Tak było.
: 2022-12-21, 17:23
Dobry wieczór.
Na tym Forum pojawiły się dwie relacje z wydarzeń niedzielnych w Beskidzie Małym. Wspomnienia te zostały napisane przez dwóch z sześciu, nie licząc psa, uczestników wyprawy. Były też inne osoby zamieszane w dramat ale one krótko w tym uczestniczyły.
Przyszedł czas na prawdę.
Pod koniec tamtego tygodnia pojawiły się w tzw. sieci plany górskie. Od słowa do słowa wyszło, że pewne osobniki postanowiły zdobyć szczyt Magurka Wilkowicka. Czytałem Ich słowa i byłem coraz bardziej przerażony. Brak doświadczenia praktycznego w tamtym terenie, atak prawie o świcie, grupa masowa, lekceważące spojrzenie na warunki atmosferyczne ! A przecież mamy Zimę Stulecia ! Co prawda wtedy jeszcze była jesień ale to nieważne. Media buboliły o strasznych warunkach to tak musiało być.
A Ci szaleńcy postanowili tam iść ... I nawet zaplanowali zabrać ze sobą żony na zatracenie w terenie. W takiej sytuacji dodatkowego dramatyzmu dodawał fakt, że planowali zrobić obóz w okolicy Skały Czarownic ... I jeszcze miał iść tam przedstawiciel pewnego specyficznego zawodu.
Postanowiłem działać dla dobra ogółu.
Na początek wycofała się frakcja krakowska. Potem zagrożenie zauważyła przedstawicielka Cieszyna i wpadła w szał czynności przedświątecznych. Ale dalej trzech ludziów i jeden pieso nie wiedzieli co chcieli uczynić.
W Żywcu mieliśmy inne plany na niedzielę - Beskid Żywiecki. Są takie dni w roku, że i ten Beskid należy odwiedzić. Cieszyliśmy się na ten wyjazd.
Jednak wyciągnięcie pomocnej dłoni do bliźniego swego jest ważniejsze - Barbara, Łukasz i ja poświęciliśmy się i uratowaliśmy od zatracenia się w terenie Gosię, Adriana, Sprocketa i Tobiego.
Taka jest prawda - bez nas Oni by do tej pory błąkali się po okolicy. A Skała Czarownic by doczekała się po latach dzieła filmowego ( i literackiego ) na miarę "Pikniku pod Wiszącą Skałą".
Informuję Ich , że dołączymy do składu. I co ? Na szczęście nie byli tak bardzo zapatrzeni w cel i nieczuli na miłosierdzie i nie odmówili.
Trochę po północy wstajemy i szykujemy się do Akcji Ratowania Nierozsądnej Grupy Idącej w Beskid Mały. Cudem, przez zaspy, zamiecie, tunele śnieżne i inne ustrojstwa, docieramy na dworzec PKP w Żywcu. Pociąg jedzie od dwóch dni ze Zwardonia. Opatuleni w futra reniferów zasiadamy w wagonie i ruszamy. Każda minuta się liczy.
Na dworcu w Wilkowicach sensacja i cud. Okazuje się, że Przedstawiciel Ziemi Cieszyńskiej już na początku Wyprawy się zgubił ! Ale tak szczęśliwie że trafił na nas ! Ratujemy Go dobrym słowem, naszym towarzystwem w aucie ( to auto cywilizowane - nic z niego nie odpadało ) i orientacją w terenie - wskazujemy drogę na przystanek, na który podąża Grupa z Jaworzna. Zamieć była tak straszna, że tylko dzięki naszemu 129 - letniemu doświadczeniu turystycznemu trafiamy do celu. Nie muszę mówić jak bardzo ucieszyli się pasażerowie czerwonego wehikułu na nasz widok.
Wypiliśmy prezent od Izy.
Przeprowadziliśmy z Nimi rozmowę. Mam wrażenie że bez tego doszłoby do tragedii. Widziałem szał w Ich oczach, chęć popełnienia dramatycznie złego czynu. Rozmowa była długa.
W końcu poszliśmy.
Na początek spotkaliśmy takiego osobnika - prawda jest taka, że on dawno temu też chciał tutaj poszaleć. Tyle z niego zostało.
Towarzystwo trzymało się razem.
