Tragiczny mini-zlot w krzakach
: 2021-10-17, 21:01
Jeden z forumowiczów, którego danych nie podam, aby nie dobijać gościa całkowicie, zorganizował w jego mniemaniu najfajniejszą wycieczkę, w niebywale atrakcyjną okolicę Doliny Twardorzeczki. Zaczęło się od dobrej informacji, że Iza odpuściła sobie nasze towarzystwo, niestety okazało się to żartem. Zanim zrozumieliśmy że to żart, mogło dojść do rodzinnej tragedii. Jak widać od początku było ostro.
Na szczęście pogoda dopisała i ruszyliśmy na szlak w 6 osobowym składzie. Ja z Ukochaną i Tobim, Adrian z Izą oraz nasz Przewodnik-Organizaor, którego danych nie ujawnię.
Początek był nawet miły. Zdobyliśmy polankę ze stolikiem. Okazało się, że ktoś ma urodziny i stawia. Słonko rozgoniło poranne przymrozki. Ale... miłe złego początki.
Aby zachować obiektywizm, muszę przyznać, że jesień mogła się podobać.
Trzeba było tam zostać, wypić wszystko i wracać.
Jak widać impreza była mocna. Niektórzy o słabszych głowach zasypiali przy stole na stojąco.
A potem ruszyliśmy. Jeden osobnik zaczął terroryzować grupę i wskazywać kierunek iścia.
Dziewczyny lekko wstawione, zataczały się na gałęziach.
Jedynie Tobi szczytował nalezycie.
Przewodnik, którego danych nie ujawnię, przewodził... a my za nim jak to stado baranów.
Na tym zdjęciu są 3 osoby.
Tu też są 3 osoby (te same). Świeć panie nad ich duszami.
Jak okazało się, że tak chaszczując zatoczyliśmy koło i znaleźliśmy się dokładnie w tym samym miejscu, to dostałem ataku irracjonalnego samurajskiego śmiechu.
Finalnie nie doszliśmy do podobno najfajniejszej skały, która robi magię - widać tylko głowę i nóżki.
No nic, poszliśmy potem w inną stronę. I było lepiej.
Jest jesień.
Organizator, którego danych nie ujawnię, organizował postoje w krzakach i częstował wszystkich wódką, a niezaszczepiona Iza piła z gwinta. Mówię Wam: sodomia i gomoria.
No i te kamienie w lesie, których wciąż szukaliśmy. Po co to?
W końcu wyszliśmy na fajny grzbiet.
Tobi sobie zdobywał ambonki.
Fajnie było, ale Tyran, którego danych nie będę ujawniał, wskazał kolejne chaszcze na pionowej ścianie i kazał nam tam iść.
Wzywałem do buntu, do opamiętania się, ale dziewczynom to się chyba spodobało, bo chciały więcej i więcej.
No i dostały co chciały...
Wołałem, błagałem, wróćmy się... ale nie... szły dalej...
Trzeba obiektywnie przyznać, że jakieś widoki po drodze były.
Nawet droga się znalazła.
Ładna trawiasta góra.
Wytrzyszczona.
Szliśmy sobie potem grzbietem, wzdłuż pasu skałkowego.
I wtedy nasz Przewodnik, którego danych nie ujawnię, postanowił popełnić samobójstwo rzucając się z ambony... ale to mu też nie wyszło.
Po tym paśmie porażek zeszliśmy na dół.
Gdzie wykonałem zdjęcie mojego nowego samochodu.
Pozwoliłem Adrianowi zajrzeć do środka, niech ma coś z życia.
Wycieczka była krótka, ale to dobrze, bo dłuższej nikt by nie wytrzymał
Serdecznie przepraszam wszystkich że musieli brać w tym udział. Jeżeli ktoś doczytał do końca to też przepraszam. PRZEPRASZAM.
Na szczęście pogoda dopisała i ruszyliśmy na szlak w 6 osobowym składzie. Ja z Ukochaną i Tobim, Adrian z Izą oraz nasz Przewodnik-Organizaor, którego danych nie ujawnię.
Początek był nawet miły. Zdobyliśmy polankę ze stolikiem. Okazało się, że ktoś ma urodziny i stawia. Słonko rozgoniło poranne przymrozki. Ale... miłe złego początki.
Aby zachować obiektywizm, muszę przyznać, że jesień mogła się podobać.
Trzeba było tam zostać, wypić wszystko i wracać.
Jak widać impreza była mocna. Niektórzy o słabszych głowach zasypiali przy stole na stojąco.
A potem ruszyliśmy. Jeden osobnik zaczął terroryzować grupę i wskazywać kierunek iścia.
Dziewczyny lekko wstawione, zataczały się na gałęziach.
Jedynie Tobi szczytował nalezycie.
Przewodnik, którego danych nie ujawnię, przewodził... a my za nim jak to stado baranów.
Na tym zdjęciu są 3 osoby.
Tu też są 3 osoby (te same). Świeć panie nad ich duszami.
Jak okazało się, że tak chaszczując zatoczyliśmy koło i znaleźliśmy się dokładnie w tym samym miejscu, to dostałem ataku irracjonalnego samurajskiego śmiechu.
Finalnie nie doszliśmy do podobno najfajniejszej skały, która robi magię - widać tylko głowę i nóżki.
No nic, poszliśmy potem w inną stronę. I było lepiej.
Jest jesień.
Organizator, którego danych nie ujawnię, organizował postoje w krzakach i częstował wszystkich wódką, a niezaszczepiona Iza piła z gwinta. Mówię Wam: sodomia i gomoria.
No i te kamienie w lesie, których wciąż szukaliśmy. Po co to?
W końcu wyszliśmy na fajny grzbiet.
Tobi sobie zdobywał ambonki.
Fajnie było, ale Tyran, którego danych nie będę ujawniał, wskazał kolejne chaszcze na pionowej ścianie i kazał nam tam iść.
Wzywałem do buntu, do opamiętania się, ale dziewczynom to się chyba spodobało, bo chciały więcej i więcej.
No i dostały co chciały...
Wołałem, błagałem, wróćmy się... ale nie... szły dalej...
Trzeba obiektywnie przyznać, że jakieś widoki po drodze były.
Nawet droga się znalazła.
Ładna trawiasta góra.
Wytrzyszczona.
Szliśmy sobie potem grzbietem, wzdłuż pasu skałkowego.
I wtedy nasz Przewodnik, którego danych nie ujawnię, postanowił popełnić samobójstwo rzucając się z ambony... ale to mu też nie wyszło.
Po tym paśmie porażek zeszliśmy na dół.
Gdzie wykonałem zdjęcie mojego nowego samochodu.
Pozwoliłem Adrianowi zajrzeć do środka, niech ma coś z życia.
Wycieczka była krótka, ale to dobrze, bo dłuższej nikt by nie wytrzymał
Serdecznie przepraszam wszystkich że musieli brać w tym udział. Jeżeli ktoś doczytał do końca to też przepraszam. PRZEPRASZAM.