Słowacka majówka - Muránska planina i Veporské vrchy
Słowacka majówka - Muránska planina i Veporské vrchy
Jak zawsze przed majówką burza mózgów, gdzie by tu pojechać - pewne było tylko, że nigdzie w Polskę. Naturalnym kierunkiem było południe i początkowo planowałem Rep. Czeską, ale ostatecznie Eco, zainspirowany dawną wyprawą Michała z forum sudeckiego, zaproponował Słowację. Oczywiście nie rejony z największą liczbą potencjalnych turystów jak Fatry czy Niżne Tatry, ale dwa inne pasma, a mianowicie Muránska planina i Veporské vrchy.
Muránska planina to jeden z najmłodszych parków narodowych Słowacji - utworzono go w 1997 roku w miejscu mniej restrykcyjnej formy ochrony przyrody; jest to również jeden z najrzadziej odwiedzanych parków przez turystów, jeśli nie najrzadszym. To była niewątpliwa zachęta.
Ruszamy już w środę po południu z katowickiego cudu techniki zwanego przez niektórych dworcem - wystarczył okres przedświąteczny, aby cały obiekt całkowicie się zablokował kolejkami. Potem niemiłosiernie schłodzony i zapchany Elf z jednym, nieszczęsnym, obsranym kiblem i roszczeniowymi rowerzystami przypomina, dlaczego Koleje Śląskie powinny wozić bydło, a nie ludzi... w końcu jednak dojeżdżamy do Zwardonia, o wczesnej jak dla nas porze, bo przed 20-tą.
Przechodzimy do Serafinova i kierujemy się do spelunki pod penzionem Skalanka - jest otwarta tylko do 21, więc wcześniejszy przyjazd był słuszny. Potem przenosimy się do popularnego Cechospolu, który z kolei zamykają o 22. Faktem jest, że w słowackich wioskach jest więcej miejsc do picia niż w polskich, ale zazwyczaj też wcześniej zamykają.
Następnie wracamy się do Zwardonia, gdzie o północy mają dotrzeć dziewczyny - w centrum są otwarte drzwi jakiegoś baru. Bar otwierają oficjalnie dopiero w Święto Pracy, ale właściciel wpuszcza nas i sprzedaje piwo
Odbieramy dziewczyny, po raz trzeci przekraczamy granicę i lokujemy się w wypatrzonym przez przypadek miejscu noclegowym - zadaszeniu przy jakimś domku gospodarczym. Noc jest zimna i krótka, przynajmniej dla niektórych... Pobudka o 4.
O 4.45 mamy pociąg do Czadcy. Mogliśmy jechać późniejszym, ale zdecydowaliśmy się na ten z dwóch powodów:
1) aby usiąść w dworcowej cukierni, będącej normalną knajpą
2) zrobić zakupy, bo mimo święta Słowacy nie bawią się w hipokryzję zwaną zamykaniem dużych sklepów.
Niestety, cukiernia podjęła skandaliczną decyzję i będzie czynna dopiero od 6.30, a sklep jest czynny od 6 (to akurat wiedziałem), więc musimy trochę przeczekać w hali dworcowej, wyglądającej teraz na noclegownię bezdomnych.
Po zakupach i ciemnym Urpinerze zaczyna się maraton pociągowy - kolejne przesiadki w Żylinie, Vrutkach, Bańskiej Bystrzycy i Breznie.
Wreszcie po 12.30 wysiadamy na stacji Pohorelská Maša (nawet kasjerki w Czadcy nie wiedziały gdzie to ).
W 2011 roku w Pohoreli, której Maša jest dzielnicą, kończyłem z Eco wędrówkę po Niżnych Tatrach, tak więc nasz wyjazd jest jakby w jakiś sposób kontynuacją.
Trzeba w końcu ruszyć na szlak... najpierw asfaltem, potem przez wieś, gdzie miała być knajpa - Eco rozradowany, bo widzi ją z daleka, ale okazuje się zamknięta, na szczęście dla nas. Na szczęście, bo przed oczami mamy już ścianę płaczu - stok narciarski i szlak poprowadzony bezpośrednio pod wyciągiem.
Tak więc na dzień dobry dostajemy ostro po ryju - jest stromo, długi i w palącym słońcu. Tylko widoki na grań Niżnych Tatr nieco osładza sytuację...
Zasapani i spoceni wdrapujemy się w końcu na koniec trasy narciarskiej.
Dalej nie jest wiele lepiej - co prawda bardziej płasko, ale szlak jest zarośnięty, zawalony drzewami, a po za tym FATALNIE oznakowany. Standardem niemal jest, że na KAŻDYM skrzyżowaniu rozchodzimy się we wszystkie strony i szukamy oznaczeń.
Idzie się źle i wolno... gubiąc szlak schodzimy koło jakiegoś szałasu, potem szlak odnajdujemy na rozstajach.
