Nasze najdziwniejsze przygody górskie

Dyskusje o górach, turystyce górskiej itp.
Awatar użytkownika
Tępy dyszel
Posty: 2924
Rejestracja: 2013-07-07, 16:49
Lokalizacja: Tychy

Postautor: Tępy dyszel » 2013-12-09, 20:46

Piotrek pisze:Sodomia i Gomoria .....

Panie - to porno ;) Admin zaczął.

Piotrek pisze:znaczy że wszyscy zdrowi

Tak.
Awatar użytkownika
sprocket73
Posty: 5933
Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
Kontakt:

Postautor: sprocket73 » 2013-12-10, 11:56

Przy okazji wątku o wypadkach przypomniała mi się taka przygoda... może komuś będzie się chciało poczytać... ;)

Na wstępie nakreślę nieco tło wydarzeń. Nie było to typowe wyjście w góry, tylko zlot graczy w internetową grę Ogame. Mocno zakrapiana impreza w Zawoi, następnego dnia planowana wycieczka. Jeżeli ktoś jest zdziwiony słabym wyposażeniem, to pragnę zwrócić uwagę, że było to kalendarzowe lato. A dlaczego lazłem uparcie do przodu zamiast odpuścić? Myślę, że brak pokory i głupota.
Relacja jest obszerna, poprzedzona wstępem kolegi. Potem moje wypociny, pisane wtedy na świeżo.

***********************************************************

Wycieczka na Babia Górę widziana oczami Arcika.

Poniżej przedstawiam swoje wspomnienia z wycieczki która się odbyła przy okazji zlotu.

20 września 2008 roku.
Godzina 8:30.

Obudził mnie rozlegający się na korytarzu krzyk Sprocketa:
- Wszyscy wstają i idą!!!
Wstałem. Łeb mnie trochę bolał, stwierdziłem że za bardzo to się nie wyspałem. Wyjrzałem przez okno – padał deszcz. No ale obiecałem że nie będę narzekał. Myślałem sobie że nic z wycieczki nie wyjdzie, przecież pada. Jednak mimo wszystko powoli zacząłem się pakować i przygotowywać do wycieczki jakby nigdy nic. Zrobiłem kawę do termosu, zabrałem to co najpotrzebniejsze, zjadłem małe śniadanie i czekałem jaka będzie decyzja. Jeszcze nie byłem przekonany że pójdziemy. Reszta uczestników też jadła śniadanko.
Wyszedłem sobie przed domek, połaziłem trochę, popatrzyłem na wezbraną rzeczkę płynącą za altanką z grillem.

Obrazek
Obrazek

Przed domkiem

Wtem patrzę, a tu wychodzi ekipa ośmiu ludzi ze Sprocketem na czele. No to idziemy – pomyślałem, stało się to co miało się stać. Pobiegłem do domku po spakowany wcześniej plecak i szybko dołączyłem do grupy.

Około 10:30 ekipa 9 osób w składzie: Sprocket, Małgosia, Esparceta, Agnieszka, Jonek, Kuguar, Puki, kolega z Uni 45 i ja - Arcik, wyruszyła na szlak. Celem było zdobycie Babiej Góry z Zawoji Wełczy.

Pierwsze metry wycieczki prowadziły nieco w dół, do drewnianej kładki nad potoczkiem. Kładka znajduje się około 660 m n.p.m. - był to najniżej położony punkt naszej wycieczki. Potem za kładką szliśmy lekko pod górę wąską drogą asfaltową. Doszliśmy do miejsca w którym czarny szlak skręca w lewo z asfaltowej dróżki w las. Przeszliśmy po drewnianym (będącym w kiepskim stanie) mostku nad potoczkiem mijając stosy ściętego drzewa. Zaczęło się pierwsze podejście na polankę zwaną „Mylne Młaki”. Pierwsze poty za płoty. Testowałem sam siebie. Nie wiedziałem jeszcze jak sobie poradzę. Cały czas szedłem jako ostatni, swoim wolnym tempem. Na polance położonej 830 m n.p.m. mieliśmy pierwszy odpoczynek.

