Neska już zaczęła wrzucać swoją relację, ale że każdy patrzy na to samo wydarzenie ciut inaczej - dam też własną wersję
Jak majówka to Słowacja, przynajmniej od kilku lat. Rok temu atakowaliśmy Wielkiego Chocza, lecz storpedowała go nieco pogoda. Tym razem postanowiliśmy powrócić w Veporské vrchy (Rudawy Weporskie) - pasmo dzikie i zapomniane, które odwiedziliśmy już częściowo w 2014 roku. Bez zdobywania żadnego ważnego i wielkiego szczytu, ale na spokojną wędrówkę jego zachodniej części, przy granicy z sąsiednią Poľaną.
Tradycyjnie w piątek wieczorem ruszamy do Zwardonia; znów mamy szczęście i trafia nam się skład EN 57. Siedząc w wagonie bydlęcym rozpoznajemy niektóre twarze współpasażerów - zawsze ich tu widzimy, gdy wracają z pracy
Zwardoń jak to Zwardoń - umieralnia... aż ciężko uwierzyć, że w okresie międzywojennym był w stanie przyciągnąć część turystów z Zakopanego!
Z racji braku czasu granicy nie przekraczamy tym razem piechotą, ale słowackim pociągiem, który czeka na peronie.
Konduktor słysząc nasze plany wyraża obawę, czy nie pobłądzimy.
- Nie, mamy pałatki - odpowiada raźno Eco. Jak wiadomo pałatki są doskonałe w odnajdywaniu drogi w górach .
Przejeżdżamy dokładnie 11 kilometrów i wychodzimy w Čiernym (Cserne), gdzie od razu kierujemy swoje kroki do miejscowego centrum kultury - szynku u Flora
Typowa zadymiona spelunka z lokalnym kolorytem, tanimi napitkami oraz smacznym piwem właśnie z Čiernego. Wkrótce też dosiada się żulik, który prowadzi intensywną dyskusję z Andrzejem. Rozmowa musi wypaść pozytywnie, gdyż na stole ląduje postawiona przez niego borowiczka .
Po dwóch godzinach opuszczamy sympatyczny lokal i ruszamy do naszego miejsca noclegowego; pamiętając ubiegłoroczne problemy z alarmem przy bufecie w Serafinovie udajemy się w miejsce bardziej oddalone od ludzkich oczu - na trójstyk! To ledwie trzy kwadranse niezbyt szybkiej wędrówki, z tego prawie połowa po asfalcie Republiki Czeskiej.
Na trójstyku, tak jak podejrzewaliśmy, wita nas cisza.
Po słowackiej stronie stoją dwie wypasione wiaty, po czeskiej jedna wypasiona wiata, po polskiej zero wypasionych wiat, za to jest wypasiony chodnik z kostki Bauma. Na noc wybieramy opcję pierwszą, ale i tak rozstawiamy namioty, gdyż prognozy przewidywały temperatury w okolicach -5 stopni!
Na szczęście nie było tak zimno - najpierw grzaliśmy się przy ognisku, a w namiotach na zasadzie "im ciaśniej tym przyjemniej" .
Pobudka o 4-tej, pakowanie i schodzimy z powrotem przez Czechy na Słowację. Mijamy m.in. uśpiony teren budowy autostrady D3, którą planują otworzyć w przyszłym roku.
W pociągu spotykamy wczorajszego konduktora. Pyta się w jakim szynku byliśmy - gdy usłyszał, że "u Flora" to tylko machnął ręką
Zaczynamy maraton przesiadek - szybka w Czadcy, półgodzinna w Żylinie, znowu szybka w Bańskiej Bystrzycy i w końcu wysiadamy w Zwoleniu, gdzie mamy półtorej godziny przerwy.
