18.08. CZWARTEK, CZĘŚĆ II
Po wschodzie wrociłyśmy na śniadanie i prysznic, więc wyruszyłyśmy w dalszą drogę (dopiero?) ok. 9:30. Dla mnie to zdecydowanie wcześnie, dziewczyny uważały, że dosyć późno.
Nie szłyśmy bardzo szybkim tempem, bo już na początku trasy urzekły nas wrzosy, obok których nie mogłyśmy przejść obojętnie
Nad Śnieżką, która była za naszymi plecami, intensywnie świeciło słońce.\
Nad nami jednak co jakiś czas pojawiał się cień z unoszących się na niebie chmur - w zasadzie to dobrze, choć w krótkim rękawie przy tej temperaturze i braku słońca, dało się odczuć chłód.
Jedną z naszych towarzyszek zostawiłyśmy w tyle, my z Anią natomiast poszłyśmy w kierunku Samotni.
Widoczność nie była idealna, ale Rudawy i pobliskie miejscowości oczywiście było widać.
Przy Strzesze zatrzymałyśmy się dosłownie na chwilę, żeby zrobić zdjęcia. Rzuciłyśmy okiem na ceny, zbliżone do tych w Domu Śląskim.
Utrwaliłyśmy swoje mordki przy schronisku.
...i poszłyśmy dalej ku Samotni.
Oczywiście najlepsze widoki są jeszcze przed dojściem do schroniska, dlatego co i rusz przystawałyśmy.
Wykorzystałam okazję, że chodzę z kimś, więc udało się zrobić kolejne zdjęcie ku pamięci
Zanim zbliżyłyśmy się do schroniska zrobiłyśmy jeszcze trzysta pięćdziesiąt siedem zdjęć
Spod samego Małego Stawu nie wygląda on już tak efektownie, bo jest za blisko
Poza tym było dosyć sporo ludzi, a gromadziło się jeszcze więcej, więc po ponad godzinie udałyśmy się dalej
Decyzję o dalszej trasie podjęłyśmy w zasadzie przy schronisku. Na początku miałyśmy wrócić na górę i przejść czerwonym, ale uznałyśmy, że nie chce nam się wracać, więc poszłyśmy w kierunku Pielgrzymów. Minus był taki, że trzeba było jeszcze trochę zejść, aby później to wszystko musieć podejść
Tym razem mogłyśmy popatrzeć na Strzechę z dołu.
Zejście w dół było nawet przyjemne, a widoki, które miałyśmy za plecami, też były urocze
I udawało nam się wyłuskiwać takie momenty, gdy nie było tych wszystkich ludzi!
W lesie miałyśmy chwilę wytchnienia od słońca, chociaż nie było ono bardzo dokuczliwe, bo temperatury nie były wysokie.
Na Polanie zatrzymałyśmy się tylko na sekundę, ponieważ tłumy, które tam były, delikatnie nas przerażały. Po zjedzeniu i napiciu się, ruszyłyśmy dalej.
Jako że teren jest podmokły, szlak prowadził długim mostkiem. Obracając się do tyłu mogłyśmy dostrzec m.in. Śnieżkę.
...a przed nami pierwsze skałki, czyli Koci Zamek.
U góry natomiast widziałyśmy Słonecznik. Tak też mi się wydawało, ale zapytałam Anię, aby się upewnić i jakiś pan mi wmawiał, że "Przecież to Pielgrzymy!". Nie chciało mi się wierzyć, skoro do Pielgrzymów miało być raptem 10 minut drogi, a tam bym się na pewno w 10 minut nie wyczołgała ;D
Na Kocim Zamku, jak i na wszystkich następnych skałkach, jak na złość non stop siadali ludzie, uniemożliwiając zrobienie ładnego zdjęcia
I jeszcze jeden rzut okiem na Śnieżkę!
Później już weszłyśmy w las, w którym znajdowały się Pielgrzymy.