Czas na przerwę, bo zwłaszcza Grześ ciężko człapie z tyłu i wyraźnie odstaje. Po posiłku i uzupełnieniu płynów zmieniamy kolor szlaku na zielony - ale jest jeszcze gorzej. Znaki są, ale nigdy tam gdzie być powinny. Co rusz brniemy w krzaki, błoto i chaszcze, bo wydaje nam się, że tam powinniśmy iść, a szlak okazuje się być zupełnie gdzie indziej...
To chyba są najgorzej oznaczone szlaki po jakich chodziłem - właściwie w takim stanie nie powinno się ich zaznaczać na mapach. Samotne osoby albo chodzące po zmroku nie mają tutaj szans - a wszak ludzie widząc mapę nastawiają się, że szlak ich poprowadzi do celu a nie w czarną dupę
W końcu, wściekli i zmęczeni docieramy do sedla Sitarovo. Na dodatek zaczyna padać, mimo, że jednocześnie świeci słońce - cudnie... Przez las ciągną się bluzgi Eco, który nie ubierał się, licząc, że deszcz zaraz przestanie padać.
Z boku spostrzegam ciekawostkę - tabliczkę z oznaczeniem terenu chronionego (jeszcze sprzed okresu PN) z czechosłowackim herbem sprzed 1990 roku.
Przed nami kolejna ściana płaczu, przynajmniej według mapy - podejście miało być fest ostre, ale na szczęście szło się przyjemniej wśród licznych skałek. Pomysł, aby wrócić się do mijanej jakiś czas temu rozwalonej szopy (na hiking.sk polecali ją na nocleg) i ambony myśliwskiej, aby przy nich przenocować, zostaje odrzucony.
Przestaje padać i wychodzimy na rozległą polanę - to Studňa na Muránskej planine, 1163 metry. Znajduje się tu domek należący do Lasów SR, zamknięty, ale ze dwie osoby przenocują na werandzie.
Jest też Ledova jama, głęboka na 30 metrów...
Eco krzyczy, że widzi ludzi - no fakt, ciężko było się ich spodziewać. To chyba właściciele jakiegoś domku położonego po sąsiedzku, też są zdziwieni naszym widokiem.
Krótka przerwa i przed nami ostatni odcinek - fragment Rudnej magistrali, długodystansowego szlaku ciągnącego się przez kilka pasm. Mija nas dwukrotnie stado saren, zaczyna robić się ciemno - w końcu po 20-tej dochodzimy na przełęcz Nižná Kľaková. Zamiast zakładanych 4:30 godziny, szliśmy ponad 7...
Jest tutaj kolejna szeroka polana i útulňa, jedyna w PN. Niestety, już z daleka widzimy ognisko - choć na szlaku nie spotkaliśmy nikogo, tutaj jest trochę osób. Niektórzy rozbili się w namiotach, ale w útulňej zaparkowali rowerzyści i nieźle się wycwanili - w 6 osób zajęli obiekt, w którym może się zmieścić 15! no, ale musieli do środka wstawić też rowery...
Obok znajduje się mała szopka, w której też już ktoś się rozłożył - postanawiam jednak wbić się tam na trzeciego, a reszta rozkłada namioty. Gdy wracam z bezowocnego szukania wody (źródełka są nieco oddalone, po ciemku w lesie nie umiałem ich zlokalizować), szopka się zwalnia i ostatecznie jeszcze Młody decyduje się spać ze mną.
Robimy kolację, dorzucamy do rozpalonego przez innych ogniska, ale zaczyna padać i grzmieć, więc lokalizujemy się w szopce, gdzie furorę robi śmietanówka
Zmęczeni idziemy spać po 22-giej - szopka ma takie szpary, że przez całą noc czuję na twarzy zimny wiatr
Za to rano przed 6-tą budzi mnie słońce - jest pięknie!
Ostateczna pobudka o godzinie 7-mej, robimy śniadanko grzejąc się w słoneczku.
Pakowanie, ostatnie łyki śmietanówki, gruppen foto i można ruszać.
Psychicznie szykujemy się na błądzenie i szukanie szlaku, ale ten jest dość szeroki i właściwie ciężko się zgubić (ale było jedno ciekawe skrzyżowanie z 5-cioma odbiciami bez żadnych oznaczeń ).
Schodzimy do Hrdzavej doliny, jednej z ładniejszej w okolicy.
Mijamy paśniki i zamknięte domki używane przez drwali... (wychodek był otwarty )
W rezerwacie Hrdzavá można podziwiać liczne uskoki, wodospadki, skały i inne ciekawe formacje przy Hrdzavym potoku.
