Krew, pot i łzy
Krew, pot i łzy
Wybraliśmy się na Małą Fatrę. U mnie zaczęło się o piątej z hakiem, gdy szedłem na miejsce spotkania z Adrianem. Przez to się spóźniłem kilka minut...
Po siódmej, w pięciosobowym składzie plus dzielny pies - jesteśmy już we Vratnej i kroczymy ku zgubie, najpierw prywatną drogą.
Później włazimy w jakieś obsrane krzaki, tylko Sprocket poszedł dobrą ścieżką. No ale widoki były ciekawe. Nawet smród nas nie odstraszał.
Organizatorowi było nieco wstyd, że wyprowadził nas w krzaczory z "grzybami" i chyba zastanawiał się, czy nie dać dyla...
No ale został, a my poszliśmy do góry, jak to na Fatrze, ostro do góry i po błocie.
Były skałki, dla niektórych coś wspaniałego.
Były owady...
Niebawem szczytowaliśmy na szczycie Sokolie. Było zimne piwo, były karczki i kiełbasa z grilla, były placki.
No a potem, jak to w górach, trzeba było mocno zejść.
Zeszliśmy, a potem zaczęliśmy znów wchodzić. Ostro. Niektórzy sapali. No ale taki los. Takie szlaki wyznaczył nam Organizator. Na usprawiedliwienie mogę napisać, że on także był w grupie sapiących. W sumie nie sapał tylko Tobi.
Zaczęliśmy widzieć jakieś góry. Wcześniej był tylko las.
Dalsza droga wydawała się bardzo ciekawa, ale miała jeden minus. Znów trzeba było zejść, żeby wejść. I tak kilka razy. Kilka odcinków wyglądało naprawdę efektownie.
Tobi przechodził samego siebie.
Byli również cisi bohaterowie drugiego planu.
I tak w kółko, góra-dół.
Z lewej strony wyłonił się majestatyczny Rozsutec. Było na co patrzeć. Ale głownie patrzeć trzeba było pod nogi, żeby nie pierdyknąć.
Często odpoczywaliśmy, ale za to w pięknych okolicznościach przyrody.
Migawki aparatów rozgrzały się do czerwoności. Podobnie nasze ramiona i karki.
Na tych odcinkach góra-dół młodzież składająca się z Tobiego i Dawida wyrwała mocno do przodu. Ja wraz z Organizatorem dzielnie zamykaliśmy pochód, czuwając, żeby nikt nie szedł wolniej, niż my.
Już opadaliśmy z sił, ale Sprocket zaprosił nas do magicznego źródła, które sprawiło, że wstąpiło w nas nowe życie.
Po napojeniu się cudowną wodą nie mieliśmy już problemu, żeby osiągnąć zatłoczoną grań główną.
Nasz cel - Wielki Krywań (7704m) był coraz bliżej.
Ale najpierw pokonaliśmy Piekielnika. Organizator zmierzył zegarkiem jego wysokość i uzyskał wynik 5609m.
Po chwili odpoczynku mającej na celu aklimatyzację (Sprockety nie musiały mieć takowej, bo niedawno byli na Grojcu) zaczęliśmy atak szczytowy.
Organizator osłaniał tyły.
Ale i tak zapatrzył się na coś i stracił z oczu Sprocketa, który prawie wpadł w szczelinę lodowcową i na szczyt dotarł z małym opóźnieniem.
Długo nie posiedzieliśmy na szczycie, bo Słowacy pilnują go jak oka w głowie. Wysłali drony w kształcie ptaków, które patrolowały te dzikie okolice.
Zeszliśmy do bazy na piwo. Niektórzy padli na twarz. Ale to nikt z naszej ekipy. Nasi trzymali się dzielnie. Tym razem nikt nie dogorywał pod płotem.
Czuliśmy głód gór. A kto czuje głód, szuka chleba. To poszliśmy na Chleb.
Po drodze minęliśmy dwie słowackie alpinistki testujące nową odzież oddychającą.
Od Chleba już było bez fajerwerków. Takich paskudnych gór dawno nie widziałem.
A teraz zagadka.
Z czego się cieszą Ci dwaj?
Ano z tego, że Ukochana znalazła trawers i nie trzeba dymać do góry!
Jak już wspomniałem, brzydkie są te góry i nikomu ich nie polecam!
Organizator rozglądał się za konikami, ale nie przyjechały. To poprowadził nas ścieżką, na szczęście w dół.
Tam w dole chyba mogły być te koniki, ale nikt się nie zdecydował pójść sprawdzić...