Trzeba było się nagimnastykować, żeby zrobić tam zdjęcie bez ludzi na skałkach. Szczerze mówiąc lepiej zachowywali się gimnazjaliści, którzy byli z przewodnikiem, niż podstarzałe chojraki
Z Pielgrzymów drewnianymi schodkami zmierzałyśmy ku Słonecznikowi.
Co jakiś czas obracałyśmy się, by zerknąć w stronę nieodległych miejscowości.
W pewnym momencie mogłyśmy też zobaczyć Pielgrzymy wyłaniające się z niższych od nich drzew.
W końcu poczułyśmy też bliskość Słonecznika. W międzyczasie usłyszałyśmy krzepiące teksty w stylu "Już blisko", "Już prawie jesteście!" "Ciężko tutaj z tymi plecakami." Eeee, cały czas jest ciężko
Jest i ławeczka przy Słoneczniku!
Obok siedziała dziewczyna, kreśląc piórem obraz tychże. Pokazała mi obraz schroniska, który zrobiła wcześniej. Piękny!
Jest i sam Słonecznik!
Nie zatrzymywałyśmy się na długo. Zamierzałyśmy w miarę szybko dotrzeć do Odrodzenia, czyli w kierunku przeciwnym do tego na zdjęciu.
Czym prędzej do schroniska! Już nas trochę zmagał głód, a obiad zaplanowałyśmy dopiero w Odrodzeniu
Droga była dosyć niewygodna, więc kiedy tylko dało się ominąć kamienie, szłyśmy obok nich, ale i tak w pewnym momencie bolały nas już stopy.
W końcu jednak dotarłyśmy do schroniska, więc czekała nas kąpiel i upragniony obiad
16.08. - 20.08. Co mógłbyś zrobić w jeden dzień, zrób w pięć
Ja to w ogóle byłem raz, jesienią, ale szaro było i ponuro, jakoś wrażenia na mnie ta góra nie zrobiła. I te chodniki wszędzie...
ale u Ciebie, Nesska te Karkonosze to bardziej zachęcająco wyglądają. I ciekaw jestem, jak wyłapiesz teraz w weekend Skrzyczne z Baranią. Jak to będzie zobaczyć "swoje" tereny w Twojej relacji.
ale u Ciebie, Nesska te Karkonosze to bardziej zachęcająco wyglądają. I ciekaw jestem, jak wyłapiesz teraz w weekend Skrzyczne z Baranią. Jak to będzie zobaczyć "swoje" tereny w Twojej relacji.
19.08 PIĄTEK
Kolejnego dnia zamierzałyśmy dotrzeć z Odrodzenia do Hali Szrenickiej. Jako że schroniska mają tego samego dzierżawcę, panie z obsługi zarezerwowały nam już nocleg w tamtym miejscu, więc nie musiałyśmy się martwić na zapas.
Już pod schroniskiem dołączyło do nas dwóch kolejnych towarzyszy, którzy szli z nami aż do Śnieżnych Kotłów. Postanowiliśmy nie iść asfaltem po Przełęczy Karkonoskiej, lecz odbić ścieżką, którą wydeptali na trawie inni turyści. Im mniej asfaltu, tym lepiej.
W niedużej odległości od nas można było dostrzec kolejną budowę, oczywiście czeską. Lunapark w okolicy przełęczy się rozwija ;P
Do Przełęczy zeszliśmy oczywiście w dół, więc mogliśmy popatrzeć na schronisko Odrodzenie z tej perspektywy, niestety pod słońce.
Później już zaczęliśmy podchodzić z powrotem pod górę, co oczywiście motywowało mnie do tego, aby się zatrzymywać, obracać i robić zdjęcia. Nic nie motywuje bardziej niż zadyszki
Twór, który powstaje, jest w miejscu spalonej Petrovej Boudy.
W tym miejscu odbiliśmy dalej na szlak czerwony.
Niestety w trakcie podejścia minęła nas cała drużyna rugbistów, którzy mieli obóz treningowy i obsiedli mi kamyczki!
No nic! Zanim doszłam do kamieni, mogłam jeszcze pooglądać krajobrazy i oczywiście zrobić im kolejny milion zdjeć.
