Dotarcie do Betlejem nie stanowi żadnego problemu i nie potrzeba do tego posiadać osiołka. Wystarczy w Jerozolimie udać się na arabski dworzec autobusowy znajdujący się w pobliżu Bramy Damasceńskiej i wejść do autobusu numer 231. U kierowcy płacimy niecałe 7 szekli, dostajemy wydruk biletu w "szlaczkach" i pozostaje nam tylko czekać na odjazd . W środku mniej więcej połowa pasażerów była turystami, a druga to Arabowie wracający do domów lub krewnych.
Podróż zajmuje około 40 minut. Sporo, zważywszy na to, że Betlejem to prawie przedmieścia stolicy. Autobus jedzie jednak lekko okrężną drogą przez miejscowość Bajt Dżala (Beit Jala), dzięki czemu mamy małą wycieczkę krajoznawczą.
Znak STOP w wersji izraelskiej.
Podróżując w tę stronę nie przechodzimy żadnej kontroli, bowiem na tym odcinku słynny mur nie został jeszcze ukończony.
Widoki za oknem całkiem niezłe, tylko szyby brudne...
No i jesteśmy - Autonomia Palestyńska, czyli nieformalna nazwa struktury określającej się jako Palestyńskie Władze Narodowe. A jeszcze inaczej - państwo Palestyna, proklamowane w 1988 i uznawane przez ponad setkę innych państw, w tym Polskę. Nazwa ta jest o tyle kłopotliwa, że Palestyna to także region geograficzny znacznie szerszy niż sama Autonomia, a nawet Izrael, bo zahaczający o kawałki Jordanii, Libanu i Syrii. To trochę jak z Mołdawią i Republiką Mołdawii albo Czechami i Republiką Czeską. Najbardziej precyzyjne będzie określenie tego fragmentu jako Zachodni Brzeg Jordanu.
Wysiadamy przy głównej drodze. Natychmiast otacza nas chmara taksówkarzy.
- Przyjacielu, autokar nie jedzie dalej - wołają do mnie. To chyba oczywiste, zresztą, gdyby ruszał dalej i chciałbym nim podróżować, to przecież nie wychodziłbym na zewnątrz . - Podwieziemy do bazyliki, tylko 20 szekli!
Cena wydaje się niezła biorąc pod uwagę drożyznę Izraela, dopóki nie spojrzymy na mapę: z przystanku do kościoła jest tylko trochę ponad kilometr. Musiałbym chyba być niepełnosprawny, aby przebyć tę trasę samochodem!
Skręcamy w lewo, w ulicę Pawła VI. Ruch jest spory, z każdą chwilę robi się też coraz bardziej gęsto od ludzi. Kawałek dalej zaczyna się strefa handlowa, tam już jest momentami tak ciasno, że aż niekomfortowo . Gęstość przebija nawet Stare Miasto w Jerozolimie. Oczywiście piesi muszą przeciskać się między samochodami.
Niezłe zjazdy tu mają.
Później nieco się rozluźnia, a to z tego powodu, że autami ciężko wjeżdża się po schodach .
Mijamy jedną z kilku chrześcijańskich świątyń w mieście - cerkiew Maryi Dziewicy. Wybudowana została w 1922 roku i należy do Syryjskiego Kościoła Ortodoksyjnego. Należy do niego około 5 milionów wiernych, głównie na Bliskim Wschodzie, a w liturgii używają aramejskiego. Jeśli Jezus istniał, to także mówił w tym języku.
Wchodzimy do środka. Pusto. Turystów on nie interesuje, wszyscy pędzą dalej.
Po kilku minutach i my jesteśmy - Manger Square, plac Żłobka. Jakiś czas temu został on wyremontowany, ograniczono ruch samochodów do jednej poprzecznej ulicy. Całkiem ładnie tu.
W północnej części działa "Betlejemskie Centrum Pokoju". Jego główną zaletą są w miarę czyste toalety i do tego bezpłatne.
