Ferie! Plany na nie trochę się zmieniały, bo początkowo miałam najpierw wylądować w Karkonoszach, a w drugim tygodniu w Bieszczadach, ale kiedy w grudniu okazało się, że w styczniu jest Zlot Rodzinki, Przyjaciół i Znajomych Zajazdu pod Caryńską, wybór był prosty - pierwszy tydzień moich ferii został zagospodarowany w Bieszczadach.
Przed wyjazdem zaczęły mnie delikatnie przerażać opady śniegu. Tydzień wcześniej byłam na Głodówce, ale w związku z 4 lawinową i śniegiem po pas, w zasadzie nie uskutecznialiśmy żadnych spacerów. Tym razem miałam jechać sama i dopiero w czwartek mieli zjeżdżać się pierwsi ludzie. I co? I koledzy zrobili mi niespodziankę, niedługo przed wyjazdem zadzwonili, że przyjadą dzień wcześniej niż ja! No, ale ja w niedzielę nie mogłam dołączyć, bo jeszcze siedziałam na zajęciach na uczelni, więc pozostało mi kupić bilety...
Jeśli chodzi o dotarcie komunikacją publiczną, dla mnie najłatwiejszym sposobem dojazdu jest pociąg IC do Rzeszowa (1h) i później autobus bezpośredni w Bieszczady (4h). Wszystko byłoby super, gdyby nie to, że IC jak zwykle miało opóźnienie (co nie było w ogóle napisane na tablicach interaktywnych), a że było go 80 minut, to wszystkie bilety przepadły i trzeba było coś wymyślić. Wsiadłam w pierwszy autobus do Tarnowa, tam przesiadłam się do Rzeszowa. W Rzeszowie wsiadłam do autobusu, który dowiózł mnie do Ustrzyk Dolnych, a w nich przesiadłam się do Ustrzyk Górnych, więc po 7,5 h byłam na miejscu!
Była 14.15, więc raczej już nie myślałam o wyjściu w góry, a raczej o obiadku i zagnieżdżeniu się w zajeździe. Koledzy po mnie wyszli, zabrali część bagaży, wrzuciliśmy je do pokoju i poszliśmy jeszcze na "symboliczny" spacer do tablicy "Ustrzyki Górne".
Jeszcze przebijało słońce, więc triumfowałam, że ono wyszło specjalnie dla mnie. :>
Nie był to najdłuższy spacer na świecie, bo bardziej chodziło o dotlenienie się po długiej podróży, ALE BYŁ!
W drodze powrotnej do zajazdu zaczął już sypać śnieg i to właśnie pod jego znakiem miał upływać nasz wyjazd (a moim naczelnym hasłem stało się: Jak to nie pada śnieg? Zima i nie pada?! - zazwyczaj po chwili wszystko wracało do normy :p)
Wieczór spędziliśmy bardzo spokojnie, ponieważ zajazd był prawie pusty, ale zeszło nam doooooosyć długo na nadrabianiu zaległości. O ile z Sebą, gospodarzem zajazdu, widziałam się ostatni raz w grudniu, o tyle z chłopakami z Łodzi widzieliśmy się w lipcu. No, to było co nadrabiać! ;-)
Jeszcze wieczorem ustaliliśmy, że w związku z tym, iż warunki na szlakach są niezbyt dobre, a pogoda nie ma szczególnie dopisywać, we wtorek pójdziemy asfaltem w kierunku Bacówki pod Małą Rawką. Samo asfaltowanie to ponad 6 km, więc dla spalenia kalorii w sam raz - głównie chodziło o to, żeby się nie zasiedzieć w zajeździe (Wprawdzie otwarłam sobie dostęp do biblioteczki, ale spacery i świeże powietrze są w cenie).
Przywitało nas wprawdzie częściowo błękitne niebo...
Ale jednocześnie sypał śnieg!
Mimo to dzielnie maszerowaliśmy białym asfaltem w kierunku przełęczy.
Co chwilę nadciągały chmury, które przesłaniały nam słońce, po czym były rozwiewane i znów można było się nim cieszyć.
Tyle śniegu napadało!
Po dojściu do przełęczy pozostało dotrzeć do bacówki... Parking był odśnieżony, parę kroków szlakiem było zrobionych.
Przed nami szedł jeszcze ojciec z synem. I poszliśmy za nimi. Nie szukaliśmy letniego szlaku, poszliśmy zimowym, wzdłuż tyczek, górą.
