Na weekend do Lwowa.
Na weekend do Lwowa.
Budzik dzwoni o drugiej w nocy. Pogańska godzina! Spałem niecałe 3 godziny, ale adrenalina szybko stawia mnie na nogi. O trzeciej siedzimy już w samochodzie, tata wiezie nas na lotnisko nazywane "Katowice Aiport". Przed czwartą jesteśmy na miejscu. Spoglądam na tablicę odlotów, nie ma mowy o opóźnieniach.
Na kontroli bezpieczeństwa burdel, bo bagaże jadą daleko przed skanowanymi podróżnymi. Przechodzę bez wywołania piszczenia, ale muszę się wrócić, bo pani nie podobają się moje płyny w podręcznym. Za drugim razem włącza się alarm - może w ciągu kilkunastu sekund opadł na mnie metalowy kurz?
Strażniczka graniczna wyjątkowo długo przegląda mój paszport. Potem jest już tylko lepiej... Na bezcłowym szalejemy i kupujemy... wodę mineralną . Inni mieli ciekawsze pomysły, więc co chwilę ktoś dyskretnie coś pociąga, facet w kiblu przelewa i miesza wódkę z jakimiś nalewkami, a ogólnie robi się bardzo wesoło...
Wreszcie boarding. Mamy piority, więc nigdzie nam się nie spieszy. Wchodzimy prawie ostatni, a i tak przed resztą "zwykłych" pasażerów. Jeszcze kilka minut, wdrapanie się po schodach i wciśnięcie w swoje miejsca.
Na dworze zaczyna wstawać dzień, moje zdenerwowanie podnosi się tak samo jak słońce. Ostatni raz leciałem samolotem ponad dekadę temu i pamiętam, że nie polubiłem tego. Nie jako środka transportu, ale odczuć, które mi w czasie lotu towarzyszą.
Ruszamy, słychać ryk silników, pędzimy przed siebie po pasie lotniska i szybko przypominam sobie, dlaczego tak mi się to nie podobało: podczas wznoszenia, opadania, skrętów i tym podobnych mam wrażenie jazdy jak w dzikiej kolejce lunaparku. Nic na to nie poradzę, mój błędnik, oczy i żołądek szaleją .
-----
Na Ukrainę chciałem wybrać się już od wielu lat. To wstyd, że nigdy nie udało mi się tam dotrzeć. Zawsze było nie po drodze albo brakowało czasu/pieniędzy/możliwości. Pierwszy mały krok zrobiłem rok temu stawiając stopę na ukraińskiej ziemi przy bieszczadzkim Kremenarosie .
Drugim miał być "prawdziwy" wyjazd. Na samiuteńki początek wybrałem Lwów, bo to w końcu chyba najbardziej europejskie ukraińskie miasto. No i do tego historyczny, architektoniczny i polityczny misz-masz.
A co ze środkiem transportu? Samochód na kilka dni to rzecz bezsensowna, do tego nie wiemy ile czasu spędzimy na granicy. Pociąg jedzie wiele godzin. Dla mieszkańca Śląska najlepszą opcją jest samolot - z Pyrzowic do Lwowa planowany czas przelotu to niecała godzina (50 minut "tam" i ledwie 40 "z powrotem"), do tego ceny zaczynają się od kilkudziesięciu złotych w jedną stronę. W przypadku wycieczki dla jednej lub dwóch (a może i trzech) osób będzie to także opcja najtańsza.
Zatem lećmy!
-----
Krótko po starcie w dole pojawiła się biała kołderka i z widoków na Małopolskę wyszło psinco.
Następnie jeszcze się pogorszyło, bo chmury dotarły i na wysokość przelotową. Lecąc we mgle i trzęsąc się od turbulencji przez głowę przelatywało mi mnóstwo filmów o katastrofach lotniczych: od 9/11 na "Czy leci z nami pilot?" kończąc . Na szczęście trwało to chwilkę i zaraz potem znowu wróciło słońce, a nad Rusią Czerwoną zrobiło się czysto. W pewnym momencie dojrzałem przejście graniczne w Korczowej i zaorany pas graniczny...
Od tego momentu zaczęliśmy schodzić do lądowania.
Mijamy Jaworów (Яворів), podmokłe tereny Roztocza - na zdjęciu Lelechówka (Лелех́івка) - i samotną cerkiew w wiosce Domażyr (Домажир). A potem już przedmieścia Lwowa. Szkoda tylko, że szyby takie ubabrane.
