Lipiec nad bałkańskimi jeziorami
Właściciel mówi po angielsku, jest uprzejmy, wita się podaniem ręki, lecz tylko ze mną - w stosunku do Teresy zachował rezerwę. Wiadomo - kobieta i to obca
Jeszcze bys uznał, że ci kobiete podrywa. Nie ma co ryzykowac!
I rozgrzanym tarasem z widokiem na rozsypujące się sąsiednie domostwo. Wszystko to za około 80 złotych
Ostatnie zdanie by mnie przekonało - cieple miejsce z ładnym widokiem!
Zresztą Boszniacy to akurat naród podchodzący do zapisów Koranu bardzo liberalnie. Z kolei panowie zdają się głównie zajmować ważną czynnością siedzenia przy stolikach, picia kawy z wodą i prowadzenia niekończących się dyskusji.
Ale panowie sie stosowali i tylko kawe pili?
Czasem na murach można przeczytać hasła polityczne. Boszniacy od dawna domagają się autonomii dla Sandżaku, ale Serbowie nie są skorzy do jej przyznania. Na szczęście dla władz nie było do tej pory prób oderwania się regionu ani żadnych wystąpień zbrojnych - w końcu muzułmańscy Słowianie to nie Albańczycy.
A w czasie tej wojny z lat 90 tych byly jakies checi czy proby przylaczenia tego regionu do Bośni?
Sklepy oferują stroje na każdą okazję - kobiety mogą się tak odziać na ślub albo inną ważną uroczystość. Albo zagrać w filmie historycznym.
Teresa sie nie skusiła?
Nie ma to jak rzetelne dziennikarstwo.
To cos juz chyba od dłuższego czasu nie istnieje...
Nawet Putin tu nie pomoże, choć sugerowano (raczej na wyrost), iż to on znowu mieszał w bałkańskim kotle.
Putin to ostatnio jest mało skłonny do pomagania swoim sprzymierzencom co widac dokladnie na przykladzie Armenii... Wiec chyba dla Serbii raczej to tez nie jest dobry moment, zeby zaczynać jakąś drake... Acz polityką nie zawsze rządzi logika albo my widzimy tylko jakąś fasadę...
Profesjonalna myjnia samochodowa. Żadna prowizorka, pobierano opłaty za użycie.
Jak jestem przeciwna myciu samochodow - to tutaj moze bym sie skusila?
Dodam, że około kilometra od odciętej głowy znalazłem inny fragment nieszczęsnej krowy - kopyto.
Moze to był jakis szlak do gry w podchody? Kto skompletuje cała krowę - wygrywa!
Gdy na moment robi się szerzej to staję, aby rozprostować kości. Widoki i tak są tu piękne, jeżeli przymknie się oczy na gruz i niekończące się wysypisko.
A czemu remonty drogi sa zwiazane z gruzowiskiem i wysypiskiem smieci?
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:Jeszcze bys uznał, że ci kobiete podrywa. Nie ma co ryzykowac!
muzułmanie nie mają o niej szans
buba pisze:Ale panowie sie stosowali i tylko kawe pili?
raczej tak, bo w tych kawiarniach nie było zazwyczaj alkoholu. Piwa serwowano przy kilku ulicach i tam już klientela była głównie młodsza
buba pisze:A w czasie tej wojny z lat 90 tych byly jakies checi czy proby przylaczenia tego regionu do Bośni?
nie słyszałem o tym. Zresztą w Bośni i tak sąsiadowaliby z terenami zamieszkałymi głównie przez Serbów
buba pisze:Teresa sie nie skusiła?
chyba na bal przebierańców
buba pisze:Putin to ostatnio jest mało skłonny do pomagania swoim sprzymierzencom co widac dokladnie na przykladzie Armenii... Wiec chyba dla Serbii raczej to tez nie jest dobry moment, zeby zaczynać jakąś drake... Acz polityką nie zawsze rządzi logika albo my widzimy tylko jakąś fasadę...
pytanie, czy wszyscy sprzemierzeńcy o tym wiedzą? Ale nawet z poparciem Putina Serbia nie byłaby w stanie tu za wiele zdziałać, biorąc pod uwagę stan ich sił zbrojnych i możliwości polityczne
buba pisze:A czemu remonty drogi sa zwiazane z gruzowiskiem i wysypiskiem smieci?
gruzowisko powstało, bo tam rozbierali zbocza, aby poszerzyć drogę. Ludność pewnie wykorzystała sytuację i do gruzu zaczęli wywozić swoje śmieci, więc wygląda to tak, jakby jechali przez niekończące się śmietnisko
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Ludność pewnie wykorzystała sytuację i do gruzu zaczęli wywozić swoje śmieci, więc wygląda to tak, jakby jechali przez niekończące się śmietnisko
I z tego co piszesz to nie lodowki i opony tam wywalali, ale rzeczy psujące sie... Jeszcze latem na słoncu... Bleeee To musialo walić jak w Albanii..
Zawsze powtarzam - remont to zło!
Ostatnio zmieniony 2022-09-23, 21:45 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Pudelek pisze:Smrodu nie czułem, bo okna były zamknięte
Aaaaa...taka sytuacja.. Bo my zazwyczaj latem zamykamy szyby tylko w czasie deszczu wiec odbieramy swiat zewnetrzny podobnie jak z perspektywy pieszej wedrowki - wiec podświadomie juz czułam ten smród gryzący w oczy
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Ja przy takich temperaturach nie daję rady. Jeśli termometr pokazuje powyżej 35, to ja się potwornie męczę, więc w aucie włączym klimę. Oczywiście nie na 17-18, ale schładzamy wnętrze do temperatury, przy której można żyć. Zatem w takim upale nie grozi nam atak smrodu, chyba, że stoi się długo w jednym miejscu
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Wśród europejskich stolic Podgorica ma jedną z najgorszych opinii. "Nudna", "beznadziejna", "nic tam nie ma", "szkoda czasu", "wysiąść z samolotu i zaraz spadać". Do tej pory kilkukrotnie przez nią przejeżdżałem i, faktycznie, w centrum nie bardzo było na czym oko zawiesić. Postanowiłem jednak dać jej szansę i jadąc na południe zarezerwowałem sobie jeden nocleg w stolicy Czarnogóry.
Dzisiejszy wygląd miasta to efekt II wojny światowej - lotnictwo alianckie bombardowało ją ponad osiemdziesiąt razy i to na prośbę komunistycznych partyzantów (jugosłowiański rząd na uchodźstwie był temu przeciwny). Celem były oddziały niemieckie, ale ginęli głównie cywile, a zabudowa została w większości zrównana z ziemią. Trudno sobie wyobrazić, aby Armia Krajowa namawiała sojuszników, żeby zniszczyli z powietrza Warszawę, bo zbierają się w niej jednostki Wehrmachtu. Tito nie miał takich oporów. Chichot historii sprawił, że w 1946 roku Podgoricę przemianowano na Titograd na cześć Josipa. Dzielny partyzant, za którego życzenia zapłacili życiem zwykli Czarnogórcy, postanowił ją odbudować i słowa dotrzymał - powstało całkowicie nowe miasto o jugosłowiańskiej stylistyce. Najnowszy wiek dołożył budynki ze szkła, które średnio się z resztą komponują.
Jednak historia osady jest znacznie starsza - już w starożytności istniało tu rzymskie miasto Doclea, którego ruiny można oglądać na obrzeżach stolicy. Po przybyciu Słowian powstała kolejna miejscowość - Ribnica, a w XIV wieku w dokumentach po raz pierwszy pojawia się Podgorica (pod Goricą, czyli pod górką). Przez pewien czas była częścią średniowiecznej monarchii serbskiej, następnie na kilka wieków znalazła się pod panowaniem tureckim. Osmanowie sprowadzili tu muzułmańskich kolonistów i zmienili jej charakter na typowo orientalny. W 1878 roku europejskie mocarstwa zabrały ją Turkom i włączyły do niepodległej Czarnogóry; choć była ona najludniejszym miastem, to stolicą państwa pozostała Cetynia. Rolę stolicy otrzymała dopiero jako Titograd. Oprócz budowy osiedli mieszkaniowych komuniści postawili w okolicy kilka wielkich zakładów przemysłowych, a jednocześnie uznawana była za jedno z najbardziej zielonych miast Jugosławii.
Nasz "apartament" (celowo piszę w cudzysłowie) położony jest w dzielnicy domów jednorodzinnych na północ od centrum, wśród niezbyt szerokich uliczek. Ledwo wyszliśmy z auta, a czujemy się jak w piekarniku. O ile dotychczas temperatura miała trzydzieści kilka stopni, to teraz dobiła do czterdziestu - potęguje ją zwarta zabudowa i położenie na płaskim terenie pomiędzy wzgórzami.
Do centrum prowadzi ulica Serdara Jola Piletića - to typowa dla Podgoricy aleja z dwoma pasami ruchu oddzielona wąskim skrawkiem zieleni, zdominowana przez nowszą zabudowę.
Mijane ściany okraszono licznymi graffiti. Dominują te o tematyce sportowej, ale nie dotyczą tylko prostych haseł klubowych. Na tym upamiętniono niejakiego Marko Lazarevića, młodego kibica FK Budućnost, najsłynniejszego klubu piłkarskiego stolicy i całego kraju. Kilka lat temu zginął w dramatycznym wypadku samochodowym - po uderzeniu w inne auto spadł do wąwozu.
Są też hasła polityczne. Zastanawiałem się, o co chodzi w tym przypadku. Ponoć takie napisy wyrażają tęsknotę za Jugosławią, ale... ze stolicą w Sarajewie. Czyli za wielkim, zjednoczonym państwem, lecz wolnym od nacjonalizmów, gdzie wszyscy żyliby wspólnie w jednym domu. Niepoprawni marzyciele.
Przez Podgoricę płynie Morača, uchodząca do Jeziora Szkoderskiego. Podchodzimy na skarpę, aby popatrzeć na szaro-niebieską rzekę. Woda wydaje się czysta, na kamieniach opalają się ludzie, wiele osób zażywa też kąpieli.
Brzegi spinają liczne mosty i kładki. Najważniejszy z nich to biały Most Millenium (Most Milenijum), jeden z symboli miasta, otwarty w 2005 roku.
Kilka lat młodszy jest Moskovski most. Patron dzisiaj mało sympatyczny, ale nie spodziewałbym się jego zmiany, bo Czarnogórcy to nadal jest z bardziej prorosyjskich narodów w Europie.
Jak Moskwa, to i pomnik Władimira Wysockiego. Akurat w przypadku takiej kultury rosyjskiej jestem daleki od ogłaszania jej bojkotu.
Na jakiś czas opuszczamy rzekę i kierujemy się na zachód w dzielnicę Novi Grad. Znajdziemy tam największą świątynię stolicy - Sobór Zmartwychwstania Pańskiego. To centralne miejsce kultu metropolii Czarnogóry i Przymorza, wchodzącej w skład Serbskiego Kościoła Prawosławnego.
Rzecz jasna budynek jest nowy, ale nawiązuje do przedwojennych planów kościelnych. Architektonicznie obiekt jest interesujący, bo przypomina jakby zlepek różnych elementów wsadzonych do jednej konstrukcji.
Wnętrza cieszą oko - prawosławne świątynie, nawet jeśli są świeże, to wyzwalają ducha przeszłości.
Obok soboru stoi inna niewielka cerkiewka, natomiast dodam, że najstarszą świątynią Podgoricy jest średniowieczna cerkiew świętego Jerzego, ale akurat ją remontowali, więc nawet tam nie podchodziliśmy.
O ile sam sobór robi dobre wrażenie, o tyle jego otoczenie już nie - to częściowo wielkie parkowisko, a częściowo pusty plac, na którym wiatr przesuwa szuter. Betonowa pustynia, otoczona blokami i nielicznymi lokalami, cichymi jeszcze o tej porze dnia.
Przecinając kolejne skrzyżowania zahaczamy o parki, które dają przyjemny cień w skwarze popołudnia. Praktycznie w każdym postawiono jakiś pomnik.
