Śladem zakoli Dniestru i skalnych monastyrów
Buba! Świetna podróż! Oddaje takie najcenniejsze smaczki Ukrainy. Rokrocznie jeżdżę do Tarnopola, ale zawsze pośpiechem (na jednej drodze wojewódzkiej pośpiech = 20km/h) i mijam te wioski, tych ludzi, bez dłuższego zatrzymywania się w jednym miejscu, a widzę, że dużo tracę.
Te wysypisko - generalnie zło i przykro, że tak się dzieje i miasto staje się samo w sobie wysypiskiem, ale lubię patrzeć na zdjęcia, jak komuś uda się uchwycić takie "osobliwości".
Ogniska i biwaki - przegenialne miejsca znajdujecie na nocleg! A patrząc na zdjęcia przy ognisku sama mam ochotę wyjść przed blok i rozpalić takowe na osiedlu
Te wysypisko - generalnie zło i przykro, że tak się dzieje i miasto staje się samo w sobie wysypiskiem, ale lubię patrzeć na zdjęcia, jak komuś uda się uchwycić takie "osobliwości".
Ogniska i biwaki - przegenialne miejsca znajdujecie na nocleg! A patrząc na zdjęcia przy ognisku sama mam ochotę wyjść przed blok i rozpalić takowe na osiedlu
Mysle ze warto do tego Tarnopola pojechac za kazdym razem inna trasa i sie nie spieszyc. A rozne smaczki same przyjda sie zaprzyjaznic
Ja tez bym chetnie przed blokiem palila ognisko... Szkoda ze u nas takie klimaty ze by mnie zapewne zlinczowali.. I zwykle musze odejsc te kilkaset metrow - w Oławie na wały a w Bytomiu do lasu albo na Brandke
Ja tez bym chetnie przed blokiem palila ognisko... Szkoda ze u nas takie klimaty ze by mnie zapewne zlinczowali.. I zwykle musze odejsc te kilkaset metrow - w Oławie na wały a w Bytomiu do lasu albo na Brandke
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
A my sobie jedziemy, jakos zakosami ale ogolnie dalej na wschod. W miasteczku Towste ide do sklepu. Oblepia mnie tam wianuszek miejscowych. “Co trzeba zrobic, aby wyjechac do pracy w Polsce, ile płacą? Nie biją tam naszych? A pracodawcy uczciwi? Mozna sie porozumiec? Bo nasze jezyki chyba podobne? Powiedz cos do nas po polsku? Zobaczymy czy zrozumiemy!” Mowie wiec do nich po polsku. Opowiadam jakies pierdoły np. o tym co robilismy wczoraj. Zawsze to taka glupia sytuacja jak ci ktos mówi “powiedz cos”. Miejscowi kręcą glowami ze smutkiem. Nie rozumieją zbyt duzo. “Czy to prawda, ze jest w Polsce takie miasto - Oława chyba sie nazywa - gdzie są teraz prawie sami Ukraincy? Tam moze bysmy sie dogadali!”. No to dobrze trafili - “Tak jest takie miasto. Tak macie sporo racji - ja tam czasem mam problem sie dogadac”. I opowiadam im historie jak w jednym z marketow szukałam pompki i niestety zapomniałam jak to jest po wschodniemu, a zaden z 6 pracownikow w zasiegu wzroku nie rozumiał słowa “pompka” i musiałam odwalac pantomime
Na wiele specjalistycznych pytan o dokumenty czy komu dac w łape aby usprawnic procedury niestety nie znam odpowiedzi. Co z tego, ze mieszkam w miescie, ktore chyba niedlugo starym wzorem Legnicy beda nazywac “Małym Kijowem” - skoro nie siedze w temacie? Ale i tak ciezko mi sie wyrwac bo lokalsi sa ciekawi wszystkiego - nawet tego czy mamy basen i czy bardzo gonią jak sie pije piwo pod blokiem. Na tyle długo mi zajely “zakupy”, ze toperz z kabakiem udusili sie w stojącym na słoncu busiu i poszli szukac placu zabaw.
W wiosce Lisiwci rzeka Seret zawiera wiecej gęsi niz wody. Brzegiem brykają tez krówki. Jakas babka pierze w rzece, ale niestety szybko konczy, zbiera majty i koszulki i sie zmywa. Kabaczę zachwycone obwieszcza, ze tu zostajemy na biwak A dla podkreslenia powagi swej decyzji zaczyna zbierac patyki na ognisko
Chyba ktos poznakował ptactwo aby nie pomylic z gąskami sąsiada
Trzy desenie mostowych barierek.
Zapach dymu wciaz nam towarzyszy, snuje sie wszedzie i cieszy nos i oczy!
Pagórkowate klimaty mijanych okolic...
Suniemy w okolice Bilcze - Zolote, szukac skalnego chramu w malutkiej wiosce Monastyrok. Trasa jak przystało na okolice rowniez falista! Wesoło jest! Nawet słupy tańczą!
Cerkiewki sa tu dwie, wyglądają jak nowe i są wklinowane pomiedzy zabudowe pokołchozową.
Kawałek za cerkiewkami, w strone rzeki, jest skałka a w niej jaskinia. Wnetrze groty jest wyłozone dywanami, świetymi obrazami i przepelnione zapachem dopiero co zgasłych świec. Nie wiem czemu, ale miejsce strasznie mi przypomina Błędne Skały. No oprocz tego, ze tu jest pusto...
Są malunki naścienne oraz sporo poznoszonych obrazków i innych "dewocjanaliow". I kwiatki oczywiscie tez są!
Seret sobie sympatycznie meandruje ponizej, tworzac oczywiscie głeboki jar i sporo wysepek, polwyspow, zakoli, mielizn i innych wszelakich oczeretow.
Jest tez malutki sklepik, z miejscem biesiadnym i placem zabaw na podsklepiu, co niektorym z ekipy bardzo przypada do gustu.
Naprzeciw sklepu jest szkoła - z napisem cytatem, ze trzeba sie uczyc. Troche głupio bylo chyba zamalowac napis o nauce - bo co? oznaczałoby, ze juz teraz uczyc sie nie trzeba? Dzieciaki moglyby takie zmiany opacznie zrozumiec… Ale fala przymusowej dekomunizacji chyba i do tej malutkiej wioski dotarla. Wiec cytat zostawili, ale autora zamazali, jako ze stał sie obecnie niepolityczny. Ale stare literki byly tłoczone, wiec farba je nie do konca zamazała
Jakas babeczka widzi, ze fotografujemy napis. I opowiada, ze tylko tak zwykly szary czlowiek moze walczyc z wielka polityką i nakazem niszczenia przeszlosci. Tylko biernym oporem. Objawy tej taktyki jeszcze kilkukrotnie zaobserwujemy na naszej tegorocznej trasie...
Babeczka, widzac moje zainteresowanie, pokazuje mi jeszcze jedno naścienne malowidło. “Pokoj dzieciom planety” opisany w roznych jezykach. Po polsku nie przewidzieli...
W jakiejs innej wsi nieopodal mijamy inna szkole z juz bardziej akceptowanymi wspolczesnie nawolywaniami do nauki - bo autorstwa Szewczenki
Kręcac sie po wiosce zauwazamy tez drogowskaz na jaskinie Wertewa. Coz szkodzi podjechac? Skoro sama droga wyglada sympatycznie? Busio pokrywa sie szarą wartwa pyłu, nasze bagaze w srodku rozniez. W zębach zgrzyta piasek - smak wakacji!
Jaskinia niestety jest zamknieta na pancerne drzwi i zeby ją zwiedzic trzeba byc miec chyba pół busia dynamitu…
Obok w polach ciekawa wiata - zrobiona z lisci kukurydzy czy innego tam sitowia.
A tu kupilismy melona! Najlepszego poki co jakiego jedlismy! Niech sie schowają krymskie czy armenskie! Borszcziw zostanie nam wiec w pamieci melonowo!
Mamy plan nie zawijac do Kamienca ale jakos nie udaje mi sie znalezc okreznej drogi omijającej miasto. Zeby przejechac wąwóz musimy wjechac na płatny most przy twierdzy. Wydawalo mi sie, ze jest tez inna droga ale jakos nie umiemy jej znalezc. Zagadani taksowkarze rowniez tu kierują. Coś nas na tym wyjezdzie ściąga do tego miasta, jeszcze nie wiemy, ze bedziemy musieli sie przekładac tedy jeszcze raz… Miasto bardzo sie zmieniło przez prawie 20 lat kiedy tu ostatnio bywałam. Ciezko poznac znajome kąty. Wszedzie cos sie buduje i kłębia sie tłumy. Nie lubie wracac do miejsc, w ktorych byłam i mam z nich miłe wspomnienia. Bardzo nie lubie… Tylko bar “Kryniczka” w wąwozie wciaz dziala. I wyglada tak samo spelunowato jak niegdys… przynajmniej z daleka.
Noclegu szukamy za wioską Wrubliwci. Niestety tam gdzie nam polecali drogi robia sie gliniaste i busio ślizga sie juz na samym wjezdzie. Dalej droga staje sie coraz bardziej rozmiękła a co gorsza bardzo silnie opada w strone Dniestru. Ugrzęźniemy tam jak bum cyk cyk.
Probujemy tez wbijac do jakiejs półopuszczonej bazy młodziezowej, ale chyba spoznilismy sie 5 minut. Przejechała łada a w niej chyba straznik bazy. Na miejscu zastalismy drzwi omotane łancuchem i ujadajace paszce psow.
Jest juz pozno wiec nie wybrzydzamy w biwakowiskach. Śpimy gdzies na łące z widokiem na skałke z kościólkiem o złotym dachu (chyba na drugim brzegu Dniestru, za ktoryms tam zakolem). Połyskujący dach budowli wyłania sie ze zwiędłych, suchych słoneczników, ktore porastają bujnie okoliczne pola.
Wieczorem zrywa sie wiatr. Dziwny dzwiek sie tworzy gdy słoneczniki zaczynają o siebie uderzac, jakis taki chropochrzęst, sprawiajacy wrazenie, ze ktos idzie, ze cos duzego sie zbliza. W swietle ksiezyca łany oklapłych slonecznikow wyglądaja jak jakies wojska cieni, a bedac jednoczesnie w ruchu i z chrzęstem - wrazenie to jest potęgowane. Zdaje sobie sprawe, ze to tylko oleiste kwiatki.. Ale swiat nocą jest inny. Na nocne kibelki nie oddalam sie wiec zbytnio od busia… A glowa skacze mi jak na sprężynce na wszystkie strony!
Nasz biwak o poranku.
Wielobulasta cerkiew górująca nad wioską koło Kamienca, ktorej nazwa jakos uleciała z glowy.
Gdzies w drodze… Tak mijają nam dni. Takie widoki przewaznie mamy przed oczami.
cdn
Na wiele specjalistycznych pytan o dokumenty czy komu dac w łape aby usprawnic procedury niestety nie znam odpowiedzi. Co z tego, ze mieszkam w miescie, ktore chyba niedlugo starym wzorem Legnicy beda nazywac “Małym Kijowem” - skoro nie siedze w temacie? Ale i tak ciezko mi sie wyrwac bo lokalsi sa ciekawi wszystkiego - nawet tego czy mamy basen i czy bardzo gonią jak sie pije piwo pod blokiem. Na tyle długo mi zajely “zakupy”, ze toperz z kabakiem udusili sie w stojącym na słoncu busiu i poszli szukac placu zabaw.
W wiosce Lisiwci rzeka Seret zawiera wiecej gęsi niz wody. Brzegiem brykają tez krówki. Jakas babka pierze w rzece, ale niestety szybko konczy, zbiera majty i koszulki i sie zmywa. Kabaczę zachwycone obwieszcza, ze tu zostajemy na biwak A dla podkreslenia powagi swej decyzji zaczyna zbierac patyki na ognisko
Chyba ktos poznakował ptactwo aby nie pomylic z gąskami sąsiada
Trzy desenie mostowych barierek.
Zapach dymu wciaz nam towarzyszy, snuje sie wszedzie i cieszy nos i oczy!
Pagórkowate klimaty mijanych okolic...
Suniemy w okolice Bilcze - Zolote, szukac skalnego chramu w malutkiej wiosce Monastyrok. Trasa jak przystało na okolice rowniez falista! Wesoło jest! Nawet słupy tańczą!
Cerkiewki sa tu dwie, wyglądają jak nowe i są wklinowane pomiedzy zabudowe pokołchozową.
Kawałek za cerkiewkami, w strone rzeki, jest skałka a w niej jaskinia. Wnetrze groty jest wyłozone dywanami, świetymi obrazami i przepelnione zapachem dopiero co zgasłych świec. Nie wiem czemu, ale miejsce strasznie mi przypomina Błędne Skały. No oprocz tego, ze tu jest pusto...
Są malunki naścienne oraz sporo poznoszonych obrazków i innych "dewocjanaliow". I kwiatki oczywiscie tez są!
Seret sobie sympatycznie meandruje ponizej, tworzac oczywiscie głeboki jar i sporo wysepek, polwyspow, zakoli, mielizn i innych wszelakich oczeretow.
Jest tez malutki sklepik, z miejscem biesiadnym i placem zabaw na podsklepiu, co niektorym z ekipy bardzo przypada do gustu.
Naprzeciw sklepu jest szkoła - z napisem cytatem, ze trzeba sie uczyc. Troche głupio bylo chyba zamalowac napis o nauce - bo co? oznaczałoby, ze juz teraz uczyc sie nie trzeba? Dzieciaki moglyby takie zmiany opacznie zrozumiec… Ale fala przymusowej dekomunizacji chyba i do tej malutkiej wioski dotarla. Wiec cytat zostawili, ale autora zamazali, jako ze stał sie obecnie niepolityczny. Ale stare literki byly tłoczone, wiec farba je nie do konca zamazała
Jakas babeczka widzi, ze fotografujemy napis. I opowiada, ze tylko tak zwykly szary czlowiek moze walczyc z wielka polityką i nakazem niszczenia przeszlosci. Tylko biernym oporem. Objawy tej taktyki jeszcze kilkukrotnie zaobserwujemy na naszej tegorocznej trasie...