Na lotnisku imieniu Daniela Halickiego jesteśmy przed czasem, mimo, że wystartowaliśmy z lekkim opóźnieniem. Ludzie cisną się do drzwi jakby na zewnątrz dawali darmową wódę, a my znowu opuszczamy podkład prawie jako ostatni.
Dzięki temu przy odprawie granicznej jest już prawie pusto (dostaję pierwszą od lat pieczątkę w paszporcie), szybka kontrola celna (moja walizka wydała się podejrzana) i wreszcie oficjalnie można napisać, iż witamy na Ukrainie.
Lotnisko we Lwowie to nowoczesny kompleks wybudowany przed Euro 2012.
Miłośnikom socrealizmu bardziej spodoba się stary, nieużytkowany budynek terminala nr 1 otwarty w 1955 roku.
Do centrum można dostać się komunikacją miejską, a konkretnie to trolejbusem. Nie ma rozkładów jazdy, więc po prostu czekamy na pierwszego, który się zjawi. I to był błąd, bo razem z nami do środka chciało wejść pół samolotu .
Kierowca najpierw się zdziwił, a potem wkurzył. W pewnym momencie przestał sprzedawać bilety. Na niektórych przystankach ludzie nie byli w stanie wejść do środka albo ruszyć nogami.
Wśród pasażerów dominowali turyści z Polski. W pewnym momencie słyszę głos stojącego obok chłopaka:
- O, ulica Batorego.
We Lwowie nie już takiej od dawna. Jechaliśmy ulicą Bandery, ale w końcu i ten Stefan i ten Stefan, to mogło mu się pomylić.
Nasz przystanek znajdował się przy uniwersytecie i był ostatni na linii, więc udało się go opuścić bez strat razem z całą resztą bandy. Stąd mieliśmy tylko kilkaset metrów do hostelu, gdzie zarezerwowałem nocleg. Kamienica, w klatce stare płytki i balustrady, który osładzały wdrapywanie się na trzecie piętro (określane tutaj jako czwarte). Z kolei na parterze mieścił się chyba burdel szumnie nazywany "klubem z biletami".
Dziewczyna w recepcji zdziwiona, że ktoś pojawia się o tej porze. Fakt, na zegarku nie ma nawet 9-tej ukraińskiego czasu, ale przecież tak mieliśmy samolot. Dzięki temu cała sobota jest do naszej dyspozycji. Zostawiamy w kącie bagaże i ruszamy na Stare Miasto, do którego dojście zajmuje mniej niż 10 minut spaceru.
Wychodzimy na Prospekcie Swobody (Prospekt Wolności, Проспект Свободи) obok pomnika Tarasa Szewczenki.
Następnie udajemy się pod Operę i zagłębiamy w się w uliczki starówki. Jest na tyle wcześnie, że jeszcze nie ma tłumów, a handlarze dopiero rozstawiają swoje stragany.
Przed wyjazdem prognozy pogody były różne - od kiepskich po trochę lepsze, ale ogólnie nie spodziewałem się dobrych warunków do zdjęć. Większa część lotu zdawała się to potwierdzać, a tymczasem na Ukrainie przywitało nas słońce. I teraz także dzielnie walczy z chmurami ciesząc moje serce.
Trzeba wykorzystać okazję, więc wspinamy się na wieżę ratuszową, najwyższą w kraju. Bagatela, tylko ponad 300 schodów.
Z góry roztacza się panorama całego miasta. To świetny punkt startowy do zwiedzania Lwowa.
Zaczęło burczeć w brzuchu, więc przyszła pora na śniadanie. Angielskie.
Powłóczyliśmy się jeszcze trochę po rynku, zaglądając m.in. do dwóch muzeów i wróciliśmy do hostelu zameldować się. Konieczna też była sjesta związana z nocnym niewyspaniem.
Po południu zachowaliśmy się jak typowi turyści z Polski i podążyliśmy na Cmentarz Łyczakowski. Jako Ślązak mogłem spojrzeć na nekropolię (i na cały Lwów) wolny od sentymentów do "zawsze polskich Kresów", zatem nie był to czas stracony. Wieczór upłynął nam na stołowaniu się w różnych lokalach i unaocznianiu tezy, że dawna stolica Galicji jest wręcz oblegana przez obcokrajowców.