Obrazek
Obrazek
Odpoczynek na polance Mylne Młaki



Od tego miejsca szliśmy cały czas nabierając wysokości grzbietem bez szlaku na Magurkę (Kolisty Groń). Deszcz trochę osłabł, zamienił się w zupełnie nieszkodliwą mżawkę. Weszliśmy w chmury. Przewalały się miedzy drzewami tworząc magiczną atmosferę.

Obrazek
Obrazek
Mgła w lesie

Obrazek
Obrazek

Krótki odpoczynek na podejściu na Kolisty Groń


Doszliśmy na polankę otaczającą Kolisty Groń. Na obrzeżach lasu rosło mnóstwo borówek (jagód). Nie omieszkałem spróbować - były smaczne aczkolwiek bardzo zimne. Spotkaliśmy pierwszy drogowskaz wskazujący drogę na Babią Górę. (1000 m n.p.m.).

Potem szliśmy około 15 minut lasem i doszliśmy do granicy Polsko - Słowackiej. Od tego miejsca aż po przełęcz Brona szliśmy szlakiem granicznym.

Obrazek
Obrazek
Idziemy granicą.

Minęliśmy kilka charakterystycznych miejsc na szlaku. Były to: Przełęcz Jałowiecka Północna – tak zwane Tabakowe Siodło 998 m n.p.m, Jałowcowy Garb 1017 m n.p.m, Przełęcz Jałowiecka Południowa – Jałowcowe Siodło 993 m n.p.m.

Obrazek
Obrazek

Wchodzimy do babiogórskiego Parku Narodowego.

Od Jałowcowego Siodła było już tylko pod górę. Po kilkuset metrach wspinaczki zrobiliśmy sobie krótki odpoczynek przy szlaku. Posililiśmy się co nieco przed długim i monotonnym podejściem na Małą Babia Górę.

Zaczęło się najdłuższe podejście. Ja oczywiście zostałem nieco w tyle za resztą. Nagle zobaczyłem coś białego miedzy paprociami porastającymi okolice ścieżki. Tak, to był śnieg. Małe kupki śniegu miedzy liśćmi paproci. Im wyżej, tych kupek śniegu było coraz więcej. W pewnym momencie okazało się że ścieżkę otacza całkowita pokrywa śnieżna. Jeszcze tylko ścieżka była wolna od śniegu, za to płynęła nią woda wartkim nurtem. No i tak trzeba było człapać pod górę po spływającej wodzie.

Chyba za bardzo spowolniłem idąc własnym tempem. Sprocket na mnie poczekał i zaoferował że pomoże mi nieść plecak. Powiedziałem że nie, nie trzeba, ale w końcu zgodziłem się i jestem z tę pomoc Sprocketowi ogromnie wdzięczny. Od tej pory Sprocket szedł z przodu tak aby nie stracić ze mną kontaktu wzrokowego (była cały czas mgła).
Wznosiliśmy się coraz wyżej. Śnieg już leżał na ścieżce. Czoło wycieczki stanęło przed trudnym zadaniem wydeptywania ścieżki. Ponoć robił to Esparceta. Czołówka przez to wyraźnie spowolniła i dystans miedzy nimi a mną i Sprocketem się wyraźnie zmniejszył.
Najgorsze warunki były jednak przed nami. Byliśmy już tak wysoko że las się skończył i zaczęła się strefa kosodrzewiny. Brak lasu spowodował ze wiatr wzmógł się i musieliśmy brnąc w zaspach śnieżnych. Zastała nas prawdziwa zima jeszcze w okresie kalendarzowego lata!
Przed szczytem Małej Babiej Góry jest lekkie spłaszczenie terenu i polana wśród kosodrzewiny. Tu już nie było żadnej wydeptanej ścieżki a śnieg zaczął być zmrożony. Czoło wycieczki szło niemal po omacku we mgle – byle pod górę. Wokół były fantastyczne rzeźby lodowe na krzewach kosodrzewiny. Lód pokrywał ich gałązki. Nie macie pojęcia jakie to twarde! Wiatr był coraz silniejszy. Deszcz zamienił się w lód. Drobinki lodu kuły niemiłosiernie po twarzy. Temperatura spadła wyraźnie poniżej zera.
Podejście na sam szczyt to zupełnie nierealne odczucia. Nie realny świat. Wszędzie biało. Mgła i lód sypiący się z nieba.. Niebo zlewało się z ziemią. Sam nie wiem kiedy – tak nagle pośród bieli - zauważyłem stojące sylwetki uczestników wycieczki. To było już szczyt! Mała Babia Góra 1515 m n.p.m została zdobyta.

