Nie ma to jak wyrypa
: 2013-07-14, 15:49
Ten wyjazd był odpowiedzią na nieudane dla większości podejście do zaliczenia 50 km w górach jednego dnia.
Wybraliśmy tym razem Beskid Śląski, mniejsze podejścia miały nam nieco ułatwić zdobycie pięćdziesiątki.
Skład : Atina (z GS), Adamek (z GS), Forse, Sokół, Tatrzański Urwis, Vision
Skład mieszany, bo wiecie, to był przełomowy czas. Początki forum GBG. Niechętnie na nas patrzyli. A nas tez za wielu na początku nie było.
Startujemy wg planu, 6.20, Wisła PKP. Pogoda dopisuje. Nie ma szału, ale nie leje. Po godzinie jesteśmy już pod Beskidkiem.
Niby nie ma czemu zdjęć robić, no ale i tak każdy coś tam cykał, bo w zasadzie za chwilę mogło być jeszcze gorzej.
Klimat jest mgielny, więc Soszów mijamy w zasadzie bez zastanowienia. Ciężko nawet zauważyć, że to szczyt. Po drodze była jeszcze salamandra, ale nie udało mi się zrobić dobrego zdjęcia, mimo, że cholera się nie ruszała, a ja zanotowałem cztery próby.
Na poniższym zdjęciu dojście do schroniska pod Soszowem.
Tutaj, jakby ktoś nie poznawał, to jest szczyt Wielkiego Soszowa, hehe.
A tu widok ze szczytu na Lepiarzówkę, położoną 100 metrów niżej. Nie widać? No proszę Was...
Następny w kolejce szczyt to Cieślar - najbardziej widokowy szczyt z pierwszego etapu wycieczki.
Tak widokowo było, że hej. Tu podczas zejścia z niego:
A ta chałupa to była 50 metrów od nas. No poważnie!
No ale na pewien czas troszkę się nawet zaczęło odsłaniać, więc szliśmy sobie pełni nadziei na nieco lepszą dalszą część dnia.
W międzyczasie prowadzimy pierwszą akcję reklamową forum GBG. Mamy wydrukowane wizytówki z logo i adresem internetowym naszej witryny. Mamy zamiar rozdawać je napotkanym turystom. Akcja była prowadzona właśnie na tej wycieczce, efekty nie przeszły jednak naszych oczekiwań, bo chyba nikt się nie zarejestrował. Nawet gęsi pod Małym Stożkiem syczały na te wizytówki...
Ok 9:00 jesteśmy już za Stożkiem, Urwis czeka na skały, a my na pogodę. W lesie panuje mroczna atmosfera.
Wcześniej jednak siedzimy dłuższą chwilę w pustym schronisku na Stożku.
No i jesteśmy już na Kiczorach! Urwis tylko na to czekał.
Nie wiem, co On tam robił, ale mam pewne podejrzenia.... Faktem jest, że jako jedyny tam wlazł. Reszcie się chyba nie chciało. Pamiętajcie, że to Urwis sprzed lotów na Jurze, czyli Urwis, który urwisował wszystko, co tylko było pod ręką.
Wision i Forse w akcji. Jako ciekawostkę mogę tylko dodać, że od czasu wyrypy zmieniono przebieg szlaku i już nie da się przejść między tymi płotkami na Mrózkowie.
Ogólnie szóstka śmiałków musiała się zmierzyć z wieloma trudnościami, np z kałużami.
Urwis uciekł nam do przodu, bo w czasach jego świetności to naprawdę miał formę zajebistą, gonimy go w drodze na Kubalonkę. Szukamy go wszędzie, a On ukrył się za płotem i podrywał panią w tle. Czekał na nas dwa piwa.
W drodze na Przysłop nic się ciekawego nie wydarzyło. A zdjęć za wielu nie mam, bo tego odcinka nienawidzę.