Odrodzenie coraz bardziej się oddalało, ale jeszcze było widoczne!
Pojawił się też pierwszy widok na Śląskie Kamienie - jeszcze bez rugbistów.
Poprosiłam ładnie chłopców, żeby dali mi zrobić zdjęcie jednego z kamieni bez ich pięknych buziek, więc poczekali te pół minuty ;P
Chwilę dalej kolejny kamień.
A tuż za nim miałyśmy pierwszy widok na stację przekaźnikową na Śnieżnych Kotłach.
Za plecami natomiast widać było Słonecznik i Śnieżkę.
I Odrodzenie też!
Doszłyśmy do kolejnej kupy kamieni Te to już chyba Czeskie Kamienie.
Nie omieszkałyśmy zrobić miliona zdjęć Śnieżnych Kotłów, ale panowie cierpliwie to znosili ;P
Ławeczka przy wiacie była zajęta, więc dobrze, że zrobiliśmy sobie przerwę wcześniej!
Tu czekał nas już tylko trawers Wielkiego Szyszaka, więc byliśmy już blisko pierwszego strategicznego celu ;>
Ale tak nam się spodobała trawka, że panowie znów musieli na nas czekać ;D
Obok, pod kosodrzewiną, ukryły się dwa psiaki ;>
Powoli już było widać przepaście pod Śnieżnymi Kotłami.
Idealnie pasowały jako tło do pobliskiego wrzosowiska. Zresztą nie tylko ja nie mogłam mu się oprzeć! ;-)
Im bliżej podchodziłyśmy tym lepszy miałyśmy ogląd na potęgę tej góry. Chyba nie chciałabym stąd spać;-)
Choć niesamowicie mi się podobało!
Strona, z której przyszłyśmy, też wyglądała interesująco.
Tutaj rozstałyśmy się z naszymi towarzyszami i skręciłyśmy ku stronie czeskiej. Pierwszym celem był Łabski Wodospad, znajdujący się tuż przy Labskiej boudzie.
Schronisko ala hotel. Lepiej prezentuje się z daleka niż z bliska.
Tuż przy nim rzuciłyśmy plecaki w kosodrzewinę, aby na lekko zejść do wodospadu.
Niestety z perspektywy punktu widokowego nie da się go objąć całościowo wzrokiem.
Ale widoki spod niego też są urzekające, więc warto było zejść!
Spod wodospadu podeszłyśmy jeszcze do schroniska, zabierając już ze sobą nasze plecaki. Zjadłyśmy borówki z jagodami, popijając je Kofolą, której dałam drugą szansę (Wtedy mi jako tako smakowała, ale na drugi dzień już przestała ;p)
Po zjedzeniu i nabraniu energii zostawiłyśmy to schronisko za plecami i ruszyłyśmy w stronę Voseckiej Boudy.
Zanim jednak tam doszłyśmy, dotarłyśmy do źródła Łaby, przy którym są herby miast, przez które Łaba płynie. Sama studzienka, która tam stoi, była obsadzona ludźmi, a poza tym woda w niej była brudna i nie zachęcała zbytnio do fotografowania.
W związku z tym odbiłyśmy od źródła, aby iść dalej.
...i podziwiać widoki! W końcu miałyśmy sporo czasu!
...a Vosecka Bouda coraz bliżej! Liczyłam na zupę czosnkową!
Po drodze cały czas podziwiałyśmy krajobrazy, zatrzymując się wielokrotnie.
Ku mojej radości w pewnym momencie już widziałyśmy schronisko!
Aż w końcu stanęłyśmy u jego drzwi! I zupą dnia była czosnkowa. Niestety ani zupa, ani schronisko nie spełniły moich oczekiwań. Obsługa od początku była bardzo niemiła. Zamówiłam zupę i kofolę, a dostałam dwie zupy. Powiedziałam pani, że drugiej zupy nie chcę, choć nie musi mi zwracać za nią pieniędzy. Po prostu jej nie zjem. Ona natomiast rzuciła mi 55 koron na stół i wzięła zupę obrażona. Chleba, którego dostałam nadmiar, nie wzięła, ale i tak nie przeszedł mi przez gardło ;P. Zjadłam szybko i popędziłam do Ani, która opalała się na zewnątrz. Ona już wcześniej opowiadała mi o niemiłych przygodach, które ją spotkały w tym schronisku, ale... czego się nie robi dla czosnkowej? ;P Ostatecznie ładne schronisko nie pozostawiło po sobie dobrego wrażenia.