Babeczka, widzac moje zainteresowanie, pokazuje mi jeszcze jedno naścienne malowidło. “Pokoj dzieciom planety” opisany w roznych jezykach. Po polsku nie przewidzieli...
W jakiejs innej wsi nieopodal mijamy inna szkole z juz bardziej akceptowanymi wspolczesnie nawolywaniami do nauki - bo autorstwa Szewczenki
Kręcac sie po wiosce zauwazamy tez drogowskaz na jaskinie Wertewa. Coz szkodzi podjechac? Skoro sama droga wyglada sympatycznie? Busio pokrywa sie szarą wartwa pyłu, nasze bagaze w srodku rozniez. W zębach zgrzyta piasek - smak wakacji!
Jaskinia niestety jest zamknieta na pancerne drzwi i zeby ją zwiedzic trzeba byc miec chyba pół busia dynamitu…
Obok w polach ciekawa wiata - zrobiona z lisci kukurydzy czy innego tam sitowia.
A tu kupilismy melona! Najlepszego poki co jakiego jedlismy! Niech sie schowają krymskie czy armenskie! Borszcziw zostanie nam wiec w pamieci melonowo!
Mamy plan nie zawijac do Kamienca ale jakos nie udaje mi sie znalezc okreznej drogi omijającej miasto. Zeby przejechac wąwóz musimy wjechac na płatny most przy twierdzy. Wydawalo mi sie, ze jest tez inna droga ale jakos nie umiemy jej znalezc. Zagadani taksowkarze rowniez tu kierują. Coś nas na tym wyjezdzie ściąga do tego miasta, jeszcze nie wiemy, ze bedziemy musieli sie przekładac tedy jeszcze raz… Miasto bardzo sie zmieniło przez prawie 20 lat kiedy tu ostatnio bywałam. Ciezko poznac znajome kąty. Wszedzie cos sie buduje i kłębia sie tłumy. Nie lubie wracac do miejsc, w ktorych byłam i mam z nich miłe wspomnienia. Bardzo nie lubie… Tylko bar “Kryniczka” w wąwozie wciaz dziala. I wyglada tak samo spelunowato jak niegdys… przynajmniej z daleka.
Noclegu szukamy za wioską Wrubliwci. Niestety tam gdzie nam polecali drogi robia sie gliniaste i busio ślizga sie juz na samym wjezdzie. Dalej droga staje sie coraz bardziej rozmiękła a co gorsza bardzo silnie opada w strone Dniestru. Ugrzęźniemy tam jak bum cyk cyk.
Probujemy tez wbijac do jakiejs półopuszczonej bazy młodziezowej, ale chyba spoznilismy sie 5 minut. Przejechała łada a w niej chyba straznik bazy. Na miejscu zastalismy drzwi omotane łancuchem i ujadajace paszce psow.
Jest juz pozno wiec nie wybrzydzamy w biwakowiskach. Śpimy gdzies na łące z widokiem na skałke z kościólkiem o złotym dachu (chyba na drugim brzegu Dniestru, za ktoryms tam zakolem). Połyskujący dach budowli wyłania sie ze zwiędłych, suchych słoneczników, ktore porastają bujnie okoliczne pola.
Wieczorem zrywa sie wiatr. Dziwny dzwiek sie tworzy gdy słoneczniki zaczynają o siebie uderzac, jakis taki chropochrzęst, sprawiajacy wrazenie, ze ktos idzie, ze cos duzego sie zbliza. W swietle ksiezyca łany oklapłych slonecznikow wyglądaja jak jakies wojska cieni, a bedac jednoczesnie w ruchu i z chrzęstem - wrazenie to jest potęgowane. Zdaje sobie sprawe, ze to tylko oleiste kwiatki.. Ale swiat nocą jest inny. Na nocne kibelki nie oddalam sie wiec zbytnio od busia… A glowa skacze mi jak na sprężynce na wszystkie strony!
Nasz biwak o poranku.
Wielobulasta cerkiew górująca nad wioską koło Kamienca, ktorej nazwa jakos uleciała z glowy.
Gdzies w drodze… Tak mijają nam dni. Takie widoki przewaznie mamy przed oczami.
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Dzis szukamy kolejnego “skalnego chramu” i tym sposobem docieramy do wsi Subicz. Wioska jest calkiem spora, ale wyglada nieco na opuszczoną. Ludzi spotykamy bardzo mało - albo siedzą po domach albo wylogowali sie w inny sposob. Jesli juz kogos spotkamy to zwykle to jest osoba starsza, ktora gada nieco od rzeczy np. zapytana o droge poleca nam jechac tam, gdzie drogi nie ma, tylko chaszcz po szyje. Albo twierdzi, ze tu nigdzie nie ma zadnej rzeki, kiedys byla, ale teraz juz nie ma. Nie wiem jak interpretowac takie stwierdzenia, zapewne mozna zrzucic to na karb starosci i demencji, ale w pustej wiosce pelnej ruin nieraz tworzy sie klimacik, powodujący, ze mysli sie inaczej i inne skojarzenia pchają sie do glowy. Pytania o skalny chram powodują u miejscowych taki poziom zdumienia a nieraz i przerazenia, jakbysmy szukali jaskini z reptilianami, a lokalsi bali sie, ze ona moze istniec naprawde Mam wrazenie, ze wsrod miejscowych czuc jakby dziwny strach, nie wiem przed czym… Moze przed nami?
Wieś jest mocno zadrzewiona i taka jakby ścisnieta. Ogrodki sa dosyc małe, jakby jeden dom stal na drugim. A moze to tylko takie wrazenie...
Gdzies na obrzezach wioski trafiamy na dwa dosyc spore budynki. Cos jak dom kultury czy inna wiejska swietlica. Jeden z budynkow jest pusty i wyglada na to, ze trzymają go w kupie tylko pajęczyny albo jakies siły nadprzyrodzone. Tak popękanych scian to ja jeszcze nigdy nie widzialam. Wycofuje sie szybko i na paluszkach. Bo chyba to sie moze zawalic od głebszego oddechu..
Drugi podobny budynek stoi nieopodal. Tabliczka informuje, ze jest/byl to klub.
Część pomieszczen jest opuszczona i wypelniona jedynie pajęczynami. A w korytarzach wiszą zdjecia z dawnych lat - chyba autorstwa mieszkancow tej wsi. Są zdjecia z wojska i z zakonczenia uczelni. Z wesel, biesiad i parad. Z radosnych prezentacji do obiektywu niemowląt i zgromadzen na cmentarzu nad swiezym wykopem. Całość przenosi widza w inny wymiar, inną rzeczywistosc. Samo zdjecie swoim widokiem zwykle nie gwarantuje podrozy w czasie - jednak w polaczeniu z tym miejscem, z tym zapachem, z krajobrazem wokol - juz i owszem.
Kręcimy sie zatem po tej wiosce jak g.. w przerębli, cos nas wodzi w kółko - a moze wlasnie to cos nas prowadzi aby pokazac ciekawe miejsca? Kilkakrotnie pakujemy sie w takie drogi i bezdroza, ze jest problem zawrocic i zmusic busia do kolejnej proby podjecia wspolpracy. A rzeki wciaz nie mozemy znalezc…
Gdzies przy “klubach” czyli obecnie czesci wsi dosyc opuszczonej, stoi tez pomnik. Kiedys chyba musialo tu byc centrum…
Tymczasem wszedzie trwa oprawianie dyń. Babuszki siedzą na przyzbach i w ogrodkach, i wydłubują wnetrznosci z pomaranczowych kul i jaj. Są tego całe pryzmy! Chyba wyjątkowo obrodzily tego roku!
W koncu odnajdujemy droge calkiem busiową, ktora objezdza wies wokolo przez jakies dawne kołchozy.
Droga wyprowadza na rozległe łąki nad Dniestrem, gdzie pasą sie krowy i hula wiatr. Nagle uderza nas przestrzen, od ktorej wzrok zdecydowanie sie odzwyczaił podczas kluczenia po wsi.
A i rzeka jest. Zdecydowanie nie wyparowała, jak twierdzili niektorzy z mieszkancow Urwisko, skały, zakola, busz kwiatów i wiatr we włosach! Coz chciec wiecej? A! Mamy jeszcze dwie butle domowego wina!
Rozpadliny, jary i drogi wsrod skał...
Jedno wiemy. Zostajemy tu dzis. Na dobry początek zjadamy melona. Tego kupionego pod cerkwia w miasteczku Borszcziw. Najlepszego melona, poki co, w naszej historii.
Chyba gdzies tam na dole chcielismy spac wczoraj ale busiowi sie zbytnio kółka rozjezdzaly na boki
Znajdujemy malutki kosciolek. Acz latwo mozna przeoczyc
Matka Boska z granatem
Przykosciolkowe zrodelko o wodzie pysznej i lodowatej.
Skalnych kapliczek ni ma. Tzn. sa jakies jaskinie u dołu skarpy ale schodzi sie do nich chyba na linie. Albo dopływa łódką.
Dzwon. Jeden z klimatyczniejszych jakie widzialam. Z gaśnicy chyba? Albo innej gazowej butli. Tego dzyndzla w srodku nie ma. Wiec są dwa kawalki i uderza sie nimi o siebie. Dzwiek ma piękny!
Rozwazalismy opcje naszego dzisiejszego biwaku, ale jednak zostajemy na gorze. Mamy obawy czy busio wyjedzie pod tą sporą gore po wyboistosciach, koleinach i głazach. A na gorze tez ladnie!
Idziemy potem na dlugi spacer drogą opadajaca w dol. Jakos mało to miejsce kojarzy mi sie z centralną Ukrainą - ciagle czujemy sie jak w Armenii. Albo chociaz na Krymie.
Jakas plantacja po drugiej stronie rzeki. Ze starym autobusem, chyba robiacym za wiate
Znajdz busia.
Na dole jest sporo dogodnych miejsc biwakowych.
Jesiennie juz nieco...
Stoi tez zacumowana zaglowka i wypasna tratwa gdzie zaczyna sie impreza. (nie mielismy okazji rozmawiac z mieszkancami tratwy - byli daleko, zdjecie jest zrobione na duzym zoomie)
Jakas spalona przyczepa sobie stoi pod lasem.
Dacia po ukrainsku
Wieczorne klimaty okołoskalnych pastwisk.
Kuchnia obozowa!
W promieniach zachodzacego slonka
No i toperz zostal bez bluzy
Rano budzimy sie dosyc wczesnie. Wszedzie wokol chodza krowy i ocieraja sie bokami o busia. Nie wiem czy one nie potrafia go ominac czy sie specjalnie czochrają. Niby drzewa daleko a kopytkiem sie nie podrapie Kabak sie cieszy, ze busio teraz jest krową! Bo ma boki w kupie! Jak krowa!
Rano zawijamy jeszcze do sklepu. Podobal nam sie juz wczoraj ale byl zamkniety. Pod dachem kamea - jak na broszke
Dzis mozemy skorzystac z jego usług. Wnetrze jest ciemne. Spora czesc okien jest zamalowana lakierem, nie wiem po kiego diabła. Jest w srodku piec blaszany z długą zakrecona rurą. Jest kanapa przykryta kolorową makatką. Są dwa stoliki dla biesiadujących, gdy pogoda nie sprzyja nasiadówkom na dworze. Sprzedaje babuszka w okularach - denkach od musztardówek. Co ciekawe ubiera je tylko do rozwiazywania krzyzowki czy podliczania zakupow. Do wychodzenia na zaplecze czy ukladania towaru - lądują w kieszeni. Zwykle ten typ okularów, o koncenrycznych kółkach, powodujących rozmywanie sie ksztaltu oka, kojarzył mi sie ze strasznymi “minusami” i osobami, ktore bez okularow zabijają sie o pierwsza sciane.. Ale jak widac jest roznie…
Przy sklepie działa dzięcioł. Taki dzięcioł postindustrialny. Bo napiernicza dziobem nie w drzewo - a w słup. Moze i w słupie mieszka cos smakowitego dla dziecioła? Cos apetycznego tez musi byc w drutach i izolatorach. Bo one tez sa obiektami zainteresowania ptasiego dziobka. Ale ze go nie pokopie???
cdn
Wieś jest mocno zadrzewiona i taka jakby ścisnieta. Ogrodki sa dosyc małe, jakby jeden dom stal na drugim. A moze to tylko takie wrazenie...
Gdzies na obrzezach wioski trafiamy na dwa dosyc spore budynki. Cos jak dom kultury czy inna wiejska swietlica. Jeden z budynkow jest pusty i wyglada na to, ze trzymają go w kupie tylko pajęczyny albo jakies siły nadprzyrodzone. Tak popękanych scian to ja jeszcze nigdy nie widzialam. Wycofuje sie szybko i na paluszkach. Bo chyba to sie moze zawalic od głebszego oddechu..
Drugi podobny budynek stoi nieopodal. Tabliczka informuje, ze jest/byl to klub.
Część pomieszczen jest opuszczona i wypelniona jedynie pajęczynami. A w korytarzach wiszą zdjecia z dawnych lat - chyba autorstwa mieszkancow tej wsi. Są zdjecia z wojska i z zakonczenia uczelni. Z wesel, biesiad i parad. Z radosnych prezentacji do obiektywu niemowląt i zgromadzen na cmentarzu nad swiezym wykopem. Całość przenosi widza w inny wymiar, inną rzeczywistosc. Samo zdjecie swoim widokiem zwykle nie gwarantuje podrozy w czasie - jednak w polaczeniu z tym miejscem, z tym zapachem, z krajobrazem wokol - juz i owszem.
