V Zlot GBG Stryszawa
V Zlot GBG Stryszawa
Zlot się zakończył. Każdy, kto ma ochotę, niech coś wrzuci, napisze.
Ja bardzo dziękuję wszystkim razem i każdemu z osobna. Było inaczej, niż zwykle, ale nie znaczy, że gorzej.
Siadam zaraz do zdjęć i coś tam powrzucam dzisiaj jeszcze od siebie.
Ja bardzo dziękuję wszystkim razem i każdemu z osobna. Było inaczej, niż zwykle, ale nie znaczy, że gorzej.
Siadam zaraz do zdjęć i coś tam powrzucam dzisiaj jeszcze od siebie.
Juz nawet my dotarli do chałupy! Powrot tez mielismy ciekawy bo najpierw sie zepsul pociag w srodku lasu i juz prawie zaczal grasowac seryjny ludojad! A potem Dobromil nas zabral do wspanialej speluny z Zywcu!
A czym inne zloty zwykle sie roznily?
sokół pisze:Było inaczej, niż zwykle, ale nie znaczy, że gorzej.
A czym inne zloty zwykle sie roznily?
Ostatnio zmieniony 2019-03-10, 20:18 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Proszę Państwa. Pozwolę sobie opisać w kilku słowach sobotnią wyrypkę.
Jak wiadomo, przed zlotem powstała grupa nie idąca na Policę. Ta grupka mocno się powiększyła podczas piątkowych manewrów. Niektórzy chętni na wyjście zbyt intensywnie omawiali działania naszego forum, przez co niestety nie mogli w wyjściu na Policę uczestniczyć. Mało tego. Dodatkowo niektóre koreańskie maszyny przyłączyły się do strajku i odmówiły posłuszeństwa, przez co nasza grupa była zdziesiątkowana.
Na dodatek koło piątku przez Polskę przeszła fala kataru, która wyludniła śmiałków. Zostało nas pięciu.
W takim też składzie startujemy. Sebastian Słota, Maurycy, Urwis, Rafał i ja. Podróż przebiega bez kłopotów. W tle zbereźnych kawałów docieramy pod kolejkę i wyjeżdżamy w górę. Nie no, najpierw kupujemy bilety. Na pytanie czy do góry pada odpowiedź, że może być bilet w bok.
Oglądamy sobie widoki, m.in. Mędralową.
Ja jadę z Urwisem, żołądek mi tańczy na wszystkie strony, bo sobie energetyka wypiłem i zastanawiam się, kiedy puszczę pawia. Rafał za to przypomina sobie, że może warto założyć stuptuty. Szuka ich w plecaku, w końcu odkrywa gorzką prawdę. Ma tylko jednego. Na dodatek spada mu jedna rękawiczka, więc złość wyładowuje na narciarzach i krzyczy coś do nich z góry.
Później lansuje się na szczycie Mosornego.
Lansuje się też Sebastian. Przy okazji gubi filtr do aparatu.
Ruszamy, Maurycy z Urwisem od początku narzucają duże tempo. Ja trzymam środek, Seba i Rafał są z tyłu.
Na zejściu Rafał stwierdza, że się zapada i że wraca, więc zostaje nas czterech. Po drodze uwalniam z siebie energetyka w sposób brutalny i gwałtowny, po czym wyraźnie przyspieszam, z uczuciem wielkiej ulgi.
No i wbijamy się na podejście na Cyl Hali Śmietanowej. A tam świeżo powalone drzewa, dywan z igieł, istny tor przeszkód.
Urwis i Maurycy pędzą do przodu. Seba zostaje z tyłu, więc czekam na niego i idziemy razem. Szlak się gubi, wychodzimy na czuja. W końcu spoceni i zadowoleni widzimy to:
i to:
Wołam do Sebka, że jesteśmy, ten wyłania się z lasu, rzuca wszystko i pędzi z aparatem. Jest w innym świecie. Ale w sumie nie dziwie się mu, jest pięknie, choć wieje mocno.