Dolina się kończy, wychodzimy na polanę z widokiem na okoliczne szczyty.
przed nami wioska Muráň, która swą nazwę wzięła od zamku o tej nazwie, położonego w pobliżu (a potem i całe pasmo dostało Muráň w tytule). Prowadzi przez nie zatłoczona droga z Popradu na Brezno.
W centrum spore skupisko Cyganów przyglądające nam się z ciekawością. Do tego kilka sklepów i spelunka, a także kasztiel z 1800 roku, służący za siedzibę gminy.
Nie mamy jednak czasu na dłuższy postój, bo po chwili przyjeżdża autobus, który dowiezie nas do Tisovca i w kolejne pasmo górskie, a o tym w następnym odcinku
Galeria z Muranskiej planiny:
https://picasaweb.google.com/1103445063 ... Planina02#
Muránska planina to jeden z najmłodszych parków narodowych Słowacji - utworzono go w 1997 roku w miejscu mniej restrykcyjnej formy ochrony przyrody; jest to również jeden z najrzadziej odwiedzanych parków przez turystów, jeśli nie najrzadszym. To była niewątpliwa zachęta.
Ruszamy już w środę po południu z katowickiego cudu techniki zwanego przez niektórych dworcem - wystarczył okres przedświąteczny, aby cały obiekt całkowicie się zablokował kolejkami. Potem niemiłosiernie schłodzony i zapchany Elf z jednym, nieszczęsnym, obsranym kiblem i roszczeniowymi rowerzystami przypomina, dlaczego Koleje Śląskie powinny wozić bydło, a nie ludzi... w końcu jednak dojeżdżamy do Zwardonia, o wczesnej jak dla nas porze, bo przed 20-tą.
Przechodzimy do Serafinova i kierujemy się do spelunki pod penzionem Skalanka - jest otwarta tylko do 21, więc wcześniejszy przyjazd był słuszny. Potem przenosimy się do popularnego Cechospolu, który z kolei zamykają o 22. Faktem jest, że w słowackich wioskach jest więcej miejsc do picia niż w polskich, ale zazwyczaj też wcześniej zamykają.
Następnie wracamy się do Zwardonia, gdzie o północy mają dotrzeć dziewczyny - w centrum są otwarte drzwi jakiegoś baru. Bar otwierają oficjalnie dopiero w Święto Pracy, ale właściciel wpuszcza nas i sprzedaje piwo
Odbieramy dziewczyny, po raz trzeci przekraczamy granicę i lokujemy się w wypatrzonym przez przypadek miejscu noclegowym - zadaszeniu przy jakimś domku gospodarczym. Noc jest zimna i krótka, przynajmniej dla niektórych... Pobudka o 4.
O 4.45 mamy pociąg do Czadcy. Mogliśmy jechać późniejszym, ale zdecydowaliśmy się na ten z dwóch powodów:
1) aby usiąść w dworcowej cukierni, będącej normalną knajpą
2) zrobić zakupy, bo mimo święta Słowacy nie bawią się w hipokryzję zwaną zamykaniem dużych sklepów.
Niestety, cukiernia podjęła skandaliczną decyzję i będzie czynna dopiero od 6.30, a sklep jest czynny od 6 (to akurat wiedziałem), więc musimy trochę przeczekać w hali dworcowej, wyglądającej teraz na noclegownię bezdomnych.
Po zakupach i ciemnym Urpinerze zaczyna się maraton pociągowy - kolejne przesiadki w Żylinie, Vrutkach, Bańskiej Bystrzycy i Breznie.
Wreszcie po 12.30 wysiadamy na stacji Pohorelská Maša (nawet kasjerki w Czadcy nie wiedziały gdzie to ).
W 2011 roku w Pohoreli, której Maša jest dzielnicą, kończyłem z Eco wędrówkę po Niżnych Tatrach, tak więc nasz wyjazd jest jakby w jakiś sposób kontynuacją.
Trzeba w końcu ruszyć na szlak... najpierw asfaltem, potem przez wieś, gdzie miała być knajpa - Eco rozradowany, bo widzi ją z daleka, ale okazuje się zamknięta, na szczęście dla nas. Na szczęście, bo przed oczami mamy już ścianę płaczu - stok narciarski i szlak poprowadzony bezpośrednio pod wyciągiem.
Tak więc na dzień dobry dostajemy ostro po ryju - jest stromo, długi i w palącym słońcu. Tylko widoki na grań Niżnych Tatr nieco osładza sytuację...
Zasapani i spoceni wdrapujemy się w końcu na koniec trasy narciarskiej.
Dalej nie jest wiele lepiej - co prawda bardziej płasko, ale szlak jest zarośnięty, zawalony drzewami, a po za tym FATALNIE oznakowany. Standardem niemal jest, że na KAŻDYM skrzyżowaniu rozchodzimy się we wszystkie strony i szukamy oznaczeń.