Jednym z większych zielonych obszarów jest Park Petrovića. Jego nazwa wskazuje, co możemy w nim zastać - dawną zimową rezydencję Mikołaja I Petrowića-Niegosza (Nikola I Petrovića-Njegoša). Główny pałac królewski znajdował się w Cetyni, stolicy Czarnogóry aż do czasu komunizmu.
Pałac został uszkodzony podczas bombardowań NATO w 1999 roku - trzeba przyznać, że alianccy lotnicy mieli poważne problemy z wyborem właściwych celów. Obecnie na parterze mieści się galeria sztuki, natomiast piętro zajmuje fundacja księcia Mikołaja (Nikola), prawnuka jedynego króla Czarnogóry. Rząd przyznał głowie rodziny Petrović apanaże na działalność kulturalną i polityczną, zwrócił część dawnego majątku oraz wypłacił odszkodowanie za resztę. Być może czuł wstyd za to, co zrobili czarnogórscy politycy ponad sto lat temu, kiedy postanowili Mikołaja I zdetronizować (przebywał wtedy na emigracji, po tym jak wojska austro-węgierskie zajęły kraj) i połączyć się z Serbią w jedno państwo.
W parku zachowało się jeszcze kilka innych obiektów z końca XIX wieku, m.in. niewielka cerkiew.
Na sąsiedniej ulicy klimat nagle się zmienia: wysoki płot zabezpieczony dodatkowo zieloną tapetą, budka policyjna (pusta) oraz zakazy fotografowania. Ani chyba - jakiś obiekt strategiczny! I rzeczywiście, ambasada amerykańska (której część stanowi stara królewska willa). Nosiciele demokracji na świecie są tak kochani, że wszędzie muszą się maksymalnie odgrodzić.
Ironią ironią, lecz obawy przed ludźmi z zewnątrz mają uzasadnione - np. w 2018 roku Dalibor Jauković, Serb, weteran armii jugosłowiańskiej z walk w Kosowie, zaatakował ambasadę granatem, po czym wysadził się w powietrze. Powodem był protest przeciwko wstąpieniu Czarnogóry do NATO. Pomijając motywy można się zastanawiać nad stanem umysłowym tego osobnika - nie dość, że ów atak nastąpił w momencie, gdy Czarnogóra w skład Sojuszu już weszła, to jeszcze wybrał sobie ciekawą porę, a mianowicie środek nocy, gdy w ambasadzie nikogo nie było.
W pobliżu przedstawicielstwa USA pojawia się kilka ciekawych obiektów jugosłowiańskiego modernizmu. Fani tego stylu architektonicznego mogą w Podgoricy nacieszyć oczy. Inni zapewne tylko wzruszą ramionami i przejdą dalej.
Na zdjęciach widzimy kolejno:
* szkołę średnią,
* halę w centrum sportowym Morača,
* (prawdopodobnie) budynek administracyjny.
W okolicy sporo jest gmachów rządowych. Na fasadach wywieszono ogromne flagi narodowe, tak aby nikt nie miał wątpliwości, w jakim kraju się znajduje. Potrafię to zrozumieć - nawet w stolicy Czarnogórcy stanowią jedynie sześćdziesiąt procent mieszkańców, a jeśli chodzi o deklarowany język, to "czarnogórski" podało mniej niż połowa. Referendum niepodległościowe sprzed kilkunastu lat ledwo przekroczyło wymagany próg i bez pomocy mniejszości etnicznych opcja samodzielności prawdopodobnie by przegrała.
Znowu park. I skromny pomnik Josipa Broz Tito. Tego, na którego żądanie alianci zrównali miasto z ziemią i który potem łaskawie kazał je odbudować. Nazwę Titograd usunięto dopiero w 1992 roku, ale jeszcze niedawno widziałem w Serbii znaki kierujące do takiej miejscowości.
Wróciliśmy nad rzekę. Pod nami mamy plażę i pozostałości starych konstrukcji. W oddali ciemnieją otaczające stolicę góry.
Stary most na Ribnicy (Stari most na Ribnici), czasem też nazywany mostem Adži-paši (Adži-pašin most), pochodzi z XVIII wieku, choć niektórzy twierdzą, że Turcy jedynie wyremontowali przeprawę z okresu rzymskiego. W każdym razie niewątpliwie jest to zabytek, a Ribnica akurat wyschła.
Długą metrykę ma także Depedogen, czyli osmańska twierdza z 15. stulecia; w tym przypadku również są podejrzenia, że jednak istniała już wcześniej. Zostało z niej niewiele, gdyż w 1878 roku zniszczył ją wybuch składowanej w środku amunicji.
Czytając o Podgoricy często można się dowiedzieć, iż nie posiada ona starówki. To nieprawda, jak najbardziej istnieje Stara Varoš. Niestety, również i ona poniosła straty w czasie II wojny światowej, jednak przetrwały wąskie uliczki i całkiem sporo niskiej zabudowy wzniesionej z kamienia z czasów rządów tureckich. Nie są to może piękne zabytki, lecz ta dzielnica zdecydowanie różni się od pozostałych.
Tabliczki z nazwami ulic posiadają jeszcze zapisy w cyrylicy. Nie będę tu wnikał, czy czarnogórski to rzeczywiście osobny język czy tylko odmiana serbsko-chorwackiego, skoro sami naukowcy toczą na ten temat nieustanne dyskusje, lecz od czasu proklamowania niepodległości w przestrzeni publicznej dominuje alfabet łaciński, natomiast cyrylica powoli znika, trzymając się mocno jedynie w strefie religijnej i... kibicowskiej.
Na starówce są ślady wielokulturowej przeszłości i teraźniejszości Podgoricy, bowiem uchowały się na niej dwa meczety. Muzułmanów mieszka w stolicy kilkanaście tysięcy, co daje około dziesięciu procent populacji. Wyznawcy Allaha nie stanowią jedności etnicznej, gdyż są wśród nich i Boszniacy, i Albańczycy, i "muzułmanie z narodowości". Z kolei wśród miejscowych katolików najwięcej jest Albańczyków.
Pierwszy meczet to Starodoganjska džamija. Powstał w XV wieku, ale widać, że go później przekształcano. Pod płotem siedzi rozebrany chłop i chłodzi się wodą z kraniku.
Drugi obiekt z minaretem (jak przeczytałem - wyłączony z kultu), Osmanagića džamija, wzniesiono w wieku XVIII i odbudowano ze zniszczeń wojennych dopiero w latach 90. ubiegłego stulecia.
Na obrzeżach Starego Miasta zlokalizowano prawdopodobnie najsłynniejszy zabytek Podgoricy, a mianowicie wieżę zegarową (Sat kula) z 1667 roku. Ponieważ miał szczęście unikać wszelkich bomb oraz nie wystraszył się trzęsień ziemi, więc czasem autorzy różnych opracowań sugerują, że to wręcz jedyny prawdziwy relikt z poprzednich epok, co jest oczywiście bzdurą. Takie wieże zegarowe Turcy stawiali w niemal każdym większym mieście.
Zapewne co najmniej setkę wiosen ma także sąsiednie Muzeum Historii Naturalnej. Jego wygląd od razu kojarzy się mi się z Adriatykiem.
No dobrze, większość interesujących mnie punktów została obejrzana. Wypadałoby coś zjeść, a akurat niedaleko wieży działa polecana w internecie restauracja Pod Volat. Zaglądamy. Ludzi sporo, lecz są wolne stoliki. Niestety, na zewnątrz, więc musimy wdychać wszechobecny dym papierosowy. Kelnerzy uwijają się aż miło, pośród drzew przechadza się kilka kotów, a spod ściany słyszę język węgierski - to jedyni cudzoziemcy spotkani w czasie wizyty w Podgoricy. Na zadeptanie przez obcokrajowców nie ma co liczyć.
Na stole ląduje zupa rybna, a w moim przypadku sarma; danie to pochodzi - co za niespodzianka! - z kuchni tureckiej i przypomina gołąbki. Trochę mi nie pasowały do tego kartofle, a frytki to już w ogóle niepotrzebnie domawiałem, bo najadłem się jak dziki gołąb!
Nastał wieczór, lecz bynajmniej nie zrobiło się chłodniej. Wieża zegarowa jest lekko podświetlona.
W przejściu powrotnym przez starówkę towarzyszą nam psy. Nie wyglądają na zapuszczone, choć na pewno przynajmniej część nie posiada właściciela. Czasem w bramie trafi się kot i wymownie zamiauczy na mój widok.
Pomnik konny wspominanego już Mikołaja I. Postać to była nietuzinkowa. Tron objął jako nastolatek w 1860 i szybko rozpoczął reformy w swoim niewielkim kraju. Od czasu do czasu zajmował się także poezją. Pod jego berłem Czarnogóra uzyskała oficjalną niepodległość od Osmanów i znacznie powiększyła swoje terytorium. W 1910 roku koronował się na króla - jak się później okazało, jedynego. Ściśle związał się z Serbią (król Serbii był jego zięciem), przez co w czasie Wielkiej Wojny wspomógł go w walkach z Austro-Węgrami. Skończyło się to zajęciem kraju przez wojska Habsburgów i emigracją.
Pod koniec 1918 roku tzw. Wielkie Zgromadzenie Serbów w Czarnogórze podjęło decyzję o włączeniu dotychczasowego niezależnego państwa w granice monarchii serbskiej. Sam ten pomysł nie był zupełnym zaskoczeniem, bo plany połączenia dwóch krajów w jedno trwały od dekad. Czarnogórcy dość powszechnie uznawali się za członków narodu serbskiego. Wiedział to także Mikołaj I, który snuł plany wielkiego serbskiego państwa, ale... pod swoim panowaniem. Nie wiem, jak on to sobie wyobrażał. Propozycje połączenia były dwojakie: albo całkowita aneksja Montenegro albo konfederacja równoważnych podmiotów. Po zakończeniu działań wojennych to rząd serbski powołał komitet do spraw zjednoczenia, w którym znaleźli się sami zwolennicy aneksji. W ten sposób zniesiono dotychczasowy czarnogórski parlament, a wybory nowych posłów odbyły się w towarzystwie serbskich żołnierzy. Nie trudno się domyślać wyników, zwłaszcza, że Serbowie majstrowali przy ordynacji wyborczej, a przeciwnikom aneksji nie pozwolili wrócić do kraju. Krótko pisząc: był to zwyczajny zamach stanu, poparty przez bagnety obcego wojska. Z demokracją niewiele miał wspólnego, choć to pod pretekstem zdrady demokracji zdetronizowano Mikołaja I. Zgromadzenie podjęło decyzję o natychmiastowej likwidacji czarnogórskiej niezależności, co z dzisiejszego punktu widzenia może wydawać się dziwne - teraz to wszystkie regiony i prowincje chcą jej jak najwięcej.
Przeciwnicy takiego rozwiązania wywołali powstanie zakończone klęską, lecz sporadyczne działania partyzanckie toczyły się jeszcze przez dekadę. W czasie II wojny światowej niektórzy "zieloni" (bo tak nazywano zwolenników obalonej dynastii) związali się z faszystowskimi Włochami, aby to przy ich pomocy odbudować Czarnogórę, ale skończyło się to dla nich tragicznie. Dopiero w 1989 sprowadzono zwłoki Mikołaja z Włoch i pochowano w Cetyni, a w kraju zaczęto stawiać mu pomniki.
Po tej krótkiej dygresji historycznej pora ruszać w kierunku miejsca noclegowego. Jak już pisałem - pomimo zachodu słońca wcale nie zrobiło się chłodniej, wieje silny, bardzo ciepły wiatr. Ulicami przemykają dziesiątki samochodów, przechodniów coraz mniej, bo oddalamy się od centrum.
Czasem wystarczy przejść kilkaset metrów od budynków rządowych, miejskich czy ważnych szkół i naszym oczom ukaże się obrazek bynajmniej nie przypominający metropolii: małe sklepiki na przedmieściach.
Most Millenium jarzy się w ciemnościach.