Letni szlak był całkowicie zasypany. Tutaj też w pewnym momencie urywały się ślady i zostały tylko nasze. Na wieczór zapowiadali śnieg, a my nie chcieliśmy utknąć na noc w bacówce, a wyruszyliśmy dosyć późno.
W związku z tym obejrzeliśmy widoki z tego miejsca..
I zawróciliśmy... Nieszczególnie żałowaliśmy, że nie doszliśmy do bacówki, chociaż początkowo marzył mi się naleśnik i grzane wino.
Szybko zima wróciła do normy - zaczęło sypać!
No, to tak sobie brnęliśmy w tym śniegu do celu, czyli do zajazdu ;-))
Na miejsce dotarliśmy już około zmroku.
Tym razem najpierw się wygrzaliśmy, a później postawiliśmy na wieczór z książką. Na następny dzień zapowiadała się jeszcze bardziej rewelacyjna pogoda, więc ustaliliśmy, że idziemy na spacer do Wołosatego.
Cel, jaki sobie wyznaczyliśmy, to pierwszy na szlaku kibel ;d Ostatecznie, dyplomatycznie, uznałam, że był to spacer do "kropki".
Terebowiec prawie zamarznięty. Znów wyruszyliśmy dosyć późno. Po miesiącach przemęczenia wreszcie mogłam się wyspać
Kolejny raz zapowiadał nam się ok. sześciokilometrowy spacer.
Pierwszy raz przeszłam tę trasę, bo zazwyczaj na tej trasie jeździłam stopem. Punkty tj. kapliczki wyznaczały mi odległość pokonaną/do pokonania.
A w śniegu to ta trasa się trochę ciągnie! ;D
Sypało jak co dzień...
Kolejna kapliczka oznaczała, że już jesteśmy blisko!
I udało się!
Dotarliśmy do kropki!
W związku z tym wybraliśmy obiad w pizzerii
Postanowiliśmy uzupełnić ich mało czytelne menu.
Po obiedzie ruszyliśmy w drogę powrotną.
Niewiele zmieniło się w krajobrazie poza tym, że w pewnym momencie zaczęło się już robić ciemno. Długo nie włączaliśmy czołówek i zaświeciliśmy je tuż przed tym, jak w naszą stronę nadjechały dwa samochody służby granicznej. Chłopaki przy nas nakręcili, chwilę postali i pojechali z powrotem w drugą stronę. My tymczasem doszliśmy do schroniska, ogarnęliśmy się i mogliśmy witać pierwszych znajomych. W środę dołączyli do nas Kazik i Asia. Wieczorem zaplanowaliśmy, że może udamy się w czwartek do Chatki Puchatka...
Kiedy Kazik i Asia udali się do swojego miejsca noclegowego, ja jeszcze na spokojnie zaczęłam się przyglądać prognozom pogody i nie podobał mi się prognozowany wiatr. Sprawiło to, że odechciało mi się spacerowania na wygwizdów na połoninę. Jako że w zanadrzu był jeszcze alternatywny plan, po porannej pobudce ustaliłam z chłopakami, że realizujemy "Plan B". Przekonać wcale nie było trudno, słysząc wiejący wiatr za szybą.
Planem B był wyjazd do Lutowisk. Wstaliśmy o 8.00, a o 10.00 mieliśmy autobus. Zerknęłam na mapę, ogarnęłam mniej więcej, co chciałabym zobaczyć i pojechaliśmy. Pierwszym punktem naszej wycieczki był cmentarz żydowski w Lutowiskach.
Przed bramą cmentarza trzeba było założyć stuptuty, bo już wiedzieliśmy, że będziemy grzęznąć w śniegu.
W związku z tym, że cmentarz pnie się dosyć wysoko do góry, postanowiliśmy tamtędy dojść do punktu widokowego. Za murami cmentarza chwilami brnęliśmy w jeszcze głębszym śniegu niż po kolana ;D Okazała się to nasza najbardziej zimowa dotychczas wycieczka!
I na pewno najbardziej słoneczna!
Robiliśmy pierwszy ślad. Nikt przed nami nie był tak "mądry", żeby iść na punkt widokowy ;>
Widoków na Tarnicę jednak nie było. Bieszczadzkie połoniny tego dnia cały czas były w chmurach.
W dodatku nawet tutaj wiało niemiłosiernie!
Dlatego szybko zarządziliśmy odwrót po naszych śladach...