Seba działa, a ja się rozglądam za chłopakami, ale coś ich nie widzę.
Seba działa nadal, chłopaki się znajdują, szli jednak zupełnie inaczej, chociaż my myśleliśmy, że wychodzimy po ich śladach. Wyszli z boku, teraz i oni mają widoki przed sobą.
A teraz tajemnica Sebastiana. Laynn wali przygarby. Ale to za mało. Spójrzcie dobrze. Sebastian sprawdza jeszcze kierunek i siłę wiatru, a potem dopiero ustawia się do zdjęcia. To jest właśnie tajemnica jego sukcesu!
Robimy zdjęcia grupowe (Sebka sprzętem) i nagle kłopot. Sebastian w popłochu rzucił gdzieś plecak, bo się bał, że mu widoki uciekną. I nie wie, gdzie jest ten plecak.
Wracam po naszych śladach. No i leży. Sto metrów od szczytu.
W komplecie ruszamy na Policę.
A na Policy wita nas huraganowy wiatr. I klimat z księżyca. No, podobny do Baraniej. Ale lepszy.
Śnieg wywiany, zapadamy się co najwyżej do kostek. Podziwiamy otoczenie i szukamy miejsca, żeby się schować przed wiatrem, na daremno.
Na szczycie chowamy się na tablicą. Stawiamy z Maurycym piwko i pijemy odsłonięci od wiatru. Urwis nawet nie wstaje, jego i tak tablica nie zasłoni, zaczyna się za wysoko.
Wypijamy po piwku, Seby wciąż nie ma, został z tyłu, chłopaki idą w las się schować, ja postanawiam poczekać. Wychodzi słońce.
Seba dociera na szczyt, w komplecie idziemy dalej, tracimy zawiany szlak i się bawimy w torowanie po jaja. Tu na zdjęciu właśnie się chłopaki zapadają. A ja już wyniuchałem, co jest grane i jestem na ścieżce.
Z Maurycym snujemy plany. Puszka piwa strasznie nas naładowała. Uważamy, że możemy iść bez końca. Tymczasem Kucałowa już blisko.
Przed wycieczką Sprocket straszył nas, że będzie pełno błota. Urwis właśnie się zastanawia, czy to właśnie teraz nie stoi na tym "sprocketowym błocie".
Schodzimy do schroniska. Jemy obiad, pijemy piwko. Zastanawiamy się, jakim cudem Seba zamówił kapuśniak, a dostał cappucino. Do tego nie umiem zapalić światła w ubikacji. Seba sika po ćmoku, ja mam gorzej, bo drzwi muszę zamknąć, więc cisnę z czołówką na głowie, strasząc klozetbabcię, która zapala światło.
Ruszamy dalej, długo nie posiedzieliśmy, ale pogoda diametralnie się zmieniła.
Na Złotej Grapie debaty, którędy wracać? Górą czy trawersem? Pada na trawers, bo strasznie wieje, a i widoków już nie ma.
Jak widzicie, śnieg padał w poprzek.
Zielony szlak z początku był fantastyczny. Dał nam wiele radości.
Chociaż niektórzy byli niewyżyci i koniecznie chcieli się wspinać.
Z zawiścią spoglądaliśmy na trasę wycieczki innej grupy, gdzie świecił słońce, a nawet tęcza się pokazała (no ale nie mam jej)
Potem gęsty las się skończył i pokazały się nam szersze widoki.
Zbiornik Świnna Poręba.
Widać było też Kraków, ale niestety zdjęcie nie wyszło tak, jak powiedzmy Robertowi J, więc musicie mi uwierzyć, ze to Kraków.
A potem stało się. Najpierw doszliśmy do potoczku z błotem i Urwis wyśmiał to miejsce, mówiąc, ze to właśnie jest słynne błoto Sprocketa.