(Kolacja dla dwojga )
W niedzielę miało rano porządnie lać, ale tylko trochę pokropiło, kiedy jeszcze spaliśmy. Znowu wyszło słoneczko, więc tym razem postanowiliśmy zagubić się w uliczkach Cmentarza Janowskiego. Tam panuje nieco inna atmosfera niż na Łyczakowskim.
Łudziłem się, iż ponieważ następnego dnia trzeba iść do pracy lub szkoły, więc na rynku będzie mniej osób, ale nadzieja matką głupich... Znowu po sfatygowanym bruku przewalały się tłumy.
Poniedziałek przyniósł temperaturę wręcz letnią. Tego dnia oglądaliśmy kilka miejsc poza ścisłym centrum, a także chciałem na spokojnie wejść do najciekawszych świątyń (w niedzielę co rusz trafialiśmy na jakąś mszę lub nabożeństwo).
Wieczorem przeżyliśmy chwilę grozy, bo wydawało nam się, iż obsługa hostelu ukradła nasze dowody osobiste. A okazało się, że schowaliśmy je do innego polara tak głęboko, że nawet złodziej by ich nie znalazł .
We wtorek trzeba było już wracać. Znowu więc podjechaliśmy trolejbusem na lotnisko...
Odprawa przebiegła znacznie sprawniej niż w Pyrzowicach. Obsługa też jakaś taka bardziej sympatyczna, a pogranicznicy mniej zmanierowani. Tym razem nie wypadało nie skorzystać z oferty sklepów wolnocłowych, bo litrowy Nemiroff za 4 euro był zbyt wielką pokusą .
Ostatnie spojrzenie na Lwów - południowe dzielnice miasta z nowym parkiem im. Jana Pawła II w środku.
W drodze powrotnej mniej trzęsło, więc przeżyłem ją trochę spokojniej . Przed lądowaniem udało mi się uchwycić węzeł kolejowy w Łazach oraz drogową krzyżówkę obok Siewierza.
W Pyrzowicach straż graniczna okazała swoje wielkie serce i otwarła pięć stanowisk do obsługi. I choć jakieś 3/4 pasażerów było Ukraińcami, to wyznaczono im dwa okienka, a schengenowskie paszporty podchodziły na luzie do trzech. Ot, żeby od razu było widać, że pracowników sezonowych witamy bardzo serdecznie...
-----
Muszę przyznać, że Lwów bardzo mi się spodobał. Ten wypad to była tylko krótka próbka, takie liźnięcie wielkiego tortu.
Jak w każdym miejscu, z którym historia mało łagodnie się obniosła, szukałem śladów przeszłości. Widać je na każdym kroku... Lwów wywołał takie wrażenia jak m.in. Berlin, gdzie duchy dawnych lat mówią do mnie z każdego rogu. Oczywiście nie umiałem też nie porównywać miasta Lwa choćby z Wrocławiem: stolica Śląska została jednak zdecydowanie skuteczniej spolonizowana, niż Львів zukrainizowany.
Na kontroli bezpieczeństwa burdel, bo bagaże jadą daleko przed skanowanymi podróżnymi. Przechodzę bez wywołania piszczenia, ale muszę się wrócić, bo pani nie podobają się moje płyny w podręcznym. Za drugim razem włącza się alarm - może w ciągu kilkunastu sekund opadł na mnie metalowy kurz?
Strażniczka graniczna wyjątkowo długo przegląda mój paszport. Potem jest już tylko lepiej... Na bezcłowym szalejemy i kupujemy... wodę mineralną . Inni mieli ciekawsze pomysły, więc co chwilę ktoś dyskretnie coś pociąga, facet w kiblu przelewa i miesza wódkę z jakimiś nalewkami, a ogólnie robi się bardzo wesoło...
Wreszcie boarding. Mamy piority, więc nigdzie nam się nie spieszy. Wchodzimy prawie ostatni, a i tak przed resztą "zwykłych" pasażerów. Jeszcze kilka minut, wdrapanie się po schodach i wciśnięcie w swoje miejsca.
Na dworze zaczyna wstawać dzień, moje zdenerwowanie podnosi się tak samo jak słońce. Ostatni raz leciałem samolotem ponad dekadę temu i pamiętam, że nie polubiłem tego. Nie jako środka transportu, ale odczuć, które mi w czasie lotu towarzyszą.