Posiedziałyśmy jeszcze przez jakiś czas przed budynkiem, korzystając z pięknej pogody, po czym ruszyłyśmy ku górze. Naszym oczom szybko ukazało się Schronisko Szrenica.
My jednak postanowiłyśmy obejść je bokiem, szlakiem zielonym, nie wchodząc tego dnia na szczyt.
W końcu ten zakaz zobowiązuje!
Cały czas towarzyszyły nam ładne widoki.
W końcu pojawiły się też widoki na kolację! ;>
I widoki spod schroniska na Hali Szrenickiej w kierunku Gór Izerskich.
Po zjedzeniu kolacji wyszłyśmy jeszcze na chwilę na zewnątrz, choć słońce zachodziło nad drzewami.
Zanim słońce całkowicie zaszło, wróciłyśmy do schroniska na herbatę. Szrenicę zostawiłyśmy sobie na sobotę.
Kolejnego dnia zamierzałyśmy dotrzeć z Odrodzenia do Hali Szrenickiej. Jako że schroniska mają tego samego dzierżawcę, panie z obsługi zarezerwowały nam już nocleg w tamtym miejscu, więc nie musiałyśmy się martwić na zapas.
Już pod schroniskiem dołączyło do nas dwóch kolejnych towarzyszy, którzy szli z nami aż do Śnieżnych Kotłów. Postanowiliśmy nie iść asfaltem po Przełęczy Karkonoskiej, lecz odbić ścieżką, którą wydeptali na trawie inni turyści. Im mniej asfaltu, tym lepiej.
W niedużej odległości od nas można było dostrzec kolejną budowę, oczywiście czeską. Lunapark w okolicy przełęczy się rozwija ;P
Do Przełęczy zeszliśmy oczywiście w dół, więc mogliśmy popatrzeć na schronisko Odrodzenie z tej perspektywy, niestety pod słońce.
Później już zaczęliśmy podchodzić z powrotem pod górę, co oczywiście motywowało mnie do tego, aby się zatrzymywać, obracać i robić zdjęcia. Nic nie motywuje bardziej niż zadyszki
Twór, który powstaje, jest w miejscu spalonej Petrovej Boudy.
W tym miejscu odbiliśmy dalej na szlak czerwony.
Niestety w trakcie podejścia minęła nas cała drużyna rugbistów, którzy mieli obóz treningowy i obsiedli mi kamyczki!
No nic! Zanim doszłam do kamieni, mogłam jeszcze pooglądać krajobrazy i oczywiście zrobić im kolejny milion zdjeć.
Odrodzenie coraz bardziej się oddalało, ale jeszcze było widoczne!
Pojawił się też pierwszy widok na Śląskie Kamienie - jeszcze bez rugbistów.
Poprosiłam ładnie chłopców, żeby dali mi zrobić zdjęcie jednego z kamieni bez ich pięknych buziek, więc poczekali te pół minuty ;P
Chwilę dalej kolejny kamień.
A tuż za nim miałyśmy pierwszy widok na stację przekaźnikową na Śnieżnych Kotłach.
Za plecami natomiast widać było Słonecznik i Śnieżkę.
I Odrodzenie też!
Doszłyśmy do kolejnej kupy kamieni Te to już chyba Czeskie Kamienie.
Nie omieszkałyśmy zrobić miliona zdjęć Śnieżnych Kotłów, ale panowie cierpliwie to znosili ;P
Ławeczka przy wiacie była zajęta, więc dobrze, że zrobiliśmy sobie przerwę wcześniej!