Idzie się źle i wolno... gubiąc szlak schodzimy koło jakiegoś szałasu, potem szlak odnajdujemy na rozstajach.
Czas na przerwę, bo zwłaszcza Grześ ciężko człapie z tyłu i wyraźnie odstaje. Po posiłku i uzupełnieniu płynów zmieniamy kolor szlaku na zielony - ale jest jeszcze gorzej. Znaki są, ale nigdy tam gdzie być powinny. Co rusz brniemy w krzaki, błoto i chaszcze, bo wydaje nam się, że tam powinniśmy iść, a szlak okazuje się być zupełnie gdzie indziej...
To chyba są najgorzej oznaczone szlaki po jakich chodziłem - właściwie w takim stanie nie powinno się ich zaznaczać na mapach. Samotne osoby albo chodzące po zmroku nie mają tutaj szans - a wszak ludzie widząc mapę nastawiają się, że szlak ich poprowadzi do celu a nie w czarną dupę
W końcu, wściekli i zmęczeni docieramy do sedla Sitarovo. Na dodatek zaczyna padać, mimo, że jednocześnie świeci słońce - cudnie... Przez las ciągną się bluzgi Eco, który nie ubierał się, licząc, że deszcz zaraz przestanie padać.
Z boku spostrzegam ciekawostkę - tabliczkę z oznaczeniem terenu chronionego (jeszcze sprzed okresu PN) z czechosłowackim herbem sprzed 1990 roku.
Przed nami kolejna ściana płaczu, przynajmniej według mapy - podejście miało być fest ostre, ale na szczęście szło się przyjemniej wśród licznych skałek. Pomysł, aby wrócić się do mijanej jakiś czas temu rozwalonej szopy (na hiking.sk polecali ją na nocleg) i ambony myśliwskiej, aby przy nich przenocować, zostaje odrzucony.
Przestaje padać i wychodzimy na rozległą polanę - to Studňa na Muránskej planine, 1163 metry. Znajduje się tu domek należący do Lasów SR, zamknięty, ale ze dwie osoby przenocują na werandzie.
Jest też Ledova jama, głęboka na 30 metrów...
Eco krzyczy, że widzi ludzi - no fakt, ciężko było się ich spodziewać. To chyba właściciele jakiegoś domku położonego po sąsiedzku, też są zdziwieni naszym widokiem.
Krótka przerwa i przed nami ostatni odcinek - fragment Rudnej magistrali, długodystansowego szlaku ciągnącego się przez kilka pasm. Mija nas dwukrotnie stado saren, zaczyna robić się ciemno - w końcu po 20-tej dochodzimy na przełęcz Nižná Kľaková. Zamiast zakładanych 4:30 godziny, szliśmy ponad 7...
Jest tutaj kolejna szeroka polana i útulňa, jedyna w PN. Niestety, już z daleka widzimy ognisko - choć na szlaku nie spotkaliśmy nikogo, tutaj jest trochę osób. Niektórzy rozbili się w namiotach, ale w útulňej zaparkowali rowerzyści i nieźle się wycwanili - w 6 osób zajęli obiekt, w którym może się zmieścić 15! no, ale musieli do środka wstawić też rowery...
Obok znajduje się mała szopka, w której też już ktoś się rozłożył - postanawiam jednak wbić się tam na trzeciego, a reszta rozkłada namioty. Gdy wracam z bezowocnego szukania wody (źródełka są nieco oddalone, po ciemku w lesie nie umiałem ich zlokalizować), szopka się zwalnia i ostatecznie jeszcze Młody decyduje się spać ze mną.
Robimy kolację, dorzucamy do rozpalonego przez innych ogniska, ale zaczyna padać i grzmieć, więc lokalizujemy się w szopce, gdzie furorę robi śmietanówka
Zmęczeni idziemy spać po 22-giej - szopka ma takie szpary, że przez całą noc czuję na twarzy zimny wiatr
Za to rano przed 6-tą budzi mnie słońce - jest pięknie!
Ostateczna pobudka o godzinie 7-mej, robimy śniadanko grzejąc się w słoneczku.
Pakowanie, ostatnie łyki śmietanówki, gruppen foto i można ruszać.
Psychicznie szykujemy się na błądzenie i szukanie szlaku, ale ten jest dość szeroki i właściwie ciężko się zgubić (ale było jedno ciekawe skrzyżowanie z 5-cioma odbiciami bez żadnych oznaczeń ).
Schodzimy do Hrdzavej doliny, jednej z ładniejszej w okolicy.
Mijamy paśniki i zamknięte domki używane przez drwali... (wychodek był otwarty )
W rezerwacie Hrdzavá można podziwiać liczne uskoki, wodospadki, skały i inne ciekawe formacje przy Hrdzavym potoku.