Na wschodniej pierzei znajduje się meczet Omara (Umara), jedyne muzułmańskie miejsce modlitwy na betlejemskiej starówce. Wzniesiono go w 1860 roku na gruncie podarowanym przez prawosławnych Greków.
Najważniejsze jest za naszymi plecami. Kamienny wysoki gmach to ormiański klasztor świętej Trójcy z charakterystyczną wieżą.
Na lewo, na końcu krótkiej uliczki, widać budynek, który wygląda, jakby posklejano go z kilku różnych obiektów. Bazylika Narodzenia.
Jeżeli ktoś się spodziewał, że najważniejsze świątynie chrześcijaństwa są cudami architektury, ten się mocno rozczaruje. To zbitek wielu różnych stylów i epok, odbicie burzliwej historii tej ziemi. Pierwszy kościół stanął w tym miejscu wkrótce po legalizacji wiary chrystusowej w Cesarstwie Rzymskim przez Konstantyna, czyli w IV wieku. Dwieście lat później ucierpiał podczas tzw. powstania samarytańskiego (przeciwko chrześcijanom, którzy prześladowali Samarytan nawet bardziej niż Żydów), więc musiano go częściowo odbudować. Potem dokonywano kolejnych przekształceń - m.in. za Justyniana oraz w czasie panowania krzyżowców.
Do środka wchodzimy przez Drzwi Pokory, wysokie na 1,3 metra. Pierwotnie była w tym miejscu znacznie większa brama, lecz zamurowano ją, podobno aby muzułmanie nie wjeżdżali tędy na koniach.
Następnie przechodzimy przez słabo oświetlony przedsionek i zaraz potem znajdziemy się w nawie głównej. I tu następuje rozczarowanie...
Na pierwszy rzut oka wnętrza wydają się mało ciekawe! Większość ścian jest jednolicie biała, ikonostas został zakryty prześcieradłami i rusztowaniami. Z prawej strony kłębi się tłum ludzi chcących się dostać do Groty Narodzenia. Tak na oko dwie, trzy godziny czekania.
Dopiero po chwili zaczynam przyglądać się szczegółom. Boczne nawy oddzielone są rzędami kolumn z różowego kamienia. Każdą z nich zdobi malowidło świętego - są to prawdopodobnie obrazy z pierwszego kościoła Konstantyna z IV wieku.
Na niektórych kolumnach widać także inne rysunki. Jakieś bohomazy, szlaczki, na jednym dostrzegam coś w rodzaju ptaków albo bóstw ze starożytnego Egiptu! Nie umiałem znaleźć odpowiedzi kto i kiedy to wykonał.
W podłogowej dziurze wyeksponowano mozaiki, też z pierwszej świątyni.
Natomiast na ścianach zachowały się fragmenty mozaik wykonanych w XII wieku w okresie Królestwa Jerozolimskiego. Notabene krzyżowcy właśnie w bazylice koronowali swojego pierwszego króla.
No i wreszcie główny powód wizyty w kościele - wspomniana Grota Narodzenia. Zgodnie z tradycją w tym właśnie miejscu miał się urodzić Jezus, choć wielu specjalistów biblijnych twierdzi, że wcale nie przyszedł na świat w grocie czy stajni, ale w domu i to nie w Betlejem, lecz w Nazarecie. Nie bawiąc się w te dywagacje miałem oczywiście ochotę zajrzeć do środka, ale perspektywa stania w kolejce przypominającej długością Polskę Ludową niezbyt mnie cieszyła. Odpuściliśmy więc, może w przyszłości użyjemy "skrótu". Ten "skrót" to po prostu wejście... wyjściem . Pilnuje go policjant i wpuszcza tylko ważne postacie i wybranych duchownych. Czasem, gdy nie patrzy, udaje się tam wkraść zwykłemu człowiekowi. Małe cwaniactwo. Postałem trochę w pobliżu, ale uznałem, że takie kombinowanie to nie dla mnie... Ponieważ jednak w Betlejem mamy pewne znajomości, to możliwe, że uda się je kiedyś wykorzystać.
