Szlak Ułanów Legii Nadwiślańskiej na Pogórzu Wałbrzyskim
Szlak Ułanów Legii Nadwiślańskiej na Pogórzu Wałbrzyskim
Jednym z bardziej nietypowych turystycznych szlaków pieszych w polskiej części Sudetów jest biegnący głównie na terenie Pogórza Wałbrzyskiego Szlak Ułanów Legii Nadwiślańskiej. Nietypowy jest z przynajmniej dwóch względów. Po pierwsze, jest to jedyny sudecki szlak pieszy, którego kolor podstawowy (niebieski pasek), nie znajduje się pomiędzy pasami białymi, lecz żółtymi. Szlak ten ma takie oto oznakowanie:
W przeszłości mylony był niekiedy z turystycznymi szlakami narciarskimi, w których kolor szlaku ujęty był z obydwu stron (od góry i dołu) paskami pomarańczowymi. Niebiesko-żółty Szlak Ułanów Legii Nadwiślańskiej wytyczony i wyznakowany został w 1960 r. przez Oddział PTTK w Wałbrzychu, w celu uczczenia - no właśnie kogo?
I tu pojawia się "druga odsłona" nietypowości tego szlaku. Ma on najzwyczajniej w świecie błędną nazwę. Wypada zatem napisać kilka zdań na temat genezy sudeckiego Szlaku Ułanów Legii Nadwiślańskiej.
15 maja 1807 r. w pobliżu Wałbrzycha, a ściślej na północnych skłonach Czerwonego Wzgórza, niewysokiego wzniesienia położonego pomiędzy Szczawnem-Zdrój (niem. Salzbrunn) a wioską Struga (niem. Adelsbach), miała miejsce zwycięska potyczka pomiędzy stosunkowo nielicznym, dowodzonym przez majora Piotra Świderskiego, oddziałem lansjerów pułku Legii Polsko-Włoskiej (około 280 ułanów) a znacznie liczebniejszymi oddziałami pruskimi (do ok. 1500 żołnierzy - piechoty i jazdy, wzmocnionej 80-osobowym pieszym oddziałem Bośniaków). O Bitwie pod Strugą pisał sam Stefan Żeromski w "Popiołach", odnotowano ją w kilku wspomnieniach kronikarskich (ale tylko polskich; w historiografii niemieckiej ten epizod wojen napoleońskich jest praktycznie nieobecny), istnieje też wiele opracowań naukowych i krajoznawczych, publikowanych na papierze i ostatnio w internecie. Zwalnia mnie to więc z obowiązku zanudzania forumowiczów historią. Kto będzie chciał poznać więcej szczegółów stoczonej równo 210 lat temu bitwy na Czerwonym Wzgórzu, bez problemu je znajdzie. W wielu opracowaniach, głównie krajoznawczych i popularnonaukowych, bitwę pod Strugą określa się jako pierwszą zwycięską bitwę wojsk polskich nad w wojskami zaborców, stoczoną na ziemiach polskich. Jest to mocno "nadmuchane" stwierdzenie - najpewniej żaden z polskich żołnierzy walczących na polach pod Strugą nie miał świadomości, że bije się za Polskę na ziemiach polskich. Chyba dla każdego naszego ułana była to potyczka na jego bojowym szlaku wiodącym do Polski - ale tej Polski w przedrozbiorowych granicach. Uczestniczył w swoim przekonaniu w bitwie stoczonej na Śląsku, wówczas pruskim, a wcześniej austriackim, czeskim i tak z może 450 lat przed bitwą pod Strugą piastowskim. I chyba o dziedzictwie Piastów raczej nie myślał.
A zatem 15 maja 1807 r. pod Strugą i Szczawnem walczyli polscy ułani pułku Legii Polsko-Włoskiej, nie zaś Legii Nadwiślańskiej. Ta formacja jeszcze wtedy nie istniała. Została ona utworzona poprzez reorganizację Legii Polsko-Włoskiej dopiero w następnym roku, w marcu 1808 r. Historycznie poprawna nazwa szlaku winna zatem brzmieć "Szlak Ułanów Legii Polsko-Włoskiej". Nazwano nieco inaczej, chyba było to wtedy poprawniejsze politycznie a może i "patriotycznie". Pamiętajmy, że zaledwie 15 lat przed wytyczeniem szlaku Dolny Śląsk znalazł się "ponownie" w granicach Polski.
Barwy szlaku też są nieprzypadkowe. Żołnierze Legii Polsko-Włoskiej, a następnie Legii Nadwiślańskiej, nosili mundury właśnie o takich barwach - granatowe spodnie i kurtki oraz żółte wyłogi. Żółte były też guziki i lampasy u spodni.
Nie ma sensu rozpisywać się tu o sytuacji na Dolnym Śląsku w pierwszych kilkunastu latach po II wojnie światowej, o rozmaitych programach integracji przybyłej tu polskiej ludności z nadodrzańskim regionem. Śladów polskości, słowiańskości i prasłowiańskości doszukiwano się wszędzie, nieraz bardzo po omacku (wtedy to pojawił się slogan, że "w piastowskim Wrocławiu każdy kamień mówi po polsku"; złośliwi dopowiadali zaś "no tak, bo niemiecką wrocławską cegłę wywieziono na odbudowę Warszawy"). Polskich akcentów doszukiwano się także i w górach. Obok szlaku Ułanów Legii Nadwiślańskiej wytyczono bowiem nieco wcześniej Szlak Zamków Piastowskich, jakiś czas później dużą część góry Ślęży otoczyła sieć tematycznych archeologicznych szlaków pieszych, oznaczonych symbolem ślężańskiego niedźwiadka (poniżej fotografia z 13 kwietnia 2012 r., z Sobótki).
Szlak ułański połączył dwa miasta leżące w powiecie świdnickim - Świdnicę i Strzegom, chociaż najatrakcyjniejszy krajobrazowo i krajoznawczo jego odcinek znajdował się w powiecie wałbrzyskim. Niewielki fragment szlaku biegł wówczas też przez obszar powiatu jaworskiego (fragment koło Dobromierza; po ostatniej reformie administracyjnej miejscowość ta znajduje się już w powiecie świdnickim). Piszę o tym, gdyż w powstanie szlaku musiały być zaangażowane aż trzy oddziały PTTK - w Wałbrzychu, Świdnicy i Jaworze. Jak wyglądały rozmowy działaczy - nie wiadomo, wiadomo natomiast, że cały splendor związany ze szlakiem spadł na Oddział PTTK w Wałbrzychu. Wałbrzyski "petetek" organizował corocznie na wiosnę Rajdy Ułańskie - na kilka z nich nawet, jeszcze jako licealista, się załapałem. Fajnie było...
Wędrówkę szlakiem ułańskim lepiej rozpocząć w Strzegomiu. Więcej po prostu widać! Idzie się bowiem na południe, w stronę gór. Góry Wałbrzyskie i Kamienne ma się przed sobą, Góry Kaczawskie, Rudawy Janowickie i gdzieś tam za nimi Karkonosze nieco z prawej, Góry Sowie i Masyw Ślęży natomiast z lewej. Na ostatnich kilometrach szlaku, dochodząc do Świdnicy, patrzymy na Ślężę z Radunią i Wzgórzami Kiełczyńskimi (to przed nami) oraz - spoglądając na prawo - na Góry Sowie i wschodnią część Pogórza Wałbrzyskiego. O jakiś tam Wzgórzach Imbramowickich (z przodu po lewej) tylko w tym miejscu napomknę. Marsz w drugą stronę to taka trochę niekomfortowa sytuacja - ostatnich 11 kilometrów to oglądanie zaledwie kilku górek Wzgórz Strzegomskich przed sobą, jeszcze kilkunastu innych Pogórza Kaczawskiego z przodu po lewej, a te wymienione wcześniej Karkonosze, Kaczawskie, Rudawy, Kamienne, Wałbrzyskie, Sowie i Masyw Ślęży wszystkie pozostają za naszymi plecami.
Lepiej zatem - powtórzę to - rozpocząć wędrówkę w Strzegomiu, aby przez Dobromierz, Chwaliszów, zamek Cisy, Strugę, Szczawno Zdrój, Szczawienko, zamki Stary Książ i Książ, Lubiechów, górę Witosz, jezioro Daisy i Witoszów dotrzeć - po 54,2 kilometrach i pokonaniu 762 m sumy podejść - do Świdnicy, a ściślej do przylegającego do dworca kolejowego Placu Grunwaldzkiego (a co, przecież pisałem, że ma być patriotycznie!).
Według www.mapa-turystyczna.pl przejście Szlaku Ułanów Legii Nadwiślańskiej wycenione jest na 61 punktów do Górskiej Odznaki Turystycznej (długość trasy 54,2 km i 762 m sumy podejść).
Krajoznawczych kulminacji (czyli po prostu atrakcji) na trasie szlaku jest sporo - dla niektórych będzie to architektura militarno-rezydencjonalna (zamki Cisy, Stary Książ i Książ, grodzisko w Dobromierzu, pałace w Strudze i Witoszowie), dla innych atrakcje skalne (Wąwóz Pełcznicy, jezioro Daisy), jeszcze dla innych dziesiątki zabytków w Strzegomiu i Świdnicy. No i jest jeszcze Szczawno-Zdrój. Ale taką zapomnianą już w tej chwili przebrzmiałą niegdysiejszą atrakcją jest też coś, czego dzisiaj wędrując tym szlakiem można nie dostrzec...
Pomnik polskich ułanów na Czerwonym Wzgórzu (tu na mojej fotografii z 4 kwietnia 1981 r.)
Kiedyś stał przy wąziutkiej asfaltowej drodze łączącej Strugę ze Szczawnem, która stała się obecnie częścią północno-zachodniego objazdu aglomeracji wałbrzyskiej. Najmniej ciekawy odcinek szlaku - tylko stąd uciekać. Głupieją w tym miejscu kierowcy i wędrujący "szlakiem" (?) turyści. A i szlak głupieje, bo teraz wytyczony został przy tych wiaduktach wyjątkowo podle. W tym wszystkim pomnik lansjerów majora Piotra Świderskiego staje się chyba najmniej istotny.
Tutaj taki sobie obrazek z 25 kwietnia 2014 r.
Ufff! To wstęp mam już za sobą!
Tylko wstęp do czego?
Umieszczam przecież ten mój tekst o Szlaku Ułanów Legii Nadwiślańskiej w dziale "Relacje", a jak dotąd uskuteczniam na razie jedynie międlenie na temat dziejów wojen napoleońskich na Śląsku i rozwoju sieci drożnej w rejonie Wałbrzycha! Gdzie tu relacja, gdzie tu wędrówka?
No właśnie, słowo "wędrówka" rymuje się z jakże miłym słówkiem "majówka"! Uświadomiłem sobie, że plecak się przecież sam nie spakuje, a zatem...
... a zatem c.d.n.
PS. Jeśli ktoś nie ma jeszcze skonkretyzowanych planów na najbliższe górskie dni to Szlak Ułanów Legii Nadwiślańskiej czeka!
W przeszłości mylony był niekiedy z turystycznymi szlakami narciarskimi, w których kolor szlaku ujęty był z obydwu stron (od góry i dołu) paskami pomarańczowymi. Niebiesko-żółty Szlak Ułanów Legii Nadwiślańskiej wytyczony i wyznakowany został w 1960 r. przez Oddział PTTK w Wałbrzychu, w celu uczczenia - no właśnie kogo?
I tu pojawia się "druga odsłona" nietypowości tego szlaku. Ma on najzwyczajniej w świecie błędną nazwę. Wypada zatem napisać kilka zdań na temat genezy sudeckiego Szlaku Ułanów Legii Nadwiślańskiej.
15 maja 1807 r. w pobliżu Wałbrzycha, a ściślej na północnych skłonach Czerwonego Wzgórza, niewysokiego wzniesienia położonego pomiędzy Szczawnem-Zdrój (niem. Salzbrunn) a wioską Struga (niem. Adelsbach), miała miejsce zwycięska potyczka pomiędzy stosunkowo nielicznym, dowodzonym przez majora Piotra Świderskiego, oddziałem lansjerów pułku Legii Polsko-Włoskiej (około 280 ułanów) a znacznie liczebniejszymi oddziałami pruskimi (do ok. 1500 żołnierzy - piechoty i jazdy, wzmocnionej 80-osobowym pieszym oddziałem Bośniaków). O Bitwie pod Strugą pisał sam Stefan Żeromski w "Popiołach", odnotowano ją w kilku wspomnieniach kronikarskich (ale tylko polskich; w historiografii niemieckiej ten epizod wojen napoleońskich jest praktycznie nieobecny), istnieje też wiele opracowań naukowych i krajoznawczych, publikowanych na papierze i ostatnio w internecie. Zwalnia mnie to więc z obowiązku zanudzania forumowiczów historią. Kto będzie chciał poznać więcej szczegółów stoczonej równo 210 lat temu bitwy na Czerwonym Wzgórzu, bez problemu je znajdzie. W wielu opracowaniach, głównie krajoznawczych i popularnonaukowych, bitwę pod Strugą określa się jako pierwszą zwycięską bitwę wojsk polskich nad w wojskami zaborców, stoczoną na ziemiach polskich. Jest to mocno "nadmuchane" stwierdzenie - najpewniej żaden z polskich żołnierzy walczących na polach pod Strugą nie miał świadomości, że bije się za Polskę na ziemiach polskich. Chyba dla każdego naszego ułana była to potyczka na jego bojowym szlaku wiodącym do Polski - ale tej Polski w przedrozbiorowych granicach. Uczestniczył w swoim przekonaniu w bitwie stoczonej na Śląsku, wówczas pruskim, a wcześniej austriackim, czeskim i tak z może 450 lat przed bitwą pod Strugą piastowskim. I chyba o dziedzictwie Piastów raczej nie myślał.