Ruszamy, słychać ryk silników, pędzimy przed siebie po pasie lotniska i szybko przypominam sobie, dlaczego tak mi się to nie podobało: podczas wznoszenia, opadania, skrętów i tym podobnych mam wrażenie jazdy jak w dzikiej kolejce lunaparku. Nic na to nie poradzę, mój błędnik, oczy i żołądek szaleją .
-----
Na Ukrainę chciałem wybrać się już od wielu lat. To wstyd, że nigdy nie udało mi się tam dotrzeć. Zawsze było nie po drodze albo brakowało czasu/pieniędzy/możliwości. Pierwszy mały krok zrobiłem rok temu stawiając stopę na ukraińskiej ziemi przy bieszczadzkim Kremenarosie .
Drugim miał być "prawdziwy" wyjazd. Na samiuteńki początek wybrałem Lwów, bo to w końcu chyba najbardziej europejskie ukraińskie miasto. No i do tego historyczny, architektoniczny i polityczny misz-masz.
A co ze środkiem transportu? Samochód na kilka dni to rzecz bezsensowna, do tego nie wiemy ile czasu spędzimy na granicy. Pociąg jedzie wiele godzin. Dla mieszkańca Śląska najlepszą opcją jest samolot - z Pyrzowic do Lwowa planowany czas przelotu to niecała godzina (50 minut "tam" i ledwie 40 "z powrotem"), do tego ceny zaczynają się od kilkudziesięciu złotych w jedną stronę. W przypadku wycieczki dla jednej lub dwóch (a może i trzech) osób będzie to także opcja najtańsza.
Zatem lećmy!
-----
Krótko po starcie w dole pojawiła się biała kołderka i z widoków na Małopolskę wyszło psinco.
Następnie jeszcze się pogorszyło, bo chmury dotarły i na wysokość przelotową. Lecąc we mgle i trzęsąc się od turbulencji przez głowę przelatywało mi mnóstwo filmów o katastrofach lotniczych: od 9/11 na "Czy leci z nami pilot?" kończąc . Na szczęście trwało to chwilkę i zaraz potem znowu wróciło słońce, a nad Rusią Czerwoną zrobiło się czysto. W pewnym momencie dojrzałem przejście graniczne w Korczowej i zaorany pas graniczny...
Od tego momentu zaczęliśmy schodzić do lądowania.
Mijamy Jaworów (Яворів), podmokłe tereny Roztocza - na zdjęciu Lelechówka (Лелех́івка) - i samotną cerkiew w wiosce Domażyr (Домажир). A potem już przedmieścia Lwowa. Szkoda tylko, że szyby takie ubabrane.
Na lotnisku imieniu Daniela Halickiego jesteśmy przed czasem, mimo, że wystartowaliśmy z lekkim opóźnieniem. Ludzie cisną się do drzwi jakby na zewnątrz dawali darmową wódę, a my znowu opuszczamy podkład prawie jako ostatni.
Dzięki temu przy odprawie granicznej jest już prawie pusto (dostaję pierwszą od lat pieczątkę w paszporcie), szybka kontrola celna (moja walizka wydała się podejrzana) i wreszcie oficjalnie można napisać, iż witamy na Ukrainie.
Lotnisko we Lwowie to nowoczesny kompleks wybudowany przed Euro 2012.
Miłośnikom socrealizmu bardziej spodoba się stary, nieużytkowany budynek terminala nr 1 otwarty w 1955 roku.
Do centrum można dostać się komunikacją miejską, a konkretnie to trolejbusem. Nie ma rozkładów jazdy, więc po prostu czekamy na pierwszego, który się zjawi. I to był błąd, bo razem z nami do środka chciało wejść pół samolotu .
Kierowca najpierw się zdziwił, a potem wkurzył. W pewnym momencie przestał sprzedawać bilety. Na niektórych przystankach ludzie nie byli w stanie wejść do środka albo ruszyć nogami.
Wśród pasażerów dominowali turyści z Polski. W pewnym momencie słyszę głos stojącego obok chłopaka:
- O, ulica Batorego.
We Lwowie nie już takiej od dawna. Jechaliśmy ulicą Bandery, ale w końcu i ten Stefan i ten Stefan, to mogło mu się pomylić.
Nasz przystanek znajdował się przy uniwersytecie i był ostatni na linii, więc udało się go opuścić bez strat razem z całą resztą bandy. Stąd mieliśmy tylko kilkaset metrów do hostelu, gdzie zarezerwowałem nocleg. Kamienica, w klatce stare płytki i balustrady, który osładzały wdrapywanie się na trzecie piętro (określane tutaj jako czwarte). Z kolei na parterze mieścił się chyba burdel szumnie nazywany "klubem z biletami".
Dziewczyna w recepcji zdziwiona, że ktoś pojawia się o tej porze. Fakt, na zegarku nie ma nawet 9-tej ukraińskiego czasu, ale przecież tak mieliśmy samolot. Dzięki temu cała sobota jest do naszej dyspozycji. Zostawiamy w kącie bagaże i ruszamy na Stare Miasto, do którego dojście zajmuje mniej niż 10 minut spaceru.
Wychodzimy na Prospekcie Swobody (Prospekt Wolności, Проспект Свободи) obok pomnika Tarasa Szewczenki.
Następnie udajemy się pod Operę i zagłębiamy w się w uliczki starówki. Jest na tyle wcześnie, że jeszcze nie ma tłumów, a handlarze dopiero rozstawiają swoje stragany.
Przed wyjazdem prognozy pogody były różne - od kiepskich po trochę lepsze, ale ogólnie nie spodziewałem się dobrych warunków do zdjęć. Większa część lotu zdawała się to potwierdzać, a tymczasem na Ukrainie przywitało nas słońce. I teraz także dzielnie walczy z chmurami ciesząc moje serce.
Trzeba wykorzystać okazję, więc wspinamy się na wieżę ratuszową, najwyższą w kraju. Bagatela, tylko ponad 300 schodów.
Z góry roztacza się panorama całego miasta. To świetny punkt startowy do zwiedzania Lwowa.
Zaczęło burczeć w brzuchu, więc przyszła pora na śniadanie. Angielskie.
Powłóczyliśmy się jeszcze trochę po rynku, zaglądając m.in. do dwóch muzeów i wróciliśmy do hostelu zameldować się. Konieczna też była sjesta związana z nocnym niewyspaniem.
Po południu zachowaliśmy się jak typowi turyści z Polski i podążyliśmy na Cmentarz Łyczakowski. Jako Ślązak mogłem spojrzeć na nekropolię (i na cały Lwów) wolny od sentymentów do "zawsze polskich Kresów", zatem nie był to czas stracony. Wieczór upłynął nam na stołowaniu się w różnych lokalach i unaocznianiu tezy, że dawna stolica Galicji jest wręcz oblegana przez obcokrajowców.
(Kolacja dla dwojga )
W niedzielę miało rano porządnie lać, ale tylko trochę pokropiło, kiedy jeszcze spaliśmy. Znowu wyszło słoneczko, więc tym razem postanowiliśmy zagubić się w uliczkach Cmentarza Janowskiego. Tam panuje nieco inna atmosfera niż na Łyczakowskim.
Łudziłem się, iż ponieważ następnego dnia trzeba iść do pracy lub szkoły, więc na rynku będzie mniej osób, ale nadzieja matką głupich... Znowu po sfatygowanym bruku przewalały się tłumy.
Poniedziałek przyniósł temperaturę wręcz letnią. Tego dnia oglądaliśmy kilka miejsc poza ścisłym centrum, a także chciałem na spokojnie wejść do najciekawszych świątyń (w niedzielę co rusz trafialiśmy na jakąś mszę lub nabożeństwo).
Wieczorem przeżyliśmy chwilę grozy, bo wydawało nam się, iż obsługa hostelu ukradła nasze dowody osobiste. A okazało się, że schowaliśmy je do innego polara tak głęboko, że nawet złodziej by ich nie znalazł .
We wtorek trzeba było już wracać. Znowu więc podjechaliśmy trolejbusem na lotnisko...
Odprawa przebiegła znacznie sprawniej niż w Pyrzowicach. Obsługa też jakaś taka bardziej sympatyczna, a pogranicznicy mniej zmanierowani. Tym razem nie wypadało nie skorzystać z oferty sklepów wolnocłowych, bo litrowy Nemiroff za 4 euro był zbyt wielką pokusą .
Ostatnie spojrzenie na Lwów - południowe dzielnice miasta z nowym parkiem im. Jana Pawła II w środku.
W drodze powrotnej mniej trzęsło, więc przeżyłem ją trochę spokojniej . Przed lądowaniem udało mi się uchwycić węzeł kolejowy w Łazach oraz drogową krzyżówkę obok Siewierza.
W Pyrzowicach straż graniczna okazała swoje wielkie serce i otwarła pięć stanowisk do obsługi. I choć jakieś 3/4 pasażerów było Ukraińcami, to wyznaczono im dwa okienka, a schengenowskie paszporty podchodziły na luzie do trzech. Ot, żeby od razu było widać, że pracowników sezonowych witamy bardzo serdecznie...
-----
Muszę przyznać, że Lwów bardzo mi się spodobał. Ten wypad to była tylko krótka próbka, takie liźnięcie wielkiego tortu.
Jak w każdym miejscu, z którym historia mało łagodnie się obniosła, szukałem śladów przeszłości. Widać je na każdym kroku... Lwów wywołał takie wrażenia jak m.in. Berlin, gdzie duchy dawnych lat mówią do mnie z każdego rogu. Oczywiście nie umiałem też nie porównywać miasta Lwa choćby z Wrocławiem: stolica Śląska została jednak zdecydowanie skuteczniej spolonizowana, niż Львів zukrainizowany.
Ostatnio zmieniony 2019-04-14, 10:51 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Byłem we Lwowie marszrutką załadowaną na maksa(pierwsza z Szeginie) . Baby-przekupki-matrioszki zajęły pół busiku, przy nich czułem się szczuplutki. I to były najlepsze wspomnienia. We Lwowie nie ma nic ciekawego, może kapliczki przy zachodnim wejściu na cmentarz Łyczakowski, masa zabytkowych grobów idąc do "Orląt". Widok z Góry Zamkowej nic moc. Byłem i widziałem miasto w klimatycznym standardzie turystycznym, chociaż mam uraz do słów "klimat" i "standard turystyczny".
Warto jechać i przekonać się.
Warto jechać i przekonać się.
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Też jestem tego zdania, chociaż nawet nie spróbowałem. Tylko w tym celu brać studencka ze stolicy wybiera ów kierunek. Pewnie dokonasz cudu jak buba, która włazi do ruder na peryferiach i wygląda to prawie po ludzku. Ze wskazaniem na prawie. Nie przepadam też za Galicją, nie jestem też w żadnym bractwie CK.Pudelek pisze:widać wódka mocna była
Czekam na połączenia lotnicze, by obejrzeć twierdze z kresów - chyba pod koniec lata mają być, więc można byłoby zrobić tam zlot. Alkohol tańszy i pod dostatkiem. To chyba wystarczająca zachęta.
Chętnie poznam Twój punkt widzenia - nazwy obiektów daj w oryginale, po polsku i oczywiście ślůnsku (niemiecku).
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Dementuję informację Pudelka, że na przystanku trolejbusowym na lotnisku nie ma rozkładu jazdy. Jest (informacja z własnego pobytu w czwartek 11.04.2019).
Dodam, że ceny biletów na komunikację miejską wzrosły do 5 UAH (na polskie 70 groszy). Ciekawostką są kary za przejazd bez ważnego biletu - 100 UAH za osobę i 8,5 ! UAH za bagaż - wot, ciekawa polityka. Marszrutka - 7 UAH.
Dodam, że ceny biletów na komunikację miejską wzrosły do 5 UAH (na polskie 70 groszy). Ciekawostką są kary za przejazd bez ważnego biletu - 100 UAH za osobę i 8,5 ! UAH za bagaż - wot, ciekawa polityka. Marszrutka - 7 UAH.
gar pisze:Dementuję informację Pudelka, że na przystanku trolejbusowym na lotnisku nie ma rozkładu jazdy. Jest (informacja z własnego pobytu w czwartek 11.04.2019).
w którym miejscu? Patrzyłem, acz nie widziałem (inna sprawa, że skoro już podjechał, to nie był mi ona potrzebny).
PS>Słyszałeś coś o tym aby w trolejbusach i tramwajach pojawiły się terminale do kart? Bo gdzieś na jakimś forum mi się obiło, ale też nigdzie tego nie widziałem.