Gdy przyszedł czas na grupowe wejście na zielony szlak ( po chwili grozy - trzy postacie długo nie mogły wyjść z lasu ) to pies Tobi objął prowadzenie.
Widzicie te tony śniegu na drzewach ? One czyhały na nieostrożnych. Jakby Oni poszli bez nas to ...
Mądry pies zaprowadził nas ( oczywiście my z Żywca wiedzieliśmy gdzie idziemy no ale pomoc piesa też była ważna ) do domostwa zwanego Chatką na Rogaczu. To było ważne miejsce - mam wrażenie, że tam makabryczne plany zostały po raz drugi ( po rozmowie na parkingu ) stonowane.
Wypiliśmy prezent od Łukasza.
Zauważcie jak nieufnie podchodzili do budynku.
Na podwórku przed Chatą doszło do bohaterskiej walki Tobiego w naszej obronie.
Przeżył on i my.
Gdy ruszyliśmy dalej to spotkaliśmy Panienkę z Okienka.
To nie był koniec indywiduów na szlaku. Klasyczny turoń.
Wyszliśmy ze strasznego lasu na zboczach i weszliśmy na wąziutką ścieżkę graniową. Bohaterski Baś wiedział, że te tony śniegu nie spadną.
Zwierz zbiera chrust.
Jeden z bohaterskich ratowników - Łukasz. A mógł tego dnia siedzieć w cieple bacówki na Rycerzowej.
W tych śniegach czaił się mrok. I groza. Strach. Zimno. Przeznaczenie dla nieostrożnych.
Pisząc krótko - tego dnia uratowaliśmy kilka osób przed dramatem.
W tym oto miejscu doszło do połączenia naszej grupy z kolejną ekipą ratunkową - doświadczone turystki z Żywca i okolic. I One są ważne w tej opowieści.
Czy widzicie na drzewie po lewej jakie tutaj jest zagęszczenie szlaków ? Można się zgubić na wieki.
W międzyczasie pojawia się nadzieja na niebie.
Po prawicy za krat widać Beskid Śląski.
Morza szum, ptaków śpiew, Babia Góra ponad biel
Były też i inne góry ponad morzem chmur.
Bohaterskie Dziewczyny Górskie. Im należą się słowa podziękowań.
Spójrzcie jak biegną z pomocą.
Część idzie krokiem dostojnym.
Weszliśmy do schroniska. Tam po ciężkim boju zdobywamy miejsce dla wszystkich - a jest nas coraz więcej. Wiemy, że grupa idzie i czekamy na nich - miejsce przy stole jest ważne. Gosia i Adrian są nam tak wdzięczni za to, że nawet nie potrafią tego wyrazić. Ja też nie potrafię opisać jak wtedy byliśmy wzruszeni.
Przy pomocy Dziewczyn z Żywca wypiliśmy prezent od Łukasza/y.
I skorzystaliśmy z kuchni schroniskowej - wszystkie zupy były jadalne. Piwo "grzane" było zbrodnią kulinarną.
Żegnamy się z Dziewczynami ( ubrały deski na nogi ) i ruszamy dalej. Gości trzeba dalej powstrzymywać od szaleństw.
Tam byliśmy.
Czy widzicie tłumione szaleństwo w Ich ruchach ?
Babia Góra dalej nad chmurami. Przy okazji należy poruszyć jedną kwestię - wiecie już z innej relacji, że po okolicy krążył osobnik ( w rakach, geniusz ) który przekonywał nas, że to jest Skrzyczne. No cóż ... Oczywiście to my mamy rację. I tylko nasze zdanie jest ważne.
Kolejna bohaterska chwila Tobiego.
Babia Góra warta jest zdjęcia.
Czyż nie piękne drzewa ?
I piękne góry w tle.
Pies czuwa nad fotografami.
W końcu nasze nogi zaprowadziły nas do punktu widokowego obok ruin schroniska.
Pieniny w całej okazałości.
Jakby mi ktoś nie wierzył, że to są Pieniny to chyba Tobiemu uwierzy ?
Pieniny.
A to chyba Barania Góra.
Tzw okno widokowe.
Jak wyrwaliśmy się ze szponów Pienin to poszliśmy na Czupel. Korona wzywa.
Po kilku takich wycieczkach człek widzi świat na biało i na niebiesko.
Groza leśna.
Taaa ... Nie zapomnieliśmy , że jesteśmy tutaj dla ochrony Szaleńczej Grupy. Dlatego jako pierwsi zdobywamy Czupel. Na początek przedwierzchołek. Widzicie radość ?
Więc chodź, pomaluj mój świat na biało i na niebiesko
Uratowaliśmy Ich. Chcieli skręcić w dzicz.
Dla pełnej pewności i blasku sławy zdobyliśmy Czupel numer dwa. Albo numer jeden.
Łapa siedmiopalczasta.
Drodzy Państwo - na Czuplu postanowiliśmy rozdzielić siły. Widzieliśmy że szaleństwo już Ich opuściło. Byli spokojni, nastawieni na powrót drogą wejścia. Pobłogosławiliśmy Ich i poszli. Z tego co wiemy dostali do celu - prowadziliśmy Ich duchowo.
Muszę to napisać - bardzo się cieszę, że nasza postawa ustrzegła bliźnich od górskiego błędu. Będziemy tak czynić w przyszłości. Nie chodzi nam o słowa podziękowania - ważniejszy jest efekt.
Amen.
Tymczasem w górach.
Staczamy się z Czupla i widzimy to. Czyż to nie Żar i Kiczera ?
Błękit koi.
Tymczasem po prawej pojawia się nieznany szczyt.
I ponownie Pieniny.
Byliśmy już dzisiaj na jednym Rogaczu, wystarczy. Dlatego skręciliśmy w prawo, do Łodygowic.
Schodziło się bardzo fajnie.
Trzeba to miejsce odwiedzić. To w ramach przygotowań do przyszłorocznego ataku na Diabliniec.
Ostatnie wąwoziki. To tutaj rozmawialiśmy o kropidlaku.
Wyszliśmy z lasu.
Tam byliśmy.
I weszliśmy w krainę smogu.
Bardzo ładna chatka po lewej.
Beskid Śląski w oddali.
Na koniec nasze nogi poniosły nas na przystanek MZK. Autobus nr 6 był punktualny.
Panie i Panowie - czuwajcie nad bliźnimi ! Bliźni - bądźcie ostrożni.
Na tym Forum pojawiły się dwie relacje z wydarzeń niedzielnych w Beskidzie Małym. Wspomnienia te zostały napisane przez dwóch z sześciu, nie licząc psa, uczestników wyprawy. Były też inne osoby zamieszane w dramat ale one krótko w tym uczestniczyły.
Przyszedł czas na prawdę.
Pod koniec tamtego tygodnia pojawiły się w tzw. sieci plany górskie. Od słowa do słowa wyszło, że pewne osobniki postanowiły zdobyć szczyt Magurka Wilkowicka. Czytałem Ich słowa i byłem coraz bardziej przerażony. Brak doświadczenia praktycznego w tamtym terenie, atak prawie o świcie, grupa masowa, lekceważące spojrzenie na warunki atmosferyczne ! A przecież mamy Zimę Stulecia ! Co prawda wtedy jeszcze była jesień ale to nieważne. Media buboliły o strasznych warunkach to tak musiało być.
A Ci szaleńcy postanowili tam iść ... I nawet zaplanowali zabrać ze sobą żony na zatracenie w terenie. W takiej sytuacji dodatkowego dramatyzmu dodawał fakt, że planowali zrobić obóz w okolicy Skały Czarownic ... I jeszcze miał iść tam przedstawiciel pewnego specyficznego zawodu.
Postanowiłem działać dla dobra ogółu.
Na początek wycofała się frakcja krakowska. Potem zagrożenie zauważyła przedstawicielka Cieszyna i wpadła w szał czynności przedświątecznych. Ale dalej trzech ludziów i jeden pieso nie wiedzieli co chcieli uczynić.
W Żywcu mieliśmy inne plany na niedzielę - Beskid Żywiecki. Są takie dni w roku, że i ten Beskid należy odwiedzić. Cieszyliśmy się na ten wyjazd.
Jednak wyciągnięcie pomocnej dłoni do bliźniego swego jest ważniejsze - Barbara, Łukasz i ja poświęciliśmy się i uratowaliśmy od zatracenia się w terenie Gosię, Adriana, Sprocketa i Tobiego.
Taka jest prawda - bez nas Oni by do tej pory błąkali się po okolicy. A Skała Czarownic by doczekała się po latach dzieła filmowego ( i literackiego ) na miarę "Pikniku pod Wiszącą Skałą".
Informuję Ich , że dołączymy do składu. I co ? Na szczęście nie byli tak bardzo zapatrzeni w cel i nieczuli na miłosierdzie i nie odmówili.
Trochę po północy wstajemy i szykujemy się do Akcji Ratowania Nierozsądnej Grupy Idącej w Beskid Mały. Cudem, przez zaspy, zamiecie, tunele śnieżne i inne ustrojstwa, docieramy na dworzec PKP w Żywcu. Pociąg jedzie od dwóch dni ze Zwardonia. Opatuleni w futra reniferów zasiadamy w wagonie i ruszamy. Każda minuta się liczy.
Na dworcu w Wilkowicach sensacja i cud. Okazuje się, że Przedstawiciel Ziemi Cieszyńskiej już na początku Wyprawy się zgubił ! Ale tak szczęśliwie że trafił na nas ! Ratujemy Go dobrym słowem, naszym towarzystwem w aucie ( to auto cywilizowane - nic z niego nie odpadało ) i orientacją w terenie - wskazujemy drogę na przystanek, na który podąża Grupa z Jaworzna. Zamieć była tak straszna, że tylko dzięki naszemu 129 - letniemu doświadczeniu turystycznemu trafiamy do celu. Nie muszę mówić jak bardzo ucieszyli się pasażerowie czerwonego wehikułu na nasz widok.
Wypiliśmy prezent od Izy.
Przeprowadziliśmy z Nimi rozmowę. Mam wrażenie że bez tego doszłoby do tragedii. Widziałem szał w Ich oczach, chęć popełnienia dramatycznie złego czynu. Rozmowa była długa.
W końcu poszliśmy.
Na początek spotkaliśmy takiego osobnika - prawda jest taka, że on dawno temu też chciał tutaj poszaleć. Tyle z niego zostało.
Towarzystwo trzymało się razem.
Gdy przyszedł czas na grupowe wejście na zielony szlak ( po chwili grozy - trzy postacie długo nie mogły wyjść z lasu ) to pies Tobi objął prowadzenie.
Widzicie te tony śniegu na drzewach ? One czyhały na nieostrożnych. Jakby Oni poszli bez nas to ...
Mądry pies zaprowadził nas ( oczywiście my z Żywca wiedzieliśmy gdzie idziemy no ale pomoc piesa też była ważna ) do domostwa zwanego Chatką na Rogaczu. To było ważne miejsce - mam wrażenie, że tam makabryczne plany zostały po raz drugi ( po rozmowie na parkingu ) stonowane.
Wypiliśmy prezent od Łukasza.
Zauważcie jak nieufnie podchodzili do budynku.
Na podwórku przed Chatą doszło do bohaterskiej walki Tobiego w naszej obronie.
Przeżył on i my.
Gdy ruszyliśmy dalej to spotkaliśmy Panienkę z Okienka.
To nie był koniec indywiduów na szlaku. Klasyczny turoń.
Wyszliśmy ze strasznego lasu na zboczach i weszliśmy na wąziutką ścieżkę graniową. Bohaterski Baś wiedział, że te tony śniegu nie spadną.
Zwierz zbiera chrust.
Jeden z bohaterskich ratowników - Łukasz. A mógł tego dnia siedzieć w cieple bacówki na Rycerzowej.
W tych śniegach czaił się mrok. I groza. Strach. Zimno. Przeznaczenie dla nieostrożnych.
Pisząc krótko - tego dnia uratowaliśmy kilka osób przed dramatem.
W tym oto miejscu doszło do połączenia naszej grupy z kolejną ekipą ratunkową - doświadczone turystki z Żywca i okolic. I One są ważne w tej opowieści.
Czy widzicie na drzewie po lewej jakie tutaj jest zagęszczenie szlaków ? Można się zgubić na wieki.
W międzyczasie pojawia się nadzieja na niebie.
Po prawicy za krat widać Beskid Śląski.
Morza szum, ptaków śpiew, Babia Góra ponad biel
Były też i inne góry ponad morzem chmur.
Bohaterskie Dziewczyny Górskie. Im należą się słowa podziękowań.
Spójrzcie jak biegną z pomocą.
Część idzie krokiem dostojnym.
Weszliśmy do schroniska. Tam po ciężkim boju zdobywamy miejsce dla wszystkich - a jest nas coraz więcej. Wiemy, że grupa idzie i czekamy na nich - miejsce przy stole jest ważne. Gosia i Adrian są nam tak wdzięczni za to, że nawet nie potrafią tego wyrazić. Ja też nie potrafię opisać jak wtedy byliśmy wzruszeni.
Przy pomocy Dziewczyn z Żywca wypiliśmy prezent od Łukasza/y.
I skorzystaliśmy z kuchni schroniskowej - wszystkie zupy były jadalne. Piwo "grzane" było zbrodnią kulinarną.
Żegnamy się z Dziewczynami ( ubrały deski na nogi ) i ruszamy dalej. Gości trzeba dalej powstrzymywać od szaleństw.
Tam byliśmy.
Czy widzicie tłumione szaleństwo w Ich ruchach ?
Babia Góra dalej nad chmurami. Przy okazji należy poruszyć jedną kwestię - wiecie już z innej relacji, że po okolicy krążył osobnik ( w rakach, geniusz ) który przekonywał nas, że to jest Skrzyczne. No cóż ... Oczywiście to my mamy rację. I tylko nasze zdanie jest ważne.
Kolejna bohaterska chwila Tobiego.
Babia Góra warta jest zdjęcia.
Czyż nie piękne drzewa ?
I piękne góry w tle.
Pies czuwa nad fotografami.
W końcu nasze nogi zaprowadziły nas do punktu widokowego obok ruin schroniska.
Pieniny w całej okazałości.
Jakby mi ktoś nie wierzył, że to są Pieniny to chyba Tobiemu uwierzy ?
Pieniny.
A to chyba Barania Góra.
Tzw okno widokowe.
Jak wyrwaliśmy się ze szponów Pienin to poszliśmy na Czupel. Korona wzywa.
Po kilku takich wycieczkach człek widzi świat na biało i na niebiesko.
Groza leśna.
Taaa ... Nie zapomnieliśmy , że jesteśmy tutaj dla ochrony Szaleńczej Grupy. Dlatego jako pierwsi zdobywamy Czupel. Na początek przedwierzchołek. Widzicie radość ?
Więc chodź, pomaluj mój świat na biało i na niebiesko
Uratowaliśmy Ich. Chcieli skręcić w dzicz.
Dla pełnej pewności i blasku sławy zdobyliśmy Czupel numer dwa. Albo numer jeden.
Łapa siedmiopalczasta.
Drodzy Państwo - na Czuplu postanowiliśmy rozdzielić siły. Widzieliśmy że szaleństwo już Ich opuściło. Byli spokojni, nastawieni na powrót drogą wejścia. Pobłogosławiliśmy Ich i poszli. Z tego co wiemy dostali do celu - prowadziliśmy Ich duchowo.
Muszę to napisać - bardzo się cieszę, że nasza postawa ustrzegła bliźnich od górskiego błędu. Będziemy tak czynić w przyszłości. Nie chodzi nam o słowa podziękowania - ważniejszy jest efekt.
Amen.
Tymczasem w górach.
Staczamy się z Czupla i widzimy to. Czyż to nie Żar i Kiczera ?
Błękit koi.
Tymczasem po prawej pojawia się nieznany szczyt.
I ponownie Pieniny.
Byliśmy już dzisiaj na jednym Rogaczu, wystarczy. Dlatego skręciliśmy w prawo, do Łodygowic.
Schodziło się bardzo fajnie.
Trzeba to miejsce odwiedzić. To w ramach przygotowań do przyszłorocznego ataku na Diabliniec.
Ostatnie wąwoziki. To tutaj rozmawialiśmy o kropidlaku.
Wyszliśmy z lasu.
Tam byliśmy.
I weszliśmy w krainę smogu.
Bardzo ładna chatka po lewej.
Beskid Śląski w oddali.
Na koniec nasze nogi poniosły nas na przystanek MZK. Autobus nr 6 był punktualny.
Panie i Panowie - czuwajcie nad bliźnimi ! Bliźni - bądźcie ostrożni.