Obrazek
Obrazek

Sylwetki uczestników we mgle.


Sprocket zrobił szybko zdjęcie pod słupkiem szlakowym. Widoków żadnych nie było – a przecież to tak piękny punkt widokowy! Ulga, radość ze zdobycia Małej Babiej. No i decyzja – nie idziemy na Wielką Babią. Warunki nie pozwalają. Wyszliśmy, ale trzeba jeszcze zejść! Zejście tez dostarczyło wielkich emocji. Śnieg zasypał szlak i przykrył białą zmrożoną pierzynką całą kosodrzewinę. Schodziliśmy powoli zapadając się głęboko miedzy gałęzie kosodrzewiny. Zeszliśmy na Przełęcz Brona 1408 m n.p.m. Na przełęczy warunki były nieco bardziej przyjazne. Śnieg owszem był, ale wiatr jakby mniejszy.

Zaskoczenie – Sprocket z Małgosią zdecydowali że jednak zdobędą szczyt Babiej Góry. W takich warunkach to dla reszty nie do pomyślenia, ale Sprocket z Małgosią to doświadczeni turyści. Wierzyłem że dadzą radę. Poszli, a my zeszliśmy czerwonym szlakiem do schroniska na Markowych Szczawinach. Zejście z przełęczy nie należało do łatwych. Jest tam stromo a na oblodzonych kamieniach łatwo się poślizgnąć. Na szczęście nikomu nic się nie stało i doszliśmy w okolice schroniska. Do samego budynku nie wchodziliśmy. Od razu niebieskim szlakiem czyli Górnym Płajem szybko kroczyliśmy w stronę Przełęczy Krowiarki (1012 m n.p.m). Nie jest to krótka droga. Szliśmy jeszcze prawie 2 godziny. W końcu zmarznięci doszliśmy. Deszcz nadal padał. Po krótkim oczekiwaniu przyjechał na przełęcz nasz transport, czyli Kinia i kolega z UNI 45. Zabraliśmy się z nimi do domku. [/size]

************************************************************

Relacja Sprocketa

Zmotywowany opowieścią Arcika postanowiłem opisać jak wyglądało zdobywanie Babiej Góry. Zaczynam w momencie, kiedy ja i Ukochana odłączyliśmy się na przełęczy Brona od reszty grupy, aby we dwoje zdobyć Babią...

A po co tam poszliśmy ? Podobno góry zdobywa się bo są. Jeżeli o mnie chodzi, jednym z powodów było to, iż taki miałem plan, decyzja zapadła rok temu, że na następnym zlocie idę na Babią z Wełczy, co prawda nikt nie mógł przewidzieć warunków, ale plan to plan, szczególnie w górach staram się realizować cele, które sam sobie wytyczam. Drugim powodem było to, że naprawdę to lubię. Satysfakcja ze zdobycia szczytu jest tym większa im więcej trudu się włożyło. A co kierowało Ukochaną ? Podobno postanowiła wynagrodzić mi, że zrezygnowałem z udziału w pijackiej imprezie :)

Wyruszyliśmy. Początkowo szło się łatwo i przyjemnie. Szlak wiedzie drogą wśród drzew, więc nie wiało. Po dojściu do górnego poziomu kosodrzewiny zrobiliśmy sobie przerwę na jedzenie i herbatkę. To była ostatnia chwila wytchnienia. Następnie szlak wychodzi na odsłoniętą przestrzeń. Wiatr uderzył w nas z całej siły, ale spodziewaliśmy się takich warunków.