Jest ciepło i słonecznie, szukamy miejsca na zjedzenia śniadania. W wybranym bistro towarzystwo zamawia sobie śniadaniowy talerz i pani z obsługi bardzo się dziwi, iż nie chcą chleba. Wkrótce potem dostają faktycznie talerz z masłem, serkami, wędliną, więc pieczywo i tak idą domówić Eco jest tak głodny, że zjada całe kostki masła
Ostatnim środkiem transportu tego dnia jest autobus do Hriňovej (Herencsvölgy, Hrinau), jednego z najrozleglejszych miast Słowacji. Mamy pewne problemy z odnalezieniem przystanku, bo miejscowi zdają się nie znać w ogóle takiej miejscowości, pytają się czy to czasem nie w Czechach?! Wszystko przez to, iż uparcie wymawiałem nazwę jako Hrzinova, zamiast Hriniova
Spędzamy tam dużo czasu, trochę za dużo. Grupa się rozdziela - oni wchodzą na szlak, a ja postanawiam sobie go skrócić i podjechać kawałek autobusem... Znowu jednak nie potrafię znaleźć właściwego przystanku, a że zgubiłem gdzieś fragment mapy i nie pamiętam dokładnej nazwy wsi, w której miałem wysiąść, więc pozostaje mi gonić resztę. Ruszam za nimi spóźniony o jakieś 40 minut...
Szlak zaczął się fajnie (pomijając pousuwane oznaczenia w okolicach cmentarza miejskiego), jednak potem pojawia się asfalt, który jakiś idiota postanowił poprowadzić przez następnych wiele kilometrów. Strasznie męczył!
Pędzę przed siebie jak głupi, nawet nie pijąc wody, a suszy jak Araba w knajpie i po niecałych dwóch godzinach doganiam resztę towarzystwa
Wreszcie pieprzone asfaltowe dziadostwo odchodzi w bok i pojawiają się odsłonięte przestrzenie na pofałdowane górki.
Polanki zachęcają do wylegiwania.
Kawałek lasu...
...i podchodzimy pod Bratkovicę.
Niewielki przysiółek Detvianskiej Huty (Zólyommiklós) sobotnim popołudniem jest prawie wyludniony, tylko z dużego budynku, wyglądającego jak dawna knajpa, dochodzą odgłosy dzieciaków. Widać tu garść starych domów, jest murowana kaplica i zdobiony krzyż.
Pauza i gramolimy się dalej, co chwila jednak stając na zdjęcia, bo naprawdę pięknie dookoła.
Poľana (1458 n.p.m.), najwyższa kulminacja Poľany. Ciekawe, czy tam tego dnia byli jacyś turyści?
Z powrotem weszliśmy do lasu, ścigani przez zbliżające się ku ziemi słoneczko.
Z wyczekiwaniem wyglądamy naszego hotelu do spania - z każdym zakrętem coraz bardziej niecierpliwie, bo według mapy to już powinno być tu. A na pewno tu! I tu!
Nareszcie jest! Wesoły autobus!
A tak naprawdę to autobusowa przyczepa - prawdopodobnie Jelcz PO-1, powstały na bazie autobusu Škoda 706 RTO, cud polskiej techniki z lat 60., eksportowany do też do innych krajów socjalistycznych. Ktoś go tutaj kiedyś wywiózł i teraz służy jako Hilton dla wędrowców
Wewnątrz spokojnie może się wyspać 4-5 osób, które nie boją się kurzu i pająków. Jest piec, ale z niezbyt drożnym kominem, więc organizujemy ognisko w wyznaczonym miejscu. Serwujemy swojskie kiełbasy, zapiekanki, cebule i inne smaczne rzeczy.
Przyczepa o poranku...
Trochę siada pogoda, chmurzy się, ale nam się nigdzie nie spieszy.
W końcu jednak pora na toaletę, zebranie śmieci, fotkę z faną...
...i dalej ku kolejnej przygodzie
Majówkowy powrót w Veporské vrchy
Majówkowy powrót w Veporské vrchy
Ostatnio zmieniony 2016-05-06, 00:55 przez Pudelek, łącznie zmieniany 4 razy.
Na drugi dzień wędrówki mieliśmy kilka wariantów - m.in. wejście na Klenovský vepor i nocleg w znanej nam sprzed dwóch lat chatce pod szczytem. Uznaliśmy jednak, że to za daleko - nie, żebyśmy nie dali rady dojść, ale zmordowalibyśmy się strasznie. A nie o to nam chodziło
Wybieramy więc wariant krótszy, a jak się potem okazało - najkrótszy, który był przewidziany na złą pogodę
Niedaleko naszej noclegowej przyczepy autobusowej jest niewielka wiatka, mogąca służyć za awaryjny nocleg dla jednej, dwóch osób.
Niestety, nie ma tam źródła, a nasze zapasy wody są na ukończeniu... zdesperowany Eco nabiera ją z średnio czystego strumyka
Niepotrzebnie, bo kilkaset metrów dalej znajduje się źródło rzeki Ipola (Ipeľ, Ipoly), dopływu Dunaju, tworzącej na pewnym odcinku granicę słowacko-węgierską. Przy źródełku kolejna niewielka wiatka.
Po wyjściu z lasu trafiamy na krzyż... nie ma tu jednak pałacu prezydenckiego, za to stoi głaz upamiętniający katastrofę samolotu Douglas C-47 armii czechosłowackiej - w 1956 roku zginęło w nim 21 żołnierzy.
W półeczce pod tablicą informacyjną leżą metalowe fragmenty - resztki owego samolotu! W Polsce raczej nie miałyby szans na przetrwanie w takiej formie. Widać też, że Czechosłowacja dysponowała wówczas bardzo zaawansowaną techniką w postaci kabli USB
Zostawiamy szlak, wdrapujący się na szczyt Čierťaž, i schodzimy wzdłuż łąk w dół. Nieśpiesznie, bo objawiły się widoki na Niżne Tatry
Neska się cieszy, choć wolałaby prawdziwe Tatry, ale musi się zadowolić widokiem Chopoka
W dole znów dochodzimy do szlaku... i podziwiamy charakterystyczną sylwetkę szczytu Klenovský vepor (to druga najwyższa góra w paśmie).
Spomiędzy chmur czasem wyjrzy słońce...
Wchodzimy między zabudowania górskiej wioski Lom nad Rimavicou (niegdyś Forgáčka, a po węgiersku Forgáchfalva). Jest to jedna z najwyżej położonych słowackich miejscowości poza okolicami Tatr - leży na wysokości powyżej 900 metrów.
Nad domami góruje biały kościół - to dobry znak...
...bo jest szansa na knajpę - w końcu ludzie wyjdą ze mszy i będą chcieli ugasić pragnienie. I faktycznie - jest spelunka już za tablicą kończącą mieścinę.
W środku pustawo, ale wkrótce zaczynają się schodzić degustatorzy, bo ksiądz zakończył liturgię. Kilka razy odwiedza nas lekko zachwiany żulik, który pożera wzrokiem Marysię i opowiada, że w przeszłości w Lomie osiedlili się koloniści z Polski, którzy pracowali tutaj w lasach. Do tej pory starsi ludzie mieli mówić jeszcze po polsku, ale młodsi już nie. Nie potrafiłem zweryfikować prawdziwości tych informacji.
W knajpie nie ma nic do jedzenia, ale żulik mówi, że w następnej wsi podają żarcie, więc dziewczynom oczy się świecą
Opuszczamy Lom, graniczący tutaj dość dziwnie z blokami Sihli, która de facto leży znacznie dalej, za lasem...
Sihla (Szikla, Siegelglashütte) jest jeszcze mniejsza niż Lom. Ale ładniej położona.
Znów idziemy łąkami, gdzie towarzyszy nam para durnych crossowców jeżdżących tam i z powrotem. Wrrr!