Szlak znów parł do góry. Organizator machał mi ręką z sympatią, ale w sumie nie wiem, czy mnie pozdrawiał, czy prosił o nierzucanie kamieniami...
Chcąc, nie chcąc, musieliśmy pokonać kolejną górę.
Doszliśmy na skraj góry i zobaczyliśmy cywilizację. Tam mogły być koniki.
Ukochana uwierzyła - jak my wszyscy - w zapewnienia organizatora, że teraz będzie tylko z górki.
No i było... Niektórzy szli tyłem, niektórzy kwiczeli... Masakra. A koników nie było.
Na koniec Organizator zapewnił nas, że zamknięty szlak to nie problem, bo On zna przejście. Uwierzyliśmy.
Kilka minut później...
To był jakiś armagedon. Tam nawet grzyby miały grubsze nogi niż my.
Po godzinie przedzierania się przed trawy i powalone drzewa Organizator krzyknął; "Ulica!"
Po czym wszedł do rzeki i zmył z siebie swoje grzechy....
Polecam wycieczki z tym Panem, było genialnie, wspaniałe 12 godzin w doborowym towarzystwie!
Oby więcej takich wypadów!
Po siódmej, w pięciosobowym składzie plus dzielny pies - jesteśmy już we Vratnej i kroczymy ku zgubie, najpierw prywatną drogą.
Później włazimy w jakieś obsrane krzaki, tylko Sprocket poszedł dobrą ścieżką. No ale widoki były ciekawe. Nawet smród nas nie odstraszał.
Organizatorowi było nieco wstyd, że wyprowadził nas w krzaczory z "grzybami" i chyba zastanawiał się, czy nie dać dyla...
No ale został, a my poszliśmy do góry, jak to na Fatrze, ostro do góry i po błocie.
Były skałki, dla niektórych coś wspaniałego.
Były owady...
Niebawem szczytowaliśmy na szczycie Sokolie. Było zimne piwo, były karczki i kiełbasa z grilla, były placki.
No a potem, jak to w górach, trzeba było mocno zejść.
Zeszliśmy, a potem zaczęliśmy znów wchodzić. Ostro. Niektórzy sapali. No ale taki los. Takie szlaki wyznaczył nam Organizator. Na usprawiedliwienie mogę napisać, że on także był w grupie sapiących. W sumie nie sapał tylko Tobi.
Zaczęliśmy widzieć jakieś góry. Wcześniej był tylko las.
Dalsza droga wydawała się bardzo ciekawa, ale miała jeden minus. Znów trzeba było zejść, żeby wejść. I tak kilka razy. Kilka odcinków wyglądało naprawdę efektownie.
Tobi przechodził samego siebie.
Byli również cisi bohaterowie drugiego planu.
I tak w kółko, góra-dół.
Z lewej strony wyłonił się majestatyczny Rozsutec. Było na co patrzeć. Ale głownie patrzeć trzeba było pod nogi, żeby nie pierdyknąć.
Często odpoczywaliśmy, ale za to w pięknych okolicznościach przyrody.
Migawki aparatów rozgrzały się do czerwoności. Podobnie nasze ramiona i karki.
Na tych odcinkach góra-dół młodzież składająca się z Tobiego i Dawida wyrwała mocno do przodu. Ja wraz z Organizatorem dzielnie zamykaliśmy pochód, czuwając, żeby nikt nie szedł wolniej, niż my.
Już opadaliśmy z sił, ale Sprocket zaprosił nas do magicznego źródła, które sprawiło, że wstąpiło w nas nowe życie.
Po napojeniu się cudowną wodą nie mieliśmy już problemu, żeby osiągnąć zatłoczoną grań główną.
Nasz cel - Wielki Krywań (7704m) był coraz bliżej.
Ale najpierw pokonaliśmy Piekielnika. Organizator zmierzył zegarkiem jego wysokość i uzyskał wynik 5609m.
Po chwili odpoczynku mającej na celu aklimatyzację (Sprockety nie musiały mieć takowej, bo niedawno byli na Grojcu) zaczęliśmy atak szczytowy.
Organizator osłaniał tyły.
Ale i tak zapatrzył się na coś i stracił z oczu Sprocketa, który prawie wpadł w szczelinę lodowcową i na szczyt dotarł z małym opóźnieniem.
Długo nie posiedzieliśmy na szczycie, bo Słowacy pilnują go jak oka w głowie. Wysłali drony w kształcie ptaków, które patrolowały te dzikie okolice.