Obrazek
na zdjeciu: Ukochana zabezpiecza się przed wiatrem

Powoli zdobywaliśmy wysokość metr za metrem i pojawił się kolejny problem - lód. Pokrywa śniegu zamieniła się w lodową skorupę, która nie zapadała się pod naszym cieżarem. Trudno było iść pod górę, gdyż po prostu się ślizgaliśmy. Na dodatek widoczność spadła do kilku metrów i nie było widać tyczek wytyczajacych szlak. Z powodu wiatru Ukochana nie dawała rady utrzymywać kierunku, więc chwyciłem ją pod rękę i wspólnie posuwaliśmy się metr po metrze. Chciała wrócić, ale motywowałem ją, że juz niedaleko i damy radę.

Obrazek
na zdjęciu: słupek graniczny z naroślą lodową od wiatru - co ciekawe narośl powstaje od nawietrznej

W końcu przed nami objawiła się stromizna oznaczająca ostatnie 50 mertów i szczyt. Z powodu wiatru i lodu nie dało się wyjść na wprost - tak jak prowadzi szlak. Musieliśmy zatoczyć koło i wejść na sam wierzchołek od tyłu, gdzie tak nie wiało i skorupa lodu nie była tak twarda. Udało się!

Obrazek
na zdjęciu: szybkie zdjęcie na szczycie, widać jak Ukochana trzyma się słupka, bo inaczej wiatr ją po prostu zwiewał

Początkowo planowaliśmy powrót na Krowiarki granią, ale już w kosówkach podjąłem decyzję, że tylko wychodzimy na szczyt i schodzimy po swoich śladach. Zaczęliśmy więc schodzić, ale po kilkunastu metrach okazało się, że nasze ślady są już całkowicie zawiane i niewidoczne. Na szczęście udało się dotrzeć do pierwszej tyczki i tam odetchnąłem z ulgą. Wiedziałem że przed nami jest w miarę płaski odcinek szczytowy, a potem już w dół i będzie coraz łatwiej. Własnie tam, przy pierwszej tyczce popełniłem błąd w nawigacji, poszedłem za bardzo w prawo, w stronę najstromszego zbocza północnego. Zacząłem się niepokoić, że idziemy stromiej w dół niż powinniśmy i że nie pojawia się żadna tyczka. Skręcałem więc coraz bardziej w prawo, gdyż przypomniało mi się, jak zawsze mówi się, że turyści gubią się na Babiej w słabej widoczności schodząc na słowacką stronę. Ale było coraz gorzej i coraz stromiej. Ześlizgiwaliśmy się po lodzie, a ja nie wiedziałem zupełnie gdzie jesteśmy.

Obrazek
na zdjęciu: na zielono szlak, a na czerwono droga która poszliśmy, zdjecie było robione ze szczytu Babiej

Obrazek
na zdjęciu: widok z dołu, kolorki podobnie jak powyżej - oczywiscie zdjecia były robione w innym czasie, kiedy coś było widać

Podświadomie trawersowałem coraz mocniej w prawo, jakbym chciał upewnić się, że nie zejdziemy na Słowację. Wyczekiwałem jakiegoś wypłaszczenia, jakiegoś szlaku, jakiegoś śladu. Niestety robiło się coraz stromiej, a lód robił się coraz twardszy. Szliśmy oparci rękami o zbocze, ja wyrąbywałem w lodzie schodki, w które potem wstawialiśmy stopy i przesuwaliśmy się wzdłuż stoku. W końcu uznałem, że nie wiem gdzie jesteśmy, że nie damy rady iść dalej tą drogą i zarządziłem odwrót po własnych śladach.

