LIPIEC
W lipcu jest dużo „pierwszych razów”. Już dawno zrezygnowaliśmy z pierwotnego planu wyjazdu w Europę, by skoncentrować się na rodzimym podwórku. Początek lipca, po raz pierwszy w życiu, spędzam na łódkach na Mazurach.
Przez kilka dni żeglujemy po jeziorach, zatrzymujemy na dzikie noclegi i robimy sobie wypaśne przekąski, obserwując zimorodki. Ciekawe doświadczenie, a z racji tego, że to pasja Roberta, pewnie na stałe zawita do grafiku w czasie ciepłych miesięcy.
Z łódek teleportuję się w okolice Olsztyna na kolejny „pierwszy raz”, tym razem kajakowy. Do tej pory pływałam kajakiem po jeziorze i morskiej zatoce, nigdy po rzece. Warmińska Marózka z racji obfitych opadów i podniesienia stanu wód okazuje się niezłą atrakcją, a płynięcie w lesie, pod baldachimami drzew, jest świetną zabawą. Od tego momentu kajaki wpisuję na listę rzeczy do powtórzenia!
Spod Olszytna znów ruszamy na północ. Tym razem zamierzenie jest ambitne – przejechać w babskiej ekipie szlak R-10, zwany inaczej Velo Baltica. Startujemy spod granicy niemiecko-polskiej w Świnoujściu, by przez dwa i pół tygodnia poznawać najładniejsze zakątki polskiego wybrzeża. Pierwszym celem jest Hel, kolejnym Mierzeja Wiślana i miejscowość Piaski, w której kończymy naszą rowerową wyprawę na granicy polsko-rosyjskiej.
Na rowerowaniu, łódkowaniu i kajakowaniu mija prawie cały lipiec i jest to jedyny miesiąc od wielu lat, w którym nie byłam w ogóle w górach. Jeśli nie liczyć Góry Pirata w pobliżu Krynicy Morskiej i Góry Gradowej w Gdańsku…
SIERPIEŃ
W sierpniu czas nadrobić górskie zaległości (choć i rower po okolicy się zdarzy). Rozpoczynamy, jak w ostatnich latach, cykl krótkich parudniowych wypadów. Skończył się czas jednego długiego wyjazdu wakacyjnego, ale nowa formuła też mi się podoba. Zapewnia różnorodność i pozwala odkryć wiele nowych miejsc.
Rozpoczynamy od wypadu na Słowację. Nie wiadomo, co będzie po wakacjach, więc trzeba korzystać, póki można. Na tapecie jest niezrealizowany plan majówkowy: Góry Szczawnickie. Najpierw jednak lądujemy we Vtacniku, by w ramach Korony Gór Słowacji zdobyć najwyższy szczyt tego pasma. Wycieczkę, wcale znów nie taką długą, zaczynamy wczesnym popołudniem, zaś wracamy przed dwunastą w nocy. Takie niby niewysokie góry, a dały w kość jak nigdy.
Za to Góry Szczawnickie okazują się bardzo humanitarne, bez morderczych podejść i zejść, z szeregiem ciekawostek dotyczących górnictwa. Miejscami przypominają nam kirgiskie krajobrazy. Ostatni dzień spędzamy na poznawaniu wpisanej na listę UNESCO Bańskiej Szczawnicy i zjeżdżamy do jednej z okolicznych kopalń. W ramach wycieczki, oczywiście.
Kolejna kilkudniówka rzuca nas na Pogórze Przemyskie i w Bieszczady. Zatrzymujemy się nad Wiarem na dwie noce, a to jest tak cudowna rzeka, że na pewno jeszcze tam wrócę! Choć na Pogórzu Przemyskim nic nie ma spektakularnego (a nawet niektórzy powiedzą, że nie ma nic ciekawego) świetnie nam się jeździ po okolicy, ludzie są szalenie mili, więc spędzamy przyjemnie czas i na rowerze, i pod sklepami tudzież cerkwiami na pogawędkach.
Potem przenosimy się w Bieszczady. Znów ląduję na Połoninie Wetlińskiej, ale tym razem tylko dlatego, by zejść do Suchych Rzek i Zatwarnicy i wspiąć się na Dwernik-Kamień. No i ta Wetlińska pasowała nam do pętli…
Reszta jest już nieco poza najbardziej uczęszczanymi szlakami: okolice Michniowca i nadsańskie miejscowości przy granicy z Ukrainą.
Ostatnią sierpniową kilkudniówką jest wypad w Beskid Sądecki (i trochę Niski). Sądecki to najrzadziej odwiedzane przez nas pasmo, bo na krótki wypad jest trochę za daleko, a gdy już ma się więcej czasu, wybiera się inne góry.
Tym razem eksplorujemy pasmo Jaworzyny Krycnickiej od północy i kręcimy się po okolicach Krynicy. Z maskami na twarzy (ale tylko tam, gdzie jest ryzyko spotkania policji), bo to czerwone powiaty.
Pod koniec sierpnia jadę jeszcze z mą przyjaciółką Martą na coroczny babski wyjazd. Tradycja wspólnych wycieczek sięga wielu lat wstecz, a w tym roku pada na Rzeszowszczyznę.
WRZESIEŃ
Wrzesień znów jest bardzo rowerowy i rodzinny, bo często jeździmy na wycieczki z mym bratem. W drodze na Rysiankę spadam z rowerem ze ścieżki (większych obrażeń brak, śmierć na miejscu poniosły tylko getry, które, z wielką dziurą na udzie, pochowałam w koszu na śmieci). Tydzień później wyjeżdżamy na Równicę i Orłową, a w kolejny na Stożek.
Już własne nogi niosą nas w tym miesiącu z Bystrej na Słowiankę i Skałę. To czas jelenich zalotów, więc doliny rozbrzmiewają ich rykiem, a jeden z nich nawet staje nam na drodze.