Zeszliśmy do bazy na piwo. Niektórzy padli na twarz. Ale to nikt z naszej ekipy. Nasi trzymali się dzielnie. Tym razem nikt nie dogorywał pod płotem.
Czuliśmy głód gór. A kto czuje głód, szuka chleba. To poszliśmy na Chleb.
Po drodze minęliśmy dwie słowackie alpinistki testujące nową odzież oddychającą.
Od Chleba już było bez fajerwerków. Takich paskudnych gór dawno nie widziałem.
A teraz zagadka.
Z czego się cieszą Ci dwaj?
Ano z tego, że Ukochana znalazła trawers i nie trzeba dymać do góry!
Jak już wspomniałem, brzydkie są te góry i nikomu ich nie polecam!
Organizator rozglądał się za konikami, ale nie przyjechały. To poprowadził nas ścieżką, na szczęście w dół.
Tam w dole chyba mogły być te koniki, ale nikt się nie zdecydował pójść sprawdzić...
Szlak znów parł do góry. Organizator machał mi ręką z sympatią, ale w sumie nie wiem, czy mnie pozdrawiał, czy prosił o nierzucanie kamieniami...
Chcąc, nie chcąc, musieliśmy pokonać kolejną górę.
Doszliśmy na skraj góry i zobaczyliśmy cywilizację. Tam mogły być koniki.
Ukochana uwierzyła - jak my wszyscy - w zapewnienia organizatora, że teraz będzie tylko z górki.
No i było... Niektórzy szli tyłem, niektórzy kwiczeli... Masakra. A koników nie było.
Na koniec Organizator zapewnił nas, że zamknięty szlak to nie problem, bo On zna przejście. Uwierzyliśmy.
Kilka minut później...
To był jakiś armagedon. Tam nawet grzyby miały grubsze nogi niż my.
Po godzinie przedzierania się przed trawy i powalone drzewa Organizator krzyknął; "Ulica!"
Po czym wszedł do rzeki i zmył z siebie swoje grzechy....
Polecam wycieczki z tym Panem, było genialnie, wspaniałe 12 godzin w doborowym towarzystwie!
Oby więcej takich wypadów!
Ostatnio zmieniony 2020-07-06, 08:33 przez sokół, łącznie zmieniany 1 raz.
- sprocket73
- Posty: 5933
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
Ledwie starczyło nam sił, żeby to przeczytać!
Muszę spać.
Jutro dodam coś od siebie
Muszę spać.
Jutro dodam coś od siebie
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
On pierwsze zdjęcie wrzucił wczoraj o 5. Na minutę było widać tytuł relacji i pierwsze zdanie. Potem ukrył relację w panelu moderatorskim i co chwila dopisywał i wrzucał zdjęcia. Przez co ma ciut błędów, o np takie:
To słowackie fatrzanistki, co Ty pierdzielisz.
sokół pisze:minęliśmy dwie słowackie alpinistki
To słowackie fatrzanistki, co Ty pierdzielisz.
-
- Posty: 323
- Rejestracja: 2020-05-04, 09:59
Szlak zrobili przepiękny, ale wyrypiasty. Jam bym go podzielił na dwa, albo i trzy dni. Pogoda im dopisała i chyba im dogrzało konkretnie. Ja wczoraj byłem na Polskim Grzebieniu, też momentami moco grzało. A Sokół tak ma, że jego relacje fajnie się czyta, bo są lekko kąśliwe i pisane z darem obserwacji. Myślę, że od Sprocketa będzie więcej zdjęć.
-
- Posty: 323
- Rejestracja: 2020-05-04, 09:59
No mają kondycję to śmignęli jak sarenki w jeden dzień. Choć w dużym słońcu trzeba często przystanąć na odpoczynek.
Ale widokowo bardzo
Ale widokowo bardzo
Ostatnio zmieniony 2020-07-06, 09:28 przez alicjaraczek, łącznie zmieniany 1 raz.
alicjaraczek pisze:No mają kondycję to śmignęli jak sarenki w jeden dzień.
Byli na dopingu jak Wermacht w 1940 roku.
Cieszę się, że wczoraj wybrałem lekką i miłą wycieczkę w Tatrach.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
Dobromił pisze:Cieszę się, że wczoraj wybrałem lekką i miłą wycieczkę w Tatrach.
Konikiem do Morskiego Oka?
Ostatnio zmieniony 2020-07-06, 10:52 przez Sebastian, łącznie zmieniany 1 raz.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 21 gości