Wioli rok 2023 w słowie i obrazkach
: 2024-01-02, 17:32
Tradycyjnie relację dzielę na dwie części. Podsumowanie będzie przy drugiej. Dni podróżnicze są orientacyjne: to wszelakie aktywności turystyczne warte odnotowania: zarówno całodniowe wyjazdy, jak i kilkugodzinne spacery krajoznawcze czy dojazdy na miejsce pobytu. Nie oddzielam gór od innych, bo dla mnie rok jest ważny, gdy dzieją się różne rzeczy. Czasem są góry, czasem rower, kiedy indziej rower po górach, biegówki w górach, kajak na nizinach, ale i kajak w górskiej scenerii. Są też spacery po płaskim, zwiedzanie, wypady na kwiatki, czyli mój podróżniczy miszmasz.
STYCZEŃ – 17 dni podróżniczych aktywności
Nowy Rok witamy dwojako: najpierw w górach, a potem na wodzie. Po spędzeniu sylwestra na Beskidku przy ognisku i z widokiem na rozświetloną światełkami latarek grań Babiej Góry, wracamy do domu. Na nieprzyzwoicie krótki sen, by rano zerwać się i popłynąć ku nowemu rokowi rzeką Pszczynką.
Pierwszym górskim wyjściem w tym roku jest wycieczka na wschód słońca na Klimczok. Zima jest słaba, pogoda kiepska, ale piękne lasery rozświetlają nam niebo o poranku, więc było warto. Potem trafia się czterodniowy wyjazd w Bieszczady. W góry udaje się wyjść tylko raz, za to spektakularnie pogodowo: na Bukowe Berdo. Na początku są ładne szarości, potem błękit nieba. I biała zima na szczycie. Poza górami zwiedzamy kirkut w Lutowiskach i cerkwisko w Stuposianach, smakujemy fuczki w przytulnej knajpce i słuchamy wyjącego wiatru (to on uniemożliwił nam wyjście w góry kolejnego dnia).
Zaraz po powrocie wyjeżdżam na feryjne Podhale, tradycyjnie bez pogody. Mimo tego codziennie udaje się uskutecznić jakąś wycieczkę: Tyniec przy dojeździe, a potem Górków Wierch, Wysoki Wierch, Łapsowa Polana, Kotelnica i Jankulakowski Wierch, wodospad Zaskalnik i Bereśnik oraz Przełom Białki i Dursztyńskie Skałki.
Pod koniec stycznia jest też ciekawe wyjście na Rysiankę przy kumulujących się na horyzoncie chmurach i piękna inwersyjna wycieczka na Baranią Górę (po latach) i Halę Baranią. Są też trzy wypady na biegówki: tradycyjnie na Magurkę oraz dwa w nowe miejsca: na trasy przy przełęczy Kubalonka i na Pustevny, Radegast i Radhost w Beskidzie Śląsko-Morawskim.
LUTY – 5 dni
W lutym robimy wypad, częściowo rakietowy, na Błatnią oraz na Romankę. Ten drugi, po nowych opadach śniegu, jest dość ciężki, ale udaje się wdrapać na szczyt bez strat w ludziach. Są też dwa spacery: wokół Jeziora Paprocańskiego i wzdłuż Pszczynki, którą płynęliśmy pierwszego stycznia oraz jeden wypad na biegówki w czeski Beskid Śląski (Studenicny, chata Girova, Komorovsky grun). Po raz pierwszy nie udaje się pojechać na dłużej na narty biegowe w Sudety, bo jakoś zapału brak przy tak kiepskiej zimie.
MARZEC – 7 dni
Na początku miesiąca wychodzimy na wschód słońca na Babią Górę. Na szczycie nieźle wieje, ale widoki są jak z Marsa.