W dzielnicy Momišići, w której śpimy, panuje cisza - słychać tylko podmuchy wiatru oraz hałasy jednego nawiedzonego psa. Nasz "apartament" okazał się klitką na parterze, właściwie bez normalnego okna, więc światło dzienne wpadało jedynie przez otwarte drzwi. W łazience, jak zwykle na Bałkanach, jako prysznic funkcjonowała cała przestrzeń kibla, brak zasłonki, więc wszystko pływa, a szmaty czy czegoś innego do wycierania brak. Na pocieszenie mogliśmy napełnić sobie butelki wodą z kranu - jak zapewnił właściciel "jest bardzo dobra, cała Podgorica ją pije". I miał rację. Z drugiej strony nie ma co wymagać cudów od tranzytowego noclegu za sto złotych - wyspać się człowiek wyspał, a do centrum nie było tak daleko.
Rano podjeżdżam na chwilkę na Novą Varoš - obecną główną dzielnicę stolicy. To w niej koncentruje się większość najważniejszych obiektów miasta i państwa. Bardzo ciężko tam zaparkować, więc staję na chwilę nie do końca legalnie na Trgu Nezavisnosti, centralnym placu. W przeszłości nazywał się Trg Republike, a jeszcze wcześniej Trg Ivana Milutinovića, od nazwiska komunistycznego polityka. W każdym razie to serce miasta. Po bokach stoi m.in. Biblioteka Narodowa, urząd miejski, kilka ministerstw...
O ile środek placu to tradycyjna betonoza, o tyle na pierzejach zachowało się sporo zieleni.
Wyjeżdżając z miasta zatrzymuję się w centrum handlowym na większe zakupy (w Czarnogórze spędzamy tylko jedną noc). W dziale piwnym znajduję jedynego przedstawiciela polskiego przemysłu spożywczego: zrównoważone w charakterze.
No dobrze, ale na koniec trzeba zadać sobie pytanie, czy Podgorica wykorzystała szansę jaką jej dałem? Czy warto było spędzić w niej kilkanaście godzin? Odpowiem: tak. Przyjeżdżać do niej specjalnie z odległej okolicy raczej nie ma większego sensu, ale jeśli chcemy przenocować gdzieś w drodze i przyjemnie spędzić czas w praktycznie nieturystycznej miejscowości, to stolica Czarnogóry będzie dobrym pomysłem. Miasto jest w miarę czyste, niezatłoczone (zwłaszcza podczas upałów), niezbyt hałaśliwe. Ładne położenie nad Moračą i możliwość chodzenia po ulicach, które niemal wszyscy uznali za niegodne odwiedzin - to już jest coś.
A czy to rzeczywiście jest najnudniejsza stolica Europy? W tym przypadku werdyktu nie wydam, ponieważ ja się podczas wizyty bynajmniej nie nudziłem.
Dzisiejszy wygląd miasta to efekt II wojny światowej - lotnictwo alianckie bombardowało ją ponad osiemdziesiąt razy i to na prośbę komunistycznych partyzantów (jugosłowiański rząd na uchodźstwie był temu przeciwny). Celem były oddziały niemieckie, ale ginęli głównie cywile, a zabudowa została w większości zrównana z ziemią. Trudno sobie wyobrazić, aby Armia Krajowa namawiała sojuszników, żeby zniszczyli z powietrza Warszawę, bo zbierają się w niej jednostki Wehrmachtu. Tito nie miał takich oporów. Chichot historii sprawił, że w 1946 roku Podgoricę przemianowano na Titograd na cześć Josipa. Dzielny partyzant, za którego życzenia zapłacili życiem zwykli Czarnogórcy, postanowił ją odbudować i słowa dotrzymał - powstało całkowicie nowe miasto o jugosłowiańskiej stylistyce. Najnowszy wiek dołożył budynki ze szkła, które średnio się z resztą komponują.
Jednak historia osady jest znacznie starsza - już w starożytności istniało tu rzymskie miasto Doclea, którego ruiny można oglądać na obrzeżach stolicy. Po przybyciu Słowian powstała kolejna miejscowość - Ribnica, a w XIV wieku w dokumentach po raz pierwszy pojawia się Podgorica (pod Goricą, czyli pod górką). Przez pewien czas była częścią średniowiecznej monarchii serbskiej, następnie na kilka wieków znalazła się pod panowaniem tureckim. Osmanowie sprowadzili tu muzułmańskich kolonistów i zmienili jej charakter na typowo orientalny. W 1878 roku europejskie mocarstwa zabrały ją Turkom i włączyły do niepodległej Czarnogóry; choć była ona najludniejszym miastem, to stolicą państwa pozostała Cetynia. Rolę stolicy otrzymała dopiero jako Titograd. Oprócz budowy osiedli mieszkaniowych komuniści postawili w okolicy kilka wielkich zakładów przemysłowych, a jednocześnie uznawana była za jedno z najbardziej zielonych miast Jugosławii.
Nasz "apartament" (celowo piszę w cudzysłowie) położony jest w dzielnicy domów jednorodzinnych na północ od centrum, wśród niezbyt szerokich uliczek. Ledwo wyszliśmy z auta, a czujemy się jak w piekarniku. O ile dotychczas temperatura miała trzydzieści kilka stopni, to teraz dobiła do czterdziestu - potęguje ją zwarta zabudowa i położenie na płaskim terenie pomiędzy wzgórzami.
Do centrum prowadzi ulica Serdara Jola Piletića - to typowa dla Podgoricy aleja z dwoma pasami ruchu oddzielona wąskim skrawkiem zieleni, zdominowana przez nowszą zabudowę.
Mijane ściany okraszono licznymi graffiti. Dominują te o tematyce sportowej, ale nie dotyczą tylko prostych haseł klubowych. Na tym upamiętniono niejakiego Marko Lazarevića, młodego kibica FK Budućnost, najsłynniejszego klubu piłkarskiego stolicy i całego kraju. Kilka lat temu zginął w dramatycznym wypadku samochodowym - po uderzeniu w inne auto spadł do wąwozu.
Są też hasła polityczne. Zastanawiałem się, o co chodzi w tym przypadku. Ponoć takie napisy wyrażają tęsknotę za Jugosławią, ale... ze stolicą w Sarajewie. Czyli za wielkim, zjednoczonym państwem, lecz wolnym od nacjonalizmów, gdzie wszyscy żyliby wspólnie w jednym domu. Niepoprawni marzyciele.
Przez Podgoricę płynie Morača, uchodząca do Jeziora Szkoderskiego. Podchodzimy na skarpę, aby popatrzeć na szaro-niebieską rzekę. Woda wydaje się czysta, na kamieniach opalają się ludzie, wiele osób zażywa też kąpieli.
Brzegi spinają liczne mosty i kładki. Najważniejszy z nich to biały Most Millenium (Most Milenijum), jeden z symboli miasta, otwarty w 2005 roku.
Kilka lat młodszy jest Moskovski most. Patron dzisiaj mało sympatyczny, ale nie spodziewałbym się jego zmiany, bo Czarnogórcy to nadal jest z bardziej prorosyjskich narodów w Europie.
Jak Moskwa, to i pomnik Władimira Wysockiego. Akurat w przypadku takiej kultury rosyjskiej jestem daleki od ogłaszania jej bojkotu.
Na jakiś czas opuszczamy rzekę i kierujemy się na zachód w dzielnicę Novi Grad. Znajdziemy tam największą świątynię stolicy - Sobór Zmartwychwstania Pańskiego. To centralne miejsce kultu metropolii Czarnogóry i Przymorza, wchodzącej w skład Serbskiego Kościoła Prawosławnego.
Rzecz jasna budynek jest nowy, ale nawiązuje do przedwojennych planów kościelnych. Architektonicznie obiekt jest interesujący, bo przypomina jakby zlepek różnych elementów wsadzonych do jednej konstrukcji.
Wnętrza cieszą oko - prawosławne świątynie, nawet jeśli są świeże, to wyzwalają ducha przeszłości.
Obok soboru stoi inna niewielka cerkiewka, natomiast dodam, że najstarszą świątynią Podgoricy jest średniowieczna cerkiew świętego Jerzego, ale akurat ją remontowali, więc nawet tam nie podchodziliśmy.
O ile sam sobór robi dobre wrażenie, o tyle jego otoczenie już nie - to częściowo wielkie parkowisko, a częściowo pusty plac, na którym wiatr przesuwa szuter. Betonowa pustynia, otoczona blokami i nielicznymi lokalami, cichymi jeszcze o tej porze dnia.
Przecinając kolejne skrzyżowania zahaczamy o parki, które dają przyjemny cień w skwarze popołudnia. Praktycznie w każdym postawiono jakiś pomnik.
Jednym z większych zielonych obszarów jest Park Petrovića. Jego nazwa wskazuje, co możemy w nim zastać - dawną zimową rezydencję Mikołaja I Petrowića-Niegosza (Nikola I Petrovića-Njegoša). Główny pałac królewski znajdował się w Cetyni, stolicy Czarnogóry aż do czasu komunizmu.
Pałac został uszkodzony podczas bombardowań NATO w 1999 roku - trzeba przyznać, że alianccy lotnicy mieli poważne problemy z wyborem właściwych celów. Obecnie na parterze mieści się galeria sztuki, natomiast piętro zajmuje fundacja księcia Mikołaja (Nikola), prawnuka jedynego króla Czarnogóry. Rząd przyznał głowie rodziny Petrović apanaże na działalność kulturalną i polityczną, zwrócił część dawnego majątku oraz wypłacił odszkodowanie za resztę. Być może czuł wstyd za to, co zrobili czarnogórscy politycy ponad sto lat temu, kiedy postanowili Mikołaja I zdetronizować (przebywał wtedy na emigracji, po tym jak wojska austro-węgierskie zajęły kraj) i połączyć się z Serbią w jedno państwo.
W parku zachowało się jeszcze kilka innych obiektów z końca XIX wieku, m.in. niewielka cerkiew.
Na sąsiedniej ulicy klimat nagle się zmienia: wysoki płot zabezpieczony dodatkowo zieloną tapetą, budka policyjna (pusta) oraz zakazy fotografowania. Ani chyba - jakiś obiekt strategiczny! I rzeczywiście, ambasada amerykańska (której część stanowi stara królewska willa). Nosiciele demokracji na świecie są tak kochani, że wszędzie muszą się maksymalnie odgrodzić.
Ironią ironią, lecz obawy przed ludźmi z zewnątrz mają uzasadnione - np. w 2018 roku Dalibor Jauković, Serb, weteran armii jugosłowiańskiej z walk w Kosowie, zaatakował ambasadę granatem, po czym wysadził się w powietrze. Powodem był protest przeciwko wstąpieniu Czarnogóry do NATO. Pomijając motywy można się zastanawiać nad stanem umysłowym tego osobnika - nie dość, że ów atak nastąpił w momencie, gdy Czarnogóra w skład Sojuszu już weszła, to jeszcze wybrał sobie ciekawą porę, a mianowicie środek nocy, gdy w ambasadzie nikogo nie było.
W pobliżu przedstawicielstwa USA pojawia się kilka ciekawych obiektów jugosłowiańskiego modernizmu. Fani tego stylu architektonicznego mogą w Podgoricy nacieszyć oczy. Inni zapewne tylko wzruszą ramionami i przejdą dalej.
Na zdjęciach widzimy kolejno:
* szkołę średnią,
* halę w centrum sportowym Morača,
* (prawdopodobnie) budynek administracyjny.
W okolicy sporo jest gmachów rządowych. Na fasadach wywieszono ogromne flagi narodowe, tak aby nikt nie miał wątpliwości, w jakim kraju się znajduje. Potrafię to zrozumieć - nawet w stolicy Czarnogórcy stanowią jedynie sześćdziesiąt procent mieszkańców, a jeśli chodzi o deklarowany język, to "czarnogórski" podało mniej niż połowa. Referendum niepodległościowe sprzed kilkunastu lat ledwo przekroczyło wymagany próg i bez pomocy mniejszości etnicznych opcja samodzielności prawdopodobnie by przegrała.
