Wczesnowiosennie w Gorach Bystrzyckich
Wczesnowiosennie w Gorach Bystrzyckich
Tym razem na zlot forum sudeckiego eco zaproponowal schronisko Jagodna na przeleczy Spalonej. Pomysl mi sie bardzo spodobal bo zawsze lubilam to miejsce a jeszcze nie mialam okazji tam zanocowac.
A tu inny rzut na schronisko- z moim ulubionym typem słupa wmontowanym w kompozycje pejzazu
Pokoje fajne, cieple, klimat schroniskowy. Mają tu poduszki wypchane łuską gryki! jakie to jest wygodne! musze takie nabyc do domu!
Pierwszy raz spotykam sie w schroniskowym pokoju z szafka zamykana na klucz. Jesli ktos przechowuje jakies skarby i tajne dokumenty to moze byc spokojny, ze nikt mu nie buchnie podczas snu
Wieczorem rozsiadamy sie cala ekipa na jadalni, gdzie mozna znalezc wiele rekwizytow milych dla oka. U lampy dynda jemiola, wisza zioła, sa scienne makatki i ciekawe zastosowanie starych ram okiennych!
Fajne sa tez fotele z palet!
Mają tu rowniez w sprzedazy piwo “schroniskowe”, pochodzi z browaru w Ząbkowicach. Wiem, jestem podatna na reklame- kupilam bo mi sie niesamowicie spodobala etykieta!
Wieczor mija na pogaduchach, spiewach i konsumpcjach.
Dla mnie hitem byla agrestowka! Zawsze mialam toto za mdly i malo smaczny owoc a napoj wyszedl nieziemski!
Skręcik party
Mozna rowniez zająć sie czytaniem- zestaw schroniskowych lektur jest tu bardzo a to bardzo zroznicowany, mozna trafic rozne perełki np.
Dla cierpliwych - mozna nabyc ekologiczne puzzle, dla zaawansowanych!
Rano zajecia w podgrupach. Eco z Pudlem ida do Czech, Romek pompuje kajak i splywa jedna z okolicznych lodowatych rzek, inni tez gdzies zapodaja ku swemu przeznaczeniu. Ja, topeerz i Tomek tuptamy sobie w strone Jagodnej i po drodze zaskakuje nas zima! A juz myslalam, ze tego bialego g… w tym roku nie zobacze! Zaczyna sie łagodnie…
A potem biel zaczyna dominowac w krajobrazie, zwlaszcza tym najblizszym
Bo widoczki sa juz plowo wiosenne acz troche zamglone
Na szczycie Jagodnej stoi jedna z tych wiatek, ktore do niczego sie nie nadaja- stoly i lawy zasypane sniegiem, wiatr hula w srodku…
Popoludniem zagladamy jeszcze pod chatke gdzie spotykamy Fadela! Zupelnie nieumawiane spotkanie! We wpisowaniku tez same znane ksywki. Swiat jest jednak maly! Zapodajemy ognicho-wersja klasyczna.
No bo Fadel zrobil wczesniej ognicho de-lux tzn lesny piec. Dziura w ziemi a w niej żar. Na to ziemia. Na to kurczak. Na to ziemia. Na gorze ognicho. A i jeszcze skosna dziura odpowietrzania. Kurczak skwierczal 2 godziny i wyszlo takie niebo w gebie, ze jeszcze nigdy zadnego ptactwa w odmianie tak pysznej nie jadlam. Mialo w sobie smak nie tylko wedzenia ale tez ziemi, igliwia i jakby zywicy.
Ide odwiedzic potoczek. Latem byl tak wyschly, ze zmienil sie w kilka zatechlych kaluz. Teraz szemrze solidnie wsrod omszalych bel tworzacych mostki a nieraz calkiem znika pod zielonym wilgotnym kozuchem. Na oko wydaje sie plytki- nic bardziej mylnego, przynajmniej po kolana, a miejscami chyba i glebiej.
Pobyt przy chatce ma tez smutny aspekt.. ¾ okolicznych drzew jest pokropkowana do wyciecia. Byla chata w cienistym pachnacym lesie.. Bedzie chata na zrytym ciezkim sprzetem pobojowisku.. Noz coz.. Cala Polska systematycznie i nieublagalnie zmienia sie w jedna wielka porębe to i tych okolic nie oszczedzilo… Chyba musze wiecej fotografowac drzewa, krzewy... zeby kiedys pokazac kabaczkowi jak niegdys wygladal swiat…
Deseń…
Wieczorem znow sie spotykamy w schronisku. Dzis, mimo nie do konca sprzyjajacej aury, robimy ognicho! Takie dni lubie- jeden dzien- dwa ogniska! Zaczyna sie sniezna zadymka, opada gesta mgla.. Troche to utrudnia rozpalenie ognia- ale my nie damy rady??? Malinowka pomaga nie zamarznac!
Ciekawe jest to, ze tutejsze schronisko jest strasznie fajne z wygladu, wystroju czy atmosfery kreowanej przez obsluge, ale zawsze trafiamy tu na jakis dziwnych ludzi. Wieczorem po sali jadalno-imprezowej miota sie jakis koles z laptopem i obrazona mina- no bo ludzie spiewaja i przeszkadzaja mu w pracy.. Rano przyjezdza jakas rodzinka i robi obsludze awanture, ze nie ma sniegu a oni przyjechali na biegowki i to jest skandal! I wogole teren jest malo przyjazny dzieciom! (nie wiem co oznacza taki slogan- czy chodzi np. o brak wesolego miasteczka?) Mam okazje tez mimowolnie sluchac rozpadu jakiegos zwiazku- dziewczyna ciosa kołki na glowie swojemu partnerowi- gdzie on ja zabral? Mial byc udany weekend a on ją zabral w takie straszne miejsce- tu nie ma podstaw do przezycia! Ona żąda aby natychmiast odwiesc ją do domu! “Juz nigdy ci nie zaufam! Z nami koniec!”. Wogole sporo przewijajacych sie przez jadalnie twarzy wyglada jakby wyjezdzala w gory za kare…
A na powrocie odwiedzamy jeszcze Travna. Tam na jednym z rozdrozy przycupnela stara kapliczka. Jakas dobra dusza odziała ją w sweterek. Wokol okolicznej wczesnowiosennej szarosci wybija sie radosnymi kolorami.
A Matka Boska siedzi na zydelku i robi na drutach, jak jakas podlaska babuszka na naslonecznionej ławeczce w jakies zagubionej wsi..
Wokol kiełkuja lepiezniki. Grube, wilgotne, pachace rozmiekla ziemia. Jeden z pierwszych znakow, ze idzie ku dobremu i zaczyna sie polrocze przyjazne bubom!
A gdzies kawalek dalej drzewo z dekoracja. Czy to tylko ozdoba czy moze ma jakas glebsza wymowe? Moze by trzeba takie przywiazywac do drzew na osiedlach i w parkach? Moze kukły by ocalily nasze drzewa skoro ludzie nie potrafia…
Gdy jedziemy z Jawornika na Paczkow, na starym, podupadlym, dawno zamknietym przejsciu granicznym jest polowiczna kontrola. Nas nikt nie zatrzymuje, ale pojazdy wjezdzajace z Polski do Czech sa kierowane na wydzielone pasy miedzy stosy opon gdzie stoja jacys mundurowi.
A tu inny rzut na schronisko- z moim ulubionym typem słupa wmontowanym w kompozycje pejzazu
Pokoje fajne, cieple, klimat schroniskowy. Mają tu poduszki wypchane łuską gryki! jakie to jest wygodne! musze takie nabyc do domu!