Ostatnio zmieniony 2019-04-15, 16:51 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Pudelek pisze:w którym miejscu? Patrzyłem, acz nie widziałem (inna sprawa, że skoro już podjechał, to nie był mi ona potrzebny).
Stojąc plecami do terminala na przystanku po prawej stronie. Częstotliwość kursowania w godzinach przylotu samolotu w okolicach 7 minut jeśli mnie pamięć nie myli. Ja tłum puściłem przodem (też nie wiem gdzie Ci ludzie się tak spieszą) i w kolejnym trolejbusie było pustawo (do czasu).
Pudelek pisze:
PS>Słyszałeś coś o tym aby w trolejbusach i tramwajach pojawiły się terminale do kart? Bo gdzieś na jakimś forum mi się obiło, ale też nigdzie tego nie widziałem.
Nie słyszałem. W jednym z pojazdów widziałem jakieś ustrojstwo (coś na kształ terminali do kart ŚKUP na terenie GOP-u), ale czy to terminal do kart nie jestem pewny. W pozostałych tramwajach i trolejbusach z których korzystałem niczego takiego nie zauważyłem (inna sprawa, że nie szukałem).
Które knajpy odwiedziłeś ? Szczerze niektóre mówiąc pomysły na knajpy we Lwowie uważam za świetne.
gar pisze:Częstotliwość kursowania w godzinach przylotu samolotu w okolicach 7 minut jeśli mnie pamięć nie myli.
to chyba teoria w zależności od ruchu na mieście. Jak wracałem to pod Uniwerkiem jeździły średnio co jakieś 10 minut.
gar pisze: Ja tłum puściłem przodem (też nie wiem gdzie Ci ludzie się tak spieszą)
tanie kobiety, alkohol i papierosy - więc trudno się dziwić że się spieszą
gar pisze:Nie słyszałem. W jednym z pojazdów widziałem jakieś ustrojstwo (coś na kształ terminali do kart ŚKUP na terenie GOP-u), ale czy to terminal do kart nie jestem pewny. W pozostałych tramwajach i trolejbusach z których korzystałem niczego takiego nie zauważyłem (inna sprawa, że nie szukałem).
no właśnie miałem tak samo.
gar pisze:Które knajpy odwiedziłeś ? Szczerze niektóre mówiąc pomysły na knajpy we Lwowie uważam za świetne.
starałem się omijać knajpy opisane jako "wielką atrakcję" w stylu Gas Lampa, Loża Masońska, Masoch czy inne kuszące "nietypowością". Na piwo zajrzałem do Prawdy (to akurat w razem z tłumem), potem jeszcze Czowen, Warka, Cypa (czy tam Czypa, Tsypa, bo różnie piszą) - to wszystko w centrum. Dobre piwo lali także w Starym Lwie na Małym Rynku (razem z niezłym żarciem).
A na coś słodkiego to "Lviv Galician Cheese Cake and Strudel Bakery" - ale se wymyślili nazwę po angielsku
TNT'omek pisze:O! jakiś nowy Nemiroff ?? Takiego jeszcze nie piłem
cytrynowy. Myślałem naiwnie, że będzie miał z 30%, a ten pełen woltaż
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
A ja juz myslalam ze to tylko nam odbilo kilka lat temu ze pojechalismy do Lwowa na dwa dni Tylko ze my pociagiem sypialnym wiec byla szansa sie odrobine wyspac.
To co? Spodobała ci sie Ukraina? I moze tez bedziesz przekonywac eco aby jubileuszowe "Podlasie" trwalo nie tydzien a 2 i jeden tydzien byl za wschodnia granica?
Miejscowi ci nie zwracali uwagi ze zle trzymasz flage? Choc z tego co slyszalam tam tez sa zwolennicy takiego odwrocenia
To co? Spodobała ci sie Ukraina? I moze tez bedziesz przekonywac eco aby jubileuszowe "Podlasie" trwalo nie tydzien a 2 i jeden tydzien byl za wschodnia granica?
Miejscowi ci nie zwracali uwagi ze zle trzymasz flage? Choc z tego co slyszalam tam tez sa zwolennicy takiego odwrocenia
Ostatnio zmieniony 2019-04-16, 11:13 przez buba, łącznie zmieniany 2 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
ceper pisze:Pewnie dokonasz cudu jak buba, która włazi do ruder na peryferiach i wygląda to prawie po ludzku. Ze wskazaniem na prawie.
