Sebkowe 2024
: 2024-12-29, 11:06
Rok 2024 był dla mnie kolejnym rokiem niewielkiego ilościowego regresu, ilość wycieczek górskich spadła do 25, przy czym takich „solidnych" dystansowo wycieczek było bardzo mało, przeważały wycieczki krótsze, ale na szczęście w mojej ocenie atrakcyjne. Zawsze mówiłem, że nie trzeba iść daleko, żeby było ciekawie i w tym roku przekonywałem się o tym wielokrotnie i coraz dobitniej. Tak to już jest.
Za to były cztery wschody słońca, trzy wycieczki na Jurze, zero wycieczek rowerowych i aż trzy urlopy zagraniczne, w tym jeden niestety brzemienny w skutki zdrowotne.
W sumie było całkiem nieźle, choć mocno "falująco", zwłaszcza w lecie.
Statystyka odwiedzonych pasm/rejonów jest dość zaskakująca, zawsze traktowałem beskidy "śląskie" po macoszemu, ale w końcu przyszła na nie pora - akurat dla mnie wycieczki w stosunkowo rzadko odwiedzany Beskid Żywiecki niosą duży powiew świeżości. Dla równowagi w Gorcach nie byłem ani razu.
Statystyka wycieczek górskich wg pasm/rejonów:
1. Beskid Żywiecki - 6
2. Dolomity - 4
3. Orawa - 2
4. Mała Fatra - 2
5. Pieniny - 2
6. Beskid Wyspowy - 2
7. Garda - 2
8. Beskid Niski - 2
9. Jaworniki - 1
10. Podhale - 1
11. Góry Strażowskie - 1
W układzie na państwa wygląda to tak:
1. Polska - 12
2. Słowacja - 7
3. Włochy - 6
Statystyki fotograficzne w przybliżeniu (nie mam jeszcze zdjęć z ostatniej wycieczki): 3600 zdjęć w 53 folderach
Początek roku nie zapowiadał niczego niepokojącego, miałem dwie bardzo dobre wycieczki zimowe: jedną z Kisielem na Rycerzową, a drugą na Pilsko z grupą Zdobywców - z niesamowicie klimatycznym porywistym wiatrem.

W lutym pojechałem z żoną, synami i grupką znajomych na narciarski wyjazd w Dolomity (Val Di Fiemme). Reszta ekipy pojechała w celach narciarskich, ja zwiedzałem pieszo z dużym wsparciem kolejek górskich.
W Dolomitach było ciepło, w pierwszy górski dzień na wysokości 2000 metrów było słońce i +9 stopni, co nie sprzyjało narciarzom oraz mnie - miękki, mokry, zapadający się śnieg przeszkadza zarówno w płynnej jeździe na nartach, jak i w pieszej wędrówce. Następne dni były chłodniejsze, ale jednak nadal ciepłe. W Cavalese - miejscowości, w której mieszkaliśmy, położonej na wysokości ok. 1000 metrów, śnieg zobaczyliśmy dopiero w dniu wyjazdu.
Mimo, iż nie robiłem dużych odległości i przewyższeń, to chyba to miękkie, często zapadające się podłoże spowodowało u mnie ból kolan - w drodze powrotnej nie mogłem sobie znaleźć dobrej pozycji w autobusie, a potem rozpoczęła się trwająca po dziś odyseja medyczna.
Widoki ładne, nawet bardzo ładne - choć szczerze mówiąc, nie porwały mnie jakieś achy i ochy. Największym problemem dla mnie była dość duża powtarzalność krajobrazów, jakże inna od różnorodności Fatry, czy nawet Tatr. Ale przyjemnie było obejrzeć Dolomity z zimowej perspektywy, choć miejscami nawet w górach były spore połacie wolne od śniegu.

Wiosnę miałem nawet udaną. Wybierałem łatwe trasy - były krokusy na Podhalu i odkrycie uroczej polany Mietłówka w okolicach Butorowego Wierchu, machnąłem Machy dwa razy - pierwszy raz w towarzystwie saharyjskiego piasku, drugi również w towarzystwie krokusów, była też leśna wycieczka do Doliny Racławki i na pola nad nią.

Z wiosny w górach najlepiej wspominam samochodową wycieczkę w Pieniny: wschód słońca nad Niedzicą (mgły Jeziora Czorsztyńskiego i Jeziora Sromowieckiego nie zawiodły), do tego pozaszlak na Zamczysko i osada duchów w Kluszkowcach.