Czas oczekiwania na wejście może męczyć, więc niektórzy wykorzystują go na drzemkę...
Całe wieki trwały spory, o to które wyznanie ma opiekować się (lepiej zabrzmiałoby "rządzić") bazyliką. Przez kilka stuleci byli to katolicy (augustianie i franciszkanie), potem Turcja faworyzowała grecki kościół prawosławny, czyli swoich poddanych. W 1853 roku sułtan ogłosił firman ("osobisty rozkaz") regulujący stosunki pomiędzy różnymi odmianami chrześcijaństwa i ich prawa do najważniejszych świątyń. Mimo, że Imperium Osmańskie już dawno nie istnieje, przepisy te obowiązują do dnia dzisiejszego. I tak Bazyliką Narodzenia zarządzają mnisi Prawosławnego Patriarchatu Jerozolimy oraz Kościoła Ormiańskiego, a także, w mniejszym stopniu, wspomniani franciszkanie. Podział praw i terytoriów jest ściśle określony (łącznie z np. wyliczoną ilością lamp, które można zapalić oraz do kogo należy tapeta na ścianie), a i tak wielokrotnie dochodziło do konfliktów, zdarzały się nawet regularne bójki pomiędzy zakonnikami i wzywano policję, aby ich uspokoić . Po prostu oaza pokoju.
Przez to wszystko kościół wiele dziesiątek lat nie był remontowany, gdyż poszczególne kasty religijne nie potrafiły się dogadać. Dopiero w ostatnich latach coś się zmieniło i widać, że stopniowo się go odnawia.
Często czytam relacje z podróży i opisy duchowych uniesień, jakie przeżywali w tym miejscu autorzy. Podziwiam. Musieli posiadać bardzo wielką wiarę albo wyobraźnię, bo atmosfera przypomina raczej jarmark niż miejsce święte - tłoczno, głośno, każdy się pcha i kombinuje jak przeskoczyć sąsiadów, błyskają flesze i migawki, a w powietrzu unosi się mało dyskretny zapach potu. Robię ostatnie zdjęcie i wychodzimy.
Zaraz za ścianą znajduje się konwent franciszkanów z kościołem św. Katarzyny. Neoromański, wybudowany pod koniec XIX wieku dzięki dotacji cesarza Franciszka Józefa. Co roku w świątyni odbywa się Pasterka transmitowana na cały świat przez telewizję.
W korytarzu można skorzystać z kibelka. Ceny okazyjne.
Wyszliśmy z powrotem na plac przed bazyliką.
Spoglądam na przywieszony do "Centrum Pokoju" napis. Hmm. Wolność w przypadku Palestyny to pojęcie dość względne.
Jeśli ma to oznaczać niezależne Państwo Palestyna, to niekonieczne będzie wiązało się z pokojem. I może stanowić początek końca istnienia miejscowych chrześcijan. Betlejem jest tego najlepszym przykładem: jeszcze w 1947 roku stanowili około 85% mieszkańców miasta, a dziś szacuje się, że 10-15%. Przyczyn jest wiele - bezrobocie i bieda wymusza emigrację, do tego pomimo oficjalnej tolerancji polityka w Autonomii Palestyńskiej powoduje, iż chrześcijanie bywają obywatelami drugiej kategorii. Podobnie jak podczas rozważań na temat Starego Miasta w Jerozolimie zaryzykuję stwierdzenie, że dla Betlejemczyków byłoby najlepiej, gdyby miejscowość... zaanektował Izrael.
A teraz pytanie z innej bajki: zastanawialiście się kiedyś kim są Palestyńczycy? W sensie etnicznym, jakie jest ich pochodzenie? Mam oczywiście na myśli mieszkańców Zachodniego Brzegu oraz Strefy Gazy, a nie żydów z Izraela, bo pod względem geograficznym to także są Palestyńczycy.