Dolina się kończy, wychodzimy na polanę z widokiem na okoliczne szczyty.
przed nami wioska Muráň, która swą nazwę wzięła od zamku o tej nazwie, położonego w pobliżu (a potem i całe pasmo dostało Muráň w tytule). Prowadzi przez nie zatłoczona droga z Popradu na Brezno.
W centrum spore skupisko Cyganów przyglądające nam się z ciekawością. Do tego kilka sklepów i spelunka, a także kasztiel z 1800 roku, służący za siedzibę gminy.
Nie mamy jednak czasu na dłuższy postój, bo po chwili przyjeżdża autobus, który dowiezie nas do Tisovca i w kolejne pasmo górskie, a o tym w następnym odcinku
Galeria z Muranskiej planiny:
https://picasaweb.google.com/1103445063 ... Planina02#
Ostatnio zmieniony 2014-05-06, 21:45 przez Pudelek, łącznie zmieniany 2 razy.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
O żesz, Murańska Planina to jeden z moich kolejnych słowackich celów. Jeszcze nie robiłam rozeznania, ale wydawało mi się, że jest tam więcej atrakcji - np. ten zamek - masz jakieś zdjęcie?
A Veporskich jestem bardzo ciekawa, bo to były, wraz z Polaną, pierwsze góry odwiedzone przeze mnie na Słowacji. Nie żadne tam znane pasma, tylko właśnie Veporskie. A wejście pod Klenovsky Vepor to była dopiero ściana płaczu... Taka, że schodząc zgubiliśmy nawet szlak i niestety nie trafiliśmy do chatki pod szczytem. Może Wy tam byliście?
A myślałam, że jednak Sulovskie wybierzesz .
A Veporskich jestem bardzo ciekawa, bo to były, wraz z Polaną, pierwsze góry odwiedzone przeze mnie na Słowacji. Nie żadne tam znane pasma, tylko właśnie Veporskie. A wejście pod Klenovsky Vepor to była dopiero ściana płaczu... Taka, że schodząc zgubiliśmy nawet szlak i niestety nie trafiliśmy do chatki pod szczytem. Może Wy tam byliście?
A myślałam, że jednak Sulovskie wybierzesz .
Wiolcia pisze:np. ten zamek - masz jakieś zdjęcie?
ruin zamku Murań niestety nie widać z samej wioski, a że jechaliśmy do Tisovca, to nie było czasu tam pójść, bo to jednak sporo w bok. Inne miejsca ciekawe oczywiście też są, ale główną cechą, po którą tam się jeździ, to dzikość
Wiolcia pisze: A wejście pod Klenovsky Vepor to była dopiero ściana płaczu... Taka, że schodząc zgubiliśmy nawet szlak i niestety nie trafiliśmy do chatki pod szczytem. Może Wy tam byliście?
Klenovsky Vepor widzieliśmy - wyglądał bardzo "przyjaźnie" To była jedna z opcji na 3 maja, ale wybraliśmy inny szlak, mniej "ścianowo-płaczowy" Chatka będzie w następnej części
Wiolcia pisze:A myślałam, że jednak Sulovskie wybierzesz .
Sulovske planowałem na jakiś zwykły weekend, jeszcze to przede mną
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:roszczeniowymi rowerzystami
a co zrobili tym razem? bo ostatnio czesto takowych spotykam...
Pudelek pisze:Dalej nie jest wiele lepiej - co prawda bardziej płasko, ale szlak jest zarośnięty, zawalony drzewami, a po za tym FATALNIE oznakowany. Standardem niemal jest, że na KAŻDYM skrzyżowaniu rozchodzimy się we wszystkie strony i szukamy oznaczeń.
o juz mi sie ten rejon podoba!
Pudelek pisze:Czas na przerwę, bo zwłaszcza Grześ ciężko człapie z tyłu i wyraźnie odstaje.
jak zwykle pewnie mial w plecaku 15 kg napojow
Pudelek pisze:gdzie furorę robi śmietanówka
fuj- co to za swinstwo???
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:a co zrobili tym razem?
gdy pociąg był już na maksa napchany w ostatnim momencie wcisnęło się dwóch rowerzystów - babka i facet. Babka kazała mi zwolnić miejsce, bo ona musi przypiąć rower. Na moją uwagę, że sam fakt posiadania roweru nie zmusza mnie do ustąpienia jej miejsca, odpowiedziała, że "ona ma bilet na rower i kropka". No cóż, ja miałem bilet na człowieka, więc mogłem iść w zaparte, ale machnąłem ręką, bo nie chciało mi się kłócić. Potem ta rowerzystka oczywiście wcisnęła się obok swoje roweru wraz z bagażami, przez co zostało mi stać przez połowę drogi... ciągle też namawiała swojego chłopa, żeby też kogoś wywalił i przypiął, ale ten był mądrzejszy i stał... inna sprawa, że konstrukcja ELFÓW jest tak beznadziejna, że jak się przypnie dwa rowery naprzeciw siebie, to jest zablokowane przejście!