I tą samą trasą zeszliśmy na dół...
Kolejnym punktem naszego zwiedzania były ruiny synagogi. Znów trzeba było topić się w śniegu po uda
I choć jest jeszcze kilka miejsc, które można było zobaczyć, koledzy po moich dwóch poprzednich pomysłach chyba się zrazili, więc poszliśmy w kierunku restauracji, wychodząc powoli z Lutowisk.
Przy restauracji Chreptiów jest kolejny punkt widokowy. I odśnieżanie pełną gębą
Cóż. Połonin dalej nie było widać i raczej nie było na co liczyć.
Dochodziła pierwsza, więc wskoczyliśmy do restauracji na piwko i obiad.
...a później zlecieliśmy na pierwszy przystanek autobusowy, żeby dojechać do schroniska.
W czwartek mieli dojechać kolejni znajomi z ekipy rodzinkowej! Rozpoczęły się śpiewanki i degustacje ;d
fot. Mariusz
fot. Mariusz
Następnego dnia miał ustać wiatr, chociaż wciąż miało być śnieżnie! Wprawdzie od środy teoretycznie szlaki były zamknięte, ale mimo to postanowiliśmy wyruszyć do Chatki Puchatka.
14-20.01. Zakopane w śniegu Bieszczady...
14-20.01. Zakopane w śniegu Bieszczady...
Ostatnio zmieniony 2019-01-25, 08:29 przez nes_ska, łącznie zmieniany 3 razy.
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
No to co? To chyba trzeba w końcu ruszyć w góry, bo powoli kończyły się pomysły na asfaltowanie. Wprawdzie ja chętnie jeszcze dotarłabym do Końkretu w Zatwarnicy, ale on jak na złość w czwartki i piątki jest nieczynny! Postanowiliśmy spróbować podejść do Chatki Puchatka. A jak się nie będzie dało, to przecież zawrócimy! W czwartek poszliśmy spać dosyć wcześnie (ok. 4.00), więc o ósmej wstawało się z względnie bezboleśnie. Wskoczyliśmy na śniadanie, po czym stawiliśmy się na miejscu zbiórki.
Podjechaliśmy samochodem na Przełęcz Wyżną. Pogoda radosna. Jak prawie codziennie ostatnio.
Ale szlak wydawał się być dosyć przyzwoity. W zeszłym roku szłam w podobnych warunkach, ale sama. Dojechałam stopem na przełęcz i stamtąd już sobie dreptałam do góry. Tym razem szliśmy w szóstkę. Pokaźnie!
Ja już po 5 minutach się przegrzałam, więc musiałam ściągnąć trochę ciuchów i zostać w termo+kurtce. Chudziu też został, a pozostali pofrunęli na górę.
Były nawet ambicje, żeby szukać cash-y, ale ze względu na ilość śniegu w miejscach, gdzie miały być, jednak się odechciało ;D. Trzeba było człapać noga za nogą.
To, co widać na zdjęciach, było jedynymi przejaśnieniami tego dnia. W sumie cały dzień był czarno-biały.
Las w sumie wygądał podobnie jak w zeszłym roku. Niewiele się zmieniło
Najbardziej obawiałam się ostatniego odcinka w lesie, bo to w nim zapadałam się w zeszłym roku dość mocno. Tymczasem w tym roku ani trochę.
Pozostało tylko przejść połoniną i okazało się, że jest to zupełnie wykonalne!
Ba, powiedziałabym nawet, że miałam lepszą widoczność i mniejszy wiatr niż ostatnio! W zeszłym roku widziałam tylko następną tyczkę, a tu proszę!
Co jakiś czas była większa mgła, po czym trochę się rozchodziła i tak ciągle, i wciąż.
W końcu wyłoniła się chatka, więc pojawiła się radość!
Nacieszyliśmy oczy i weszliśmy do środka, żeby napić się herbaty i cieplej ubrać. Zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie...
I w drogę na dół! Ostatnie spojrzenie na zabudowania (być może ostatni raz w tym kształcie!)
Schodzimy! Schodzenie to również przyjemność!
Ja postanowiłam trochę zostawić ludzi z przodu, żeby sobie iść spokojnie wśród bieli...
Ale ostatecznie i tak się dogoniliśmy i szliśmy razem. I zaczęło sypać! Standard ;D
Trzeba było jeszcze ślad po sobie zostawić...
