Pisałam już w jednej z poprzednich relacji, że dołączyłam do ekipy realizującej projekt "Razem na szczyty" czyli - niepełnosprawni zdobywają "Koronę gór Polski" :
Tutaj strona projektu:
http://razemnaszczyty.pl/
W ubiegłym roku na początku października wzięłam udział w grupowym wejściu na Tarnicę, poznałam znowu sporą grupę fantastycznych ludzi, w tym Jaśka Melę i kilkoro osób realizujących razem z Nim obóz survivalowy w Bieszczadach dla osób poszkodowanych w rożnych wypadkach, lub poprzez choroby.
Nasza grupa (27 osób - wolontariusze i uczestnicy) dołączyła do grupy "obozowej" liczącej 17 osób, część z nich znałam już z poprzednich wyjazdów.
Jak zawsze - najważniejsi w górach są ludzie, którzy po tych górach chodzą.
Proszę nie traktować mojej relacji jako relację sensu stricto a raczej jako garść przemyśleń dotyczących turystyki w tak zacnym gronie.
Relacja jest zeszłoroczna, przyklejona z innego forum, ale ponieważ widzę, że brak tutaj jakichś relacji bieszczadzkich, więc wklejam, bo Bieszczady są tego warte
Na początek galeria zdjęć:
https://picasaweb.google.com/1101440235 ... IIITarnica
A teraz relacja:
Zaczęło się od tego, że jak zwykle nie miałam czasu.
Do 6 września nie umiałam się określić czy będę mogła pojechać na Tarnicę, czy nie będę musiała mówiąc wprost zarabiać pieniędzy jako pilot / przewodnik, bo z tym (czyli z pieniędzmi) zawsze u mnie krucho, a w tamtym roku do początku września nie miałam okazji prowadzić dłuższego wyjazdu.
Nie wiedząc co dalej dałam ogłoszenie na fora kilku kół przewodnickich, ale nikt się do prowadzenia nie zgłosił. Nie wiem czy dlatego, że warunkiem były uprawnienia na Bieszczady czy informacja o tym, że na tych wyjazdach się nie zarabia, a może po prostu okres na decyzję był zbyt krótki.
W każdym razie było niewesoło, w końcu jednak mi udało się tak szczęśliwie ułożyć wszystko, że i czas i pieniądze mi się znalazły.
W ostatniej chwili zgłosiła się jeszcze druga przewodniczka - Magda z SKPG Kraków (ze świeżo nabytymi uprawnieniami na całe Beskidy) i super, okazała się bardzo potrzebna.
W każdym razie przed moim komercyjnym wyjazdem na Krym wszystko było już obgadane.
W ostatnim przed wyjazdem tygodniu jak zwykle - umawianie się na wyjazd, do samochodu, w pracy wybłaganie urlopu (znów w ostatniej chwili wszystkie systemy się sypały), pakowanie się i w końcu w piątek rano - wyjazd.
Na dworcu RDA w Krakowie spotykamy się w piątkę - Przemek i cztery baby - to jest Ania, Agata i Agnieszka, trójka "podopiecznych" funduszu (ale całkiem samodzielnych) i dwie wolontariuszki.
Jedziemy samochodem Przemka, pierwszy nieco dłuższy przystanek - w Rymanowie, bo chciałam obejrzeć synagogę po remoncie. Niestety do środka nie udało się wejść.
Potem obiad w bardzo sympatycznej knajpie pomiędzy Sanokiem a Zagórzem:
I dojeżdżamy do zapory w Solinie, gdzie jesteśmy już o zmierzchu.
Bieszczadzkie "kolorki" właśnie się zaczynają
Dalej samochodem do Mucznego, do ośrodka "Pod Bukowym Berdem" gdzie już witają nas uczestnicy obozu survivalowego Jaśka Meli, którzy są na miejscu od dnia poprzedniego.
"Obozanci" śpią w kilku rozbitych namiotach, my mamy do dyspozycji jakąś kotłownię z rozłożonymi około dwunastoma materacami i z kilkoma sztukami pościeli (wszyscy wiedzą o tym, że mieli zabrać śpiwory). Za to noclegi są całkiem za darmo.