Kręcimy sie zatem po tej wiosce jak g.. w przerębli, cos nas wodzi w kółko - a moze wlasnie to cos nas prowadzi aby pokazac ciekawe miejsca? Kilkakrotnie pakujemy sie w takie drogi i bezdroza, ze jest problem zawrocic i zmusic busia do kolejnej proby podjecia wspolpracy. A rzeki wciaz nie mozemy znalezc…
Gdzies przy “klubach” czyli obecnie czesci wsi dosyc opuszczonej, stoi tez pomnik. Kiedys chyba musialo tu byc centrum…
Tymczasem wszedzie trwa oprawianie dyń. Babuszki siedzą na przyzbach i w ogrodkach, i wydłubują wnetrznosci z pomaranczowych kul i jaj. Są tego całe pryzmy! Chyba wyjątkowo obrodzily tego roku!
W koncu odnajdujemy droge calkiem busiową, ktora objezdza wies wokolo przez jakies dawne kołchozy.
Droga wyprowadza na rozległe łąki nad Dniestrem, gdzie pasą sie krowy i hula wiatr. Nagle uderza nas przestrzen, od ktorej wzrok zdecydowanie sie odzwyczaił podczas kluczenia po wsi.
A i rzeka jest. Zdecydowanie nie wyparowała, jak twierdzili niektorzy z mieszkancow Urwisko, skały, zakola, busz kwiatów i wiatr we włosach! Coz chciec wiecej? A! Mamy jeszcze dwie butle domowego wina!
Rozpadliny, jary i drogi wsrod skał...
Jedno wiemy. Zostajemy tu dzis. Na dobry początek zjadamy melona. Tego kupionego pod cerkwia w miasteczku Borszcziw. Najlepszego melona, poki co, w naszej historii.
Chyba gdzies tam na dole chcielismy spac wczoraj ale busiowi sie zbytnio kółka rozjezdzaly na boki
Znajdujemy malutki kosciolek. Acz latwo mozna przeoczyc
Matka Boska z granatem
Przykosciolkowe zrodelko o wodzie pysznej i lodowatej.
Skalnych kapliczek ni ma. Tzn. sa jakies jaskinie u dołu skarpy ale schodzi sie do nich chyba na linie. Albo dopływa łódką.
Dzwon. Jeden z klimatyczniejszych jakie widzialam. Z gaśnicy chyba? Albo innej gazowej butli. Tego dzyndzla w srodku nie ma. Wiec są dwa kawalki i uderza sie nimi o siebie. Dzwiek ma piękny!
Rozwazalismy opcje naszego dzisiejszego biwaku, ale jednak zostajemy na gorze. Mamy obawy czy busio wyjedzie pod tą sporą gore po wyboistosciach, koleinach i głazach. A na gorze tez ladnie!
Idziemy potem na dlugi spacer drogą opadajaca w dol. Jakos mało to miejsce kojarzy mi sie z centralną Ukrainą - ciagle czujemy sie jak w Armenii. Albo chociaz na Krymie.
Jakas plantacja po drugiej stronie rzeki. Ze starym autobusem, chyba robiacym za wiate
Znajdz busia.
Na dole jest sporo dogodnych miejsc biwakowych.
Jesiennie juz nieco...
Stoi tez zacumowana zaglowka i wypasna tratwa gdzie zaczyna sie impreza. (nie mielismy okazji rozmawiac z mieszkancami tratwy - byli daleko, zdjecie jest zrobione na duzym zoomie)
Jakas spalona przyczepa sobie stoi pod lasem.
Dacia po ukrainsku
Wieczorne klimaty okołoskalnych pastwisk.
Kuchnia obozowa!
W promieniach zachodzacego slonka
No i toperz zostal bez bluzy
Rano budzimy sie dosyc wczesnie. Wszedzie wokol chodza krowy i ocieraja sie bokami o busia. Nie wiem czy one nie potrafia go ominac czy sie specjalnie czochrają. Niby drzewa daleko a kopytkiem sie nie podrapie Kabak sie cieszy, ze busio teraz jest krową! Bo ma boki w kupie! Jak krowa!
Rano zawijamy jeszcze do sklepu. Podobal nam sie juz wczoraj ale byl zamkniety. Pod dachem kamea - jak na broszke
Dzis mozemy skorzystac z jego usług. Wnetrze jest ciemne. Spora czesc okien jest zamalowana lakierem, nie wiem po kiego diabła. Jest w srodku piec blaszany z długą zakrecona rurą. Jest kanapa przykryta kolorową makatką. Są dwa stoliki dla biesiadujących, gdy pogoda nie sprzyja nasiadówkom na dworze. Sprzedaje babuszka w okularach - denkach od musztardówek. Co ciekawe ubiera je tylko do rozwiazywania krzyzowki czy podliczania zakupow. Do wychodzenia na zaplecze czy ukladania towaru - lądują w kieszeni. Zwykle ten typ okularów, o koncenrycznych kółkach, powodujących rozmywanie sie ksztaltu oka, kojarzył mi sie ze strasznymi “minusami” i osobami, ktore bez okularow zabijają sie o pierwsza sciane.. Ale jak widac jest roznie…
Przy sklepie działa dzięcioł. Taki dzięcioł postindustrialny. Bo napiernicza dziobem nie w drzewo - a w słup. Moze i w słupie mieszka cos smakowitego dla dziecioła? Cos apetycznego tez musi byc w drutach i izolatorach. Bo one tez sa obiektami zainteresowania ptasiego dziobka. Ale ze go nie pokopie???
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Z oczami jeszcze pełnymi obrazow z pustki, przestrzeni i klimatow Subicza zajezdzamy do Bakoty. Tu jest kolejny skalny monastyr. I ten udaje sie znalezc bez problemu I to nie jest plus. Czasem lepiej nie znalezc tego czego sie szuka, a napotkac cos zgoła innego i duzo fajniejszego. Tu monastyr jest. Nie ma wątpliwosci. Informują o tym tablice po drodze a dalej parkingi napchane autokarami i stadami stonki, ktora sie z nich wysypuje. Wokol plenery ślubne, drony latają w takiej ilosci, ze prawie sie nam zderzają nad glowami. Są laweczki, porecze i oczywiscie tablice z zakazami.
Widok na dniestrowskie rozlewiska utworzonego tu wsrod skal zalewu jest calkiem ładny. W dole pływają żaglówki i stateczki spacerowe. W skalistej skarpie jest tez kilka źródełek.
Jest w koncu i glowna atrakcja miejsca - skalne kapliczki wypelnione obrazkami, chustami, dywanami. O sufitach okopconych świecami i ścianach oblanych woskiem. O dziwo w skalnych pieczarach jestesmy sami. Kapliczki masowo przegrały z selfi przy barierce
Sporo jest karteczek pełnych próśb i podziekowan. Tych pierwszych jest zdecydowanie wiecej.. Na niektorych są po prostu podpisy, w stylu "byłem tu Wania Z."
Matka Boska Wyłupiasta.
Jedziemy w strone Starej Uszycy. Po drodze rosną całe zagajniki orzechowe. Ludzie zbierają toto worami. Ciekawe czy bedą z tego takie pyszne konfitury jak jedlismy kiedys w Armenii? Czy nalewka bardzo pomocna na chory żołądek?
W Starej Uszycy zatrzymujemy sie na drugie śniadanko pod fajnym sklepem. Połozony jakby na uboczu miejscowosci, w cienistym parku. Stoliki, ławeczki, wychodek.
Zwracają uwage reklamy piwa Czernihiwskiego - z dokladnie zamazanymi nazwami produktu.
Co jeszcze ciekawsze - nowy sort tego piwa ma nowe etykiety - tez juz bez nazwy.
O co w tym chodzi? Pierwszy raz widze reklamy gdzie nazwa firmy jest ukryta. Nie mogą z jakiegos powodu uzywac tej nazwy? Chyba ze wlasnie o to chodzi - aby zdziwic i wzbudzic ciekawosc, a tym samym dac sie zapamietac? Czernihiwskie Biłe to moje ulubione piwo i wszedzie go szukam. Szkoda, ze w Polsce jest rzadko dostepne... Na szczescie to z nowa etykietą smakuje tak samo. Mniam!
Za Uszycą droga staje sie brukowana i zakosami wije sie wsrod ruin i zarośli. Na bruku strasznie rzuca wiec prawie cała droga ma gruntowy objazd idący nieopodal krzakami.
Na starej radzieckiej mapie mielismy tu znaczony prom na druga strone zatoki zalewu - do wsi Pyżiwka. Na nowszych mapach juz go nie ma. Pojechalismy sprawdzic jak sie sprawy mają - moze jakis wrak gdzies lezy? Albo chociaz jakies przyczułki widac? Ale nic nie ma. Zwykłe rybacze miejsce. Dosyc malowniczo otoczone skałami wysokich brzegów.
Siodłate drogi, typowe dla tych okolic. Ciesze sie, ze nie wpadło nam do głowy wybrac sie tu z rowerami
Pół Ikarusa?
Kolejne efekty lokalnej dekomunizacji. Jak to mówili miejscowi - “Kazali to żesmy musieli. A ze nadal wszystko widac? Trudno. Historii tak łatwo nie da sie wymazac…”
A potem jedziemy na ten prom co miał byc. Ten koło wsi Ustia. Ten co nawet na googlemapsie jest znaczony. A za nim tzn po przeciwnej stronie rzeki mielismy namierzone fajne miejsca biwakowe. Ale niestety sie spoznilismy. Prom nie plywa od 2 lat. Po tej stronie nie bardzo jest jak spac na brzegu. Jakis hotel wystawili. Robotnik naprawiajacy cos przy budynku mówi, ze od kiedy pojawił sie hotel to zniknął prom. Bo przeszkadzał stateczkom spacerowym. Czy tak bylo naprawde? A moze sie po prostu zepsuł albo zatonął? Jedno jest pewne - szlag trafil nasz sprytny skrót i trasa wydłuza nam sie o jeden dzien. Bo musimy zapylac naokoło przez Chocim i Kamieniec. Buczymy strasznie, ze musimy sie wpakowac w dwa miasta, ktorych i tak zwiedzac nie planowalismy. I przez to zapewne nie dojedziemy do Buszy. Dupa totalna…
Kabaczę tez buczy. Od rana obiecywalismy stateczek, ktorym busio popłynie. A tu kabaczek byl grzeczny a stateczka nie ma… "A moze by dwa kółka ratunkowe co wiszą na murze wsadzic busiowi pod brzuszek? To moze wtedy poplynie? A moze rzeka jest płytka i busio przejedzie? Nieraz juz tak rzeki przejezdzal! A z rozpędu?" (hmmm... zabezpieczyli patykami i siatką, zeby jednak nie próbowac?
Kabak nie daje za wygraną. Próbuje tez zbudowac groble z kamieni. Chyba jej na tym promie zalezalo jeszcze bardziej niz mnie!
Znak pozostał...
A jeszcze niedawno bylo tak pieknie! (zdjecia z googlemaps)
Na biwak stajemy gdzies w polach pod masztem…
Busiowy poranek i trzy biedronki!
A tu mineła nas kukurydza! Chyba jakas modyfikowana - z ludzkim genem - ma nogi!
cdn
Widok na dniestrowskie rozlewiska utworzonego tu wsrod skal zalewu jest calkiem ładny. W dole pływają żaglówki i stateczki spacerowe. W skalistej skarpie jest tez kilka źródełek.
Jest w koncu i glowna atrakcja miejsca - skalne kapliczki wypelnione obrazkami, chustami, dywanami. O sufitach okopconych świecami i ścianach oblanych woskiem. O dziwo w skalnych pieczarach jestesmy sami. Kapliczki masowo przegrały z selfi przy barierce
Sporo jest karteczek pełnych próśb i podziekowan. Tych pierwszych jest zdecydowanie wiecej.. Na niektorych są po prostu podpisy, w stylu "byłem tu Wania Z."
Matka Boska Wyłupiasta.
Jedziemy w strone Starej Uszycy. Po drodze rosną całe zagajniki orzechowe. Ludzie zbierają toto worami. Ciekawe czy bedą z tego takie pyszne konfitury jak jedlismy kiedys w Armenii? Czy nalewka bardzo pomocna na chory żołądek?
W Starej Uszycy zatrzymujemy sie na drugie śniadanko pod fajnym sklepem. Połozony jakby na uboczu miejscowosci, w cienistym parku. Stoliki, ławeczki, wychodek.
Zwracają uwage reklamy piwa Czernihiwskiego - z dokladnie zamazanymi nazwami produktu.
Co jeszcze ciekawsze - nowy sort tego piwa ma nowe etykiety - tez juz bez nazwy.
O co w tym chodzi? Pierwszy raz widze reklamy gdzie nazwa firmy jest ukryta. Nie mogą z jakiegos powodu uzywac tej nazwy? Chyba ze wlasnie o to chodzi - aby zdziwic i wzbudzic ciekawosc, a tym samym dac sie zapamietac? Czernihiwskie Biłe to moje ulubione piwo i wszedzie go szukam. Szkoda, ze w Polsce jest rzadko dostepne... Na szczescie to z nowa etykietą smakuje tak samo. Mniam!
Za Uszycą droga staje sie brukowana i zakosami wije sie wsrod ruin i zarośli. Na bruku strasznie rzuca wiec prawie cała droga ma gruntowy objazd idący nieopodal krzakami.
Na starej radzieckiej mapie mielismy tu znaczony prom na druga strone zatoki zalewu - do wsi Pyżiwka. Na nowszych mapach juz go nie ma. Pojechalismy sprawdzic jak sie sprawy mają - moze jakis wrak gdzies lezy? Albo chociaz jakies przyczułki widac? Ale nic nie ma. Zwykłe rybacze miejsce. Dosyc malowniczo otoczone skałami wysokich brzegów.
Siodłate drogi, typowe dla tych okolic. Ciesze sie, ze nie wpadło nam do głowy wybrac sie tu z rowerami
Pół Ikarusa?
