Zalodzone Rudawy
Zalodzone Rudawy
W Trzcińsku wita nas prawie całkowity brak śniegu. Kurcze, wszystkie góry toną w białym paskudztwie, ludziska zapadają sie po szyje - a tu ledwo pocukrowane! Fajnie! Ja sie ciesze! Szkoda tylko, ze słonko schowane... Szarość krajobrazu jest ożywiana jedynie przez kubeł.
Mijamy miłe zabudowania i jeszcze sympatyczniejsze, omszałe płoty.
Gdzieniegdzie na roślinach czy rozpadlinach w ziemi osadziły sie różnorakie szrono-szadzie, układające sie w igiełki.
Innych widoków raczej brak. Wszedzie wiszą chmury, okolica jest szara, bura i zamglona. Tuptamy do schroniska Szwajcarka. Długie lata omijałam to miejsce szerokim łukiem - po tym jak w pewien zimowy, deszczowy wieczór wywalili nas stąd na zbity pysk “bo gleby nie udzielają, bo nie”. Mineło prawie 10 lat, wiec obsługa zapewne zmieniła sie kilkukrotnie, a tamtego wrednego dziada moze juz wilki zjadły. Cóż, moze damy temu miejscu jeszcze jedną szanse.
Główny budynek jest praktycznie nieuzywany. Na dole jest jadalnia ale wyzsze piętra przez wiekszosc roku stoją zamkniete. Na ten malowniczy balkonik zatem wychodzą tylko jacys szczegolni wybrancy.
Wszystkie dostepne noclegi mieszczą sie w budynku obok. O tu:
To chyba jedyne schronisko jakie kojarze, gdzie żeby przemieścic sie z pokoju do jadalni - trzeba sie ubrac w czapki, szaliki i łazic po sniegu. W głownym budynku “jadalnym” za to nie ma kibelka. Ponoć jest gdzieś jakis wychodek - ale nie znalazłam, mimo długich i zawzietych poszukiwań.
Jako ze zostały nam z dwie godziny do zmroku idziemy na krótką wycieczke. Droga okazuje sie być jednym wielkim lodowiskiem. Chyba mieli tu niedawno jakąś odwilż, wszystko zaczęło płynąć na potęge, a potem nagle zamarzło. Wzieliśmy wprawdzie raczki, ale po chwili w prawie wszystkich, jak na komende, pękają gumy. Zostajemy wiec z 1 raczkiem na 4 nogi
Chwile kręcimy sie po głazowisku zwanym Husyckie Skały.
Jedna ze skałek ma dużo małych otworków koło siebie. Nie wiem czy kiedys był tu przykrecony jakis szyld czy w jakim innym celu ktos tak podziurkowal skałe?
Widzimy stąd szczyt Sokolika z powiewającą flagą.
Nie wiem co te góry tu takie oflagowane - na schronisku powiewa, na szczycie też. Potem chyba jeszcze w dwóch miejscach widzieliśmy strzępy flag wdeptanych w śnieg i lód - chyba je skądeś wiatr zerwał i uniósł w dal..
Idziemy na Krzyżną Góre. Zaczyna popadywać śnieg, a powoli nadchodzący wieczór potęguje również wrazenie szarości.
Jedynie toperz i nieopadłe, jesienne listki sugerują, że jednak nie poklikało mi sie coś w aparacie i nadal robie fotki w opcji “kolor”...
Wywalone drzewo, które wykopyrtneło sie tak malowniczo, że jego korzenie utworzyły wręcz wiate! Na chwile sie chowamy w jej zaciszu. Padający śnieg własnie zaczął przybierać postać raczej marznącego deszczu.
Na szczyt górki trzeba wspiąć sie po skale, która jest oblodzona jeszcze bardziej niż ścieżka. Zawsze sie zastanawiałam - po kiego diabła montują w takich miejscach poręcze? Tylko psują widok i klimat miejsca. Teraz już wiem. Te poręcze to opcja na zime! Gdyby ich nie było, to ni cholery by sie nie udało nam wtarabanic na góre. A tak w ogole, to nie wiem co nas pokusiło, aby sie tam pchać.. Tam, na tą całą skałe, z której i tak wiemy, ze nie bedzie żadnych widoków.
W góre jeszcze jakoś nam idzie. Trochę idziemy po schodach normalnie, troche na kolanach - bo spodnie mniej wyślizgane niz buty Trochę wciągamy sie na łapach po poręczach.
Tam gdzies są ponoć jakieś góry… jakieś Karkonosze czy Kaczawskie. Teraz nie widać prawie nic… chociaż?... To wszystko jest kwestią porównania! Gdybyśmy mieli taką piękną widoczność w lipcu w Karpatach Pokuckich to byśmy byli zachwyceni
Nacieszamy więc oczy przestrzenią, wystawiamy pyski do wiatru walącego po policzkach igiełkami lodu i… bardzo zwlekamy z decyzją o powrocie.. Jeszcze herbatka, jeszcze czekolada, jeszcze może jedno zdjecie mgły? Bo coraz bardziej dociera do nas jacy jesteśmy durni. Stoimy na szczycie skały, która z minuty na minute robi sie coraz bardziej oślizgła… Przedsięwzięcie “odwrót” okazuje sie dużo bardziej skomplikowane niż zakładaliśmy. Teraz nie tylko buty ale również kolana nie dają żadnego oparcia i tylko rozjeżdzają sie na wszystkie strony, a najchętniej w strone przepaści. Ratunku! Chyba nie zleziemy stąd w całości. Już widze te komunikaty: “Dwójka turystów wezwała GOPR, siedzą na skale i boją sie zejść. Zaskoczyła ich noc i zima. Skonczylo im sie jedzenie i piwo. Twierdzą, ze nie zdawali sobie sprawy, ze zimą skały są śliskie. Z racji opadu marznącego deszczu tyłki przymarzły im do barierek. Trzeba wycinać palnikiem.” A tak serio to bardziej prawdopodobne: “Dwojka turystów zleciała ze skały na zbity pysk i znaleziono ich na wiosne nadgryzionych przez lisy”.. Ciekawe czy Urwis z forum gorybezgranic ucieszy sie, ze ma tak wiernych naśladowców?
Tak… wybraliśmy sie w niskie, prawie bezśnieżne górki, bo gdzie indziej są wielkie zaspy i uznałam, ze to zbyt niebezpieczne sie tam wypuszczać
Centymetr po centymetrze próbujemy sie obsuwać w dół. Bo schodzeniem to tego nazwać nie można. Wisimy prawie na samych rękach trzymająć sie barierek i staramy sie nie nabrać rozpędu. Przez dziure w kieszeni spodni wystaje mi krawędź mapy. Takiej oklejonej dziesiecioma warstwami taśmy. To jej nadaje twardości i ostrych kantów. Może to śmiesznie zabrzmi, ale ona troche działa jak czekan Jestem w stanie ją wbić w lód i w tym czasie przełożyć rece na poręczy nieco niżej. Co gorsza rece zaczynają mi przymarzać do mokrego metalu. Kilkukrotnie wręcz nie moge ich oderwać. Odrywam wiec na siłe, a wrazenie jest jak przypalania żywym ogniem. Przypominają mi sie dowcipy o ludziach na Syberii, ktory lizali poręcz i juz tak zostawali na amen
Tu było nawet w miare stabilnie...
A ten kawałek był najgorszy…
Udaje mi sie w sposób średniokontrolowany wślizgnąć w tą szczeline po prawej i szczęśliwie nic sobie nie połamać. Ufff… Ziemia! Twardy grunt! Hurrra!
Starzy a durni…
Nasze poczatkowe plany jutrzejszej wycieczki na Sokolik (czy inne tego typu miejsca) zostają natychmiast anulowane
Nasze ręce wyglądają dosyć nietypowo - są całe w białe ciapki! Wygląda to jakbyśmy je pochlapali lakierem.. I takie dziwne uczucie, ni to zimna, ni to polania wrzątkiem. Nie chcą sie też do końca zginać tak jak niegdyś miały w zwyczaju. Mimo ze nie mieliśmy takich planów na dzis - rozpalamy małe ognisko (małe - bo dużego sie nie udało, zbyt szybko zgasło ) Z braku kiełbasek czy innych przysmaków opiekamy nad ogniem kropkowane łapy. Po chwili wędzenia w ciepłym dymie łapy nabierają właściwych kolorów. Białych ciapek wiecej nie stwierdzono. Zwijamy sie... Ognisko gaśnie, a poza tym zapomnieliśmy zabrac nalewki. Same głupoty dzis robimy!
W schroniskowej jadalni przeważnie jest dosyc pusto. Głownie jestesmy tylko my i fajny, zielony piec kaflowy. (niestety sie w nim nie pali). Wypijamy po kilka grzańców.
Jakoś nie ma dzis fazy na jakies wspolne imprezy, integracje czy biesiadowanie. Nieliczni turyści rozchodzą sie po pokojach. I jakoś tak śmiesznie tym razem wychodzi, ze wszyscy schroniskowi goście sa dosyć... uciązliwi. Jest dziadek z kolegami, który odkad wszedł do schroniska nie milknie ani na sekunde (a przypuszczalnie wczesniej tez tak było ) Non stop trzeszczy gębą! To taki przypadek człowieka, ktory do wygłaszania monologów nie potrzebuje mieć ani tematu ani słuchaczy. Po prostu mijają minuty i godziny a on bla bla bla bla. Na dodatek jest chyba przygłuchy bo nie mówi tylko wrzeszczy. No i jeszcze ma taki dziwny tembr glosu, ktory przypomina skrzypienie drzwi. Z rzadka tylko słychac jakas kwestie wygloszoną przez jego wspoltowarzyszy. Bla bla bla! Co najgorsze jest to jakas taka częstotliwość dzwieku, ktorej w ogole nie tłumią stopery do uszu. Dziwna sprawa jest z tymi stoperami - niektore, nawet glosne odglosy, stopery niwelują zupelnie, a innych wcale. Nie zapomne, jak kiedys kładłam sie spać na opuszczonych trybunach stadionu w Ust Czornej. Jak zawsze uszy zatkałam (niestety naleze do takich osób, ktore do spania muszą miec cisze absolutną..) Szybko obudziło mnie chrapanie kolegi. Wciskałam stopery najmocniej jak mogłam - nic nie pomagało, dzwiek jak piły tarczowej. Wyjełam stopery, aby je lepiej uformować i jeszcze raz upchać w uszy. I po wyjęciu uderzył mnie szum wody! Pobliska rzeka wezbrała, niosła całe drzewa, rozbijała nimi o kamienie. Nie było slychac chrapania, ryk wzburzonej rzeki zagłuszał go całkowicie! Wsadziłam stopery - znow samo chrapanie. Tej nocy spałam (a przynajmniej próbowałam spac) bez stoperów Milsza dla ucha gorska rzeka niż rzężenie
Wracając do schroniskowych odgłosów - dziadek gdzies do północy nie przestaje paplać ani na chwile, a kolejna porcje przemowy zaczyna od 5 rano. Pomiedzy tymi godzinami śpi - co nie znaczy że milknie, chrapie jak niedzwiedz! Juz nie wiem sama, która wersja jest gorsza
Oprócz dziadka nocuje też chłopak z psem. Pies jest “czujny”. Kiedy coś sie dzieje natychmiast zaczyna ujadać. Niepokojącą dla pieska sprawą jest np. jak ktos w nocy wychodzi do kibla, jak przed schronisko zajedzie samochód, jak ktoś z obsługi zawoła “piwoooo grzaaaaane”, jak sarna zrobi kupe 300 metrów od budynku albo kornik w ścianie postanowi wybrać sie na codzienną wędrówke “za chlebem”. Naprawde nie wiem jak ktoś na codzien, dzien po dniu, tydzien po tygodniu, moze wytrzymac z takim psem i go nie zakneblować albo nie przerobić na szaszłyki. (zresztą spostrzezenie dotyczy tez dziadka ) Kolejnego dnia dla odmiany trafiamy na osobnika, ktory tez nie milknie - nie, nie gada jak podkręcona katarynka ani nie szczeka - tylko non stop kaszle Zamiast bla bla bla hau hau hau jest ehe ehe ehe Ciekawe co by przyniosły kolejne dni gdybysmy tu zostali? Az sama jestem ciekawa!
Pokoiki schroniskowe sa bardzo sympatyczne. Pachną całym pakietem aromatów prawdziwego schroniska - ni to drewnem, ni to dymem? Moze troche metalem łóżkowych sprężyn, kocami, wiatrem czy wolnością strudzonego wędrowca. No i jest mój ulubiony rodzaj łóżek! Żelazne piętrusie!
Już dawno takich nie napotkałam! Były kiedyś w Zygmuntówce (ale juz ponoc nie ma), sa napewno w “Stodole” w Międzygórzu, na Śnieżniku namierzyłam tylko jedno… Pokoik ma jednak wade - jest w nim dosyc chłodno. W nocy przykrywamy sie na śpiwory jeszcze dwoma kocami. Jeszcze nie wiemy, ze jutro będzie jeszcze zimniej, ale za to koców bedzie 16
cdn
Mijamy miłe zabudowania i jeszcze sympatyczniejsze, omszałe płoty.
Gdzieniegdzie na roślinach czy rozpadlinach w ziemi osadziły sie różnorakie szrono-szadzie, układające sie w igiełki.
Innych widoków raczej brak. Wszedzie wiszą chmury, okolica jest szara, bura i zamglona. Tuptamy do schroniska Szwajcarka. Długie lata omijałam to miejsce szerokim łukiem - po tym jak w pewien zimowy, deszczowy wieczór wywalili nas stąd na zbity pysk “bo gleby nie udzielają, bo nie”. Mineło prawie 10 lat, wiec obsługa zapewne zmieniła sie kilkukrotnie, a tamtego wrednego dziada moze juz wilki zjadły. Cóż, moze damy temu miejscu jeszcze jedną szanse.
Główny budynek jest praktycznie nieuzywany. Na dole jest jadalnia ale wyzsze piętra przez wiekszosc roku stoją zamkniete. Na ten malowniczy balkonik zatem wychodzą tylko jacys szczegolni wybrancy.
Wszystkie dostepne noclegi mieszczą sie w budynku obok. O tu:
To chyba jedyne schronisko jakie kojarze, gdzie żeby przemieścic sie z pokoju do jadalni - trzeba sie ubrac w czapki, szaliki i łazic po sniegu. W głownym budynku “jadalnym” za to nie ma kibelka. Ponoć jest gdzieś jakis wychodek - ale nie znalazłam, mimo długich i zawzietych poszukiwań.
Jako ze zostały nam z dwie godziny do zmroku idziemy na krótką wycieczke. Droga okazuje sie być jednym wielkim lodowiskiem. Chyba mieli tu niedawno jakąś odwilż, wszystko zaczęło płynąć na potęge, a potem nagle zamarzło. Wzieliśmy wprawdzie raczki, ale po chwili w prawie wszystkich, jak na komende, pękają gumy. Zostajemy wiec z 1 raczkiem na 4 nogi
Chwile kręcimy sie po głazowisku zwanym Husyckie Skały.
Jedna ze skałek ma dużo małych otworków koło siebie. Nie wiem czy kiedys był tu przykrecony jakis szyld czy w jakim innym celu ktos tak podziurkowal skałe?
Widzimy stąd szczyt Sokolika z powiewającą flagą.
Nie wiem co te góry tu takie oflagowane - na schronisku powiewa, na szczycie też. Potem chyba jeszcze w dwóch miejscach widzieliśmy strzępy flag wdeptanych w śnieg i lód - chyba je skądeś wiatr zerwał i uniósł w dal..
Idziemy na Krzyżną Góre. Zaczyna popadywać śnieg, a powoli nadchodzący wieczór potęguje również wrazenie szarości.
Jedynie toperz i nieopadłe, jesienne listki sugerują, że jednak nie poklikało mi sie coś w aparacie i nadal robie fotki w opcji “kolor”...
Wywalone drzewo, które wykopyrtneło sie tak malowniczo, że jego korzenie utworzyły wręcz wiate! Na chwile sie chowamy w jej zaciszu. Padający śnieg własnie zaczął przybierać postać raczej marznącego deszczu.
Na szczyt górki trzeba wspiąć sie po skale, która jest oblodzona jeszcze bardziej niż ścieżka. Zawsze sie zastanawiałam - po kiego diabła montują w takich miejscach poręcze? Tylko psują widok i klimat miejsca. Teraz już wiem. Te poręcze to opcja na zime! Gdyby ich nie było, to ni cholery by sie nie udało nam wtarabanic na góre. A tak w ogole, to nie wiem co nas pokusiło, aby sie tam pchać.. Tam, na tą całą skałe, z której i tak wiemy, ze nie bedzie żadnych widoków.
W góre jeszcze jakoś nam idzie. Trochę idziemy po schodach normalnie, troche na kolanach - bo spodnie mniej wyślizgane niz buty Trochę wciągamy sie na łapach po poręczach.
Tam gdzies są ponoć jakieś góry… jakieś Karkonosze czy Kaczawskie. Teraz nie widać prawie nic… chociaż?... To wszystko jest kwestią porównania! Gdybyśmy mieli taką piękną widoczność w lipcu w Karpatach Pokuckich to byśmy byli zachwyceni
Nacieszamy więc oczy przestrzenią, wystawiamy pyski do wiatru walącego po policzkach igiełkami lodu i… bardzo zwlekamy z decyzją o powrocie.. Jeszcze herbatka, jeszcze czekolada, jeszcze może jedno zdjecie mgły? Bo coraz bardziej dociera do nas jacy jesteśmy durni. Stoimy na szczycie skały, która z minuty na minute robi sie coraz bardziej oślizgła… Przedsięwzięcie “odwrót” okazuje sie dużo bardziej skomplikowane niż zakładaliśmy. Teraz nie tylko buty ale również kolana nie dają żadnego oparcia i tylko rozjeżdzają sie na wszystkie strony, a najchętniej w strone przepaści. Ratunku! Chyba nie zleziemy stąd w całości. Już widze te komunikaty: “Dwójka turystów wezwała GOPR, siedzą na skale i boją sie zejść. Zaskoczyła ich noc i zima. Skonczylo im sie jedzenie i piwo. Twierdzą, ze nie zdawali sobie sprawy, ze zimą skały są śliskie. Z racji opadu marznącego deszczu tyłki przymarzły im do barierek. Trzeba wycinać palnikiem.” A tak serio to bardziej prawdopodobne: “Dwojka turystów zleciała ze skały na zbity pysk i znaleziono ich na wiosne nadgryzionych przez lisy”.. Ciekawe czy Urwis z forum gorybezgranic ucieszy sie, ze ma tak wiernych naśladowców?
Tak… wybraliśmy sie w niskie, prawie bezśnieżne górki, bo gdzie indziej są wielkie zaspy i uznałam, ze to zbyt niebezpieczne sie tam wypuszczać
Centymetr po centymetrze próbujemy sie obsuwać w dół. Bo schodzeniem to tego nazwać nie można. Wisimy prawie na samych rękach trzymająć sie barierek i staramy sie nie nabrać rozpędu. Przez dziure w kieszeni spodni wystaje mi krawędź mapy. Takiej oklejonej dziesiecioma warstwami taśmy. To jej nadaje twardości i ostrych kantów. Może to śmiesznie zabrzmi, ale ona troche działa jak czekan Jestem w stanie ją wbić w lód i w tym czasie przełożyć rece na poręczy nieco niżej. Co gorsza rece zaczynają mi przymarzać do mokrego metalu. Kilkukrotnie wręcz nie moge ich oderwać. Odrywam wiec na siłe, a wrazenie jest jak przypalania żywym ogniem. Przypominają mi sie dowcipy o ludziach na Syberii, ktory lizali poręcz i juz tak zostawali na amen
Tu było nawet w miare stabilnie...
A ten kawałek był najgorszy…
Udaje mi sie w sposób średniokontrolowany wślizgnąć w tą szczeline po prawej i szczęśliwie nic sobie nie połamać. Ufff… Ziemia! Twardy grunt! Hurrra!
Starzy a durni…
Nasze poczatkowe plany jutrzejszej wycieczki na Sokolik (czy inne tego typu miejsca) zostają natychmiast anulowane
Nasze ręce wyglądają dosyć nietypowo - są całe w białe ciapki! Wygląda to jakbyśmy je pochlapali lakierem.. I takie dziwne uczucie, ni to zimna, ni to polania wrzątkiem. Nie chcą sie też do końca zginać tak jak niegdyś miały w zwyczaju. Mimo ze nie mieliśmy takich planów na dzis - rozpalamy małe ognisko (małe - bo dużego sie nie udało, zbyt szybko zgasło ) Z braku kiełbasek czy innych przysmaków opiekamy nad ogniem kropkowane łapy. Po chwili wędzenia w ciepłym dymie łapy nabierają właściwych kolorów. Białych ciapek wiecej nie stwierdzono. Zwijamy sie... Ognisko gaśnie, a poza tym zapomnieliśmy zabrac nalewki. Same głupoty dzis robimy!
W schroniskowej jadalni przeważnie jest dosyc pusto. Głownie jestesmy tylko my i fajny, zielony piec kaflowy. (niestety sie w nim nie pali). Wypijamy po kilka grzańców.
Jakoś nie ma dzis fazy na jakies wspolne imprezy, integracje czy biesiadowanie. Nieliczni turyści rozchodzą sie po pokojach. I jakoś tak śmiesznie tym razem wychodzi, ze wszyscy schroniskowi goście sa dosyć... uciązliwi. Jest dziadek z kolegami, który odkad wszedł do schroniska nie milknie ani na sekunde (a przypuszczalnie wczesniej tez tak było ) Non stop trzeszczy gębą! To taki przypadek człowieka, ktory do wygłaszania monologów nie potrzebuje mieć ani tematu ani słuchaczy. Po prostu mijają minuty i godziny a on bla bla bla bla. Na dodatek jest chyba przygłuchy bo nie mówi tylko wrzeszczy. No i jeszcze ma taki dziwny tembr glosu, ktory przypomina skrzypienie drzwi. Z rzadka tylko słychac jakas kwestie wygloszoną przez jego wspoltowarzyszy. Bla bla bla! Co najgorsze jest to jakas taka częstotliwość dzwieku, ktorej w ogole nie tłumią stopery do uszu. Dziwna sprawa jest z tymi stoperami - niektore, nawet glosne odglosy, stopery niwelują zupelnie, a innych wcale. Nie zapomne, jak kiedys kładłam sie spać na opuszczonych trybunach stadionu w Ust Czornej. Jak zawsze uszy zatkałam (niestety naleze do takich osób, ktore do spania muszą miec cisze absolutną..) Szybko obudziło mnie chrapanie kolegi. Wciskałam stopery najmocniej jak mogłam - nic nie pomagało, dzwiek jak piły tarczowej. Wyjełam stopery, aby je lepiej uformować i jeszcze raz upchać w uszy. I po wyjęciu uderzył mnie szum wody! Pobliska rzeka wezbrała, niosła całe drzewa, rozbijała nimi o kamienie. Nie było slychac chrapania, ryk wzburzonej rzeki zagłuszał go całkowicie! Wsadziłam stopery - znow samo chrapanie. Tej nocy spałam (a przynajmniej próbowałam spac) bez stoperów Milsza dla ucha gorska rzeka niż rzężenie
Wracając do schroniskowych odgłosów - dziadek gdzies do północy nie przestaje paplać ani na chwile, a kolejna porcje przemowy zaczyna od 5 rano. Pomiedzy tymi godzinami śpi - co nie znaczy że milknie, chrapie jak niedzwiedz! Juz nie wiem sama, która wersja jest gorsza
Oprócz dziadka nocuje też chłopak z psem. Pies jest “czujny”. Kiedy coś sie dzieje natychmiast zaczyna ujadać. Niepokojącą dla pieska sprawą jest np. jak ktos w nocy wychodzi do kibla, jak przed schronisko zajedzie samochód, jak ktoś z obsługi zawoła “piwoooo grzaaaaane”, jak sarna zrobi kupe 300 metrów od budynku albo kornik w ścianie postanowi wybrać sie na codzienną wędrówke “za chlebem”. Naprawde nie wiem jak ktoś na codzien, dzien po dniu, tydzien po tygodniu, moze wytrzymac z takim psem i go nie zakneblować albo nie przerobić na szaszłyki. (zresztą spostrzezenie dotyczy tez dziadka ) Kolejnego dnia dla odmiany trafiamy na osobnika, ktory tez nie milknie - nie, nie gada jak podkręcona katarynka ani nie szczeka - tylko non stop kaszle Zamiast bla bla bla hau hau hau jest ehe ehe ehe Ciekawe co by przyniosły kolejne dni gdybysmy tu zostali? Az sama jestem ciekawa!
Pokoiki schroniskowe sa bardzo sympatyczne. Pachną całym pakietem aromatów prawdziwego schroniska - ni to drewnem, ni to dymem? Moze troche metalem łóżkowych sprężyn, kocami, wiatrem czy wolnością strudzonego wędrowca. No i jest mój ulubiony rodzaj łóżek! Żelazne piętrusie!
Już dawno takich nie napotkałam! Były kiedyś w Zygmuntówce (ale juz ponoc nie ma), sa napewno w “Stodole” w Międzygórzu, na Śnieżniku namierzyłam tylko jedno… Pokoik ma jednak wade - jest w nim dosyc chłodno. W nocy przykrywamy sie na śpiwory jeszcze dwoma kocami. Jeszcze nie wiemy, ze jutro będzie jeszcze zimniej, ale za to koców bedzie 16
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
laynn pisze:A w innym wątku narzekanie na ostrzeżenia GOPRu, gdy tymczasem takie stare szwedacze się ku lotowi skalnemu pchali
My komunikatow gopru i tak nigdy nie czytamy Tak samo jak nie sprawdzamy prognoz pogody. Skoro wiemy gdzie chcemy jechac, kiedy chcemy jechac a miejsca potencjalnie niebezpieczne staramy sie i tak omijac - to po co sie denerwowac glupimi komunikatami, ze znowu beda huragany, burze, mrozy lub upały - i najlepiej to z domu nie wychodzic? A potem i tak nic sie nie zgadza...
A z tym lotem to naprawde nie wiem co nas na ta skale wciagnelo i wylaczylo myslenie - moze jakas podswiadoma chec zaimponowania urwisowi? Szlag wie!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Piotrek pisze:...bo nie mówi tylko wrzeszczy. No i jeszcze ma taki dziwny tembr glosu,...
Byłby dobry do płoszenia kretów w ogródku, jak te urządzenia co niby je płoszą dźwiękami
Skad wiesz? Moze sie wlasnie tym zajmuje zawodowo i nawet w wolne dni nie moze przestac bo tak mu weszlo w krew?
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Plan na kolejny dzien jest prosty - gdzieś sie przejść, nie zabić sie na lodzie i zrobić ognisko w fajnym miejscu. Pomni na to, jak wczoraj wykopany spod śniegu chrust nie chciał sie palić, postanowiliśmy sie zabezpieczyć. Pozbieraliśmy troche gałązek i wysuszylismy je w schronisku przy kaloryferze. Będziemy wiec najlepszym przykładem tego, ze czasem noszenie drewna do lasu ma sens Kupujemy w schronisku kiełbase na ognisko (jest taka pozycja nawet w wiszącym menu). Dobrze, ze powiedziałam, ze ognisko jest planowane w terminie nieco odroczonych - bo bym dostała musztarde wyciśnietą na tacke - jako ze wiekszosc osob owe kiełbasy piecze przed schroniskiem. Kilkakrotnie tez sprawdzamy czy oby napewno nalewka jedzie w plecaku z nami. Coby znowu nie było wtopy, ze trzeba sie rozgrzac tylko nie ma czym.
Widoków dziś też nie oferują. Jako że nie można podziwiać tego co daleko - cieszymy oczy tym co blisko. Jest np. stary słupek. Nie wiem czy to drogowskaz czy jakies inne mądrości na nim powypisywano. Jeśli ktoś potrafi odcyfrować napisy to chętnie sie dowiem!
Wędrowanie idzie nam dosyć powoli, jako że średnio co 3 kroki lądujemy na tyłku. Dawno żesmy sobie tak d… nie obili! Trzeba było potajemnie zabrać poduszki ze schroniska i nimi wymościć newralgiczne punkty ciała. Już wiem po co rowerzyści lubuja sie w tych fikusnych spodenkach z poduchami - aby w razie upadku było przyjemniej dla kości ogonowej
Droga już nie tyle przypomina zamarzniętą rzeke - ona jest zamarzniętą rzeką! Łyżwy trzeba było brać a nie stare raczki, które rozpadły sie juz wczoraj… Lód oferuje malownicze falki, żłobienia… a gdzieniegdzie robi chrup i noga wpada po kolano. Na szczęście nie w wode! Woda jest duzo duzo niżej. Jest lód, pół metra powietrza i dopiero szemrzący potok.
Jakies 10-20 metrów od szlaku płynie sobie drugi potok. On dla odmiany pozamarzał tylko częściowo i zrobił to w sposob wyjatkowo malowniczy! Wszedzie wiszą sople, lodowe stalagmity, kolumny, zamarzłe bąbelki i falbanki! Zdjęcia nie bardzo oddają pełen urok tych struktur - między tym płyneła jescze woda, powodujac, że to wszystko sie ruszało i bulgotało.
Górna tafla lodu w wielu miejscach jest powygryzana w poszarpane, choinkoksztaltne formy.
Śniegu jak widac jest niewiele.
Skałka tu, skałka tam..
W koncu docieramy na miejsce naszego planowanego minibiwaku - na zamek Bolczów.
Teren pozornie klimatyczny równiez do spania, acz różne historie z tego miejsca opowiadają - o powtarzających sie kradzieżach i napadach na śpiących tu ludzi.
Rozpalamy ognicho, suche drewno robi świetna robote!
Przez zamek przewijają sie jacys ludzie, wyglądają na zapalonych biegaczy (wnioskujemy po strojach - bardzo pstrokatych, oblegnietych i totalnie niedostosowanych do temperatury). Wydawało mi sie, ze to były trzy ekipy, acz toperz upiera sie, ze to byli jedni i ci sami ludzie, tylko zaglądali do nas kilkakrotnie. Ich zachowanie było nieco dziwne, kukają zza węgła, patrzą na nas jak na ufo - jakby troche z zaciekawieniem, ale tez z obawą. Nie przyszli sie przywitać czy zagadać, trzymali dystans. A moze po prostu sprawdzali czy juz zasnelismy, zeby nam coś zajumać? Miejsce w koncu zobowiązuje
Kończy sie suche drewno, konczy sie i ognisko. Cóż, trzeba bylo pół świerka zatachać do schroniska i obsuszyc, to bysmy sie dłużej miłym ciepełkiem cieszyli.
Po drodze wiatka. Widać ktos tu niedawno spał bo to na środku jest idealne na posłanie!
Wracając mijamy znów troche skałek...
A widoki wciąż nie powalają...
Do Szwajcarki docieramy juz duzo po zmroku.
I okazuje sie, że w schronisku straszy! Siedzimy sobie nad grzańcem i w koncu przychodzi czas na wycieczke do kibelka. Kibelek jest w drugim budynku i (nie wiem czemu) ale jest zamykany na klucz. Jako ze my tu nocujemy to kluczyk dostajemy. Ide. Zwykle automatycznie włącza sie lampka nad wejściem, ale widac teraz mnie nie zauważyła. Latarki nie wziełam (licząc na tą lampke) wiec próbuje przyświecać sobie telefonem. Latarka w telefonie też sie nie włącza, świeci tylko malutki ekranik. Budynek sypialny jest pusty. Wszyscy siedzą na jadalni. Kibelek jest zamkniety (a przynajmniej tak mi sie wydawało). Otwieram kluczem. Wchodze. Zamykam za soba drzwi wejsciowe na zamek. Właże do pierwszej kabiny. Drzwi od kabiny nie zamykam. W koncu jestem tu sama, nie? Nagle z drugiej kabiny wychodzi dziewczynka. Lat około 10. Mówi mi “dobry wieczór” i wychodzi z budynku. Dosyć szybko wychodze i ja.. Przed schroniskiem nie ma żadnego samochodu. W jadalni nie ma dziewczynki. Również takowa nie nocuje w żadnym z pokoi. Przyszła z lasu, zrobiła siku w schronisku i wróciła w ciemność?? Śpi z rodzicami w namiocie 50 m od schroniska, ale nie może sie wyrzec porcelany? Nie wiem. Już jej więcej nie spotkałam...
Dziś pokoj mamy dzielić z jakimś turystą. Już sie cieszymy na pogawędki czy jakieś inne integracje. Niestety nasz zapał szybko spada. Przybyły osobnik jest bardzo sympatyczny, ale non stop kaszle. Przez chwile sie łudzimy, ze moze ma uczulenie na kota albo pali 5 paczek fajek dziennie, ale szybko wyprowadza nas z błędu. Od 3 tygodni ma grype i nie moze mu przejść. Zaraził juz cała swoja rodzine i połowe kumpli z pracy. Jakas dziwna ta choroba, dostał ją mimo zaszczepienia sie na grype (albo własnie po szczepionce? tego juz nie pamietam). Teraz ma nadzieje, ze moze świeże górskie powietrze go uzdrowi... Ostatnią rzeczą o jakiej marzymy to nocleg z grypą mutantem i zapoznanie sie z nią bliżej.. Rozważamy juz ewakuacje ze schroniska i kopanie jamy śnieżnej. Ale postanawiamy jeszcze zapytac obsluge schroniska o mozliwosc zmiany pokoju. Jest jeszcze jeden wolny pokoj - 16 osobowa zbiorówka. Ma jednak to miejsce jedną wade - jest nieogrzewane, wiec temperatury są na minusie. Mozna wprawdzie włączyc kaloryferki, ale biorąc pod uwage ich wielkość i kubature pomieszczenia - ciepło bedzie pewnie pojutrze No cóż... mając trzy opcje - nocleg z grypą, jama śnieżna i zimna sala - wybor zdaje sie być oczywisty.
Pomieszczenie (odkładając na bok kwestie temperatury) idealnie trafia w moje gusta! Stalowe łózka i przestrzen. I w ogole mam jakies deja vu. To juz kiedys bylo! A nie byłam w tym miejscu nigdy! Ale znam je. Moze jest bardzo podobne do innego? Jakos nie moge sobie przypomniec. Doimy wiec nalewke i jakos nawet kaloryferki zaczynaja dawac rade! Nawet przebrałam cieńszą czapke a toperz zdjął kurtke
Zagrzebujemy sie w barłogach będących połączeniem śpiworków i wielu kocy. Nawet ciepło.. Śpimy chyba 14 godzin. Nie pamiętam kiedy mi sie się tak cudownie spało! Śnią mi sie jakieś wymyślne przygody z wątkami kryminalnymi. Rózne sny, pozornie nie majace ze sobą nic wspolnego. Jedynym łącznikiem jest ogromna, różowa szyszka, która przewija sie w nich wszystkich Co najśmieszniejsze - ja tą szyszke zobaczyłam tydzien później na jawie, w lumpeksie w Oławie Któryś juz raz w życiu mam taki dziwny sen, zawierający jakby element z przyszłości. Zwykle element zupełnie głupi i nieistotny, ale dziwne mimo wszystko…
cdn
Widoków dziś też nie oferują. Jako że nie można podziwiać tego co daleko - cieszymy oczy tym co blisko. Jest np. stary słupek. Nie wiem czy to drogowskaz czy jakies inne mądrości na nim powypisywano. Jeśli ktoś potrafi odcyfrować napisy to chętnie sie dowiem!
Wędrowanie idzie nam dosyć powoli, jako że średnio co 3 kroki lądujemy na tyłku. Dawno żesmy sobie tak d… nie obili! Trzeba było potajemnie zabrać poduszki ze schroniska i nimi wymościć newralgiczne punkty ciała. Już wiem po co rowerzyści lubuja sie w tych fikusnych spodenkach z poduchami - aby w razie upadku było przyjemniej dla kości ogonowej
Droga już nie tyle przypomina zamarzniętą rzeke - ona jest zamarzniętą rzeką! Łyżwy trzeba było brać a nie stare raczki, które rozpadły sie juz wczoraj… Lód oferuje malownicze falki, żłobienia… a gdzieniegdzie robi chrup i noga wpada po kolano. Na szczęście nie w wode! Woda jest duzo duzo niżej. Jest lód, pół metra powietrza i dopiero szemrzący potok.
Jakies 10-20 metrów od szlaku płynie sobie drugi potok. On dla odmiany pozamarzał tylko częściowo i zrobił to w sposob wyjatkowo malowniczy! Wszedzie wiszą sople, lodowe stalagmity, kolumny, zamarzłe bąbelki i falbanki! Zdjęcia nie bardzo oddają pełen urok tych struktur - między tym płyneła jescze woda, powodujac, że to wszystko sie ruszało i bulgotało.
Górna tafla lodu w wielu miejscach jest powygryzana w poszarpane, choinkoksztaltne formy.
Śniegu jak widac jest niewiele.
Skałka tu, skałka tam..
W koncu docieramy na miejsce naszego planowanego minibiwaku - na zamek Bolczów.
Teren pozornie klimatyczny równiez do spania, acz różne historie z tego miejsca opowiadają - o powtarzających sie kradzieżach i napadach na śpiących tu ludzi.
Rozpalamy ognicho, suche drewno robi świetna robote!
Przez zamek przewijają sie jacys ludzie, wyglądają na zapalonych biegaczy (wnioskujemy po strojach - bardzo pstrokatych, oblegnietych i totalnie niedostosowanych do temperatury). Wydawało mi sie, ze to były trzy ekipy, acz toperz upiera sie, ze to byli jedni i ci sami ludzie, tylko zaglądali do nas kilkakrotnie. Ich zachowanie było nieco dziwne, kukają zza węgła, patrzą na nas jak na ufo - jakby troche z zaciekawieniem, ale tez z obawą. Nie przyszli sie przywitać czy zagadać, trzymali dystans. A moze po prostu sprawdzali czy juz zasnelismy, zeby nam coś zajumać? Miejsce w koncu zobowiązuje
Kończy sie suche drewno, konczy sie i ognisko. Cóż, trzeba bylo pół świerka zatachać do schroniska i obsuszyc, to bysmy sie dłużej miłym ciepełkiem cieszyli.
Po drodze wiatka. Widać ktos tu niedawno spał bo to na środku jest idealne na posłanie!
Wracając mijamy znów troche skałek...
A widoki wciąż nie powalają...
Do Szwajcarki docieramy juz duzo po zmroku.
I okazuje sie, że w schronisku straszy! Siedzimy sobie nad grzańcem i w koncu przychodzi czas na wycieczke do kibelka. Kibelek jest w drugim budynku i (nie wiem czemu) ale jest zamykany na klucz. Jako ze my tu nocujemy to kluczyk dostajemy. Ide. Zwykle automatycznie włącza sie lampka nad wejściem, ale widac teraz mnie nie zauważyła. Latarki nie wziełam (licząc na tą lampke) wiec próbuje przyświecać sobie telefonem. Latarka w telefonie też sie nie włącza, świeci tylko malutki ekranik. Budynek sypialny jest pusty. Wszyscy siedzą na jadalni. Kibelek jest zamkniety (a przynajmniej tak mi sie wydawało). Otwieram kluczem. Wchodze. Zamykam za soba drzwi wejsciowe na zamek. Właże do pierwszej kabiny. Drzwi od kabiny nie zamykam. W koncu jestem tu sama, nie? Nagle z drugiej kabiny wychodzi dziewczynka. Lat około 10. Mówi mi “dobry wieczór” i wychodzi z budynku. Dosyć szybko wychodze i ja.. Przed schroniskiem nie ma żadnego samochodu. W jadalni nie ma dziewczynki. Również takowa nie nocuje w żadnym z pokoi. Przyszła z lasu, zrobiła siku w schronisku i wróciła w ciemność?? Śpi z rodzicami w namiocie 50 m od schroniska, ale nie może sie wyrzec porcelany? Nie wiem. Już jej więcej nie spotkałam...
Dziś pokoj mamy dzielić z jakimś turystą. Już sie cieszymy na pogawędki czy jakieś inne integracje. Niestety nasz zapał szybko spada. Przybyły osobnik jest bardzo sympatyczny, ale non stop kaszle. Przez chwile sie łudzimy, ze moze ma uczulenie na kota albo pali 5 paczek fajek dziennie, ale szybko wyprowadza nas z błędu. Od 3 tygodni ma grype i nie moze mu przejść. Zaraził juz cała swoja rodzine i połowe kumpli z pracy. Jakas dziwna ta choroba, dostał ją mimo zaszczepienia sie na grype (albo własnie po szczepionce? tego juz nie pamietam). Teraz ma nadzieje, ze moze świeże górskie powietrze go uzdrowi... Ostatnią rzeczą o jakiej marzymy to nocleg z grypą mutantem i zapoznanie sie z nią bliżej.. Rozważamy juz ewakuacje ze schroniska i kopanie jamy śnieżnej. Ale postanawiamy jeszcze zapytac obsluge schroniska o mozliwosc zmiany pokoju. Jest jeszcze jeden wolny pokoj - 16 osobowa zbiorówka. Ma jednak to miejsce jedną wade - jest nieogrzewane, wiec temperatury są na minusie. Mozna wprawdzie włączyc kaloryferki, ale biorąc pod uwage ich wielkość i kubature pomieszczenia - ciepło bedzie pewnie pojutrze No cóż... mając trzy opcje - nocleg z grypą, jama śnieżna i zimna sala - wybor zdaje sie być oczywisty.
Pomieszczenie (odkładając na bok kwestie temperatury) idealnie trafia w moje gusta! Stalowe łózka i przestrzen. I w ogole mam jakies deja vu. To juz kiedys bylo! A nie byłam w tym miejscu nigdy! Ale znam je. Moze jest bardzo podobne do innego? Jakos nie moge sobie przypomniec. Doimy wiec nalewke i jakos nawet kaloryferki zaczynaja dawac rade! Nawet przebrałam cieńszą czapke a toperz zdjął kurtke
Zagrzebujemy sie w barłogach będących połączeniem śpiworków i wielu kocy. Nawet ciepło.. Śpimy chyba 14 godzin. Nie pamiętam kiedy mi sie się tak cudownie spało! Śnią mi sie jakieś wymyślne przygody z wątkami kryminalnymi. Rózne sny, pozornie nie majace ze sobą nic wspolnego. Jedynym łącznikiem jest ogromna, różowa szyszka, która przewija sie w nich wszystkich Co najśmieszniejsze - ja tą szyszke zobaczyłam tydzien później na jawie, w lumpeksie w Oławie Któryś juz raz w życiu mam taki dziwny sen, zawierający jakby element z przyszłości. Zwykle element zupełnie głupi i nieistotny, ale dziwne mimo wszystko…
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
wyglądają na zapalonych biegaczy (wnioskujemy po strojach - bardzo pstrokatych, oblegnietych i totalnie niedostosowanych do temperatury
właśnie te stroje są totalnie dostosowane do temperatury - ja nie mam jakiś drogich ciuchów, a w jednej cienkiej warstwie spodni czuję się ciepło co najmniej do -5. Podobnie z górą. Naprawdę nie trzeba wrzucać na siebie 5 warstw grubej odzieży aby się ogrzać Pstrokacizna może się przydać podczas nocnego biegania, kierowcy człowieka widzą wtedy z daleka.
Ten duch dziewczynki na pewno był kulturalny i nie chciał zapaskudzać lasu
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:właśnie te stroje są totalnie dostosowane do temperatury - ja nie mam jakiś drogich ciuchów, a w jednej cienkiej warstwie spodni czuję się ciepło co najmniej do -5. Podobnie z górą. Naprawdę nie trzeba wrzucać na siebie 5 warstw grubej odzieży aby się ogrzać
Pewnie jest cieplo o ile sie caly czas biegnie i nie przestaje... Naprawde nie wydaje mi sie aby taki cienki fatalaszek dawal tyle ciepla co 3 polary i dwa swetry i mozna bylo w nim komfortowo siedziec przy ognisku, czekac na przystanku czy spac w namiocie przy - 5. A jesli naprawde istnieje takie kosmiczne wdzianko rozgrzewajace - to zdradz jakie - chetnie sobie je kupie (moze byc drogie), bo ograniczy to mase mojego bagazu o polowe jak mi zastapi kilka swetrow i polarow....
Na razie wiem, ze mi kiedys polecili taka oblegnieta bluzke z dlugim rekawem (to chyba akurat byla "bielizna termiczna dla narciarzy) - co od wewnetrznej strony ma srebrna folie. Ze niby super grzeje. Uwierzylam. Kupilam. I dupa. Nie grzeje... 200 zl psu w dupe..
Pudelek pisze:Ten duch dziewczynki na pewno był kulturalny i nie chciał zapaskudzać lasu
To jedyne racjonalne wytlumaczenie, ktore sie trzyma kupy - ze z reszta swojej ekipy przechodzila kolo schroniska o 20 (niektorzy lubia wedrowac wieczorami) i zapragnela kontaktu z porcelana zamiast wystawiac tylek na mrozie
A ze kulturalny byl to nie ulega watpliwosci - powiedzial ladnie "dzien dobry" czy tam dobry wieczor
Ostatnio zmieniony 2019-02-06, 15:46 przez buba, łącznie zmieniany 3 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Buba! Na Zlocie bezwzględnie przeszkolisz wszystkich, jak zimą używać mapy zamiast czekana! To mnie powaliło i myślę, że ta nowatorska technika powinna być rozpowszechniona!
Zaraz posta napiszę na jakimś forum tatromaniaków na fejsie.
"Wybieram się jutro na Rysy. Mam raki i twardą mapę oblepioną taśmą klejącą. Idzie ktoś ze mną?"
Tak sobie myślę, ze ta mapa to jeszcze może posłużyć jako łopata lawinowa oraz jako płachta biwakowa.
Zaraz posta napiszę na jakimś forum tatromaniaków na fejsie.
"Wybieram się jutro na Rysy. Mam raki i twardą mapę oblepioną taśmą klejącą. Idzie ktoś ze mną?"
Tak sobie myślę, ze ta mapa to jeszcze może posłużyć jako łopata lawinowa oraz jako płachta biwakowa.
sokół pisze:Buba! Na Zlocie bezwzględnie przeszkolisz wszystkich, jak zimą używać mapy zamiast czekana! To mnie powaliło i myślę, że ta nowatorska technika powinna być rozpowszechniona!
Zaraz posta napiszę na jakimś forum tatromaniaków na fejsie.
"Wybieram się jutro na Rysy. Mam raki i twardą mapę oblepioną taśmą klejącą. Idzie ktoś ze mną?"
Tak sobie myślę, ze ta mapa to jeszcze może posłużyć jako łopata lawinowa oraz jako płachta biwakowa.
Inaczej! Tak uzyta mapa jest lepsza od czekana - bo pozostawia wolne rece! Tylko nalezy pamietac - musi byc dziura w kieszeni i kant mapy musi ladnie wystawac! Na zlocie moge zrobic szkolenie, acz bedzie troche teoretyczne gdyz juz zaszylam dziure w kieszeni.
Jako lopaty jeszcze nie uzywalismy, ale takie mapy dobrze sprawdzaja sie jako poddupnik do siedzenia na mokrej trawie, jako przykrywka do garnka w czasie gotowania (acz rozklejaja sie po kilku gotowaniach), jako krotkotrwala osłona glowy przed deszczem, jako talerz, jako druga karimata jak na jednej np. ciagnie od betonu, jako klapka na muchy, jako daszek od słonca, jako oslona butli w czasie wiatru, jako zabawka dla niemowlaka na dlugie godziny. Same plusy - a czekan byl uwienczeniem pozytecznosci i uzytecznosci tego wycieczkowego eksponatu!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
laynn pisze:Buba mam bieliznę z Lidla za 59. Ma taki plusz od spodu. Rzadko w niej chodzę tak grzeje.
Tylko wlasnie pytanie czy jak przestajesz chodzic/siedzisz to nadal grzeje? Bo jak sie zapycha pod gore z plecakiem 20 kg to kazdy stroj dobrze grzeje
Ostatnio zmieniony 2019-02-06, 18:27 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 54 gości