Nasza grupa ma liczyć w sumie 27 osób, więc miejsc na materacach nie wystarczy dla wszystkich, ale mamy swoje karimaty.
Ponieważ w kotłowni jest ciasno i duszno (za to na dworze lub polu zimno) rozbijam swój prywatny namiot. Zimno mi niestraszne, mam swój najcieplejszy śpiwór.
Powoli dojeżdżają samochody z Krakowa i Wrocławia, część osób dochodzi na własną rękę indywidualnie przez góry.
Na łącznie 27 osób są 4 samochody, zaś 17-osobowa grupa Jaśka ma 8-osobowego busa (+kierowca) oraz dwie karetki.
W sumie brak miejsca w tych pojazdach dla 8 osób, trzeba to tak rozpracować logistycznie aby wszyscy jak najszybciej znaleźli się na szlaku. Mamy od Parku zezwolenie na wjazd na Przełęcz Bukowską, skąd rozpoczniemy trasę pieszą, ale z Mucznego to kawał drogi.
Przewodniczka Magda dostaje "przydział" do ekipy Jaśka, ja do grupy "Razem na Szczyty", przewiduję że jak zwykle grupa niebywale się pewnie rozciągnie, ze względu na bardzo nierówne siły i dyspozycję wśród uczestników.
Pierwszy samochód (a w nim między innymi ja i trzech kolegów) wyjeżdża rano o godz. 8.15. Przedtem zdążyłam zjeść w ośrodku pyszne śniadanie (i dobrze, musiało starczyć na cały dzień).
Dojeżdżamy do Ustrzyk Górnych, gdzie mamy czekać na busa, który nas dowiezie na przełęcz. Czekamy i czekamy pijąc kawę w "Zajeździe pod Połoniną". Jednak z powodu kilku organizacyjnych zawirowań (miedzy innym nadspodziewanie podłej drogi na przełęcz) musimy czekać i czekać, co nam się bardzo dłuży.
Decyzją szefostwa bus zostaje na dole w Wołosatem, ludzi zawozi na start szlaku karetka oraz "łada" leśniczego.
Tymczasem pogoda się psuje, na szczęście nie pada
No i wreszcie około godziny 12.00 jako ostatni z całej ekipy wyruszamy na szlak:
Mimo sporego zachmurzenia widoki są bardzo rozległe, widać chyba nawet Gorgany a w każdym razie na pewno Pikuj, Ostrą Horę, Połoninę Równą, Wyhorlat i mnóstwo mnóstwo innych gór.
Jak się potem okazało (informacja ze strony "Dalekie Obserwacje") - tego dnia z Tarnicy było widać góry w Rumunii.
Na szczycie Halicza doganiamy całą naszą grupę.
Parę widoczków z podejścia na Rozsypaniec i potem na Halicz
Na trawersie Krzemienia od strony Ukrainy trochę straszy nas deszcz.
Po drodze kilkakrotnie się mijamy, tak jak przewidywałam najsprawniejsi są już na Przełęczy Goprowskiej a końcówka jeszcze pod Haliczem.
Staram się mieć oko na wszystkich i to ja ciągle kogoś mijam, to mnie mijają.
Góry mają już cudne jesienne kolory
Na Przełęczy pod Tarnicą (też wyższej) nasza czołówka dogania grupę Jaśka, która właśnie zeszła ze szczytu, na czele z przewodniczką Magdą
No to z tej okazji obowiązkowo "Strażak" (też się wepchałam).
Ludzie patrzą trochę dziwnie, ale uśmiechają się jak Jaśkowi obozanci machają sobie protezami
A mi się w tym momencie przypomina pewna dyskusja na forum turystyka-gorska jak to niepełnosprawni wg pewnego pana powinni "ukryć się w domu" i nie pokazywać.
A właśnie że nie - a dlaczego mieliby się ukryć ?
Mają takie samo prawo do bycia w górach jak wszyscy i robią rzeczy poważniejsze niż 90 % turystów, którzy wchodzą w ten dzień na Tarnicę.
Tymczasem widoczki powalają
W końcu i my partiami wchodzimy na Tarnicę.
Oświetlony krzyż na tle granatowych chmur wydaje się świecić
Schodząc tuż pod szczytem spotykamy ekipę Mateusza.