buba pisze:jak zwykle pewnie mial w plecaku 15 kg napojow
właściwie ciężko powiedzieć - w środę trochę się wypiło (choć bez przesady) i bardzo krótko spało. Potem ciągłe przesiadki przy piwie i od razu to mordercze podejście pod wyciągiem... Grzesiu wyglądał strasznie, ledwo stał na nogach, jakby kompletnie nie miał sił.
buba pisze:fuj- co to za swinstwo???
wszyscy się tak pytali, a potem nie umieli się oderwać
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:buba pisze:uot;]fuj- co to za swinstwo???
wszyscy się tak pytali, a potem nie umieli się oderwać
To moze by ci smakowal trunek ktory dostalam od znajomej- spirytus wymieszany pol na pol z mlekiem Wedlug mnie bylo to nie do wypicia i dalam w prezencie olawskim menelom.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
tak, to jest trunek na śmietanie (nie wiem czy nie i na mleku) robiony przez jedną z mleczarni z województwa opolskiego Nie jest to więc bynajmniej żadna amatorska robótka kogoś w piwnicy lub kuchni, choć z oczywistych powodów nie kupimy jej też w sklepie
Wszyscy którzy to widzieli to na początku reagowali obrzydzeniem, a potem nie można się było od nich opędzić po skosztowaniu
Wszyscy którzy to widzieli to na początku reagowali obrzydzeniem, a potem nie można się było od nich opędzić po skosztowaniu
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Bardzo fajna relacja, jak zazwyczaj wiele Twoich (cały czas mam nadzieję, że wybiorę się kiedyś w węgierską część Karpat, bo wcześniej o nich czytałem, a na jednej z Twoich relacji - na innym forum - wreszcie porządnie zobaczyłem), która z pewnością znowu mi da wiele do myślenia. Jaki następny cel na Słowacji, którą na razie traktuję, przyznaję to, odrobinę po macoszemu? Kilka tygodni temu kupiłem mapę wydawnictwa "Tatra-Plan" w skali 1:50 000 "Muranska Planina - Stolicke a Veporske Vrchy" i myślałem, że sobie ona (ale i ja) poczeka z eksploatacją. Być może - dzięki Twojej relacji - już niedługo straci swoje dziewictwo.
W takim razie Paulino, powinnaś zacząć jeździć w niemieckie Sudety Ja wcale nie żartuję!
Tzw. szlaki "samosięgubiące" to tam norma. Niby wszystko cacy, nawet co jakiś czas na polu lub łące jakiś słupek z tabliczką szlaku postawią, ale w lesie, w obrębie miejscowości, to że się w ciągu powiedzmy czterogodzinnej wędrówki z sześć razy zgubicie to niemal pewne. Lepiej więc chodzić bez szlaku, tylko z mapą, jednak sudeckie mapy niemieckiego wydawnictwa "Kompass" to słabizna (a te są chyba jako jedyne do dostania u nas), zdecydowanie odbiegające poziomem od naszych czy też czeskich. Dlatego też lepiej brać arkusze naszych i czeskich map obejmujących przygraniczne tereny dawnej Niemieckiej Republiki Demokratycznej.
A że na niemiecko-czeskim pograniczu, czyli na terenie historycznych Górnych Łużyc, znajdziesz swoje klimaty to ci gwarantuję. Nie tylko po czeskiej stronie granicy. Ja na przykład podczas swojej majówkowej wycieczki w ten rejon, wędrując 3 i 4 maja z Bischofswerdy (po łużycku to Biskupicy) na południe do czeskołużyckiej Lebendawy i stamtąd ponownie do niemieckołużyckiego Bautzen (Budziszyna), na trasie liczącej ponad 70 km nie spotkałem ani jednego turysty z plecakiem!!!! Było kilku rowerzystów, jakieś dwa lub trzy starsze małżeństwa przy jednej z wież widokowych (fakt, że do jednej z nich można było dojechać asfaltem, ale wszak w Czechach i często w Polsce to norma), trójkę młodych Niemców wypłukujących złoto już po czeskiej stronie granicy
Na trasie można natknąć się na takie hotele.
Ekskluzywne po niemieckiej stronie
Oraz szyte bardziej pod czeskich i polskich wędrowców po czeskiej
To chyba w tym czeskim przybytku nocowali poszukiwacze złota z Niemiec, jest ona bliziutko granicy czesko-niemieckiej, może więc być bazą do penetracji obydwóch części Pogórza Łużyckiego.