Kolejne efekty lokalnej dekomunizacji. Jak to mówili miejscowi - “Kazali to żesmy musieli. A ze nadal wszystko widac? Trudno. Historii tak łatwo nie da sie wymazac…”
A potem jedziemy na ten prom co miał byc. Ten koło wsi Ustia. Ten co nawet na googlemapsie jest znaczony. A za nim tzn po przeciwnej stronie rzeki mielismy namierzone fajne miejsca biwakowe. Ale niestety sie spoznilismy. Prom nie plywa od 2 lat. Po tej stronie nie bardzo jest jak spac na brzegu. Jakis hotel wystawili. Robotnik naprawiajacy cos przy budynku mówi, ze od kiedy pojawił sie hotel to zniknął prom. Bo przeszkadzał stateczkom spacerowym. Czy tak bylo naprawde? A moze sie po prostu zepsuł albo zatonął? Jedno jest pewne - szlag trafil nasz sprytny skrót i trasa wydłuza nam sie o jeden dzien. Bo musimy zapylac naokoło przez Chocim i Kamieniec. Buczymy strasznie, ze musimy sie wpakowac w dwa miasta, ktorych i tak zwiedzac nie planowalismy. I przez to zapewne nie dojedziemy do Buszy. Dupa totalna…
Kabaczę tez buczy. Od rana obiecywalismy stateczek, ktorym busio popłynie. A tu kabaczek byl grzeczny a stateczka nie ma… "A moze by dwa kółka ratunkowe co wiszą na murze wsadzic busiowi pod brzuszek? To moze wtedy poplynie? A moze rzeka jest płytka i busio przejedzie? Nieraz juz tak rzeki przejezdzal! A z rozpędu?" (hmmm... zabezpieczyli patykami i siatką, zeby jednak nie próbowac?
Kabak nie daje za wygraną. Próbuje tez zbudowac groble z kamieni. Chyba jej na tym promie zalezalo jeszcze bardziej niz mnie!
Znak pozostał...
A jeszcze niedawno bylo tak pieknie! (zdjecia z googlemaps)
Na biwak stajemy gdzies w polach pod masztem…
Busiowy poranek i trzy biedronki!
A tu mineła nas kukurydza! Chyba jakas modyfikowana - z ludzkim genem - ma nogi!
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Nad tą rzeką, to ja bym się bał pić wino. Bo wieczorem bałbym się, że spadnę z tych stoków
Jak sie wypije troche, dla smaku, to nogi wrecz nabierają pewnosci do skakania po skałach! A tak serio - to po zmroku raczej na urwisko nie chodzilismy, wino nie wino
laynn pisze:Niezła ta rzeka. O właśnie, a jaka to rzeka?
Dniestr
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Dziś jedziemy na mosty. Musimy sie przedostac na druga strone Dniestru. Na obrzezach Kamieńca probujemy ominac centrum i pojechac na mały mostek prowadzacy w strone wsi Kołybajiwka. Ale cos nam nie wychodzi i gubimy sie w osiedlach. Takich gdzie są bloki z sympatycznymi miejscami na suszenie prania - duzo miejsca na powietrzu a pod dachem!
W małym sklepiku probuje sie dopytac o droge, ale dlugo nie mogą zrozumiec gdzie ta dziwna dziewuszka chce jechac. Musze im napisac na kartce nazwe wioski to wtedy jest “aha”. To tak jak z keczupem łagodnym “lahidnyj”. Nadal nie wiem jak to slowo powinno sie wymawiac. Juz probowalam wszelakich kombinacji i konfiguracji - przez “l”, “ł”, “g” i “h”. I nigdy lokalsi nie mogą zrozumiec. A jak sie juz uda wytłumaczyc naokolo, czyli wykluczyc wszystkie inne keczupy, to gdy w koncu skumają, to mówią “aha, lahidnyj”. Wiec w koncu Kołybajiwka tez zostaje przyjeta do wiadomosci. Ekspedientka mi tłumaczy jak jechac i jeden z klientow tez. Juz wszystko wiem. Facet dodatkowo pyta czy jade sama czy w aucie jest inny kierowca. Idzie wiec tez na wszelki wypadek wytłumaczyc toperzowi. Bo wiadomo jak to z dziewuszkami bywa, pomyli prawo z lewo, zapomni, rozkojarzy sie. Droge tłumaczy facet facetowi. Toperz wiec grzecznie kiwa betonem i pochrumkuje z aprobatą.
No i dojechalismy do Kołybajiwki, ale nie tak jak chcielismy - tylko naokolo przez głowny most, ktory chcielismy ominac… A moze tego “naszego” mostu w ogole nie bylo?
W Hawriliwci jest cudny przystanek z mozaiką! Szkoda, ze mocno obklejony ogłoszeniami. Ale spod nich wyłażą scenki rodzajowe. Rajdające przekupki, jedna z kozą na sznurku, druga z gęsią w koszyku. Taki powrót z targu. Widac na twarzach zadowolenie z udanych zakupow Jest tez wóz, ciągniety chyba przez woły.
W Chocimiu mijamy budynek z napisem “hostel”. Mimo wrażej nazwy wyglada jak miejsca, w ktorych lubimy nocowac.
Ide wiec obczaić co i jak. Oficjalnie jest to jakas bursa, przynajmniej tak mówią tabliczki. Ale napis sugeruje, ze postronni tez chyba mogą sie tu zatrzymac? Na recepcji siedzi pięciolatek Kostia. Gdy pytam o noclegi albo gdzie jest mama, to pokazuje mi pluszowego pieska i cos o nim opowiada. Mówi tez jak ma na imie i ile ma lat. Kręce sie chwile po budynku, ale nikogo dorosłego nie udaje sie spotkac. Trudno. Widac los chce abysmy dziejszy wieczor rowniez biwakowo spedzili! Zresztą moze i dobrze… Jest wczesnie, a jakbysmy tu zostali to jeszcze by nas pokusiło iść na zamek, nad rzeke i pozabijać fajne wspomnienia sprzed lat prawie dwudziestu..
Chocim. Krajobraz z rurą.
Dalsza trasa wiedzie w kierunku na Kelmeni i Nowodnistrowsk. Dzien jest mocno niepogodny. Jest ciemno jakby od rana byl wieczor, co chwile leje, chmury brzuchami zdają sie czochrac o co wyzsze drzewa. Atmosfere posępnosci okolicy potęguje fakt, ze chyba co 10 km przy drodze stoi policja. Ale nie wyglada to na drogówke i rutynową kontrole dokumentow czy trzezwosci. Wyglada jakby na cos grubszego czy konkretnego czekali… Wszyscy mają hełmy, niektorzy blaszane, nieco podrdzewiałe, jakby je dopiero co wykopali w ogrodku albo mieli na strychu po dziadku. Mają tez kamizelki kuloodporne i kałachy. Kałachy nie na plecach w pokrowcu - tylko w łapach. Ci z plakatów hełmów nie mają…
Zachodzimy w głowe co tu sie dzieje. Czy tutaj jest tak zawsze? Niby teren jest przygraniczny - moze to dlatego? Naszym pasem ruchu sie nie interesują - policaje wyraznie patrzą na pas przeciwny - tak jakby stamtad mialo nadjchac to “złe”. Ciekawosc mnie zżera ale co? Podejde i zapytam “co słychac?”. Albo “czemu ma pan taki ladny hełm?”. Bez sensu.. Moze zapytac czy wszystko ok i czy mozemy tam dalej jechac? Nie… najglupsze pytanie świata - bo mozna usłyszeć “nie!”. A innej drogi tam gdzie chcemy raczej nie ma.. Stoją wszedzie, po rondach, miasteczkach. Nie zatrzymują zadnych aut.. Tylko sie gapią...
Gdzies po drodze, gdzies w polach, trąbi na nas jakies auto i mruga światłami. Wyraznie sugeruje nam, zebysmy zjechali na bok. Wybitnie chce nawiązac jakis kontakt. Nie byloby to niczym dziwnym ani niepokojącym w innym miejscu, ale tu jakos, na tej drodze, klimat jest szczegolny. Ale z drugiej strony - moze cos busiowi odpadło? Albo wisi i zaraz odpadnie? A moze rzeczywiscie chcą nam cos powiedziec, co lepiej zebysmy wiedzieli? Zatrzymujemy sie w zatoczce. Na wszelki wypadek nie gasimy silnika i zamykamy drzwi Z auta za nami, zresztą tez niebieskiego busa, wychodzi dwoch gosci. Pytają czy skręcamy tu zaraz na przejscie graniczne na Rososzany. Mówimy ze nie, ze dalej prosto jedziemy. “A! Czyli jedziecie na drugie przejscia, na Sokyriani?”. “Nie, nie jedziemy na granice, zostajemy na Ukrainie, jedziemy na Nowodnistrowsk”. “A to przepraszamy”. I tyle. I odjezdzają. Ki diabeł?
Popaduje. Pizga wiatrem. Nie chce sie nam gotowac na dworze. Szukamy jakiejs knajpy. Mijamy ich sporo. Ale są albo zabite na głucho, albo zamkniete na chwile. Albo nie ma w nich jedzenia. Albo jest jedzenie ale barmanka odradza nam próby jego spożywania. Stoi babka nad kotlecikami, ziemniakami i mówi “Ja bym tego nie jadła, jedzcie lepiej gdzies dalej”... Są czasem momenty na wyjazdach, ze niby nic sie nie dzieje szczegolnego, niby wszystko jest tak samo jak wczoraj czy pojutrze, ale atmosfera jakos tak dziwnie gęstnieje. W powietrzu zawisa jakis niepokój, jakis absurd, jakies nienamacalne cos... Czasem ciezko ocenic, czy rzeczywiscie "coś" istnieje naprawde czy jest to wytwor naszej wyobrazni, efekt zmeczenia czy jakis podswiadomych lęków.
Falisty krajobraz gdzies po drodze...
W wiosce Iwaniwci jest znow knajpa. Znów taka ni to czynna, ni to zamknieta. Drzwi niby otwarte, ale w srodku ciemno. Młoda barmanka siedziala w tej ciemnosci za ladą, ale na mój widok ucieka strącając kufel. K…. no co jest? Co to za droga? Co to za okolica? Wychodze… Zjemy chyba suchy chleb i tak bedzie najlepiej. Ale wybiega za nami facet. Wyglada na jakiegos Gruzina czy innego Czeczena. Własciciel chyba. Bardzo przeprasza za zachowanie dziewczyny. Akurat jej zadzwonił telefon na zapleczu a oczekuje waznej informacji. Zaprasza ponownie. Wchodze. Juz sie pali swiatlo. Jest inna dziewczyna za barem. Pytam co jest do jedzenia. Dziewczyna nie wie. “Gruzin” patrzy na dziewczyne w sposob sugerujący, ze chyba dostanie wpierdol na zapleczu… Dziewczyna ucieka w tą samą strone co poprzednia. “Gruzin” mówi, ze jest barszcz i kotleciki i ze zaraz będą.
Obiad przynosi trzecia dziewczyna. “Gruzina” juz wiecej nie widzielismy. Jedzenie bylo bardzo smaczne. Cena, juz nie pamietam dokładnej kwoty, ale byla jakas wyjątkowo niska. Cos jak ⅓ ceny za podobne przekąski w losowo wybranej knajpie na ukrainskim zadupiu.
Mimo ze pizga to jemy na zewnatrz. W srodku jest tak ciemno, ze chyba by ciezko trafic łyzką do buzi. Zwlaszcza do buzi kabaczej, bo do swojej to jakos nawet po omacku by obleciało
Obok “piwnego ogrodka” jest mini plac zabaw, co niektorzy postanawiają skrzętnie wykorzystac.
Po Nowodnistrowsku nas jakos wodzi. Okrążamy miasto chyba trzy razy zanim udaje sie wyjechac. Tu jakis objazd, tu tranzyt, tu policaj z karabinem pokazuje, ze na rondzie trzeba jechac pod prąd...
Takiej ciekawej elewacji bloku jeszcze nie widzialam!
Miasto słynie z tamy. To tu zatrzymali wody Dniestru, zeby zrobic wijące sie wsrod skał jezioro.
Z Nowodnistrowska chcemy sie dostac do Ljadowej. Drogi znaczonej na mojej mapie, przez Zwan, chyba nie ma. Probujemy innego skrótu przez Hałajkiwci. Droga jest taka, ze pieszo byłoby szybciej Serpentyną zjezdzamy na dno kolejnego wąwozu. Śmieszna droga, bo jest wyasfaltowana łaciato - tylko na zakrętach. We wsi utykamy w korku z.. gęsi. Gęsi nie mają ochoty zejść z drogi, a mała pastereczka nawet nie próbuje ich zgonic. Brniemy wiec gęsim tempem krzywych łap… Wioska jest malowniczo połozona w wąwozie. Jest tu tez jakis znany monastyr ale jest dośc pozno i juz nam sie nie chce go szukac. We wsi zrobiłam kilka zdjęć z okna busia, ale wszystkie wyszły przeswietlone - jednolicie biała plansza. Odkryłam to dopiero w Ljadowej wieczorem przeglądajac zdjecia. Nie mam wiec zadnego zdjecia z Hałajkiwci...
cdn
W małym sklepiku probuje sie dopytac o droge, ale dlugo nie mogą zrozumiec gdzie ta dziwna dziewuszka chce jechac. Musze im napisac na kartce nazwe wioski to wtedy jest “aha”. To tak jak z keczupem łagodnym “lahidnyj”. Nadal nie wiem jak to slowo powinno sie wymawiac. Juz probowalam wszelakich kombinacji i konfiguracji - przez “l”, “ł”, “g” i “h”. I nigdy lokalsi nie mogą zrozumiec. A jak sie juz uda wytłumaczyc naokolo, czyli wykluczyc wszystkie inne keczupy, to gdy w koncu skumają, to mówią “aha, lahidnyj”. Wiec w koncu Kołybajiwka tez zostaje przyjeta do wiadomosci. Ekspedientka mi tłumaczy jak jechac i jeden z klientow tez. Juz wszystko wiem. Facet dodatkowo pyta czy jade sama czy w aucie jest inny kierowca. Idzie wiec tez na wszelki wypadek wytłumaczyc toperzowi. Bo wiadomo jak to z dziewuszkami bywa, pomyli prawo z lewo, zapomni, rozkojarzy sie. Droge tłumaczy facet facetowi. Toperz wiec grzecznie kiwa betonem i pochrumkuje z aprobatą.
No i dojechalismy do Kołybajiwki, ale nie tak jak chcielismy - tylko naokolo przez głowny most, ktory chcielismy ominac… A moze tego “naszego” mostu w ogole nie bylo?
W Hawriliwci jest cudny przystanek z mozaiką! Szkoda, ze mocno obklejony ogłoszeniami. Ale spod nich wyłażą scenki rodzajowe. Rajdające przekupki, jedna z kozą na sznurku, druga z gęsią w koszyku. Taki powrót z targu. Widac na twarzach zadowolenie z udanych zakupow Jest tez wóz, ciągniety chyba przez woły.
W Chocimiu mijamy budynek z napisem “hostel”. Mimo wrażej nazwy wyglada jak miejsca, w ktorych lubimy nocowac.
Ide wiec obczaić co i jak. Oficjalnie jest to jakas bursa, przynajmniej tak mówią tabliczki. Ale napis sugeruje, ze postronni tez chyba mogą sie tu zatrzymac? Na recepcji siedzi pięciolatek Kostia. Gdy pytam o noclegi albo gdzie jest mama, to pokazuje mi pluszowego pieska i cos o nim opowiada. Mówi tez jak ma na imie i ile ma lat. Kręce sie chwile po budynku, ale nikogo dorosłego nie udaje sie spotkac. Trudno. Widac los chce abysmy dziejszy wieczor rowniez biwakowo spedzili! Zresztą moze i dobrze… Jest wczesnie, a jakbysmy tu zostali to jeszcze by nas pokusiło iść na zamek, nad rzeke i pozabijać fajne wspomnienia sprzed lat prawie dwudziestu..
Chocim. Krajobraz z rurą.
Dalsza trasa wiedzie w kierunku na Kelmeni i Nowodnistrowsk. Dzien jest mocno niepogodny. Jest ciemno jakby od rana byl wieczor, co chwile leje, chmury brzuchami zdają sie czochrac o co wyzsze drzewa. Atmosfere posępnosci okolicy potęguje fakt, ze chyba co 10 km przy drodze stoi policja. Ale nie wyglada to na drogówke i rutynową kontrole dokumentow czy trzezwosci. Wyglada jakby na cos grubszego czy konkretnego czekali… Wszyscy mają hełmy, niektorzy blaszane, nieco podrdzewiałe, jakby je dopiero co wykopali w ogrodku albo mieli na strychu po dziadku. Mają tez kamizelki kuloodporne i kałachy. Kałachy nie na plecach w pokrowcu - tylko w łapach. Ci z plakatów hełmów nie mają…
Zachodzimy w głowe co tu sie dzieje. Czy tutaj jest tak zawsze? Niby teren jest przygraniczny - moze to dlatego? Naszym pasem ruchu sie nie interesują - policaje wyraznie patrzą na pas przeciwny - tak jakby stamtad mialo nadjchac to “złe”. Ciekawosc mnie zżera ale co? Podejde i zapytam “co słychac?”. Albo “czemu ma pan taki ladny hełm?”. Bez sensu.. Moze zapytac czy wszystko ok i czy mozemy tam dalej jechac? Nie… najglupsze pytanie świata - bo mozna usłyszeć “nie!”. A innej drogi tam gdzie chcemy raczej nie ma.. Stoją wszedzie, po rondach, miasteczkach. Nie zatrzymują zadnych aut.. Tylko sie gapią...
Gdzies po drodze, gdzies w polach, trąbi na nas jakies auto i mruga światłami. Wyraznie sugeruje nam, zebysmy zjechali na bok. Wybitnie chce nawiązac jakis kontakt. Nie byloby to niczym dziwnym ani niepokojącym w innym miejscu, ale tu jakos, na tej drodze, klimat jest szczegolny. Ale z drugiej strony - moze cos busiowi odpadło? Albo wisi i zaraz odpadnie? A moze rzeczywiscie chcą nam cos powiedziec, co lepiej zebysmy wiedzieli? Zatrzymujemy sie w zatoczce. Na wszelki wypadek nie gasimy silnika i zamykamy drzwi Z auta za nami, zresztą tez niebieskiego busa, wychodzi dwoch gosci. Pytają czy skręcamy tu zaraz na przejscie graniczne na Rososzany. Mówimy ze nie, ze dalej prosto jedziemy. “A! Czyli jedziecie na drugie przejscia, na Sokyriani?”. “Nie, nie jedziemy na granice, zostajemy na Ukrainie, jedziemy na Nowodnistrowsk”. “A to przepraszamy”. I tyle. I odjezdzają. Ki diabeł?
Popaduje. Pizga wiatrem. Nie chce sie nam gotowac na dworze. Szukamy jakiejs knajpy. Mijamy ich sporo. Ale są albo zabite na głucho, albo zamkniete na chwile. Albo nie ma w nich jedzenia. Albo jest jedzenie ale barmanka odradza nam próby jego spożywania. Stoi babka nad kotlecikami, ziemniakami i mówi “Ja bym tego nie jadła, jedzcie lepiej gdzies dalej”... Są czasem momenty na wyjazdach, ze niby nic sie nie dzieje szczegolnego, niby wszystko jest tak samo jak wczoraj czy pojutrze, ale atmosfera jakos tak dziwnie gęstnieje. W powietrzu zawisa jakis niepokój, jakis absurd, jakies nienamacalne cos... Czasem ciezko ocenic, czy rzeczywiscie "coś" istnieje naprawde czy jest to wytwor naszej wyobrazni, efekt zmeczenia czy jakis podswiadomych lęków.
Falisty krajobraz gdzies po drodze...
W wiosce Iwaniwci jest znow knajpa. Znów taka ni to czynna, ni to zamknieta. Drzwi niby otwarte, ale w srodku ciemno. Młoda barmanka siedziala w tej ciemnosci za ladą, ale na mój widok ucieka strącając kufel. K…. no co jest? Co to za droga? Co to za okolica? Wychodze… Zjemy chyba suchy chleb i tak bedzie najlepiej. Ale wybiega za nami facet. Wyglada na jakiegos Gruzina czy innego Czeczena. Własciciel chyba. Bardzo przeprasza za zachowanie dziewczyny. Akurat jej zadzwonił telefon na zapleczu a oczekuje waznej informacji. Zaprasza ponownie. Wchodze. Juz sie pali swiatlo. Jest inna dziewczyna za barem. Pytam co jest do jedzenia. Dziewczyna nie wie. “Gruzin” patrzy na dziewczyne w sposob sugerujący, ze chyba dostanie wpierdol na zapleczu… Dziewczyna ucieka w tą samą strone co poprzednia. “Gruzin” mówi, ze jest barszcz i kotleciki i ze zaraz będą.
Obiad przynosi trzecia dziewczyna. “Gruzina” juz wiecej nie widzielismy. Jedzenie bylo bardzo smaczne. Cena, juz nie pamietam dokładnej kwoty, ale byla jakas wyjątkowo niska. Cos jak ⅓ ceny za podobne przekąski w losowo wybranej knajpie na ukrainskim zadupiu.
Mimo ze pizga to jemy na zewnatrz. W srodku jest tak ciemno, ze chyba by ciezko trafic łyzką do buzi. Zwlaszcza do buzi kabaczej, bo do swojej to jakos nawet po omacku by obleciało
Obok “piwnego ogrodka” jest mini plac zabaw, co niektorzy postanawiają skrzętnie wykorzystac.
Po Nowodnistrowsku nas jakos wodzi. Okrążamy miasto chyba trzy razy zanim udaje sie wyjechac. Tu jakis objazd, tu tranzyt, tu policaj z karabinem pokazuje, ze na rondzie trzeba jechac pod prąd...
Takiej ciekawej elewacji bloku jeszcze nie widzialam!
Miasto słynie z tamy. To tu zatrzymali wody Dniestru, zeby zrobic wijące sie wsrod skał jezioro.
Z Nowodnistrowska chcemy sie dostac do Ljadowej. Drogi znaczonej na mojej mapie, przez Zwan, chyba nie ma. Probujemy innego skrótu przez Hałajkiwci. Droga jest taka, ze pieszo byłoby szybciej Serpentyną zjezdzamy na dno kolejnego wąwozu. Śmieszna droga, bo jest wyasfaltowana łaciato - tylko na zakrętach. We wsi utykamy w korku z.. gęsi. Gęsi nie mają ochoty zejść z drogi, a mała pastereczka nawet nie próbuje ich zgonic. Brniemy wiec gęsim tempem krzywych łap… Wioska jest malowniczo połozona w wąwozie. Jest tu tez jakis znany monastyr ale jest dośc pozno i juz nam sie nie chce go szukac. We wsi zrobiłam kilka zdjęć z okna busia, ale wszystkie wyszły przeswietlone - jednolicie biała plansza. Odkryłam to dopiero w Ljadowej wieczorem przeglądajac zdjecia. Nie mam wiec zadnego zdjecia z Hałajkiwci...
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Mówimy ze nie, ze dalej prosto jedziemy. “A! Czyli jedziecie na drugie przejscia, na Sokyriani?”. “Nie, nie jedziemy na granice, zostajemy na Ukrainie, jedziemy na Nowodnistrowsk”. “A to przepraszamy”. I tyle. I odjezdzają. Ki diabeł?
może chcieli abyście im coś przemycili?
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:Mówimy ze nie, ze dalej prosto jedziemy. “A! Czyli jedziecie na drugie przejscia, na Sokyriani?”. “Nie, nie jedziemy na granice, zostajemy na Ukrainie, jedziemy na Nowodnistrowsk”. “A to przepraszamy”. I tyle. I odjezdzają. Ki diabeł?
może chcieli abyście im coś przemycili?
Moze? Tez nam to przeszlo przez glowe. Ze mieli wizje nam wpakowac kumpla albo dac paczuszke "a to przekazecie Saszy juz po mołdawskiej stronie". Mam wrazenie tez ze ich troche zbiło z tropu jak zorientowali sie ze to obcokrajowcy w aucie siedza. Na polskich blachach to teraz pol Ukrainy jezdzi, transity tam sa popularniejsze niz u nas, wiec poki geby nie otworzymy mogli myslec ze lokalsi. A nie wiem jakie tam sa zwyczaje odnosnie pomocy w przemycie
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Do Ljadowej zajeżdżamy wieczorem. Miejscowy monastyr fajnie sie prezentuje przyklejony do skalistego zbocza.
Zwiedzaniem zajmiemy sie jutro - dzis szukamy miejsca na biwak. Planujemy spac za wsią, nad rzeką, niedaleko klasztoru. Zjezdzamy na nadbrzezne łąki.
Napotkany wędkarz odradza to miejsce. A my żesmy sobie zapomnieli, ze tutaj Dniestr jest rzeką graniczną… Wędkarz mówi, ze za dnia moze tu przebywac kazdy, ale w nocy sie nie wyśpimy. Bedziemy miec kilka odwiedzin pograniczników a najprawdopodobniej nas w ogole stad wyproszą. No tak.. Ciezko tez nam bedzie powiedziec, zesmy nie wiedzieli o ścisłym terenie przygranicznym - słupek stoi na samym środku łąki, a tam gdzie chcielismy postawic busia okazuje sie, ze jest lądowisko dla helikopterów…
Na wszelki wypadek pytamy jeszcze w pobliskim domu. A nuż wędkarz mial nieaktualne informacje albo co. Niestety. Gospodarz potwierdza - w dzien tak, w nocy nie. Łąki to zona przygraniczna, bedą kłopoty.. Tam macie parking. Szkoda. A takie ładne miejsce…
Straznica z pogranicznikami jest 200 metrow stad. Mijalismy ją tu jadąc. Daleko nie mają
Przed klasztorem jest ogromny wyasfaltowany parking. "Na parkingu mozna zostawic auto na noc a w pobliskich wiatach biesiadowac i palic ogniska. To miejsca dla turystow i pielgrzymów. Tu nikt sie was nie czepi. Tylko uwazajcie wracajac w nocy z kibla - zeby nie pomylic kierunków - bo za kiblem zaraz jest granica!”
Była tez sugestia, zeby nie wjezdzac miedzy wiaty. Busio zostaje wiec na betonie.
Palimy ognisko pozyskując drewno ze strefy przygranicznej na granicy legalnosci - bo juz sie zmierzcha Czy szarówka to dzien czy noc? Nie wiemy jak interpretowac lokalne zwyczaje, ale wiemy ze drewno jest nam potrzebne
Na wiatowisku buszuja trzy koty. Chyba mają tu niezłą wyżerke z tymi wszystkimi pielgrzymami. Koty są nieco natrętne, co chwile masz ktoregos na plecach albo na kolanach. Biały podrapał kabaczka jak ją karmiła. Od teraz kabak ciagle powtarza, ze czarne koty są dobre a białe złe.
Wieczorem, juz po zmroku, zajezdzaja na parking dwie marszrutki i wysypują sie z nich babuszki. I suną w góre, ku skałom i kaplicom. Chwile pozniej w grotach pojawiaja sie pełgające światła świec a po okolicy roznoszą sie zawodzące śpiewy. W połączeniu z graniem cykad, trzaskiem ognia i szumem pogranicznej rzeki tworzy to niepowtarzalny klimat. Jest nieziemsko cudnie!
W nocy przejezdza obok nas auto. Trąbi, wywija bączki po parkingu. Chyba jacys gówniarze mają świetną zabawe. Potem jedzie nad rzeke i wyje tam silnikiem jakby sie zakopal lub tak po prostu dla popisu. Nie mija 5 minut jak pojawia sie motocykl ze światłem szperaczem o zasięgu chyba 5 km. Jedzie do nich i slychac podniesiony głos. Auto grzecznie odjezdza i juz nie wraca. Chyba pogranicznik przyjechał ich opierdzielic.
Dwa razy w nocy, jak ide do kibla, słysze stłumione głosy i szuranie po krzakach. Do wychodka boję sie iść (daleko) a robiąc siku pod krzakiem czuje sie nieco niekomfortowo słysząc jakies głosy jak spod ziemi.
W nocy wychodze zwykle bez latarki. Raz prawie wpadam na zaparkowany obok bus. Nie slyszelismy jak przyjechal. Rano juz go nie ma. Nie slyszelismy tez jak odjezdzal..
Poza tymi drobnymi incydentami noc mija spokojnie.
Rano po parkingu kręci sie troche wszelakich stworzeń.
Odkrywamy, ze jedna z wiatek jest studnią!
I ze za wychodkiem rosną orzechy!
A potem idziemy pozwiedzac monastyr. Spora jego część jest w remoncie. Przy jaskiniach spotykamy ekipe z taczkami przerzucającą kamienie. Są wsrod nich i mnisi, i robotnicy z wioski. Zagadują nas czy zostajemy do jutra. Bo jutro jest jakies wielkie świeto związane ze św. Janem i beda tu tysiace pielgrzymów. Własnie dlatego stawiają polowy ołtarz - namiot na nadrzecznym lądowisku dla helikopterów.
Ze skał fajnie widac jak noszą tam ikony, pozłacane kielichy i świeczniki oraz duzo dywanów. Dywany najpierw trzepią.
Dziś jestesmy chyba jedynymi zwiedzającymi. Co chwile przychodzą inni mnisi i opowiadaja nam o załozeniu klasztoru i o jakiejs wyjatkowo świetej ikonie, ktora przypłyneła tu z nurtami rzeki. Zanim jeszcze powstal obecny klasztor ponoc byla tu jakas dawna twierdza. Nazwa miejscowosci ma pochodzic od slowa “ledawa” co ma znaczyc “twierdza z białej skały”. Malowidła scienne w grotach mialy tez potwierdzac, ze zyli tu chrzescijanie w pierwszych wiekach naszej ery (bo są podobne do tych z rzymskich katakumb.)
Za zalozyciela obecnego monastyru uwaza sie Antoniego, mnicha znad Dniepru, ktory złozyl śluby na greckiej górze Afon a potem wrócil na tereny dzisiejszej Ukrainy i szukał sobie pustelni. I to miejsce, z grotami zawieszonymi wysoko nad wodami Dniestru, tak go urzekło, że sie tu osiedlił. I to bylo jakos w XI wieku. Nie zagrzał tu miejsca jednak zbyt długo. Czemu? To chyba nie do konca wiadomo. Zostala tu na pamiatke jego cela z kamiennym łózkiem, gdzie trzeba posiedziec na szczescie - co chetnie czynimy
Rowniez lokalne źrodełko nazwano jego imieniem. A sam Antoni po kilku latach w Ljadowej wyprowadzil sie nieco na wschód, tam znalazł sobie przytulniejszą pieczare i wraz z innym pustelnikami załozyl Ławre Kijowską.
Dzwonnicy, czyli najwyzej polozonego punktu klasztoru, niestety zwiedzac dziś nie mozemy. Odkryli tam niedawno gniazdo szerszeni i nie chcą ich dokarmiac
Wspinamy sie wyboistą drogą w góre. Kabak kiwa głową "tu musimy iść bo tu by sie busio zakopał!"
Widoki z klasztornych murów.
Utopione w zieloności zabudowania wioski.
Cerkiew chyba juz po mołdawskiej stronie..
Wielka tama w Nahorianach - część nowodnistrowskiej elektrowni.
Mijane po drodze skalne kapliczki, rzeźby i nagrobki.
A tu ponoc w skałe wrośniety szkielet dinozaura! Czy to prawda czy tylko skała sie tak dziwnie ułożyła? Ale dokładnie widać łeb, kuper, nogi...
Przyklejone do skał budynki.
Kaplice w skalnych pieczarach.
Najwiecej łazimy po klasztorze z jednym mnichem. Opowiada nam historie i własciwosci kazdej tutejszej ikony - ktora jest szczegolnie cudowna, która jest kopią jakiejs znanej z inego miasta, ktora jest podarkiem od jakiegos artysty, oligarchy czy pielgrzyma
Sporo ikon jest zrobionych z mozaiki. To dzieła byłego narkomana z Winnicy, ktory porzucił nałóg i sie nawrocił i dodatkowo odkrył w sobie taki talent twórczy.
A tu gablota z imionami na mnichów. Ktore imie jest juz “zajęte” to nie ma tam “guzika”. Czy ten “guzik” dany mnich nosi przy sobie? Czy sie go gdzies odkłada? Tego juz jakos nie dopytalismy..
W któryms momencie mnich oddala sie na “zaplecze” i przynosi małą, podłużną ikone w srebno-złotym pancerzyku. I postanawia nas nią pobłogosławic. Fajna sprawa! Mroczna komora skalnej cerkwi, cichy, monotonny śpiew na ustach mnicha, zapach świec i kadzidełek.. Promienie wpadają przez małe okienka, ikony łypią na nas melancholijnym wzrokiem. Mnich przyklada nam ikone do czoła. Powierzchnia obrazu jest gładka i dziwnie ciepła. Jakby leżała na słoncu a nie w ciemnej jaskini skąd była przyniesiona. Troche mamy momentami zagwozdke jak sie zachowac w takiej sytuacji - czy sie przeżegnać (i jak? ), czy ucałowac obraz, czy przykleknąc, czy cos powiedziec? Klimat jest fajny ale bardzo nam tez zalezy, zeby nie zrobic jakiejs wiochy i nie zważyc miłej atmosfery. Sytuacje ratuje kabaczę, ktore ochoczo i z rozmachem całuje ikone, obejmuje ją łapkami a na koniec żegna sie w sposób adekwatny do miejsca, a nie tak jak uczyła ją babcia Mnich jest totalnie rozczulony zachowaniem maleństwa, ktore natychmiast dostaje batonik!
Wszyscy wspominają tu coś o kąpieli i nas do niej zachęcają. Początkowo nie mozemy skumać o co w tym chodzi? Czy moze pachniemy jakos niewłasciwie? Czy moze jest jedno wyznaczone miejsce nad rzeką, gdzie wolno wejsc do wody, a gdzie indziej łowi pogranicznik i ma sie kłopoty? “Juz sie kąpaliście?”, “Ale pamietajcie, zeby wykąpac sie z głową!”, “Zebyscie nie zapomnieli o kąpieli!”. O co u licha chodzi? Początkowo robimy głupie miny albo zmieniamy temat. Ale w koncu zbieramy sie na odwage i pytamy głownego mnicha - jaka kąpiel? No i sie dowiadujemy. Jest tu cudowne źródełko. Jego wode sie pije, obmywa twarz i kąpie sie w calosci w specjalnym baseniku! Ponoc nalezy sie zanużyć z głową trzy razy - wtedy nastepuje pełne oczyszczenie organizmu. My oczyszczamy sie tylko częściowo - woda jest totalnie lodowata! Nawet zanużenie po szyje jest mega wyzwaniem. Zzzzzimne toto! Ale nie wykąpac sie w cudownej wodzie? Dającej zdrowie, siły i pomyślność? Z widokiem na pograniczny Dniestr i białe skały pełne mozajek świetych gęb? Nie ma bata! Chlup!!!! Wszyscy zapodajemy kąpiel! I nie jest bardzo źle! Jest calkiem miło! Na tym wyjezdzie mamy fajną faze na ciekawe kąpiele. Nie tam jakies zwykłe jeziora - albo wielki wodospad albo klasztorne prozdrowotne źródło! O dziwo nawet kabak nie płacze wsadzony do zimnej wody - zwykle po włożeniu do gorskiego potoku jest wrzask a tu rechot radosci! Moze wyczuwa, ze jest to wyjątkowo dobre miejsce?
A tu do picia!
Na koniec mnisi nas jeszcze zapraszają na poczęstunek, ale niestety musimy odmówic Tak sie obżarlismy na sniedanie, ze juz nic nie wejdzie.
Mnisi polecają nam jeszcze klasztor w Halicy, ze tez uwieszony naddniestrzanskich skał. O Buszy nic nie słyszeli. Dziwne... Tam tez cos podobnego miało byc... Ale tego sie juz nie dowiemy. Busza juz nie tym razem, tam nie zdążymy zajrzec. Ljadowa jest najdalej na wschod wysunietym miejscem tegorocznego wypadu. Od dzis wykręcamy spowrotem na zachod. Minela połowa wyjazdu - powolny powrót czas zacząć.
cdn
Zwiedzaniem zajmiemy sie jutro - dzis szukamy miejsca na biwak. Planujemy spac za wsią, nad rzeką, niedaleko klasztoru. Zjezdzamy na nadbrzezne łąki.
Napotkany wędkarz odradza to miejsce. A my żesmy sobie zapomnieli, ze tutaj Dniestr jest rzeką graniczną… Wędkarz mówi, ze za dnia moze tu przebywac kazdy, ale w nocy sie nie wyśpimy. Bedziemy miec kilka odwiedzin pograniczników a najprawdopodobniej nas w ogole stad wyproszą. No tak.. Ciezko tez nam bedzie powiedziec, zesmy nie wiedzieli o ścisłym terenie przygranicznym - słupek stoi na samym środku łąki, a tam gdzie chcielismy postawic busia okazuje sie, ze jest lądowisko dla helikopterów…
Na wszelki wypadek pytamy jeszcze w pobliskim domu. A nuż wędkarz mial nieaktualne informacje albo co. Niestety. Gospodarz potwierdza - w dzien tak, w nocy nie. Łąki to zona przygraniczna, bedą kłopoty.. Tam macie parking. Szkoda. A takie ładne miejsce…
Straznica z pogranicznikami jest 200 metrow stad. Mijalismy ją tu jadąc. Daleko nie mają
Przed klasztorem jest ogromny wyasfaltowany parking. "Na parkingu mozna zostawic auto na noc a w pobliskich wiatach biesiadowac i palic ogniska. To miejsca dla turystow i pielgrzymów. Tu nikt sie was nie czepi. Tylko uwazajcie wracajac w nocy z kibla - zeby nie pomylic kierunków - bo za kiblem zaraz jest granica!”
Była tez sugestia, zeby nie wjezdzac miedzy wiaty. Busio zostaje wiec na betonie.
Palimy ognisko pozyskując drewno ze strefy przygranicznej na granicy legalnosci - bo juz sie zmierzcha Czy szarówka to dzien czy noc? Nie wiemy jak interpretowac lokalne zwyczaje, ale wiemy ze drewno jest nam potrzebne
Na wiatowisku buszuja trzy koty. Chyba mają tu niezłą wyżerke z tymi wszystkimi pielgrzymami. Koty są nieco natrętne, co chwile masz ktoregos na plecach albo na kolanach. Biały podrapał kabaczka jak ją karmiła. Od teraz kabak ciagle powtarza, ze czarne koty są dobre a białe złe.
Wieczorem, juz po zmroku, zajezdzaja na parking dwie marszrutki i wysypują sie z nich babuszki. I suną w góre, ku skałom i kaplicom. Chwile pozniej w grotach pojawiaja sie pełgające światła świec a po okolicy roznoszą sie zawodzące śpiewy. W połączeniu z graniem cykad, trzaskiem ognia i szumem pogranicznej rzeki tworzy to niepowtarzalny klimat. Jest nieziemsko cudnie!
W nocy przejezdza obok nas auto. Trąbi, wywija bączki po parkingu. Chyba jacys gówniarze mają świetną zabawe. Potem jedzie nad rzeke i wyje tam silnikiem jakby sie zakopal lub tak po prostu dla popisu. Nie mija 5 minut jak pojawia sie motocykl ze światłem szperaczem o zasięgu chyba 5 km. Jedzie do nich i slychac podniesiony głos. Auto grzecznie odjezdza i juz nie wraca. Chyba pogranicznik przyjechał ich opierdzielic.
Dwa razy w nocy, jak ide do kibla, słysze stłumione głosy i szuranie po krzakach. Do wychodka boję sie iść (daleko) a robiąc siku pod krzakiem czuje sie nieco niekomfortowo słysząc jakies głosy jak spod ziemi.
W nocy wychodze zwykle bez latarki. Raz prawie wpadam na zaparkowany obok bus. Nie slyszelismy jak przyjechal. Rano juz go nie ma. Nie slyszelismy tez jak odjezdzal..
Poza tymi drobnymi incydentami noc mija spokojnie.
Rano po parkingu kręci sie troche wszelakich stworzeń.
Odkrywamy, ze jedna z wiatek jest studnią!
I ze za wychodkiem rosną orzechy!
A potem idziemy pozwiedzac monastyr. Spora jego część jest w remoncie. Przy jaskiniach spotykamy ekipe z taczkami przerzucającą kamienie. Są wsrod nich i mnisi, i robotnicy z wioski. Zagadują nas czy zostajemy do jutra. Bo jutro jest jakies wielkie świeto związane ze św. Janem i beda tu tysiace pielgrzymów. Własnie dlatego stawiają polowy ołtarz - namiot na nadrzecznym lądowisku dla helikopterów.
Ze skał fajnie widac jak noszą tam ikony, pozłacane kielichy i świeczniki oraz duzo dywanów. Dywany najpierw trzepią.
Dziś jestesmy chyba jedynymi zwiedzającymi. Co chwile przychodzą inni mnisi i opowiadaja nam o załozeniu klasztoru i o jakiejs wyjatkowo świetej ikonie, ktora przypłyneła tu z nurtami rzeki. Zanim jeszcze powstal obecny klasztor ponoc byla tu jakas dawna twierdza. Nazwa miejscowosci ma pochodzic od slowa “ledawa” co ma znaczyc “twierdza z białej skały”. Malowidła scienne w grotach mialy tez potwierdzac, ze zyli tu chrzescijanie w pierwszych wiekach naszej ery (bo są podobne do tych z rzymskich katakumb.)
Za zalozyciela obecnego monastyru uwaza sie Antoniego, mnicha znad Dniepru, ktory złozyl śluby na greckiej górze Afon a potem wrócil na tereny dzisiejszej Ukrainy i szukał sobie pustelni. I to miejsce, z grotami zawieszonymi wysoko nad wodami Dniestru, tak go urzekło, że sie tu osiedlił. I to bylo jakos w XI wieku. Nie zagrzał tu miejsca jednak zbyt długo. Czemu? To chyba nie do konca wiadomo. Zostala tu na pamiatke jego cela z kamiennym łózkiem, gdzie trzeba posiedziec na szczescie - co chetnie czynimy
Rowniez lokalne źrodełko nazwano jego imieniem. A sam Antoni po kilku latach w Ljadowej wyprowadzil sie nieco na wschód, tam znalazł sobie przytulniejszą pieczare i wraz z innym pustelnikami załozyl Ławre Kijowską.
Dzwonnicy, czyli najwyzej polozonego punktu klasztoru, niestety zwiedzac dziś nie mozemy. Odkryli tam niedawno gniazdo szerszeni i nie chcą ich dokarmiac
Wspinamy sie wyboistą drogą w góre. Kabak kiwa głową "tu musimy iść bo tu by sie busio zakopał!"
Widoki z klasztornych murów.
Utopione w zieloności zabudowania wioski.
Cerkiew chyba juz po mołdawskiej stronie..
Wielka tama w Nahorianach - część nowodnistrowskiej elektrowni.
Mijane po drodze skalne kapliczki, rzeźby i nagrobki.
A tu ponoc w skałe wrośniety szkielet dinozaura! Czy to prawda czy tylko skała sie tak dziwnie ułożyła? Ale dokładnie widać łeb, kuper, nogi...
Przyklejone do skał budynki.
Kaplice w skalnych pieczarach.
Najwiecej łazimy po klasztorze z jednym mnichem. Opowiada nam historie i własciwosci kazdej tutejszej ikony - ktora jest szczegolnie cudowna, która jest kopią jakiejs znanej z inego miasta, ktora jest podarkiem od jakiegos artysty, oligarchy czy pielgrzyma
Sporo ikon jest zrobionych z mozaiki. To dzieła byłego narkomana z Winnicy, ktory porzucił nałóg i sie nawrocił i dodatkowo odkrył w sobie taki talent twórczy.
A tu gablota z imionami na mnichów. Ktore imie jest juz “zajęte” to nie ma tam “guzika”. Czy ten “guzik” dany mnich nosi przy sobie? Czy sie go gdzies odkłada? Tego juz jakos nie dopytalismy..
W któryms momencie mnich oddala sie na “zaplecze” i przynosi małą, podłużną ikone w srebno-złotym pancerzyku. I postanawia nas nią pobłogosławic. Fajna sprawa! Mroczna komora skalnej cerkwi, cichy, monotonny śpiew na ustach mnicha, zapach świec i kadzidełek.. Promienie wpadają przez małe okienka, ikony łypią na nas melancholijnym wzrokiem. Mnich przyklada nam ikone do czoła. Powierzchnia obrazu jest gładka i dziwnie ciepła. Jakby leżała na słoncu a nie w ciemnej jaskini skąd była przyniesiona. Troche mamy momentami zagwozdke jak sie zachowac w takiej sytuacji - czy sie przeżegnać (i jak? ), czy ucałowac obraz, czy przykleknąc, czy cos powiedziec? Klimat jest fajny ale bardzo nam tez zalezy, zeby nie zrobic jakiejs wiochy i nie zważyc miłej atmosfery. Sytuacje ratuje kabaczę, ktore ochoczo i z rozmachem całuje ikone, obejmuje ją łapkami a na koniec żegna sie w sposób adekwatny do miejsca, a nie tak jak uczyła ją babcia Mnich jest totalnie rozczulony zachowaniem maleństwa, ktore natychmiast dostaje batonik!
Wszyscy wspominają tu coś o kąpieli i nas do niej zachęcają. Początkowo nie mozemy skumać o co w tym chodzi? Czy moze pachniemy jakos niewłasciwie? Czy moze jest jedno wyznaczone miejsce nad rzeką, gdzie wolno wejsc do wody, a gdzie indziej łowi pogranicznik i ma sie kłopoty? “Juz sie kąpaliście?”, “Ale pamietajcie, zeby wykąpac sie z głową!”, “Zebyscie nie zapomnieli o kąpieli!”. O co u licha chodzi? Początkowo robimy głupie miny albo zmieniamy temat. Ale w koncu zbieramy sie na odwage i pytamy głownego mnicha - jaka kąpiel? No i sie dowiadujemy. Jest tu cudowne źródełko. Jego wode sie pije, obmywa twarz i kąpie sie w calosci w specjalnym baseniku! Ponoc nalezy sie zanużyć z głową trzy razy - wtedy nastepuje pełne oczyszczenie organizmu. My oczyszczamy sie tylko częściowo - woda jest totalnie lodowata! Nawet zanużenie po szyje jest mega wyzwaniem. Zzzzzimne toto! Ale nie wykąpac sie w cudownej wodzie? Dającej zdrowie, siły i pomyślność? Z widokiem na pograniczny Dniestr i białe skały pełne mozajek świetych gęb? Nie ma bata! Chlup!!!! Wszyscy zapodajemy kąpiel! I nie jest bardzo źle! Jest calkiem miło! Na tym wyjezdzie mamy fajną faze na ciekawe kąpiele. Nie tam jakies zwykłe jeziora - albo wielki wodospad albo klasztorne prozdrowotne źródło! O dziwo nawet kabak nie płacze wsadzony do zimnej wody - zwykle po włożeniu do gorskiego potoku jest wrzask a tu rechot radosci! Moze wyczuwa, ze jest to wyjątkowo dobre miejsce?
A tu do picia!
Na koniec mnisi nas jeszcze zapraszają na poczęstunek, ale niestety musimy odmówic Tak sie obżarlismy na sniedanie, ze juz nic nie wejdzie.
Mnisi polecają nam jeszcze klasztor w Halicy, ze tez uwieszony naddniestrzanskich skał. O Buszy nic nie słyszeli. Dziwne... Tam tez cos podobnego miało byc... Ale tego sie juz nie dowiemy. Busza juz nie tym razem, tam nie zdążymy zajrzec. Ljadowa jest najdalej na wschod wysunietym miejscem tegorocznego wypadu. Od dzis wykręcamy spowrotem na zachod. Minela połowa wyjazdu - powolny powrót czas zacząć.
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
laynn pisze:Miny w kąpieli pozowane, czy na prawdę tak wykrzywia?
Wyobraz sobie gorski potok w styczniu. Taki, ktory powinien juz dawno zamarznac a wbrew prawom fizyki dalej plynie. To tu bylo podobnie Acz szokujacy byl tylko moment pierwszego zanurzenia, potem robilo sie jakos tak irracjonalnie cieplo. Nie wiem, moze wlasnie w tym tkwi tajemnica morsowania???
laynn pisze:Ciekawe, że księża, mnisi są tacy grubi (bądź napisawszy poprawnie politycznie, pulchni? ) ?
U nas tez? Ciezko mi teraz przywolac w pamieci jakiegos ksiedza bo raczej rzadko ich spotykam. Ten z parafii na koncu miasta co sie zgodzil ochrzcic kabaka to akurat byl chudy Ale moze jest cos takiego! Jedno jest pewne, ze mnisi ci ze wschodu to zjesc sobie lubia. Czesto maja swoje ogrodki, swoje winiarnie, swoje prosiaki - na uzytek klasztoru. Pamietam, ze kiedys dawno temu spalismy w takim ukrainskim klasztorze to jak zobaczylismy kolacje to nam oko zbielalo Troche byla siara bo 3/4 porcji zostawilismy bo sie nie dało... Jak imprezowalismy z popami z Charkowa w Donbasie to rozmowy tez glownie sie toczyly wokol jedzenia i picia ( i kobiet - no bo w odroznieniu od mnichow popom wolno
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
W wiosce Riwne mijamy ciekawy przystanek autobusowy, jeden z tych z dawnych lat, malowniczo wyłożonych mozaiką.
Tu chyba tez mieli odgórny nakaz przeprowadzenia dekomunizacji. Bo sierpomłoty na mozaice zostały dokladnie odkute, kamyczek po kamyczku. Nie ma na nich ceramiki. Ktos zadał sobie sporo trudu. Jest goły beton spod spodu. Czy to cos zmienia w ogolnym odbiorze przystanku? Raczej nie. Ale rozkaz wykonany - niepolityczne symbole skute.
Na przystanku jest tez wyobrażona kobieta z torbą. Pierwszy raz mam wrazenie, aby przystankowa mozaika świdrowała we mnie oczami. Aby naścienna postać miała taka mimike twarzy i jakos zaklętą w sobie melancholie, zadume, smutek, zrezygnowanie. Wybitnie nie wyglada na osobe szczesliwą, ale tez raczej na pogodzoną ze swoim losem. O czym ona rozmyśla, przytulona do tej brzozy?? Czy przystankowa babka miała jakis swój “żywy” pierwowzór? Czy moze artysta przekuł w swe dzieło wlasne uczucia? A moze samo to miejsce emanuje jakas dziwnie silną atmosferą? Zatrzymujemy sie przy wielu takich przystankach.. Ale ten jest jakis wyjątkowy i napewno zostanie w mojej pamieci.
Spotkanie na przystanku.
Znak adekwatny do tutejszych dróg
A my zmierzamy do Halicy. Tu tez jest klasztor wmontowany w skalistą ściane góry spadającej do Dniestru, a raczej w tym miejscu juz jeziora - zbiornika a nie zwyklej rzeki.
Juz piewsze wrazenia są krancowo inne niz w goscinnej Ljadowej. Tu nas chyba nie chcą. Wisi zakaz wjazdu a takze wejscia w spodniach i czapce na teren klasztoru.
Nieraz spotykałam sie z takimi obostrzeniami ale zwykle było to przed samą cerkwią i leżały przed nią jakies chusty dla imitowania kiecek i nakryc glowy. Czyli tu zaraz bedzie awantura gdy wejde? Albo wrocic do busia i owinąc sie w koc? Wchodzimy. Najwyzej nas wywalą.. Zaczął padac deszcz i szarość spowija okolice. Chmurna zatoka tchnie wilgocią..
Przed cerkwią udaje mi sie znalezc płaty materiału, w które sie owijam. (Nie wiem co w nich żyło, ale drapie sie jeszcze dwa dni
Przemykamy pod skalnymi grotami przerobionymi na domki, zamieszkanymi chyba przez mnichów. Prawdziwa, poszarpana skała miesza sie z murkami, doczepionymi balkonikami, filarami. Do jaskin prowadzą nowe drzwi, metalowe balaski balkoników i plastikowe okna. Ciekawy zlepek!
Zaglądam do dwoch pomieszczen - jedno jest mieszkalne, w drugim przygotowuja wlasnie jedzenie. Na stołach stoją wiadra z zupą (albo herbatą?) i pełne chleba miednice. Od razu przypominają mi sie obozy z przysposobienia obronnego w Kuźni Raciborskiej, gdzie za licealnych czasow ochoczo jezdzilam! Tez byly takie klimaty na stołówce! Tez mielismy takie naczynia! Gęba mi sie śmieje do wspomnien! I jakos robie się głodna…
Ale tu, w odroznieniu do Ljadowej, nikt nas nie zaprasza na poczęstunek. W ogóle czujemy sie tu jak niezbyt proszeni goście. Czasem ktoś przemknie, ale raczej łypie na nas wilkiem.
Bardziej drewniana część monastyru.
Zaglądamy jeszcze do jaskiniowych kapliczek, do których wspinamy sie po skalnych schodach z chybotliwymi poręczami. Chyba lepszy jest brak poręczy w takich miejscach. Bo wtedy człowiek idzie, czepia sie skał czy korzeni. Łapie równowage. Poręcz jakos usypia czujność, czlowiek podświadomie sie za nią łapie i… leci razem z poręczą...
Nic tu po nas.. Zapodajemy odwrót.
Prawie rondo!
A wracając sie gubimy. Bo zachciało sie nam jechac inaczej niz przyjechalismy. Miał byc skrót a wyszlo jak zawsze. Zamiast na Nowodnistrowsk jedziemy na Nowoportowe. Po drodze wszedzie wożą jabłka. Ciężarówki i przyczepy traktorów chyboczą sie z przeładowania. I tylko patrzec jak sie któres wywali i busia zasypią tony jabłek. Byłoby to mega malownicze, ale jednak wolimy tego uniknąć. Gdzie nie wożą to sortują i upychają jabłuszka do worków.
Gdzieś w polach stoi sobie taki mural. Z dala od wsi i zabudowań. Pod czujną obserwacją bydełka.
Na nocleg rozważamy jeden przydrozny, leśny parking. Ale jest cos z nim nie tak... Po pierwsze jest dziwnie nowy i wypolerowany. Z huśtawką, skalniaczkami, "grządkami" z kolorowej kory.. Jak nie na Ukrainie...
W jednej z wiat stoły zastawione są jadłem i napojem. Chleb, nagryzione pomidory, kieliszki z niedopitą wódką. Jakies inne produkty zawiniete w siatki. Tylko ludzi nie ma. Pojechali po wiecej wódki? Zostawili po biesiadzie “śmieci” na stole? A moze znikneli albo zmienili sie w ...kota? Bo maleńkie kocię dokazuje pod stołem. Ale mnie przestraszył! Bo z bijącym sercem zaglądam do siatki na ławie a tu nagle słysze szuranie i dyszenie pod stołem. Mozna naprawde dostac zawału!
Nie chcemy jakos tu spać. Jakos sa miejsca gdzie cos nie gra. Zatrzymujemy sie kawałek dalej, na lesnym parkingu na obrzezach wsi Iwaniwci. Tu jest normalnie.. To znaczy.. prawie..
Przy leśnych wiatach rozgrywa sie jakis serial brazylijski z żółtą łądą żyguli w roli głownej. On i ona. Kłócą sie, godzą, rozchodzą. Ona odchodzi w strone wsi, on odjezdza z piskiem opon. Ona wraca i dzwoni. On powraca. Pocałunki, przytulańce przy muzyce z łady. Potem trzaskanie drzwiami, krzyki i szlochy. Ona ucieka w las. On odjeżdza z piskiem opon. Powtorzeń kilka. Jak zdarta płyta, z minimalnymi tylko zmianami scenariusza. Ostatecznie chyba odjechali razem…
Wieczór mija na gapieniu sie w ognisko...I na słuchaniu piania kogutów, ktory dochodzi z lasu. Z wieczora i w nocy? Koguty? W lesie? Moze dały drapaka z zagrody, wybrały wolność i mają w d.. kogucie zwyczaje i konwenanse?
Rano leje. Ide do kibelka przez szary i skąpany w błocie świat. Leśne wiatowisko jest puste, ciche, słychac tylko krople przelewajace sie po liściach.
Tutejsze drzwi wychodka są chyba bramą w inny wymiar
Gdy wychodze na parkingu jest chyba z 20 osob! Rozkładają na stołach żarcie, rozlewają koniak z flaszeczki. Jakas babka rozwiazuje pod drzewem krzyżówke (deszczu zdaje sie nie zauwazac). Inna gdzies dzwoni. Ktos szuka kibelka. Przyjezdzają jakies auta, dowożą pasażerów. Obok, wsrod ogromnych kałuż, stoi spory bus z napisem “Moskwa - Lipkan”. Tzn. ten napis nie jest na oknie, tylko leży na schodach. Bus blachy ma rumuńskie. Zagaduje babeczki, które za naszym busiem obierają jaja na twardo. Tak. Bus jest takiej relacji jak napis na tabliczce. Z Rosji do Mołdawii. Tu ma jeden z przystanków. Staje tylko po lasach i polach. Bo on nie ma prawa wjezdzac na dworce autobusowe. Ba! Nie wolno mu nawet wjezdzac do miast, a przynajmniej rzucac sie tam w oczy. Dlatego ma przystanki w miejscach ustronnych. Takich jak to. Kto ma wiedziec ten wie. Kto chce jechac to se da rade. Dwie babeczki akurat wracają z półrocznej pracy do Kiszyniowa, gdzie mieszkają. Jadą tym busem bo jest tańszy i szybszy (w lesie stoi chyba godzine). Chwile pozniej zaczepia mnie kierowca busa, pytając kim jestesmy, dokąd wozimy ludzi, dziwiąc sie, ze widzi nas tu po raz pierwszy. Gdy mu wyjaśniam sytuacje jest bardzo rozbawiony
Nie mam pomysłu co to byl za bus widmo, komu sie nie opłacił, ze musi sie ukrywać w lesie i czemu wsrod jego pasażerów panuje taka atmosfera wesołego pikniku.
Aha! Dziwność tego busa najbardziej wychodzi na samym koncu. Mimo obecnosci na parkingu koszy na śmieci, swoje śmieci zabierają ze sobą. Skrzętnie wszystko zbierają do siatek i chowają do busa. Nie jest to zachowanie zbytnio popularne w tej szerokosci geograficznej. Ba! Chyba przez pomyłke ale zabieraja tez nasz worek ze śmieciami, ktory stał oparty o ławke koło ogniska… Tak to puszka po polskiej sairze, importowanej z dalekiego wschodu, bedzie miala okazje zwiedzic w swym zyciu jeszcze Mołdawie
cdn
Tu chyba tez mieli odgórny nakaz przeprowadzenia dekomunizacji. Bo sierpomłoty na mozaice zostały dokladnie odkute, kamyczek po kamyczku. Nie ma na nich ceramiki. Ktos zadał sobie sporo trudu. Jest goły beton spod spodu. Czy to cos zmienia w ogolnym odbiorze przystanku? Raczej nie. Ale rozkaz wykonany - niepolityczne symbole skute.
Na przystanku jest tez wyobrażona kobieta z torbą. Pierwszy raz mam wrazenie, aby przystankowa mozaika świdrowała we mnie oczami. Aby naścienna postać miała taka mimike twarzy i jakos zaklętą w sobie melancholie, zadume, smutek, zrezygnowanie. Wybitnie nie wyglada na osobe szczesliwą, ale tez raczej na pogodzoną ze swoim losem. O czym ona rozmyśla, przytulona do tej brzozy?? Czy przystankowa babka miała jakis swój “żywy” pierwowzór? Czy moze artysta przekuł w swe dzieło wlasne uczucia? A moze samo to miejsce emanuje jakas dziwnie silną atmosferą? Zatrzymujemy sie przy wielu takich przystankach.. Ale ten jest jakis wyjątkowy i napewno zostanie w mojej pamieci.
Spotkanie na przystanku.
Znak adekwatny do tutejszych dróg
A my zmierzamy do Halicy. Tu tez jest klasztor wmontowany w skalistą ściane góry spadającej do Dniestru, a raczej w tym miejscu juz jeziora - zbiornika a nie zwyklej rzeki.
Juz piewsze wrazenia są krancowo inne niz w goscinnej Ljadowej. Tu nas chyba nie chcą. Wisi zakaz wjazdu a takze wejscia w spodniach i czapce na teren klasztoru.
Nieraz spotykałam sie z takimi obostrzeniami ale zwykle było to przed samą cerkwią i leżały przed nią jakies chusty dla imitowania kiecek i nakryc glowy. Czyli tu zaraz bedzie awantura gdy wejde? Albo wrocic do busia i owinąc sie w koc? Wchodzimy. Najwyzej nas wywalą.. Zaczął padac deszcz i szarość spowija okolice. Chmurna zatoka tchnie wilgocią..
Przed cerkwią udaje mi sie znalezc płaty materiału, w które sie owijam. (Nie wiem co w nich żyło, ale drapie sie jeszcze dwa dni
Przemykamy pod skalnymi grotami przerobionymi na domki, zamieszkanymi chyba przez mnichów. Prawdziwa, poszarpana skała miesza sie z murkami, doczepionymi balkonikami, filarami. Do jaskin prowadzą nowe drzwi, metalowe balaski balkoników i plastikowe okna. Ciekawy zlepek!
Zaglądam do dwoch pomieszczen - jedno jest mieszkalne, w drugim przygotowuja wlasnie jedzenie. Na stołach stoją wiadra z zupą (albo herbatą?) i pełne chleba miednice. Od razu przypominają mi sie obozy z przysposobienia obronnego w Kuźni Raciborskiej, gdzie za licealnych czasow ochoczo jezdzilam! Tez byly takie klimaty na stołówce! Tez mielismy takie naczynia! Gęba mi sie śmieje do wspomnien! I jakos robie się głodna…
Ale tu, w odroznieniu do Ljadowej, nikt nas nie zaprasza na poczęstunek. W ogóle czujemy sie tu jak niezbyt proszeni goście. Czasem ktoś przemknie, ale raczej łypie na nas wilkiem.
Bardziej drewniana część monastyru.
Zaglądamy jeszcze do jaskiniowych kapliczek, do których wspinamy sie po skalnych schodach z chybotliwymi poręczami. Chyba lepszy jest brak poręczy w takich miejscach. Bo wtedy człowiek idzie, czepia sie skał czy korzeni. Łapie równowage. Poręcz jakos usypia czujność, czlowiek podświadomie sie za nią łapie i… leci razem z poręczą...
Nic tu po nas.. Zapodajemy odwrót.
Prawie rondo!
A wracając sie gubimy. Bo zachciało sie nam jechac inaczej niz przyjechalismy. Miał byc skrót a wyszlo jak zawsze. Zamiast na Nowodnistrowsk jedziemy na Nowoportowe. Po drodze wszedzie wożą jabłka. Ciężarówki i przyczepy traktorów chyboczą sie z przeładowania. I tylko patrzec jak sie któres wywali i busia zasypią tony jabłek. Byłoby to mega malownicze, ale jednak wolimy tego uniknąć. Gdzie nie wożą to sortują i upychają jabłuszka do worków.
Gdzieś w polach stoi sobie taki mural. Z dala od wsi i zabudowań. Pod czujną obserwacją bydełka.
Na nocleg rozważamy jeden przydrozny, leśny parking. Ale jest cos z nim nie tak... Po pierwsze jest dziwnie nowy i wypolerowany. Z huśtawką, skalniaczkami, "grządkami" z kolorowej kory.. Jak nie na Ukrainie...
W jednej z wiat stoły zastawione są jadłem i napojem. Chleb, nagryzione pomidory, kieliszki z niedopitą wódką. Jakies inne produkty zawiniete w siatki. Tylko ludzi nie ma. Pojechali po wiecej wódki? Zostawili po biesiadzie “śmieci” na stole? A moze znikneli albo zmienili sie w ...kota? Bo maleńkie kocię dokazuje pod stołem. Ale mnie przestraszył! Bo z bijącym sercem zaglądam do siatki na ławie a tu nagle słysze szuranie i dyszenie pod stołem. Mozna naprawde dostac zawału!
Nie chcemy jakos tu spać. Jakos sa miejsca gdzie cos nie gra. Zatrzymujemy sie kawałek dalej, na lesnym parkingu na obrzezach wsi Iwaniwci. Tu jest normalnie.. To znaczy.. prawie..
Przy leśnych wiatach rozgrywa sie jakis serial brazylijski z żółtą łądą żyguli w roli głownej. On i ona. Kłócą sie, godzą, rozchodzą. Ona odchodzi w strone wsi, on odjezdza z piskiem opon. Ona wraca i dzwoni. On powraca. Pocałunki, przytulańce przy muzyce z łady. Potem trzaskanie drzwiami, krzyki i szlochy. Ona ucieka w las. On odjeżdza z piskiem opon. Powtorzeń kilka. Jak zdarta płyta, z minimalnymi tylko zmianami scenariusza. Ostatecznie chyba odjechali razem…
Wieczór mija na gapieniu sie w ognisko...I na słuchaniu piania kogutów, ktory dochodzi z lasu. Z wieczora i w nocy? Koguty? W lesie? Moze dały drapaka z zagrody, wybrały wolność i mają w d.. kogucie zwyczaje i konwenanse?
Rano leje. Ide do kibelka przez szary i skąpany w błocie świat. Leśne wiatowisko jest puste, ciche, słychac tylko krople przelewajace sie po liściach.
Tutejsze drzwi wychodka są chyba bramą w inny wymiar
Gdy wychodze na parkingu jest chyba z 20 osob! Rozkładają na stołach żarcie, rozlewają koniak z flaszeczki. Jakas babka rozwiazuje pod drzewem krzyżówke (deszczu zdaje sie nie zauwazac). Inna gdzies dzwoni. Ktos szuka kibelka. Przyjezdzają jakies auta, dowożą pasażerów. Obok, wsrod ogromnych kałuż, stoi spory bus z napisem “Moskwa - Lipkan”. Tzn. ten napis nie jest na oknie, tylko leży na schodach. Bus blachy ma rumuńskie. Zagaduje babeczki, które za naszym busiem obierają jaja na twardo. Tak. Bus jest takiej relacji jak napis na tabliczce. Z Rosji do Mołdawii. Tu ma jeden z przystanków. Staje tylko po lasach i polach. Bo on nie ma prawa wjezdzac na dworce autobusowe. Ba! Nie wolno mu nawet wjezdzac do miast, a przynajmniej rzucac sie tam w oczy. Dlatego ma przystanki w miejscach ustronnych. Takich jak to. Kto ma wiedziec ten wie. Kto chce jechac to se da rade. Dwie babeczki akurat wracają z półrocznej pracy do Kiszyniowa, gdzie mieszkają. Jadą tym busem bo jest tańszy i szybszy (w lesie stoi chyba godzine). Chwile pozniej zaczepia mnie kierowca busa, pytając kim jestesmy, dokąd wozimy ludzi, dziwiąc sie, ze widzi nas tu po raz pierwszy. Gdy mu wyjaśniam sytuacje jest bardzo rozbawiony
Nie mam pomysłu co to byl za bus widmo, komu sie nie opłacił, ze musi sie ukrywać w lesie i czemu wsrod jego pasażerów panuje taka atmosfera wesołego pikniku.
Aha! Dziwność tego busa najbardziej wychodzi na samym koncu. Mimo obecnosci na parkingu koszy na śmieci, swoje śmieci zabierają ze sobą. Skrzętnie wszystko zbierają do siatek i chowają do busa. Nie jest to zachowanie zbytnio popularne w tej szerokosci geograficznej. Ba! Chyba przez pomyłke ale zabieraja tez nasz worek ze śmieciami, ktory stał oparty o ławke koło ogniska… Tak to puszka po polskiej sairze, importowanej z dalekiego wschodu, bedzie miala okazje zwiedzic w swym zyciu jeszcze Mołdawie
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Ciekawe stroje były na tym obozie przysposobienia w Kuźni, pod mundurem wszyscy w samej bieliźnie biegali?
Bus pewno nie miał jakiś tam odpowiednich zezwoleń, aby zatrzymywać się na przystankach trzeba zazwyczaj zapłacić ich właścicielowi.
Bus pewno nie miał jakiś tam odpowiednich zezwoleń, aby zatrzymywać się na przystankach trzeba zazwyczaj zapłacić ich właścicielowi.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 64 gości