Oni idą do góry, my na dół
Na przełęczy kolejny "Strażak" z ekipą, która doszła w międzyczasie
Grupa 8 osób, która na czela z Magdą (główną organizatorką całości) doszła na przełęcz też rzecz jasna chce iść na szczyt, ale tymczasem jest już godzina prawie 18 i czas zaczyna nas gonić.
Tym bardziej ze wracać znów trzeba "partiami", bo w samochodach nie ma miejsca dla wszystkich. Ratuje nas Tomek z ekipy Jaśkowej obiecując przysłać po nas busa do Wołosatego, po odstawieniu do ośrodka wszystkich osób z ich obozu.
Na przełęczy postanawiamy rozdzielić się. Ja z ekipą główną schodzę do Wołosatego, Magda i kilku wolontariuszy oraz czwórka uczestników idzie jeszcze na Tarnicę. Mamy się spotkać na dole, lub nawet już w ośrodku.
Grupa schodząca też się jeszcze trochę rozciągnęła, szłam na jej końcu, na dole byliśmy około godz. 19.30, już całkiem po ciemku.
Po drodze jeszcze spotkaliśmy smoka.
Schodzimy do umówionego "Baru pod Tarnicą" w Wołosatem a tam busa nie ma. W tej sytuacji Przemek i Sławek ładują do swoich samochodów ile się da (po 6 osób), jeden kierowca jest jeszcze na górze, Marcin jest na dole, ale do jego samochodu musiałoby się zmieścić teraz 9 osób aby zabrali się wszyscy.
Wobec tego Marcin zabiera szóstkę (wliczając siebie), a ja zostaję z Pawłem i Radkiem na piwie (wyjątkowo mocno ochrzczonym), Marcin obiecuje ze za jakąś godzinę po nas wróci.
Ledwo odjechał - pojawia się bus. A nas jest do tego busa tylko trójka, reszta jeszcze na górze, nie wiadomo jak daleko, dodzwonić się nie można, zasięgu brak.
Jednak za minutę pojawia się z powrotem Marcin, który na szczęście jadąc zobaczył busa i wykazał się przytomnością umysłu. Następuje przeładunek wszystkich osób do busa, ładują się też Radek i Paweł, ja siadam obok kierowcy, Marcin wraca do góry pomóc Magdzie sprowadzać do Wołosatego resztę ekipy. Jego samochód też czeka na parkingu na resztę.
Jadąc już w okolicy Stuposian udaje mi się dodzwonić wreszcie do Magdy, która informuje, że u nich wszystko jak najbardziej OK, ale na moje pytanie czy mijali już wiatę odpowiada "nie". A tymczasem od wiaty na dół jest około godziny, więc wnioskuję dla nich (poruszających się bardzo powoli) pewnie dwie godziny. Czarno to wygląda.
Potem się okazało, że Magda przegapiła wiatę, bo świecąc tylko pod nogi czołówką łatwo ją przegapić, a kiedy dzwoniłam byli już tuż powyżej schodów i granicy parku.
Na miejscu nasza ekipa idzie na smaczny obiad.
A potem idę na chwilę do namiotu ogrzać sobie stopy, wkładam je do śpiwora, słyszę jeszcze radosne okrzyki, kiedy wróciła Magda z Marcinem i z całą resztą ekipy i napięcie całego dnia opada ze mnie tak gwałtownie, że natychmiast zasypiam.
W ten sposób niestety przespałam całą najważniejszą część imprezy, czyli urodziny Magdy, nie mam też żadnych zdjęć.
Spałam w całkiem otwartym namiocie, obudziłam się około 2 w nocy, poszłam do łazienki i tam spotkałam Tomka, który zrelacjonował mi imprezę. Żal mi było okropnie.
No a kolejnego dnia niestety już tylko powrót do Krakowa, w miłym towarzystwie Przemka, Ani, Agnieszki i Agaty i dalej razem z Agatą (która mieszka w okolicach Rybnika) busem do Katowic.
"razem na szczyty" odsłona bieszczadzka
"razem na szczyty" odsłona bieszczadzka
Ostatnio zmieniony 1970-01-01, 01:00 przez Basia Z., łącznie zmieniany 4 razy.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 54 gości