Obrazek
na zdjęciu: znakiem x oznaczone prawdopodobne miejsce, gdzie zaczęliśmy odwrót

To był krytyczny moment. Ukochana nie wiedzieć czemu po paru krokach pośliznęła się i zaczęła osuwać się w lodową nicość. Najpierw jedna noga, potem druga. Ja krzyczałem "NIE!!!", ale nic nie mogłem zrobić, choć byłem metr od niej. Jakimś cudem złapała się rękami lodowych schodków, które wcześniej wyrąbałem butami. Tak zawisła i przebierała nogami szukajac przyczepności. Chwyciłem ją za rękę i wrzeszczałem żeby kopnęła z całej siły i wbiła się czubkiem buta w lód. Tak zrobiła, najpierw jedną nogą, potem drugą. Udało mi się ją wciągnąć z powrotem na schodki, ale była cała roztrzęsiona. Powoli i ostrożnie kontynuowaliśmy powrót po własnych śladach, ale w miejscach gdzie wcześniej zsuwaliśmy się w dół, teraz nie dało się wyjść w górę, zresztą nie było sensu pchać się z powrotem do góry. Przyjąłem więc plan, żeby próbować trawersować w przeciwną stronę i maksymalnie w dół jak się będzie dało. Potem, plan zmieniłem na ogólnie w dół... byle tylko w dół. Zaczynało robić się lepiej, wiatr słabł i lód był miększy. Pojawiła się kosodrzewina - z jednej strony ulga, bo po kosodrzewinie nie można się osunąć, ale z drugiej iść po przysypanej kosówce też nie bardzo się da. Nagle zobaczyłem ślady człowieka. Po kilkunastu metrach okazało się, że jesteśmy na żółtym szlaku tuż przed łańcuchami. Co więcej pojawił się jakiś koleś, który wychodził tamtędy na Babią. Byliśmy uratowani. Ostrzegliśmy go przed trudnymi warunkami, ale chciał sprawdzić osobiście jak tam jest i poszedł w górę. A my poszliśmy w dół, po łańcuchach, a potem po przetartym szlaku. Szybko do schroniska i do Zawoi Markowej, gdzie czekała na nas Kinia z transportem. Ale się cieszyliśmy że żyjemy!
Ostatnio zmieniony 2013-12-10, 11:57 przez sprocket73, łącznie zmieniany 1 raz.
Vision

Postautor: Vision » 2013-12-10, 13:11

Swoją drogą dobra relacja i nieźle się czytało jak zwykle, czuć emocje. :-o No ale takiej pogody w środku lata to rzeczywiście mało kto by się spodziewał...
Awatar użytkownika
bton1
Posty: 3312
Rejestracja: 2013-07-08, 07:52
Lokalizacja: Kraków

Postautor: bton1 » 2013-12-10, 14:00

Ja też czytałem jak dobry scenariusz filmowy :) Jak na lato to dupówa jakich mało :)
W mieście możesz kogoś znać dziesięć lat i go nie poznać. W górach znasz go na wylot po paru tygodniach.
Awatar użytkownika
Basia Z.
Posty: 3550
Rejestracja: 2013-09-06, 22:41
Lokalizacja: Chorzów

Postautor: Basia Z. » 2013-12-10, 14:02

A nie warto tego dać osobno w relacjach ? Głosowałabym jako na relację grudnia.
Awatar użytkownika
sprocket73
Posty: 5933
Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
Kontakt:

Postautor: sprocket73 » 2013-12-10, 14:19

przecież to prehistoria - wrzesień 2008 ;)
Awatar użytkownika
Basia Z.
Posty: 3550
Rejestracja: 2013-09-06, 22:41
Lokalizacja: Chorzów

Postautor: Basia Z. » 2013-12-10, 15:04

Prehistoria nie prehistoria, ciekawie poczytać.
Mam zdecydowanie większą prehistorię, tez związaną z Babią Górą i zastanawiam się nad publikacją.
laynn

Postautor: laynn » 2013-12-10, 15:31

Vision pisze:No ale takiej pogody w środku lata to rzeczywiście mało kto by się spodziewał...