Istnieją dwie główne teorie.
Pierwsza, bardziej znana, że to Arabowie, potomkowie zdobywców tych terenów w VII wieku i późniejszych kolejnych fal muzułmańskiej kolonizacji. Ba, niektórzy badacze twierdzą, że zdecydowana większość mieszkańców Palestyny to osadnicy sprowadzeni tutaj w 19. stuleciu przez Turków i nie mający żadnych związków z dawną ludnością.
Druga wersja jest znacznie ciekawsza, choć na pierwszy rzut oka idiotyczna. Otóż Palestyńczycy to tak naprawdę... Żydzi . Zasiedlający te ziemie od tysięcy lat, zmieniający w różnych okresach swoją identyfikację etniczną i religijną. Kiedyś byli Kananejczykami, potem Izraelitami, następnie bizantyjskimi chrześcijanami. Po podboju muzułmańskim dostosowali się do nowych warunków i w większości zaczęli wyznawać islam oraz przyjęli arabską kulturę i język. Pomijając jakiś tam procent rzeczywistych potomków arabskich najeźdźców, Palestyńczycy byliby zatem o wiele bardziej "rdzenną" ludnością niż "prawdziwi" Żydzi, którzy przecież przeważnie przybyli w te strony z innych krajów. Żydzi z Izraela są zazwyczaj jedną wielką mieszanką genów z Europy, Azji i Afryki, natomiast Palestyńczycy byliby "czyści", bliskowschodni. No i de facto nie są to wcale Arabowie.
Ta teoria, choć kontrowersyjna, ma sens, tłumaczyłaby dlaczego w Palestynie nadal występują chrześcijanie. Przecież gdyby żyli tutaj sami pra-pra-prawnukowie arabskich wojowników, to wszyscy powinni wyznawać islam, a nie religię ludności podbitej.
Tylko jak powiedzieć Palestyńczykowi, że jest Żydem i nie stracić głowy?
A prawda zapewne leży gdzieś pośrodku - w mieszkańcach Palestyny może płynąć krew Izraelitów, Rzymian, zdobywców, muzułmańskich gasterarbeiterów lub osadników, a nawet krzyżowców. Choć podobno po upadku Królestwa Jerozolimskiego dość mocno się starano, aby dziedzictwo Europejczyków wyeliminować...
Zostawiając te trudne sprawy mądrzejszym głowom idziemy się przejść na krótki spacer po okolicach bazyliki. Zaraz za rogiem uwagę przykuwa sklepik, często fotografowany przez turystów z Polski.
"Taniej niż w Biedronce". No nie wiem. Oprócz flagi portrety papieży i... pary prezydenckiej. Ryzykowna reklama - jednych zachęci, innych odrzuci . A jak jeszcze zobaczyłem na drugim zdjęciu spuchniętą twarz kardynała Dziwisza to zrobiłem w tył zwrot. Zresztą w środku i tak tylko dewocjonalia...
W wąskiej uliczce działa kilkanaście biznesów. Dominują oczywiście pamiątki religijne, więc wstępuje do jednego z nich i kupuję piwo .
Zerkam też w inne zakątki... Jeden facet, widząc mnie z aparatem, głośno domaga się, abym robił jak najwięcej miejsc, bo to "najstarsze miasto na świecie". Przesadza, ale rzeczywiście ludzie mieszkają w Betlejem co najmniej dwa i pół tysiąca lat, a może i trzy.
Panorama okolicy. Dobrze widać nitkę muru bezpieczeństwa oraz wschodnie dzielnice Jerozolimy. Długi biały budynek to hotel w kibucu Ramach Rachel. Tu naprawdę nigdzie nie jest daleko - Bazylikę Narodzenia od Bazyliki Grobu Bożego dzieli w linii prostej nieco ponad 8 kilometrów.