Znowu park. I skromny pomnik Josipa Broz Tito. Tego, na którego żądanie alianci zrównali miasto z ziemią i który potem łaskawie kazał je odbudować. Nazwę Titograd usunięto dopiero w 1992 roku, ale jeszcze niedawno widziałem w Serbii znaki kierujące do takiej miejscowości.
Wróciliśmy nad rzekę. Pod nami mamy plażę i pozostałości starych konstrukcji. W oddali ciemnieją otaczające stolicę góry.
Stary most na Ribnicy (Stari most na Ribnici), czasem też nazywany mostem Adži-paši (Adži-pašin most), pochodzi z XVIII wieku, choć niektórzy twierdzą, że Turcy jedynie wyremontowali przeprawę z okresu rzymskiego. W każdym razie niewątpliwie jest to zabytek, a Ribnica akurat wyschła.
Długą metrykę ma także Depedogen, czyli osmańska twierdza z 15. stulecia; w tym przypadku również są podejrzenia, że jednak istniała już wcześniej. Zostało z niej niewiele, gdyż w 1878 roku zniszczył ją wybuch składowanej w środku amunicji.
Czytając o Podgoricy często można się dowiedzieć, iż nie posiada ona starówki. To nieprawda, jak najbardziej istnieje Stara Varoš. Niestety, również i ona poniosła straty w czasie II wojny światowej, jednak przetrwały wąskie uliczki i całkiem sporo niskiej zabudowy wzniesionej z kamienia z czasów rządów tureckich. Nie są to może piękne zabytki, lecz ta dzielnica zdecydowanie różni się od pozostałych.
Tabliczki z nazwami ulic posiadają jeszcze zapisy w cyrylicy. Nie będę tu wnikał, czy czarnogórski to rzeczywiście osobny język czy tylko odmiana serbsko-chorwackiego, skoro sami naukowcy toczą na ten temat nieustanne dyskusje, lecz od czasu proklamowania niepodległości w przestrzeni publicznej dominuje alfabet łaciński, natomiast cyrylica powoli znika, trzymając się mocno jedynie w strefie religijnej i... kibicowskiej.
Na starówce są ślady wielokulturowej przeszłości i teraźniejszości Podgoricy, bowiem uchowały się na niej dwa meczety. Muzułmanów mieszka w stolicy kilkanaście tysięcy, co daje około dziesięciu procent populacji. Wyznawcy Allaha nie stanowią jedności etnicznej, gdyż są wśród nich i Boszniacy, i Albańczycy, i "muzułmanie z narodowości". Z kolei wśród miejscowych katolików najwięcej jest Albańczyków.
Pierwszy meczet to Starodoganjska džamija. Powstał w XV wieku, ale widać, że go później przekształcano. Pod płotem siedzi rozebrany chłop i chłodzi się wodą z kraniku.
Drugi obiekt z minaretem (jak przeczytałem - wyłączony z kultu), Osmanagića džamija, wzniesiono w wieku XVIII i odbudowano ze zniszczeń wojennych dopiero w latach 90. ubiegłego stulecia.
Na obrzeżach Starego Miasta zlokalizowano prawdopodobnie najsłynniejszy zabytek Podgoricy, a mianowicie wieżę zegarową (Sat kula) z 1667 roku. Ponieważ miał szczęście unikać wszelkich bomb oraz nie wystraszył się trzęsień ziemi, więc czasem autorzy różnych opracowań sugerują, że to wręcz jedyny prawdziwy relikt z poprzednich epok, co jest oczywiście bzdurą. Takie wieże zegarowe Turcy stawiali w niemal każdym większym mieście.
Zapewne co najmniej setkę wiosen ma także sąsiednie Muzeum Historii Naturalnej. Jego wygląd od razu kojarzy się mi się z Adriatykiem.
No dobrze, większość interesujących mnie punktów została obejrzana. Wypadałoby coś zjeść, a akurat niedaleko wieży działa polecana w internecie restauracja Pod Volat. Zaglądamy. Ludzi sporo, lecz są wolne stoliki. Niestety, na zewnątrz, więc musimy wdychać wszechobecny dym papierosowy. Kelnerzy uwijają się aż miło, pośród drzew przechadza się kilka kotów, a spod ściany słyszę język węgierski - to jedyni cudzoziemcy spotkani w czasie wizyty w Podgoricy. Na zadeptanie przez obcokrajowców nie ma co liczyć.
Na stole ląduje zupa rybna, a w moim przypadku sarma; danie to pochodzi - co za niespodzianka! - z kuchni tureckiej i przypomina gołąbki. Trochę mi nie pasowały do tego kartofle, a frytki to już w ogóle niepotrzebnie domawiałem, bo najadłem się jak dziki gołąb!
Nastał wieczór, lecz bynajmniej nie zrobiło się chłodniej. Wieża zegarowa jest lekko podświetlona.
W przejściu powrotnym przez starówkę towarzyszą nam psy. Nie wyglądają na zapuszczone, choć na pewno przynajmniej część nie posiada właściciela. Czasem w bramie trafi się kot i wymownie zamiauczy na mój widok.
Pomnik konny wspominanego już Mikołaja I. Postać to była nietuzinkowa. Tron objął jako nastolatek w 1860 i szybko rozpoczął reformy w swoim niewielkim kraju. Od czasu do czasu zajmował się także poezją. Pod jego berłem Czarnogóra uzyskała oficjalną niepodległość od Osmanów i znacznie powiększyła swoje terytorium. W 1910 roku koronował się na króla - jak się później okazało, jedynego. Ściśle związał się z Serbią (król Serbii był jego zięciem), przez co w czasie Wielkiej Wojny wspomógł go w walkach z Austro-Węgrami. Skończyło się to zajęciem kraju przez wojska Habsburgów i emigracją.
Pod koniec 1918 roku tzw. Wielkie Zgromadzenie Serbów w Czarnogórze podjęło decyzję o włączeniu dotychczasowego niezależnego państwa w granice monarchii serbskiej. Sam ten pomysł nie był zupełnym zaskoczeniem, bo plany połączenia dwóch krajów w jedno trwały od dekad. Czarnogórcy dość powszechnie uznawali się za członków narodu serbskiego. Wiedział to także Mikołaj I, który snuł plany wielkiego serbskiego państwa, ale... pod swoim panowaniem. Nie wiem, jak on to sobie wyobrażał. Propozycje połączenia były dwojakie: albo całkowita aneksja Montenegro albo konfederacja równoważnych podmiotów. Po zakończeniu działań wojennych to rząd serbski powołał komitet do spraw zjednoczenia, w którym znaleźli się sami zwolennicy aneksji. W ten sposób zniesiono dotychczasowy czarnogórski parlament, a wybory nowych posłów odbyły się w towarzystwie serbskich żołnierzy. Nie trudno się domyślać wyników, zwłaszcza, że Serbowie majstrowali przy ordynacji wyborczej, a przeciwnikom aneksji nie pozwolili wrócić do kraju. Krótko pisząc: był to zwyczajny zamach stanu, poparty przez bagnety obcego wojska. Z demokracją niewiele miał wspólnego, choć to pod pretekstem zdrady demokracji zdetronizowano Mikołaja I. Zgromadzenie podjęło decyzję o natychmiastowej likwidacji czarnogórskiej niezależności, co z dzisiejszego punktu widzenia może wydawać się dziwne - teraz to wszystkie regiony i prowincje chcą jej jak najwięcej.
Przeciwnicy takiego rozwiązania wywołali powstanie zakończone klęską, lecz sporadyczne działania partyzanckie toczyły się jeszcze przez dekadę. W czasie II wojny światowej niektórzy "zieloni" (bo tak nazywano zwolenników obalonej dynastii) związali się z faszystowskimi Włochami, aby to przy ich pomocy odbudować Czarnogórę, ale skończyło się to dla nich tragicznie. Dopiero w 1989 sprowadzono zwłoki Mikołaja z Włoch i pochowano w Cetyni, a w kraju zaczęto stawiać mu pomniki.
Po tej krótkiej dygresji historycznej pora ruszać w kierunku miejsca noclegowego. Jak już pisałem - pomimo zachodu słońca wcale nie zrobiło się chłodniej, wieje silny, bardzo ciepły wiatr. Ulicami przemykają dziesiątki samochodów, przechodniów coraz mniej, bo oddalamy się od centrum.
Czasem wystarczy przejść kilkaset metrów od budynków rządowych, miejskich czy ważnych szkół i naszym oczom ukaże się obrazek bynajmniej nie przypominający metropolii: małe sklepiki na przedmieściach.
Most Millenium jarzy się w ciemnościach.
W dzielnicy Momišići, w której śpimy, panuje cisza - słychać tylko podmuchy wiatru oraz hałasy jednego nawiedzonego psa. Nasz "apartament" okazał się klitką na parterze, właściwie bez normalnego okna, więc światło dzienne wpadało jedynie przez otwarte drzwi. W łazience, jak zwykle na Bałkanach, jako prysznic funkcjonowała cała przestrzeń kibla, brak zasłonki, więc wszystko pływa, a szmaty czy czegoś innego do wycierania brak. Na pocieszenie mogliśmy napełnić sobie butelki wodą z kranu - jak zapewnił właściciel "jest bardzo dobra, cała Podgorica ją pije". I miał rację. Z drugiej strony nie ma co wymagać cudów od tranzytowego noclegu za sto złotych - wyspać się człowiek wyspał, a do centrum nie było tak daleko.
Rano podjeżdżam na chwilkę na Novą Varoš - obecną główną dzielnicę stolicy. To w niej koncentruje się większość najważniejszych obiektów miasta i państwa. Bardzo ciężko tam zaparkować, więc staję na chwilę nie do końca legalnie na Trgu Nezavisnosti, centralnym placu. W przeszłości nazywał się Trg Republike, a jeszcze wcześniej Trg Ivana Milutinovića, od nazwiska komunistycznego polityka. W każdym razie to serce miasta. Po bokach stoi m.in. Biblioteka Narodowa, urząd miejski, kilka ministerstw...
O ile środek placu to tradycyjna betonoza, o tyle na pierzejach zachowało się sporo zieleni.
Wyjeżdżając z miasta zatrzymuję się w centrum handlowym na większe zakupy (w Czarnogórze spędzamy tylko jedną noc). W dziale piwnym znajduję jedynego przedstawiciela polskiego przemysłu spożywczego: zrównoważone w charakterze.
No dobrze, ale na koniec trzeba zadać sobie pytanie, czy Podgorica wykorzystała szansę jaką jej dałem? Czy warto było spędzić w niej kilkanaście godzin? Odpowiem: tak. Przyjeżdżać do niej specjalnie z odległej okolicy raczej nie ma większego sensu, ale jeśli chcemy przenocować gdzieś w drodze i przyjemnie spędzić czas w praktycznie nieturystycznej miejscowości, to stolica Czarnogóry będzie dobrym pomysłem. Miasto jest w miarę czyste, niezatłoczone (zwłaszcza podczas upałów), niezbyt hałaśliwe. Ładne położenie nad Moračą i możliwość chodzenia po ulicach, które niemal wszyscy uznali za niegodne odwiedzin - to już jest coś.
A czy to rzeczywiście jest najnudniejsza stolica Europy? W tym przypadku werdyktu nie wydam, ponieważ ja się podczas wizyty bynajmniej nie nudziłem.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Marko Lazarevića
Ciekawa ta litera "cz" na koncu jego nazwiska. Chyba tylko w tych "jugoslawianskich" językach wystepująca!
Są też hasła polityczne. Zastanawiałem się, o co chodzi w tym przypadku. Ponoć takie napisy wyrażają tęsknotę za Jugosławią, ale... ze stolicą w Sarajewie. Czyli za wielkim, zjednoczonym państwem, lecz wolnym od nacjonalizmów, gdzie wszyscy żyliby wspólnie w jednym domu. Niepoprawni marzyciele.
Kto zabroni ludziom marzyc? Tylko to im pozostaje...