Docieramy do schroniska na Przysłopie, gdzie mamy pierwsze rozdzielenie ekipy. Urwis uciekł na Baranią, a my na obiad. Umawiamy się 15 km dalej.
Zaczyna padać (i będzie do końca), a Barania straszy połamanym lasem...
Forse poszedł zobaczyć Tatry. Ale szybko wrócił, ze spuszczoną głową. Tatr nie było...
Co tam Tatry, wyszło coś innego, i to w jakim świetle!
Na wieży widokowej tez widoki się zmieniały jak w kalejdoskopie. No ale umówmy się, raczej nie było porywającej widoczności, cieszyliśmy się jak dzieci, jak na moment odsłoniły się chmury.
Najlepsze było, jak odkryliśmy, że widać Jesioniki,,, Tylko po tylu latach tego nie pamiętam, a na zdjęciach Jeseników nie ma... Może więc chcieliśmy je zobaczyć?
Zaczęło mocniej padać. A my cisnęliśmy dalej, do pięćdziesięciu kilometrów brakowało jeszcze sporo...
Vision to chyba miał powoli dość, a na pewno miał wyje@@ne.
No ale mieliśmy dopiero 35 na liczniku, a tu trzeba było sie spinać na dalszą część.
Przy okazji, proszę państwa, zdjęcie historyczne, tego juz nie ma! Ostatni pas lasu, z pradawnego boru, jaki rósł na grzbiecie między Baranią a Skrzycznem. Ostatni zachowany w tym 2013 roku, między Magurką Wiślańską a Zielonym Kopcem. Obecnie dawno już poszedł w zapomnienie...
Na Zielonym Kopcu były chyba najlepsze kolorki. Już wiem, skąd nazwa tej góry.
Osiągamy rozstaje pod Malinowską Skałą. Tu Vizion podejmuje bardzo trudną decyzję... Mianowicie decyduje sie schodzić na krechę do Wisły, a ja odłączam się od pozostałej trójki, żeby gonić po auto i go zgarnąć. Od tego momentu każdy już idzie sam. Wision zasuwa krzaczorami w dolinę. Będzie tego żałować. Urwis to jest daleko przed nami, cholera wie, gdzie. Forse, Adamek i Atina idą przez Malinowską Skałę, ja się decyduję na trawers.
Najpierw idzie mi szybko, ale podejście na Malinów odbiera ochotę na wszystko. No cóż, trza to trza.
W chwilach, gdy usiłuję łapać powietrze, robię zdjecia. Ale widoków już takich cudnych nie ma.
Trafiła się nawet tęcza, ale raczej taka od siedmiu boleści, nawet zdjęcia nie ma sensu zamieszczać.
Na Salmopolu spotykam Urwisa - on będzie czekać na resztę, pije sobie piwko zadowolony... - ja nawet nie siadam, 40 km za mną, umieram.
Lecę, po drodze widzę Czupel, blisko jest, ale muszę odbić na niego i wrócić. Jeśli tego nie zrobię, braknie mi 1600 metrów do pełnej pięćdziesiątki! Waham się, ale w końcu idę tam.
Tak przy okazji, zobaczcie, jak dziko tam było kilka lat temu.. Nawet tablicy nie było.
Uff, teraz 800m tą samą drogą z powrotem.... Dzwonię do Wiziona, juz siedzi czort na przystanku i czeka na busa. Szczęściarz!
Po drodze na Trzy Kopce spotykam Urwisa, co jednak nie czekał na resztę, bo by się nie doczekał. Minął mnie, gdy byłem na Czuplu. Razem kończymy trasę. Przez Gościejów i Trzy Kopce Wiślańskie.
Już prawie na samym dole dowiadujemy się, że mimo przelotnych kłopotów reszta ekipy jest 20 minut za nami...
O 20.30 półżywy doczołguję się do auta, przy którym koczuje już równie zmarnowany Vision, odpalam auto i jedziemy na Śląsk.
Udało się!