I do zobaczenia Puchatynko! <3
W drogę! Dojechaliśmy do zajazdu, gdzie powoli zjeżdżała się już większość rodzinki. Tym razem posiedzieliśmy do 5.00. Przyjechała Gabi ma, więc byłam w siódmym niebie. Śpiewanie, granie, śmiechy, rozmowy, no, jak iść spać wcześniej niż o 5.00! Albo umówiliśmy się z Kaziem, że spróbujemy wyjść na Tarnicę...
Oj, w sobotę nie wstawało się aż tak przyjemnie jak w piątek, ale skoro się umówiliśmy, to się ogarnęliśmy i postanowiliśmy iść. Zjedliśmy śniadanie i kolejny raz udaliśmy się na miejsce zbiórki!
Tym razem dojechaliśmy do kropki! I w drogę. Trzy szlaki już otwarto (niebieski na Tarnicę, żółty do Chatki Puchatka i zielony do Bacówki pod Małą Rawką)!
Kurczę, taka byłam słaba, ale pogoda taka piękna!
Tarnica niby na wyciągnięcie ręki...
Ale droga odwrotu jeszcze bliżej!
No cóż, idziemy!
Po drodze szybko odzyskałam siły witalne i radość!
..choć i tak szłam na końcu, czekając na jednego z kolegów Team spirit! ;> Nie miałam jednak chęci rezygnować zbyt szybko (co najlepsze miałam rakiety w zajeździe, ale byłam jedyną osobą z rakietami, więc nie zabrałam ich na żadną wycieczkę ;p)
W wiacie zrobiliśmy króciutki popas, ale nie przeciągałam, bo chciałam do góry.
Znaczek szlakowy widać! Czyli śniegu wcale nie ma tak bardzo dużo ;>
I zaczęły się pojawiać pierwsze widoczki!
To dało kolejnego kopniaka!
Jeszcze tylko krótki odcinek leśny...
I krótka droga na przełęcz... i.. ups! Zaczęliśmy się zapadać!
Dotarłam do Seba i przedyskutowaliśmy sprawę. Wziąwszy pod uwagę wszystkich uczestników wycieczki, zrezygnowaliśmy z wejścia na szczyt. Podyktowane to było godziną, która już była i tym, ile by to zajęło przy zapadaniu się, a nie zapominajmy, że czekała nas jeszcze impreza! Zatem podziwialiśmy widoki spod przełęczy...
Pięknieeeee!
Powzdychaliśmy sobie do Tarnicy z tego miejsca i postanowiliśmy "schodzić".
...a mnie zaczął się atak śmiechu, który trwał blisko 20 minut ;D... Najpierw tu, potem położyłam się niżej i tam śmiałam się do rozpuku
A kolega czekał na nas ;p!
Zeszliśmy do niego i razem pomaszerowaliśmy w dół.
Przy wiacie znów zrobiliśmy krótki popas, a ja poprawiłam sznurówki w butach.
I na spokojnie schodziliśmy do Wołosatego.
W końcu doszliśmy na dół. Zadzwoniłam do Kazia, żeby upewnić się, ile będziemy czekać na pizzę...
Na dole wskoczyliśmy na pizzę, po czym pojechaliśmy do Zajazdu, gdzie odświeżyliśmy się i kontynuowaliśmy zlot rodzinki...do 7 rano. O 9 wstaliśmy pokornie na śniadanie, o 11 zrobiliśmy grupowe zdjęcie i ruszyliśmy w swoje strony. Zimowa Tarnica została odłożona na przyszłoroczny zlot rodzinki zajazdu! <3
Podjechaliśmy samochodem na Przełęcz Wyżną. Pogoda radosna. Jak prawie codziennie ostatnio.
Ale szlak wydawał się być dosyć przyzwoity. W zeszłym roku szłam w podobnych warunkach, ale sama. Dojechałam stopem na przełęcz i stamtąd już sobie dreptałam do góry. Tym razem szliśmy w szóstkę. Pokaźnie!
Ja już po 5 minutach się przegrzałam, więc musiałam ściągnąć trochę ciuchów i zostać w termo+kurtce. Chudziu też został, a pozostali pofrunęli na górę.
Były nawet ambicje, żeby szukać cash-y, ale ze względu na ilość śniegu w miejscach, gdzie miały być, jednak się odechciało ;D. Trzeba było człapać noga za nogą.
To, co widać na zdjęciach, było jedynymi przejaśnieniami tego dnia. W sumie cały dzień był czarno-biały.