Tu czekał nas już tylko trawers Wielkiego Szyszaka, więc byliśmy już blisko pierwszego strategicznego celu ;>
Ale tak nam się spodobała trawka, że panowie znów musieli na nas czekać ;D
Obok, pod kosodrzewiną, ukryły się dwa psiaki ;>
Powoli już było widać przepaście pod Śnieżnymi Kotłami.
Idealnie pasowały jako tło do pobliskiego wrzosowiska. Zresztą nie tylko ja nie mogłam mu się oprzeć! ;-)
Im bliżej podchodziłyśmy tym lepszy miałyśmy ogląd na potęgę tej góry. Chyba nie chciałabym stąd spać;-)
Choć niesamowicie mi się podobało!
Strona, z której przyszłyśmy, też wyglądała interesująco.
Tutaj rozstałyśmy się z naszymi towarzyszami i skręciłyśmy ku stronie czeskiej. Pierwszym celem był Łabski Wodospad, znajdujący się tuż przy Labskiej boudzie.
Schronisko ala hotel. Lepiej prezentuje się z daleka niż z bliska.
Tuż przy nim rzuciłyśmy plecaki w kosodrzewinę, aby na lekko zejść do wodospadu.
Niestety z perspektywy punktu widokowego nie da się go objąć całościowo wzrokiem.
Ale widoki spod niego też są urzekające, więc warto było zejść!
Spod wodospadu podeszłyśmy jeszcze do schroniska, zabierając już ze sobą nasze plecaki. Zjadłyśmy borówki z jagodami, popijając je Kofolą, której dałam drugą szansę (Wtedy mi jako tako smakowała, ale na drugi dzień już przestała ;p)
Po zjedzeniu i nabraniu energii zostawiłyśmy to schronisko za plecami i ruszyłyśmy w stronę Voseckiej Boudy.
Zanim jednak tam doszłyśmy, dotarłyśmy do źródła Łaby, przy którym są herby miast, przez które Łaba płynie. Sama studzienka, która tam stoi, była obsadzona ludźmi, a poza tym woda w niej była brudna i nie zachęcała zbytnio do fotografowania.
W związku z tym odbiłyśmy od źródła, aby iść dalej.
...i podziwiać widoki! W końcu miałyśmy sporo czasu!
...a Vosecka Bouda coraz bliżej! Liczyłam na zupę czosnkową!
Po drodze cały czas podziwiałyśmy krajobrazy, zatrzymując się wielokrotnie.
Ku mojej radości w pewnym momencie już widziałyśmy schronisko!
Aż w końcu stanęłyśmy u jego drzwi! I zupą dnia była czosnkowa. Niestety ani zupa, ani schronisko nie spełniły moich oczekiwań. Obsługa od początku była bardzo niemiła. Zamówiłam zupę i kofolę, a dostałam dwie zupy. Powiedziałam pani, że drugiej zupy nie chcę, choć nie musi mi zwracać za nią pieniędzy. Po prostu jej nie zjem. Ona natomiast rzuciła mi 55 koron na stół i wzięła zupę obrażona. Chleba, którego dostałam nadmiar, nie wzięła, ale i tak nie przeszedł mi przez gardło ;P. Zjadłam szybko i popędziłam do Ani, która opalała się na zewnątrz. Ona już wcześniej opowiadała mi o niemiłych przygodach, które ją spotkały w tym schronisku, ale... czego się nie robi dla czosnkowej? ;P Ostatecznie ładne schronisko nie pozostawiło po sobie dobrego wrażenia.
Posiedziałyśmy jeszcze przez jakiś czas przed budynkiem, korzystając z pięknej pogody, po czym ruszyłyśmy ku górze. Naszym oczom szybko ukazało się Schronisko Szrenica.
My jednak postanowiłyśmy obejść je bokiem, szlakiem zielonym, nie wchodząc tego dnia na szczyt.
W końcu ten zakaz zobowiązuje!
Cały czas towarzyszyły nam ładne widoki.
W końcu pojawiły się też widoki na kolację! ;>
I widoki spod schroniska na Hali Szrenickiej w kierunku Gór Izerskich.
Po zjedzeniu kolacji wyszłyśmy jeszcze na chwilę na zewnątrz, choć słońce zachodziło nad drzewami.
Zanim słońce całkowicie zaszło, wróciłyśmy do schroniska na herbatę. Szrenicę zostawiłyśmy sobie na sobotę.
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
sokół pisze:I ciekaw jestem, jak wyłapiesz teraz w weekend Skrzyczne z Baranią. Jak to będzie zobaczyć "swoje" tereny w Twojej relacji.
Skrzyczne to jedyny najwyższy szczyt Beskidów, na którym nie byłam, więc mimo wszystko zacieram ręce!
sokół pisze:Ja to w ogóle byłem raz, jesienią, ale szaro było i ponuro, jakoś wrażenia na mnie ta góra nie zrobiła. I te chodniki wszędzie...
Ja przeczekałam niepogodę w (przynajmniej teoretycznie) mniej atrakcyjnym rejonie i uważam, że było warto. Później pogoda utrzymywała się aż do końca wyjazdu. Właściwie powrót w sobotę był podyktowany tym, że nad ranem z soboty na niedzielę miał padać deszcz i nie chciało mi się później mokrej wsiadać do pociągu
laynn pisze:Ja w cieple byłem na Śnieżce raz. Potem mój noc się nie mógł odkleić od poduszki tak mnie zjarało, mimo, że było chłodno...
Ja już zrzuciłam skórę z twarzy, więc mam nówkę sztukę ;D
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
20.08. SOBOTA
Sobota już nie rozpieszczała pogodowo tak, jak poprzednie dni, co i tak było zgodne z przewidywaniami, bo według prognoz pogoda miała się psuć, a apogeum zepsucia miało być w niedzielę do południa. W związku z tym nie chciało mi się deptać w niedzielny deszczowy poranek do pociągu i postanowiłam wrócić do domu już dnia poprzedniego.
Wstałyśmy jak zwykle (zbyt) wcześnie (dla mnie). Na niebie chmury, słońce niespecjalnie się przez nie przebijało.
Choć schronisko i tak prezentowało się lepiej niż dzień wcześniej - pewnie dlatego, że tym razem nie pod słońce.
Początkowo zastanawiałyśmy się nad wyruszeniem w stronę Gór Izerskich, ale postanowiłyśmy, że skoro Karkonosze, to od początku do końca. Poszłyśmy na Szrenicę.
Niestety z tamtego kierunku widać było słońce, usiłujące walczyć z chmurami, co widać na załączonym obrazku.
Stacja przekaźnikowa na Śnieżnych Kotłach była delikatnie osłonięta mgłą.
Widoki jak na względnie zadowalającą pogodę (:P) i tak były całkiem niezłe.
Na chwilę nawet słońce postanowiło oświetlić schronisko na Szrenicy.
Widoki mimo wszystko były mętne
Trzy Świnki prezentowały się bardzo ładnie w słońcu, choć niebo nad nimi było niewyraźne.
Poszłyśmy w ich kierunku, a docelowo w stronę Schroniska pod Łabskim Szczytem. Na razie słońce chwilowo świeciło.
Świnki i pustki na szlaku zapraszały do drogi.
Kamień z zielonym szlakiem kusił do powrotu na Szrenicę, ale się nie dałyśmy - szłyśmy dalej w dół
Cały czaaaas w dół, więc szlak był pięęękny!
Szrenica powoli stawała się już odległą przeszłością.
A pod Łabskim Szczytem zaplanowałyśmy śniadanie!
Pojawił się nawet dobry znak! Jakieś budynki, czyli schronisko blisko!
I faktycznie! Jak to niektórzy mówią "Jeszcze tylko ostatni zakręt" i jest!
Po śniadaniu odbiłyśmy na żółty szlak w kierunku Szklarskiej Poręby.
Widać było pobliskie skałki - chyba Borówczane Skały.
My podeszłyśmy pod te pobliskie, czyli Kukułcze Skały.
Jeszcze jeden rzut okiem w kierunku schroniska.
I rzut okiem spod Kukułczych Skał na Borówcze.
Później już między drzewami doszłyśmy do Szklarskiej.
Początkowo tam miały się rozejść nasze drogi, ale okazało się, że jednak AŻ do Wrocławia pojedziemy razem! Wieczorem byłam już w domu i miałam temperaturowy przeskok - od razu na 30 stopni, więc czym prędzej musiałam wyskoczyć z polara.
Tym samym skończyły się moje wakacyjne wyjazdy w środku tygodnia i pozostały tylko weekendy.
Sobota już nie rozpieszczała pogodowo tak, jak poprzednie dni, co i tak było zgodne z przewidywaniami, bo według prognoz pogoda miała się psuć, a apogeum zepsucia miało być w niedzielę do południa. W związku z tym nie chciało mi się deptać w niedzielny deszczowy poranek do pociągu i postanowiłam wrócić do domu już dnia poprzedniego.
Wstałyśmy jak zwykle (zbyt) wcześnie (dla mnie). Na niebie chmury, słońce niespecjalnie się przez nie przebijało.
Choć schronisko i tak prezentowało się lepiej niż dzień wcześniej - pewnie dlatego, że tym razem nie pod słońce.
Początkowo zastanawiałyśmy się nad wyruszeniem w stronę Gór Izerskich, ale postanowiłyśmy, że skoro Karkonosze, to od początku do końca. Poszłyśmy na Szrenicę.
Niestety z tamtego kierunku widać było słońce, usiłujące walczyć z chmurami, co widać na załączonym obrazku.
Stacja przekaźnikowa na Śnieżnych Kotłach była delikatnie osłonięta mgłą.
Widoki jak na względnie zadowalającą pogodę (:P) i tak były całkiem niezłe.
Na chwilę nawet słońce postanowiło oświetlić schronisko na Szrenicy.
Widoki mimo wszystko były mętne
Trzy Świnki prezentowały się bardzo ładnie w słońcu, choć niebo nad nimi było niewyraźne.
Poszłyśmy w ich kierunku, a docelowo w stronę Schroniska pod Łabskim Szczytem. Na razie słońce chwilowo świeciło.
Świnki i pustki na szlaku zapraszały do drogi.
Kamień z zielonym szlakiem kusił do powrotu na Szrenicę, ale się nie dałyśmy - szłyśmy dalej w dół
Cały czaaaas w dół, więc szlak był pięęękny!
Szrenica powoli stawała się już odległą przeszłością.
A pod Łabskim Szczytem zaplanowałyśmy śniadanie!
Pojawił się nawet dobry znak! Jakieś budynki, czyli schronisko blisko!
I faktycznie! Jak to niektórzy mówią "Jeszcze tylko ostatni zakręt" i jest!
Po śniadaniu odbiłyśmy na żółty szlak w kierunku Szklarskiej Poręby.
Widać było pobliskie skałki - chyba Borówczane Skały.
My podeszłyśmy pod te pobliskie, czyli Kukułcze Skały.
Jeszcze jeden rzut okiem w kierunku schroniska.
I rzut okiem spod Kukułczych Skał na Borówcze.
Później już między drzewami doszłyśmy do Szklarskiej.
Początkowo tam miały się rozejść nasze drogi, ale okazało się, że jednak AŻ do Wrocławia pojedziemy razem! Wieczorem byłam już w domu i miałam temperaturowy przeskok - od razu na 30 stopni, więc czym prędzej musiałam wyskoczyć z polara.
Tym samym skończyły się moje wakacyjne wyjazdy w środku tygodnia i pozostały tylko weekendy.
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
Faktycznie trasa do zrobienia w jeden dzień
Pogodę miałyście świetną. Zdjęcia ładne choć jak dla mnie to niektóre odrobinę są za ciemne
Pogodę miałyście świetną. Zdjęcia ładne choć jak dla mnie to niektóre odrobinę są za ciemne
Ostatnio zmieniony 2016-09-01, 15:10 przez Robert J, łącznie zmieniany 1 raz.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 13 gości