Kazde ruiny na peryferiach wygladaja po ludzku - swojsko i milo!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Pudelek pisze:
to chyba teoria w zależności od ruchu na mieście. Jak wracałem to pod Uniwerkiem jeździły średnio co jakieś 10 minut.
Na Ukrainie wiele rzeczy to teoria Korki są więc i trolejbusy jeżdżą jak jeżdżą.
Pudelek pisze:
starałem się omijać knajpy opisane jako "wielką atrakcję" w stylu Gas Lampa, Loża Masońska, Masoch czy inne kuszące "nietypowością". Na piwo zajrzałem do Prawdy (to akurat w razem z tłumem), potem jeszcze Czowen, Warka, Cypa (czy tam Czypa, Tsypa, bo różnie piszą) - to wszystko w centrum. Dobre piwo lali także w Starym Lwie na Małym Rynku (razem z niezłym żarciem).
A na coś słodkiego to "Lviv Galician Cheese Cake and Strudel Bakery" - ale se wymyślili nazwę po angielsku
Ładny zestaw. Gas Lampa akurat wg mnie ma wiele plusów. I mają kiszoną czerwoną kapustę - palce lizać.
Warka jest świetna jeśli chodzi o ilość nalewek - próbowałeś nalewki z buraka ? Przeżycie prawie traumatyczne.
W Prawdzie załapałeś się na muzykę na żywo ?
Jak mniemam "Kryjówkę" też odpuściłeś ?
Czowen i Cypa - do polecenia ?
buba pisze:To co? Spodobała ci sie Ukraina? I moze tez bedziesz przekonywac eco aby jubileuszowe "Podlasie" trwalo nie tydzien a 2 i jeden tydzien byl za wschodnia granica?
z całym sercem, ale raczej będzie to ciężkie do wykonania z racji braku takiej ilości wolnego
buba pisze:Miejscowi ci nie zwracali uwagi ze zle trzymasz flage? Choc z tego co slyszalam tam tez sa zwolennicy takiego odwrocenia
niektórzy podejrzanie się patrzyli, zwłaszcza, że portretowałem się na rynku, ale z drugiej strony tam się takie dziwadła przewalają, że szoku nie wywołałem
gar pisze:Gas Lampa akurat wg mnie ma wiele plusów. I mają kiszoną czerwoną kapustę - palce lizać.
Warka jest świetna jeśli chodzi o ilość nalewek - próbowałeś nalewki z buraka ? Przeżycie prawie traumatyczne.
Brzmi ciekawie Nie, tym razem nalewki w ogóle odpuściłem. Tak samo speluny (choć na koniec wylądowaliśmy w Cesarzu, a ten to już ma klimat dość spelunkowaty, zwłaszcza, ze jego jedyni zamówiliśmy jedynie alkohol. Babka chciała mi od razu całą flaszkę sprzedać ). Na pierwszy raz wybrałem piwo.
gar pisze:W Prawdzie załapałeś się na muzykę na żywo ?
Tak, w niedzielę grała orkiestra. Ludzie tańczyli i klaskali w dole. Prawda ma bardzo rozbieżne opinie - jedni są nią zachwyceni a inni mówią, że dziadostwo. Prawda, nomen omen, jak zwykle tkwi po środku. Szkoda tylko, że nie widziałem u nich piwa "Putin ch..j", musiałem wybrać innego polityka
gar pisze:Jak mniemam "Kryjówkę" też odpuściłeś ?
Owszem, ale nie z powodu UPA, bo to mi zwisa, ale z powodu popularności. Ponoć zazwyczaj zapchane, jedzenie średnie, a piwo niespecjalne.
gar pisze:Czowen i Cypa - do polecenia ?
w Czowenie mają bodajże 16 kranów, a w Cypie 20! W tym pierwszym zawalone ludźmi i łomot, do tego damski kibel to dziura w ziemi - to chyba taka pokazówka. W Cypie spokojniej, choć obsługa puszczała teledyski na pełną moc. Ogólnie to bardzo dobre piwa mieli, ale kilku godzin tam być nie spędził.
Dla odmiany w Warce byliśmy sami. I tylko szkoda, że tam piwka jedynie 0,33.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 47 gości