Ja miałem podobnie w Tatrach. Znaczy, że zima w środku czerwca. :
Obrazek

poniżej przełęcz między Rakoniem a Wołowcem.
Obrazek

a to coś 12go czerwca.
laynn

Postautor: laynn » 2013-12-10, 15:32

sprocket73 dobra opowieść!
Grochu
Posty: 146
Rejestracja: 2013-09-29, 14:15
Lokalizacja: Bytom

Postautor: Grochu » 2013-12-10, 21:44

sprocket73 pisze:tylko zlot graczy w internetową grę Ogame.

Szwagier w to rżnął dniami i nocami. Dopiero groźba rozwodu podziałała :lol
sprocket73 pisze:Ale się cieszyliśmy że żyjemy!

Ano właśnie. Człowiek się całe życie uczy a i tak głupi umiera. Ja w tym roku w Czarnohorze też miałem atak zimy we wrześniu.
"Dziwny jest ten świat..."
Awatar użytkownika
sokół
Posty: 12375
Rejestracja: 2013-07-06, 09:41
Lokalizacja: Bytom

Postautor: sokół » 2013-12-10, 22:31

Świetna relacja! No, no. kto by pomyslał, że i Ciebie, Sprocket, dopadło kiedyś łapanie przygód.... Ale coś Ci zostało, po tamtym, często złazisz bez szlaku, na krechę!
Mieliście sporo szczęścia, ten żleb od Kościółków to dość stromy jest... I w ogóle ten teren mało przystępny. Kto szedł Percią Akademików, ten wie...
lucyna

Postautor: lucyna » 2013-12-11, 06:35

Z tym załamaniem pogody bywa różnie. Ja na Smereku z grupą opalałam się, Koledzy w schronisku na Wetlińskiej usiłowali przeczekać zlewę, Grzesiek z grupą zdobył w deszczu i śniegu Caryńską (grupa to górscy wyjadacze), a Andrzej w śnieżycy wycofał się z Tarnicy. Albo inna przyroda, idę sobie z dzieciakami grzbietem Wetlińskiej, po jednej stronie oberwanie chmury, po drugiej gigantyczna burza, a my sobie liczymy krople deszczu które na nas spadły. Dopadliśmy autokaru z Wetlinie i ściana wody. Mieliśmy wtedy podtopienia w Bieszczadach. Albo inna historia. To też chyba było latem. Kilka lat temu inna grupa prowadzona przez nauczyciela przez Bukowe Berdo została sprowadzona śmigłem z powodu wychłodzenia, Ola pod Tarnicą walczyła z nauczycielem wfu o to czy sprowadzi grupę czy też nie. Zdania były podzielone, on w śnieżycy chciał wejść na górę, bo po to przyjechał, zmarznięte dzieciaki z początkiem hipotermii chciał zostawić nauczycielom. Ja zaś która jestem hiper ostrożna po drace z nauczycielem zabrałam dzieciaki w dolinę Caryńskiego i z doły obserwowaliśmy w przyjemnych warunkach spektakl natury w dolinach szukając jaszczurek. Czasami dawne kontuzje przydają się, tak mnie bolało kolano, że wiedziałam że coś wisi w powietrzu.
Ostatnio zmieniony 2013-12-11, 06:39 przez lucyna, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
sokół
Posty: 12375
Rejestracja: 2013-07-06, 09:41
Lokalizacja: Bytom

Postautor: sokół » 2020-01-04, 19:27

Przypomniały mi się moje samodzielne początki w Tatrach.

Rok 1998. Tuz po finale MŚ gdzie Francja sprała Brazylię, wsiadłem z kolegą do pociągu na Zakopane.
O 14 byliśmy na kwaterze i postanowiliśmy iść w góry. W Tatrach byłem tylko za bajtla, więc się jarałem jak głupi.
Padło na Kasprowy. Wjechaliśmy kolejką. Nic to, ze już był wieczór. Poszliśmy na Giewont. W trampkach. Na Giewoncie było cudownie. Zachód słońca był z gatunku tych najlepszych. Gorzej było z zejściem. Do Grzybowca jeszcze jako tako było, bo całkiem ciemno się nie zdązyło zrobić. Potem jednak dwa palanty bez jakiejkolwiek latarki szły przez ten las i szły... I na kwaterze byliśmy o północy. Gospodarz się nam przyznał, że chciał już wzywać TOPR.
Potem już bez przygód trzasnąłem Zawrat, Świnicę...



Rok 99.
Jadę znów. Na Granaty. Bo tam nie byłem. Topo znam. Z albumu Impresje Tatrzańskie Ziemiaka.
Idę ja i trzech zupełnych debiutantów. Dwóch udaje twardzieli. A pogoda... deszcz, mgła. Na pierwszym łańcuchu na zółtym szlaku na Skrajny największy twardziel się popłakał. Drugi też już prawie ryczał. Na to trzeci kumpel dał temu płaczącemu w ryj (dosłownie!) i poszliśmy dalej.
Na Pośrednim się straciliśmy i ktoś bardzo mądry, znający topografię Granatów z książki postanowił, ze zejdziemy bez szlaku z tych Granatów. I kurna, jak postanowił, tak się za to zabrał. Wlazłem do żlebu, zleźliśmy kilkanaście metrów a potem uparcie trawersowaliśmy te cholerne Granaty. Widoczność była na kilkanaście metrów. Nie wiem, ile to trwało, ale może z godzinę... Wyszliśmy do ścieżki ze szlakiem schodzącym z Zadniego do Koziej Dolinki.

Dziesięć lat później powtórzyłem z Magdą ten wyczyn, gdy na grani Granatów były nawisy.

Te dwa chłopaki, płaczki, obrazili się na nas. Poznaczyli nawet długopisem ile mają coli w butelce. Bo oni byli mocno przy kasie i oni chodzili se na obiady. A ja i ten kumpel, co im dał w ryj, to myśmy mieli kilka złotych na krzyż. No ale wieczorem postawiliśmy wszystko na jedną kartę, graliśmy z nimi w pokera na kasę. I wygraliśmy 20 zł. Tośmy sobie kupili bochen chleba, kiełbasę, dwa banany i wodę. I poszliśmy sami w góry. Bo tamci nie chcieli. Nie mieliśmy już na bilet do TPN, tośmy włazili do parku potokiem. Na Giewont weszliśmy, ale w chmurze.


W Tatrach to jeszcze w lipcu, jak szedłem w krótkich spodenkach to na czarnych ścianach nas złapała burza śnieżna. Schodziliśmy Kulczyńskim, nie szlakiem, a wodospadem... Bytu mi się tam rozdupiły w poprzek... Ledwo szedłem... ale kumpel starszy, kupił mi setkę w murowańcu i jakoś zleciało...

Z Grześkiem, chyba miałem 16 lat, a on 14, mieliśmy spać na Baraniej górze. Ale na wieży. To wszystko szło idealnie, ale coś tam się wystraszyliśmy i poszliśmy pod schronisko. I spaliśmy na ławce. Nagle w środku nocy wrzask na cały las. Co się kurna dzieje?
Kot schroniskowy wskoczył na Grześka i zaczał mruczeć...

Z Grześkiem to w ogóle jaja były, jak wzięliśmy od rodziców kasę na noclegi (trzy dni w Beskidach) a zrobiliśmy se namiot z worków na śmieci. Takich dużych. Ja miałem śpiwór, Gzesiek nie miał to niósł w plecaku kołdrę.

Wysiedliśmy w Makowie i szliśmy na Babią. Na Policy zlała nas taka burza, żeśmy jeszcze tej samej nocy wrócili do domu.

A jak szliśmy na wschód? Na Babią? Miało być fajnie, ale w Katowicach pod pociąg rzucił się jakiś chłop. Wszystko poopóźniane... W każdym razie na Krowiarkach już ciemno było. Latarki? hahaha

Rozłożyliśmy sie na ławce na Sokolicy. Z zestawem jak zawsze. Śpiwór i kołdra. Ale zimno było. Tośmy weszli do jednego śpiwora...

Co musieli mysleć turyści widząc na ławce coś, co ma jedną nogę, dwie głowy i cztery ręce?

A może co innego mysleli?
W każdym razie wschód się wtedy udał. I szkoda, ze nie miałem aparatu wtedy, bo dopiero fajnie byłoby Wam to teraz pokazać, jak bywało kiedyś!

A moze i Wam się coś przypomni?
Ostatnio zmieniony 2020-01-04, 19:40 przez sokół, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Adrian
Posty: 9902
Rejestracja: 2017-11-13, 12:17

Postautor: Adrian » 2020-01-04, 20:36

Hahaha przech.je z was!
Piękne wspomnienia, można powiedzieć że już kilka razy miałeś jedną nogę na drugiej stronie ;)
Awatar użytkownika
buba
Posty: 6261
Rejestracja: 2013-07-09, 07:07
Lokalizacja: Oława
Kontakt:

Postautor: buba » 2020-01-07, 10:32

sokół pisze:chyba miałem 16 lat, a on 14


Jak to jest, ze najciekawsze przygody i najfajniesze rzeczy sie robilo jak sie mialo te naście lat?

Mysmy w roku 98 razem z moim ówczesnym chlopakiem z Ukrainy i jego kumplem, przemycali przez zielona granice malucha! Bo on sobie wymarzyl miec malucha, wiec sobie kupil jakis zlom totalny, a przewoz na Ukraine droga legalna bylby nieco drogi i zawily. Wiec targalismy go bagnami podkladajac deski pod kola a potem nam pomagali ukrainscy pogranicznicy ;) Ci mieli sposoby! Widac ze nie byla im to pierwszyzna! :D Najsmieszniejsze ze sie udalo! Tzn. przetragac przez granice - bo silnik sie zatarl na amen 50 km dalej ;) Nawet nie oplacalo sie tego naprawiac - to zostawilismy owego malucha na skraju lasu.. Ciekawe ze 3 lata pozniej jeszcze tam stal ;) Tylko nie wiem czy to jest w pelni przygoda gorska? Miejsce akcji - Pogorze Przemyskie - teren byl falisty to moze obleci :P

Adrian pisze:można powiedzieć że już kilka razy miałeś jedną nogę na drugiej stronie


Jesli juz mowic o nogach na drugiej stronie - to z ta sama ekipa, chyba rok pozniej zjezdzalismy z wetlinskich serpentyn starą wołgą.. I pierdolnely hamulce.. Jakie to szczescie, ze raz - nic nie jechalo z przeciwka, dwa ze za kierownica siedzial Uran a nie ja czy Michal. Bo Uran byl najlpszym z nas kierowca.. Ja albo Michal na bank bysmy sie zjebali w przepasc.. Ale pokonywanie tych serpentyn z predkoscia kolo 90 pozostanie na zawsze w kategorii przygod niezapomnianych. Wolga, podobnie jak maluch zostala porzucona w najblizszym rowie :P
Ostatnio zmieniony 2020-01-07, 10:41 przez buba, łącznie zmieniany 6 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 41 gości