Potem idę na Klimczaki w Beskidzie Małym, a pod koniec marca trafia się pierwszy wyjazd na Słowację: na Kikulę (tę od wielkiej ławki) i Gruń ze Skalitego. Jest też włóczenie się po najbliższej leśnej okolicy, by rozprostować kości i jedyny w tym roku wypad na Dolny Śląsk, by w „moim” lesie bukowym wreszcie poczuć wiosnę. To Przedgórze Sudeckie, więc jakiś, choćby maleńki, „sudecki” akcent trafi się w tym roku. Jestem tam już drugi rok z rzędu i jak się uda, w tym roku też pojadę!
KWIECIEŃ – 13 dni
Aktywny kwiecień rozpoczyna się wielkanocnym wyjazdem do Czech, na Morawy Południowe (pierwszy raz jestem w tych terenach). Pogodowo jest kicha, wiosna jak zwykle spóźniona, jednego dnia budzimy się w objęciach śniegu, ale śniadanie wielkanocne udaje się zjeść w plenerze i wycisnąć z okolicy tyle, ile się da. Podziwiamy migdałowe drzewa, łapiemy malownicze kadry pofałdowanych morawskich pól, idziemy kwietnym szlakiem przez wzgórza Palavy, degustujemy wina z uśpionych jeszcze winnic, dreptamy po malowniczym Mikulovie i Parku Narodowym Podyji (pieszo i rowerowo, z krótkimi odwiedzinami po austriackiej stronie). A jaka fantastyczna tęcza trafia nam się w czasie powrotu!
W połowie miesiąca mam najbardziej szalony weekend roku: w piątek po pracy wyjeżdżamy pod Przemyśl z koleżankami, na autostradzie psuje nam się samochód, więc na miejsce zastępczym autem docieramy późno. Rano wstajemy na wschód słońca (którego nie ma) i jedziemy do rezerwatu szachownic królewskich (pięęękne!), po południu jest wystawa fotograficzna i słodkie kalorie na przemyskim rynku, a potem wsiadam w pociąg do domu, by następnego dnia popłynąć z inną ekipą na kajaki. Nie licząc spływu noworocznego, inaugurujemy sezon na Małej Panwi; dla nas to też pierwsze płynięcie nowym nabytkiem – dmuchańcem Tomahawkiem.
Pod koniec miesiąca udaje się wreszcie spełnić plan, który świtał w głowie już od dłuższego czasu: ponownie krokusy w Gorcach. Pierwszego dnia kręcimy się po Beskidzie Wyspowym (Białowodzka Góra, Modyń), drugiego, po dołączeniu większej ekipy, robimy fioletową od krokusów pętlę na Turbacz.
Ostatnie dni kwietnia to już wyjazd na majówkę. Marzyła mi się, jak co roku (oprócz lat covidowych), Słowacja, ale spóźniona wiosna i kiepskie prognozy pogody skutecznie zniechęcały do dalekiego wyjazdu. Do ostatniego momentu nie wiedzieliśmy, gdzie pojedziemy, wreszcie jednak padła decyzja: Ponidzie. Zatem dwa ostatnie kwietniowe dni kręcimy się rowerowo po Miechowszczyźnie i Ponidziu. Te pofalowane okolice są piękne, rezerwatów z ciekawą roślinnością jest tu pełno, zatem mamy co robić.
MAJ – 14 dni
Kolejne dni majówki przeznaczamy na kajaki: udaje się spłynąć Białą Nidą i Nidą do Pińczowa, a kolejnego dnia kontynuować spływ Nidą do Nieprowic. Są też wschody słońca i rowerowa wycieczka wokół stawów w pobliżu miejsca, w którym mieszkamy. Za to ostatniego dnia pobytu stawiamy na spacery po rezerwatach i lokalne ciekawostki (Ogród na Rozstajach w Młodzawach Małych, Krocząca sosna w Wełeczu).
Przejście rezerwatem Dolina Łańskiego Potoku i szczyt Zebrzydka to nowości w Beskidzie Śląskim. A skoro nie udała się słowacka majówka, jedziemy teraz na Pogórze Orawskie z noclegiem i miłym porankiem przy wieży widokowej w Zubrohlavej. Po latach odświeżam też sobie szlak na Lachów Groń i Mędralową.
Z nowości na Słowacji są Javorniki i Turzovska vrchovina, rowerem z Cadcy. Rowerowo robimy też powtórkę biegówkowego szlaku z zimy, czyli Pustevny, Radegast, Radhost i okolice. Dużo jest „lokalnych” wycieczek (Park Śląski, japoński ogród, Pszczyna z zamkiem, zachód słońca w naszej „kultowej” miejscówce). Spływamy też wiosenną Rudą (w poprzednim roku jesienią nas zachwyciła) oraz moczymy się na zwałkach na pachnących miętą rzekach: Centurii i Białej Przemszy (Ślązaco-Zagłębiacy! Ale rewelacyjne kajakowo macie rzeki pod nosem!).
CZERWIEC – 11 dni
Na początku czerwca znów udaje się wybrać na Słowację, na dwa dni. Zdobywamy Rakytov w Wielkiej Fatrze i Salatyn w Tatrach Niżnych. Z grupą z pracy wychodzimy na Kozią Górę, rowerem jedziemy na tradycyjny Szlak Ogrodników i wreszcie inauguruję sezon łódkowy wypadem na Jezioro Żywieckie.
W Boże Ciało spływamy najpiękniejszą rzeką tego roku: Skrwą Prawą. To mój pomysł, a ekipa wcale nie jest zachwycona. Skrwa Prawa jest mooocno zwałkowa, co przy kajakach ciężkich od ekwipunku i jedzenia na cztery dni jest sprawą mocno skomplikowaną. Przerzucać takie ciężary przez powalone drzewa raz, dwa razy jest jeszcze może zabawą, ale gdy zdarza się po raz enty, zaczyna być „ciekawie”. Niemniej Skrwa Prawa jest przepiękną rzeką i wyjazd, mimo mego kiepskiego chorobowego samopoczucia, był rewelacyjny. Nawet przyszło mi się skąpać po raz pierwszy, gdy pomyliłam górę z dołem i nagle kajak popłynął dalej, beze mnie, a ja zawisłam na kłodzie jak małpa. A, w górach ponoć wtedy lało, a my mieliśmy cztery dni pięknej pogody.
Pod koniec miesiąca płyniemy też kolejnym odcinkiem Białej Przemszy: tym razem do Trójkąta Trzech Cesarzy.
I tym oto sposobem mija pół podróżniczego roku.
STYCZEŃ – 17 dni podróżniczych aktywności
Nowy Rok witamy dwojako: najpierw w górach, a potem na wodzie. Po spędzeniu sylwestra na Beskidku przy ognisku i z widokiem na rozświetloną światełkami latarek grań Babiej Góry, wracamy do domu. Na nieprzyzwoicie krótki sen, by rano zerwać się i popłynąć ku nowemu rokowi rzeką Pszczynką.
Pierwszym górskim wyjściem w tym roku jest wycieczka na wschód słońca na Klimczok. Zima jest słaba, pogoda kiepska, ale piękne lasery rozświetlają nam niebo o poranku, więc było warto. Potem trafia się czterodniowy wyjazd w Bieszczady. W góry udaje się wyjść tylko raz, za to spektakularnie pogodowo: na Bukowe Berdo. Na początku są ładne szarości, potem błękit nieba. I biała zima na szczycie. Poza górami zwiedzamy kirkut w Lutowiskach i cerkwisko w Stuposianach, smakujemy fuczki w przytulnej knajpce i słuchamy wyjącego wiatru (to on uniemożliwił nam wyjście w góry kolejnego dnia).
Zaraz po powrocie wyjeżdżam na feryjne Podhale, tradycyjnie bez pogody. Mimo tego codziennie udaje się uskutecznić jakąś wycieczkę: Tyniec przy dojeździe, a potem Górków Wierch, Wysoki Wierch, Łapsowa Polana, Kotelnica i Jankulakowski Wierch, wodospad Zaskalnik i Bereśnik oraz Przełom Białki i Dursztyńskie Skałki.
Pod koniec stycznia jest też ciekawe wyjście na Rysiankę przy kumulujących się na horyzoncie chmurach i piękna inwersyjna wycieczka na Baranią Górę (po latach) i Halę Baranią. Są też trzy wypady na biegówki: tradycyjnie na Magurkę oraz dwa w nowe miejsca: na trasy przy przełęczy Kubalonka i na Pustevny, Radegast i Radhost w Beskidzie Śląsko-Morawskim.
LUTY – 5 dni
W lutym robimy wypad, częściowo rakietowy, na Błatnią oraz na Romankę. Ten drugi, po nowych opadach śniegu, jest dość ciężki, ale udaje się wdrapać na szczyt bez strat w ludziach. Są też dwa spacery: wokół Jeziora Paprocańskiego i wzdłuż Pszczynki, którą płynęliśmy pierwszego stycznia oraz jeden wypad na biegówki w czeski Beskid Śląski (Studenicny, chata Girova, Komorovsky grun). Po raz pierwszy nie udaje się pojechać na dłużej na narty biegowe w Sudety, bo jakoś zapału brak przy tak kiepskiej zimie.
MARZEC – 7 dni
Na początku miesiąca wychodzimy na wschód słońca na Babią Górę. Na szczycie nieźle wieje, ale widoki są jak z Marsa.
Potem idę na Klimczaki w Beskidzie Małym, a pod koniec marca trafia się pierwszy wyjazd na Słowację: na Kikulę (tę od wielkiej ławki) i Gruń ze Skalitego. Jest też włóczenie się po najbliższej leśnej okolicy, by rozprostować kości i jedyny w tym roku wypad na Dolny Śląsk, by w „moim” lesie bukowym wreszcie poczuć wiosnę. To Przedgórze Sudeckie, więc jakiś, choćby maleńki, „sudecki” akcent trafi się w tym roku. Jestem tam już drugi rok z rzędu i jak się uda, w tym roku też pojadę!
KWIECIEŃ – 13 dni
Aktywny kwiecień rozpoczyna się wielkanocnym wyjazdem do Czech, na Morawy Południowe (pierwszy raz jestem w tych terenach). Pogodowo jest kicha, wiosna jak zwykle spóźniona, jednego dnia budzimy się w objęciach śniegu, ale śniadanie wielkanocne udaje się zjeść w plenerze i wycisnąć z okolicy tyle, ile się da. Podziwiamy migdałowe drzewa, łapiemy malownicze kadry pofałdowanych morawskich pól, idziemy kwietnym szlakiem przez wzgórza Palavy, degustujemy wina z uśpionych jeszcze winnic, dreptamy po malowniczym Mikulovie i Parku Narodowym Podyji (pieszo i rowerowo, z krótkimi odwiedzinami po austriackiej stronie). A jaka fantastyczna tęcza trafia nam się w czasie powrotu!
W połowie miesiąca mam najbardziej szalony weekend roku: w piątek po pracy wyjeżdżamy pod Przemyśl z koleżankami, na autostradzie psuje nam się samochód, więc na miejsce zastępczym autem docieramy późno. Rano wstajemy na wschód słońca (którego nie ma) i jedziemy do rezerwatu szachownic królewskich (pięęękne!), po południu jest wystawa fotograficzna i słodkie kalorie na przemyskim rynku, a potem wsiadam w pociąg do domu, by następnego dnia popłynąć z inną ekipą na kajaki. Nie licząc spływu noworocznego, inaugurujemy sezon na Małej Panwi; dla nas to też pierwsze płynięcie nowym nabytkiem – dmuchańcem Tomahawkiem.
Pod koniec miesiąca udaje się wreszcie spełnić plan, który świtał w głowie już od dłuższego czasu: ponownie krokusy w Gorcach. Pierwszego dnia kręcimy się po Beskidzie Wyspowym (Białowodzka Góra, Modyń), drugiego, po dołączeniu większej ekipy, robimy fioletową od krokusów pętlę na Turbacz.
Ostatnie dni kwietnia to już wyjazd na majówkę. Marzyła mi się, jak co roku (oprócz lat covidowych), Słowacja, ale spóźniona wiosna i kiepskie prognozy pogody skutecznie zniechęcały do dalekiego wyjazdu. Do ostatniego momentu nie wiedzieliśmy, gdzie pojedziemy, wreszcie jednak padła decyzja: Ponidzie. Zatem dwa ostatnie kwietniowe dni kręcimy się rowerowo po Miechowszczyźnie i Ponidziu. Te pofalowane okolice są piękne, rezerwatów z ciekawą roślinnością jest tu pełno, zatem mamy co robić.
MAJ – 14 dni
Kolejne dni majówki przeznaczamy na kajaki: udaje się spłynąć Białą Nidą i Nidą do Pińczowa, a kolejnego dnia kontynuować spływ Nidą do Nieprowic. Są też wschody słońca i rowerowa wycieczka wokół stawów w pobliżu miejsca, w którym mieszkamy. Za to ostatniego dnia pobytu stawiamy na spacery po rezerwatach i lokalne ciekawostki (Ogród na Rozstajach w Młodzawach Małych, Krocząca sosna w Wełeczu).
Przejście rezerwatem Dolina Łańskiego Potoku i szczyt Zebrzydka to nowości w Beskidzie Śląskim. A skoro nie udała się słowacka majówka, jedziemy teraz na Pogórze Orawskie z noclegiem i miłym porankiem przy wieży widokowej w Zubrohlavej. Po latach odświeżam też sobie szlak na Lachów Groń i Mędralową.
Z nowości na Słowacji są Javorniki i Turzovska vrchovina, rowerem z Cadcy. Rowerowo robimy też powtórkę biegówkowego szlaku z zimy, czyli Pustevny, Radegast, Radhost i okolice. Dużo jest „lokalnych” wycieczek (Park Śląski, japoński ogród, Pszczyna z zamkiem, zachód słońca w naszej „kultowej” miejscówce). Spływamy też wiosenną Rudą (w poprzednim roku jesienią nas zachwyciła) oraz moczymy się na zwałkach na pachnących miętą rzekach: Centurii i Białej Przemszy (Ślązaco-Zagłębiacy! Ale rewelacyjne kajakowo macie rzeki pod nosem!).
CZERWIEC – 11 dni
Na początku czerwca znów udaje się wybrać na Słowację, na dwa dni. Zdobywamy Rakytov w Wielkiej Fatrze i Salatyn w Tatrach Niżnych. Z grupą z pracy wychodzimy na Kozią Górę, rowerem jedziemy na tradycyjny Szlak Ogrodników i wreszcie inauguruję sezon łódkowy wypadem na Jezioro Żywieckie.
W Boże Ciało spływamy najpiękniejszą rzeką tego roku: Skrwą Prawą. To mój pomysł, a ekipa wcale nie jest zachwycona. Skrwa Prawa jest mooocno zwałkowa, co przy kajakach ciężkich od ekwipunku i jedzenia na cztery dni jest sprawą mocno skomplikowaną. Przerzucać takie ciężary przez powalone drzewa raz, dwa razy jest jeszcze może zabawą, ale gdy zdarza się po raz enty, zaczyna być „ciekawie”. Niemniej Skrwa Prawa jest przepiękną rzeką i wyjazd, mimo mego kiepskiego chorobowego samopoczucia, był rewelacyjny. Nawet przyszło mi się skąpać po raz pierwszy, gdy pomyliłam górę z dołem i nagle kajak popłynął dalej, beze mnie, a ja zawisłam na kłodzie jak małpa. A, w górach ponoć wtedy lało, a my mieliśmy cztery dni pięknej pogody.
Pod koniec miesiąca płyniemy też kolejnym odcinkiem Białej Przemszy: tym razem do Trójkąta Trzech Cesarzy.
I tym oto sposobem mija pół podróżniczego roku.