Grota Mleczna - sanktuarium mieszczące się w częściowo naturalnej grocie. Według tradycji Święta Rodzina przygotowywała się w niej do ucieczki do Egiptu. Maryja miała tu karmić małego Jezusa, a kiedy kilka kropel mleka spadło na skałę ta zmieniła kolor na biały. Faktycznie, tu i ówdzie pojawia się odsłonięty jasny tuf.
Kawałki tufu pielgrzymi wydłubywali już we wczesnym średniowieczu i traktowali jako relikwie, zwyczaj ten trwał aż do ubiegłego stulecia i planuje się jego wznowienie. Przez to wszystko nie wiadomo jak grota oryginalnie wyglądała. Początki kultu sięgają epoki bizantyjskiej, obecna kaplica została wzniesiona przez franciszkanów w XVII lub XVIII wieku.
W przeciwieństwie do bazyliki panuje tu przyjemna cisza i spokój. Kilku mnichów odmawia szeptem swoje modlitwy, jakiś Azjata drzemie sobie na ławeczce, podczas gdy jego żona wpatruje się w obrazy.
Obok groty rozciąga się niewielki cmentarz. Dziwnie wyglądają krzyże w połączeniu z arabskim alfabetem.
Wracamy na Manger Square. Łażę po sklepikach, żeby kupić jakieś drobne pamiątki, udaje mi się nawet trochę zbić cenę, ale mistrzem targowania nie jestem. Nawet tego nie lubię, wolę jak jest jedna, stała cena, a nie kombinowanie. Zresztą zarówno tutaj jak i w Jerozolimie wielu sprzedawców nie chciało się w to bawić; mają tylu klientów, że wolą stracić jednego upartego niż spuścić z ceny, bo za chwilę i tak ktoś to kupi.
Czasem i ja odpuszczałem - dojrzałem w sklepie torbę dla Teresy. Koszt - 20 szekli. To taniej niż na Bałkanach. W Jerozolimie za tę samą żądano 50, a na lotnisku 85 szekli. W takim przypadku po prostu wyciągnąłem banknoty z kieszeni i dałem dziadkowi stojącemu za kasą.
Jedzenie też jest tańsze niż w Izraelu, pod warunkiem, że pójdziemy w boczną uliczkę do jakiegoś mniej reprezentacyjnego lokalu. Nam się jednak już nie chciało, mieliśmy ochotę napić się zimnego piwa, a restauracja przy głównym placu takowe serwowała. No i tu obiad był już w cenach przypominających jerozolimskie.
Przysłuchujemy się rozmowie z innego stolika: dwójka turystów w średnim wieku dyskutuje z Palestyńczykiem. Ten chwali się, że ma dziewięcioro dzieci. Potem, że jednak ośmioro, ostatecznie staje na tym, że siódemkę i dwójkę wnuków. Kolejna wersja jest taka, że ciągle rodziły mu się dziewczynki, lecz uparcie próbował spłodzić chłopca i w końcu udało mu się za dziewiątym razem. Kobieta-turystka łapie się za głowę i woła, że nie wyobraża sobie tyle razy rodzić! Jurny facet nie ma tym z problemów, w końcu to nie on bywa w ciąży. On w ogóle często zmienia zdanie - raz przedstawia się jako człowiek majętny, by za chwilę narzekać, że panuje u niego bieda.
A ja oczywiście nie mogę opędzić się od myśli, która zawsze pojawia się w takich sytuacjach: każdy powinien mieć tyle dzieci, na ile go stać! Palestyna to uboga ziemia, brak rozwiniętej gospodarki, kiepska infrastruktura, skorumpowane władze. Większość terenu i tak zajmują Żydzi ze swoimi osiedlami i wojskową kontrolą. Do tego granica z Izraelem pilnie strzeżona i kontrolowana, dostać pozwolenie na opuszczenie Autonomii nie jest prostą sprawą. Słowem - takie duże getto. I jaki jest pomysł miejscowych na przyszłość? Gigantyczny wzrost demograficzny. Na pewno od tego będzie się im żyło lepiej i dostatniej, a zbiory staną się większe. To właściwie norma we wszystkich takich sytuacjach na planecie - im gorzej się żyje, tym większą kochliwością wykazują się ludzie. Płodzić, płodzić, płodzić. A potem płakać, że potomkowie żyją w nędzy i żądać pomocy.
Po konsumpcji i wysłuchaniu spowiedzi rozpłodowego Betlejemczyka nastał czas na dalszą drogę. Najprościej wrócić do Jerozolimy w taki sam sposób jak się ją opuściło, lecz ja postanawiam podejść do granicy piechotą.
Najpierw idziemy znaną już ulicą handlową.
Palestyńskie samochody z zielonymi rejestracjami (izraelskie są żółte). Żaden z nich nie wjedzie na teren państwa żydowskiego.
Przechodzimy obok kościoła ewangelickiego - najstarszego należącego do luteran w Palestynie, z końca XIX wieku. Tak jak bazylikę dofinansowywał cesarz austriacki, tak tę świątynię cesarz niemiecki.
Odbijamy w prawo w boczną drogę. Na mapach oznaczono ją jako Children street, a w terenie John Paul II street. Tutaj turystów nie spotykamy.
Potem dochodzimy do Hebron street i ona zaprowadzi nas do punktu przekraczania granicy. Szosa jest teoretycznie dwupasmowa, ale w praktyce prawy pas służy jako parking i chodnik.
Lepiej patrzeć pod nogi...
W Palestynie określenie "hipermarket" jest trochę inne niż u nas.
Po dziesięciu minutach dreptania wyrasta przed nami wysoka szara ściana i wieża strażnicza. Otoczony złą sławą mur bezpieczeństwa, nazywany też murem separacji czy płotem rozdzielającym. Tutaj zdecydowanie nie jest to płot.
Mur zaczęto stawiać w 2002 roku. Bezpośrednią przyczyną była trwająca wówczas druga intifada, powstanie Palestyńczyków przeciwko Izraelowi. Mieszkańcy Autonomii, nie mając szans w bezpośrednich starciach zbrojnych z żydowskimi siłami bezpieczeństwa i wojskiem, skupili się na atakach terrorystycznych. Dotykały jednak one nie tylko izraelskich funkcjonariuszy, ale zupełnie przypadkową ludność cywilną, niekoniecznie zresztą obywateli Izraela. Palestyńczycy taranowali ludzi autobusami, strzelali z broni wszelakiego rodzaju, ale głównym środkiem przemocy byli terroryści-samobójcy. Wysadzali się na przystankach, w środkach komunikacji publicznej, w dyskotekach, w pizzeriach, na targowiskach. Dosłownie wszędzie. Przez kilka lat strach było wychodzić na izraelskie ulice, zwłaszcza w Jerozolimie i Tel-Awiwie, bo człowiek nie miał żadnej pewności czy wróci... Nie wiem, czy wybrałbym się wtedy w podróż na Bliski Wschód. Dla przykładu - w czerwcu 2003 roku wyleciał w powietrze autobus na placu Davidka, tuż pod obecnym hostelem Abraham, w którym spaliśmy. Oprócz zamachowca zginęło 17 osób a setka została rannych...
Terror siali głównie Palestyńczycy z Autonomii, a nie ci zamieszkali w Izraelu. Dziwny przypadek, ale zazwyczaj ci izraelscy wyznawcy Mahometa są znacznie mniej skłonni oddawać swoje życie. Władze Izraela ogłosili, że budują zaporę, która uniemożliwi przedostawaniu się zamachowców. I swój cel osiągnęli: od czasu budowy muru liczba zamachów spadła niemal do zera. Czasem coś się zdarza, jakieś ruchawki w Jerozolimie, dość często na granicy ze Strefą Gazy latają rakiety i giną ludzie, ale ogólnie to nie ma porównania z tym, co się działo jeszcze piętnaście lat temu. Patrząc w ten sposób i cytując klasyka: nie popieram, ale rozumiem.