PAŹDZIERNIK
Październik zaczynamy wyjściem na Trzonkę od zapory w Porąbce. Chatka znów jest zamknięta, udaje się jednak pozyskać sporo naturalnego „surowca” jarzębiny, która wkrótce zamienia się w przepyszną jarzębinówkę. To drugie, po wiosennej bzówce, trunkowe odkrycie naszego roku. W przyszłym roku robimy tego więcej!
W poszukiwaniu jesieni kręcimy się rowerem po Pszczynie i wychodzimy na Gaiki w Beskidzie Małym. Jest jednak za wcześnie, prawdziwa jesień przychodzi w tym roku dość późno. Nie udaje się zobaczyć jej w pełnej krasie, gdy już się pojawia, a kolejne jesienne wypady upływają pod znakiem mglistej pogody.
http://www.kuzniapodrozy.pl/zar-i-grand ... ra-spiska/
Tak jest podczas dwudniówki na Spiszu, który znów, podobnie jak wiosną (i, pisząc z perspektywy czasu, także zimą), nie okazał się przychylny i ukrył swe wdzięki pod chmurami.
http://www.kuzniapodrozy.pl/przelecz-na ... sze-nizne/
LISTOPAD
Na jesieni możemy się odkuć dopiero w listopadzie, który jest bardzo przyjazny pogodowo. Choć liczne w tym roku inwersje oglądam głównie na kamerkach internetowych w czasie pracy zdalnej, udaje się kilka wypadów, w tym na Czupel z Tresnej, dokąd podwozi mnie Robert, jadąc po nowego „członka” naszej rodziny. Dzień później są bardzo udane Gorce i pętla z Rabki przez Krzywoń, Piątkową i Maciejową.
http://www.kuzniapodrozy.pl/rabka-krzyw ... maciejowa/
W połowie miesiąca pogoda jest na tyle sprzyjająca, że zamykamy sezon rowerowy na Groniu w Beskidzie Makowskim.
http://www.kuzniapodrozy.pl/gron-w-b-ma ... ec-bystra/
Potem lądujemy jeszcze na Hali Jaworowej na kawę z sernikiem.
http://www.kuzniapodrozy.pl/hala-jaworo ... ak-utopca/
Jest tak przyjemnie, że można siedzieć bez dyskomfortu, a to przecież koniec listopada!
GRUDZIEŃ
Grudzień rozkręca się niemrawo, jeśli chodzi o wycieczki. Wzorem poprzedniego miesiąca jest jakiś spacer po okolicy, ale pierwsze wypady udają się dopiero po połowie grudnia. Ze znajomymi lądujemy na Beskidku z Koszarawy. Niedługo Boże Narodzenie, a śniegu nie ma w ogóle i można posiedzieć przy kawie. O tempora, o mores!
Dzień później wchodzę na Szyndzielnię i Klimczok. Udaje się załapać na jako taki zachód słońca i znaleźć nieco śniegu przy zejściu z czołówkami spod schroniska.
Pierwszy prawdziwie zimowy wyjazd jest dopiero po świętach. Spotkanie z zimą na Wielkiej Raczy cieszy. Jest niezła przejrzystość, jest śnieg, co czyni wypad bardzo udanym.
http://www.kuzniapodrozy.pl/wielka-racz ... a-srubita/
Za to górski rok kończę już bez śniegu, „ambitnym” wyjściem na Dębowiec. Szkoda mi słonecznego dnia spędzonego w domu, więc siedzę sobie z termosem herbaty pod schroniskiem i obserwuję świat. A potem, w ramach spaceru, wędruję przez Bielsko między dwoma pasmami górskimi. Rzadko przechodzi się takie miejskie odcinki, podjeżdżając od razu w pobliże szlaku, więc tym razem mam okazję przedreptać spod Dębowca w Beskidzie Śląskim aż do ulicy Żywieckiej, skąd zaczyna się podejście na Łysą Górę w Beskidzie Małym. Zawsze to lepiej niż siedzieć na tyłku w domu.
Były nieśmiałe plany na sylwestra w górach, ale niesprecyzowana sytuacja dotycząca wyjść w ten dzień i niemrawa pogoda spowodowały przełożenie pomysłu na lepsze czasy. Za to kolejny dzień, pierwszy nowego roku, zainaugurowaliśmy w górach. Ale o tym już za rok.
Mimo covidowego szaleństwa rok był udany. Może zabrakło spektakularnych wyjazdów, ale zadowoliłam się tymi lokalnymi. Udało się być w Czechach, udało wyjechać raz na Słowację, więc cieszy choć i ta niewielka liczba zagranicznych wycieczek (nie liczę Maroka, bo wtedy jeszcze nikt nie myślał, co się później wydarzy). Izolacja i niepewność związana z pchaniem się za granicę pozwoliły na lepsze poznanie Polski, w tym wybrzeża Bałtyku, nad którym do tego roku byłam tylko w kilku miejscach. Teraz mam przynajmniej przegląd i wiem, czego w sezonie się tam spodziewać. I gdzie warto jechać, a co sobie odpuścić.
Nowością były łódki i rzeczny kajak. Jeśli chodzi o góry, to cieszę się, że udało się zawitać w każde beskidzkie pasmo. W poprzednim roku tego celu nie zrealizowałam. Były też raz Sudety, w tym Góry Izerskie i Karkonosze, oraz Pieniny. Udało się pojechać w Beskid Niski i Bieszczady, bo bez tego rok byłby stracony!
Co się nie udało? Dotrzeć na Ochodzitą i w okolice. Wybieram się tam już od lat, ale jak dotąd – jak sójka za morze.
Plany na następny rok? Oby nie było gorzej.