W drugiej połowie maja pojechaliśmy na dwa tygodnie nad Jezioro Garda. Bezpośrednią inspiracją, a nawet zrzynką był dla nas tygodniowy wyjazd Cieszynioków nad Gardę - dokładnie rok wcześniej, też w drugiej połowie maja. My byliśmy dwa tygodnie, pojechaliśmy tam samochodem a nie wycieczką autokarową, więc mogliśmy zobaczyć i zobaczyliśmy dużo więcej. Pogoda nam dopisała na medal: było ciepło - ale nie gorąco, było słonecznie - ale z chmurkami, były opady deszczu - ale przelotne i skromne. Do tego przepiękne tereny i miks wycieczek miejsko-krajoznawczo-górskich, trochę podobnie jak rok wcześniej w Rumunii. Niestety z uwagi na problemy z kolanami musiałem odpuścić co trudniejsze wycieczki górskie, bo szczyty położone wokół Gardy są wysokie i strome - pewnie bym wyszedł, ale z zejściem mogłoby być różnie. Niemniej coś tam z gór udało się zwiedzić, w tym niesamowite okolice Monte Vignola we masywie Prealpi Gardesane - piękny miks wiosennych łąk i wapiennych skałek. Do tego wiele innych miejsc z olbrzymim turystycznym potencjałem, w sumie zrobiliśmy 12 wycieczek. Były to jedne z najlepszych moich wakacji w życiu, zastanawiałem się nawet, gdzie było lepiej: w Rumunii rok wcześniej czy nad Gardą. Ciężko się zdecydować.


Po wiośnie przyszło lato. Tę porę roku zainaugurowałem jeszcze wiosenno-letnią wycieczką na Suchą Górę i Prusów, potem były tylko dwie krótkie wycieczki na Jurze i wschód słońca na Zakrzówku. Poza tym włączyłem tryb odpoczynkowy, a w weekendy byłem częstym gościem w Parku Jordana - rower, kocyk, kawka, czytnik ebooków.

We wrześniu była Terchowa. Tamtejszy pobyt zakłócił w jego połowie niż genueński, który spowodował tak gigantyczne szkody na Dolnym Śląsku. Na szczęście w okolicy Terchowej obyło się bez zagrożenia powodziowego, choć gospodyni nas się pytała, czy będziemy się ewakuować. Ograniczyłem się jedynie do przestawienia samochodu nieco wyżej, bo mieszkaliśmy dość blisko potoku. Faktem jest że deszcz padał chyba przez pięć czy sześć dni bez przerwy, choć nie były to opady mocne, poziom wody w potoku Varinka płynącym przez wieś i wypływającym z Doliny Vratnej podniósł się o jedynie o kilkanaście centymetrów. Ale udało się odwiedzić okolice Maninskiej Tiesnavy w upalne dni poprzedzające nadejście niżu genueńskiego, zaliczyć debiut w Jawornikach, przejść grzbiet Velkej Luki z Adrianem oraz dwa dni później, już samodzielnie przejść część grzbietu Małej Fatry od Wielkiego Krywania aż po Suchy, co było jednym z dwóch moich dużych niezrealizowanych marzeń w tej okolicy. Drugim nadal pozostaje Wielki Chocz. Na Suchego też zapraszałem Adriana, ale wolał pojechać na pieczenie kiełbasek na biwak, łakomczuszek.

Okres złotej polskiej jesieni i cudownych kolorków też nawet siadł, poza nie do końca słoneczną i zgodną z prognozą pogodą na Praszywkach i Bendoszce był pieniński klasyk, czyli Sokolica + Trzy Korony, wiejsko-górskie pasmo Łopuszy z fajnym wschodem słońca oraz Beskidek i Mędralowa.

Jesień zakończyliśmy trzydniowym pobytem w Wysowej - Zdrój i zwiedzaniem okolic (byliśmy nawet za granicą!) oraz Starego Sącza w drodze powrotnej do Krakowa.

Mocnym akcentem na zakończenie tego roku był wschód słońca na Kamionnej w jesienno-wczesnozimowej aurze, za to z dużą ilością mgieł i intensywnych kolorków nieba o poranku. Wycieczka dość łatwa, bo tam można bardzo wysoko podjechać samochodem.
Ostatni weekend grudnia to była wycieczka na Pilsko szlakiem granicznym. Zima taka sobie, śniegu mało, ale Pilsko nawet taką kiepską zimą jest fajne. Tak się złożyło, że ten rok rozpocząłem i zakończyłem wycieczkowo na tej górze.

I to by było na tyle.
Za to były cztery wschody słońca, trzy wycieczki na Jurze, zero wycieczek rowerowych i aż trzy urlopy zagraniczne, w tym jeden niestety brzemienny w skutki zdrowotne.
W sumie było całkiem nieźle, choć mocno "falująco", zwłaszcza w lecie.
Statystyka odwiedzonych pasm/rejonów jest dość zaskakująca, zawsze traktowałem beskidy "śląskie" po macoszemu, ale w końcu przyszła na nie pora - akurat dla mnie wycieczki w stosunkowo rzadko odwiedzany Beskid Żywiecki niosą duży powiew świeżości. Dla równowagi w Gorcach nie byłem ani razu.
Statystyka wycieczek górskich wg pasm/rejonów:
1. Beskid Żywiecki - 6
2. Dolomity - 4
3. Orawa - 2
4. Mała Fatra - 2
5. Pieniny - 2
6. Beskid Wyspowy - 2
7. Garda - 2
8. Beskid Niski - 2
9. Jaworniki - 1
10. Podhale - 1
11. Góry Strażowskie - 1
W układzie na państwa wygląda to tak:
1. Polska - 12
2. Słowacja - 7
3. Włochy - 6
Statystyki fotograficzne w przybliżeniu (nie mam jeszcze zdjęć z ostatniej wycieczki): 3600 zdjęć w 53 folderach
Początek roku nie zapowiadał niczego niepokojącego, miałem dwie bardzo dobre wycieczki zimowe: jedną z Kisielem na Rycerzową, a drugą na Pilsko z grupą Zdobywców - z niesamowicie klimatycznym porywistym wiatrem.
W lutym pojechałem z żoną, synami i grupką znajomych na narciarski wyjazd w Dolomity (Val Di Fiemme). Reszta ekipy pojechała w celach narciarskich, ja zwiedzałem pieszo z dużym wsparciem kolejek górskich.
W Dolomitach było ciepło, w pierwszy górski dzień na wysokości 2000 metrów było słońce i +9 stopni, co nie sprzyjało narciarzom oraz mnie - miękki, mokry, zapadający się śnieg przeszkadza zarówno w płynnej jeździe na nartach, jak i w pieszej wędrówce. Następne dni były chłodniejsze, ale jednak nadal ciepłe. W Cavalese - miejscowości, w której mieszkaliśmy, położonej na wysokości ok. 1000 metrów, śnieg zobaczyliśmy dopiero w dniu wyjazdu.
Mimo, iż nie robiłem dużych odległości i przewyższeń, to chyba to miękkie, często zapadające się podłoże spowodowało u mnie ból kolan - w drodze powrotnej nie mogłem sobie znaleźć dobrej pozycji w autobusie, a potem rozpoczęła się trwająca po dziś odyseja medyczna.
Widoki ładne, nawet bardzo ładne - choć szczerze mówiąc, nie porwały mnie jakieś achy i ochy. Największym problemem dla mnie była dość duża powtarzalność krajobrazów, jakże inna od różnorodności Fatry, czy nawet Tatr. Ale przyjemnie było obejrzeć Dolomity z zimowej perspektywy, choć miejscami nawet w górach były spore połacie wolne od śniegu.
Wiosnę miałem nawet udaną. Wybierałem łatwe trasy - były krokusy na Podhalu i odkrycie uroczej polany Mietłówka w okolicach Butorowego Wierchu, machnąłem Machy dwa razy - pierwszy raz w towarzystwie saharyjskiego piasku, drugi również w towarzystwie krokusów, była też leśna wycieczka do Doliny Racławki i na pola nad nią.
Z wiosny w górach najlepiej wspominam samochodową wycieczkę w Pieniny: wschód słońca nad Niedzicą (mgły Jeziora Czorsztyńskiego i Jeziora Sromowieckiego nie zawiodły), do tego pozaszlak na Zamczysko i osada duchów w Kluszkowcach.