Tą wycieczką pożegnałem moje kochane, czerwone asolki, służyly dzielnie lat sześć, niestety, całe się rozj.... na zejściu z Trzech Kopców.
Wybraliśmy tym razem Beskid Śląski, mniejsze podejścia miały nam nieco ułatwić zdobycie pięćdziesiątki.
Skład : Atina (z GS), Adamek (z GS), Forse, Sokół, Tatrzański Urwis, Vision
Skład mieszany, bo wiecie, to był przełomowy czas. Początki forum GBG. Niechętnie na nas patrzyli. A nas tez za wielu na początku nie było.
Startujemy wg planu, 6.20, Wisła PKP. Pogoda dopisuje. Nie ma szału, ale nie leje. Po godzinie jesteśmy już pod Beskidkiem.
Niby nie ma czemu zdjęć robić, no ale i tak każdy coś tam cykał, bo w zasadzie za chwilę mogło być jeszcze gorzej.
Klimat jest mgielny, więc Soszów mijamy w zasadzie bez zastanowienia. Ciężko nawet zauważyć, że to szczyt. Po drodze była jeszcze salamandra, ale nie udało mi się zrobić dobrego zdjęcia, mimo, że cholera się nie ruszała, a ja zanotowałem cztery próby.
Na poniższym zdjęciu dojście do schroniska pod Soszowem.
Tutaj, jakby ktoś nie poznawał, to jest szczyt Wielkiego Soszowa, hehe.
A tu widok ze szczytu na Lepiarzówkę, położoną 100 metrów niżej. Nie widać? No proszę Was...
Następny w kolejce szczyt to Cieślar - najbardziej widokowy szczyt z pierwszego etapu wycieczki.
Tak widokowo było, że hej. Tu podczas zejścia z niego:
A ta chałupa to była 50 metrów od nas. No poważnie!
No ale na pewien czas troszkę się nawet zaczęło odsłaniać, więc szliśmy sobie pełni nadziei na nieco lepszą dalszą część dnia.
W międzyczasie prowadzimy pierwszą akcję reklamową forum GBG. Mamy wydrukowane wizytówki z logo i adresem internetowym naszej witryny. Mamy zamiar rozdawać je napotkanym turystom. Akcja była prowadzona właśnie na tej wycieczce, efekty nie przeszły jednak naszych oczekiwań, bo chyba nikt się nie zarejestrował. Nawet gęsi pod Małym Stożkiem syczały na te wizytówki...
Ok 9:00 jesteśmy już za Stożkiem, Urwis czeka na skały, a my na pogodę. W lesie panuje mroczna atmosfera.
Wcześniej jednak siedzimy dłuższą chwilę w pustym schronisku na Stożku.
No i jesteśmy już na Kiczorach! Urwis tylko na to czekał.
Nie wiem, co On tam robił, ale mam pewne podejrzenia.... Faktem jest, że jako jedyny tam wlazł. Reszcie się chyba nie chciało. Pamiętajcie, że to Urwis sprzed lotów na Jurze, czyli Urwis, który urwisował wszystko, co tylko było pod ręką.
Wision i Forse w akcji. Jako ciekawostkę mogę tylko dodać, że od czasu wyrypy zmieniono przebieg szlaku i już nie da się przejść między tymi płotkami na Mrózkowie.
Ogólnie szóstka śmiałków musiała się zmierzyć z wieloma trudnościami, np z kałużami.
Urwis uciekł nam do przodu, bo w czasach jego świetności to naprawdę miał formę zajebistą, gonimy go w drodze na Kubalonkę. Szukamy go wszędzie, a On ukrył się za płotem i podrywał panią w tle. Czekał na nas dwa piwa.
W drodze na Przysłop nic się ciekawego nie wydarzyło. A zdjęć za wielu nie mam, bo tego odcinka nienawidzę.
Docieramy do schroniska na Przysłopie, gdzie mamy pierwsze rozdzielenie ekipy. Urwis uciekł na Baranią, a my na obiad. Umawiamy się 15 km dalej.