Przez Podgoricę płynie Morača, uchodząca do Jeziora Szkoderskiego. Podchodzimy na skarpę, aby popatrzeć na szaro-niebieską rzekę. Woda wydaje się czysta, na kamieniach opalają się ludzie, wiele osób zażywa też kąpieli.
No ciekawe! Środek duzego miasta i czysta rzeka! Jak oni to zrobili??
Pałac został uszkodzony podczas bombardowań NATO w 1999 roku - trzeba przyznać, że alianccy lotnicy mieli poważne problemy z wyborem właściwych celów
Moze mieli podobne wytyczne jak od komunistycznych partyzantow kilkadziesiat lat wczesniej
W pobliżu przedstawicielstwa USA pojawia się kilka ciekawych obiektów jugosłowiańskiego modernizmu. Fani tego stylu architektonicznego mogą w Podgoricy nacieszyć oczy. Inni zapewne tylko wzruszą ramionami i przejdą dalej.
Na zdjęciach widzimy kolejno:
* szkołę średnią,
* halę w centrum sportowym Morača,
* (prawdopodobnie) budynek administracyjny.
Mnie sie podobają!
nawet w stolicy Czarnogórcy stanowią jedynie sześćdziesiąt procent mieszkańców, a jeśli chodzi o deklarowany język, to "czarnogórski" podało mniej niż połowa
A to nawet nie wiedzialam ze czarnogorski jest osobnym językiem. Skadinad ciekawe na ile serbski, chorwackji czy czarnogorski sie od siebie roznią. W sensie czy oni sie nawzajem rozumieją, a rozdzielnosc służy jedynie podkresleniu odrebnosci narodu czy to raczej jak Polak z Czechem, ze niby podobienstwa są, ale o rozmowie to mozna zapomniec.
wieje silny, bardzo ciepły wiatr.
Ojoj! Ale ci zazdroszcze tego momentu! Juz dawno nie mialam okazji sie z takową pogodą spotkac a niesamowicie ją uwielbiam!
(w Czarnogórze spędzamy tylko jedną noc)
Uuuuu... To niedobrze! Juz mialam nadzieje na jakies smaczki z prowincji mojego ulubionego kraju byłej Jugoslawii i uzupelnienie sobie zeszytu planow na jakis wyjazd w przyszlosci
Ostatnio zmieniony 2022-10-04, 20:46 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:Ciekawa ta litera "cz" na koncu jego nazwiska. Chyba tylko w tych "jugoslawianskich" językach wystepująca!
to się chyba jednak wymawia jako "ci" jak u nas. I faktycznie, jedynie tamte języki je mają - ponoć zresztą przyjęło to z polskiego
buba pisze:No ciekawe! Środek duzego miasta i czysta rzeka! Jak oni to zrobili??
możliwe, że wielkie zakłady są w dolnym biegu rzeki
buba pisze:A to nawet nie wiedzialam ze czarnogorski jest osobnym językiem. Skadinad ciekawe na ile serbski, chorwackji czy czarnogorski sie od siebie roznią. W sensie czy oni sie nawzajem rozumieją, a rozdzielnosc służy jedynie podkresleniu odrebnosci narodu czy to raczej jak Polak z Czechem, ze niby podobienstwa są, ale o rozmowie to mozna zapomniec.
jak dla mnie - cudzoziemca i laika - się nie różnią Na pewno dialekt jest inny, ale to nam ciężko wyczuć. Pamiętam, że kiedyś na jednym wyjeździe zatrzymywała mnie policja w Bośni, Serbii i w Chorwacji i wszyscy mówili to samo i tak samo, ale każdy zaczynał "rozumiecie po bośniacku/serbsku/chorwacku"? Aczkolwiek jakiś tam profesor stwierdził, że większe są różnice pomiędzy serbskim a czarnogórskim, niż pomiędzy serbskim a chorwackim... Ale to raczej różnice jak pomiędzy angielskim w WB i USA albo pomiędzy niemieckim w Austrii i w Niemczech...
Uuuuu... To niedobrze! Juz mialam nadzieje na jakies smaczki z prowincji mojego ulubionego kraju byłej Jugoslawii i uzupelnienie sobie zeszytu planow na jakis wyjazd w przyszlosci
mnie z kolei Czarnogóra nigdy aż tak nie zachwyciła, ale też przeważnie to jedynie kraj tranzytowy u mnie
Ostatnio zmieniony 2022-10-04, 21:54 przez Pudelek, łącznie zmieniany 2 razy.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Cytat:
Uuuuu... To niedobrze! Juz mialam nadzieje na jakies smaczki z prowincji mojego ulubionego kraju byłej Jugoslawii i uzupelnienie sobie zeszytu planow na jakis wyjazd w przyszlosci
mnie z kolei Czarnogóra nigdy aż tak nie zachwyciła, ale też przeważnie to jedynie kraj tranzytowy u mnie
_
A z ciekawości (choc moze cie juz kiedys o to pytalam, ale nie pamietam odpowiedzi) - masz jakis ulubiony kraj na Bałkanach, do ktorego cie zawsze ciagnie i lubisz tam wlasnie spedzac najwiecej czasu?
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Mam trzy - Albania, Macedonia i Serbia, ale ciężko by mi było wskazać, który jest tym numerem jeden. Choć chyba prowincja najbardziej podoba mi się ta w Serbii, bo to jest kraj totalnie zlewany przez większość turystów, a jeśli jacyś są, to głównie w wybranych miejscach
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Jazda po czarnogórskich drogach bywa wyzwaniem, za które jednak czeka nagroda. Czarnogórskie trakty są - moim zdaniem - jednymi z najbardziej widokowych w Europie. Wiedzą o tym władze tego małego kraju i wyznaczyły w terenie liczne "trasy panoramiczne".
Zdecydowana większość powierzchni Czarnogóry stanowią góry - według niektórych danych jest to nawet 90% terenu. Trudno się dziwić, że gdziekolwiek spojrzymy, tam je widzimy, nawet jeśli akurat jesteśmy na kawałku płaskiego. Na zdjęciu poniżej miasteczko Mojkovac, przez które przepływa Tara. Ten fragment doliny wykorzystano do budowy nietypowego obiektu sportowego, składającego się ze ścieżki rowerowej i bieżni dla biegaczy.
Pierwsza opisywana tutaj droga była dla mnie kompletnym zaskoczeniem. Jedziemy na południe w kierunku stolicy i nagle widzę zielone znaki z napisem "Podgorica". A zielony kolor w wielu państwach oznacza autostradę. Problem jest taki, że przecież Czarnogóra autostrad nie posiada! Nawet odcinek z Virpazaru do Sutomore, na którym znajduje się tunel Sozina, nie jest autostradą. A może coś przegapiłem? Bez namysłu skręcam w bok i po kilkunastu minutach rzeczywiście widzę oznaczenie autobany i duży węzeł drogowy. W ramach kontrastu przede mną wlecze się jakaś rozpadająca się półciężarówka ze średnią prędkością dwudziestu kilometrów na godzinę...
Oczywiście wiedziałem, że kilka lat temu Czarnogórcy rozpoczęli budowę pierwszej autostrady, mającej połączyć wybrzeże Adriatyku i granicę z Serbią, a docelowo nawet z Belgradem. Prace prowadzone w trudnym terenie, których sens podważali wszyscy ekonomiści, szły bardzo powoli, ale były kontynuowane, gdyż z przyczyn politycznych i wizerunkowych nie można czegoś takiego przerwać. Autostradę budowali Chińczycy, bo nikt z Europy nie chciał. Skośnoocy też ją finansowali, udzielając sowitych pożyczek na bardzo niekorzystnych warunkach. Efekt jest taki, iż Czarnogóra bliska jest bankructwa, a Chińczycy przejęcia kluczowych sektorów czarnogórskiej gospodarki, w tym portu w Barze.
Okazało się, że 13 lipca 2022 roku otwarto pierwszy odcinek autostrady A-1, czyli pięć dni przed naszym przyjazdem. Jest to jedna z najdroższych autostrad na świecie: 41 kilometrów kosztowało ponad dziewięćset milionów dolarów, co daje ponad dwadzieścia milionów dolarów na kilometr. Czarnogórski rząd się cieszy, choć nadal nie wiadomo, czy uda mu się spłacić pożyczkę - to zresztą celowane działanie Chińczyków, popularne w stosunku do biednych lub małych krajów, które chcą podnieść jakość swojej infrastruktury. Najpierw dają kasę, a potem opanowują kraj. Zwykli Czarnogórcy są w stosunku do tej inwestycji podzieleni: z jednej strony skraca się czas podróży, z drugiej koszta są ogromne, podobnie jak straty w środowisku. Na razie autostrada kończy się prawie "w polu", a jej kontynuacja to pieśń dalekiej przyszłości.
Natomiast ja, jako zagraniczny kierowca, byłem pod ogromnym wrażeniem! Na stosunkowo krótkim odcinku jest kilkanaście tuneli oraz mostów, a otaczają nas pustkowia i góry ze szczytami dochodzącymi do 1500 metrów nad poziomem morza.
Ogromne, puste i pozbawione infrastruktury parkingi robią surrealistyczne wrażenie. Są przygotowane na duży ruch, ale specjaliści nie mają złudzeń: ta droga nigdy na siebie nie zarobi, a o zwrocie kosztów budowy nie ma nawet co marzyć.
Sielskie widoczki: samotny kościółek na wzgórzu oraz płonące lasy (temperatura przekraczała 40 stopni Celsjusza).
Przy wjeździe pobrałem bilet, przy wyjeździe (Smokovac, tuż nad Podgoricą) ponownie są bramki. Oddaję papier i czekam na cenę, ale ładna, młoda dziewczyna uśmiecha się i mówi:
- Dzisiaj gratis.
Łał! Promocja dla cudzoziemców? Nie, raczej krótki okres darmowych przejazdów, gdyż już pod koniec lipca stawka dla samochodów osobowych wynosiła trzy i pół euro. Mimo wszystko to dość drogo, jak za cztery dychy do przejechania.
Kolejny widokowy odcinek zaczyna się na południowy-wschód od stolicy. Zanim jednak na niego wjedziemy, to zaglądam do wyludnionej wioski Barutana. Znajduje się tam bardzo interesująca konstrukcja, której oficjalna przydługa nazwa brzmi: Pomnik poległych w walce o wolność mieszkańców Lješanskiej nahii (Spomenik Palim borcima Lješanske nahije).
Pomnik upamiętnia mieszkańców regionu, którzy zginęli w różnych konfliktach XX wieku - a zatem w obu wojnach światowych oraz w bałkańskich. Na pomysł jego budowy wpadli weterani oraz działacze partyjni w 1975 roku. W konkursie wygrał projekt pani architekt przebywającej wówczas w USA i zrobiło się spore zamieszanie, gdy przesyłka z odpowiednimi papierami... zaginęła na poczcie. W takiej sytuacji pojawiła się opcja wykorzystania projektu z drugiego miejsca, ale w końcu zwycięska praca się odnalazła i w 1980 roku uroczyście ją odsłonięto.
Centralnym punktem jest zespół betonowych słupów tworzących coś w rodzaju wieży podobnej do kwiatu lub rąk wznoszących się z błaganiem do nieba. Można ją także porównywać do pochodni, która była godłem komunistycznej Jugosławii. Do środka prowadzi ścieżka z trzema wnękami - każda symbolizuje inną wojnę. Powstał również amfiteatr z dziesiątkami okrągłych siedzeń.
Trzeba przyznać, że całość robi duże wrażenie. Zawsze twierdziłem, że dyktatury potrafiły tworzyć wyjątkowe dzieła, bo zależało im na trafianiu w serca i mózgi obywateli nie tylko siłą. Idąc tym tokiem myślenia można się pocieszyć, że Polska jeszcze nie jest dyktaturą .
Po rozpadzie Jugosławii pomnik zaczął niszczeć, ale w ostatnich latach go wyremontowano, więc niektóre elementy lśnią nowością. Mimo to raczej mała szansa, że spotkamy przy nim innych turystów. Prócz cykad i odległego warczenia samochodów brak tutaj innych dźwięków, a przedstawiciele cywilizacji w postaci pojedynczych dachów są oddalone. W krzakach obok pustego parkingu trafiam na stare "krzesła" z amfiteatru, których najwyraźniej nikomu nie chciało się już ze sobą zabierać.