W Sihli działała kiedyś huta szkła. A dzisiaj mają psa chodzącego po płocie
W centrum, a właściwie przy dużym placu służącym do zawracania autobusom, działa wspominana przez żulika druga knajpa. Niestety, mimo napisu rýchle občerstvenie jedzenia tam nie ma, chyba, że je sobie goście zamówią wcześniej. Zdesperowana Marysia porywa ze stołu kromkę chleba, natomiast Eco w akcie dobroci kupuje cały, ostatni bochen za jedyne 2 euro
Pozostaje nam zjeść to, co sami jeszcze mamy w plecaku.
Na rogatkach żegna nas brama powitalna, charakterystyczne dla Słowacji wkomponowane w ziemię komórki oraz rudy kot, który tylko mnie daje się pogłaskać
Musimy kawałek przejść się asfaltem, ale przynajmniej w miarę widokowym.
Na przełęczy Tlstý javor znajduje się cmentarz z okresu Słowackiego Powstania Narodowego - większość grobów jest bezimiennych, w jednym z kolei pochowano Węgra.
Jest tu też niewielka wiatka upiększona napisami typu "Wir waren hier: Hans, Rudi und Hans. 1944" oraz rysunkami zmutowanych myszy (?).
Pozostał nam jeszcze fragment szlaku - czerwonej Rudnej magistráli, którą też poruszaliśmy się w 2014 roku. Prowadzi skrajem lasu, z rozległymi polanami po lewej.
Na drugiej z nich widać już ciemny zarys naszej dzisiejszej noclegowni...
...szałas Obrubovanec pod szczytem o tej samej nazwie. Na ilość szałasów w Veporskich nie można narzekać.
Ten jednak jest niezbyt czysty - poprzednia ekipa zostawiła syf nawet przy ognisku. Słownictwo na paczce fajek i zupce chińskiej nie pozwalają mieć wątpliwości znad jakiej Wisły przybyli...
W środku namiotu nie dość, że burdel, to jeszcze lekki zapach zwierząt, a część dachu jest mocno dziurawa, więc i tak konieczne byłoby rozstawienie w środku namiotu.
My ostatecznie rozstawiamy jeden na zewnątrz, na wszelki wypadek. Po ogarnięciu się i terenu robimy wielkie ognisko
Dziś specjalnością zakładu są pieczarki oraz kartofelki z żaru - po jednym i ćwierć dla każdego
Noc mija spokojnie, nie spada ani jedna kropla deszczu, podobnie jak przez cały wypad. Rano budzi nas słońce.
Potem znów nadciągają chmury, ale jest ciepło, więc siedzimy przy porannym ognisku, zjadając ostatnie jadalne rzeczy z plecaków.
Z Rudnej magistrali odbijamy na szlak żółty, schodzący w dolinę. Puste plecaki i to idzie się przyjemnie.
Na łące pod leśniczówką ostatni popas...
Kawałek dalej w dolinie potoku Vydrovo spotykamy tory kolejowe.
To wąskotorówka Čiernohronská železnica - wybudowana w 1908 roku dla potrzeb zwózki drzewa.
Rozbudowywano ją tak intensywnie, że w okresie międzywojennym liczyła 132 kilometry i podchodziła aż po Sihlę - była to największa kolejka leśna w państwie. Uruchomiono przewozy pasażerskie, w czasie SNP woziła amunicję i prowiant. Dopiero po wojnie wygrał z nią transport samochodowy. Powoli zamykano boczne odgałęzienia, aż wreszcie w 1982 roku stanęła całkowicie. Cały sprzęt i tory miały trafić na złom, ale miejscowi pasjonaci nie dopuścili do tego - pozostałości kolei wpisano na listę zabytków, a w 1992 roku ruszyła dla turystów. Dziś to duża atrakcja kraju bańskobystrzyckiego, przejezdne jest 17 kilometrów, głównie doliną Čiernego Hronu, ale także 4-kilometrowe odbicie do Vydrova, wzdłuż którego właśnie idziemy.
