca twardej drogi.
Znowu zjazd w dół i po kilkuset metrach droga się kończy. Wracam więc w okolice słupka i zaczynam oddalać się od rzeki. Na szczęście niedaleko kolejna ścieżka ciągnie znowu nad Bug. Tu ponownie nagły zwrot rzeki powoduje, że jadę pod prąd.
Zawracam i po ujechaniu kilkuset metrów muszę definitywnie pożegnać się z rzeką. Dalej falują podmokłe łąki.
Ostatnia prosta ciągnie się długo i jest trochę męcząca – droga jest pełna poprzecznych garbów głęboko odciśniętych w gliniastej ziemi przez traktory. Trzęsie niemożliwie, ale jako jakoś się przebijam. Jeszcze zakręt, kilkaset metrów walki i wreszcie bita droga. Wyjeżdżam na asfalt w okolicy cerkwi w Uhrusku.
Za wsią spotykam jeszcze samotnego konia na wzgórzu.
W Woli Uhruskiej w towarzystwie pana „piwnego” na MOR dla rowerzystów wyciągam z plecaka małe co nieco. Bo oczywiście wracam Green Velo.
A potem już tylko godzinka spokojnej jazdy do Zbereża. Tym razem, mając cały chłodniejszy niż zwykle dzień dla siebie, mogłem sobie pozwolić na spokojną jazdę. Wyszło około 41 kilometrów, czas 6 godzin i jak zwykle sporo przystanków na fotografowanie 🙂
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 33 gości