Zaczyna padać (i będzie do końca), a Barania straszy połamanym lasem...
Forse poszedł zobaczyć Tatry. Ale szybko wrócił, ze spuszczoną głową. Tatr nie było...
Co tam Tatry, wyszło coś innego, i to w jakim świetle!
Na wieży widokowej tez widoki się zmieniały jak w kalejdoskopie. No ale umówmy się, raczej nie było porywającej widoczności, cieszyliśmy się jak dzieci, jak na moment odsłoniły się chmury.
Najlepsze było, jak odkryliśmy, że widać Jesioniki,,, Tylko po tylu latach tego nie pamiętam, a na zdjęciach Jeseników nie ma... Może więc chcieliśmy je zobaczyć?
Zaczęło mocniej padać. A my cisnęliśmy dalej, do pięćdziesięciu kilometrów brakowało jeszcze sporo...
Vision to chyba miał powoli dość, a na pewno miał wyje@@ne.
No ale mieliśmy dopiero 35 na liczniku, a tu trzeba było sie spinać na dalszą część.
Przy okazji, proszę państwa, zdjęcie historyczne, tego juz nie ma! Ostatni pas lasu, z pradawnego boru, jaki rósł na grzbiecie między Baranią a Skrzycznem. Ostatni zachowany w tym 2013 roku, między Magurką Wiślańską a Zielonym Kopcem. Obecnie dawno już poszedł w zapomnienie...
Na Zielonym Kopcu były chyba najlepsze kolorki. Już wiem, skąd nazwa tej góry.
Osiągamy rozstaje pod Malinowską Skałą. Tu Vizion podejmuje bardzo trudną decyzję... Mianowicie decyduje sie schodzić na krechę do Wisły, a ja odłączam się od pozostałej trójki, żeby gonić po auto i go zgarnąć. Od tego momentu każdy już idzie sam. Wision zasuwa krzaczorami w dolinę. Będzie tego żałować. Urwis to jest daleko przed nami, cholera wie, gdzie. Forse, Adamek i Atina idą przez Malinowską Skałę, ja się decyduję na trawers.
Najpierw idzie mi szybko, ale podejście na Malinów odbiera ochotę na wszystko. No cóż, trza to trza.
W chwilach, gdy usiłuję łapać powietrze, robię zdjecia. Ale widoków już takich cudnych nie ma.
Trafiła się nawet tęcza, ale raczej taka od siedmiu boleści, nawet zdjęcia nie ma sensu zamieszczać.
Na Salmopolu spotykam Urwisa - on będzie czekać na resztę, pije sobie piwko zadowolony... - ja nawet nie siadam, 40 km za mną, umieram.
Lecę, po drodze widzę Czupel, blisko jest, ale muszę odbić na niego i wrócić. Jeśli tego nie zrobię, braknie mi 1600 metrów do pełnej pięćdziesiątki! Waham się, ale w końcu idę tam.
Tak przy okazji, zobaczcie, jak dziko tam było kilka lat temu.. Nawet tablicy nie było.
Uff, teraz 800m tą samą drogą z powrotem.... Dzwonię do Wiziona, juz siedzi czort na przystanku i czeka na busa. Szczęściarz!
Po drodze na Trzy Kopce spotykam Urwisa, co jednak nie czekał na resztę, bo by się nie doczekał. Minął mnie, gdy byłem na Czuplu. Razem kończymy trasę. Przez Gościejów i Trzy Kopce Wiślańskie.
Już prawie na samym dole dowiadujemy się, że mimo przelotnych kłopotów reszta ekipy jest 20 minut za nami...
O 20.30 półżywy doczołguję się do auta, przy którym koczuje już równie zmarnowany Vision, odpalam auto i jedziemy na Śląsk.
Udało się!
Tą wycieczką pożegnałem moje kochane, czerwone asolki, służyly dzielnie lat sześć, niestety, całe się rozj.... na zejściu z Trzech Kopców.