Las w sumie wygądał podobnie jak w zeszłym roku. Niewiele się zmieniło
Najbardziej obawiałam się ostatniego odcinka w lesie, bo to w nim zapadałam się w zeszłym roku dość mocno. Tymczasem w tym roku ani trochę.
Pozostało tylko przejść połoniną i okazało się, że jest to zupełnie wykonalne!
Ba, powiedziałabym nawet, że miałam lepszą widoczność i mniejszy wiatr niż ostatnio! W zeszłym roku widziałam tylko następną tyczkę, a tu proszę!
Co jakiś czas była większa mgła, po czym trochę się rozchodziła i tak ciągle, i wciąż.
W końcu wyłoniła się chatka, więc pojawiła się radość!
Nacieszyliśmy oczy i weszliśmy do środka, żeby napić się herbaty i cieplej ubrać. Zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie...
I w drogę na dół! Ostatnie spojrzenie na zabudowania (być może ostatni raz w tym kształcie!)
Schodzimy! Schodzenie to również przyjemność!
Ja postanowiłam trochę zostawić ludzi z przodu, żeby sobie iść spokojnie wśród bieli...
Ale ostatecznie i tak się dogoniliśmy i szliśmy razem. I zaczęło sypać! Standard ;D
Trzeba było jeszcze ślad po sobie zostawić...
I do zobaczenia Puchatynko! <3
W drogę! Dojechaliśmy do zajazdu, gdzie powoli zjeżdżała się już większość rodzinki. Tym razem posiedzieliśmy do 5.00. Przyjechała Gabi ma, więc byłam w siódmym niebie. Śpiewanie, granie, śmiechy, rozmowy, no, jak iść spać wcześniej niż o 5.00! Albo umówiliśmy się z Kaziem, że spróbujemy wyjść na Tarnicę...
Oj, w sobotę nie wstawało się aż tak przyjemnie jak w piątek, ale skoro się umówiliśmy, to się ogarnęliśmy i postanowiliśmy iść. Zjedliśmy śniadanie i kolejny raz udaliśmy się na miejsce zbiórki!
Tym razem dojechaliśmy do kropki! I w drogę. Trzy szlaki już otwarto (niebieski na Tarnicę, żółty do Chatki Puchatka i zielony do Bacówki pod Małą Rawką)!
Kurczę, taka byłam słaba, ale pogoda taka piękna!
Tarnica niby na wyciągnięcie ręki...
Ale droga odwrotu jeszcze bliżej!
No cóż, idziemy!
Po drodze szybko odzyskałam siły witalne i radość!
..choć i tak szłam na końcu, czekając na jednego z kolegów Team spirit! ;> Nie miałam jednak chęci rezygnować zbyt szybko (co najlepsze miałam rakiety w zajeździe, ale byłam jedyną osobą z rakietami, więc nie zabrałam ich na żadną wycieczkę ;p)
W wiacie zrobiliśmy króciutki popas, ale nie przeciągałam, bo chciałam do góry.
Znaczek szlakowy widać! Czyli śniegu wcale nie ma tak bardzo dużo ;>
I zaczęły się pojawiać pierwsze widoczki!
To dało kolejnego kopniaka!
Jeszcze tylko krótki odcinek leśny...
I krótka droga na przełęcz... i.. ups! Zaczęliśmy się zapadać!
Dotarłam do Seba i przedyskutowaliśmy sprawę. Wziąwszy pod uwagę wszystkich uczestników wycieczki, zrezygnowaliśmy z wejścia na szczyt. Podyktowane to było godziną, która już była i tym, ile by to zajęło przy zapadaniu się, a nie zapominajmy, że czekała nas jeszcze impreza! Zatem podziwialiśmy widoki spod przełęczy...
Pięknieeeee!
Powzdychaliśmy sobie do Tarnicy z tego miejsca i postanowiliśmy "schodzić".
...a mnie zaczął się atak śmiechu, który trwał blisko 20 minut ;D... Najpierw tu, potem położyłam się niżej i tam śmiałam się do rozpuku
A kolega czekał na nas ;p!
Zeszliśmy do niego i razem pomaszerowaliśmy w dół.
Przy wiacie znów zrobiliśmy krótki popas, a ja poprawiłam sznurówki w butach.
I na spokojnie schodziliśmy do Wołosatego.
W końcu doszliśmy na dół. Zadzwoniłam do Kazia, żeby upewnić się, ile będziemy czekać na pizzę...
Na dole wskoczyliśmy na pizzę, po czym pojechaliśmy do Zajazdu, gdzie odświeżyliśmy się i kontynuowaliśmy zlot rodzinki...do 7 rano. O 9 wstaliśmy pokornie na śniadanie, o 11 zrobiliśmy grupowe zdjęcie i ruszyliśmy w swoje strony. Zimowa Tarnica została odłożona na przyszłoroczny zlot rodzinki zajazdu! <3
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
Piotrek pisze:Najlepsze te dni ze śnieżycami. Takie inne Bieszczady, nie-połoninne
Widzisz, a mnie się mimo wszystko najbardziej podobało nie-wyjście na Tarnicę
Chociaż "inne" Bieszczady mi się bardzo podobają. W 2018 r. byłam pierwszy raz na Jaśle, wyszłam sobie na Mochnaczce, na Jelenim Skoku. Piłam herbatkę w Końkrecie w Zatwarnicy (super miejsce!), byłam w Chmielu w odwiedzinach w jednej agro, leżakowałam w Łupkowie, jadłam "śpiewający" chlebek i piłam nalewki ze Smolnika, znów spacerowałam do ruin cerkwi w Krywem, byłam na "basenie" w Woli Michowej. Jeden dzień spędziłam nad rzeką w Wetlinie, przykryta kocykiem przy 30stopniowym upale . Dwa tygodnie totalnego błogostanu, zdecydowanie do powtórzenia
(Jednocześnie nie obyło się bez przygód typu: gość nasikał mi na ścianę w pokoju, dziewczyny nie wpuściły mnie do wieloosobówki na noc, nękał mnie w pociągu współpasażer, więc musiała reagować obsługa pociągu, parę rzeczy pewnie zgubiłam, itd. itp. ;p)
Ostatnio zmieniony 2019-01-29, 22:28 przez nes_ska, łącznie zmieniany 1 raz.
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
Fajna relacja - taka zupelnie inna! Cos w tym jest ze nietypowe warunki pogodowe (powodz, huragan czy 5 metrow sniegu) powoduje ze wyjazd staje sie jakis ciekawszy! Nie wiem czy dla samego uczestnika rowniez ale do czytania i wspominania napewno!
A to z teraz czy z tej letniej wycieczki? Bo brzmi jak same najciekawsze rzeczy z wyjazdu! Szkoda ze sie nie zalapaly do relacji!
(Jednocześnie nie obyło się bez przygód typu: gość nasikał mi na ścianę w pokoju, dziewczyny nie wpuściły mnie do wieloosobówki na noc, nękał mnie w pociągu współpasażer, więc musiała reagować obsługa pociągu, parę rzeczy pewnie zgubiłam, itd. itp. ;p)
A to z teraz czy z tej letniej wycieczki? Bo brzmi jak same najciekawsze rzeczy z wyjazdu! Szkoda ze sie nie zalapaly do relacji!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:A to z teraz czy z tej letniej wycieczki? Bo brzmi jak same najciekawsze rzeczy z wyjazdu! Szkoda ze sie nie zalapaly do relacji!
To wszystko z lata, ale nie opisywałam, bo nie miałam czasu W wakacje byłam 56 dni w górach, więc po powrocie tylko zrzucałam zdjęcia na komputer i jechałam dalej. Ale "moje" Bieszczady już słyną z tego, że bez głupich przygód stamtąd nie wracam :p
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
nes_ska pisze:buba pisze:A to z teraz czy z tej letniej wycieczki? Bo brzmi jak same najciekawsze rzeczy z wyjazdu! Szkoda ze sie nie zalapaly do relacji!
To wszystko z lata, ale nie opisywałam, bo nie miałam czasu W wakacje byłam 56 dni w górach, więc po powrocie tylko zrzucałam zdjęcia na komputer i jechałam dalej. Ale "moje" Bieszczady już słyną z tego, że bez głupich przygód stamtąd nie wracam :p
Moze kiedys znajdziesz czas zeby to poopisywac? Fajnie by bylo!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Chociaż "inne" Bieszczady mi się bardzo podobają.
Obawiam się, że teraz dla mnie wszystko było by inne, bo nie byłem w tych górach chyba z 20 lat albo i więcej a zmiany na pewno są.
W Siankach, Tworylnym, Dwerniku, Chryszczatej, Otrycie i in tego typu oraz na popularnych połoninach jest już na pewno inaczej niż to pamiętam.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 59 gości