Nie wiem czy zostało wiele więcej z wioski Barutana niż nazwa na mapie. Przy drodze do pomnika mija się jeden opuszczony budynek oraz drugi - prawdopodobnie przedszkole lub podstawówkę. Ona chyba jest używana, ale zabudowań mieszkalnych i tu brak.
Z Barutany należy przejechać kilka kilometrów szosą M-10 i następnie odbić w wąską drogę na południe, gdzie po chwili ukaże się nam taki widok!
Zakręt rzeki Rijeka Crnojevića znajduje się w niemal każdym folderze reklamowym Czarnogóry. I trudno się dziwić, bo wygląda cudnie. Najbardziej znane jest ujęcie z punktu widokowego Pavlova Strana, gdzie rzeka zakręca o 180 stopni. Ciężko było to złapać na jednym ujęciu, więc pozostaje obejrzeć kilka zdjęć.
W dole co rusz płynie kajak lub łódka.
Dość powszechnie spotyka się podpis tego miejsca jako "Jezioro Szkoderskie". Nie wiem, co trzeba mieć (albo nie mieć) w głowie, aby coś takiego umieszczać? Ja rozumiem, że propaganda turystyczna jest ważna, ale to tak jakby zdjęcie Wisły opatrzyć opisem "Bałtyk". Faktycznie Rijeka Crnojevića wpada do jeziora, lecz nie tutaj, a za sterczącymi na horyzoncie kopcami.
Przy Pavlovej stranie czasem zbierają się tłumy, natomiast my trafiamy jedynie na dwa samochody innych turystów, w tym jeden z krakowskimi rejestracjami. Dziwi mnie kompletny brak infrastruktury, bo zamknięty pensjonat trudną za takową uznać.
Niezbyt szeroką, krętą drogą zjeżdżamy do miasteczka (niecałych dwustu mieszkańców)... Rijeka Crnojevića. Dziwacznie to brzmi - sama rzeka zawiera w nazwie słowo "rijeka", a miejscowość nazywa się dokładnie tak samo . Znajdziemy w niej kilka lokali, dwa kamienne mosty, Pomnik Poległych, można także wypożyczyć łódkę lub wybrać się w rejs. Jest to takie małe centrum turystyczne, ale wygląda dość sympatycznie, nie przytłacza komercją.
Dalsza droga prowadzi początkowo mniej więcej na wysokości rzeki. W pewnym momencie widzę ławeczkę opatrzoną napisem "PANORAMA", ale odgrodzoną płotem. Chyba tylko dla wybranych. Na szczęście można się wdrapać na pobliską skałę i obserwować kolejny zakręt Crnojevićy oraz ruch jednostek pływających.
Górzyste okolice i pustawe drogi.
Stopniowo znowu nabieramy wysokości. Ni stąd ni zowąd za zakrętem pojawia się... bar! Kilka stolików, zadaszony punkt sprzedaży, parę samochodów. Chłodne napoje kuszą niesamowicie, ale trzeba przeć przed siebie.
Coraz lepiej widać, jak rzeka zmienia się w zatokę Jeziora Szkoderskiego. Tereny po obu brzegach to bagna i torfowiska, raj dla ptaków i innych zwierząt.
Droga nie należy do najszerszych, ale zazwyczaj nie ma problemów z minięciem się. No, chyba, że z naprzeciwka pojawił się szambowóz - wtedy dzieliły nas od siebie centymetry. Na pewno jednak nie ma co szaleć i na wszelki wypadek lepiej zwalniać przed zakrętami, których są tu setki.
Czasem trafi się malutka osada, składająca się z kilku domów. Możliwe, że niektóre nawet są zamieszkałe. Nieodłącznym elementem krajobrazu są także tablice i pomniki z czerwonymi gwiazdami, przypominające komunistycznych gierojów sprzed lat.
Zbliża się koniec tej części widokowej drogi (oznaczonej na pierwszym zdjęciu jako 3B). Rijeka Crnojevića definitywnie przybrała już postać jeziora, dostrzegam też biegnącą wzdłuż brzegu przelotówkę M-2, łączącą Podgoricę z Adriatykiem.
Samotne gospodarstwo stojące na wzgórzu. Omijamy mnie i zaczynamy mocny zjazd, za którym będzie Virpazar.
Virpazar jest znacznie bardziej zatłoczony niż Rijeka Crnojevića. Choć i tu mieszka niewielu stałych mieszkańców (mniej niż trzystu), to jest najważniejszym ośrodkiem turystycznym po czarnogórskiej stronie Jeziora Szkoderskiego. Przy wjeździe zatrzymuje mnie facet:
- Macie rezerwację?
- To trzeba mieć rezerwację, aby wjechać do centrum? - dziwię się.
- No niee, na rejs łódką - śmieje się chłop.
- A nie, my chcemy jechać dalej do Vladimira.
- To na skrzyżowaniu w lewo.
Na szczęście obyło się bez naganiania. Ale faktycznie - do Virpazaru przyjeżdża się właśnie po to, aby wypłynąć na jezioro. Przy brzegach dwóch rzek cumują dziesiątki łódek lub większych jednostek. Przy drodze mieści się kilkanaście stanowisk z napisami w różnych językach i flagami rozmaitych krajów. Turystów grupuje się według mowy lub narodowości, aby nie trzeba było się mieszać. Przemykają kolejne zorganizowane grupy - albo czekają na swoją łódkę, albo właśnie skończyli i udają się do knajpy. Na wąskim moście co chwilę tworzy się korek, brak miejsc do parkowania, więc ostatecznie zostawiam wóz już na opłotkach i cofamy się, aby zrobić małe zakupy. Co prawda rano odwiedziliśmy centrum handlowe w Podgoricy, ale przez emocje związane z pięknymi widokami człowiek i tak zrobił się głodny...
Obserwuję też ciekawe zjawisko: idzie baba z maseczką ffp2 na twarzy. W upale i w oddaleniu od innych ludzi - już samo to upoważnia do zadania pytania o stan psychiczny kobiety. Ale kij z tym, może się boi? Sądziłem tak, dopóki nie podniosła nagle maseczki, aby... zaciągnąć się papierosem. Po odświeżeniu płuc z powrotem porządnie się zamaskowała.
Przed nami jedna z najciekawszych dróg w Czarnogórze - nosząca oznaczenie R-15, biegnąca zachodnim skrajem Jeziora Szkoderskiego. Widokowa, ale internety przestrzegają, że jest wąska, kręta, niebezpieczna, nie dla niedoświadczonych kierowców, nie dla osób z lękiem wysokości i w ogóle nie dla każdego. Życie uczy, że takie opinie są zazwyczaj przesadzone, a ludzie lubią się dowartościować albo poszpanować opowieściami, jakie to przeżyli niebezpieczne przygody... Mimo wszystko cieszę się, że będę jechał stroną przyklejoną do gór, a nie do przepaści .
Na pewno nie jest to autostrada - na większości odcinków miejsca starcza na półtora samochodu, czasem na jedno. Co jakiś czas umieszczono mijanki w postaci poszerzonego pobocza, więc zazwyczaj, przy odrobinie cierpliwości, spokojnie się przejedzie. Zresztą nikt tu nie pędzi - gdy prawie ocieraliśmy się o transportera z francuskimi turystami, to machaliśmy sobie wesoło, bo każdy był zadowolony, że dzieje się to w tak pięknej okolicy. Ze dwa lub trzy razy musiałem się cofnąć o kilkadziesiąt metrów, żeby przepuścić jakiś wóz, lecz naprawdę nie było to żadną tragedią. Aby spaść w przepaść trzeba byłoby się naprawdę postarać...
Po drodze mijamy kilka niewielkich miejscowości. W jednej z nich staję, aby sfotografować jakieś urządzenie, prawdopodobnie kiedyś dostarczało wodę. Schowani w cieniu drzewa faceci pozdrawiają mnie głośno, krzycząc "Poljska". Wolałbym "Šleska", ale trudno. Z pobliskiej knajpy wyskakuje kobiecina i zaprasza do siebie. Z żalem odmawiam, bo nie wiem ile czasu zajmie dalsza podróż, a czeka na nas jeszcze przekroczenie granicy. Ewentualnie zapasy można uzupełnić w wiosce Mali Ostros (Ostros i Voqël - zamieszkałej prawie wyłącznie przez Albańczyków), gdzie działa kilka lokali, przynajmniej teoretycznie.
A co z najważniejszym, czyli z widokami? Oczywiście, że są! Nie przez cały czas, bo często droga się oddala od brzegu albo panoramę zakrywają drzewa lub krzaki, ale jest masa miejsc, skąd możemy sycić wzrok taflą Jeziora Szkoderskiego i albańskimi górami na drugiej stronie. Najciekawsze są liczne wysepki przy czarnogórskim brzegu, na niektórych mieszczą się monastyry i właśnie do nich kursują łodzie z Virpazaru. Szkoda tylko, że z racji temperatury przejrzystość nie jest najlepsza.
Musimy dotrzeć na przełęcz położoną w prawej części zdjęcia, natomiast po lewej widać już albańską Szkodrę. Trójkątna środkowa góra to chyba Maja Golishit, mierząca 651 metrów nad poziom morza.
Odcinki, kiedy jesteśmy odsłonięci od jeziora wzgórzami, też są ciekawe, bo otacza nas bardzo pofałdowany teren oraz świecące się w słońcu skały.
Jeśli mnie pamięć nie myli, zdaje się, że to był jedyny las, przez który przejeżdżaliśmy. Bardzo głośny, cykady dawały taki koncert, że aż uszy bolały.
Z racji, że w tej części Czarnogóry dominują Albańczycy, tablice są podwójne, choć akurat tej osady nie udało mi się znaleźć na żadnej mapie. Może to jakiś zapomniany przysiółek?
Zabawę kończy wjazd na przełęcz Stegvaši. Przebycie pięćdziesięciu kilometrów od Virpazaru zajęło półtorej godziny. Szczerze pisząc jestem kapkę zawiedziony, bo naprawdę spodziewałem się jakiś większych emocji, drżenia rąk nad kierownicą, nerwowego wpatrywania się w lusterka, główkowania oto zaraz nie spadnę... A tu nic - spokojna, uważna jazda bez większych przypadków grozy. Mogliśmy jednak skusić się na knajpę, do której nas proszono...
Kiedyś już tu byłem, więc wiem, czego się spodziewać: przełęcz to świetny punkt widokowy na jezioro i Albanię. O dziwo, dzisiaj są pustki. W sumie na drodze też nie było wielkiego ruchu.
Większość otoczenia Jeziora Szkoderskiego to góry. Po czarnogórskiej stronie pasmo Rumija, ze szczytami dochodzącymi do 1500 metrów, choć te blisko brzegu wznoszą się niżej, na 700-800 metrów n.p.m.. Sama przełęcz to niby tylko 480 metrów, ale z racji wybijania się praktycznie z poziomu morza, to te wysokości odbiera się zupełnie inaczej. Po stronie albańskiej teren jest początkowo płaski, ale po kilku-kilkunastu kilometrach zaczyna gwałtownie się wznosić - to Góry Północnoalbańskie, popularnie zwane Przeklętymi (Bjeshket e Namuna, bardziej znane jako Prokletije). Ta najwyższa część Gór Dynarskich dochodzi do 2694 metrów.
Jeszcze ostatnie spojrzenie na pobliskie wysepki - z racji swojej niewielkiej powierzchni raczej nie są zagospodarowane.
Odwracając wzrok można popatrzeć w kierunku zachodnim, gdzie zamiast jeziora widać głównie zieleń, bo zdecydowaną większość przestrzeni zajmują lasy. Na horyzoncie ciągnie się pas bladego błękitu - Morze Adriatyckie. To mój jedyny kontakt z nim podczas tych wakacji - świadomie zrezygnowałem z morskich fal na rzecz jeziornego spokoju.