A na co można natknąć się w tym rejonie? Np. na takie znaki graniczne
Naprawdę fajną architekturę wiejską (głównie przysłupowe chałupy łużyckie) - ładniejsze są te po czeskiej stronie granicy
I tu jakieś moje przeźrocze z 1986 r. z sąsiedniej wioski
Takie pojazdy
Rzeźb od groma, i te też ciekawsze po czeskiej stronie granicy
Równie olbrzymia liczba skałek, głównie granitowych
I to, co mnie podczas tej mojej majówki najbardziej zaszokowało - nie w Czechach, ale właśnie w Niemczech.
Penetrując najbliższe okolice kamieniołomu przy sanatorium koło Hochwaldu, gdy szukałem śladów różnych technik obróbki kamienia, takich jak na przykład takie:
Natknąłem się przy krawędzi zalanego wodą kamieniołomu
na kilkaset płyt nagrobnych, niemieckich oczywiście, i różnych marmurowych cmentarnych barierek. Widok był szokujący. Nie były to stare przedwojenne płyty - niektóre pochodziły z lat 60. (m.in. z 1968 r.)
Gdybym coś takiego znalazł w Polsce, na przykład na Dolnym Śląsku, albo i nawet w Czechach, to bym się nie zdziwił? Ale w Niemczech? Tak potraktować swoich? Ten skład tablic nagrobnych to dla mnie jakaś zagadka.
Może pochodziły z likwidowanego cmentarza, gdy powiększano jakieś okoliczne kopalnie odkrywkowe węgla brunatnego (np. w Hirschfelde)? Może była jakaś inna przyczyna? Ale dlaczego przywieziono w takie miejsce, tuż pod czeską granicę?
A poza tym niemieckie dworce kolejowe nie są wcale takie wypieszczone - np. ten Schirgiswalde
Właśnie w tej miejscowości, w Schirgiswalde spotkałem jedynego podczas mojej wycieczki policjanta:
Pozdrawiam serdecznie
Krzysiek
buba pisze:Pudelek pisze:Dalej nie jest wiele lepiej - co prawda bardziej płasko, ale szlak jest zarośnięty, zawalony drzewami, a po za tym FATALNIE oznakowany. Standardem niemal jest, że na KAŻDYM skrzyżowaniu rozchodzimy się we wszystkie strony i szukamy oznaczeń.
o juz mi sie ten rejon podoba!
W takim razie Paulino, powinnaś zacząć jeździć w niemieckie Sudety Ja wcale nie żartuję!
Tzw. szlaki "samosięgubiące" to tam norma. Niby wszystko cacy, nawet co jakiś czas na polu lub łące jakiś słupek z tabliczką szlaku postawią, ale w lesie, w obrębie miejscowości, to że się w ciągu powiedzmy czterogodzinnej wędrówki z sześć razy zgubicie to niemal pewne. Lepiej więc chodzić bez szlaku, tylko z mapą, jednak sudeckie mapy niemieckiego wydawnictwa "Kompass" to słabizna (a te są chyba jako jedyne do dostania u nas), zdecydowanie odbiegające poziomem od naszych czy też czeskich. Dlatego też lepiej brać arkusze naszych i czeskich map obejmujących przygraniczne tereny dawnej Niemieckiej Republiki Demokratycznej.
A że na niemiecko-czeskim pograniczu, czyli na terenie historycznych Górnych Łużyc, znajdziesz swoje klimaty to ci gwarantuję. Nie tylko po czeskiej stronie granicy. Ja na przykład podczas swojej majówkowej wycieczki w ten rejon, wędrując 3 i 4 maja z Bischofswerdy (po łużycku to Biskupicy) na południe do czeskołużyckiej Lebendawy i stamtąd ponownie do niemieckołużyckiego Bautzen (Budziszyna), na trasie liczącej ponad 70 km nie spotkałem ani jednego turysty z plecakiem!!!! Było kilku rowerzystów, jakieś dwa lub trzy starsze małżeństwa przy jednej z wież widokowych (fakt, że do jednej z nich można było dojechać asfaltem, ale wszak w Czechach i często w Polsce to norma), trójkę młodych Niemców wypłukujących złoto już po czeskiej stronie granicy
Na trasie można natknąć się na takie hotele.
Ekskluzywne po niemieckiej stronie
Oraz szyte bardziej pod czeskich i polskich wędrowców po czeskiej
To chyba w tym czeskim przybytku nocowali poszukiwacze złota z Niemiec, jest ona bliziutko granicy czesko-niemieckiej, może więc być bazą do penetracji obydwóch części Pogórza Łużyckiego.
A na co można natknąć się w tym rejonie? Np. na takie znaki graniczne
Naprawdę fajną architekturę wiejską (głównie przysłupowe chałupy łużyckie) - ładniejsze są te po czeskiej stronie granicy
I tu jakieś moje przeźrocze z 1986 r. z sąsiedniej wioski
Takie pojazdy
Rzeźb od groma, i te też ciekawsze po czeskiej stronie granicy
Równie olbrzymia liczba skałek, głównie granitowych
I to, co mnie podczas tej mojej majówki najbardziej zaszokowało - nie w Czechach, ale właśnie w Niemczech.