Pierwszy raz spotykam sie w schroniskowym pokoju z szafka zamykana na klucz. Jesli ktos przechowuje jakies skarby i tajne dokumenty to moze byc spokojny, ze nikt mu nie buchnie podczas snu
Wieczorem rozsiadamy sie cala ekipa na jadalni, gdzie mozna znalezc wiele rekwizytow milych dla oka. U lampy dynda jemiola, wisza zioła, sa scienne makatki i ciekawe zastosowanie starych ram okiennych!
Fajne sa tez fotele z palet!
Mają tu rowniez w sprzedazy piwo “schroniskowe”, pochodzi z browaru w Ząbkowicach. Wiem, jestem podatna na reklame- kupilam bo mi sie niesamowicie spodobala etykieta!
Wieczor mija na pogaduchach, spiewach i konsumpcjach.
Dla mnie hitem byla agrestowka! Zawsze mialam toto za mdly i malo smaczny owoc a napoj wyszedl nieziemski!
Skręcik party
Mozna rowniez zająć sie czytaniem- zestaw schroniskowych lektur jest tu bardzo a to bardzo zroznicowany, mozna trafic rozne perełki np.
Dla cierpliwych - mozna nabyc ekologiczne puzzle, dla zaawansowanych!
Rano zajecia w podgrupach. Eco z Pudlem ida do Czech, Romek pompuje kajak i splywa jedna z okolicznych lodowatych rzek, inni tez gdzies zapodaja ku swemu przeznaczeniu. Ja, topeerz i Tomek tuptamy sobie w strone Jagodnej i po drodze zaskakuje nas zima! A juz myslalam, ze tego bialego g… w tym roku nie zobacze! Zaczyna sie łagodnie…
A potem biel zaczyna dominowac w krajobrazie, zwlaszcza tym najblizszym
Bo widoczki sa juz plowo wiosenne acz troche zamglone
Na szczycie Jagodnej stoi jedna z tych wiatek, ktore do niczego sie nie nadaja- stoly i lawy zasypane sniegiem, wiatr hula w srodku…
Popoludniem zagladamy jeszcze pod chatke gdzie spotykamy Fadela! Zupelnie nieumawiane spotkanie! We wpisowaniku tez same znane ksywki. Swiat jest jednak maly! Zapodajemy ognicho-wersja klasyczna.
No bo Fadel zrobil wczesniej ognicho de-lux tzn lesny piec. Dziura w ziemi a w niej żar. Na to ziemia. Na to kurczak. Na to ziemia. Na gorze ognicho. A i jeszcze skosna dziura odpowietrzania. Kurczak skwierczal 2 godziny i wyszlo takie niebo w gebie, ze jeszcze nigdy zadnego ptactwa w odmianie tak pysznej nie jadlam. Mialo w sobie smak nie tylko wedzenia ale tez ziemi, igliwia i jakby zywicy.
Ide odwiedzic potoczek. Latem byl tak wyschly, ze zmienil sie w kilka zatechlych kaluz. Teraz szemrze solidnie wsrod omszalych bel tworzacych mostki a nieraz calkiem znika pod zielonym wilgotnym kozuchem. Na oko wydaje sie plytki- nic bardziej mylnego, przynajmniej po kolana, a miejscami chyba i glebiej.
Pobyt przy chatce ma tez smutny aspekt.. ¾ okolicznych drzew jest pokropkowana do wyciecia. Byla chata w cienistym pachnacym lesie.. Bedzie chata na zrytym ciezkim sprzetem pobojowisku.. Noz coz.. Cala Polska systematycznie i nieublagalnie zmienia sie w jedna wielka porębe to i tych okolic nie oszczedzilo… Chyba musze wiecej fotografowac drzewa, krzewy... zeby kiedys pokazac kabaczkowi jak niegdys wygladal swiat…
Deseń…
Wieczorem znow sie spotykamy w schronisku. Dzis, mimo nie do konca sprzyjajacej aury, robimy ognicho! Takie dni lubie- jeden dzien- dwa ogniska! Zaczyna sie sniezna zadymka, opada gesta mgla.. Troche to utrudnia rozpalenie ognia- ale my nie damy rady??? Malinowka pomaga nie zamarznac!
Ciekawe jest to, ze tutejsze schronisko jest strasznie fajne z wygladu, wystroju czy atmosfery kreowanej przez obsluge, ale zawsze trafiamy tu na jakis dziwnych ludzi. Wieczorem po sali jadalno-imprezowej miota sie jakis koles z laptopem i obrazona mina- no bo ludzie spiewaja i przeszkadzaja mu w pracy.. Rano przyjezdza jakas rodzinka i robi obsludze awanture, ze nie ma sniegu a oni przyjechali na biegowki i to jest skandal! I wogole teren jest malo przyjazny dzieciom! (nie wiem co oznacza taki slogan- czy chodzi np. o brak wesolego miasteczka?) Mam okazje tez mimowolnie sluchac rozpadu jakiegos zwiazku- dziewczyna ciosa kołki na glowie swojemu partnerowi- gdzie on ja zabral? Mial byc udany weekend a on ją zabral w takie straszne miejsce- tu nie ma podstaw do przezycia! Ona żąda aby natychmiast odwiesc ją do domu! “Juz nigdy ci nie zaufam! Z nami koniec!”. Wogole sporo przewijajacych sie przez jadalnie twarzy wyglada jakby wyjezdzala w gory za kare…
A na powrocie odwiedzamy jeszcze Travna. Tam na jednym z rozdrozy przycupnela stara kapliczka. Jakas dobra dusza odziała ją w sweterek. Wokol okolicznej wczesnowiosennej szarosci wybija sie radosnymi kolorami.
A Matka Boska siedzi na zydelku i robi na drutach, jak jakas podlaska babuszka na naslonecznionej ławeczce w jakies zagubionej wsi..
Wokol kiełkuja lepiezniki. Grube, wilgotne, pachace rozmiekla ziemia. Jeden z pierwszych znakow, ze idzie ku dobremu i zaczyna sie polrocze przyjazne bubom!
A gdzies kawalek dalej drzewo z dekoracja. Czy to tylko ozdoba czy moze ma jakas glebsza wymowe? Moze by trzeba takie przywiazywac do drzew na osiedlach i w parkach? Moze kukły by ocalily nasze drzewa skoro ludzie nie potrafia…
Gdy jedziemy z Jawornika na Paczkow, na starym, podupadlym, dawno zamknietym przejsciu granicznym jest polowiczna kontrola. Nas nikt nie zatrzymuje, ale pojazdy wjezdzajace z Polski do Czech sa kierowane na wydzielone pasy miedzy stosy opon gdzie stoja jacys mundurowi.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Zlot forum sudeckiego w Sudetach i tak skromnie...
W Jagodnej nie nocowałem, ale smacznie jadałem i nawet taxi raz mi zamówili, abym zdążył na pociąg - ogólnie dobrze oceniam schronisko, zaś miłą obsługę na 5+.
Przy bezsennej nocy chętnie poczytałbym biografię. Mogłaś chociaż zerknąć na kilka stron, czy opisano w niej raczej prawdę czy propagandę.
W Jagodnej nie nocowałem, ale smacznie jadałem i nawet taxi raz mi zamówili, abym zdążył na pociąg - ogólnie dobrze oceniam schronisko, zaś miłą obsługę na 5+.
Przy bezsennej nocy chętnie poczytałbym biografię. Mogłaś chociaż zerknąć na kilka stron, czy opisano w niej raczej prawdę czy propagandę.
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Pudelek pisze:A ta Travna to w Rychlebskich?
Chyba to sa Rychlebskie, jak sie jedzie z Lądka na Javornik
ceper pisze:ale smacznie jadałem i nawet taxi raz mi zamówili, abym zdążył na pociąg - ogólnie dobrze oceniam schronisko, zaś miłą obsługę na 5+.
No popatrz ceper! to sa obiekty noclegowe co do ktorych mozemy sie zgodzic! Niewiarygodne!
ceper pisze:Przy bezsennej nocy chętnie poczytałbym biografię. Mogłaś chociaż zerknąć na kilka stron, czy opisano w niej raczej prawdę czy propagandę.
Udalo mi sie przeczytac 2 strony, potem jakos nie bylo czasu a takowe czytanie idzie mi bardzo powoli. Zdecydowanie propagande tam sie znajdzie. W przeczytanym fragmencie bylo m.in. o ojcu glownego bohatera, ze duzo jezdzac w delegacje po kraju czesto mial problemy z kułakami, widzial jak lud cierpi i maly Włodzio dorastajac w takiej atmosferze ksztaltowal swoja osobowosc co mialo pozniej wplyw na jego dorosle zycia i losy swiata A poza tym troche danych historycznych i faktow tez bylo - gdzie i kiedy sie urodzil, kim z zawodu byli rodzice itp. Dalej niestety braklo czasu. Kiedys tam zajrze na omleta to moze znow cos podczytam!
Mysle ze fajnie by przeczytac jedna taka ksiazke propagandowa a potem np. taka http://lubimyczytac.pl/ksiazka/153814/lenin i zobaczyc jakie dane sie pokrywaja
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Czyli jak na forum GBG - macie problem z kułakiem (niedawno wydzierżawiliśmy kilka ha za symboliczną złotówkę rocznie), który dostrzega cierpienia miejscowego ludu spowodowane pomrocznością jasną.buba pisze:mial problemy z kułakami, widzial jak lud cierpi i maly
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Pudelek pisze:Ciekawe jakie problemy z kułakami miał ojciec Lenina, który był nauczycielem, czyli należał - generalnie - to należał do tej części społeczeństwa, która była podporą caratu?
Bo ponoc duzo jezdzil po swojej guberni i obserwowal jak cierpi lud Staral sie niesc kaganek oswiaty najbardziej potrzebujacym i marzyl aby kiedys nastaly takie czasy aby kazdy mogl sie uczyc sa darmo - tzn tak napisali w tej ksiazce
Ostatnio zmieniony 2017-03-14, 20:52 przez buba, łącznie zmieniany 4 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
- ecowarrior
- Posty: 99
- Rejestracja: 2015-01-19, 00:07
- Lokalizacja: Zdzieszowice/Opole
buba1 pisze:Pokoje fajne, cieple, klimat schroniskowy. Mają tu poduszki wypchane łuską gryki! jakie to jest wygodne! musze takie nabyc do domu!
Z wielu pozytywnych aspektów schroniska chyba również najbardziej urzekły mnie poduszki Podpisuję się pod Twoim stwierdzeniem - niezwykle wygodne i przyjemne w dotyku. Również w takowe zainwestuję
Obsługa i atmosfera przez nią tworzona - przyłóż do rany. Oczywiście im bliżej schroniska da się podjechać samochodem tym częściej powstaje ryzyko trafienia na turystów o charakterze typowo roszczeniowym, którym owy obiekt pomylił się z wysokostandardową agroturystyką bądź kilku-gwiazdkowym hotelem.
Szkoda, że już mnie nie było na rozpadzie związku. Temu facetowi pewno bym postawił piwo za dobrze wykonaną robotę
ecowarrior pisze:buba1 pisze:Pokoje fajne, cieple, klimat schroniskowy. Mają tu poduszki wypchane łuską gryki! jakie to jest wygodne! musze takie nabyc do domu!
Z wielu pozytywnych aspektów schroniska chyba również najbardziej urzekły mnie poduszki Podpisuję się pod Twoim stwierdzeniem - niezwykle wygodne i przyjemne w dotyku. Również w takie zainwestuję
:
Pytalam obslugi schroniska - ponoc tu sprzedaja takie poduszki tzn te schroniskowe stamtad sa- trzeba zadzwonic
http://www.wataszka.com/
A co do zwiazku- to byles wtedy- mialo to miejsce w sobote wieczorem. Rozmowe slyszalam przez sciane pokoju. Jak sie skonczylo to nie wiem. Moze nawet potem ich spotkalismy w jadalni (albo tylko jego Nie wiem nawet jak wygladali i kto to byl- byli tylko glosami zza sciany!
A schroniskom latwosc dotarcia nie pomaga w klimacie, acz czesto PTSMy sa tu wyjatkiem!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Eco wymyślił spotkanie forum sudeckiego. Zamiast bawić się w jakieś głosowania nad terminem, pasmem i miejscem to ustalił wszystko samodzielnie: połowa marca, Góry Bystrzyckie, schronisko Jagodna. Komu pasuje to się zjawi. Komu nie pasuje to... trudno.
Tak się składa, że właśnie minęło dziesięć lat od kiedy pierwszy raz z odwiedziłem z nim ten obiekt noclegowy i tą część pasma. No, prawie dziesięć lat, bo miało to miejsce w kwietniu, a nie marcu 2007 roku . Kurde, jak ten czas leci...
W piątek wczesnym porankiem wyruszamy z Górnego Śląska. Zgodnie z zapowiedziami - leje. Umykają kolejne kilometry, a pogoda się nie zmienia. Dobrze, że chociaż trafiły nam się stare składy kolejowe z przedziałami bydlęcymi, więc można było usadowić się jak człowiek.
Gorzanów (Grafenort). Wychodzimy w deszczu, choć ciut mniejszym. Wszystko jednak i tak jest mokre oraz lekko przygnębiające.
Brukowana droga prowadzi nas między najbliższe zabudowania.
Kawałek dalej nowiutki chodnik - ktoś się postarał o zachowanie tego wydarzenia w pamięci potomnych .
Przechodzimy przez most na Kłodzkiej Nysie. W centrum zachowało się sporo starych domów i młyn, który wystawiony jest (był) na sprzedaż za jedyne 140 tysięcy.
Najważniejszym zabytkiem jest zespół pałacowy z XVI wieku, do 1945 należący do rodziny Herberstein. Z daleka robi wrażenie.
W otaczającym go parku przetrwały ruiny kilku obiektów - strzelnicy, pawilonu ogrodowego wyglądającego jak muzeum oraz poprzewracane resztki kolumn, być może tworzące niegdyś jakiś pomnik. Park otrzymał pół miliona złotych dotacji na "ochronę i rewaloryzację", ale starczyło to chyba tylko na wykoszenie trawy.
Podchodząc bliżej pałacu widać ogrom zniszczeń - oficyny i dawna gorzelnia się sypią, główny budynek też. Na ścianach zachowały się resztki sgraffito. Kiedyś musiał być piękny.
Pałac jest prywatny i podobno ktoś go remontuje. Z bliska świadczą o tym jedynie groźne tabliczki "Teren budowy! Wstęp wzbroniony" na zamurowanych drzwiach. Z dalszej odległości można dostrzec, iż pojawiły się nowe okna, dach chyba też położono na świeżo. A więc jest nadzieja.
Przy głównym skrzyżowaniu stoją dwie duże kamienice. W przeszłości działały w niej gospody - w tej na zdjęciu Gasthaus zum Reichsgrafen (aktualnie Wiejski Dom Kultury).
Obecnie próżno szukać tu jakiegoś lokalu. Działa za to sklep "Panda". Nie wiem czy właściciel jest miłośnikiem zwierząt, czy może to nawiązanie to panów kręcących się po strategicznych miejscach z konspiracyjnym "pan da...". W każdym razie wybór pewien mają.
Siadamy pod zadaszonym budynkiem gospodarczym. Następuje burza mózgów.
Moim zdaniem padać zaczęło bardziej i planowana trasa 6-godzinna w takiej aurze nie jest najmądrzejsza. Eco z kolei stwierdził dokładnie odwrotnie: że leje mniej i pójść warto. Jak to zupełnie inaczej można postrzegać tę samą pogodę .
Ostatecznie postanawiamy się rozdzielić. Andrzej wyszedł na tym lepiej, gdyż po pewnym czasie deszcz przestał padać. Ja wróciłem na dworzec, gdzie kolejny żółto-biały zug dowiózł mnie do Długopola-Zdrój (Bad Langenau). Wysiadam na charakterystycznym dworcu za którym zaczyna się tunel.
Dziesięć lat temu razem z Eco piliśmy tutaj piwo, gdyż w miejscowości nie znaleźliśmy niczego, gdzie człowiek mógłby się zatrzymać. Zapamiętałem Długopole jako senną, opustoszałą miejscowość z jednym otwartym sklepem. I po dekadzie czuję deżawi - zmieniła się tylko pogoda, gdyż wówczas świeciło słońce.
A ta część Długopola nadal odpycha, wszystko pozamykane, chodnikami przymykają nieliczne uzdrowiczanki. I też jeden tylko sklep ma otwarte drzwi - w środku kolejka, sprzedawca prawie do wszystkich słodzi "królewno, księżniczko ty moja, co jeszcze podać?". Mnie księciuniem nie nazwał.
Chciałem posiedzieć przy rozwalonym kiosku, ale cała atmosfera działała na mnie tak depresyjnie, że już po kilku minutach zarzuciłem plecak i ruszyłem dalej. Na szczęście szybko Główny Szlak Sudecki wyprowadził na przestrzeń.
Po niecałej półgodzinie pojawiają się pierwsze domostwa kolejnej wsi i widok na pasmo Jagodnej.
Stoi nawet pokrzywiona, zatarta kapliczka.
Ponikwa (Verlorenwasser). Tu także niewiele zmian - bardzo zaniedbana miejscowość, remonty większości domów przeprowadzali zapewne jeszcze Niemcy. Ludzi też nie widać.
Odbijam w kierunku kościoła Józefa Robotnika z XVIII wieku i zachodzę na cmentarz.
To nie Czechy, więc starych nagrobków jest niewiele. Większość połamana, ustawiona pod płotem jako lapidarium. Na grobie księdza dodano tabliczkę po polsku, żeby nikt nie miał wątpliwości kto w nim leży.
Zrobiłem parę zdjęć i poszedłem dalej. Przy najbliższym domu mijam oborę urządzoną w... piwnicy. Dochodzi z niej miarowy ryk krowy.
Górna część Ponikwy nie różni się od dolnej - dominuje zabudowa mocno sfatygowana albo w kompletnej ruinie. Przeznaczenia niektórych obiektów można się tylko domyślać. Pamiętam, iż w 2007 roku na niektórych chałupach widziałem jeszcze niemieckie napisy albo tabliczki, lecz teraz nie dostrzegłem już żadnej.
Wreszcie kończy się asfalt i znów jestem na łąkach.
Szlak robi się bardziej stromy, lecz trwa to krótko i wychodzę na słynną Autostradę Sudecką (zwaną też Autostradą Göringa), a oficjalnie drogę wojewódzką numer 389. To chyba najbardziej dziurawa szosa wojewódzka jaką widziałem.
Poruszanie się nią jest nudne jak flaki z olejem! Co jakiś czas robię pauzę, aby za szybko nie osiągnąć celu, więc może dlatego dłuży się jeszcze bardziej?
W pewnym momencie słyszę warkot silnika - z dołu nadjeżdża jedyne (jak się okazało) auto w kierunku przełęczy Spalonej. Stwierdzam, że nie będę łapał stopa, bo to przecież niedaleko. I chyba słusznie zrobiłem, gdyż samochód był golfem w kolorze... złotym .
Mijam bezimienny strumyk, odbicie zielonego szlaku, jakieś murki... z prawej strony zaczyna się przejaśniać. To znak, iż się zbliżam.
Nagle fatalna droga się kończy i zaczyna elegancki asfalt. Cud za unijne pieniądze .
Na polanie zachmurzone widoki w kierunku trasy, którą wędrował Eco.
Przełęcz Spaloną ze schroniskiem Jagodna osiągam przed godziną 17-tą. Dziesięć lat minęło jak jeden dzień.
Jestem pierwszy z całej ekipy, więc biorę klucz i ładuję się do pokoju. Postanawiam trochę się przespać. Śni mi się Stalin - to zapewne zasługa tego, że niedawno czytałem tekst o Stalinie i jego zatwardzeniu . Nagle słyszę wibracje telefonu... dzwoni Stalin! Odbieram półtomny, ale słyszę tylko głos Andrzeja, który właśnie podszedł pod schronisko. Pogoda mu sprzyjała, pod koniec pojawiło się nawet trochę słońca! Eh, będę musiał kiedyś zrobić jego odcinek...
A potem zaczynają zjeżdżać się pozostali ludkowie, integracja trwa do późna .
Na sobotę planujemy zejście do Dzikiej Orlicy...
Tak się składa, że właśnie minęło dziesięć lat od kiedy pierwszy raz z odwiedziłem z nim ten obiekt noclegowy i tą część pasma. No, prawie dziesięć lat, bo miało to miejsce w kwietniu, a nie marcu 2007 roku . Kurde, jak ten czas leci...
W piątek wczesnym porankiem wyruszamy z Górnego Śląska. Zgodnie z zapowiedziami - leje. Umykają kolejne kilometry, a pogoda się nie zmienia. Dobrze, że chociaż trafiły nam się stare składy kolejowe z przedziałami bydlęcymi, więc można było usadowić się jak człowiek.
Gorzanów (Grafenort). Wychodzimy w deszczu, choć ciut mniejszym. Wszystko jednak i tak jest mokre oraz lekko przygnębiające.
Brukowana droga prowadzi nas między najbliższe zabudowania.
Kawałek dalej nowiutki chodnik - ktoś się postarał o zachowanie tego wydarzenia w pamięci potomnych .
Przechodzimy przez most na Kłodzkiej Nysie. W centrum zachowało się sporo starych domów i młyn, który wystawiony jest (był) na sprzedaż za jedyne 140 tysięcy.
Najważniejszym zabytkiem jest zespół pałacowy z XVI wieku, do 1945 należący do rodziny Herberstein. Z daleka robi wrażenie.
W otaczającym go parku przetrwały ruiny kilku obiektów - strzelnicy, pawilonu ogrodowego wyglądającego jak muzeum oraz poprzewracane resztki kolumn, być może tworzące niegdyś jakiś pomnik. Park otrzymał pół miliona złotych dotacji na "ochronę i rewaloryzację", ale starczyło to chyba tylko na wykoszenie trawy.
Podchodząc bliżej pałacu widać ogrom zniszczeń - oficyny i dawna gorzelnia się sypią, główny budynek też. Na ścianach zachowały się resztki sgraffito. Kiedyś musiał być piękny.
Pałac jest prywatny i podobno ktoś go remontuje. Z bliska świadczą o tym jedynie groźne tabliczki "Teren budowy! Wstęp wzbroniony" na zamurowanych drzwiach. Z dalszej odległości można dostrzec, iż pojawiły się nowe okna, dach chyba też położono na świeżo. A więc jest nadzieja.
Przy głównym skrzyżowaniu stoją dwie duże kamienice. W przeszłości działały w niej gospody - w tej na zdjęciu Gasthaus zum Reichsgrafen (aktualnie Wiejski Dom Kultury).
Obecnie próżno szukać tu jakiegoś lokalu. Działa za to sklep "Panda". Nie wiem czy właściciel jest miłośnikiem zwierząt, czy może to nawiązanie to panów kręcących się po strategicznych miejscach z konspiracyjnym "pan da...". W każdym razie wybór pewien mają.
Siadamy pod zadaszonym budynkiem gospodarczym. Następuje burza mózgów.
Moim zdaniem padać zaczęło bardziej i planowana trasa 6-godzinna w takiej aurze nie jest najmądrzejsza. Eco z kolei stwierdził dokładnie odwrotnie: że leje mniej i pójść warto. Jak to zupełnie inaczej można postrzegać tę samą pogodę .
Ostatecznie postanawiamy się rozdzielić. Andrzej wyszedł na tym lepiej, gdyż po pewnym czasie deszcz przestał padać. Ja wróciłem na dworzec, gdzie kolejny żółto-biały zug dowiózł mnie do Długopola-Zdrój (Bad Langenau). Wysiadam na charakterystycznym dworcu za którym zaczyna się tunel.
Dziesięć lat temu razem z Eco piliśmy tutaj piwo, gdyż w miejscowości nie znaleźliśmy niczego, gdzie człowiek mógłby się zatrzymać. Zapamiętałem Długopole jako senną, opustoszałą miejscowość z jednym otwartym sklepem. I po dekadzie czuję deżawi - zmieniła się tylko pogoda, gdyż wówczas świeciło słońce.
A ta część Długopola nadal odpycha, wszystko pozamykane, chodnikami przymykają nieliczne uzdrowiczanki. I też jeden tylko sklep ma otwarte drzwi - w środku kolejka, sprzedawca prawie do wszystkich słodzi "królewno, księżniczko ty moja, co jeszcze podać?". Mnie księciuniem nie nazwał.
Chciałem posiedzieć przy rozwalonym kiosku, ale cała atmosfera działała na mnie tak depresyjnie, że już po kilku minutach zarzuciłem plecak i ruszyłem dalej. Na szczęście szybko Główny Szlak Sudecki wyprowadził na przestrzeń.
Po niecałej półgodzinie pojawiają się pierwsze domostwa kolejnej wsi i widok na pasmo Jagodnej.
Stoi nawet pokrzywiona, zatarta kapliczka.
Ponikwa (Verlorenwasser). Tu także niewiele zmian - bardzo zaniedbana miejscowość, remonty większości domów przeprowadzali zapewne jeszcze Niemcy. Ludzi też nie widać.
Odbijam w kierunku kościoła Józefa Robotnika z XVIII wieku i zachodzę na cmentarz.
To nie Czechy, więc starych nagrobków jest niewiele. Większość połamana, ustawiona pod płotem jako lapidarium. Na grobie księdza dodano tabliczkę po polsku, żeby nikt nie miał wątpliwości kto w nim leży.
Zrobiłem parę zdjęć i poszedłem dalej. Przy najbliższym domu mijam oborę urządzoną w... piwnicy. Dochodzi z niej miarowy ryk krowy.
Górna część Ponikwy nie różni się od dolnej - dominuje zabudowa mocno sfatygowana albo w kompletnej ruinie. Przeznaczenia niektórych obiektów można się tylko domyślać. Pamiętam, iż w 2007 roku na niektórych chałupach widziałem jeszcze niemieckie napisy albo tabliczki, lecz teraz nie dostrzegłem już żadnej.
Wreszcie kończy się asfalt i znów jestem na łąkach.
Szlak robi się bardziej stromy, lecz trwa to krótko i wychodzę na słynną Autostradę Sudecką (zwaną też Autostradą Göringa), a oficjalnie drogę wojewódzką numer 389. To chyba najbardziej dziurawa szosa wojewódzka jaką widziałem.
Poruszanie się nią jest nudne jak flaki z olejem! Co jakiś czas robię pauzę, aby za szybko nie osiągnąć celu, więc może dlatego dłuży się jeszcze bardziej?
W pewnym momencie słyszę warkot silnika - z dołu nadjeżdża jedyne (jak się okazało) auto w kierunku przełęczy Spalonej. Stwierdzam, że nie będę łapał stopa, bo to przecież niedaleko. I chyba słusznie zrobiłem, gdyż samochód był golfem w kolorze... złotym .
Mijam bezimienny strumyk, odbicie zielonego szlaku, jakieś murki... z prawej strony zaczyna się przejaśniać. To znak, iż się zbliżam.
Nagle fatalna droga się kończy i zaczyna elegancki asfalt. Cud za unijne pieniądze .
Na polanie zachmurzone widoki w kierunku trasy, którą wędrował Eco.
Przełęcz Spaloną ze schroniskiem Jagodna osiągam przed godziną 17-tą. Dziesięć lat minęło jak jeden dzień.
Jestem pierwszy z całej ekipy, więc biorę klucz i ładuję się do pokoju. Postanawiam trochę się przespać. Śni mi się Stalin - to zapewne zasługa tego, że niedawno czytałem tekst o Stalinie i jego zatwardzeniu . Nagle słyszę wibracje telefonu... dzwoni Stalin! Odbieram półtomny, ale słyszę tylko głos Andrzeja, który właśnie podszedł pod schronisko. Pogoda mu sprzyjała, pod koniec pojawiło się nawet trochę słońca! Eh, będę musiał kiedyś zrobić jego odcinek...
A potem zaczynają zjeżdżać się pozostali ludkowie, integracja trwa do późna .
Na sobotę planujemy zejście do Dzikiej Orlicy...
Fakt, Eco ma kapelusz nie od parady. On po prostu nie wie, że można zabrać się do organizacji czegokolwiek jak pies do jeża. Pudelku nie dopuść, by poznał zasady panujące na innych forach, bo sam księciuniu odczujesz to na swych wyprawach.Pudelek pisze:Eco wymyślił spotkanie forum sudeckiego. Zamiast bawić się w jakieś głosowania nad terminem, pasmem i miejscem to ustalił wszystko samodzielnie: połowa marca, Góry Bystrzyckie, schronisko Jagodna. Komu pasuje to się zjawi. Komu nie pasuje to... trudno.
Zresztą odczułeś to może już pierwszego dnia, gdy poszedłeś własną drogą, zaś on swoją i z lepszą pogodą.
Chyba nie wspomnieliście nic o swym zlocie na tutejszym forum w myśl zasady fora wszystkich gór łączcie się, bo propozycja byłaby dla mnie interesująca (bezpośredni autobus). A może chcieliście bawić się we własnym gronie?
Widzisz teraz nieudolność budowniczych dróg? Gdzie ta niemiecka jakość?Pudelek pisze:wychodzę na słynną Autostradę Sudecką (zwaną też Autostradą Göringa), a oficjalnie drogę wojewódzką numer 389. To chyba najbardziej dziurawa szosa wojewódzka jaką widziałem.
Droga zimą nie jest odśnieżana na odcinku Poniatów - )( Spalona, więc zimą należy o tym pamiętać.
Coś brałeś na sen? W snach nie miałem szczęścia do Lenina ani Stalina, a wiele razy myślałem o obozie Artek...Pudelek pisze:Odbieram półtomny
ceper pisze:Pudelku nie dopuść, by poznał zasady panujące na innych forach,
na sudeckim też kiedyś tak robiono spotkania, ale nie zawsze to wychodziło. System demokratyczny ma sens, jeśli jest odpowiednia liczba chętnych, którzy wiedzą czego chcą
ceper pisze:Chyba nie wspomnieliście nic o swym zlocie na tutejszym forum
kto chciał to się dowiedział
ceper pisze:więc zimą należy o tym pamiętać.
tym razem widać była odśnieżona, bo auta przejeżdżały Pewnie dlatego nie kładą tam nowego asfaltu, zresztą przy tym ruchu to chyba bez sensu
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
- ecowarrior
- Posty: 99
- Rejestracja: 2015-01-19, 00:07
- Lokalizacja: Zdzieszowice/Opole
Pudelek pisze:Tak się składa, że właśnie minęło dziesięć lat od kiedy pierwszy raz z odwiedziłem z nim ten obiekt noclegowy i tą część pasma. No, prawie dziesięć lat, bo miało to miejsce w kwietniu, a nie marcu 2007 roku . Kurde, jak ten czas leci...
Machnąłeś szlak wspomnień w dziesięciolecie wyprawy. To na pewno miało swój urok
Z tego całego sentymentu aż przejrzałem fotorelację sprzed lat...
http://www.beskidzkie.fora.pl/sudety-i- ... 7,700.html
Ostatnio zmieniony 2017-03-18, 17:50 przez ecowarrior, łącznie zmieniany 1 raz.
Po pochmurnym piątku w sobotę pogoda postanowiła trochę się poprawić i nad Górami Bystrzyckimi wyszło słońce. Nie na stałe, bo co chwilę przewalały się ciężkie chmury, lecz rankiem momentów z promieniami nie brakowało.
Zjadamy śniadanie (ja oczywiście jajecznicę), wypijamy znakomite piwo z browaru kontraktowego w Ziębicach (sprzedawane w schronisku Jagodna) i pakujemy się do wyjścia. Dziś zajęcia w podgrupach - każda idzie w swoją stronę. Do mnie i Eco dołącza Iza wraz z Deyną - wilczur towarzyszył już nam rok temu w Bieszczadach .
Niedaleko schroniska schron z okresu budowy Autostrady Sudeckiej udający komórkę z kominkiem.
Schodzimy ostro w dół obok wyciągu. Pies zainteresowany wszystkim wyrywa do przodu. Na dole duży węzeł szlaków, skręcamy w las.
Przez następne półtorej godziny idziemy wśród drzew. Droga jednak się nie nudzi, co chwila skręca, a w dodatku przez dłuższy czas oświetla nas słońce, więc jest naprawdę przyjemnie. Robimy kilka strategicznych przerw na nacieszenie się .
Gdy wychodzimy na otwartą przestrzeń ponownie nadciągają chmury i zaczyna wiać wiatr. Odsłania się przed nami widok na dolinę Dzikiej Orlicy i Góry Orlickie (Orlické hory, Adlergebirge). Widać, że w górnej części zachowało się więcej śniegu.
Ruch na Autostradzie Sudeckiej jest niewielki, ale asfalt w dobrym stanie. Długi czas idziemy wzdłuż rzeki, tworzącej tu granicę. Dzika Orlica (Divoká Orlice, Wilde Adler) wpada do Łaby, więc należy do zlewiska Morza Północnego.
Zaczynają się rozrzucone zabudowania Lasówki (Kaiserswalde). Miejscowość słynęła niegdyś (podobnie jak cała okolica) z huty szkła, działał browar, gorzelnia, warsztaty tkackie. Dzisiaj ma sześciokrotnie mniej mieszkańców niż sto lat temu, lecz chyba i tak jest najmniej wyludniona w porównaniu z sąsiednimi wioskami.
Andrzej mówi, że kiedyś był tu fajny sklep z werandą, ale czy on dalej działa? Na razie widzimy inny, umiejscowiony w starym domu-agroturystyce. Nie wypada nie wstąpić, zwłaszcza, że naprzeciwko stoi klimatyczny przystanek kojarzący mi się z wigwamem. Wybór skromny, ceny wysokie, ale cóż... według słów sprzedawczyni jest to obecnie jedyny sklep w Lasówce.
Za przystankiem, do którego od dawna nie dociera już żaden autobus, przerzucono mostek do Czech. Most nazwano imieniem Adama. Ciekawe dlaczego? Jakiś Adam go postawił, a może sponsorował? Ewentualnie powstał w okresie triumfów mistrza z Wisły?
Na Pepików jeszcze przyjdzie czas, po uzupełnieniu płynów nadal zostajemy po kłodzkiej stronie. Co jakiś czas mijamy piękne, stare i zaniedbane domy. Zwłaszcza ten przykuwa uwagę ze swoim "wykuszem".
W centrum Lasówki dominuje kościół św. Antoniego. Dobrze się wkomponowuje w górski krajobraz.
Wzniesiono go w latach 1910-1912, o czym przypomina kamień wmurowany w ścianę.
Ciekawa jest płaskorzeźba przedstawiająca jeźdźca bez głowy. Głowa oczywiście kiedyś była, lecz padła ofiarą wandalizmu, podobno "wyzwolicieli" ze wschodu. Przytroczony hełm oraz ogólna konstrukcja sugerują, iż jest to dawny pomnik poległych.
Kogo upamiętniał? Możliwe, iż kogoś znaczniejszego, może oficera pochodzącego z Kaiserswalde? Ogół mieszkańców uwieczniono na osobnym wolnostojącym pomniku ze słabo czytelnymi napisami.
Na cmentarzu trochę starych grobów. Większość ustawiono pod murem w formie lapidarium. Na jednym dodano nową tablicę po niemiecku dedykowaną ludziom z dawnej Lasówki.
W tym miejscu Iza z Deyną postanawiają się odłączyć i poczekać na Romka. My idziemy dalej, schodzimy do Orlicy obok miejsca, gdzie kiedyś stała huta szkła.
Koło dawnego przejścia granicznego Orlica mocno kręci i przez chwilę zastanawiałem się, po której stronie stoi widoczny dom...
Bedřichovka (Friedrichswald) jest częścią gminy Orlické Záhoří, która składa się z kilku dawniej samodzielnych osad. Liczymy, że może będzie tutaj coś otwarte, lecz to typowe zadupie. Jest kilka obiektów dla turystów a'la pensjonaty, lecz pozamykane.
Pozostaje nam teleportować się dalej. Akurat tak się złożyło, że za chwilę mamy jedyny autobus w interesującym nas kierunku, ale nie umiemy znaleźć przystanku. Kręcimy się w kółko, wreszcie drogę wskazuje mi facet z obsługi wyciągu (działał, ale nikt na nim nie jeździł ). Okazało się, iż przystanek minęliśmy szukając otwartej knajpy .
Busik przewiózł nas kilka kilometrów i wysiedliśmy w Kunštácie (Kronstadt), centralnej części Orlického Záhoří.
Przy asfaltówce (węższej niż po polskiej stronie) stoją przydrożne kapliczki, domy w różnym stopniu zachowania i... uśmiechnięty garaż!
Po sąsiedzku urzędu gminy działa hotel z restauracją. Wbrew pozorom w środku jest sympatycznie, jedzenie smaczne i w umiarkowanej cenie. Piwo wchodzi znakomicie .
Za hotelem kościół Jana Chrzciciela z XVIII wieku. Mocno zaniedbany, podobnie jak całe otoczenie.
Większość grobów ma napisy po niemiecku. Na kilku są w dwu językach, co świadczy, że niektórzy przedwojenni mieszkańcy przetrwali wysiedlenia. Na jednym w zestawie rodzinnym widzę faceta w austro-węgierskim mundurze.
Przy drodze zaliczamy kilka kolejnych pomników. Pierwszy upamiętnia Ignaca Reisslera, wybitnego malarza szklarskiego. Tutaj także wysoko rozwinięte było hutnictwo i zdobienie szkła.
Drugi to pomnik poległych; w kiepskim stanie, ale można przeczytać, że walczyli "za ojczyznę i naród". Sformułowanie neutralne, każdy może sobie tam dopowiedzieć co chce.
Na trzecim uhonorowano cesarza Józefa II, który odwiedził wioskę podczas swego panowania. Zawsze się zastanawiam, czemu akurat ten monarcha nadal ma pomniki w wielu miejscach Republiki Czeskiej, a inni nie?
Spotykamy na naszej drodze jeszcze jedną miłą knajpkę, gdzie wypijamy piwo z trzaskającym kominkiem w tle. Robi się ciepło i sennie. Po wyjściu na dworze zaczyna zapadać zmrok. W oddali widać kościół w Mostowicach (Langenbrück) z charakterystyczną kopulastą wieżą. Świątynia jest trochę młodsza od tej z Kunštátu, zresztą aż do 1780 roku kłodzka osada należała do czeskiej parafii i dopiero po wojnach śląskich erygowano tam osobną.
Za zlikwidowanym przejściem granicznym robimy sobie zdjęcia z faną: średnio to wychodzi, bo nazbyt się ruszamy .
Swoją drogą - czy w jakimkolwiek innym kraju na granicach są tak rozbudowane i nieczytelne tablice z dozwolonymi prędkościami?
Dzwonimy do Romka - człowiek o wielkim sercu, już czeka na telefon, aby nas dowieźć do schroniska! Dzięki temu zaoszczędzamy około godziny dreptania z buta.
Podczas rozpalania ogniska nagle pogoda musiała spojrzeć w kalendarz i postanowiła przywołać atak zimy: walnęło śniegiem i zrobiła się mała zadymka .
W niedzielę rano za oknem biało! Nie powiem, abym się nie ucieszył.
Towarzystwo się rozjeżdża, każdy po swojemu wraca do domu. Razem z Andrzejem wybieramy opcję pieszą: najpierw kawałek Autostradą Sudecką, następnie odbijamy na zielony szlak. W lesie biały puch szybko znika, widać, że to jednak już marzec.
Podobnie jak wczoraj słońce co jakiś czas nas doświetla.
Po dojściu do drogi asfaltowej z Ponikwy znajdujemy dwa fajne miejsca. Najpierw sympatyczne ławeczki idealne na krótki postój...
...konsek dalej duża wiata i łąka, która z powodzeniem nadałaby się na większą imprezę. Ruch na drodze jest minimalny, więc mało kto widziałby biesiadników.
Przed nami nami Stara Bystrzyca (Wustung) - niegdyś kolonia "właściwej" Starej Bystrzycy. W okresie niemieckim była to bardzo popularna osada rekreacyjna, miejsce spacerów mieszkańców Bystrzycy Kłodzkiej. Działała m.in. restauracja "Forsthaus Wustung", znana w całej okolicy. Po wojnie urządzono w niej leśniczówkę, budynek zachował się do dziś.
Na przeciwko znajduje się drewniana kolumnada, dziś dodatkowo zabezpieczona deskami. Goście restauracji mogli spożywać posiłki albo w środku lokalu, albo delektując się świeżym powietrzem.
Poniżej Wustung na starej pocztówce. Stawy z pstrągami podobno nadal istnieją w lesie za mijaną wiatą imprezową.
W 1856 roku założono długą aleję kasztanowo-lipową, którą spacerowicze podążali z miasta w kierunku restauracji. Na szczęście współczesna droga biegnie z boku, więc drzewa mogą rosnąć bez obawy o oskarżenia o powodowanie wypadków.
Wierzchołki gór spowite są chmurami. Na ładne widoki ze szczytów raczej nie ma szans.
Na horyzoncie pojawiają się blokowiska Bystrzycy Kłodzkiej (Habelschwerdt). Robią się większe i większe, aż w końcu wchodzimy w zabudowę.
W niedzielne południe miasto jest niemal bezludne, przemykamy ulicami sami.
W ramach walki ze smogiem właściciel tego budynku postanowił posegregować materiały palne.
Na rynku zahaczamy jeszcze o pizzerię, wypijając niedobre piwo na spółkę. Kilka zdjęć zabytkowego ratusza oraz Kolumny Morowej i ruszamy na dworzec. Zawsze mi się bystrzycki podobał, bo architektonicznie jest dość nietypowy.
Oczywiście o żadnej otwartej kasie nie ma mowy, w środku działa... warsztat krawiecki. Bilety kupimy więc w pociągu, który wywiezie nas z kłodzkiej krainy do domów.
___
galeria: https://goo.gl/photos/MayCUV1nxGb8bEjN6
Zjadamy śniadanie (ja oczywiście jajecznicę), wypijamy znakomite piwo z browaru kontraktowego w Ziębicach (sprzedawane w schronisku Jagodna) i pakujemy się do wyjścia. Dziś zajęcia w podgrupach - każda idzie w swoją stronę. Do mnie i Eco dołącza Iza wraz z Deyną - wilczur towarzyszył już nam rok temu w Bieszczadach .
Niedaleko schroniska schron z okresu budowy Autostrady Sudeckiej udający komórkę z kominkiem.
Schodzimy ostro w dół obok wyciągu. Pies zainteresowany wszystkim wyrywa do przodu. Na dole duży węzeł szlaków, skręcamy w las.
Przez następne półtorej godziny idziemy wśród drzew. Droga jednak się nie nudzi, co chwila skręca, a w dodatku przez dłuższy czas oświetla nas słońce, więc jest naprawdę przyjemnie. Robimy kilka strategicznych przerw na nacieszenie się .
Gdy wychodzimy na otwartą przestrzeń ponownie nadciągają chmury i zaczyna wiać wiatr. Odsłania się przed nami widok na dolinę Dzikiej Orlicy i Góry Orlickie (Orlické hory, Adlergebirge). Widać, że w górnej części zachowało się więcej śniegu.
Ruch na Autostradzie Sudeckiej jest niewielki, ale asfalt w dobrym stanie. Długi czas idziemy wzdłuż rzeki, tworzącej tu granicę. Dzika Orlica (Divoká Orlice, Wilde Adler) wpada do Łaby, więc należy do zlewiska Morza Północnego.
Zaczynają się rozrzucone zabudowania Lasówki (Kaiserswalde). Miejscowość słynęła niegdyś (podobnie jak cała okolica) z huty szkła, działał browar, gorzelnia, warsztaty tkackie. Dzisiaj ma sześciokrotnie mniej mieszkańców niż sto lat temu, lecz chyba i tak jest najmniej wyludniona w porównaniu z sąsiednimi wioskami.
Andrzej mówi, że kiedyś był tu fajny sklep z werandą, ale czy on dalej działa? Na razie widzimy inny, umiejscowiony w starym domu-agroturystyce. Nie wypada nie wstąpić, zwłaszcza, że naprzeciwko stoi klimatyczny przystanek kojarzący mi się z wigwamem. Wybór skromny, ceny wysokie, ale cóż... według słów sprzedawczyni jest to obecnie jedyny sklep w Lasówce.
Za przystankiem, do którego od dawna nie dociera już żaden autobus, przerzucono mostek do Czech. Most nazwano imieniem Adama. Ciekawe dlaczego? Jakiś Adam go postawił, a może sponsorował? Ewentualnie powstał w okresie triumfów mistrza z Wisły?
Na Pepików jeszcze przyjdzie czas, po uzupełnieniu płynów nadal zostajemy po kłodzkiej stronie. Co jakiś czas mijamy piękne, stare i zaniedbane domy. Zwłaszcza ten przykuwa uwagę ze swoim "wykuszem".
W centrum Lasówki dominuje kościół św. Antoniego. Dobrze się wkomponowuje w górski krajobraz.
Wzniesiono go w latach 1910-1912, o czym przypomina kamień wmurowany w ścianę.