Potem było powalone drzewo i Maurycy poprowadził za śladami. Wyszliśmy w jakiś dziwny teren, ścieżka prowadziła dalej w górę, po pas w śniegu. Postanowiliśmy wracać. Zeszliśmy jakoś do drzewa, Maurycy znalazł szlak. Prowadził do młodnika...
Przedarcie się do szlaku graniczyło z cudem. Kilka razy wpadaliśmy po cycki w zaspy i podciągaliśmy się na gałęziach jak małpy. Potem było jeszcze gorzej, zdjęć za wiele nie mam, ale kilka udało mi się zrobić, jak Sebastian walczy z żywiołem.
W ogóle, żeby sobie humory poprawić, to sobie wyobrażamy cepra na tym szlaku. Mówimy, że pewnie by się zapadł na dwa metry i trzeba by było ściągnąć żurawia, żeby go wyciągnąć z zaspy.
Po dwóch godzinach nierównej walki wychodzimy na lepszy teren. Po drodze spotkamy chłopaków w dzinsach, co chcą iść na Krupową. Straszymy ich młodnikiem, mówią, że słyszeli o nim, ale idą dalej. My się zbliżamy do Kiczorki. W trójkę, bo Seba, choć za wszelką cenę nie daje po sobie poznać, coraz bardziej zostaje z tyłu. Coraz więcej musimy na niego czekać.
W końcu nadchodzi dzielny wojownik.
Kolory robią się jakby cieplejsze, to znak, że niebawem zachód. A mapa pokazywała 1h30...
Mamy dość. A tu jeszcze kawałek do Mosornego, nad którego szczytem pojawiła się złota łuna.
Babia okryła się srebrną kołderką, a Urwis zwierza mi się, że w młodniku widział świeże odchody niedźwiedzia.
Docieramy na Mosorny, kolejka działa, Seba daremnie jeszcze szuka zgubionego filtru.
Zjeżdżamy.
Z kolejki łapiemy jeszcze się na zachód słońca.
Próbujemy jeszcze z Maurycym nie zapłacić za przejazd (mieliśmy kupić na dole bilety, bo u góry nie ma kasy) ale zostajemy przywołani do porządku przez nadgorliwego biletera i tak też kończymy wycieczkę, która dała nam nieźle popalić.
Jak wiadomo, przed zlotem powstała grupa nie idąca na Policę. Ta grupka mocno się powiększyła podczas piątkowych manewrów. Niektórzy chętni na wyjście zbyt intensywnie omawiali działania naszego forum, przez co niestety nie mogli w wyjściu na Policę uczestniczyć. Mało tego. Dodatkowo niektóre koreańskie maszyny przyłączyły się do strajku i odmówiły posłuszeństwa, przez co nasza grupa była zdziesiątkowana.
Na dodatek koło piątku przez Polskę przeszła fala kataru, która wyludniła śmiałków. Zostało nas pięciu.
W takim też składzie startujemy. Sebastian Słota, Maurycy, Urwis, Rafał i ja. Podróż przebiega bez kłopotów. W tle zbereźnych kawałów docieramy pod kolejkę i wyjeżdżamy w górę. Nie no, najpierw kupujemy bilety. Na pytanie czy do góry pada odpowiedź, że może być bilet w bok.
Oglądamy sobie widoki, m.in. Mędralową.
Ja jadę z Urwisem, żołądek mi tańczy na wszystkie strony, bo sobie energetyka wypiłem i zastanawiam się, kiedy puszczę pawia. Rafał za to przypomina sobie, że może warto założyć stuptuty. Szuka ich w plecaku, w końcu odkrywa gorzką prawdę. Ma tylko jednego. Na dodatek spada mu jedna rękawiczka, więc złość wyładowuje na narciarzach i krzyczy coś do nich z góry.
Później lansuje się na szczycie Mosornego.
Lansuje się też Sebastian. Przy okazji gubi filtr do aparatu.
Ruszamy, Maurycy z Urwisem od początku narzucają duże tempo. Ja trzymam środek, Seba i Rafał są z tyłu.
Na zejściu Rafał stwierdza, że się zapada i że wraca, więc zostaje nas czterech. Po drodze uwalniam z siebie energetyka w sposób brutalny i gwałtowny, po czym wyraźnie przyspieszam, z uczuciem wielkiej ulgi.
No i wbijamy się na podejście na Cyl Hali Śmietanowej. A tam świeżo powalone drzewa, dywan z igieł, istny tor przeszkód.
Urwis i Maurycy pędzą do przodu. Seba zostaje z tyłu, więc czekam na niego i idziemy razem. Szlak się gubi, wychodzimy na czuja. W końcu spoceni i zadowoleni widzimy to:
i to:
Wołam do Sebka, że jesteśmy, ten wyłania się z lasu, rzuca wszystko i pędzi z aparatem. Jest w innym świecie. Ale w sumie nie dziwie się mu, jest pięknie, choć wieje mocno.
Seba działa, a ja się rozglądam za chłopakami, ale coś ich nie widzę.
Seba działa nadal, chłopaki się znajdują, szli jednak zupełnie inaczej, chociaż my myśleliśmy, że wychodzimy po ich śladach. Wyszli z boku, teraz i oni mają widoki przed sobą.
A teraz tajemnica Sebastiana. Laynn wali przygarby. Ale to za mało. Spójrzcie dobrze. Sebastian sprawdza jeszcze kierunek i siłę wiatru, a potem dopiero ustawia się do zdjęcia. To jest właśnie tajemnica jego sukcesu!
Robimy zdjęcia grupowe (Sebka sprzętem) i nagle kłopot. Sebastian w popłochu rzucił gdzieś plecak, bo się bał, że mu widoki uciekną. I nie wie, gdzie jest ten plecak.
Wracam po naszych śladach. No i leży. Sto metrów od szczytu.
W komplecie ruszamy na Policę.
A na Policy wita nas huraganowy wiatr. I klimat z księżyca. No, podobny do Baraniej. Ale lepszy.
Śnieg wywiany, zapadamy się co najwyżej do kostek. Podziwiamy otoczenie i szukamy miejsca, żeby się schować przed wiatrem, na daremno.
Na szczycie chowamy się na tablicą. Stawiamy z Maurycym piwko i pijemy odsłonięci od wiatru. Urwis nawet nie wstaje, jego i tak tablica nie zasłoni, zaczyna się za wysoko.
Wypijamy po piwku, Seby wciąż nie ma, został z tyłu, chłopaki idą w las się schować, ja postanawiam poczekać. Wychodzi słońce.
Seba dociera na szczyt, w komplecie idziemy dalej, tracimy zawiany szlak i się bawimy w torowanie po jaja. Tu na zdjęciu właśnie się chłopaki zapadają. A ja już wyniuchałem, co jest grane i jestem na ścieżce.
Z Maurycym snujemy plany. Puszka piwa strasznie nas naładowała. Uważamy, że możemy iść bez końca. Tymczasem Kucałowa już blisko.
Przed wycieczką Sprocket straszył nas, że będzie pełno błota. Urwis właśnie się zastanawia, czy to właśnie teraz nie stoi na tym "sprocketowym błocie".
Schodzimy do schroniska. Jemy obiad, pijemy piwko. Zastanawiamy się, jakim cudem Seba zamówił kapuśniak, a dostał cappucino. Do tego nie umiem zapalić światła w ubikacji. Seba sika po ćmoku, ja mam gorzej, bo drzwi muszę zamknąć, więc cisnę z czołówką na głowie, strasząc klozetbabcię, która zapala światło.
Ruszamy dalej, długo nie posiedzieliśmy, ale pogoda diametralnie się zmieniła.
Na Złotej Grapie debaty, którędy wracać? Górą czy trawersem? Pada na trawers, bo strasznie wieje, a i widoków już nie ma.
Jak widzicie, śnieg padał w poprzek.
Zielony szlak z początku był fantastyczny. Dał nam wiele radości.
Chociaż niektórzy byli niewyżyci i koniecznie chcieli się wspinać.
Z zawiścią spoglądaliśmy na trasę wycieczki innej grupy, gdzie świecił słońce, a nawet tęcza się pokazała (no ale nie mam jej)
Potem gęsty las się skończył i pokazały się nam szersze widoki.
Zbiornik Świnna Poręba.
Widać było też Kraków, ale niestety zdjęcie nie wyszło tak, jak powiedzmy Robertowi J, więc musicie mi uwierzyć, ze to Kraków.
A potem stało się. Najpierw doszliśmy do potoczku z błotem i Urwis wyśmiał to miejsce, mówiąc, ze to właśnie jest słynne błoto Sprocketa.
Potem było powalone drzewo i Maurycy poprowadził za śladami. Wyszliśmy w jakiś dziwny teren, ścieżka prowadziła dalej w górę, po pas w śniegu. Postanowiliśmy wracać. Zeszliśmy jakoś do drzewa, Maurycy znalazł szlak. Prowadził do młodnika...
Przedarcie się do szlaku graniczyło z cudem. Kilka razy wpadaliśmy po cycki w zaspy i podciągaliśmy się na gałęziach jak małpy. Potem było jeszcze gorzej, zdjęć za wiele nie mam, ale kilka udało mi się zrobić, jak Sebastian walczy z żywiołem.
W ogóle, żeby sobie humory poprawić, to sobie wyobrażamy cepra na tym szlaku. Mówimy, że pewnie by się zapadł na dwa metry i trzeba by było ściągnąć żurawia, żeby go wyciągnąć z zaspy.
Po dwóch godzinach nierównej walki wychodzimy na lepszy teren. Po drodze spotkamy chłopaków w dzinsach, co chcą iść na Krupową. Straszymy ich młodnikiem, mówią, że słyszeli o nim, ale idą dalej. My się zbliżamy do Kiczorki. W trójkę, bo Seba, choć za wszelką cenę nie daje po sobie poznać, coraz bardziej zostaje z tyłu. Coraz więcej musimy na niego czekać.
W końcu nadchodzi dzielny wojownik.
Kolory robią się jakby cieplejsze, to znak, że niebawem zachód. A mapa pokazywała 1h30...
Mamy dość. A tu jeszcze kawałek do Mosornego, nad którego szczytem pojawiła się złota łuna.
Babia okryła się srebrną kołderką, a Urwis zwierza mi się, że w młodniku widział świeże odchody niedźwiedzia.
Docieramy na Mosorny, kolejka działa, Seba daremnie jeszcze szuka zgubionego filtru.
Zjeżdżamy.
Z kolejki łapiemy jeszcze się na zachód słońca.
Próbujemy jeszcze z Maurycym nie zapłacić za przejazd (mieliśmy kupić na dole bilety, bo u góry nie ma kasy) ale zostajemy przywołani do porządku przez nadgorliwego biletera i tak też kończymy wycieczkę, która dała nam nieźle popalić.
- sprocket73
- Posty: 5933
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
Dla mnie zlot rozpoczął się w piątek. Zaraz po pracy wrzuciliśmy rzeczy do auta i pojechaliśmy do Stryszawy. Po drodze zgarnęliśmy Dobromiła i Visiona. Wygłodniały nie mogłem się już doczekać powitania pulpą i winem. A tu niespodzianka - jesteśmy pierwsi. Dopełniliśmy formalności finansowo-meldunkowych. Wkrótce przyszła Buba z ekipą i kolejni zlotowicze. Rozpoczęła się impreza. Buba zrobiła obiecaną pulpę. Alkohol zaczął lać się strumieniami.
Oj działo się. Były śpiewy i tańce.
Drugi dzień rozpoczęliśmy od placu zabaw.
Jeżeli chodzi o turystykę, wyszło na to, że podzieliliśmy się na kilka grup. Najsilniejsi poszli na Policę, inni na Jałowiec, a moja podgrupa na mniejsze górki.
Zdobylśmy nasz cel - Surzynówkę, gdzie zasiedliśmy w ekskluzywnym lokalu i raczyliśmy się grzanym piwem podczas kiedy na zewnątrz przyszło załamanie pogody.
A jak się rozpogodziło, to ruszyliśmy w drogę powrotną.
Duchem byliśmy oczywiście cały czas z najdzielniejszymi zdobywcami Policy. Bardzo im zazdrościliśmy patrząc na przelewające się tam chmury.
Po drodze spotkała nas bardzo miła niespodzianka. dakOta wypatrzyła znajomych Górali, a oni dali przykład tradycyjnej polskiej gościnności. Zaprosili, dali jeść i pić. Do tego zaprezentowali sporą dawkę historii, kultury i folkloru. Byliśmy w szoku!
Potem wróciliśmy do naszego schroniska, gdzie towarzystwo wzmocnione o kolejnych przybyłych zlotowiczów zaczynało imprezować. Zrobiliśmy sobie ognisko z kiełbaskami. Buba, swoim anielskim śpiewem umilała nam wieczór.
Kolejnego dnia, ciężko było rano zebrać górską ekipę. Niektórzy szybko rozjechali się do domów, inni długo spali. W każdym razie, my z Sokołem wyszliśmy pierwsi, aby nie tracić całkiem fajnej pogody, a reszta miała nas dogonić.
W schronisku Opaczne zebraliśmy całą grupę do ataku szczytowego.
A naszym celem był Jałowiec. I był to cel poważny, bo wejście miało odbyć się w warunkach zimowych.
Po drodze ciepło wspominaliśmy przyjaciół, którzy nie dojechali na zlot.
Końcówka była dramatyczna. Bardzo trudne zimowe warunki. Zmęczenie. Brak tlenu. Były momenty zwątpienia, ale wspieraliśmy się wzajemnie, co zaowocowało sukcesem. Jałowiec zdobyty!
Chwila zadumy prawdziwego turysty - piękny obrazek.
Na zejściu podzieliliśmy się na dwie podgrupy. Bardziej zmęczeni zeszli prosto w dół, a bardziej ambitni zrobili jeszcze małe kółko nad Stryszawą. Oto Jałowiec - wielkie bydlę.
Na koniec lekkie zagubienie na pozaszlakach. Jak to zwykle bywa, kiedy ja prowadzę
Tak to mniej więcej wyglądało z mojej strony.
Fajnie było się spotkać!
Oj działo się. Były śpiewy i tańce.
Drugi dzień rozpoczęliśmy od placu zabaw.
Jeżeli chodzi o turystykę, wyszło na to, że podzieliliśmy się na kilka grup. Najsilniejsi poszli na Policę, inni na Jałowiec, a moja podgrupa na mniejsze górki.
Zdobylśmy nasz cel - Surzynówkę, gdzie zasiedliśmy w ekskluzywnym lokalu i raczyliśmy się grzanym piwem podczas kiedy na zewnątrz przyszło załamanie pogody.
A jak się rozpogodziło, to ruszyliśmy w drogę powrotną.
Duchem byliśmy oczywiście cały czas z najdzielniejszymi zdobywcami Policy. Bardzo im zazdrościliśmy patrząc na przelewające się tam chmury.
Po drodze spotkała nas bardzo miła niespodzianka. dakOta wypatrzyła znajomych Górali, a oni dali przykład tradycyjnej polskiej gościnności. Zaprosili, dali jeść i pić. Do tego zaprezentowali sporą dawkę historii, kultury i folkloru. Byliśmy w szoku!
Potem wróciliśmy do naszego schroniska, gdzie towarzystwo wzmocnione o kolejnych przybyłych zlotowiczów zaczynało imprezować. Zrobiliśmy sobie ognisko z kiełbaskami. Buba, swoim anielskim śpiewem umilała nam wieczór.
Kolejnego dnia, ciężko było rano zebrać górską ekipę. Niektórzy szybko rozjechali się do domów, inni długo spali. W każdym razie, my z Sokołem wyszliśmy pierwsi, aby nie tracić całkiem fajnej pogody, a reszta miała nas dogonić.
W schronisku Opaczne zebraliśmy całą grupę do ataku szczytowego.
A naszym celem był Jałowiec. I był to cel poważny, bo wejście miało odbyć się w warunkach zimowych.
Po drodze ciepło wspominaliśmy przyjaciół, którzy nie dojechali na zlot.
Końcówka była dramatyczna. Bardzo trudne zimowe warunki. Zmęczenie. Brak tlenu. Były momenty zwątpienia, ale wspieraliśmy się wzajemnie, co zaowocowało sukcesem. Jałowiec zdobyty!
Chwila zadumy prawdziwego turysty - piękny obrazek.
Na zejściu podzieliliśmy się na dwie podgrupy. Bardziej zmęczeni zeszli prosto w dół, a bardziej ambitni zrobili jeszcze małe kółko nad Stryszawą. Oto Jałowiec - wielkie bydlę.
Na koniec lekkie zagubienie na pozaszlakach. Jak to zwykle bywa, kiedy ja prowadzę
Tak to mniej więcej wyglądało z mojej strony.
Fajnie było się spotkać!
Ostatnio zmieniony 2019-03-10, 21:24 przez sprocket73, łącznie zmieniany 1 raz.
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
Rafał za to przypomina sobie, że może warto założyć stuptuty. Szuka ich w plecaku, w końcu odkrywa gorzką prawdę. Ma tylko jednego. Na dodatek spada mu jedna rękawiczka
I co - probowal z rekawiczki zrobic brakujacego stuptuta czy ocalalego stuptuta ubrac na zmarznieta reke?
dywan z igieł
Powiem ci, ze taki zielony snieg pokryty dywanem z igiel to ja widzialam po raz pierwszy! Niesamowita sprawa! To od wiatru?
Po drodze spotkamy chłopaków w dzinsach, co chcą iść na Krupową
Tym razem dzinsy dobrze sie sprawdzaly na Jalowcu!
Wypijamy po piwku,
Zzzzimne piwo na takim wypizgowie???
Ostatnio zmieniony 2019-03-10, 21:08 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
A dzisiaj rano poszedłem ze Sprocketem i Ukochaną Sprocketa na Jałowiec, bo była ładna pogoda rano. Zaczęło się bezszlakowo.
A potem zielonym na Kolędówki.
Na Kolędówkach nawet słońce świeciło.
Potem słońce zaszło. Ale to nic.
A co to za wycieczka z Tobim bez skakania na pieńki?
Poszliśmy do schroniska Opaczne.
Złego słowa nie powiem, a jedzenie bardzo dobre. W międzyczasie doszła grupa pościgowa. Maurycy, Urwis i Wiolcia. Razem w śnieżycy ruszyliśmy na Jałowiec.
Udało się nam go nawet zdobyć!
Zeszliśmy razem kawałek, a potem Witek z żoną i Maurycym pognali na większe kółko, a ja z Urwisem eskortowaliśmy Wiolcię na Roztoki, mijając po drodze 200-letni świerk, pomnik przyrody, który niestety padł w boju.
Potem znaleźliśmy jeszcze wodospad
I zeszliśmy do uta, psiocząc po drodze, bo pojawiło się błękitne niebo, a więc Sprocket znów miał rację, że się wypogodzi.
Zgarnąłem jeszcze Wisa i to by było na tyle jeśli chodzi o zlot.
A potem zielonym na Kolędówki.
Na Kolędówkach nawet słońce świeciło.
Potem słońce zaszło. Ale to nic.
A co to za wycieczka z Tobim bez skakania na pieńki?
Poszliśmy do schroniska Opaczne.
Złego słowa nie powiem, a jedzenie bardzo dobre. W międzyczasie doszła grupa pościgowa. Maurycy, Urwis i Wiolcia. Razem w śnieżycy ruszyliśmy na Jałowiec.
Udało się nam go nawet zdobyć!
Zeszliśmy razem kawałek, a potem Witek z żoną i Maurycym pognali na większe kółko, a ja z Urwisem eskortowaliśmy Wiolcię na Roztoki, mijając po drodze 200-letni świerk, pomnik przyrody, który niestety padł w boju.
Potem znaleźliśmy jeszcze wodospad
I zeszliśmy do uta, psiocząc po drodze, bo pojawiło się błękitne niebo, a więc Sprocket znów miał rację, że się wypogodzi.
Zgarnąłem jeszcze Wisa i to by było na tyle jeśli chodzi o zlot.
I wychodzi na to, ze chyba sprocketowa grupa najlepiej wybrala sobotnia trase! Caly czas slonce, brak zapadania sie w sniegu, ba! wrecz calkowity brak białego g..., kwiatki i jeszcze popas i popój w rytmach jakiejs lokalnej kobzy!
Karol widac nie podziela cos mojego entuzjazmu Nie dołączyl sie, a i mina zdradza lekki brak entuzjazmu Chyba nie jest wielbiciem wielkiej sztuki i anielskich spiewow!
P.S. Chrypke mialam juz w piatek, ale teraz stracilam glos calkowicie... Ciekawe czy ma to cos wspolnego z ta piosenka
Buba, swoim anielskim śpiewem umilała nam wieczór.
Karol widac nie podziela cos mojego entuzjazmu Nie dołączyl sie, a i mina zdradza lekki brak entuzjazmu Chyba nie jest wielbiciem wielkiej sztuki i anielskich spiewow!
P.S. Chrypke mialam juz w piatek, ale teraz stracilam glos calkowicie... Ciekawe czy ma to cos wspolnego z ta piosenka
Ostatnio zmieniony 2019-03-10, 21:17 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Co ciekawe, ten napis już tam był, gdy tam przechodziliśmy....
A wielka rybe mutanta przy wodospadzie widzieliscie
Nie, tylko Wiolcia doszła, ale to raczej nie wielka ryba, ani nie mutant.
taki zielony snieg pokryty dywanem z igiel to ja widzialam po raz pierwszy! Niesamowita sprawa! To od wiatru?
Dokładnie, świeży wiatrołom.
- sprocket73
- Posty: 5933
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
sokół pisze:Z zawiścią spoglądaliśmy na trasę wycieczki innej grupy, gdzie świecił słońce, a nawet tęcza się pokazała (no ale nie mam jej)
No proszę, myśleliśmy o sobie wzajemnie cały czas... to takie słodkie...
buba pisze:wychodzi na to, ze chyba sprocketowa grupa najlepiej wybrala sobotnia trase!
Ja to już wiedziałem przed zlotem
Ukochana kazała jeszcze wrzucić, że były krokusy... chociaż moim zdaniem dość marne... no ale pierwsze tegoroczne dzikie jakie spotkaliśmy.
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
Tez widzielismy krokusy! Przy zoltym szlaku w strone Jalowca ze schroniska, jeszcze przy asfalcie, przed wodospadem. Rosly se za rowem. A twoje gdzie byly?
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
- sprocket73
- Posty: 5933
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
- sprocket73
- Posty: 5933
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
Do moich ten opis pasuje... pytanie ile przed wodospadembuba pisze:przy asfalcie, przed wodospadem. Rosly se za rowem.
Moje dokładnie w miejscu, gdzie zielony szlak schodzi z góry od przysiółka Wsiórz.
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 7 gości