Penetrując najbliższe okolice kamieniołomu przy sanatorium koło Hochwaldu, gdy szukałem śladów różnych technik obróbki kamienia, takich jak na przykład takie:
Natknąłem się przy krawędzi zalanego wodą kamieniołomu
na kilkaset płyt nagrobnych, niemieckich oczywiście, i różnych marmurowych cmentarnych barierek. Widok był szokujący. Nie były to stare przedwojenne płyty - niektóre pochodziły z lat 60. (m.in. z 1968 r.)
Gdybym coś takiego znalazł w Polsce, na przykład na Dolnym Śląsku, albo i nawet w Czechach, to bym się nie zdziwił? Ale w Niemczech? Tak potraktować swoich? Ten skład tablic nagrobnych to dla mnie jakaś zagadka.
Może pochodziły z likwidowanego cmentarza, gdy powiększano jakieś okoliczne kopalnie odkrywkowe węgla brunatnego (np. w Hirschfelde)? Może była jakaś inna przyczyna? Ale dlaczego przywieziono w takie miejsce, tuż pod czeską granicę?
A poza tym niemieckie dworce kolejowe nie są wcale takie wypieszczone - np. ten Schirgiswalde
Właśnie w tej miejscowości, w Schirgiswalde spotkałem jedynego podczas mojej wycieczki policjanta:
Pozdrawiam serdecznie
Krzysiek
Ponieważ ten post, który dałem wyżej, mi się powielił, a zorientowałem się o tym już po poście Buby, to moja odpowiedź wyprzedzi jej pytanie
Nie, za plecami nie miałem żadnego hotelu. Natomiast co do zakazów - gdy kupowałem na dworcu kolejowym w Bischofswerde piwo "Radeberger" (nie było ono bezalkoholowe!), zapytałem się, czy mogę je wypić na peronie. Pytanie wywołało zdziwienie sprzedawczyni. Dopiero po dwóch, może trzech sekundach zaskoczona odpowiedziała "Kein Problem". W pociągach też ludzie piją piwo - oficjalnie. Nie muszą wcześniej kupować gazet.
Nie, za plecami nie miałem żadnego hotelu. Natomiast co do zakazów - gdy kupowałem na dworcu kolejowym w Bischofswerde piwo "Radeberger" (nie było ono bezalkoholowe!), zapytałem się, czy mogę je wypić na peronie. Pytanie wywołało zdziwienie sprzedawczyni. Dopiero po dwóch, może trzech sekundach zaskoczona odpowiedziała "Kein Problem". W pociągach też ludzie piją piwo - oficjalnie. Nie muszą wcześniej kupować gazet.
Ostatnio zmieniony 2014-05-08, 11:24 przez Cisy2, łącznie zmieniany 2 razy.
Zaskakujaca ta niemiecka strona Sudetow z twojej relacji! Wyglada naprawde jak teren gdzie warto sie wybrac w trybie natychmiastowym! Naprawde tam tak jest? Czy to wybiorczo robione zdjecia, a za plecami wielkie hotele i nowe parkingi? Albo miales niewypowiedziane szczescie trafic w taki akurat rejon, a 10 km w bok jest juz zupelnie inny swiat?
Niedlugo sie okaze ze to Polska jest jednym z tych najbardziej wypicowanych, zagospodarowanych i najezonych zakazami krajow w okolicy... (To takie luzne spostrzezenie po odwiedzeniu Łotwy i Litwy, ktore tez niby sa w tej samej unii , z tymi samymi "standardami" i nakazami a wyglada tam zupelnie inaczej...)
Niedlugo sie okaze ze to Polska jest jednym z tych najbardziej wypicowanych, zagospodarowanych i najezonych zakazami krajow w okolicy... (To takie luzne spostrzezenie po odwiedzeniu Łotwy i Litwy, ktore tez niby sa w tej samej unii , z tymi samymi "standardami" i nakazami a wyglada tam zupelnie inaczej...)
Ostatnio zmieniony 2014-05-08, 11:19 przez buba, łącznie zmieniany 2 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:Pudel wez to na Podlasie! nie obiecuje ze zaraz nie wypluje ale ciekawosc mnie zzera!
niestety, dostanie tego jest bardzo ciężkie - na tą jedną flaszkę czekałem ze dwa miesiące...
co do pogranicza czesko-niemieckiego - też już od jakiegoś czasu łazi mi po głowie, żałuję, że kiedyś nie udało mi się z Eco tam wybrać. Liczba turystów, a właściwie mijanych osób, była na poziomie widzianych przez nas na Słowacji a i ciekawych miejsc i sytuacji od groma
PS>tylko post się dwa razy wkleił
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 44 gości