Ciekawa jest płaskorzeźba przedstawiająca jeźdźca bez głowy. Głowa oczywiście kiedyś była, lecz padła ofiarą wandalizmu, podobno "wyzwolicieli" ze wschodu. Przytroczony hełm oraz ogólna konstrukcja sugerują, iż jest to dawny pomnik poległych.
Kogo upamiętniał? Możliwe, iż kogoś znaczniejszego, może oficera pochodzącego z Kaiserswalde? Ogół mieszkańców uwieczniono na osobnym wolnostojącym pomniku ze słabo czytelnymi napisami.
Na cmentarzu trochę starych grobów. Większość ustawiono pod murem w formie lapidarium. Na jednym dodano nową tablicę po niemiecku dedykowaną ludziom z dawnej Lasówki.
W tym miejscu Iza z Deyną postanawiają się odłączyć i poczekać na Romka. My idziemy dalej, schodzimy do Orlicy obok miejsca, gdzie kiedyś stała huta szkła.
Koło dawnego przejścia granicznego Orlica mocno kręci i przez chwilę zastanawiałem się, po której stronie stoi widoczny dom...
Bedřichovka (Friedrichswald) jest częścią gminy Orlické Záhoří, która składa się z kilku dawniej samodzielnych osad. Liczymy, że może będzie tutaj coś otwarte, lecz to typowe zadupie. Jest kilka obiektów dla turystów a'la pensjonaty, lecz pozamykane.
Pozostaje nam teleportować się dalej. Akurat tak się złożyło, że za chwilę mamy jedyny autobus w interesującym nas kierunku, ale nie umiemy znaleźć przystanku. Kręcimy się w kółko, wreszcie drogę wskazuje mi facet z obsługi wyciągu (działał, ale nikt na nim nie jeździł ). Okazało się, iż przystanek minęliśmy szukając otwartej knajpy .
Busik przewiózł nas kilka kilometrów i wysiedliśmy w Kunštácie (Kronstadt), centralnej części Orlického Záhoří.
Przy asfaltówce (węższej niż po polskiej stronie) stoją przydrożne kapliczki, domy w różnym stopniu zachowania i... uśmiechnięty garaż!
Po sąsiedzku urzędu gminy działa hotel z restauracją. Wbrew pozorom w środku jest sympatycznie, jedzenie smaczne i w umiarkowanej cenie. Piwo wchodzi znakomicie .
Za hotelem kościół Jana Chrzciciela z XVIII wieku. Mocno zaniedbany, podobnie jak całe otoczenie.
Większość grobów ma napisy po niemiecku. Na kilku są w dwu językach, co świadczy, że niektórzy przedwojenni mieszkańcy przetrwali wysiedlenia. Na jednym w zestawie rodzinnym widzę faceta w austro-węgierskim mundurze.
Przy drodze zaliczamy kilka kolejnych pomników. Pierwszy upamiętnia Ignaca Reisslera, wybitnego malarza szklarskiego. Tutaj także wysoko rozwinięte było hutnictwo i zdobienie szkła.
Drugi to pomnik poległych; w kiepskim stanie, ale można przeczytać, że walczyli "za ojczyznę i naród". Sformułowanie neutralne, każdy może sobie tam dopowiedzieć co chce.
Na trzecim uhonorowano cesarza Józefa II, który odwiedził wioskę podczas swego panowania. Zawsze się zastanawiam, czemu akurat ten monarcha nadal ma pomniki w wielu miejscach Republiki Czeskiej, a inni nie?
Spotykamy na naszej drodze jeszcze jedną miłą knajpkę, gdzie wypijamy piwo z trzaskającym kominkiem w tle. Robi się ciepło i sennie. Po wyjściu na dworze zaczyna zapadać zmrok. W oddali widać kościół w Mostowicach (Langenbrück) z charakterystyczną kopulastą wieżą. Świątynia jest trochę młodsza od tej z Kunštátu, zresztą aż do 1780 roku kłodzka osada należała do czeskiej parafii i dopiero po wojnach śląskich erygowano tam osobną.
Za zlikwidowanym przejściem granicznym robimy sobie zdjęcia z faną: średnio to wychodzi, bo nazbyt się ruszamy .
Swoją drogą - czy w jakimkolwiek innym kraju na granicach są tak rozbudowane i nieczytelne tablice z dozwolonymi prędkościami?
Dzwonimy do Romka - człowiek o wielkim sercu, już czeka na telefon, aby nas dowieźć do schroniska! Dzięki temu zaoszczędzamy około godziny dreptania z buta.
Podczas rozpalania ogniska nagle pogoda musiała spojrzeć w kalendarz i postanowiła przywołać atak zimy: walnęło śniegiem i zrobiła się mała zadymka .
W niedzielę rano za oknem biało! Nie powiem, abym się nie ucieszył.
Towarzystwo się rozjeżdża, każdy po swojemu wraca do domu. Razem z Andrzejem wybieramy opcję pieszą: najpierw kawałek Autostradą Sudecką, następnie odbijamy na zielony szlak. W lesie biały puch szybko znika, widać, że to jednak już marzec.
Podobnie jak wczoraj słońce co jakiś czas nas doświetla.
Po dojściu do drogi asfaltowej z Ponikwy znajdujemy dwa fajne miejsca. Najpierw sympatyczne ławeczki idealne na krótki postój...
...konsek dalej duża wiata i łąka, która z powodzeniem nadałaby się na większą imprezę. Ruch na drodze jest minimalny, więc mało kto widziałby biesiadników.
Przed nami nami Stara Bystrzyca (Wustung) - niegdyś kolonia "właściwej" Starej Bystrzycy. W okresie niemieckim była to bardzo popularna osada rekreacyjna, miejsce spacerów mieszkańców Bystrzycy Kłodzkiej. Działała m.in. restauracja "Forsthaus Wustung", znana w całej okolicy. Po wojnie urządzono w niej leśniczówkę, budynek zachował się do dziś.
Na przeciwko znajduje się drewniana kolumnada, dziś dodatkowo zabezpieczona deskami. Goście restauracji mogli spożywać posiłki albo w środku lokalu, albo delektując się świeżym powietrzem.
Poniżej Wustung na starej pocztówce. Stawy z pstrągami podobno nadal istnieją w lesie za mijaną wiatą imprezową.
W 1856 roku założono długą aleję kasztanowo-lipową, którą spacerowicze podążali z miasta w kierunku restauracji. Na szczęście współczesna droga biegnie z boku, więc drzewa mogą rosnąć bez obawy o oskarżenia o powodowanie wypadków.
Wierzchołki gór spowite są chmurami. Na ładne widoki ze szczytów raczej nie ma szans.
Na horyzoncie pojawiają się blokowiska Bystrzycy Kłodzkiej (Habelschwerdt). Robią się większe i większe, aż w końcu wchodzimy w zabudowę.
W niedzielne południe miasto jest niemal bezludne, przemykamy ulicami sami.
W ramach walki ze smogiem właściciel tego budynku postanowił posegregować materiały palne.
Na rynku zahaczamy jeszcze o pizzerię, wypijając niedobre piwo na spółkę. Kilka zdjęć zabytkowego ratusza oraz Kolumny Morowej i ruszamy na dworzec. Zawsze mi się bystrzycki podobał, bo architektonicznie jest dość nietypowy.
Oczywiście o żadnej otwartej kasie nie ma mowy, w środku działa... warsztat krawiecki. Bilety kupimy więc w pociągu, który wywiezie nas z kłodzkiej krainy do domów.
___
galeria: https://goo.gl/photos/MayCUV1nxGb8bEjN6
Ostatnio zmieniony 2017-03-26, 15:36 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 9 gości