Utworzono tutaj skansen leśny z ekspozycją taboru kolejowego i innych maszyn używanych do prac leśnych.
Główna stacja kolejki znajduje się w Čiernym Balogu (do 1927 r. Balog lub Čierny Hronec, w latach 1948-1951 Čierny Blh, węg. Feketebalog, niem. Schwarzwasser).
Na torach stoją wagony piwne, pasażerskie, towarowe, dźwig, wóz gaśnicy i popularna lokomotywa Lxd2. Inne maszyny ciągnące zapewne są pochowane.
Wszystko na razie zamknięte, bo sezon zaczyna się pod koniec czerwca, ale jeśli ktoś chce, to może sobie wynająć cały pociąg do jeżdżenia
Na przystanku autobusowym otacza nas gromada Cyganiątek. Dzieciaki pytają się nas, czy nie jesteśmy czasem z Rimavskiej Soboty... najwyraźniej tamtejsi mieszkańcy muszą mówić jakimś specyficznym akcentem, skoro można ich rozpoznać z daleka
W ogóle w okolicy pełno Romów, co jest właściwie żelazną zasadą tego rejonu. W autobusie Cyganiątka się opamiętują i próbują sępić kasę od Neski. Jak to jest, że obojętnie do jakiego kraju się pojedzie to oni zawsze są tak przewidywalni?
Autokar zresztą pełen jest dzieciaków wracających ze szkoły, dla których jesteśmy dużą atrakcją
(fot. Eco)
Z wejściem do busa zakończyła się nasza część wędrowna. Pogoda się trzymała, a przez cały wypad nie spotkaliśmy ŻADNEGO innego turysty! To jednak nie koniec weekendu, gdyż tradycyjnie jedziemy do Rużomberka, gdzie dołącza do nas Grzesiek. Śpimy na znanej nam kwaterze, wieczorem imprezując w znanej knajpie I dopiero we wtorek na spokojnie wracamy do domów...
Galeryjka:
https://picasaweb.google.com/1103445063 ... 412361841#
Wybieramy więc wariant krótszy, a jak się potem okazało - najkrótszy, który był przewidziany na złą pogodę
Niedaleko naszej noclegowej przyczepy autobusowej jest niewielka wiatka, mogąca służyć za awaryjny nocleg dla jednej, dwóch osób.
Niestety, nie ma tam źródła, a nasze zapasy wody są na ukończeniu... zdesperowany Eco nabiera ją z średnio czystego strumyka
Niepotrzebnie, bo kilkaset metrów dalej znajduje się źródło rzeki Ipola (Ipeľ, Ipoly), dopływu Dunaju, tworzącej na pewnym odcinku granicę słowacko-węgierską. Przy źródełku kolejna niewielka wiatka.
Po wyjściu z lasu trafiamy na krzyż... nie ma tu jednak pałacu prezydenckiego, za to stoi głaz upamiętniający katastrofę samolotu Douglas C-47 armii czechosłowackiej - w 1956 roku zginęło w nim 21 żołnierzy.
W półeczce pod tablicą informacyjną leżą metalowe fragmenty - resztki owego samolotu! W Polsce raczej nie miałyby szans na przetrwanie w takiej formie. Widać też, że Czechosłowacja dysponowała wówczas bardzo zaawansowaną techniką w postaci kabli USB
Zostawiamy szlak, wdrapujący się na szczyt Čierťaž, i schodzimy wzdłuż łąk w dół. Nieśpiesznie, bo objawiły się widoki na Niżne Tatry
Neska się cieszy, choć wolałaby prawdziwe Tatry, ale musi się zadowolić widokiem Chopoka
W dole znów dochodzimy do szlaku... i podziwiamy charakterystyczną sylwetkę szczytu Klenovský vepor (to druga najwyższa góra w paśmie).
Spomiędzy chmur czasem wyjrzy słońce...
Wchodzimy między zabudowania górskiej wioski Lom nad Rimavicou (niegdyś Forgáčka, a po węgiersku Forgáchfalva). Jest to jedna z najwyżej położonych słowackich miejscowości poza okolicami Tatr - leży na wysokości powyżej 900 metrów.
Nad domami góruje biały kościół - to dobry znak...
...bo jest szansa na knajpę - w końcu ludzie wyjdą ze mszy i będą chcieli ugasić pragnienie. I faktycznie - jest spelunka już za tablicą kończącą mieścinę.
W środku pustawo, ale wkrótce zaczynają się schodzić degustatorzy, bo ksiądz zakończył liturgię. Kilka razy odwiedza nas lekko zachwiany żulik, który pożera wzrokiem Marysię i opowiada, że w przeszłości w Lomie osiedlili się koloniści z Polski, którzy pracowali tutaj w lasach. Do tej pory starsi ludzie mieli mówić jeszcze po polsku, ale młodsi już nie. Nie potrafiłem zweryfikować prawdziwości tych informacji.
W knajpie nie ma nic do jedzenia, ale żulik mówi, że w następnej wsi podają żarcie, więc dziewczynom oczy się świecą
Opuszczamy Lom, graniczący tutaj dość dziwnie z blokami Sihli, która de facto leży znacznie dalej, za lasem...
Sihla (Szikla, Siegelglashütte) jest jeszcze mniejsza niż Lom. Ale ładniej położona.
Znów idziemy łąkami, gdzie towarzyszy nam para durnych crossowców jeżdżących tam i z powrotem. Wrrr!
W Sihli działała kiedyś huta szkła. A dzisiaj mają psa chodzącego po płocie
W centrum, a właściwie przy dużym placu służącym do zawracania autobusom, działa wspominana przez żulika druga knajpa. Niestety, mimo napisu rýchle občerstvenie jedzenia tam nie ma, chyba, że je sobie goście zamówią wcześniej. Zdesperowana Marysia porywa ze stołu kromkę chleba, natomiast Eco w akcie dobroci kupuje cały, ostatni bochen za jedyne 2 euro
Pozostaje nam zjeść to, co sami jeszcze mamy w plecaku.
Na rogatkach żegna nas brama powitalna, charakterystyczne dla Słowacji wkomponowane w ziemię komórki oraz rudy kot, który tylko mnie daje się pogłaskać
Musimy kawałek przejść się asfaltem, ale przynajmniej w miarę widokowym.
Na przełęczy Tlstý javor znajduje się cmentarz z okresu Słowackiego Powstania Narodowego - większość grobów jest bezimiennych, w jednym z kolei pochowano Węgra.
Jest tu też niewielka wiatka upiększona napisami typu "Wir waren hier: Hans, Rudi und Hans. 1944" oraz rysunkami zmutowanych myszy (?).
Pozostał nam jeszcze fragment szlaku - czerwonej Rudnej magistráli, którą też poruszaliśmy się w 2014 roku. Prowadzi skrajem lasu, z rozległymi polanami po lewej.
Na drugiej z nich widać już ciemny zarys naszej dzisiejszej noclegowni...
...szałas Obrubovanec pod szczytem o tej samej nazwie. Na ilość szałasów w Veporskich nie można narzekać.
Ten jednak jest niezbyt czysty - poprzednia ekipa zostawiła syf nawet przy ognisku. Słownictwo na paczce fajek i zupce chińskiej nie pozwalają mieć wątpliwości znad jakiej Wisły przybyli...
W środku namiotu nie dość, że burdel, to jeszcze lekki zapach zwierząt, a część dachu jest mocno dziurawa, więc i tak konieczne byłoby rozstawienie w środku namiotu.