W ten sposób praktycznie zakończyliśmy tegoroczną wizytę w Czarnogórzę. Granica z Albanią biegnie dwieście metrów od przełęczy, jeszcze przed tą pierwszą niewysoką górką. Żeby jednak ją przekroczyć musimy zjechać na sam dół i udać się na jedyne przejście graniczne w tej okolicy.
Zdecydowana większość powierzchni Czarnogóry stanowią góry - według niektórych danych jest to nawet 90% terenu. Trudno się dziwić, że gdziekolwiek spojrzymy, tam je widzimy, nawet jeśli akurat jesteśmy na kawałku płaskiego. Na zdjęciu poniżej miasteczko Mojkovac, przez które przepływa Tara. Ten fragment doliny wykorzystano do budowy nietypowego obiektu sportowego, składającego się ze ścieżki rowerowej i bieżni dla biegaczy.
Pierwsza opisywana tutaj droga była dla mnie kompletnym zaskoczeniem. Jedziemy na południe w kierunku stolicy i nagle widzę zielone znaki z napisem "Podgorica". A zielony kolor w wielu państwach oznacza autostradę. Problem jest taki, że przecież Czarnogóra autostrad nie posiada! Nawet odcinek z Virpazaru do Sutomore, na którym znajduje się tunel Sozina, nie jest autostradą. A może coś przegapiłem? Bez namysłu skręcam w bok i po kilkunastu minutach rzeczywiście widzę oznaczenie autobany i duży węzeł drogowy. W ramach kontrastu przede mną wlecze się jakaś rozpadająca się półciężarówka ze średnią prędkością dwudziestu kilometrów na godzinę...
Oczywiście wiedziałem, że kilka lat temu Czarnogórcy rozpoczęli budowę pierwszej autostrady, mającej połączyć wybrzeże Adriatyku i granicę z Serbią, a docelowo nawet z Belgradem. Prace prowadzone w trudnym terenie, których sens podważali wszyscy ekonomiści, szły bardzo powoli, ale były kontynuowane, gdyż z przyczyn politycznych i wizerunkowych nie można czegoś takiego przerwać. Autostradę budowali Chińczycy, bo nikt z Europy nie chciał. Skośnoocy też ją finansowali, udzielając sowitych pożyczek na bardzo niekorzystnych warunkach. Efekt jest taki, iż Czarnogóra bliska jest bankructwa, a Chińczycy przejęcia kluczowych sektorów czarnogórskiej gospodarki, w tym portu w Barze.
Okazało się, że 13 lipca 2022 roku otwarto pierwszy odcinek autostrady A-1, czyli pięć dni przed naszym przyjazdem. Jest to jedna z najdroższych autostrad na świecie: 41 kilometrów kosztowało ponad dziewięćset milionów dolarów, co daje ponad dwadzieścia milionów dolarów na kilometr. Czarnogórski rząd się cieszy, choć nadal nie wiadomo, czy uda mu się spłacić pożyczkę - to zresztą celowane działanie Chińczyków, popularne w stosunku do biednych lub małych krajów, które chcą podnieść jakość swojej infrastruktury. Najpierw dają kasę, a potem opanowują kraj. Zwykli Czarnogórcy są w stosunku do tej inwestycji podzieleni: z jednej strony skraca się czas podróży, z drugiej koszta są ogromne, podobnie jak straty w środowisku. Na razie autostrada kończy się prawie "w polu", a jej kontynuacja to pieśń dalekiej przyszłości.
Natomiast ja, jako zagraniczny kierowca, byłem pod ogromnym wrażeniem! Na stosunkowo krótkim odcinku jest kilkanaście tuneli oraz mostów, a otaczają nas pustkowia i góry ze szczytami dochodzącymi do 1500 metrów nad poziomem morza.
Ogromne, puste i pozbawione infrastruktury parkingi robią surrealistyczne wrażenie. Są przygotowane na duży ruch, ale specjaliści nie mają złudzeń: ta droga nigdy na siebie nie zarobi, a o zwrocie kosztów budowy nie ma nawet co marzyć.
Sielskie widoczki: samotny kościółek na wzgórzu oraz płonące lasy (temperatura przekraczała 40 stopni Celsjusza).
Przy wjeździe pobrałem bilet, przy wyjeździe (Smokovac, tuż nad Podgoricą) ponownie są bramki. Oddaję papier i czekam na cenę, ale ładna, młoda dziewczyna uśmiecha się i mówi:
- Dzisiaj gratis.
Łał! Promocja dla cudzoziemców? Nie, raczej krótki okres darmowych przejazdów, gdyż już pod koniec lipca stawka dla samochodów osobowych wynosiła trzy i pół euro. Mimo wszystko to dość drogo, jak za cztery dychy do przejechania.
Kolejny widokowy odcinek zaczyna się na południowy-wschód od stolicy. Zanim jednak na niego wjedziemy, to zaglądam do wyludnionej wioski Barutana. Znajduje się tam bardzo interesująca konstrukcja, której oficjalna przydługa nazwa brzmi: Pomnik poległych w walce o wolność mieszkańców Lješanskiej nahii (Spomenik Palim borcima Lješanske nahije).
Pomnik upamiętnia mieszkańców regionu, którzy zginęli w różnych konfliktach XX wieku - a zatem w obu wojnach światowych oraz w bałkańskich. Na pomysł jego budowy wpadli weterani oraz działacze partyjni w 1975 roku. W konkursie wygrał projekt pani architekt przebywającej wówczas w USA i zrobiło się spore zamieszanie, gdy przesyłka z odpowiednimi papierami... zaginęła na poczcie. W takiej sytuacji pojawiła się opcja wykorzystania projektu z drugiego miejsca, ale w końcu zwycięska praca się odnalazła i w 1980 roku uroczyście ją odsłonięto.
Centralnym punktem jest zespół betonowych słupów tworzących coś w rodzaju wieży podobnej do kwiatu lub rąk wznoszących się z błaganiem do nieba. Można ją także porównywać do pochodni, która była godłem komunistycznej Jugosławii. Do środka prowadzi ścieżka z trzema wnękami - każda symbolizuje inną wojnę. Powstał również amfiteatr z dziesiątkami okrągłych siedzeń.
Trzeba przyznać, że całość robi duże wrażenie. Zawsze twierdziłem, że dyktatury potrafiły tworzyć wyjątkowe dzieła, bo zależało im na trafianiu w serca i mózgi obywateli nie tylko siłą. Idąc tym tokiem myślenia można się pocieszyć, że Polska jeszcze nie jest dyktaturą .
Po rozpadzie Jugosławii pomnik zaczął niszczeć, ale w ostatnich latach go wyremontowano, więc niektóre elementy lśnią nowością. Mimo to raczej mała szansa, że spotkamy przy nim innych turystów. Prócz cykad i odległego warczenia samochodów brak tutaj innych dźwięków, a przedstawiciele cywilizacji w postaci pojedynczych dachów są oddalone. W krzakach obok pustego parkingu trafiam na stare "krzesła" z amfiteatru, których najwyraźniej nikomu nie chciało się już ze sobą zabierać.
Nie wiem czy zostało wiele więcej z wioski Barutana niż nazwa na mapie. Przy drodze do pomnika mija się jeden opuszczony budynek oraz drugi - prawdopodobnie przedszkole lub podstawówkę. Ona chyba jest używana, ale zabudowań mieszkalnych i tu brak.
Z Barutany należy przejechać kilka kilometrów szosą M-10 i następnie odbić w wąską drogę na południe, gdzie po chwili ukaże się nam taki widok!
Zakręt rzeki Rijeka Crnojevića znajduje się w niemal każdym folderze reklamowym Czarnogóry. I trudno się dziwić, bo wygląda cudnie. Najbardziej znane jest ujęcie z punktu widokowego Pavlova Strana, gdzie rzeka zakręca o 180 stopni. Ciężko było to złapać na jednym ujęciu, więc pozostaje obejrzeć kilka zdjęć.
W dole co rusz płynie kajak lub łódka.
Dość powszechnie spotyka się podpis tego miejsca jako "Jezioro Szkoderskie". Nie wiem, co trzeba mieć (albo nie mieć) w głowie, aby coś takiego umieszczać? Ja rozumiem, że propaganda turystyczna jest ważna, ale to tak jakby zdjęcie Wisły opatrzyć opisem "Bałtyk". Faktycznie Rijeka Crnojevića wpada do jeziora, lecz nie tutaj, a za sterczącymi na horyzoncie kopcami.
Przy Pavlovej stranie czasem zbierają się tłumy, natomiast my trafiamy jedynie na dwa samochody innych turystów, w tym jeden z krakowskimi rejestracjami. Dziwi mnie kompletny brak infrastruktury, bo zamknięty pensjonat trudną za takową uznać.
Niezbyt szeroką, krętą drogą zjeżdżamy do miasteczka (niecałych dwustu mieszkańców)... Rijeka Crnojevića. Dziwacznie to brzmi - sama rzeka zawiera w nazwie słowo "rijeka", a miejscowość nazywa się dokładnie tak samo . Znajdziemy w niej kilka lokali, dwa kamienne mosty, Pomnik Poległych, można także wypożyczyć łódkę lub wybrać się w rejs. Jest to takie małe centrum turystyczne, ale wygląda dość sympatycznie, nie przytłacza komercją.
Dalsza droga prowadzi początkowo mniej więcej na wysokości rzeki. W pewnym momencie widzę ławeczkę opatrzoną napisem "PANORAMA", ale odgrodzoną płotem. Chyba tylko dla wybranych. Na szczęście można się wdrapać na pobliską skałę i obserwować kolejny zakręt Crnojevićy oraz ruch jednostek pływających.
Górzyste okolice i pustawe drogi.
Stopniowo znowu nabieramy wysokości. Ni stąd ni zowąd za zakrętem pojawia się... bar! Kilka stolików, zadaszony punkt sprzedaży, parę samochodów. Chłodne napoje kuszą niesamowicie, ale trzeba przeć przed siebie.
Coraz lepiej widać, jak rzeka zmienia się w zatokę Jeziora Szkoderskiego. Tereny po obu brzegach to bagna i torfowiska, raj dla ptaków i innych zwierząt.
Droga nie należy do najszerszych, ale zazwyczaj nie ma problemów z minięciem się. No, chyba, że z naprzeciwka pojawił się szambowóz - wtedy dzieliły nas od siebie centymetry. Na pewno jednak nie ma co szaleć i na wszelki wypadek lepiej zwalniać przed zakrętami, których są tu setki.
Czasem trafi się malutka osada, składająca się z kilku domów. Możliwe, że niektóre nawet są zamieszkałe. Nieodłącznym elementem krajobrazu są także tablice i pomniki z czerwonymi gwiazdami, przypominające komunistycznych gierojów sprzed lat.
Zbliża się koniec tej części widokowej drogi (oznaczonej na pierwszym zdjęciu jako 3B). Rijeka Crnojevića definitywnie przybrała już postać jeziora, dostrzegam też biegnącą wzdłuż brzegu przelotówkę M-2, łączącą Podgoricę z Adriatykiem.
Samotne gospodarstwo stojące na wzgórzu. Omijamy mnie i zaczynamy mocny zjazd, za którym będzie Virpazar.
Virpazar jest znacznie bardziej zatłoczony niż Rijeka Crnojevića. Choć i tu mieszka niewielu stałych mieszkańców (mniej niż trzystu), to jest najważniejszym ośrodkiem turystycznym po czarnogórskiej stronie Jeziora Szkoderskiego. Przy wjeździe zatrzymuje mnie facet:
- Macie rezerwację?
- To trzeba mieć rezerwację, aby wjechać do centrum? - dziwię się.
- No niee, na rejs łódką - śmieje się chłop.
- A nie, my chcemy jechać dalej do Vladimira.
- To na skrzyżowaniu w lewo.