W drugiej połowie maja pojechaliśmy na dwa tygodnie nad Jezioro Garda. Bezpośrednią inspiracją, a nawet zrzynką był dla nas tygodniowy wyjazd Cieszynioków nad Gardę - dokładnie rok wcześniej, też w drugiej połowie maja. My byliśmy dwa tygodnie, pojechaliśmy tam samochodem a nie wycieczką autokarową, więc mogliśmy zobaczyć i zobaczyliśmy dużo więcej. Pogoda nam dopisała na medal: było ciepło - ale nie gorąco, było słonecznie - ale z chmurkami, były opady deszczu - ale przelotne i skromne. Do tego przepiękne tereny i miks wycieczek miejsko-krajoznawczo-górskich, trochę podobnie jak rok wcześniej w Rumunii. Niestety z uwagi na problemy z kolanami musiałem odpuścić co trudniejsze wycieczki górskie, bo szczyty położone wokół Gardy są wysokie i strome - pewnie bym wyszedł, ale z zejściem mogłoby być różnie. Niemniej coś tam z gór udało się zwiedzić, w tym niesamowite okolice Monte Vignola we masywie Prealpi Gardesane - piękny miks wiosennych łąk i wapiennych skałek. Do tego wiele innych miejsc z olbrzymim turystycznym potencjałem, w sumie zrobiliśmy 12 wycieczek. Były to jedne z najlepszych moich wakacji w życiu, zastanawiałem się nawet, gdzie było lepiej: w Rumunii rok wcześniej czy nad Gardą. Ciężko się zdecydować.
Po wiośnie przyszło lato. Tę porę roku zainaugurowałem jeszcze wiosenno-letnią wycieczką na Suchą Górę i Prusów, potem były tylko dwie krótkie wycieczki na Jurze i wschód słońca na Zakrzówku. Poza tym włączyłem tryb odpoczynkowy, a w weekendy byłem częstym gościem w Parku Jordana - rower, kocyk, kawka, czytnik ebooków.
We wrześniu była Terchowa. Tamtejszy pobyt zakłócił w jego połowie niż genueński, który spowodował tak gigantyczne szkody na Dolnym Śląsku. Na szczęście w okolicy Terchowej obyło się bez zagrożenia powodziowego, choć gospodyni nas się pytała, czy będziemy się ewakuować. Ograniczyłem się jedynie do przestawienia samochodu nieco wyżej, bo mieszkaliśmy dość blisko potoku. Faktem jest że deszcz padał chyba przez pięć czy sześć dni bez przerwy, choć nie były to opady mocne, poziom wody w potoku Varinka płynącym przez wieś i wypływającym z Doliny Vratnej podniósł się o jedynie o kilkanaście centymetrów. Ale udało się odwiedzić okolice Maninskiej Tiesnavy w upalne dni poprzedzające nadejście niżu genueńskiego, zaliczyć debiut w Jawornikach, przejść grzbiet Velkej Luki z Adrianem oraz dwa dni później, już samodzielnie przejść część grzbietu Małej Fatry od Wielkiego Krywania aż po Suchy, co było jednym z dwóch moich dużych niezrealizowanych marzeń w tej okolicy. Drugim nadal pozostaje Wielki Chocz. Na Suchego też zapraszałem Adriana, ale wolał pojechać na pieczenie kiełbasek na biwak, łakomczuszek.
Okres złotej polskiej jesieni i cudownych kolorków też nawet siadł, poza nie do końca słoneczną i zgodną z prognozą pogodą na Praszywkach i Bendoszce był pieniński klasyk, czyli Sokolica + Trzy Korony, wiejsko-górskie pasmo Łopuszy z fajnym wschodem słońca oraz Beskidek i Mędralowa.
Jesień zakończyliśmy trzydniowym pobytem w Wysowej - Zdrój i zwiedzaniem okolic (byliśmy nawet za granicą!) oraz Starego Sącza w drodze powrotnej do Krakowa.
Mocnym akcentem na zakończenie tego roku był wschód słońca na Kamionnej w jesienno-wczesnozimowej aurze, za to z dużą ilością mgieł i intensywnych kolorków nieba o poranku. Wycieczka dość łatwa, bo tam można bardzo wysoko podjechać samochodem.
Ostatni weekend grudnia to była wycieczka na Pilsko szlakiem granicznym. Zima taka sobie, śniegu mało, ale Pilsko nawet taką kiepską zimą jest fajne. Tak się złożyło, że ten rok rozpocząłem i zakończyłem wycieczkowo na tej górze.
I to by było na tyle.