My ostatecznie rozstawiamy jeden na zewnątrz, na wszelki wypadek. Po ogarnięciu się i terenu robimy wielkie ognisko
Dziś specjalnością zakładu są pieczarki oraz kartofelki z żaru - po jednym i ćwierć dla każdego
Noc mija spokojnie, nie spada ani jedna kropla deszczu, podobnie jak przez cały wypad. Rano budzi nas słońce.
Potem znów nadciągają chmury, ale jest ciepło, więc siedzimy przy porannym ognisku, zjadając ostatnie jadalne rzeczy z plecaków.
Z Rudnej magistrali odbijamy na szlak żółty, schodzący w dolinę. Puste plecaki i to idzie się przyjemnie.
Na łące pod leśniczówką ostatni popas...
Kawałek dalej w dolinie potoku Vydrovo spotykamy tory kolejowe.
To wąskotorówka Čiernohronská železnica - wybudowana w 1908 roku dla potrzeb zwózki drzewa.
Rozbudowywano ją tak intensywnie, że w okresie międzywojennym liczyła 132 kilometry i podchodziła aż po Sihlę - była to największa kolejka leśna w państwie. Uruchomiono przewozy pasażerskie, w czasie SNP woziła amunicję i prowiant. Dopiero po wojnie wygrał z nią transport samochodowy. Powoli zamykano boczne odgałęzienia, aż wreszcie w 1982 roku stanęła całkowicie. Cały sprzęt i tory miały trafić na złom, ale miejscowi pasjonaci nie dopuścili do tego - pozostałości kolei wpisano na listę zabytków, a w 1992 roku ruszyła dla turystów. Dziś to duża atrakcja kraju bańskobystrzyckiego, przejezdne jest 17 kilometrów, głównie doliną Čiernego Hronu, ale także 4-kilometrowe odbicie do Vydrova, wzdłuż którego właśnie idziemy.
Utworzono tutaj skansen leśny z ekspozycją taboru kolejowego i innych maszyn używanych do prac leśnych.
Główna stacja kolejki znajduje się w Čiernym Balogu (do 1927 r. Balog lub Čierny Hronec, w latach 1948-1951 Čierny Blh, węg. Feketebalog, niem. Schwarzwasser).
Na torach stoją wagony piwne, pasażerskie, towarowe, dźwig, wóz gaśnicy i popularna lokomotywa Lxd2. Inne maszyny ciągnące zapewne są pochowane.
Wszystko na razie zamknięte, bo sezon zaczyna się pod koniec czerwca, ale jeśli ktoś chce, to może sobie wynająć cały pociąg do jeżdżenia
Na przystanku autobusowym otacza nas gromada Cyganiątek. Dzieciaki pytają się nas, czy nie jesteśmy czasem z Rimavskiej Soboty... najwyraźniej tamtejsi mieszkańcy muszą mówić jakimś specyficznym akcentem, skoro można ich rozpoznać z daleka
W ogóle w okolicy pełno Romów, co jest właściwie żelazną zasadą tego rejonu. W autobusie Cyganiątka się opamiętują i próbują sępić kasę od Neski. Jak to jest, że obojętnie do jakiego kraju się pojedzie to oni zawsze są tak przewidywalni?
Autokar zresztą pełen jest dzieciaków wracających ze szkoły, dla których jesteśmy dużą atrakcją
(fot. Eco)
Z wejściem do busa zakończyła się nasza część wędrowna. Pogoda się trzymała, a przez cały wypad nie spotkaliśmy ŻADNEGO innego turysty! To jednak nie koniec weekendu, gdyż tradycyjnie jedziemy do Rużomberka, gdzie dołącza do nas Grzesiek. Śpimy na znanej nam kwaterze, wieczorem imprezując w znanej knajpie I dopiero we wtorek na spokojnie wracamy do domów...
Galeryjka:
https://picasaweb.google.com/1103445063 ... 412361841#
Ostatnio zmieniony 2016-05-07, 15:42 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 11 gości