Na szczęście obyło się bez naganiania. Ale faktycznie - do Virpazaru przyjeżdża się właśnie po to, aby wypłynąć na jezioro. Przy brzegach dwóch rzek cumują dziesiątki łódek lub większych jednostek. Przy drodze mieści się kilkanaście stanowisk z napisami w różnych językach i flagami rozmaitych krajów. Turystów grupuje się według mowy lub narodowości, aby nie trzeba było się mieszać. Przemykają kolejne zorganizowane grupy - albo czekają na swoją łódkę, albo właśnie skończyli i udają się do knajpy. Na wąskim moście co chwilę tworzy się korek, brak miejsc do parkowania, więc ostatecznie zostawiam wóz już na opłotkach i cofamy się, aby zrobić małe zakupy. Co prawda rano odwiedziliśmy centrum handlowe w Podgoricy, ale przez emocje związane z pięknymi widokami człowiek i tak zrobił się głodny...
Obserwuję też ciekawe zjawisko: idzie baba z maseczką ffp2 na twarzy. W upale i w oddaleniu od innych ludzi - już samo to upoważnia do zadania pytania o stan psychiczny kobiety. Ale kij z tym, może się boi? Sądziłem tak, dopóki nie podniosła nagle maseczki, aby... zaciągnąć się papierosem. Po odświeżeniu płuc z powrotem porządnie się zamaskowała.
Przed nami jedna z najciekawszych dróg w Czarnogórze - nosząca oznaczenie R-15, biegnąca zachodnim skrajem Jeziora Szkoderskiego. Widokowa, ale internety przestrzegają, że jest wąska, kręta, niebezpieczna, nie dla niedoświadczonych kierowców, nie dla osób z lękiem wysokości i w ogóle nie dla każdego. Życie uczy, że takie opinie są zazwyczaj przesadzone, a ludzie lubią się dowartościować albo poszpanować opowieściami, jakie to przeżyli niebezpieczne przygody... Mimo wszystko cieszę się, że będę jechał stroną przyklejoną do gór, a nie do przepaści .
Na pewno nie jest to autostrada - na większości odcinków miejsca starcza na półtora samochodu, czasem na jedno. Co jakiś czas umieszczono mijanki w postaci poszerzonego pobocza, więc zazwyczaj, przy odrobinie cierpliwości, spokojnie się przejedzie. Zresztą nikt tu nie pędzi - gdy prawie ocieraliśmy się o transportera z francuskimi turystami, to machaliśmy sobie wesoło, bo każdy był zadowolony, że dzieje się to w tak pięknej okolicy. Ze dwa lub trzy razy musiałem się cofnąć o kilkadziesiąt metrów, żeby przepuścić jakiś wóz, lecz naprawdę nie było to żadną tragedią. Aby spaść w przepaść trzeba byłoby się naprawdę postarać...
Po drodze mijamy kilka niewielkich miejscowości. W jednej z nich staję, aby sfotografować jakieś urządzenie, prawdopodobnie kiedyś dostarczało wodę. Schowani w cieniu drzewa faceci pozdrawiają mnie głośno, krzycząc "Poljska". Wolałbym "Šleska", ale trudno. Z pobliskiej knajpy wyskakuje kobiecina i zaprasza do siebie. Z żalem odmawiam, bo nie wiem ile czasu zajmie dalsza podróż, a czeka na nas jeszcze przekroczenie granicy. Ewentualnie zapasy można uzupełnić w wiosce Mali Ostros (Ostros i Voqël - zamieszkałej prawie wyłącznie przez Albańczyków), gdzie działa kilka lokali, przynajmniej teoretycznie.
A co z najważniejszym, czyli z widokami? Oczywiście, że są! Nie przez cały czas, bo często droga się oddala od brzegu albo panoramę zakrywają drzewa lub krzaki, ale jest masa miejsc, skąd możemy sycić wzrok taflą Jeziora Szkoderskiego i albańskimi górami na drugiej stronie. Najciekawsze są liczne wysepki przy czarnogórskim brzegu, na niektórych mieszczą się monastyry i właśnie do nich kursują łodzie z Virpazaru. Szkoda tylko, że z racji temperatury przejrzystość nie jest najlepsza.
Musimy dotrzeć na przełęcz położoną w prawej części zdjęcia, natomiast po lewej widać już albańską Szkodrę. Trójkątna środkowa góra to chyba Maja Golishit, mierząca 651 metrów nad poziom morza.
Odcinki, kiedy jesteśmy odsłonięci od jeziora wzgórzami, też są ciekawe, bo otacza nas bardzo pofałdowany teren oraz świecące się w słońcu skały.
Jeśli mnie pamięć nie myli, zdaje się, że to był jedyny las, przez który przejeżdżaliśmy. Bardzo głośny, cykady dawały taki koncert, że aż uszy bolały.
Z racji, że w tej części Czarnogóry dominują Albańczycy, tablice są podwójne, choć akurat tej osady nie udało mi się znaleźć na żadnej mapie. Może to jakiś zapomniany przysiółek?
Zabawę kończy wjazd na przełęcz Stegvaši. Przebycie pięćdziesięciu kilometrów od Virpazaru zajęło półtorej godziny. Szczerze pisząc jestem kapkę zawiedziony, bo naprawdę spodziewałem się jakiś większych emocji, drżenia rąk nad kierownicą, nerwowego wpatrywania się w lusterka, główkowania oto zaraz nie spadnę... A tu nic - spokojna, uważna jazda bez większych przypadków grozy. Mogliśmy jednak skusić się na knajpę, do której nas proszono...
Kiedyś już tu byłem, więc wiem, czego się spodziewać: przełęcz to świetny punkt widokowy na jezioro i Albanię. O dziwo, dzisiaj są pustki. W sumie na drodze też nie było wielkiego ruchu.
Większość otoczenia Jeziora Szkoderskiego to góry. Po czarnogórskiej stronie pasmo Rumija, ze szczytami dochodzącymi do 1500 metrów, choć te blisko brzegu wznoszą się niżej, na 700-800 metrów n.p.m.. Sama przełęcz to niby tylko 480 metrów, ale z racji wybijania się praktycznie z poziomu morza, to te wysokości odbiera się zupełnie inaczej. Po stronie albańskiej teren jest początkowo płaski, ale po kilku-kilkunastu kilometrach zaczyna gwałtownie się wznosić - to Góry Północnoalbańskie, popularnie zwane Przeklętymi (Bjeshket e Namuna, bardziej znane jako Prokletije). Ta najwyższa część Gór Dynarskich dochodzi do 2694 metrów.
Jeszcze ostatnie spojrzenie na pobliskie wysepki - z racji swojej niewielkiej powierzchni raczej nie są zagospodarowane.
Odwracając wzrok można popatrzeć w kierunku zachodnim, gdzie zamiast jeziora widać głównie zieleń, bo zdecydowaną większość przestrzeni zajmują lasy. Na horyzoncie ciągnie się pas bladego błękitu - Morze Adriatyckie. To mój jedyny kontakt z nim podczas tych wakacji - świadomie zrezygnowałem z morskich fal na rzecz jeziornego spokoju.
W ten sposób praktycznie zakończyliśmy tegoroczną wizytę w Czarnogórzę. Granica z Albanią biegnie dwieście metrów od przełęczy, jeszcze przed tą pierwszą niewysoką górką. Żeby jednak ją przekroczyć musimy zjechać na sam dół i udać się na jedyne przejście graniczne w tej okolicy.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Wiedzą o tym władze tego małego kraju i wyznaczyły w terenie liczne "trasy panoramiczne".
O patrz! To 6 lat temu tego dziwactwa jeszcze nie bylo!
Czarnogórski rząd się cieszy, choć nadal nie wiadomo, czy uda mu się spłacić pożyczkę - to zresztą celowane działanie Chińczyków, popularne w stosunku do biednych lub małych krajów, które chcą podnieść jakość swojej infrastruktury.
W Gruzji Chiniole mają budować drogę do Tuszetii, jednego z najtrudniej dostepnych rejonów kraju. Coś czuje, ze moze się skonczyć podobnie... I teraz pytanie - czy rządy tych krajów dostają solidne łapówy za takie "współprace" czy to tylko głupota i miłość do nowoczesnosci.
Ogromne, puste i pozbawione infrastruktury parkingi robią surrealistyczne wrażenie
Autostrada widmo ma swoj urok!
Zawsze twierdziłem, że dyktatury potrafiły tworzyć wyjątkowe dzieła, bo zależało im na trafianiu w serca i mózgi obywateli nie tylko siłą. Idąc tym tokiem myślenia można się pocieszyć, że Polska jeszcze nie jest dyktaturą .
Ale jakis pomnik smolenski juz jest? No tyle ze nie jest ani ładny ani imponujący
Prócz cykad i odległego warczenia samochodów brak tutaj innych dźwięków, a przedstawiciele cywilizacji w postaci pojedynczych dachów są oddalone. W krzakach obok pustego parkingu trafiam na stare "krzesła" z amfiteatru, których najwyraźniej nikomu nie chciało się już ze sobą zabierać.
Znaczy miejsce nadaje sie na biwak?
Dość powszechnie spotyka się podpis tego miejsca jako "Jezioro Szkoderskie"
Jak na jezioro to wyglada nie nieco wyschniete
Dziwi mnie kompletny brak infrastruktury, bo zamknięty pensjonat trudną za takową uznać.
Opuszczony? Czy raczej tylko sezonowo zamkniety.
Jest to takie małe centrum turystyczne, ale wygląda dość sympatycznie, nie przytłacza komercją.
Górzyste okolice i pustawe drogi.
Ni stąd ni zowąd za zakrętem pojawia się... bar!
No i jak mozna nie lubic Czarnogory?
Przy wjeździe zatrzymuje mnie facet:
- Macie rezerwację?
- To trzeba mieć rezerwację, aby wjechać do centrum? - dziwię się.
- No niee, na rejs łódką - śmieje się chłop.
Buuu! A nam tam nikt nie proponowal lodki!
Obserwuję też ciekawe zjawisko: idzie baba z maseczką ffp2 na twarzy. W upale i w oddaleniu od innych ludzi - już samo to upoważnia do zadania pytania o stan psychiczny kobiety. Ale kij z tym, może się boi? Sądziłem tak, dopóki nie podniosła nagle maseczki, aby... zaciągnąć się papierosem. Po odświeżeniu płuc z powrotem porządnie się zamaskowała.
Moze jak czlowiek jest podduszony to faja mocniej kopie? I jest to bardziej ekonomiczne?
Widokowa, ale internety przestrzegają, że jest wąska, kręta, niebezpieczna, nie dla niedoświadczonych kierowców, nie dla osób z lękiem wysokości i w ogóle nie dla każdego. Życie uczy, że takie opinie są zazwyczaj przesadzone, a ludzie lubią się dowartościować albo poszpanować opowieściami, jakie to przeżyli niebezpieczne przygody... Mimo wszystko cieszę się, że będę jechał stroną przyklejoną do gór, a nie do przepaści .
Chyba fest przesadzone... Acz ciesze sie ze jechalismy tam skodusią a nie krowiastym busiem
Aby spaść w przepaść trzeba byłoby się naprawdę postarać...
Albo zagapic na widoki
Z pobliskiej knajpy wyskakuje kobiecina i zaprasza do siebie. Z żalem odmawiam, bo nie wiem ile czasu zajmie dalsza podróż, a czeka na nas jeszcze przekroczenie granicy.
Trzeba bylo zostac a nie jechac w jakies dziwne nieprzyjazne kraje!
Najciekawsze są liczne wysepki przy czarnogórskim brzegu, na niektórych mieszczą się monastyry
Kurde! Tam musze wrocic! Niektore wygladaly na opuszczone! Przynajmniej z daleka i kilka lat temu!
Bardzo głośny, cykady dawały taki koncert, że aż uszy bolały.
Oj jak pieknie!
Szczerze pisząc jestem kapkę zawiedziony, bo naprawdę spodziewałem się jakiś większych emocji, drżenia rąk nad kierownicą, nerwowego wpatrywania się w lusterka, główkowania oto zaraz nie spadnę... A tu nic - spokojna, uważna jazda bez więk
Moze jakbys sie najpierw odpowiednio uraczyl w knajpie to potem emocje by byly??
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości