Ustaliliśmy z Karolem, że będziemy zakładać bazy zanim zdobędziemy PTSM
Pierwsza wypadła na najbliższym przystanku, gdzie przydała nam się rabarbarówka, którą kupiliśmy u Mariusza na Lasku Potem baza druga przy sklepie, ale tam kończyliśmy rabarbarówkę, bez wchodzenia. Baza trzecia wypadła na trawce przy rzeczce, bo byliśmy w połowie drogi. A potem jeszcze dwa kolejne sklepy, gdzie zajrzeliśmy na chwilę Dodam, że zanim wyszliśmy na tę zabójczą trasę to siedzieliśmy z półtorej godziny w pizzerii
Musieliśmy się oszczędzać, coby jeszcze na zlocie coś kontaktować
Beskid Makowski - zlot GoryBezGranic - wersja bubowa
Nie pilam jeszcze nigdy rabarbarowki! Jaka szkoda ze nie doniesliscie na zlot ani kropelki! Bo rabarbar uwielbiam - w sensie w ciescie, w kompocie, w dzemie - to jedno z moich ulubionych owocow /warzyw - nie wiem jak to sie klasyfikuje.
Laynn ma racje! Fotorelacja z przejscia moze byc ciekawa!
laynn pisze:Ale jakbyś dorzucił zdjęcia, to takiej relacji jeszcze nie było.
Laynn ma racje! Fotorelacja z przejscia moze byc ciekawa!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Poranek wita nas słoneczny. Dziś część ekipy idzie na Police - acz dla zdechlaka mojego pokroju trasa to zdecydowanie za długa. Inni idą na wieże widokową, którą widzieliśmy wczoraj z daleka (i juz z tej odległości wyglądała odrażająco) Naszą ofiarą pada więc Jałowiec - tam potuptamy!
Natrafiamy na wodospad. Żeby ciut cieplej było - to by miejsce mocno zachęcało kąpielowo!
Skamieniała ryba gigant!
Początek trasy jest iście wiosenny! KROKUSY! Jak ja lubie te fioletowe skurczybyki!
Dalej niestety wpadamy jak śliwka w kompot - w objęcia zimy. Miejscami nawet powyżej kolan.
W tym rejonie, miejscami, śnieg jest bardzo nietypowy - nigdy takiego wczesniej nie widziałam. Jest on zielony! Cała powierzchnia śniegu jest równo zasłana igliwiem. Czy ono opadło w takiej ogromnej ilości z powodu wichury, która niedawno grasowała w tych rejonach? Czy “igłopad” nastąpił z jakiegos, całkiem innego powodu? Fakt jest taki, ze w wielu miejscach leziemy sobie po zieleniutkim śniegu - i gdyby nie co chwile wpadające nogi - mozna by sobie pomyślec, ze to calkiem wiosenna ściezka przez las.
Na szczycie Jałowca dopada nas śniezyca. Widoczki sie chowają w gęstej mgle, śniegiem miota - dobrze, ze jest wiatka, w ktorej (dość wątpliwym) zaciszu możemy sie choc troche ukryć.
Niektórzy robią striptiz (tu własnie nastapiła ta zauważona później przez niektorych “tajemnicza zamiana koszul”)
Inni chowają sie głeboko we wnętrza kapturów i odpalają kuchenke celem podgrzania strawy. Pyszne (i ciepłe!!) leczo wybitnie poprawia morale ekipy! Zwłaszcza, ze suto zapite nalewkami!
Bractwo pstrokatych czapek!
A tu nie tylko wesoły kolektyw, ale i miotany wiatrem śnieg postanowił zapozowac do zdjecia!
A potem nawet jakies górki wyłażą spod zasłony chmur. Nawet jakies słonko błysneło, choc bardzo nieśmiało i zaledwie na krótką chwilke.
A tymczasem na naszej drodze pojawia sie schronisko Opaczne. Wcześnie tu nigdy nie byłam. Gdzieś o nim czytałam - w jakis interenetowych odmętach. Ale nie pamietam juz kto, gdzie i co dokładnie pisał, ale były to opinie zdecydowanie negatywne. Tyle zostało w zaułkach pamięci. Na ile jakies mgliste wspomnienie wirtualnych rozmów bedzie miało przełożenie na rzeczywistość?
Jedno jest pewne i widoczne od razu - schronisko jest bardzo ładnie położone.
Obok budynku schroniska powstaje jakis drewniany dom. Czy to schronisko sie rozbudowuje? Czy ktos se walnął dacze zaraz obok?
Podchodze z pewnym niepokojem. Czy ono w ogole bedzie otwarte? Albo wylecimy na bucie zamiast dostac cos do żarcia?
Drzwi zaprowadzają nas do sali jadalnej.
Obsługa jest bardzo miła. Żarcie smaczne. Noclegów udzielają. Zapuszczam żurawia do kilku pokoików na górze - ciepło, miło.. Kurde… Co mogło byc z tym miejscem nie tak? Może widok z okna sie nie podobał???
Chyba pomyliły mi sie schroniska... Albo to kolejny przykład, ze ja odbieram świat jakoś inaczej? I świat mnie równiez? Bo jak mówią, ze jest białe to przewaznie jest czarne - i po prostu musze do tego przywyknąć i wszystkie porady przepuszczac przez odwrotny filtr? Wielokrotnie sie juz sprawdziło - zwłaszcza jesli chodzi o miejsca noclegowe, knajpy, komunikacje, atrakcje turystyczne, ludzi..
Błotniste drogi prowadzą nas zakosami w strone Stryszawy.
Mijamy potencjalne miejsce noclegowe
Widokowe przysiółki.
I Babia w obłoku gęstych chmur. Ale tam musi byc teraz piździelucha! Brrrr… jak to dobrze, ze nas tam nie ma!
A wieczorem ognicho! Przy samym stryszawskim PTSMie nie ma przewidzianego miejsca ogniskowego, ale miła babeczka z obslugi poleca nam żwirowy placyk nieopodal, za płotem, gdzie lokalna młodzież takowe pali. Udaje sie zwabić tu większość zlotowej ekipy. Choc z niektorymi nie jest łatwo - jak sie człowiek rozsiądzie nad piwkiem, w cieple, to juz nie zawsze chce mu sie nawdziewać spowrotem kurtki, czapki i ruszac gdzies w mrok…
Sukces jednak jest osiągniety - trzecie ognicho wyjazdu! Kiełbachy skwierczą, butelki krążą, jak równiez rożniste opowieści.
A tu znalazłam siekierke. Coś jakby model z epoki kamienia łupanego - patyk z przywiązanym kamieniem. Tylko taka wersja postapokaliptyczna - z użyciem taśmy klejącej Kto był wykonawcą i w jakim celu podjął trud konstrukcyjny - na zawsze chyba pozostanie dla mnie juz tajemnicą
Kolejny dzien mija już niestety pod hasłem powrotu. Znajomi podwożą nas na PKP w Stryszawie. Nadeszło dziś straszne ochłodzenie a ja sie ubrałam jak wczoraj! Zamarzam totalnie! Mam plan sie przebrac - tzn załozyc warstwe najbardziej wewnętrzną - rajstopy, ciepłą podkoszulke. Moj idealistyczny plan zakłada tą czynność wykonać na dworcu… Tylko, ze stryszawskiego dworca ni ma… Jest tylko daszek na totalnym wygwizdowie, gdzie miecie lodowatym wiatrem. Rozebranie sie “do rosołu” nie bardzo wchodzi w gre... Przedsiębiore wiec wyprawe na pobliską stacje benzynową celem skorzystania z tamtejszego kibla. A tam co? Remont. Kibel nieczynny! Moja desperacja jest na tyle jednak duża, iż pytam czy moge wleźć za łopoczace folie i wsrod wiertarek i kubłow z farbą - wciągnąć ciepłe gacie. Obsługa na szczescie wyczuwa powage sytuacji i udziela mi pozwolenia. Zatem ściagam 5 warstw, aby na sam spód nałozyc szóstą a oko kamery patrzy mi prosto w gębe. Jak toto jest włączone to ktoś bedzie miał radoche! Kto wie? Moze nawet zostane gwiazdą youtuba? Miliony wyświetlen gwarantowane - zwłaszcza jak zaplątałam sie w sznurówki i gruchłam o podłoge, w samym staniku - ale za to juz w podwójnej czapce
Szczęśliwie omotana w ciepłe fatałaszki przemierzam trase w strone PKP juz w wyśmienitym humorze, bo przez świat, ktory nie jest tak dotkliwie lodowaty.
Pociąg zjawia sie w miare punktualnie. A w srodku niespodzianka! siedzą znajomi ze zlotu - Łukasz i Rafał! Pociąg postanawia nam osłodzić smutek powrotów i sam od siebie zapodac przygode, powodującą, ze dzien ten nie popadnie w totalną niepamięć. W jakims lesie przed Lachowicami pociag nagle staje. I stoi. I jest podejrzanie cicho. Tylko drzewa sobie szumią. Pociąg nie szumi. To chyba źle, nie? Chwile potem cisze przerywa tupot. To biegnie maszynista na koniec składu. Coś tam włącza. Pociąg zaczyna brzęczeć. Maszynista pędem biegnie na przód pociągu. W połowie trasy jego heroiczny wysiłek jednak spełza na niczym. Pociąg brzęczeć przestaje. Znów głuchą cisze przerywa jedynie tętent butów, zmierzający na koniec składu. I znow efekt ten sam. I powtórnie. I ponownie. Wpadamy w jakąs pętle czasoprzestrzeni a kolejarz nabija konkretne kilometry. Wyciągamy resztki wałówy - zgnieciony chleb, serek plesniowy, koncentrat z pomidorów, setke jałowcowej żubrówki na czterech A potem Łukasz nam opowiada o pewnej ksiązce - “Ludożercy w wagonie” czy jakos tak. Ponoc zaczeło sie dokładnie tak samo Kto zatem z nas bedzie pierwszy? Na razie sie śmiejemy. Ale pojutrze?
Gdzies kiedys z jakims znajomym była rozmowa, że jakiegoś kolesia nie przyjeli na maszyniste bo miał jedną noge troche krótszą. I wydawało sie, ze to było nie w porzadku, bo przeciez co to za problem? Jak widac była w tym jakas głeboka myśl. Z prowadzeniem jednostki w beskidzkich lasach miałby problem kazdy kto nie osiąga odpowiedniego przyspieszenia w biegu na 60 metrów Nasz maszynista widac byl gwiazdą szkolnej lekkoatletyki - bo w koncu mu sie udaje. Ruszamy! Mijamy jakies Huciska i Lachowice. Wjezdzamy w las. Zapada cisza. Maszynista biega. Widac jednak osiągnal juz wprawe, bo tym razem duzo szybciej udaje sie uruchomic pociag. Do Żywca dojezdzamy wciaz tego samego dnia i tym razem jeszcze nikt nie zostaje zjedzony
Do przesiadki mamy jeszcze troche czasu. Łukasz, jako miejscowy, pokazuje nam swe miasto z najlepszej strony. A przynajmniej z takiej - z jakiej my chcemy go poznac! Nawiedzamy bardzo klimatyczny lokal serwujący pożywienie w postaci ciekłej. I odpowiedni we wnętrzach koloryt ludzki.
Jakas babcia w kiblu zaczepia mnie i zarzeka sie, ze całe zycie była aktorką i na co jej teraz przyszło. Przy stoliku obok siedzi jakis ponoc dobrze znany w rejonie recydywista. Jest fajnie Niestety jednak nasz czas sie szybko konczy i musimy popędzic na pociąg. Odjezdza punktualnie. Ale potem staje w polach. Ale nikt nie biega. Nie ma ciszy absolutnej. Po prostu sobie stoi. Ale do domu dotrzec sie w koncu udaje.
Kolejny fajny wyjazd przeszedł do historii.
Natrafiamy na wodospad. Żeby ciut cieplej było - to by miejsce mocno zachęcało kąpielowo!
Skamieniała ryba gigant!
Początek trasy jest iście wiosenny! KROKUSY! Jak ja lubie te fioletowe skurczybyki!
Dalej niestety wpadamy jak śliwka w kompot - w objęcia zimy. Miejscami nawet powyżej kolan.
W tym rejonie, miejscami, śnieg jest bardzo nietypowy - nigdy takiego wczesniej nie widziałam. Jest on zielony! Cała powierzchnia śniegu jest równo zasłana igliwiem. Czy ono opadło w takiej ogromnej ilości z powodu wichury, która niedawno grasowała w tych rejonach? Czy “igłopad” nastąpił z jakiegos, całkiem innego powodu? Fakt jest taki, ze w wielu miejscach leziemy sobie po zieleniutkim śniegu - i gdyby nie co chwile wpadające nogi - mozna by sobie pomyślec, ze to calkiem wiosenna ściezka przez las.
Na szczycie Jałowca dopada nas śniezyca. Widoczki sie chowają w gęstej mgle, śniegiem miota - dobrze, ze jest wiatka, w ktorej (dość wątpliwym) zaciszu możemy sie choc troche ukryć.
Niektórzy robią striptiz (tu własnie nastapiła ta zauważona później przez niektorych “tajemnicza zamiana koszul”)
Inni chowają sie głeboko we wnętrza kapturów i odpalają kuchenke celem podgrzania strawy. Pyszne (i ciepłe!!) leczo wybitnie poprawia morale ekipy! Zwłaszcza, ze suto zapite nalewkami!
Bractwo pstrokatych czapek!
A tu nie tylko wesoły kolektyw, ale i miotany wiatrem śnieg postanowił zapozowac do zdjecia!
A potem nawet jakies górki wyłażą spod zasłony chmur. Nawet jakies słonko błysneło, choc bardzo nieśmiało i zaledwie na krótką chwilke.
A tymczasem na naszej drodze pojawia sie schronisko Opaczne. Wcześnie tu nigdy nie byłam. Gdzieś o nim czytałam - w jakis interenetowych odmętach. Ale nie pamietam juz kto, gdzie i co dokładnie pisał, ale były to opinie zdecydowanie negatywne. Tyle zostało w zaułkach pamięci. Na ile jakies mgliste wspomnienie wirtualnych rozmów bedzie miało przełożenie na rzeczywistość?
Jedno jest pewne i widoczne od razu - schronisko jest bardzo ładnie położone.
Obok budynku schroniska powstaje jakis drewniany dom. Czy to schronisko sie rozbudowuje? Czy ktos se walnął dacze zaraz obok?
Podchodze z pewnym niepokojem. Czy ono w ogole bedzie otwarte? Albo wylecimy na bucie zamiast dostac cos do żarcia?
Drzwi zaprowadzają nas do sali jadalnej.
Obsługa jest bardzo miła. Żarcie smaczne. Noclegów udzielają. Zapuszczam żurawia do kilku pokoików na górze - ciepło, miło.. Kurde… Co mogło byc z tym miejscem nie tak? Może widok z okna sie nie podobał???
Chyba pomyliły mi sie schroniska... Albo to kolejny przykład, ze ja odbieram świat jakoś inaczej? I świat mnie równiez? Bo jak mówią, ze jest białe to przewaznie jest czarne - i po prostu musze do tego przywyknąć i wszystkie porady przepuszczac przez odwrotny filtr? Wielokrotnie sie juz sprawdziło - zwłaszcza jesli chodzi o miejsca noclegowe, knajpy, komunikacje, atrakcje turystyczne, ludzi..
Błotniste drogi prowadzą nas zakosami w strone Stryszawy.
Mijamy potencjalne miejsce noclegowe
Widokowe przysiółki.
I Babia w obłoku gęstych chmur. Ale tam musi byc teraz piździelucha! Brrrr… jak to dobrze, ze nas tam nie ma!
A wieczorem ognicho! Przy samym stryszawskim PTSMie nie ma przewidzianego miejsca ogniskowego, ale miła babeczka z obslugi poleca nam żwirowy placyk nieopodal, za płotem, gdzie lokalna młodzież takowe pali. Udaje sie zwabić tu większość zlotowej ekipy. Choc z niektorymi nie jest łatwo - jak sie człowiek rozsiądzie nad piwkiem, w cieple, to juz nie zawsze chce mu sie nawdziewać spowrotem kurtki, czapki i ruszac gdzies w mrok…
Sukces jednak jest osiągniety - trzecie ognicho wyjazdu! Kiełbachy skwierczą, butelki krążą, jak równiez rożniste opowieści.
A tu znalazłam siekierke. Coś jakby model z epoki kamienia łupanego - patyk z przywiązanym kamieniem. Tylko taka wersja postapokaliptyczna - z użyciem taśmy klejącej Kto był wykonawcą i w jakim celu podjął trud konstrukcyjny - na zawsze chyba pozostanie dla mnie juz tajemnicą
Kolejny dzien mija już niestety pod hasłem powrotu. Znajomi podwożą nas na PKP w Stryszawie. Nadeszło dziś straszne ochłodzenie a ja sie ubrałam jak wczoraj! Zamarzam totalnie! Mam plan sie przebrac - tzn załozyc warstwe najbardziej wewnętrzną - rajstopy, ciepłą podkoszulke. Moj idealistyczny plan zakłada tą czynność wykonać na dworcu… Tylko, ze stryszawskiego dworca ni ma… Jest tylko daszek na totalnym wygwizdowie, gdzie miecie lodowatym wiatrem. Rozebranie sie “do rosołu” nie bardzo wchodzi w gre... Przedsiębiore wiec wyprawe na pobliską stacje benzynową celem skorzystania z tamtejszego kibla. A tam co? Remont. Kibel nieczynny! Moja desperacja jest na tyle jednak duża, iż pytam czy moge wleźć za łopoczace folie i wsrod wiertarek i kubłow z farbą - wciągnąć ciepłe gacie. Obsługa na szczescie wyczuwa powage sytuacji i udziela mi pozwolenia. Zatem ściagam 5 warstw, aby na sam spód nałozyc szóstą a oko kamery patrzy mi prosto w gębe. Jak toto jest włączone to ktoś bedzie miał radoche! Kto wie? Moze nawet zostane gwiazdą youtuba? Miliony wyświetlen gwarantowane - zwłaszcza jak zaplątałam sie w sznurówki i gruchłam o podłoge, w samym staniku - ale za to juz w podwójnej czapce
Szczęśliwie omotana w ciepłe fatałaszki przemierzam trase w strone PKP juz w wyśmienitym humorze, bo przez świat, ktory nie jest tak dotkliwie lodowaty.
Pociąg zjawia sie w miare punktualnie. A w srodku niespodzianka! siedzą znajomi ze zlotu - Łukasz i Rafał! Pociąg postanawia nam osłodzić smutek powrotów i sam od siebie zapodac przygode, powodującą, ze dzien ten nie popadnie w totalną niepamięć. W jakims lesie przed Lachowicami pociag nagle staje. I stoi. I jest podejrzanie cicho. Tylko drzewa sobie szumią. Pociąg nie szumi. To chyba źle, nie? Chwile potem cisze przerywa tupot. To biegnie maszynista na koniec składu. Coś tam włącza. Pociąg zaczyna brzęczeć. Maszynista pędem biegnie na przód pociągu. W połowie trasy jego heroiczny wysiłek jednak spełza na niczym. Pociąg brzęczeć przestaje. Znów głuchą cisze przerywa jedynie tętent butów, zmierzający na koniec składu. I znow efekt ten sam. I powtórnie. I ponownie. Wpadamy w jakąs pętle czasoprzestrzeni a kolejarz nabija konkretne kilometry. Wyciągamy resztki wałówy - zgnieciony chleb, serek plesniowy, koncentrat z pomidorów, setke jałowcowej żubrówki na czterech A potem Łukasz nam opowiada o pewnej ksiązce - “Ludożercy w wagonie” czy jakos tak. Ponoc zaczeło sie dokładnie tak samo Kto zatem z nas bedzie pierwszy? Na razie sie śmiejemy. Ale pojutrze?
Gdzies kiedys z jakims znajomym była rozmowa, że jakiegoś kolesia nie przyjeli na maszyniste bo miał jedną noge troche krótszą. I wydawało sie, ze to było nie w porzadku, bo przeciez co to za problem? Jak widac była w tym jakas głeboka myśl. Z prowadzeniem jednostki w beskidzkich lasach miałby problem kazdy kto nie osiąga odpowiedniego przyspieszenia w biegu na 60 metrów Nasz maszynista widac byl gwiazdą szkolnej lekkoatletyki - bo w koncu mu sie udaje. Ruszamy! Mijamy jakies Huciska i Lachowice. Wjezdzamy w las. Zapada cisza. Maszynista biega. Widac jednak osiągnal juz wprawe, bo tym razem duzo szybciej udaje sie uruchomic pociag. Do Żywca dojezdzamy wciaz tego samego dnia i tym razem jeszcze nikt nie zostaje zjedzony
Do przesiadki mamy jeszcze troche czasu. Łukasz, jako miejscowy, pokazuje nam swe miasto z najlepszej strony. A przynajmniej z takiej - z jakiej my chcemy go poznac! Nawiedzamy bardzo klimatyczny lokal serwujący pożywienie w postaci ciekłej. I odpowiedni we wnętrzach koloryt ludzki.
Jakas babcia w kiblu zaczepia mnie i zarzeka sie, ze całe zycie była aktorką i na co jej teraz przyszło. Przy stoliku obok siedzi jakis ponoc dobrze znany w rejonie recydywista. Jest fajnie Niestety jednak nasz czas sie szybko konczy i musimy popędzic na pociąg. Odjezdza punktualnie. Ale potem staje w polach. Ale nikt nie biega. Nie ma ciszy absolutnej. Po prostu sobie stoi. Ale do domu dotrzec sie w koncu udaje.
Kolejny fajny wyjazd przeszedł do historii.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 30 gości