A zatem 15 maja 1807 r. pod Strugą i Szczawnem walczyli polscy ułani pułku Legii Polsko-Włoskiej, nie zaś Legii Nadwiślańskiej. Ta formacja jeszcze wtedy nie istniała. Została ona utworzona poprzez reorganizację Legii Polsko-Włoskiej dopiero w następnym roku, w marcu 1808 r. Historycznie poprawna nazwa szlaku winna zatem brzmieć "Szlak Ułanów Legii Polsko-Włoskiej". Nazwano nieco inaczej, chyba było to wtedy poprawniejsze politycznie a może i "patriotycznie". Pamiętajmy, że zaledwie 15 lat przed wytyczeniem szlaku Dolny Śląsk znalazł się "ponownie" w granicach Polski.
Barwy szlaku też są nieprzypadkowe. Żołnierze Legii Polsko-Włoskiej, a następnie Legii Nadwiślańskiej, nosili mundury właśnie o takich barwach - granatowe spodnie i kurtki oraz żółte wyłogi. Żółte były też guziki i lampasy u spodni.
Nie ma sensu rozpisywać się tu o sytuacji na Dolnym Śląsku w pierwszych kilkunastu latach po II wojnie światowej, o rozmaitych programach integracji przybyłej tu polskiej ludności z nadodrzańskim regionem. Śladów polskości, słowiańskości i prasłowiańskości doszukiwano się wszędzie, nieraz bardzo po omacku (wtedy to pojawił się slogan, że "w piastowskim Wrocławiu każdy kamień mówi po polsku"; złośliwi dopowiadali zaś "no tak, bo niemiecką wrocławską cegłę wywieziono na odbudowę Warszawy"). Polskich akcentów doszukiwano się także i w górach. Obok szlaku Ułanów Legii Nadwiślańskiej wytyczono bowiem nieco wcześniej Szlak Zamków Piastowskich, jakiś czas później dużą część góry Ślęży otoczyła sieć tematycznych archeologicznych szlaków pieszych, oznaczonych symbolem ślężańskiego niedźwiadka (poniżej fotografia z 13 kwietnia 2012 r., z Sobótki).
Szlak ułański połączył dwa miasta leżące w powiecie świdnickim - Świdnicę i Strzegom, chociaż najatrakcyjniejszy krajobrazowo i krajoznawczo jego odcinek znajdował się w powiecie wałbrzyskim. Niewielki fragment szlaku biegł wówczas też przez obszar powiatu jaworskiego (fragment koło Dobromierza; po ostatniej reformie administracyjnej miejscowość ta znajduje się już w powiecie świdnickim). Piszę o tym, gdyż w powstanie szlaku musiały być zaangażowane aż trzy oddziały PTTK - w Wałbrzychu, Świdnicy i Jaworze. Jak wyglądały rozmowy działaczy - nie wiadomo, wiadomo natomiast, że cały splendor związany ze szlakiem spadł na Oddział PTTK w Wałbrzychu. Wałbrzyski "petetek" organizował corocznie na wiosnę Rajdy Ułańskie - na kilka z nich nawet, jeszcze jako licealista, się załapałem. Fajnie było...
Wędrówkę szlakiem ułańskim lepiej rozpocząć w Strzegomiu. Więcej po prostu widać! Idzie się bowiem na południe, w stronę gór. Góry Wałbrzyskie i Kamienne ma się przed sobą, Góry Kaczawskie, Rudawy Janowickie i gdzieś tam za nimi Karkonosze nieco z prawej, Góry Sowie i Masyw Ślęży natomiast z lewej. Na ostatnich kilometrach szlaku, dochodząc do Świdnicy, patrzymy na Ślężę z Radunią i Wzgórzami Kiełczyńskimi (to przed nami) oraz - spoglądając na prawo - na Góry Sowie i wschodnią część Pogórza Wałbrzyskiego. O jakiś tam Wzgórzach Imbramowickich (z przodu po lewej) tylko w tym miejscu napomknę. Marsz w drugą stronę to taka trochę niekomfortowa sytuacja - ostatnich 11 kilometrów to oglądanie zaledwie kilku górek Wzgórz Strzegomskich przed sobą, jeszcze kilkunastu innych Pogórza Kaczawskiego z przodu po lewej, a te wymienione wcześniej Karkonosze, Kaczawskie, Rudawy, Kamienne, Wałbrzyskie, Sowie i Masyw Ślęży wszystkie pozostają za naszymi plecami.
Lepiej zatem - powtórzę to - rozpocząć wędrówkę w Strzegomiu, aby przez Dobromierz, Chwaliszów, zamek Cisy, Strugę, Szczawno Zdrój, Szczawienko, zamki Stary Książ i Książ, Lubiechów, górę Witosz, jezioro Daisy i Witoszów dotrzeć - po 54,2 kilometrach i pokonaniu 762 m sumy podejść - do Świdnicy, a ściślej do przylegającego do dworca kolejowego Placu Grunwaldzkiego (a co, przecież pisałem, że ma być patriotycznie!).
Według www.mapa-turystyczna.pl przejście Szlaku Ułanów Legii Nadwiślańskiej wycenione jest na 61 punktów do Górskiej Odznaki Turystycznej (długość trasy 54,2 km i 762 m sumy podejść).
Krajoznawczych kulminacji (czyli po prostu atrakcji) na trasie szlaku jest sporo - dla niektórych będzie to architektura militarno-rezydencjonalna (zamki Cisy, Stary Książ i Książ, grodzisko w Dobromierzu, pałace w Strudze i Witoszowie), dla innych atrakcje skalne (Wąwóz Pełcznicy, jezioro Daisy), jeszcze dla innych dziesiątki zabytków w Strzegomiu i Świdnicy. No i jest jeszcze Szczawno-Zdrój. Ale taką zapomnianą już w tej chwili przebrzmiałą niegdysiejszą atrakcją jest też coś, czego dzisiaj wędrując tym szlakiem można nie dostrzec...
Pomnik polskich ułanów na Czerwonym Wzgórzu (tu na mojej fotografii z 4 kwietnia 1981 r.)
Kiedyś stał przy wąziutkiej asfaltowej drodze łączącej Strugę ze Szczawnem, która stała się obecnie częścią północno-zachodniego objazdu aglomeracji wałbrzyskiej. Najmniej ciekawy odcinek szlaku - tylko stąd uciekać. Głupieją w tym miejscu kierowcy i wędrujący "szlakiem" (?) turyści. A i szlak głupieje, bo teraz wytyczony został przy tych wiaduktach wyjątkowo podle. W tym wszystkim pomnik lansjerów majora Piotra Świderskiego staje się chyba najmniej istotny.
Tutaj taki sobie obrazek z 25 kwietnia 2014 r.
Ufff! To wstęp mam już za sobą!
Tylko wstęp do czego?
Umieszczam przecież ten mój tekst o Szlaku Ułanów Legii Nadwiślańskiej w dziale "Relacje", a jak dotąd uskuteczniam na razie jedynie międlenie na temat dziejów wojen napoleońskich na Śląsku i rozwoju sieci drożnej w rejonie Wałbrzycha! Gdzie tu relacja, gdzie tu wędrówka?
No właśnie, słowo "wędrówka" rymuje się z jakże miłym słówkiem "majówka"! Uświadomiłem sobie, że plecak się przecież sam nie spakuje, a zatem...
... a zatem c.d.n.
PS. Jeśli ktoś nie ma jeszcze skonkretyzowanych planów na najbliższe górskie dni to Szlak Ułanów Legii Nadwiślańskiej czeka!
Ostatnio zmieniony 2017-05-02, 04:18 przez Cisy2, łącznie zmieniany 3 razy.
Na początek może relacja sprzed jedenastu lat. Ani to mój pierwszy kontakt ze Szlakiem Ułanów Legii Nadwiślańskiej, ani też nie ostatni, a w dodatku fotograficznie podsumowany gorzej niż skromnie (zobaczycie zresztą sami), ale za to zrobiony w jednym dniu "po całości". Wędrówka śladami polskich lansjerów z 1807 r. od rana do wieczora, odbyta w poniedziałek 12 czerwca 2006 roku.
Kilka dni wcześniej moja starsza latorośl Ula zaskoczyła mnie pytaniem:
- Tata, a może zrobilibyśmy w najbliższych dniach jakieś przejście idiotyczne? Jestem już po ostatnich egzaminach, mam czas, wybierzemy się gdzieś? Proszę!
Tu dwa wyjaśnienia - właśnie zaczynały się pierwsze studenckie wakacje Uli (te najdłuższe, pomiędzy maturą a początkiem roku akademickiego), ja też w czerwcu mam zazwyczaj luzy w pracy; a drugie wyjaśnienie dotyczy użytego w naszej rozmowie terminu "przejście idiotyczne". To nic innego, jak długodystansowe nieprzerwane przejście turystyczne, liczące minimum 50 punktów na GOT (czyli plus minus odpowiadające 50 kilometrom przebytego dystansu). O powstaniu tego terminu w pewnym środowisku już pisałem, również na forach górskich, zatem w tym miejscu odpuszczę sobie rozważania dotyczące teorii turystyki idiotycznej oraz ideologii tzw. Tercetu Idiotycznego ( trochę szczegółów tu: http://www.beskidzkie.fora.pl/sudety-i- ... ,6365.html ).
Wracam zatem do naszej rozmowy sprzed lat:
- Jasne, też gdzieś bym się wybrał. Może jakieś Rudawy, połączylibyśmy Sokoliki przez Trójgarb lub Chełmiec z domem?
- Nie, tato, jakiś konkret, nie składankę różnych szlaków. Może..., może by tak szlak ułański w całości? Jak myślisz?
Właściwie to od razu pomysł Uli mi się spodobał. W ciągu wszystkich moich wcześniejszych turystycznych lat na szlaku Ułanów Legii Nadwiślańskiej byłem - tu nie skłamię - chyba z kilka setek razy, nigdy jednak nie przewędrowałem go w całości. Tak od początku do końca - ze Strzegomia do Świdnicy lub na odwrót; ani idiotycznie, czyli non-stop, ani też z jakimś noclegiem po drodze. To byłby ten pierwszy raz.
Od razu wyjaśniam również te "kilka setek razy". Szlak ułański przechodzi przez kilka miejsc bardzo mi bliskich - bliskich dosłownie, czyli mierzonych w kilometrach ich oddalenia od domu (a właściwie domów - Rodziców i mojego obecnego), oraz rzekłbym "mentalnie". Zamki Cisy, Stary Książ, Książ, jezioro Daisy - to wszystko były cele moich spacerów od "zawsze", podstawówka, liceum, nawet jakieś przebłyski pierwszej wycieczki do Książa z moim Tatą, gdy sam byłem jeszcze przedszkolakiem. I wszędzie w tych miejscach na drzewach, na jakiś murkach czy też skałach pojawiał się niebiesko-żółty znak szlaku ułańskiego.
Zerkam w tej chwili do moich turystycznych skarbów. Pierwsze odnotowane "na piśmie" przejścia na razie fragmentami Szlaku Ułanów Legii Nadwiślańskiej
i chyba najczęściej pojawiająca się wówczas pieczątka w moich książeczkach GOT - z zamku Książ
Po Książach i Cisach też się biegało lub maszerowało:
Taki chociażby Stary Książ. Z jednej strony miejsce, które pamiętam z wagarów w III klasie liceum (z Bogdanem, Rysiem i..., cicho-sza, z kilkoma flaszkami piwa warzonego w nieistniejącym już browarze w Świebodzicach), z drugiej zaś stanowisko archeologiczne, na którym - już po studiach - prowadziłem jedne z moich pierwszych samodzielnych wykopalisk archeologicznych. Tak się to wszystko jakoś dziwnie splotło!
Wiem, że zdjęcia z biegów harcerskich z reprodukcjami świebodzickich etykiet piwnych trochę się kłócą, ale DW, czyli Dzień Wagarowicza był i jest tylko raz w roku! Natomiast co do piwa, to zwróćcie uwagę, że to były te czasy, kiedy z polskich etykiet można było odczytać zawartość ekstraktu chmielowego ("dziesiątki", "jedenastki", "dwunastki")! Teraz to naprawdę rzadkość, w Czechach zaś i na Słowacji natomiast standard.
A tu już właśnie "archeologiczne" lata 90. na Starym Książu (na drugim zdjęciu spod muru romantycznej ruiny z końca XVIII w. "wychodzą" z ziemi relikty murów średniowiecznego zamku)
Dla Uli również były to ważne miejsca. I też obecne w jej świadomości i podświadomości od najmłodszych lat. Nie tylko zresztą dla niej, także i dla kilka lat od niej młodszej Lusi.
Ula na zamku Cisy z Mamą i Ciocią (9. 10. 1988 r.):
Kilka lat później już bawi się w przewodnika i oprowadza po Cisach Lusię, dla której był to pierwszy pobyt w tym miejscu (29. 12. 1993 r.):
Stary Książ i Daisy to już ich wspólne penetracje i dziecięce odkrycia (13. 07. 1996 r. i 2. 11. 1996 r.):
Dobra, na refleksje i wspomnienia przyjdzie jeszcze czas podczas wędrówki. Tę trzeba zaś jak najszybciej przygotować - kuć żelazo póki gorące. Bo może Ula jednak dojrzeje do wędrówki z Sokolików do domu? I co wtedy - przeszukiwać wszystkie szuflady w domu w poszukiwaniu starych zdjęć z Rudaw Janowickich? Jeszcze czego. Ale niektóre... rzeczywiście przywołują nutkę melancholii i łezkę w oku.
Do roboty - szlak ułański wzywa! Przygotowanie koncepcyjne, to proste! Wędrujemy Szlakiem Ułanów Nadwiślańskich, od Strzegomia do Świdnicy. Żadnych skoków w bok, jeżeli jakieś atrakcje krajoznawcze, to tylko te bezpośrednio przy szlaku.
Logistyczne natomiast, to już odrobinę bardziej skomplikowana sprawa. Trzeba oszacować czas przejścia, wybrać dzień wędrówki i zorientować się, jak dojechać do Strzegomia i jak wrócić do Świebodzic ze Świdnicy.
Trasę wyliczyłem wtedy na 58 punktów GOT, czyli trochę ją niedoszacowałem (w rzeczywistości jest 61). W ówczesnym regulaminie GOT nie było podanych punktów za odcinek ze Strzegomia do Dobromierza. Dystans próbowałem wyliczyć z mapy i trochę "pościnałem" rozmaite zakręty. Nieważne, około 60 punktów powinniśmy zrobić - nie spiesząc się za bardzo - w 15-16 godzin, czyli w ciągu godziny trzeba było przejść dystans około 4 kilometrów. Czerwcowy dzień jest długi, a zatem cała trasę można zrobić "za widoku".
To teraz dojazd i powrót z wędrówki. Ta kwestia ustawiała nam termin wycieczki. W soboty i niedziele dostać się ze Świebodzic do Strzegomia wczesnym rankiem to rzecz niemożliwa. Prywatne busy, symbol czterokołowej komunikacji zbiorowej Polski przełomu tysiącleci, w weekendy jeżdżą, ale nie tak wcześnie. Natomiast od poniedziałku do piątku - tu lepiej dla nas być nie mogło! O godzinie 5.10 wyjazd ze Świebodzic i już nieco ponad pół godziny później, dokładnie o 5.45, mogliśmy z przystanku w Strzegomiu wyruszyć na trasę. Spokojnie powinniśmy zdążyć do Świdnicy przed godziną 22.15, kiedy odjeżdża stamtąd ostatni jadący do Świebodzic (i dalej do Wałbrzycha) bus linii 31. Gdyby coś się po drodze działo awaryjnego (oberwanie chmury - na to się jednak nie zanosiło, jakaś kontuzja - z tym to się zawsze trzeba liczyć), to mieliśmy na trasie takie miejsca (Cisy, Stary Książ, dolina Pełcznicy, Lubiechów, Daisy), skąd w ciągu godziny-półtorej znaleźlibyśmy się w domu.
Można więc się szykować. Na naszą przygodę polegającą na odwiedzaniu dobrze nam znanych miejsc ( ) wybraliśmy poniedziałek 12 czerwca 2006 r.
Trzeba było wstać o czwartej w nocy i to był chyba najtrudniejszy moment tego dnia. Później już przebiegało wszystko bez zakłóceń. Z jednym wyjątkiem - dopiero w busie jadącym do Strzegomia sprawdziłem na liczniku swojego aparatu fotograficznego, że zostało mi tylko 10 (słownie: dziesięć) ostatnich klatek filmu! Kupić w Strzegomiu błonę fotograficzną o godzinie szóstej rano... to nawet nie marzenie ściętej głowy. Marzenia bowiem, jak wiadomo, pewną dozę prawdopodobieństwa - choćby nawet najmniejszą - to jednak zakładają. W tym wypadku szanse równały się zeru.
Dojechaliśmy do Strzegomia. Szybkie dojście do Rynku, jakieś szybkie wspomnienie wycieczek sprzed lat do tego miasta,
spojrzenie w stronę pojoannickiej kolegiaty Św. Apostołów Piotra i Pawła, jednej z największych gotyckich świątyń typu halowego na Śląsku. Kościół wrażenie zawsze robi, ale nie w tym dniu. Wspominamy trochę i wędrujemy na południowy zachód, wzdłuż doliny Strzegomki w stronę Dobromierza.
Zaraz za Granicą robi się widokowo. To znaczy nie w Czechach, tylko za pierwszą wioską za Strzegomiem, noszącą właśnie taką nazwę. Tak w ogóle to można się w tym miejscu z tymi nazwami nieźle zaplątać, gdyż w pobliżu Strzegomia mamy i wieś Czechy, jest tu również i Morawa. A zatem spod granicy, tfu - Granicy, widać już wyrastające ponad uprawnymi polami zamek Książ i Chełmiec, na dalszym planie zaś kawałek Gór Kamiennych, czyli Pasmo Lesistej i Góry Suche (ładnie było widać Stożek Wielki). Widzieliśmy też i Ślężę, i górki na południowy zachód od nas (Rudawy Janowickie i Karkonosze), ale zaczęło się właśnie oszczędzanie kliszy - to było zdjęcie nr 1.
Dwa kilometry dalej, między Granicą a Serwinowem, mieliśmy pierwsze odznaki zwątpienia. Powodem były rzepaki. Nie były to już urocze żółte wczesnomajowe kwiatuszki, lecz spychające nas do koryta Strzegomski gęste zielsko. Nie wiadomo, czy to rolnik zaanektował szlak, czy też szlak podczas którejś z wcześniejszych powodzi nie osunął się nagle do rzeki - faktem jest, że nasza wędrówka w tym miejscu była heroiczna, a dla ewentualnych postronnych osób nad wyraz widowiskowa. Ten fragment naszej ułańskiej epopei uwieczniony został zdjęciem nr 2.
Aparat trafił na kilka godzin do plecaka. Nie wyjmowałem go w Dobromierzu, chociaż podeszliśmy z Ulą do leżącego koło kościoła św. Michała Archanioła wczesnośredniowiecznego grodziska z IX-X wieku, nie robiliśmy też fotek nad zalewem dobromierskim. Mieliśmy dobre tempo, trochę nas przytrzymało tylko bagienko na łąkach między zbiornikiem dobromierskim a Chwaliszowem. Wypatrywaliśmy tam żeremi bobrów, które dostrzegliśmy podczas jednej z rodzinnych wycieczek kilka lat wcześniej, ale zwierzaków już nie było.
Przejście przez Chwaliszów to asfalt. Niezbyt nużący, mimo że w wiosce ani jakiejś wybitnej architektury nie ma, ani też widoki z położonej w dolinie miejscowości nie przykuwają uwagi. Jeszcze przed Chwaliszowem do szlaku ułańskiego dołączył w prawej strony, czyli od zachodu, Szlak Zamków Piastowskich. Przez kilka kolejnych kilometrów, aż do zamku Cisy, szlaki te idą razem, na szczęście nie cały czas asfaltem. Kiedyś było trochę inaczej, oczywiście lepiej, gdyż szlaki te łączyły się dopiero około kilometr przed zamkiem Cisy. Opowiadałem o tym wszystkim Uli, również i o sezonowym PTSM-ie w Chwaliszowie, który spalił się w kwietniu 1988 r., i w ten sposób, tzn. przy rozmowach w słonecznej spiekocie, a nie gorącu płonącego schroniska, nasze czerwcowe tuptanie chwaliszowskim asfaltem stawało się całkiem znośne.
Dotarliśmy do zamku Cisy. Nie było jeszcze południa, a my mieliśmy za sobą już ponad jedną trzecią wędrówki (całe 20 kilometrów). Pełen relaks, można było coś zjeść i przy okazji wyciągnąć z plecaka aparat. Powstała fotka nr 3. Zostało jeszcze siedem klatek. Tragicznie mało.
Szlak ułański od strony Chwaliszowa wchodzi na zamek Cisy trochę nietypowo, można rzec od tyłu, tzn. najpierw wprowadza na zamek, a później dopiero od strony wnętrza zamku wychodzi główną bramą zamkową i zmierza w stronę węzła szlaków turystycznych na położonej u stóp zamku polanie.
Brama na zamek Cisy to jeden z symboli tego obiektu. Pamiętam ją od zawsze i chyba fotografowałem od zawsze - zdewastowaną, z dziurami w nawierzchni, jej szczegóły konstrukcyjne (na Cisach zachowały się oryginalne kamienne elementy po średniowiecznym moście zwodzonym - chyba jedyny taki relikt w Polsce), ale tym razem fotografii numer 4 nie zrobiłem. Szukam więc w tej chwili pośpiesznie czegoś starszego. Mam! Most na zamek sfotografowany 4 kwietnia 1981 r.
Doszliśmy do szlakowskazów. Wyglądały wtedy jeszcze tak, chociaż to akurat zdjęcie jest starsze, wykonane tak jak i most na zamek 4 kwietnia 1981 r. Tego typu szlakowskazy to wspomnienie dawnego województwa wałbrzyskiego. Tylko tam je ustawiano. Większość tablic wykonał osobiście Maciej Szpakowski z Ludwikowic Kłodzkich, określany niegdyś przez turystów jako najbardziej zasłużony stolarz dla sudeckiej turystyki. W kilku miejscach w Sudetach Środkowych i Wschodnich można się na nie jeszcze natknąć - m.in. na wałbrzyskim Podgórzu (w pobliżu dworca Wałbrzych Główny PKP), czy też przy schronisku "Na Śnieżniku". Pod zamkiem Cisy od jakiegoś czasu turystów wspomagają już typowe tabliczkowe szlakowskazy.
Z zamku Cisy Szlak Ułanów Legii Nadwiślańskiej podąża doliną rzeki Czyżynki do wsi Struga. Do wsi tej można się dostać z zamku również szlakiem niebieskim, biegnącym nieco na zachód niemal równolegle, ale po płaskim grzbiecie, najpierw w lesie, później polami. My z Ulą oczywiście podążamy za naszymi ułańskimi żółto-niebieskimi znakami. Jest pięknie... Czyżynka - jak nie ona (nieraz zdarza jej się nieść najrozmaitsze brudy z leżących w jej górnym biegu wiosek - Lubomina i Strugi).
Uruchomiłem aparat - jest fotografia nr 4.
W Strudze najważniejszy był sklep. Czerwiec - upał, wczesne popołudnie, pić się chce. Odkupiłem swoje licealne grzeszki i przy dziecku piwa nie kupiłem. Może to była cola, a może rozlewana w sąsiednich Starych Bogaczowicach woda mineralna "Anka"? Nie pamiętam...
W Strudze podeszliśmy tylko do renesansowego pałacu, podejrzewanego o to, że wzniesiono go na starszych średniowiecznych, gotyckich fundamentach. Nie podchodziliśmy natomiast do chyba jeszcze ciekawszego zabytku, czyli do jak najbardziej oryginalnej średniowiecznej krzywej wieży, czyli bramy wjazdowej i jednocześnie dzwonnicy tutejszego kościoła p.w. Matki Boskiej Bolesnej.
Przy pałacu, no cóż... nie mogłem sobie nie odmówić! Chociaż po kilku godzinach żałowałem. Fotka nr 5.
W Strudze opuściliśmy doliną Czyżynki. Droga wśród pól wiodła w stronę Szczawna Zdroju. Jeszcze kilkanaście lat wcześniej bym napisał "droga wśród pól, ocieniona krzewami tarniny". Taką bowiem drogę w stronę Szczawna i jednocześnie w stronę Pomnika Ułanów na Czerwonym Wzgórzu pamiętam z jakiejś harcerskiej wycieczki z 1977 r. Ale tarnina w 2006 r. to była już przeszłość. Na szczęście w dalszym ciągu była to podrzędna, pokryta lichym asfaltem wąska droga.
Doprowadziła nas ona do Pomnika Ułanów Legii Włoskiej na Czerwonym Wzgórzu. Pomnik zadokumentowałem kolejną, szóstą już fotografią. Minęliśmy już półmetek naszej trasy, ja zaś przekroczyłem połowę stanu mojej kliszy w aparacie. Proporcje więc były zachowane.
Teraz mieliśmy dojść do Szczawna Zdroju. Kilkadziesiąt metrów za pomnikiem zobaczyliśmy ładną panoramę północnej części Wałbrzycha - po lewej dzielnica Podzamcze, po prawej Piaskowa Góra, za nimi wschodnia część Pogórza Wałbrzyskiego ("tam niedługo Uleś, będziemy..."), a gdzieś tam na samiutkim końcu majacząca Ślęża (tak trochę na lewo od tego komina w centrum kadru). Nie wytrzymałem - strzeliłem fotkę nr 7.
Kwadrans później wchodziliśmy już do Szczawna Zdroju. Czerwiec, ostatnie rododendrony, mrowie ludzi w parku zdrojowym, jakaś muzyka, chociaż na pewno nie Wieniawskiego, który najbardziej się ze Szczawnem kojarzy. My na minutę, może trzy, przysiadamy na ławeczce w parku, i w chwilę później ruszamy dalej - w stronę Szczawienka.
Przejście przez wschodnią część Szczawna Zdroju, następnie wałbrzyską dzielnicę Podzamcze, do Szczawienka, to obecnie chyba najbardziej nudny odcinek Szlaku Ułanów Legii Nadwiślańskiej. W latach 70., gdy pierwszy raz tędy szedłem, jeszcze tak nie było. Nie było wówczas bowiem... Podzamcza. Osiedle to snuło się dopiero w planach wałbrzyskich urbanistów. Między Szczawienkiem a Szczawnem (szedłem wtedy właśnie w tę stronę) był wprawdzie asfalt (miejscami na pewno i poniemiecka kostka), ale obok niego nie wielopiętrowe bloki, Tesca, Castoramy i Auchany, lecz jakieś wille (to bliżej Szczawna) lub wręcz zabudowa podmiejska i wiejska (to bliżej Szczawienka). Wtedy na drodze panowała cisza, teraz słychać ryk tysięcy samochodów.
Jakoś to z Ulą przeszliśmy (i tu od razu informacja z dnia dzisiejszego, tj. z maja 2017 r. - niedawno szlak pomiędzy Szczawnem a Szczawienkiem został odsunięty od głównej drogi; biegnie teraz... między blokami Podzamcza. Nie szedłem jeszcze tym zmienionym odcinkiem, więc trudno mi ocenić jego "walory" - na pewno jest ciszej).
W Szczawienku na pewno należy zwiedzić cmentarz przy pamiętającym początki XIV w. kościele Św. Anny. Jest tam zachowanych kilka grobów polskich XIX-wiecznych kuracjuszy ze Szczawna Zdroju (w samym Szczawnie w XIX w. nie było cmentarza katolickiego; zmarłych tego wyznania chowano na dwóch najbliższych cmentarzach rzymsko-katolickich - w Konradowie i właśnie w Szczawienku). Podeszliśmy z Ulą na pewno do grobu gen. Benedykta Łączyńskiego, brata Marii Walewskiej, metresy, czyli oficjalnej kochanki Napoleona Bonaparte, rzuciliśmy wzrokiem na jakieś kilka wieków starsze renesansowe płyty nagrobne... i poszliśmy dalej, w stronę Starego Książa. Aha, w Szczawienku fotek nr 7 i 8 nie zrobiłem. Te są starsze, z początku lat 80., ale ani przy grobie generała Łączyńskiego, ani też przy płytach XVII-wiecznej miejscowej szlachty, nic się do dziś na szczęście nie zmieniło.
Od Szczawienka do krawędzi lasu, w którym ukrył się zamek Stary Książ, jest zaledwie kilometr. Stąd jeszcze dwadzieścia minut i jesteśmy u siebie - na Starym Książu. Jakoś nie pamiętam szczegółów, co wtedy na Starym Książu robiliśmy. Wszystkie wcześniejsze wycieczki na ten zamek zlały się po prostu w naszej pamięci. Dzwoniłem wczoraj do Uli - ma podobne odczucie po raptem zaledwie jedenastu latach... Fotografii z zamku z tego czerwcowego dnia 2006 r. nie ma. Tą prezentowaną poniżej zrobiłem kilka lat wcześniej.
Zeszliśmy z zamku do doliny Pełcznicy. Zawsze się na mostku zatrzymujemy, ponieważ Pełcznica zawsze jest inna. Raz krystalicznie przejrzysta (ale to dopiero od początków lat 90. minionego wieku, gdy zamknięto ostatnie wałbrzyskie kopalnie), raz szaro-bura, nieraz czarna (do dzisiaj mieszkańcy Świebodzic często nazywają ją Czarnulą), nierzadko była to kawa z mlekiem.
Teraz toczyła wody pomarańczowo-brązowe i zasługiwała na fotografię nr 8.
W sekundę później moje dziecko, ale i skały wokół, usłyszało wypowiedziane z moich ust pewne łacińskie słówko, tłumaczone na polski jako "krzywa" i bardzo nad Wisłą i Pełcznicą popularne. Mój kochany Pentax P40 oznajmił mi bowiem, że ni cośtamcośtam - dziewiątego i dziesiątego zdjęcia nie będzie! Koniec, finito, the end! Oznaczało to, ni mniej, ni więcej, że zrobionej na świdnickim Placu Grunwaldzkim fotografii zdobywców Szlaku Ułanów Legii Nadwiślańskiej, walczących z rzepakami, upałem (to chyba wszystkie wiktorie tego dnia) też nie będzie! Ostatnie zdjęcie to Pełcznica z mostku pod Starym Książem - jedno z kilkudziesięciu praktycznie takich samych zdjęć jakie w tym miejscu zrobiłem, różniących (albo i nie) kolorem płynącej wody.
Trudno, idziemy dalej. Do Świdnicy zostało na jeszcze 18,5 kilometra, czyli jedna trzecia trasy. Przed nami jeszcze mostki, pomosty na "skalnej perci" nad Pełcznicą, zamek Książ, Lubiechów, jeziorko Daisy i Witoszów Górny i Dolny. Zejdzie szybko.
I zeszło szybko...
Pomosty nad Pełcznicą są tak fajne, że po przejściu liczącego około kilometra tego atrakcyjnego odcinka szlaku wydaje się, że szło się nim pięć-góra osiem minut. Dopiero po spojrzeniu na zegarek widzi się, że tego czasu upłynęło sporo więcej. Skały, widoki raz na Książ, raz na Stary Książ, leżący już po drugiej stronie wąwozu Pełcznicy, rzekę meandrującą wśród skał gdzieś głęboko pod naszymi stopami.
Teraz pomosty są odnowione... Kiedyś, za mojej podstawówki - to była "jazda". Ferratę miało się czterdzieści minut od domu . Ale z tych czasów fotografii nie mam.
Najstarsze moje zdjęcia z tych miejsc są z kwietnia 1984 r. Moja siostra studiowała wówczas geologię. Na naszych wycieczkach wokół Świebodzic ja jej opowiadałem o zamkach, ona mi o tutejszych skałach - o "zlepieńcach kulmu, "depresji Świebodzic" i koralowcach z jeziora Daisy.
Wyszliśmy na plac przed zamek, do murów chyba nawet nie podchodziliśmy. Do węzła szlaków i obieramy kierunek na Lubiechów. Fotografię Książa, którą tu zamieszczam, zrobiłem gdzieś na początku lat 90.
Właśnie w Lubiechowie wzruszyłem się chyba najbardziej podczas naszego przejścia. Szlak ułański przecinał główną drogę w tej niegdyś wsi, dzisiaj już stanowiącej część Wałbrzycha. Wiejska droga jest już "ulicą" (ul. Właśnie w tym miejscu, na ulicy Wilczej w Lubiechowie wiele lat temu zrobiłem pierwsze zdjęcie Uli podczas jej sudeckiej wycieczki. Pogórze Wałbrzyskie oglądała wówczas z perspektywy głębokiego "socjalistycznego" wózka. Nie miała wtedy jeszcze nawet połowy roku.
Jezioro Daisy, kolejny punkt etapowy i kolejne wspomnienia. Ale też i nerwowe spoglądanie na zegarek. Jednak nie z obawy, czy zdążymy na ostatniego busa ze Świdnicy do Świebodzic, tylko czy zdążymy dojść do sklepu w Witoszowie przed jego zamknięciem. Resztki picia się skończyły, a czerwcowy upał zupełnie nie chciał zelżeć (od razu wyprzedzam fakty: zdążyliśmy, ale zakupiony w półtoralitrowej butelce gazowany napój barwy czerwonej, mający zawierać w sobie "oryginalne" składniki owocowe - bodajże truskawkowe - wylany został z niedopitej nawet w połowie flaszki na przedmieściach Świdnicy).
Od jeziorka Daisy do Witoszowa szlak poprowadzony jest bardzo fajnie, najpierw ładny las mieszany z dużą ilością buka, później widokowe łąki - panorama Świdnicy, za nią Masyw Ślęży, Wzgórza Strzegomskie oczywiście, kawałek Gór Sowich. W sierpniu sporo jeżyn - przynajmniej tak to pamiętam. Po zejściu do Witoszowa to już asfalt, lecz niezbyt nużący, gdyż w Witoszowie Górnym i Dolnym jest trochę ciekawych zabytków - pałac, wczesnogotycki kościół z kapitalnymi detalami architektonicznymi, kilka krzyży pojednania (tzw. pokutnych; zarówno w Witoszowie Górnym, jak i w Dolnym). Od jakiegoś czasu istnieje też w Witoszowie Dolnym Muzeum Uzbrojenia z naprawdę bogatymi zbiorami. Wieś na pewno warta odwiedzenia, chociaż może bardziej "na rower".
Dla nas były to już ostatnie kilometry. Przy tablicy z napisem "Świdnica" zjawiliśmy się kilka minut po 20.00. Ponieważ to dość spore miasto, to niespieszny już spacer jego ulicami zajął nam jeszcze pół godziny. Końcem końców, na Placu Grunwaldzkim pojawiliśmy się o godzinie 20.45, czyli co do minuty, piętnaście godzin po rozpoczęciu wędrówki w Strzegomiu.
I tak wyglądał jedyny mój przemarsz całym Szlakiem Ułanów Legii Nadwiślańskiej na Pogórzu Wałbrzyskim. Było świetnie, co zawdzięczam przede wszystkim współtowarzyszce wędrówki, ale też nieznanym mi z nazwiska projektantom i znakarzom tego szlaku oraz oczywiście - bo bez nich tej górskiej (pogórskiej?) przygody z 2006 r. by nie było - polskim Ułanom Legii Polsko-Włoskiej z 1807 roku.
PS. To, co tu przedstawiłem, to jakieś tam wspomnienia z jednej wycieczki, odbytej zresztą już dość dawno temu. Wiele fajnych miejsc z tego szlaku zupełnie w tej relacji pominąłem. Jeśli znajdę w sobie dość motywacji, ale i czasu, to postaram się przybliżyć ten szlak dzieląc go na kilka etapów (np. Strzegom-Dobromierz, Dobromierz - zamek Cisy, zamek Cisy - Struga - Szczawno Zdrój, Szczawno Zdrój - Stary Książ - Książ - Lubiechów, Lubiechów - góra Witosz - jezioro Daisy - Świdnica). Byłoby wtedy więcej o jakichś krzywych wieżach, zamkach i skalnych perciach.
Problematyki "Złotego pociągu" bym nie poruszał!
Kilka dni wcześniej moja starsza latorośl Ula zaskoczyła mnie pytaniem:
- Tata, a może zrobilibyśmy w najbliższych dniach jakieś przejście idiotyczne? Jestem już po ostatnich egzaminach, mam czas, wybierzemy się gdzieś? Proszę!
Tu dwa wyjaśnienia - właśnie zaczynały się pierwsze studenckie wakacje Uli (te najdłuższe, pomiędzy maturą a początkiem roku akademickiego), ja też w czerwcu mam zazwyczaj luzy w pracy; a drugie wyjaśnienie dotyczy użytego w naszej rozmowie terminu "przejście idiotyczne". To nic innego, jak długodystansowe nieprzerwane przejście turystyczne, liczące minimum 50 punktów na GOT (czyli plus minus odpowiadające 50 kilometrom przebytego dystansu). O powstaniu tego terminu w pewnym środowisku już pisałem, również na forach górskich, zatem w tym miejscu odpuszczę sobie rozważania dotyczące teorii turystyki idiotycznej oraz ideologii tzw. Tercetu Idiotycznego ( trochę szczegółów tu: http://www.beskidzkie.fora.pl/sudety-i- ... ,6365.html ).
Wracam zatem do naszej rozmowy sprzed lat:
- Jasne, też gdzieś bym się wybrał. Może jakieś Rudawy, połączylibyśmy Sokoliki przez Trójgarb lub Chełmiec z domem?
- Nie, tato, jakiś konkret, nie składankę różnych szlaków. Może..., może by tak szlak ułański w całości? Jak myślisz?
Właściwie to od razu pomysł Uli mi się spodobał. W ciągu wszystkich moich wcześniejszych turystycznych lat na szlaku Ułanów Legii Nadwiślańskiej byłem - tu nie skłamię - chyba z kilka setek razy, nigdy jednak nie przewędrowałem go w całości. Tak od początku do końca - ze Strzegomia do Świdnicy lub na odwrót; ani idiotycznie, czyli non-stop, ani też z jakimś noclegiem po drodze. To byłby ten pierwszy raz.
Od razu wyjaśniam również te "kilka setek razy". Szlak ułański przechodzi przez kilka miejsc bardzo mi bliskich - bliskich dosłownie, czyli mierzonych w kilometrach ich oddalenia od domu (a właściwie domów - Rodziców i mojego obecnego), oraz rzekłbym "mentalnie". Zamki Cisy, Stary Książ, Książ, jezioro Daisy - to wszystko były cele moich spacerów od "zawsze", podstawówka, liceum, nawet jakieś przebłyski pierwszej wycieczki do Książa z moim Tatą, gdy sam byłem jeszcze przedszkolakiem. I wszędzie w tych miejscach na drzewach, na jakiś murkach czy też skałach pojawiał się niebiesko-żółty znak szlaku ułańskiego.
Zerkam w tej chwili do moich turystycznych skarbów. Pierwsze odnotowane "na piśmie" przejścia na razie fragmentami Szlaku Ułanów Legii Nadwiślańskiej
i chyba najczęściej pojawiająca się wówczas pieczątka w moich książeczkach GOT - z zamku Książ
Po Książach i Cisach też się biegało lub maszerowało:
Taki chociażby Stary Książ. Z jednej strony miejsce, które pamiętam z wagarów w III klasie liceum (z Bogdanem, Rysiem i..., cicho-sza, z kilkoma flaszkami piwa warzonego w nieistniejącym już browarze w Świebodzicach), z drugiej zaś stanowisko archeologiczne, na którym - już po studiach - prowadziłem jedne z moich pierwszych samodzielnych wykopalisk archeologicznych. Tak się to wszystko jakoś dziwnie splotło!
Wiem, że zdjęcia z biegów harcerskich z reprodukcjami świebodzickich etykiet piwnych trochę się kłócą, ale DW, czyli Dzień Wagarowicza był i jest tylko raz w roku! Natomiast co do piwa, to zwróćcie uwagę, że to były te czasy, kiedy z polskich etykiet można było odczytać zawartość ekstraktu chmielowego ("dziesiątki", "jedenastki", "dwunastki")! Teraz to naprawdę rzadkość, w Czechach zaś i na Słowacji natomiast standard.
A tu już właśnie "archeologiczne" lata 90. na Starym Książu (na drugim zdjęciu spod muru romantycznej ruiny z końca XVIII w. "wychodzą" z ziemi relikty murów średniowiecznego zamku)
Dla Uli również były to ważne miejsca. I też obecne w jej świadomości i podświadomości od najmłodszych lat. Nie tylko zresztą dla niej, także i dla kilka lat od niej młodszej Lusi.
Ula na zamku Cisy z Mamą i Ciocią (9. 10. 1988 r.):
Kilka lat później już bawi się w przewodnika i oprowadza po Cisach Lusię, dla której był to pierwszy pobyt w tym miejscu (29. 12. 1993 r.):
Stary Książ i Daisy to już ich wspólne penetracje i dziecięce odkrycia (13. 07. 1996 r. i 2. 11. 1996 r.):
Dobra, na refleksje i wspomnienia przyjdzie jeszcze czas podczas wędrówki. Tę trzeba zaś jak najszybciej przygotować - kuć żelazo póki gorące. Bo może Ula jednak dojrzeje do wędrówki z Sokolików do domu? I co wtedy - przeszukiwać wszystkie szuflady w domu w poszukiwaniu starych zdjęć z Rudaw Janowickich? Jeszcze czego. Ale niektóre... rzeczywiście przywołują nutkę melancholii i łezkę w oku.
Do roboty - szlak ułański wzywa! Przygotowanie koncepcyjne, to proste! Wędrujemy Szlakiem Ułanów Nadwiślańskich, od Strzegomia do Świdnicy. Żadnych skoków w bok, jeżeli jakieś atrakcje krajoznawcze, to tylko te bezpośrednio przy szlaku.
Logistyczne natomiast, to już odrobinę bardziej skomplikowana sprawa. Trzeba oszacować czas przejścia, wybrać dzień wędrówki i zorientować się, jak dojechać do Strzegomia i jak wrócić do Świebodzic ze Świdnicy.
Trasę wyliczyłem wtedy na 58 punktów GOT, czyli trochę ją niedoszacowałem (w rzeczywistości jest 61). W ówczesnym regulaminie GOT nie było podanych punktów za odcinek ze Strzegomia do Dobromierza. Dystans próbowałem wyliczyć z mapy i trochę "pościnałem" rozmaite zakręty. Nieważne, około 60 punktów powinniśmy zrobić - nie spiesząc się za bardzo - w 15-16 godzin, czyli w ciągu godziny trzeba było przejść dystans około 4 kilometrów. Czerwcowy dzień jest długi, a zatem cała trasę można zrobić "za widoku".
To teraz dojazd i powrót z wędrówki. Ta kwestia ustawiała nam termin wycieczki. W soboty i niedziele dostać się ze Świebodzic do Strzegomia wczesnym rankiem to rzecz niemożliwa. Prywatne busy, symbol czterokołowej komunikacji zbiorowej Polski przełomu tysiącleci, w weekendy jeżdżą, ale nie tak wcześnie. Natomiast od poniedziałku do piątku - tu lepiej dla nas być nie mogło! O godzinie 5.10 wyjazd ze Świebodzic i już nieco ponad pół godziny później, dokładnie o 5.45, mogliśmy z przystanku w Strzegomiu wyruszyć na trasę. Spokojnie powinniśmy zdążyć do Świdnicy przed godziną 22.15, kiedy odjeżdża stamtąd ostatni jadący do Świebodzic (i dalej do Wałbrzycha) bus linii 31. Gdyby coś się po drodze działo awaryjnego (oberwanie chmury - na to się jednak nie zanosiło, jakaś kontuzja - z tym to się zawsze trzeba liczyć), to mieliśmy na trasie takie miejsca (Cisy, Stary Książ, dolina Pełcznicy, Lubiechów, Daisy), skąd w ciągu godziny-półtorej znaleźlibyśmy się w domu.
Można więc się szykować. Na naszą przygodę polegającą na odwiedzaniu dobrze nam znanych miejsc ( ) wybraliśmy poniedziałek 12 czerwca 2006 r.
Trzeba było wstać o czwartej w nocy i to był chyba najtrudniejszy moment tego dnia. Później już przebiegało wszystko bez zakłóceń. Z jednym wyjątkiem - dopiero w busie jadącym do Strzegomia sprawdziłem na liczniku swojego aparatu fotograficznego, że zostało mi tylko 10 (słownie: dziesięć) ostatnich klatek filmu! Kupić w Strzegomiu błonę fotograficzną o godzinie szóstej rano... to nawet nie marzenie ściętej głowy. Marzenia bowiem, jak wiadomo, pewną dozę prawdopodobieństwa - choćby nawet najmniejszą - to jednak zakładają. W tym wypadku szanse równały się zeru.
Dojechaliśmy do Strzegomia. Szybkie dojście do Rynku, jakieś szybkie wspomnienie wycieczek sprzed lat do tego miasta,
spojrzenie w stronę pojoannickiej kolegiaty Św. Apostołów Piotra i Pawła, jednej z największych gotyckich świątyń typu halowego na Śląsku. Kościół wrażenie zawsze robi, ale nie w tym dniu. Wspominamy trochę i wędrujemy na południowy zachód, wzdłuż doliny Strzegomki w stronę Dobromierza.
Zaraz za Granicą robi się widokowo. To znaczy nie w Czechach, tylko za pierwszą wioską za Strzegomiem, noszącą właśnie taką nazwę. Tak w ogóle to można się w tym miejscu z tymi nazwami nieźle zaplątać, gdyż w pobliżu Strzegomia mamy i wieś Czechy, jest tu również i Morawa. A zatem spod granicy, tfu - Granicy, widać już wyrastające ponad uprawnymi polami zamek Książ i Chełmiec, na dalszym planie zaś kawałek Gór Kamiennych, czyli Pasmo Lesistej i Góry Suche (ładnie było widać Stożek Wielki). Widzieliśmy też i Ślężę, i górki na południowy zachód od nas (Rudawy Janowickie i Karkonosze), ale zaczęło się właśnie oszczędzanie kliszy - to było zdjęcie nr 1.
Dwa kilometry dalej, między Granicą a Serwinowem, mieliśmy pierwsze odznaki zwątpienia. Powodem były rzepaki. Nie były to już urocze żółte wczesnomajowe kwiatuszki, lecz spychające nas do koryta Strzegomski gęste zielsko. Nie wiadomo, czy to rolnik zaanektował szlak, czy też szlak podczas którejś z wcześniejszych powodzi nie osunął się nagle do rzeki - faktem jest, że nasza wędrówka w tym miejscu była heroiczna, a dla ewentualnych postronnych osób nad wyraz widowiskowa. Ten fragment naszej ułańskiej epopei uwieczniony został zdjęciem nr 2.
Aparat trafił na kilka godzin do plecaka. Nie wyjmowałem go w Dobromierzu, chociaż podeszliśmy z Ulą do leżącego koło kościoła św. Michała Archanioła wczesnośredniowiecznego grodziska z IX-X wieku, nie robiliśmy też fotek nad zalewem dobromierskim. Mieliśmy dobre tempo, trochę nas przytrzymało tylko bagienko na łąkach między zbiornikiem dobromierskim a Chwaliszowem. Wypatrywaliśmy tam żeremi bobrów, które dostrzegliśmy podczas jednej z rodzinnych wycieczek kilka lat wcześniej, ale zwierzaków już nie było.
Przejście przez Chwaliszów to asfalt. Niezbyt nużący, mimo że w wiosce ani jakiejś wybitnej architektury nie ma, ani też widoki z położonej w dolinie miejscowości nie przykuwają uwagi. Jeszcze przed Chwaliszowem do szlaku ułańskiego dołączył w prawej strony, czyli od zachodu, Szlak Zamków Piastowskich. Przez kilka kolejnych kilometrów, aż do zamku Cisy, szlaki te idą razem, na szczęście nie cały czas asfaltem. Kiedyś było trochę inaczej, oczywiście lepiej, gdyż szlaki te łączyły się dopiero około kilometr przed zamkiem Cisy. Opowiadałem o tym wszystkim Uli, również i o sezonowym PTSM-ie w Chwaliszowie, który spalił się w kwietniu 1988 r., i w ten sposób, tzn. przy rozmowach w słonecznej spiekocie, a nie gorącu płonącego schroniska, nasze czerwcowe tuptanie chwaliszowskim asfaltem stawało się całkiem znośne.
Dotarliśmy do zamku Cisy. Nie było jeszcze południa, a my mieliśmy za sobą już ponad jedną trzecią wędrówki (całe 20 kilometrów). Pełen relaks, można było coś zjeść i przy okazji wyciągnąć z plecaka aparat. Powstała fotka nr 3. Zostało jeszcze siedem klatek. Tragicznie mało.
Szlak ułański od strony Chwaliszowa wchodzi na zamek Cisy trochę nietypowo, można rzec od tyłu, tzn. najpierw wprowadza na zamek, a później dopiero od strony wnętrza zamku wychodzi główną bramą zamkową i zmierza w stronę węzła szlaków turystycznych na położonej u stóp zamku polanie.
Brama na zamek Cisy to jeden z symboli tego obiektu. Pamiętam ją od zawsze i chyba fotografowałem od zawsze - zdewastowaną, z dziurami w nawierzchni, jej szczegóły konstrukcyjne (na Cisach zachowały się oryginalne kamienne elementy po średniowiecznym moście zwodzonym - chyba jedyny taki relikt w Polsce), ale tym razem fotografii numer 4 nie zrobiłem. Szukam więc w tej chwili pośpiesznie czegoś starszego. Mam! Most na zamek sfotografowany 4 kwietnia 1981 r.
Doszliśmy do szlakowskazów. Wyglądały wtedy jeszcze tak, chociaż to akurat zdjęcie jest starsze, wykonane tak jak i most na zamek 4 kwietnia 1981 r. Tego typu szlakowskazy to wspomnienie dawnego województwa wałbrzyskiego. Tylko tam je ustawiano. Większość tablic wykonał osobiście Maciej Szpakowski z Ludwikowic Kłodzkich, określany niegdyś przez turystów jako najbardziej zasłużony stolarz dla sudeckiej turystyki. W kilku miejscach w Sudetach Środkowych i Wschodnich można się na nie jeszcze natknąć - m.in. na wałbrzyskim Podgórzu (w pobliżu dworca Wałbrzych Główny PKP), czy też przy schronisku "Na Śnieżniku". Pod zamkiem Cisy od jakiegoś czasu turystów wspomagają już typowe tabliczkowe szlakowskazy.
Z zamku Cisy Szlak Ułanów Legii Nadwiślańskiej podąża doliną rzeki Czyżynki do wsi Struga. Do wsi tej można się dostać z zamku również szlakiem niebieskim, biegnącym nieco na zachód niemal równolegle, ale po płaskim grzbiecie, najpierw w lesie, później polami. My z Ulą oczywiście podążamy za naszymi ułańskimi żółto-niebieskimi znakami. Jest pięknie... Czyżynka - jak nie ona (nieraz zdarza jej się nieść najrozmaitsze brudy z leżących w jej górnym biegu wiosek - Lubomina i Strugi).
Uruchomiłem aparat - jest fotografia nr 4.
W Strudze najważniejszy był sklep. Czerwiec - upał, wczesne popołudnie, pić się chce. Odkupiłem swoje licealne grzeszki i przy dziecku piwa nie kupiłem. Może to była cola, a może rozlewana w sąsiednich Starych Bogaczowicach woda mineralna "Anka"? Nie pamiętam...
W Strudze podeszliśmy tylko do renesansowego pałacu, podejrzewanego o to, że wzniesiono go na starszych średniowiecznych, gotyckich fundamentach. Nie podchodziliśmy natomiast do chyba jeszcze ciekawszego zabytku, czyli do jak najbardziej oryginalnej średniowiecznej krzywej wieży, czyli bramy wjazdowej i jednocześnie dzwonnicy tutejszego kościoła p.w. Matki Boskiej Bolesnej.
Przy pałacu, no cóż... nie mogłem sobie nie odmówić! Chociaż po kilku godzinach żałowałem. Fotka nr 5.
W Strudze opuściliśmy doliną Czyżynki. Droga wśród pól wiodła w stronę Szczawna Zdroju. Jeszcze kilkanaście lat wcześniej bym napisał "droga wśród pól, ocieniona krzewami tarniny". Taką bowiem drogę w stronę Szczawna i jednocześnie w stronę Pomnika Ułanów na Czerwonym Wzgórzu pamiętam z jakiejś harcerskiej wycieczki z 1977 r. Ale tarnina w 2006 r. to była już przeszłość. Na szczęście w dalszym ciągu była to podrzędna, pokryta lichym asfaltem wąska droga.
Doprowadziła nas ona do Pomnika Ułanów Legii Włoskiej na Czerwonym Wzgórzu. Pomnik zadokumentowałem kolejną, szóstą już fotografią. Minęliśmy już półmetek naszej trasy, ja zaś przekroczyłem połowę stanu mojej kliszy w aparacie. Proporcje więc były zachowane.
Teraz mieliśmy dojść do Szczawna Zdroju. Kilkadziesiąt metrów za pomnikiem zobaczyliśmy ładną panoramę północnej części Wałbrzycha - po lewej dzielnica Podzamcze, po prawej Piaskowa Góra, za nimi wschodnia część Pogórza Wałbrzyskiego ("tam niedługo Uleś, będziemy..."), a gdzieś tam na samiutkim końcu majacząca Ślęża (tak trochę na lewo od tego komina w centrum kadru). Nie wytrzymałem - strzeliłem fotkę nr 7.
Kwadrans później wchodziliśmy już do Szczawna Zdroju. Czerwiec, ostatnie rododendrony, mrowie ludzi w parku zdrojowym, jakaś muzyka, chociaż na pewno nie Wieniawskiego, który najbardziej się ze Szczawnem kojarzy. My na minutę, może trzy, przysiadamy na ławeczce w parku, i w chwilę później ruszamy dalej - w stronę Szczawienka.
Przejście przez wschodnią część Szczawna Zdroju, następnie wałbrzyską dzielnicę Podzamcze, do Szczawienka, to obecnie chyba najbardziej nudny odcinek Szlaku Ułanów Legii Nadwiślańskiej. W latach 70., gdy pierwszy raz tędy szedłem, jeszcze tak nie było. Nie było wówczas bowiem... Podzamcza. Osiedle to snuło się dopiero w planach wałbrzyskich urbanistów. Między Szczawienkiem a Szczawnem (szedłem wtedy właśnie w tę stronę) był wprawdzie asfalt (miejscami na pewno i poniemiecka kostka), ale obok niego nie wielopiętrowe bloki, Tesca, Castoramy i Auchany, lecz jakieś wille (to bliżej Szczawna) lub wręcz zabudowa podmiejska i wiejska (to bliżej Szczawienka). Wtedy na drodze panowała cisza, teraz słychać ryk tysięcy samochodów.
Jakoś to z Ulą przeszliśmy (i tu od razu informacja z dnia dzisiejszego, tj. z maja 2017 r. - niedawno szlak pomiędzy Szczawnem a Szczawienkiem został odsunięty od głównej drogi; biegnie teraz... między blokami Podzamcza. Nie szedłem jeszcze tym zmienionym odcinkiem, więc trudno mi ocenić jego "walory" - na pewno jest ciszej).
W Szczawienku na pewno należy zwiedzić cmentarz przy pamiętającym początki XIV w. kościele Św. Anny. Jest tam zachowanych kilka grobów polskich XIX-wiecznych kuracjuszy ze Szczawna Zdroju (w samym Szczawnie w XIX w. nie było cmentarza katolickiego; zmarłych tego wyznania chowano na dwóch najbliższych cmentarzach rzymsko-katolickich - w Konradowie i właśnie w Szczawienku). Podeszliśmy z Ulą na pewno do grobu gen. Benedykta Łączyńskiego, brata Marii Walewskiej, metresy, czyli oficjalnej kochanki Napoleona Bonaparte, rzuciliśmy wzrokiem na jakieś kilka wieków starsze renesansowe płyty nagrobne... i poszliśmy dalej, w stronę Starego Książa. Aha, w Szczawienku fotek nr 7 i 8 nie zrobiłem. Te są starsze, z początku lat 80., ale ani przy grobie generała Łączyńskiego, ani też przy płytach XVII-wiecznej miejscowej szlachty, nic się do dziś na szczęście nie zmieniło.
Od Szczawienka do krawędzi lasu, w którym ukrył się zamek Stary Książ, jest zaledwie kilometr. Stąd jeszcze dwadzieścia minut i jesteśmy u siebie - na Starym Książu. Jakoś nie pamiętam szczegółów, co wtedy na Starym Książu robiliśmy. Wszystkie wcześniejsze wycieczki na ten zamek zlały się po prostu w naszej pamięci. Dzwoniłem wczoraj do Uli - ma podobne odczucie po raptem zaledwie jedenastu latach... Fotografii z zamku z tego czerwcowego dnia 2006 r. nie ma. Tą prezentowaną poniżej zrobiłem kilka lat wcześniej.
Zeszliśmy z zamku do doliny Pełcznicy. Zawsze się na mostku zatrzymujemy, ponieważ Pełcznica zawsze jest inna. Raz krystalicznie przejrzysta (ale to dopiero od początków lat 90. minionego wieku, gdy zamknięto ostatnie wałbrzyskie kopalnie), raz szaro-bura, nieraz czarna (do dzisiaj mieszkańcy Świebodzic często nazywają ją Czarnulą), nierzadko była to kawa z mlekiem.
Teraz toczyła wody pomarańczowo-brązowe i zasługiwała na fotografię nr 8.
W sekundę później moje dziecko, ale i skały wokół, usłyszało wypowiedziane z moich ust pewne łacińskie słówko, tłumaczone na polski jako "krzywa" i bardzo nad Wisłą i Pełcznicą popularne. Mój kochany Pentax P40 oznajmił mi bowiem, że ni cośtamcośtam - dziewiątego i dziesiątego zdjęcia nie będzie! Koniec, finito, the end! Oznaczało to, ni mniej, ni więcej, że zrobionej na świdnickim Placu Grunwaldzkim fotografii zdobywców Szlaku Ułanów Legii Nadwiślańskiej, walczących z rzepakami, upałem (to chyba wszystkie wiktorie tego dnia) też nie będzie! Ostatnie zdjęcie to Pełcznica z mostku pod Starym Książem - jedno z kilkudziesięciu praktycznie takich samych zdjęć jakie w tym miejscu zrobiłem, różniących (albo i nie) kolorem płynącej wody.
Trudno, idziemy dalej. Do Świdnicy zostało na jeszcze 18,5 kilometra, czyli jedna trzecia trasy. Przed nami jeszcze mostki, pomosty na "skalnej perci" nad Pełcznicą, zamek Książ, Lubiechów, jeziorko Daisy i Witoszów Górny i Dolny. Zejdzie szybko.
I zeszło szybko...
Pomosty nad Pełcznicą są tak fajne, że po przejściu liczącego około kilometra tego atrakcyjnego odcinka szlaku wydaje się, że szło się nim pięć-góra osiem minut. Dopiero po spojrzeniu na zegarek widzi się, że tego czasu upłynęło sporo więcej. Skały, widoki raz na Książ, raz na Stary Książ, leżący już po drugiej stronie wąwozu Pełcznicy, rzekę meandrującą wśród skał gdzieś głęboko pod naszymi stopami.
Teraz pomosty są odnowione... Kiedyś, za mojej podstawówki - to była "jazda". Ferratę miało się czterdzieści minut od domu . Ale z tych czasów fotografii nie mam.
Najstarsze moje zdjęcia z tych miejsc są z kwietnia 1984 r. Moja siostra studiowała wówczas geologię. Na naszych wycieczkach wokół Świebodzic ja jej opowiadałem o zamkach, ona mi o tutejszych skałach - o "zlepieńcach kulmu, "depresji Świebodzic" i koralowcach z jeziora Daisy.
Wyszliśmy na plac przed zamek, do murów chyba nawet nie podchodziliśmy. Do węzła szlaków i obieramy kierunek na Lubiechów. Fotografię Książa, którą tu zamieszczam, zrobiłem gdzieś na początku lat 90.
Właśnie w Lubiechowie wzruszyłem się chyba najbardziej podczas naszego przejścia. Szlak ułański przecinał główną drogę w tej niegdyś wsi, dzisiaj już stanowiącej część Wałbrzycha. Wiejska droga jest już "ulicą" (ul. Właśnie w tym miejscu, na ulicy Wilczej w Lubiechowie wiele lat temu zrobiłem pierwsze zdjęcie Uli podczas jej sudeckiej wycieczki. Pogórze Wałbrzyskie oglądała wówczas z perspektywy głębokiego "socjalistycznego" wózka. Nie miała wtedy jeszcze nawet połowy roku.
Jezioro Daisy, kolejny punkt etapowy i kolejne wspomnienia. Ale też i nerwowe spoglądanie na zegarek. Jednak nie z obawy, czy zdążymy na ostatniego busa ze Świdnicy do Świebodzic, tylko czy zdążymy dojść do sklepu w Witoszowie przed jego zamknięciem. Resztki picia się skończyły, a czerwcowy upał zupełnie nie chciał zelżeć (od razu wyprzedzam fakty: zdążyliśmy, ale zakupiony w półtoralitrowej butelce gazowany napój barwy czerwonej, mający zawierać w sobie "oryginalne" składniki owocowe - bodajże truskawkowe - wylany został z niedopitej nawet w połowie flaszki na przedmieściach Świdnicy).
Od jeziorka Daisy do Witoszowa szlak poprowadzony jest bardzo fajnie, najpierw ładny las mieszany z dużą ilością buka, później widokowe łąki - panorama Świdnicy, za nią Masyw Ślęży, Wzgórza Strzegomskie oczywiście, kawałek Gór Sowich. W sierpniu sporo jeżyn - przynajmniej tak to pamiętam. Po zejściu do Witoszowa to już asfalt, lecz niezbyt nużący, gdyż w Witoszowie Górnym i Dolnym jest trochę ciekawych zabytków - pałac, wczesnogotycki kościół z kapitalnymi detalami architektonicznymi, kilka krzyży pojednania (tzw. pokutnych; zarówno w Witoszowie Górnym, jak i w Dolnym). Od jakiegoś czasu istnieje też w Witoszowie Dolnym Muzeum Uzbrojenia z naprawdę bogatymi zbiorami. Wieś na pewno warta odwiedzenia, chociaż może bardziej "na rower".
Dla nas były to już ostatnie kilometry. Przy tablicy z napisem "Świdnica" zjawiliśmy się kilka minut po 20.00. Ponieważ to dość spore miasto, to niespieszny już spacer jego ulicami zajął nam jeszcze pół godziny. Końcem końców, na Placu Grunwaldzkim pojawiliśmy się o godzinie 20.45, czyli co do minuty, piętnaście godzin po rozpoczęciu wędrówki w Strzegomiu.
I tak wyglądał jedyny mój przemarsz całym Szlakiem Ułanów Legii Nadwiślańskiej na Pogórzu Wałbrzyskim. Było świetnie, co zawdzięczam przede wszystkim współtowarzyszce wędrówki, ale też nieznanym mi z nazwiska projektantom i znakarzom tego szlaku oraz oczywiście - bo bez nich tej górskiej (pogórskiej?) przygody z 2006 r. by nie było - polskim Ułanom Legii Polsko-Włoskiej z 1807 roku.
PS. To, co tu przedstawiłem, to jakieś tam wspomnienia z jednej wycieczki, odbytej zresztą już dość dawno temu. Wiele fajnych miejsc z tego szlaku zupełnie w tej relacji pominąłem. Jeśli znajdę w sobie dość motywacji, ale i czasu, to postaram się przybliżyć ten szlak dzieląc go na kilka etapów (np. Strzegom-Dobromierz, Dobromierz - zamek Cisy, zamek Cisy - Struga - Szczawno Zdrój, Szczawno Zdrój - Stary Książ - Książ - Lubiechów, Lubiechów - góra Witosz - jezioro Daisy - Świdnica). Byłoby wtedy więcej o jakichś krzywych wieżach, zamkach i skalnych perciach.
Problematyki "Złotego pociągu" bym nie poruszał!
Ostatnio zmieniony 2017-05-05, 21:20 przez Cisy2, łącznie zmieniany 7 razy.
jak zwykle super się czytało, idealne do jakiejś książki
Aparaty analogowe... pamiętam jak się brało ileś tam rolek filmu na wyjazd i zawsze zastanawiało się czy starczy, a potem jeszcze trzeba było dodać koszty wywołania. W tym przypadku cyfrówki znacznie ułatwiły życie - niby się teraz cyka od niechcenia, bez zastanowienia, ale ileż dodatkowych rzeczy można uwiecznić
Tych charakterystycznych tablic mi bardzo żal - właśnie jesienią ze smutkiem zauważyłem, że niemal wszystkie poznikały z Gór Stołowych. Te nowe co prawda nie są tak bardzo standardowe jak wszędzie, ale już znacznie mniej klimatyczne
Aparaty analogowe... pamiętam jak się brało ileś tam rolek filmu na wyjazd i zawsze zastanawiało się czy starczy, a potem jeszcze trzeba było dodać koszty wywołania. W tym przypadku cyfrówki znacznie ułatwiły życie - niby się teraz cyka od niechcenia, bez zastanowienia, ale ileż dodatkowych rzeczy można uwiecznić
Tych charakterystycznych tablic mi bardzo żal - właśnie jesienią ze smutkiem zauważyłem, że niemal wszystkie poznikały z Gór Stołowych. Te nowe co prawda nie są tak bardzo standardowe jak wszędzie, ale już znacznie mniej klimatyczne
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
W końcu przed podróżą mogłem spokojnie przy kawie poczytać tą relacje.
Mieć limit 10 zdjęć na cały dzień...ostro. Wielu z tego forum by się wróciło
Choć ja sam chciałbym dojść do formy by z wycieczki wrócić z kilkunastoma zdjęciami, za to wybitnymi.
Co do fotografii, po zenicie jedyny aparat jaki miałem przyjemność używać to pentax k1000, więc lubię oglądać zdjęcia z kliszy z tej marki (przez tą styczność dziś mam już drugą lustrzankę cyfrową tej marki).
Co do samej trasy, czekam na więcej zdjęć, pewnie sam jej nie przejdę, ale pooglądać, poczytać to jak najchętniej.