Na zdjęciu poniżej załapał się nawet busik ONZ.
Mur, oprócz powstrzymywania terrorystów, skutecznie ogranicza Palestyńczykom możliwość podróżowania i jest łatwym narzędziem do pokazywania, kto tu naprawdę rządzi, zwłaszcza, że na wielu odcinkach wgryza się w terytorium Autonomii znacznie bardziej, niż dawna granica z 1967 roku. Paradoksalnie stał się też atrakcją turystyczną, przy której można sobie dorobić.
Działają jakieś małe biznesy, bo sporo osób zjawia się, żeby obejrzeć graffiti, jakimi są obsmarowane ściany muru od strony Autonomii. Niektóre faktycznie są ciekawe, zabawne lub skłaniające do refleksji...
Jest nawet Donald, ale nie kaczor.
Tuż obok funkcjonuje działa stacja benzynowa oraz stoi budynek rządowy - delegatura ministerstwa do spraw religii czy czegoś podobnego. Dziwna lokalizacja.
A skoro już jesteśmy przy instytucjach ministerialnych... Obecnie Palestyńczycy chcą własnego, niepodległego państwa. To jednak pragnienie dość nowe patrząc na historię tego regionu. Co więcej - praktycznie aż do XX wieku nie istniała odrębna świadomość narodowa Palestyńczyków. To byli po prostu Arabowie (choć jak pisałem wcześniej etnicznie niekoniecznie nimi są), mieszkańcy Imperium Osmańskiego, a konkretnie południowej Syrii (Arabowie syryjscy). Nawet utworzenie brytyjskiego mandatu Palestyna (obejmującego początkowo również dzisiejszą Jordanię) nie spowodowało powstania "narodu palestyńskiego". Można napisać, iż stworzyli go... Żydzi. Rosnąca żydowska emigracja do Ziemi Świętej, konflikt żydowsko-arabski, powstanie Państwa Izrael, a zwłaszcza wojna w 1967 roku, kiedy to Zachodni Brzeg Jordanu i Strefa Gazy została przez Żydów zajęta. Wszystko to sprawiło, że dzisiaj człowiek z Betlejem określi się jako Palestyńczyk, a nie Syryjczyk czy Jordańczyk.
Widok muru powoduje, że mamy wrażenie przeniesienia się w czasie do podzielonego Berlina. Złudzenie - ściana blokuje jedynie miejscowych, turysta nie ma większych problemów z jej przekroczeniem.
Pomysłowość sprejowców nie zna granic. Na wieży strażniczej wymalowali glizdę. Z kolei kobieta w środkowej części to Lajla Chalid, urodziwa terrorystka - porywaczka izraelskiego samolotu.
W tym miejscu mur biegnie dziwnie, robi kółko, gdyż okrąża tzw. Grób Racheli, święte miejsce judaizmu. Teoretycznie grób leży na terenie Betlejem, lecz dostęp do niego jest dostępny jedynie od strony Izraela.
My także zaraz przejdziemy do innego świata. Już widać Checkpoint 300.
Nagle zaczepia mnie uliczny sprzedawca.
- Przyjacielu, tamtędy nie przejdziesz.
- Hę, czemu? - robię zdziwioną minę i próbuję odgonić od siebie jego kolegę, który wciska mi puszkę zimnego napoju.
- To jest przejście tylko dla samochodów. Piesi chodzą z boku.
Pokazuje mi okrężną drogę przez bardzo zaniedbaną, zasyfioną okolicę i po kilku minutach znowu dochodzimy do ściany.
Tu z kolei stoi cała grupa taksówkarzy.
- Mój przyjacielu, chcesz się dostać do Jerozolimy? Odwieziemy cię do centrum na autobus!
Genialny pomysł! Przeszedłem przez całe Betlejem pod granicę aby taksówką wrócić na przystanek autobusowy . Na szczęście nie są zbytnio nachalni i kiedy grzecznie odmawiam pokazują mi którędy wejść do środka checkpointu.
Najpierw jest długi korytarz z kilkoma drzwiami. Wszystkie zamknięte, a cofnąć się już nie można. Wreszcie odkrywam, że ostatnie się otwierają. Znaleźliśmy się w dużej hali z kilkoma stanowiskami do odprawy, ale działa tylko jedno. Zaliczam pierwszy kołowrotek. Wykrywacz metali zaczyna piszczeń. Zaaferowany nie powyciągałem z kieszeni monet i innych drobnych przedmiotów. Siedzący w budce żołnierz patrzy na mnie jak na debila i znudzonym głosem woła, aby wyłożyć wszystko do skrzyneczki. Pomaga mi młody chłopak, jedyna osoba oprócz nas, która w tym samym momencie opuszczała Autonomię.
Podajemy paszporty, krótkie spojrzenie i idziemy dalej. Drugi kołowrotek, za nim ubrany na czarno policjant z karabinem pokazuje drzwi na lewo. A tam już Izrael.
Mimowolnie z ulgą wypuszczam powietrze. Nic nam groziło, wszystkie przebiegło sprawnie, ale czuć unoszące się w powietrzu napięcie i ta świadomość, że jesteśmy na samym styku dwóch wrogich sobie cywilizacji.
Po izraelskiej stronie syf taki sam jak po palestyńskiej. Śmieci, śmieci, śmieci, całe wystawki na murkach.
Autobus już stoi. Arabski. Prócz nas sami miejscowi. Chwilę czekamy, aż zbierze się więcej osób i ruszamy do centrum Jerozolimy. Palestyna zostaje za murem...
-----
Wizyta w Betlejem była ciekawym przeżyciem. Pod względem architektonicznym miejscowość nie zachwyca, ale można trochę wczuć się w odmienny klimat. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że miasteczko, z racji bycia celem pielgrzymek, jest mało reprezentatywnym ośrodkiem Autonomii Palestyńskiej. Tam jeszcze jest jakaś możliwość pracy, prowadzenia restauracji, baru, hotelu. Oferowania się jako przewodnik albo taksówkarz. No i panuje względny spokój, starcia z izraelskim wojskiem zdarzają się rzadko.
Podczas przebywania w Autonomii nie uniknie się tematyki związanej z kwestiami politycznymi, murem, segregacją (a przynajmniej nie unikną tego osoby, którzy widzą coś więcej niż tylko kościół w centrum). Wielu będzie chciało zająć jakieś stanowisko, poprzeć którąś ze stroną. Zazwyczaj optują za Palestyńczykami (co ciekawe, często robią to ci sami ludzie, którzy w Europie wyzywają ich od ciapatych, kozojebców, muzlimów i tym podobnych - ale tutaj walczą z Żydami, więc są fajni). A to nie jest tak prosto, nie ma tylko czarnego i białego, każda ze stron ma swoje racje, których przeciwnik w żaden sposób nie zaakceptuje i nie zrozumie. Sytuacja bez wyjścia, węzeł nie do rozwiązania, chyba tylko, że te ostateczne...
Chciałbym w przyszłości zajrzeć do palestyńskich miejsc mniej odwiedzanych przez turystów. Ale to na razie odległe plany .
Przybieżeli do Betlejem autokarem.
Przybieżeli do Betlejem autokarem.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:Dotarcie do Betlejem nie stanowi żadnego problemu i nie potrzeba do tego posiadać osiołka
łeeee, bez osiołka, spania w szopie i deszczu meteorytow sie nie liczy! Do powtorki!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości