Misja "Czajnik" czyli Andrzejki - Ceperki w Beskid
: 2018-11-24, 21:09
Na wezwanie Cepra stawili się w Rzykach:
- Ceper, król Alkowy
- TNT, miejscowy z Kęt
- Vision, wracający do życia górskiego
- sokół, w pomarańczowych kalesonach.
Miał jechać też piąty osobnik, ale zaspał, w dodatku nawet nie był spakowany, więc został w łóżku, znaczy w alkowie.
Wyjazd miał jeden główny cel. Zawieźć do Chatki na Potrójnej czajnik, spalony rzekomo na naszym zlocie. To znaczy jeden czajnik został już wysłany, ale nie odpowiadał gospodarzowi, gdyż nie miał podziałki.
Zostawiamy auto w Rzykach Jagódkach i lecimy na busa, który ma zawieźć nas na Praciaki. Plan się udaje, bo po dwóch minutach zjawia się busik no i jedziemy.
Humory dopisują. Ceper zauważa, że mieści się na jednym siedzeniu, podczas gdy ja zajmuje dwa.
Po chwili przypominamy sobie nasz główny cel wycieczki, po czym okazuje się, że ceper zostawił czajnik w aucie.
Wybuchamy śmiechem, a do drwin przyłączają się także pasażerowie autobusu. Patrzą na nas jak na debili.
W sumie za wiele nie jestem w stanie opisać, bo strasznie bolała mnie przepona i oplułem szybę.
Wysiadamy w Praciakach. Zimno. No to walimy po piwku. I ruszamy bez szlaku. Przewodnik TNT tak się zagadał, że w końcu pogubił drogę i idziemy jakąś zupełnie nową. Po drodze robimy pamiątkowe zdjęcie z czajnikiem przeznaczonym na Potrójną.
Szybko okazuje się, że nowa droga okazuje się strzałem w dziesiątkę, bo jest błyskawiczna, a i pogoda nie jest taka tragiczna, na co wskazywały prognozy. Nawet jakiś lichy wschód słońca nam towarzyszy.
Chcemy iść do chatki, ale ceper nalega na wejście na szczyt, co też czynimy, z początku z niezadowoleniem, ale w końcu stwierdzamy, że nawet coś tam widać
choć bez fajerwerków
Tym razem nauczony doświadczeniem walę przygarba, aż mi w krzyżu trzeszczy. No i kurczę, są efekty.
Dzikiemu to nawet słoneczko musiało z rana przyświecić...
Na szczycie spotykamy grupkę biegaczy, którzy robią nam zdjęcie.
Idziemy do chatki. Tam się okazuje, że czajnik jednak jest, że ceper po mistrzowsku zagrał ofiarę losu.
Ceper zaraz przekazuje czajnik wraz z fakturą, instrukcjami... Ale co to, nawet "dziękuję" nie usłyszał, mimo, że to już drugi czajnik w ciągu dwóch miesięcy, który chatka od niego dostaje.
I to nie był czajnik z ukraińskiego straganu, tylko tefal za ponad pogana!
Niesmak duży. Do tego bierzemy dwie kawy i cholera jasna, jakbym czajniki dwa dostał to bym machnął ręką na zapłatę. No ale niesmak pozostał.
Na osłodę TNT wyciąga hinduską wódkę i napoczynamy butelkę.
Dwie kolejki i idziemy, łażenia przed nami sporo, czasu też, jesteśmy optymistami.
Plan mamy prosty. Najpierw Zbójnickie Okno.
Ceper próbuje wejść do okna od dupy strony, co za bardzo mu się nie udaje, na szczęście nie spada.
Inni biorą skałę od góry, inni też wypinają cztery litery na tej skale, każdy ma inny styl.
W końcu na skale usadowił się model i zażądał sesji.
Poszliśmy dalej, spotykając po drodze zwierzątko. Z początku się nie ruszało, ale trzepnąłem jej z lampy błyskowej i zaraz ożyła.
Następna przerwa była przy wyciągu.
A to jeden z napojów dnia, Kustosz, świetne piwo, ale jak się dziś okazało, dopiero wtedy, gdy już masz w sobie kilka innych. Na trzeźwo jest straszne.
Spodziewaliśmy się też większej ilości śniegu, może szronu na drzewach. Ale było jeszcze mocno jesiennie, jedynie centymetr śniegu, i to też nie wszędzie.
Zaczęliśmy podchodzić ku Łamanej Skale. Tu prawo perspektywy górskiej nie działa, bo tylko las, las, las.
Na szczyt nie wchodzimy, ale zdjęcie z tabliczką zaliczone.
Z Łamanej schodzimy na Anulę i stamtąd stromo i błotniście do Groty. Nikt niestety nie jebnął, chociaż raz Vis był bliski sukcesu.
I tu zrobiliśmy popas. Vis naprawiał swój felerny obiektyw, który mu nie chciał ostrzyć, w końcu stwierdził, że od teraz jest artystą i będzie ostrzył ręcznie.
Ceper najpierw sprawdzał, czy woda jest wystarczająco mokra dla jego wymagań.
W końcu stwierdził, że jest mokra, wobec tego postanowił sobie umyć nieco szyję.
Ceper poszedł jeszcze do Dusicy, myśmy zostali. Otworzyliśmy po piwku i tak siedzieliśmy gadając o wszystkim i o niczym. I nawet nie zauważyliśmy, że zaczęło padać.
Wyszliśmy bez przygód na grzbiet i ruszyliśmy w kierunku Leskowca.
Padało może nie jakoś mocno, ale systematycznie. Zaciągnęło się na amen i nic nie zapowiadało, żeby coś się poprawić miało.
W takich klimatach dotarliśmy na szczyt Leskowca, gdzie pożarliśmy bułki chroniąc się w szczytowym szałasie.
Zaczęło też wiać. Ciężko było namówić chłopaków do wspólnego zdjęcia z flagą.
Ruszliśmy w końcu na Jaworzynę, postanawiając po drodze, że do Jaskowej Arki już się nam iść nie chce.
W schronisku jemy bardzo dobry obiad (szczególnie żurek) i siedzimy prawie trzy godziny, w tym ceper śpi pół godziny na krześle obok odsypiając noc, no ale budzi go bufetowa z pytaniem, czy czeka na nocleg.
Ze schroniska wychodzimy już po ciemku, więc w świetle czołówek schodzimy serduszkowym szlakiem do Jagódek, gdzie czeka na nas auto. Nikt się nie wywala, nikogo nic nie atakuje, bez przygód, bez strat.
Jedno zdjęcie z telefonu TNT, poglądowe, gdzieś podczas zejścia
I to tyle, od świtu do zmierzchu w górach, choć to wcale nie dużo, bo dzień bardzo się skrócił. Turystów w schronisku sporo, ale po całej trasie spotkaliśmy 5 biegaczy i 2 turystów.
Fajny dzień był, tylko krótki.
Przejście dzisiejsze dedykuję Darkowi, który dziś ma urodziny, a myśmy nieświadomie wypili Twoje zdrowie!
- Ceper, król Alkowy
- TNT, miejscowy z Kęt
- Vision, wracający do życia górskiego
- sokół, w pomarańczowych kalesonach.
Miał jechać też piąty osobnik, ale zaspał, w dodatku nawet nie był spakowany, więc został w łóżku, znaczy w alkowie.
Wyjazd miał jeden główny cel. Zawieźć do Chatki na Potrójnej czajnik, spalony rzekomo na naszym zlocie. To znaczy jeden czajnik został już wysłany, ale nie odpowiadał gospodarzowi, gdyż nie miał podziałki.
Zostawiamy auto w Rzykach Jagódkach i lecimy na busa, który ma zawieźć nas na Praciaki. Plan się udaje, bo po dwóch minutach zjawia się busik no i jedziemy.
Humory dopisują. Ceper zauważa, że mieści się na jednym siedzeniu, podczas gdy ja zajmuje dwa.
Po chwili przypominamy sobie nasz główny cel wycieczki, po czym okazuje się, że ceper zostawił czajnik w aucie.
Wybuchamy śmiechem, a do drwin przyłączają się także pasażerowie autobusu. Patrzą na nas jak na debili.
W sumie za wiele nie jestem w stanie opisać, bo strasznie bolała mnie przepona i oplułem szybę.
Wysiadamy w Praciakach. Zimno. No to walimy po piwku. I ruszamy bez szlaku. Przewodnik TNT tak się zagadał, że w końcu pogubił drogę i idziemy jakąś zupełnie nową. Po drodze robimy pamiątkowe zdjęcie z czajnikiem przeznaczonym na Potrójną.
Szybko okazuje się, że nowa droga okazuje się strzałem w dziesiątkę, bo jest błyskawiczna, a i pogoda nie jest taka tragiczna, na co wskazywały prognozy. Nawet jakiś lichy wschód słońca nam towarzyszy.
Chcemy iść do chatki, ale ceper nalega na wejście na szczyt, co też czynimy, z początku z niezadowoleniem, ale w końcu stwierdzamy, że nawet coś tam widać
choć bez fajerwerków
Tym razem nauczony doświadczeniem walę przygarba, aż mi w krzyżu trzeszczy. No i kurczę, są efekty.
Dzikiemu to nawet słoneczko musiało z rana przyświecić...
Na szczycie spotykamy grupkę biegaczy, którzy robią nam zdjęcie.
Idziemy do chatki. Tam się okazuje, że czajnik jednak jest, że ceper po mistrzowsku zagrał ofiarę losu.
Ceper zaraz przekazuje czajnik wraz z fakturą, instrukcjami... Ale co to, nawet "dziękuję" nie usłyszał, mimo, że to już drugi czajnik w ciągu dwóch miesięcy, który chatka od niego dostaje.
I to nie był czajnik z ukraińskiego straganu, tylko tefal za ponad pogana!
Niesmak duży. Do tego bierzemy dwie kawy i cholera jasna, jakbym czajniki dwa dostał to bym machnął ręką na zapłatę. No ale niesmak pozostał.
Na osłodę TNT wyciąga hinduską wódkę i napoczynamy butelkę.
Dwie kolejki i idziemy, łażenia przed nami sporo, czasu też, jesteśmy optymistami.
Plan mamy prosty. Najpierw Zbójnickie Okno.
Ceper próbuje wejść do okna od dupy strony, co za bardzo mu się nie udaje, na szczęście nie spada.
Inni biorą skałę od góry, inni też wypinają cztery litery na tej skale, każdy ma inny styl.
W końcu na skale usadowił się model i zażądał sesji.
Poszliśmy dalej, spotykając po drodze zwierzątko. Z początku się nie ruszało, ale trzepnąłem jej z lampy błyskowej i zaraz ożyła.
Następna przerwa była przy wyciągu.
A to jeden z napojów dnia, Kustosz, świetne piwo, ale jak się dziś okazało, dopiero wtedy, gdy już masz w sobie kilka innych. Na trzeźwo jest straszne.
Spodziewaliśmy się też większej ilości śniegu, może szronu na drzewach. Ale było jeszcze mocno jesiennie, jedynie centymetr śniegu, i to też nie wszędzie.
Zaczęliśmy podchodzić ku Łamanej Skale. Tu prawo perspektywy górskiej nie działa, bo tylko las, las, las.
Na szczyt nie wchodzimy, ale zdjęcie z tabliczką zaliczone.
Z Łamanej schodzimy na Anulę i stamtąd stromo i błotniście do Groty. Nikt niestety nie jebnął, chociaż raz Vis był bliski sukcesu.
I tu zrobiliśmy popas. Vis naprawiał swój felerny obiektyw, który mu nie chciał ostrzyć, w końcu stwierdził, że od teraz jest artystą i będzie ostrzył ręcznie.
Ceper najpierw sprawdzał, czy woda jest wystarczająco mokra dla jego wymagań.
W końcu stwierdził, że jest mokra, wobec tego postanowił sobie umyć nieco szyję.
Ceper poszedł jeszcze do Dusicy, myśmy zostali. Otworzyliśmy po piwku i tak siedzieliśmy gadając o wszystkim i o niczym. I nawet nie zauważyliśmy, że zaczęło padać.
Wyszliśmy bez przygód na grzbiet i ruszyliśmy w kierunku Leskowca.
Padało może nie jakoś mocno, ale systematycznie. Zaciągnęło się na amen i nic nie zapowiadało, żeby coś się poprawić miało.
W takich klimatach dotarliśmy na szczyt Leskowca, gdzie pożarliśmy bułki chroniąc się w szczytowym szałasie.
Zaczęło też wiać. Ciężko było namówić chłopaków do wspólnego zdjęcia z flagą.
Ruszliśmy w końcu na Jaworzynę, postanawiając po drodze, że do Jaskowej Arki już się nam iść nie chce.
W schronisku jemy bardzo dobry obiad (szczególnie żurek) i siedzimy prawie trzy godziny, w tym ceper śpi pół godziny na krześle obok odsypiając noc, no ale budzi go bufetowa z pytaniem, czy czeka na nocleg.
Ze schroniska wychodzimy już po ciemku, więc w świetle czołówek schodzimy serduszkowym szlakiem do Jagódek, gdzie czeka na nas auto. Nikt się nie wywala, nikogo nic nie atakuje, bez przygód, bez strat.
Jedno zdjęcie z telefonu TNT, poglądowe, gdzieś podczas zejścia
I to tyle, od świtu do zmierzchu w górach, choć to wcale nie dużo, bo dzień bardzo się skrócił. Turystów w schronisku sporo, ale po całej trasie spotkaliśmy 5 biegaczy i 2 turystów.
Fajny dzień był, tylko krótki.
Przejście dzisiejsze dedykuję Darkowi, który dziś ma urodziny, a myśmy nieświadomie wypili Twoje zdrowie!