Mieć limit 10 zdjęć na cały dzień...ostro. Wielu z tego forum by się wróciło
Choć ja sam chciałbym dojść do formy by z wycieczki wrócić z kilkunastoma zdjęciami, za to wybitnymi.
Co do fotografii, po zenicie jedyny aparat jaki miałem przyjemność używać to pentax k1000, więc lubię oglądać zdjęcia z kliszy z tej marki (przez tą styczność dziś mam już drugą lustrzankę cyfrową tej marki).
Co do samej trasy, czekam na więcej zdjęć, pewnie sam jej nie przejdę, ale pooglądać, poczytać to jak najchętniej.
Ostatnio zmieniony 2017-05-07, 10:54 przez laynn, łącznie zmieniany 1 raz.
Pudelek pisze:
Tych charakterystycznych tablic mi bardzo żal - właśnie jesienią ze smutkiem zauważyłem, że niemal wszystkie poznikały z Gór Stołowych. Te nowe co prawda nie są tak bardzo standardowe jak wszędzie, ale już znacznie mniej klimatyczne
Masz rację, naprawdę żal...
Te nowe z Gór Stołowych, wystawione już nie przez PTTK, tylko przez Park Narodowy Gór Stołowych, są jakieś takie bezpłciowe. Jakby od sztancy, niby estetyczne, a bez tego indywidualnego "sznytu".
Teraz już są w PNGS chyba tylko takie:
Ostatni "szlakowskaz Szpakowskiego", jaki widziałem w Górach Stołowych znajdował się przy zejściu z Kruczej Kopy do Darnkowa. Było to w kwietniu 2012 r. Nie wiem, czy jeszcze tam stoi:
Tak na szybko przejrzałem moje stare zdjęcia sprzed przeszło trzydziestu lat. Znalazłem dwa przeźrocza z przejścia z Batorowa do Skalnych Grzybów z kwietnia 1984 r.
W Twoim poście wytłuściłem dwa słowa: "niemal wszystkie". Widziałeś w ubiegłym roku jeszcze jakieś stare szlakowskazy? Mógłbyś podać namiary? Dawno nie byłem w "Pasterce" - może tam?
Wrzucę tu jeszcze kilka innych analogowych fotek "szlakowskazów Szpakowskiego", o których wiem, że już nie istnieją:
1) wspomniany i pokazany w moim wcześniejszym poście w tym wątku szlakowskaz spod zamku Cisy (tu z 13 stycznia 1982 r., a więc "jedynej" miesięcznicy stanu wojennego!)
2) szlakowskaz w pobliżu Jeziora Daisy na Pogórzu Wałbrzyskim (sierpień 1986 r.)
3) szlakowskaz koło wieży widokowej na szczycie Kalenicy (Góry Sowie) - lipiec 1994
4) szlakowskaz przy cisie Bolko (pogórze Wałbrzyskie) - lipiec 1997
5) szlakowskaz przy zejściu z zamku Grodno do Zagórza Śląskiego (Góry Sowie lub Pogórze Wałbrzyskie - tu się geografowie kłócą) - sierpień 1994
Tych szlakowskazów już na pewno nie ma, inne które mam na "analogach" są do sprawdzenia, więc ich teraz nie zamieszczam. Może gdy skończę akcję skanowania starych fotek, to jeszcze się coś znajdzie?
Laynn, ja w swoich dwóch lustrzankach Pentaxa byłem wręcz zakochany. Padły mi niestety (choć w przypadku lustrzanek tej firmy wydawałoby się to nieprawdopodobne), pozostało jednak sporo osprzętu, którego się nie pozbywam. Ostatnią moją analogową lustrzanką był już Canon EOS 50 (szukałem Pentaxa - nie udało się), i po przejściu na cyfrówkę już przy Canonie pozostałem.
Co zaś do Szlaku Ułanów Legii Nadwiślańskiej, to z pewnością jeszcze będą tam wracał wiele razy!
Ostatnio zmieniony 2017-05-07, 12:19 przez Cisy2, łącznie zmieniany 1 raz.
Ja mam jeszcze zdjęcia szlakowskazów z lutego 2013 - z Pasterki i przy granicy z Machovem.
"niemal" bo nie byłem wszędzie, więc nie jestem pewien, czy gdzieś nie ocalały Ale - niestety - też już nie widziałem...
W Twoim poście wytłuściłem dwa słowa: "niemal wszystkie". Widziałeś w ubiegłym roku jeszcze jakieś stare szlakowskazy? Mógłbyś podać namiary? Dawno nie byłem w "Pasterce" - może tam?
"niemal" bo nie byłem wszędzie, więc nie jestem pewien, czy gdzieś nie ocalały Ale - niestety - też już nie widziałem...
Ostatnio zmieniony 2017-05-07, 12:37 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Temat cyfrowych lustrzanek nie rozpoczynam (choć ostatnio z tą jakością Pentaxa, a raczej Ricoha jest średnio), ale przejście z Zenita na Pentaxa...ech to jak przesiadka z dużego fiata na nowsze auto z lat obecnych...
Jakie miałeś modele? Ja gdzieś tam mam marzenie, że jak uzbieram trochę obiektywów, to może kiedyś sobie K1000 sprawię (wtedy na weekend miałem pożyczony, z komisu, gdzie też oddałem swojego Zenita do naprawy, miałem go niecały miesiąc później kupić, gdy się okazało, że prawie rocznym leżeniu na półce, ktoś go kupił...).
Jakie miałeś modele? Ja gdzieś tam mam marzenie, że jak uzbieram trochę obiektywów, to może kiedyś sobie K1000 sprawię (wtedy na weekend miałem pożyczony, z komisu, gdzie też oddałem swojego Zenita do naprawy, miałem go niecały miesiąc później kupić, gdy się okazało, że prawie rocznym leżeniu na półce, ktoś go kupił...).
laynn pisze:Jakie miałeś modele?
Najpierw odkupiłem od kolegi używanego Pentaxa P30N (w 1992 r.), a trzy lata później kupiłem już w sklepie nowe body Pentaxa P30T. Ten pierwszy wykonany w Japonii, drugi w Malezji. Pierwszy lepszy, ktoś powiedział, że "u Pentaxa to co starsze, to lepsze" (K1000 jest konstrukcją bodajże z 1976 r. - też chorowałem na ten aparat).
Przez trzynaście lat (do 2006 r.) używałem dwóch lustrzanek analogowych jednocześnie - w jednej był film negatywowy, w drugiej diapozytywowy (przeźrocza). To nie był kaprys, lecz konieczność - podczas wykopalisk musiałem dokumentację fotograficzną robić na tych dwóch rodzajach klisz.
Piotrku, dziękuję bardzo za zdjęcia!
Na Lisiej Przełęczy dawno już nie byłem,
Natomiast to miejsce na Skalnych Grzybach, przy skrzyżowaniu szlaku żółtego, idącego z Batorówka, ze szlakiem czerwonym, wygląda dziś tak:
Mi na pewno bardziej odpowiadały te starsze!
Na Lisiej Przełęczy dawno już nie byłem,
Natomiast to miejsce na Skalnych Grzybach, przy skrzyżowaniu szlaku żółtego, idącego z Batorówka, ze szlakiem czerwonym, wygląda dziś tak:
Mi na pewno bardziej odpowiadały te starsze!
Ostatnio zmieniony 2017-05-07, 20:44 przez Cisy2, łącznie zmieniany 2 razy.
Stasze są faktycznie ciut ładniejsze - zadaszenie i same tablice o mniej regularnych kształtach.
Ale myślę, że za jakiś czas, gdy te nowe dotknie czas, ściemnieją, trochę mchem zajdą, to też będzie nieźle
Mnie zawsze rozbrajała wielkość, i starych i teraz nowych -po co takie duże?
Nigdy mi się w górach nie podobały wszelakiego rodzaju wielgaśne wstawki, a jest ich sporo: tablice edukacyjne, z różnych projektów, informacyjne itp. i te właśnie kierunkowe w PNGS. Gdzieś koło schroniska, w wiosce to ok, niech są ale już na szlaku to zwykłe przeszkadzajki w krajobrazie. Powinny być jedynie kierunkowskazy, te zwykłe małe PTTKowskie, żeby się człowiek nie pogubił i to wszystko, a wszelkie inne elementy z lasu precz.
Jest XXI wiek, internet w telefonach, można sobie po drodze czytać ile się chce co jest na trasie, a nie stawiać ekrany które nijak nie komponują się z otoczeniem, a w dodatku i tak są skąpe w wiadomości.
Ale myślę, że za jakiś czas, gdy te nowe dotknie czas, ściemnieją, trochę mchem zajdą, to też będzie nieźle
Mnie zawsze rozbrajała wielkość, i starych i teraz nowych -po co takie duże?
Nigdy mi się w górach nie podobały wszelakiego rodzaju wielgaśne wstawki, a jest ich sporo: tablice edukacyjne, z różnych projektów, informacyjne itp. i te właśnie kierunkowe w PNGS. Gdzieś koło schroniska, w wiosce to ok, niech są ale już na szlaku to zwykłe przeszkadzajki w krajobrazie. Powinny być jedynie kierunkowskazy, te zwykłe małe PTTKowskie, żeby się człowiek nie pogubił i to wszystko, a wszelkie inne elementy z lasu precz.
Jest XXI wiek, internet w telefonach, można sobie po drodze czytać ile się chce co jest na trasie, a nie stawiać ekrany które nijak nie komponują się z otoczeniem, a w dodatku i tak są skąpe w wiadomości.
Ostatnio zmieniony 2017-05-07, 21:35 przez Piotrek, łącznie zmieniany 1 raz.
Korzystając z poniedziałkowego (8 maja b.r.) kilkugodzinnego załamania niepogody wyskoczyłem na krótki, liczący jedynie 13 kilometrów, spacerek. Sumienie miałem czyste - w niedzielę, gdy pogoda była taka jaka była, popracowałem zawodowo, poniedziałek więc miałem dla siebie. Wiedziałem, że tuż po 12.00 ma być nawrót zimnicy, zaś po 14.00 pojawi się tradycyjny (przynajmniej w tym roku) majowy deszcz. Wyprzedzę fakty cytatem: "I tak się stało..."
Była zimnica i był deszcz!
Ale przede wszystkim był i poprzedzający te uroki tegorocznego maja spacer!
Podkręcony niebieskim niebem i słoneczkiem oraz temperaturą całych 12 stopni (o godzinie 7.15 rano!), ale przede wszystkim wałkowanym ostatnio tematem Szlaku Ułanów Legii Nadwiślańskiej, postanowiłem rzeczony temat trochę poddrążyć już nie przy starych mapach i informatorach, ale w terenie. Czyli na Pogórzu Wałbrzyskim.
Całej przedwczorajszej wycieczki nie będę opisywał, przedstawię tylko jedną najistotniejszą kwestię i może trzy-cztery PS-a (post scripta). Tak w ogóle to przeszedłem z Pełcznicy (leżącej u stóp zamku Książ dzielnicy Świebodzic) przez zamek Cisy, dolinę Czyżynki, Cieszów Dolny, Chwaliszów, dolinę Strzegomki do Dobromierza.
Cel poznawczy wycieczki był następujący. Pisałem już wcześniej, że w kilku miejscach przebieg Szlaku Ułanów Legii Nadwiślańskiej został zmieniony. Najpoważniejszej korekty dokonano pomiędzy Chwaliszowem a zamkiem Cisy. Kiedyś szedł cały czas doliną Czyżynki - najpierw lokalną drogą w stronę Cieszowa Dolnego, a potem przełomowym odcinkiem tej rzeki u podnóża Kruczycy (422 m n.p.m.) i Czyżowej (411 m n.p.m.). Około 1976 r. nastąpiła zmiana przebiegu szlaku. Szlak w Chwaliszowie nie skręcał w stronę Cieszowa Dolnego (tak jak Czyżynka), tylko prowadził nadal przez Chwaliszów i dopiero w górnej części wsi skręcał (razem ze szlakiem zielonym Zamków Piastowskich) w drogę asfaltową wiodącą do Świebodzic. Dopiero od tej drogi szlaki dochodziły polną drogą do zamku Cisy. Ta korekta przebiegu szlaku spowodowała, że duża część przełomu Czyżynki, wciśnięta pomiędzy Kruczycę a wschodnie skłony rozległego Popielca (396 m n.p.m.) znalazła się poza szlakiem.
Sytuację przed i po korekcie pokazują te dwa wycinki mapy "Góry Wałbrzyskie" wydawnictwa PPPK w skali 1:75 000. Najpierw wydanie z 1976 r. (szlak ułański zaznaczony niebieskimi kreseczkami), później z 1978 r. (szlak ułański - niebieskie kropki).
Podczas oglądu map naszły mnie dwie konstatacje - pierwsza to taka, że tym skasowanym odcinkiem to ja chyba nigdy nie szedłem, albo tego nie pamiętam (w podstawówce nie notowałem jeszcze swoich wycieczek). Górą, czyli na Kruczycę i okoliczne wzniesienia, bezszlakowo wchodziłem parę razy, ale północnej części przełomu Czyżynki nie kojarzę. A zatem trzeba tam pójść.
I druga myśl, to pytanie, czy coś z tego skasowanego odcinka szlaku jeszcze pozostało. Minęło wszak ponad 40 lat. Szanse małe, ale może jednak?
No to poszedłem.
Dolina bardzo ładna. Z map turystycznych, także i tych dzisiaj wydawanych (np. "Sudetów Środkowych" wydawnictwa "Plan") to nie wynika, ale jak zerknie się na "dwudziestki piątki" Mapy Topograficznej Polski to już można nabrać apetytu na przebieżkę tym odcinkiem doliny Czyżynki. Zerknijcie - języki rumoszu skalnego i gołoborzy schodzą od górnej krawędzi doliny aż do samego koryta rzeki.
A jak to wygląda w realu?
Skały na Kruczycy
Gołoborza
Zaproszenie na podejście z dna doliny na grzbiet:
Te wszystkie skalne atrakcje są po prawej, wschodniej stronie potoku. Niemożliwe było poprowadzenie po tej stronie Czyżynki szlaku, jak to zaznaczono na mapie z 1976 r. (skan fragmentu mapy zamieściłem wcześniej w tym poście). Szlak musiał biec po lewej stronie, tym bardziej, że znajduje się tu do dziś niewyraźna, ale używana (raczej rzadko) droga leśna. Drzewa głównie młode, ale na jednym, wyglądającym na najstarsze spośród nich... jest!
Jakiś ślad dawnego przebiegu Szlaku Ułanów Legii Nadwiślańskiej w tej części doliny Czyżynki się zatem ostał. Przetrwał 40 lat. Jak długo będzie jeszcze widoczny? Pięć, dziesięć lat?
Sprawę rozwiązałby "powrót" szlaku ułańskiego w to miejsce. Sytuacja, z jaką teraz mamy do czynienia, czyli biegnące razem ze sobą przez 7-8 kilometrów dwa szlaki (zielony Zamków Piastowskich i żółto-niebieski Ułanów Legii Nadwiślańskiej) jest nad wyraz bezsensowna. W dodatku dobrze przeszło połowa tego wspólnego odcinka obydwu szlaków to asfalt. Powrót szlaku ułańskiego do "źródeł" byłby naprawdę propozycją bardzo dla turystów atrakcyjną.
Zostawmy jednak - przynajmniej w tym poście - dzieje i zagadki szlaku ułańskiego. Na szlaku tym jest przecież sporo ciekawych obiektów. Także i na tym moim wczoraj zrobionym odcinku.
O zamku Cisy dam sobie w tym poście spokój, podobnie o krzyżu pojednania (tzw. pokutnym) znajdującym się w pobliżu tej warowni.
Napiszę natomiast o pewnym obiekcie, na widok którego wielu turystów zmierzających od strony Chwaliszowa do zamku zadaje sobie pytanie: a co to za wstrętna buda? I tak wczoraj budynek ten, leżący około 300 metrów od zamku wyglądał całkiem, całkiem...
Natomiast 70 lat temu w tym samym miejscu stało coś takiego:
Obiekt ten pełnił kilka funkcji - gastronomicznej i noclegowej można się domyślać, ale była to jeszcze rozlewnia wody mineralnej (Adelsbacher Sprudel). Jeszcze kilkanaście lat temu w pobliżu tej dzisiejszej budy, na zaoranym polu, można było znaleźć wiele porcelanowych kapsli od butelek na wodę mineralną z nadrukowaną nazwą tutejszej wody. Próbowałem wczoraj coś znaleźć - nic! Kolekcjonerzy wyzbierali, łatwiej trafić na nie na Allegro.
Do historii obiektu może kiedyś jeszcze wrócę.
Chciałbym tu też dokonać publicznej samokrytyki i odszczekać jedno ze zdań, które pojawiło się w mojej relacji z przejścia szlaku ułańskiego w czerwcu 2006 r. Winę zrzucę na ówczesny upał, ówczesny pośpiech, ale też i pośpiech w redagowaniu przed kilku dniami relacji z tego przejścia. Napisałem bowiem takie oto zdanie: "... mimo że w wiosce [chodzi o Chwaliszów] ani jakiejś wybitnej architektury nie ma, ani itd.". Boże, jakaś amnezja!
Toć przecież w Chwaliszowie znajduje się chałupa w konstrukcji szachulcowej, która jest w literaturze naukowej uznawana za najstarszy na Śląsku zachowany do dnia dzisiejszego budynek mieszkalny, wzniesiony w tej konstrukcji. Datowany jest na 1578 r.!
W dodatku chałupa zachowana jest w takim stanie, że zignorować jej po prostu nie wolno. Jest naprawdę efektownym zabytkiem. Fotografowałem ją w przeszłości, sfotografowałem ją i wczoraj. A fotografując ją się czerwieniłem!
Ładny budynek, prawda?
A na koniec wycieczki, już w Dobromierzu takie coś dla Buby. Wiedziałem, że tam coś takiego jest, ale nie wiedziałem, czy jeszcze jest? Było. Z czasów Bieruta, ale jeszcze nie Polska Rzeczpospolita Ludowa tylko nadal Rzeczpospolita Polska (oficjalnie RP przemianowano na PRL dopiero w 1952 r.). Ponieważ orzeł nie ma korony to nie jestem pewien, czy podczas następnej mojej wizyty w Dobromierzu będę jeszcze miał okazję ujrzeć tę ciekawą tablicę.
I to byłoby na tyle z mojej przedwczorajszej wycieczki szlakiem ułańskim.
Była zimnica i był deszcz!
Ale przede wszystkim był i poprzedzający te uroki tegorocznego maja spacer!
Podkręcony niebieskim niebem i słoneczkiem oraz temperaturą całych 12 stopni (o godzinie 7.15 rano!), ale przede wszystkim wałkowanym ostatnio tematem Szlaku Ułanów Legii Nadwiślańskiej, postanowiłem rzeczony temat trochę poddrążyć już nie przy starych mapach i informatorach, ale w terenie. Czyli na Pogórzu Wałbrzyskim.
Całej przedwczorajszej wycieczki nie będę opisywał, przedstawię tylko jedną najistotniejszą kwestię i może trzy-cztery PS-a (post scripta). Tak w ogóle to przeszedłem z Pełcznicy (leżącej u stóp zamku Książ dzielnicy Świebodzic) przez zamek Cisy, dolinę Czyżynki, Cieszów Dolny, Chwaliszów, dolinę Strzegomki do Dobromierza.
Cel poznawczy wycieczki był następujący. Pisałem już wcześniej, że w kilku miejscach przebieg Szlaku Ułanów Legii Nadwiślańskiej został zmieniony. Najpoważniejszej korekty dokonano pomiędzy Chwaliszowem a zamkiem Cisy. Kiedyś szedł cały czas doliną Czyżynki - najpierw lokalną drogą w stronę Cieszowa Dolnego, a potem przełomowym odcinkiem tej rzeki u podnóża Kruczycy (422 m n.p.m.) i Czyżowej (411 m n.p.m.). Około 1976 r. nastąpiła zmiana przebiegu szlaku. Szlak w Chwaliszowie nie skręcał w stronę Cieszowa Dolnego (tak jak Czyżynka), tylko prowadził nadal przez Chwaliszów i dopiero w górnej części wsi skręcał (razem ze szlakiem zielonym Zamków Piastowskich) w drogę asfaltową wiodącą do Świebodzic. Dopiero od tej drogi szlaki dochodziły polną drogą do zamku Cisy. Ta korekta przebiegu szlaku spowodowała, że duża część przełomu Czyżynki, wciśnięta pomiędzy Kruczycę a wschodnie skłony rozległego Popielca (396 m n.p.m.) znalazła się poza szlakiem.
Sytuację przed i po korekcie pokazują te dwa wycinki mapy "Góry Wałbrzyskie" wydawnictwa PPPK w skali 1:75 000. Najpierw wydanie z 1976 r. (szlak ułański zaznaczony niebieskimi kreseczkami), później z 1978 r. (szlak ułański - niebieskie kropki).
Podczas oglądu map naszły mnie dwie konstatacje - pierwsza to taka, że tym skasowanym odcinkiem to ja chyba nigdy nie szedłem, albo tego nie pamiętam (w podstawówce nie notowałem jeszcze swoich wycieczek). Górą, czyli na Kruczycę i okoliczne wzniesienia, bezszlakowo wchodziłem parę razy, ale północnej części przełomu Czyżynki nie kojarzę. A zatem trzeba tam pójść.
I druga myśl, to pytanie, czy coś z tego skasowanego odcinka szlaku jeszcze pozostało. Minęło wszak ponad 40 lat. Szanse małe, ale może jednak?
No to poszedłem.
Dolina bardzo ładna. Z map turystycznych, także i tych dzisiaj wydawanych (np. "Sudetów Środkowych" wydawnictwa "Plan") to nie wynika, ale jak zerknie się na "dwudziestki piątki" Mapy Topograficznej Polski to już można nabrać apetytu na przebieżkę tym odcinkiem doliny Czyżynki. Zerknijcie - języki rumoszu skalnego i gołoborzy schodzą od górnej krawędzi doliny aż do samego koryta rzeki.
A jak to wygląda w realu?
Skały na Kruczycy
Gołoborza
Zaproszenie na podejście z dna doliny na grzbiet:
Te wszystkie skalne atrakcje są po prawej, wschodniej stronie potoku. Niemożliwe było poprowadzenie po tej stronie Czyżynki szlaku, jak to zaznaczono na mapie z 1976 r. (skan fragmentu mapy zamieściłem wcześniej w tym poście). Szlak musiał biec po lewej stronie, tym bardziej, że znajduje się tu do dziś niewyraźna, ale używana (raczej rzadko) droga leśna. Drzewa głównie młode, ale na jednym, wyglądającym na najstarsze spośród nich... jest!
Jakiś ślad dawnego przebiegu Szlaku Ułanów Legii Nadwiślańskiej w tej części doliny Czyżynki się zatem ostał. Przetrwał 40 lat. Jak długo będzie jeszcze widoczny? Pięć, dziesięć lat?
Sprawę rozwiązałby "powrót" szlaku ułańskiego w to miejsce. Sytuacja, z jaką teraz mamy do czynienia, czyli biegnące razem ze sobą przez 7-8 kilometrów dwa szlaki (zielony Zamków Piastowskich i żółto-niebieski Ułanów Legii Nadwiślańskiej) jest nad wyraz bezsensowna. W dodatku dobrze przeszło połowa tego wspólnego odcinka obydwu szlaków to asfalt. Powrót szlaku ułańskiego do "źródeł" byłby naprawdę propozycją bardzo dla turystów atrakcyjną.
Zostawmy jednak - przynajmniej w tym poście - dzieje i zagadki szlaku ułańskiego. Na szlaku tym jest przecież sporo ciekawych obiektów. Także i na tym moim wczoraj zrobionym odcinku.
O zamku Cisy dam sobie w tym poście spokój, podobnie o krzyżu pojednania (tzw. pokutnym) znajdującym się w pobliżu tej warowni.
Napiszę natomiast o pewnym obiekcie, na widok którego wielu turystów zmierzających od strony Chwaliszowa do zamku zadaje sobie pytanie: a co to za wstrętna buda? I tak wczoraj budynek ten, leżący około 300 metrów od zamku wyglądał całkiem, całkiem...
Natomiast 70 lat temu w tym samym miejscu stało coś takiego:
Obiekt ten pełnił kilka funkcji - gastronomicznej i noclegowej można się domyślać, ale była to jeszcze rozlewnia wody mineralnej (Adelsbacher Sprudel). Jeszcze kilkanaście lat temu w pobliżu tej dzisiejszej budy, na zaoranym polu, można było znaleźć wiele porcelanowych kapsli od butelek na wodę mineralną z nadrukowaną nazwą tutejszej wody. Próbowałem wczoraj coś znaleźć - nic! Kolekcjonerzy wyzbierali, łatwiej trafić na nie na Allegro.
Do historii obiektu może kiedyś jeszcze wrócę.
Chciałbym tu też dokonać publicznej samokrytyki i odszczekać jedno ze zdań, które pojawiło się w mojej relacji z przejścia szlaku ułańskiego w czerwcu 2006 r. Winę zrzucę na ówczesny upał, ówczesny pośpiech, ale też i pośpiech w redagowaniu przed kilku dniami relacji z tego przejścia. Napisałem bowiem takie oto zdanie: "... mimo że w wiosce [chodzi o Chwaliszów] ani jakiejś wybitnej architektury nie ma, ani itd.". Boże, jakaś amnezja!
Toć przecież w Chwaliszowie znajduje się chałupa w konstrukcji szachulcowej, która jest w literaturze naukowej uznawana za najstarszy na Śląsku zachowany do dnia dzisiejszego budynek mieszkalny, wzniesiony w tej konstrukcji. Datowany jest na 1578 r.!
W dodatku chałupa zachowana jest w takim stanie, że zignorować jej po prostu nie wolno. Jest naprawdę efektownym zabytkiem. Fotografowałem ją w przeszłości, sfotografowałem ją i wczoraj. A fotografując ją się czerwieniłem!
Ładny budynek, prawda?
A na koniec wycieczki, już w Dobromierzu takie coś dla Buby. Wiedziałem, że tam coś takiego jest, ale nie wiedziałem, czy jeszcze jest? Było. Z czasów Bieruta, ale jeszcze nie Polska Rzeczpospolita Ludowa tylko nadal Rzeczpospolita Polska (oficjalnie RP przemianowano na PRL dopiero w 1952 r.). Ponieważ orzeł nie ma korony to nie jestem pewien, czy podczas następnej mojej wizyty w Dobromierzu będę jeszcze miał okazję ujrzeć tę ciekawą tablicę.
I to byłoby na tyle z mojej przedwczorajszej wycieczki szlakiem ułańskim.
Ostatnio zmieniony 2017-05-10, 08:50 przez Cisy2, łącznie zmieniany 3 razy.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości