2020 nes_ski
: 2021-01-27, 19:28
©Miałam nie podsumowywać zeszłego roku, bo turystycznie traktowałam go jako nieudany, ale zobaczyłam Wasze relacje i stwierdziłam, że przejrzę jeszcze raz, co się w tym roku działo. Niestety po pierwsze sporą część zdjęć z tego roku (od lutego do maja) straciłam, ponieważ w nowym dysku, na który szły te zdjęcia, padła elektronika. Po drugie w tym roku przechodziłam kryzys, więc były takie momenty, kiedy byłam na wyjazdach, ale nawet nie wyciągałam aparatu, bo nie miałam na to w ogóle ochoty. Ale coś tam się udało, coś tam się przeszło, nie było dramatu...
STYCZEŃ
Pierwszy miesiąc roku klasycznie przywitałam w Górach Izerskich razem z ekipą z mojego stowarzyszenia. Zarówno końcówka roku, jak i jego początek były bardzo urokliwe. Rok rozpoczął się bardzo dobrze, jeśli chodzi o pobyt w górach. Zaczął się także niezbyt dobrą przygodą powrotową, gdyż niestety miałam mocne opóźnienie.
Pierwszy po rozpoczęciu roku weekend spędziłam ze znajomymi w Beskidzie Sądeckim. Nocowaliśmy na Hali Łabowskiej, mieliśmy gitarę, tak że były spacery, m.in. w kierunku Runka, ale także wieczorne śpiewogrania przy świecach.
Na jeden weekend wylądowałam w Bieszczadach i to był totalny spontan. Znajomi w piątek napisali mi, że szkoda iż nie ma mnie na miejscu, więc spakowałam się i w sobotę rano wyruszyłam. O 13.00 byłam w Ustrzykach Górnych. O 13.30 na szlaku na Rawki, a około 17.00 już z powrotem w Ustrzykach po przejściu Małej i Wielkiej Rawki. Następnego dnia jeszcze wspólnie z kolegą poszliśmy na Połoninę Caryńską. To jeden z tych wyjazdów, z których został mi tylko kolaż wrzucany na FB.
Pozostałe weekendy spędziłam w Warszawie i Łodzi, ale również były bardzo udane. Pod koniec stycznia poleciałam do Francji do przyjaciółki. Ona niestety przez większość czasu pracowała, a ja chodziłam sobie po szlakach i masteczkach, m.in. ścieżką Cap d'Antibes, Chemin de Nietzsche. Byłam także na Wyspie Św. Małgorzaty oraz w czerwonych górach (Pic du Cap Roux). To były bardzo intensywne dni z codziennymi wycieczkami.
LUTY
Z Francji wróciłam już w lutym, ale w drugi weekend lutego wylądowałam w Namysłowie, odwiedzając moich przyjaciół. W kolejnym tygodniu natomiast umówiłam się na wycieczkę z bton1em i Liną, i okazało się niestety, że był to ostatni raz w zeszłym roku, kiedy się widzieliśmy! Ojjj! Długo nam się nie zdarzały takie przerwy, bo w poprzednich latach kilka razy w roku łaziliśmy razem po górkach. Kolejny wyjazd, z którego przepadły mi zdjęcia...
Byłam także w Rudawach Janowickich, ponieważ trafiłam tam na koncert na Szwajcarkę - mój ostatni przedpandemiczny koncert Troszeczkę połaziłam, ale niestety zdjęcia również przepadły razem z dyskiem.
MARZEC
W marcu umówiliśmy się z bratem i bratową na wyjazd i to był nasz ostatni wyjazd przed lockdownem. Pojechaliśmy do Bacówki nad Wierchomlę. Pogoda nie rozpieszczała, było mało widokowo i mało zimowo, ale wyjazd był bardzo udany. Kolejne miesiące zaoowocowały w dużo więcej rodzinnych wypadów. (zdjęcia przepadły).
KWIECIEŃ
W zasadzie cały okres zamknięcia spędziłam na swoim podwórzu i działce. Na podwórku zasadziłam sobie kwietną łąkę - kto ma mnie w znajomych na fb, ten widział Wyrosło sporo różnych kwiatów. Przełom marca/kwietnia obfitował w rozkopywanie działki, sianie kwiatków, ogarnianie podwórza, sianie warzyw i hamakowanie. Aż do 20 kwietnia...
Kiedy ogłosili, że lasy są otwarte, najpierw wyskoczyłam na 10 km spaceru po mojej okolicy. Wyszłam z domu do Majstra po odpływ do zlewu i z rurkami pomaszerowałam dalej
Następnego dnia wybrałam się również na spacer po Brzesku, ale tym razem w kierunku lasu słotwińskiego, a nie okocimskiego. Dotarłam nad Stawy, gdzie spożywałam wino gruszkowe i oglądałam zachód słońca... Ale ileż można po samym Brzesku
Ruszyła kwietniowa machina jednodniówek. Najpierw dotarłam na nową wieżę na Radziejowej. Co prawda jeszcze nie była dopuszczona do użytku, ale udało się zobaczyć z niej panoramę.
Kolejnego dnia pojechałam nad Wierchomlę. W związku z tym, że sporo połączeń autobusowych zostało zlikwidowanych, w większości wybierałam po prostu szlaki, na które można było dotrzeć pociągiem i w ten sam sposób wrócić.
Jeszcze w kwietniu pojechaliśmy rodzinnie na Halę Łabowską. Lubię jechać ze znajomymi na szlaki, których nie byli i zawlec ich w miejsca, które mi się podobają. Tym razem brata i bratową wyciągnęłam na Skotarki. Niestety widoki nie były idealne, ale coś tam było widać, wszyscy uczestnicy wycieczki zadowoleni.
Jeszcze w kwietniu ruszyłam na Turbacz, załapując się na ostatnie krokusy i powoli rozkwitającą zieleń.
MAJ
Majówkę spędziłam w okolicach Jamnej, do której wracałam w tym roku wielokrotnie i która "przytulała" mnie za każdym razem, kiedy byłam smutna.
W następnym tygodniu pojechałam w Pieniny z Martą. Tym razem Szymona zostawiłyśmy w domu, a my włóczyłyśmy się w okolicach Sokolicy, Macelaka i Hali Majerz.
Marta następnego dnia wróciła do domu, a do mnie dojechał kolega, z którym poszłam m.in. na Wysoką i Wysoki Wierch, a także wróciłam na Halę Majerz i zamek w Czorsztynie. Tym razem z przełęczy Snozka.
W kolejny weekend pojechałam z trójką znajomych w Bieszczady. Odwiedziliśmy m.in. Krywe, a także klasycznie byliśmy na Tarnicy. Wyjazd bardzo udany, ludzi na szlakach bardzo mało...
W drugiej połowie maja wróciłam w Pieniny. Tym razem już sama. Nocowałam w Orlicy i pod Durbaszką, więc te miejsca wyznaczały moją trasę. Niestety to był okres, kiedy nie można było schodzić na Słowację, więc ograniczyłam się do szwendania po polskiej stronie Pienin.
Ostatni weekend maja znów spędziłam na Jamnej. Tym razem w mglistej odsłonie, aczkolwiek uważam, że Schronisko Dobrych Myśli i moja ukochana Chatka Włóczykija są urokliwe w każdej aurze!
CZERWIEC
Na początku czerwca obrałam kierunek odwrotny do gór. Wylądowałam ze znajomymi nad Jeziorem Lucieńskim. Tutaj połaziliśmy po lesie, spędziliśmy trochę czasu nad samym jeziorem.
W weekend Bożego Ciała zahaczamy o Jamną, a następnie na cztery dni jedziemy pod namioty w Beskid Sądecki. Wyjazd bardzo udany, dużo gitar i muzyki, i piękne widoki...
W czerwcu jeszcze wróciłam do Łodzi, a później skupiłam się na pisaniu świadectw i zakończeniu roku szkolnego.... Ale w końcu zakończenie nadeszło, a wraz z nim lipiec.
LIPIEC
W lipcu pojechałam z ekipą przyjaciół do bazy na Muszynie. Baza była oficjalnie zamknięta, jednak oni jako właściciele bazy, opiekowali się nią, żeby w wakacje nie została przesadnie zdemolowana. Zwłaszcza że turystyka namiotowa zyskała na popularności i w kilku chatkach/bazach były różne przygody związane ze zniszczeniami. Na bazie spędziłam kilka dni, odwiedzając m.in. bacówkę nad Wierchomlą, a także spacerując trochę szlakiem, trochę bezszlakowo w okolicach Muszyny.
Później wylądowałam ze znajomymi na 6 dni w Bieszczadach. Najpierw stacjonowaliśmy pod Honem, później przenieśliśmy się pod Rawki, a na koniec trafiliśmy do Ustrzyk górnych. Pogoda dopisywała, więc spanie w namiocie było nawet przyjemne Na Małą i Wielką Rawkę wyszłam w profesjonalnych:p sandałkach i szarawarach ku zdziwieniu innych turystów.
W połowie lipca wróciłam na Lubań, gdzie nocowałam na terenie bazy pod namiotem. Szłam przez Przełęcz Szopka i Macelaka, a następnie Snozkę. W ciągu dnia pogoda dopisywała, ale w zimie zmarzłam niemiłosiernie!
Po powrocie z Lubania wróciłam na kilka dni na Jamną, gdzie się wygrzewałam, a następnie po tych kilku dniach pojechałam w Rudawy Janowickie, w których odbywało się nasze muzyczne spotkanie przyjaciół. Tym razem wzięłam śpiwór o komforcie "0 stopni" i udało mi się nie zmarznąć w ciągu tych pięciu dni.
SIERPIEŃ
Po powrocie z Polany odwiedziłam na chwilę centralną Polskę, po czym wróciłam z powrotem na Jamną, gdzie rozpoczęłam sierpień... Będąc na Jamnej wyskoczyliśmy na wycieczkę w Beskid Niski (niestety jedyna moja wycieczka w zeszłym roku w tamte rejony).
W drugi weekend sierpnia trafiłam na kilka dni na Mazury. Niestety nie wszystko poszło zgodnie z planem, ale wiem, że tam wrócę. Oprócz szwendania po okolicy m.in. słuchaliśmy koncertów na wodzie
Po powrocie z Mazur jeździłam trochę na rowerze po okolicy, ale wróciłam na rower po 15 latach, więc to były drobne wycieczki. Najdłuższa to 55 km.
W środku sierpnia wróciłam... na Jamną. Tym razem prawie nie wyciągałam aparatu, zrobiłam tylko kilka zdjęć podczas ogniska. W drugiej połowie sierpnia pojechałam w Beskid Sądecki i Pieniny. Nocowałam pod Bereśnikiem, do którego mam duży sentyment. <3 Wyczołganie się pod Bereśnik po całodniowych wycieczkach w Pieniny niekonicznie było spełnieniem marzeń, ale czego się nie robi dla bycia w tym miejscu...
Na spontanie pod koniec sierpnia kupiłam bilety lotnicze i poleciałam jeszcze na 5 dni do mojej Agatki do Francji. Poszwendałyśmy się po Antibes, ale byłyśmy także m.in. na
Tête de Chien z widokiem na Monako.
...a także pojechałyśmy na pizzę do Włoch, do urokliwej miejscowości Dolceacqua (tutaj mieszanka zdjęć francusko-włoskich).
WRZESIEŃ
We wrześniu nie zrobiłam specjalnie dużo górskich zdjęć. Byłam m.in. na Rycerzowej i w okolicach Danielki, odwiedziłam Chatkę na Rogaczu, a także chyba już klasycznie - Jamną. Było też sporo wypadów miejskich - Warszawa, Rzeszów i Sosnowiec Działo się, ale więcej mimo wszystko koncertowo niż górsko. Choć dwa weekendy udało się wycisnąć.
PAŹDZIERNIK
Na początku października pojechałam na spotkanie stowarzyszenia w Karkonoszach. Tym razem jednak nie chodziliśmy po utartych ścieżkach. Raczej po jakichś bocznych, mniej uczęszczanych szlakach.
Później klasycznie wróciłam w Bieszczady. Niestety tym razem było zdecydowanie mniej jesiennie. Przyjechaliśmy o kilka dni za wcześnie. Ale nie pękło mi żadne żebro w przeciwieństwie do poprzedniego roku ;D I poznałam kolejnego ratownika, który mnie ratował w 2017. Było bardzo miło i urokliwie.
W drugiej połowie października potrzebowałam się wyszaleć górsko, więc było mi bardzo wszystko jedno, jaka będzie pogoda. Trafiłam w Gorce, najpierw w okolice Gorczańskiej Chaty, a następnie na Turbacz. Mimo mgły i śniegu byłam zachwycona swoim wyjazdem!
Oprócz tego spędziłam kilka dni na Jamnej z przyjaciółmi. Było bardzo miło i pogodnie, ale znów nie siegałam zbytnio po aparat Natomiast na przełomie października i listopada poszłam jeszcze w Beskid Sądecki i to był strzał w dziesiątkę! Ludzi było malutko, bo 1 listopada większość jest gdzie indziej, a pogoda dała czadu!
LISTOPAD
Listopad nas rozpieścił pogodowo, aczkolwiek niestety kolejny lockdown spowodował, że jeździliśmy na jednodniówki. Sporo wycieczek, na których byłam, było z udziałem Marty lub Marty i Szymona Jedną z nich był wypad urodzinowy na Czerwone Wierchy - świętowałyśmy okrągłe urodziny Marty
Później znów rodzinnie, i znów w Tatry. Wybraliśmy się na Rusinową, Gęsią Szyję i Kasprowy Wierch. Tym razem z Szymonem, który nam w pewnym momencie uciekł, bo poszedł jeszcze na Świnicką Przełęcz My natomiast załapałyśmy się na kozice
Najbardziej nieudana wycieczka to szybki sobotni wyskok na Koziarz. Było co prawda ciepło i nie padało, ale było pochmurnie, a nie mgliście! Tego Inezki nie lubią;P
Odbiłam sobie następnego dnia na Turbaczu. Tym razem znów z Szymonem i Martą. Było pięknie, słonecznie. Byłyśmy zachwycone pogodą!
W drugiej połowie miesiąca wyskoczyłam jeszcze na Trzy Korony, Lubań i Wysoki Wierch. Te dwie ostatnie wycieczki były czadowe, a na Lubaniu spotkałam pierwszy raz w życiu Sprocketa! Bardzo miłe spotkanie!
W grudniu znów odwiedziłam Jamną... Oni już pewnie sobie myślą "Znowuuuuuuuu Ty" <3
Po niej udało się jeszcze wypaść na dwie wycieczki. Pierwsza mało chodzona, ale bardzo urokliwa! Po wyczajeniu prognoz rzuciłam się na Kasprowy Wierch (i jego okolice, czyli Goryczkowe oraz Beskid)
Zamknęliśmy zestaw naszych pięknych rodzinnych wycieczek na Radziejowej i Wielkim Rogaczu. Ten wyjazd będziemy wspominać bardzo długo.
Niestety tym razem nie spędziłam Sylwestra w Chatce Górzystów, ale mimo wszystko nie było płasko i nie było samotnie... Tak właśnie wyglądał mój 2020. Bez szału, ale działo się
STYCZEŃ
Pierwszy miesiąc roku klasycznie przywitałam w Górach Izerskich razem z ekipą z mojego stowarzyszenia. Zarówno końcówka roku, jak i jego początek były bardzo urokliwe. Rok rozpoczął się bardzo dobrze, jeśli chodzi o pobyt w górach. Zaczął się także niezbyt dobrą przygodą powrotową, gdyż niestety miałam mocne opóźnienie.
Pierwszy po rozpoczęciu roku weekend spędziłam ze znajomymi w Beskidzie Sądeckim. Nocowaliśmy na Hali Łabowskiej, mieliśmy gitarę, tak że były spacery, m.in. w kierunku Runka, ale także wieczorne śpiewogrania przy świecach.
Na jeden weekend wylądowałam w Bieszczadach i to był totalny spontan. Znajomi w piątek napisali mi, że szkoda iż nie ma mnie na miejscu, więc spakowałam się i w sobotę rano wyruszyłam. O 13.00 byłam w Ustrzykach Górnych. O 13.30 na szlaku na Rawki, a około 17.00 już z powrotem w Ustrzykach po przejściu Małej i Wielkiej Rawki. Następnego dnia jeszcze wspólnie z kolegą poszliśmy na Połoninę Caryńską. To jeden z tych wyjazdów, z których został mi tylko kolaż wrzucany na FB.
Pozostałe weekendy spędziłam w Warszawie i Łodzi, ale również były bardzo udane. Pod koniec stycznia poleciałam do Francji do przyjaciółki. Ona niestety przez większość czasu pracowała, a ja chodziłam sobie po szlakach i masteczkach, m.in. ścieżką Cap d'Antibes, Chemin de Nietzsche. Byłam także na Wyspie Św. Małgorzaty oraz w czerwonych górach (Pic du Cap Roux). To były bardzo intensywne dni z codziennymi wycieczkami.
LUTY
Z Francji wróciłam już w lutym, ale w drugi weekend lutego wylądowałam w Namysłowie, odwiedzając moich przyjaciół. W kolejnym tygodniu natomiast umówiłam się na wycieczkę z bton1em i Liną, i okazało się niestety, że był to ostatni raz w zeszłym roku, kiedy się widzieliśmy! Ojjj! Długo nam się nie zdarzały takie przerwy, bo w poprzednich latach kilka razy w roku łaziliśmy razem po górkach. Kolejny wyjazd, z którego przepadły mi zdjęcia...
Byłam także w Rudawach Janowickich, ponieważ trafiłam tam na koncert na Szwajcarkę - mój ostatni przedpandemiczny koncert Troszeczkę połaziłam, ale niestety zdjęcia również przepadły razem z dyskiem.
MARZEC
W marcu umówiliśmy się z bratem i bratową na wyjazd i to był nasz ostatni wyjazd przed lockdownem. Pojechaliśmy do Bacówki nad Wierchomlę. Pogoda nie rozpieszczała, było mało widokowo i mało zimowo, ale wyjazd był bardzo udany. Kolejne miesiące zaoowocowały w dużo więcej rodzinnych wypadów. (zdjęcia przepadły).
KWIECIEŃ
W zasadzie cały okres zamknięcia spędziłam na swoim podwórzu i działce. Na podwórku zasadziłam sobie kwietną łąkę - kto ma mnie w znajomych na fb, ten widział Wyrosło sporo różnych kwiatów. Przełom marca/kwietnia obfitował w rozkopywanie działki, sianie kwiatków, ogarnianie podwórza, sianie warzyw i hamakowanie. Aż do 20 kwietnia...
Kiedy ogłosili, że lasy są otwarte, najpierw wyskoczyłam na 10 km spaceru po mojej okolicy. Wyszłam z domu do Majstra po odpływ do zlewu i z rurkami pomaszerowałam dalej
Następnego dnia wybrałam się również na spacer po Brzesku, ale tym razem w kierunku lasu słotwińskiego, a nie okocimskiego. Dotarłam nad Stawy, gdzie spożywałam wino gruszkowe i oglądałam zachód słońca... Ale ileż można po samym Brzesku
Ruszyła kwietniowa machina jednodniówek. Najpierw dotarłam na nową wieżę na Radziejowej. Co prawda jeszcze nie była dopuszczona do użytku, ale udało się zobaczyć z niej panoramę.
Kolejnego dnia pojechałam nad Wierchomlę. W związku z tym, że sporo połączeń autobusowych zostało zlikwidowanych, w większości wybierałam po prostu szlaki, na które można było dotrzeć pociągiem i w ten sam sposób wrócić.
Jeszcze w kwietniu pojechaliśmy rodzinnie na Halę Łabowską. Lubię jechać ze znajomymi na szlaki, których nie byli i zawlec ich w miejsca, które mi się podobają. Tym razem brata i bratową wyciągnęłam na Skotarki. Niestety widoki nie były idealne, ale coś tam było widać, wszyscy uczestnicy wycieczki zadowoleni.
Jeszcze w kwietniu ruszyłam na Turbacz, załapując się na ostatnie krokusy i powoli rozkwitającą zieleń.
MAJ
Majówkę spędziłam w okolicach Jamnej, do której wracałam w tym roku wielokrotnie i która "przytulała" mnie za każdym razem, kiedy byłam smutna.
W następnym tygodniu pojechałam w Pieniny z Martą. Tym razem Szymona zostawiłyśmy w domu, a my włóczyłyśmy się w okolicach Sokolicy, Macelaka i Hali Majerz.
Marta następnego dnia wróciła do domu, a do mnie dojechał kolega, z którym poszłam m.in. na Wysoką i Wysoki Wierch, a także wróciłam na Halę Majerz i zamek w Czorsztynie. Tym razem z przełęczy Snozka.
W kolejny weekend pojechałam z trójką znajomych w Bieszczady. Odwiedziliśmy m.in. Krywe, a także klasycznie byliśmy na Tarnicy. Wyjazd bardzo udany, ludzi na szlakach bardzo mało...
W drugiej połowie maja wróciłam w Pieniny. Tym razem już sama. Nocowałam w Orlicy i pod Durbaszką, więc te miejsca wyznaczały moją trasę. Niestety to był okres, kiedy nie można było schodzić na Słowację, więc ograniczyłam się do szwendania po polskiej stronie Pienin.
Ostatni weekend maja znów spędziłam na Jamnej. Tym razem w mglistej odsłonie, aczkolwiek uważam, że Schronisko Dobrych Myśli i moja ukochana Chatka Włóczykija są urokliwe w każdej aurze!
CZERWIEC
Na początku czerwca obrałam kierunek odwrotny do gór. Wylądowałam ze znajomymi nad Jeziorem Lucieńskim. Tutaj połaziliśmy po lesie, spędziliśmy trochę czasu nad samym jeziorem.
W weekend Bożego Ciała zahaczamy o Jamną, a następnie na cztery dni jedziemy pod namioty w Beskid Sądecki. Wyjazd bardzo udany, dużo gitar i muzyki, i piękne widoki...
W czerwcu jeszcze wróciłam do Łodzi, a później skupiłam się na pisaniu świadectw i zakończeniu roku szkolnego.... Ale w końcu zakończenie nadeszło, a wraz z nim lipiec.
LIPIEC
W lipcu pojechałam z ekipą przyjaciół do bazy na Muszynie. Baza była oficjalnie zamknięta, jednak oni jako właściciele bazy, opiekowali się nią, żeby w wakacje nie została przesadnie zdemolowana. Zwłaszcza że turystyka namiotowa zyskała na popularności i w kilku chatkach/bazach były różne przygody związane ze zniszczeniami. Na bazie spędziłam kilka dni, odwiedzając m.in. bacówkę nad Wierchomlą, a także spacerując trochę szlakiem, trochę bezszlakowo w okolicach Muszyny.
Później wylądowałam ze znajomymi na 6 dni w Bieszczadach. Najpierw stacjonowaliśmy pod Honem, później przenieśliśmy się pod Rawki, a na koniec trafiliśmy do Ustrzyk górnych. Pogoda dopisywała, więc spanie w namiocie było nawet przyjemne Na Małą i Wielką Rawkę wyszłam w profesjonalnych:p sandałkach i szarawarach ku zdziwieniu innych turystów.
W połowie lipca wróciłam na Lubań, gdzie nocowałam na terenie bazy pod namiotem. Szłam przez Przełęcz Szopka i Macelaka, a następnie Snozkę. W ciągu dnia pogoda dopisywała, ale w zimie zmarzłam niemiłosiernie!
Po powrocie z Lubania wróciłam na kilka dni na Jamną, gdzie się wygrzewałam, a następnie po tych kilku dniach pojechałam w Rudawy Janowickie, w których odbywało się nasze muzyczne spotkanie przyjaciół. Tym razem wzięłam śpiwór o komforcie "0 stopni" i udało mi się nie zmarznąć w ciągu tych pięciu dni.
SIERPIEŃ
Po powrocie z Polany odwiedziłam na chwilę centralną Polskę, po czym wróciłam z powrotem na Jamną, gdzie rozpoczęłam sierpień... Będąc na Jamnej wyskoczyliśmy na wycieczkę w Beskid Niski (niestety jedyna moja wycieczka w zeszłym roku w tamte rejony).
W drugi weekend sierpnia trafiłam na kilka dni na Mazury. Niestety nie wszystko poszło zgodnie z planem, ale wiem, że tam wrócę. Oprócz szwendania po okolicy m.in. słuchaliśmy koncertów na wodzie
Po powrocie z Mazur jeździłam trochę na rowerze po okolicy, ale wróciłam na rower po 15 latach, więc to były drobne wycieczki. Najdłuższa to 55 km.
W środku sierpnia wróciłam... na Jamną. Tym razem prawie nie wyciągałam aparatu, zrobiłam tylko kilka zdjęć podczas ogniska. W drugiej połowie sierpnia pojechałam w Beskid Sądecki i Pieniny. Nocowałam pod Bereśnikiem, do którego mam duży sentyment. <3 Wyczołganie się pod Bereśnik po całodniowych wycieczkach w Pieniny niekonicznie było spełnieniem marzeń, ale czego się nie robi dla bycia w tym miejscu...
Na spontanie pod koniec sierpnia kupiłam bilety lotnicze i poleciałam jeszcze na 5 dni do mojej Agatki do Francji. Poszwendałyśmy się po Antibes, ale byłyśmy także m.in. na
Tête de Chien z widokiem na Monako.
...a także pojechałyśmy na pizzę do Włoch, do urokliwej miejscowości Dolceacqua (tutaj mieszanka zdjęć francusko-włoskich).
WRZESIEŃ
We wrześniu nie zrobiłam specjalnie dużo górskich zdjęć. Byłam m.in. na Rycerzowej i w okolicach Danielki, odwiedziłam Chatkę na Rogaczu, a także chyba już klasycznie - Jamną. Było też sporo wypadów miejskich - Warszawa, Rzeszów i Sosnowiec Działo się, ale więcej mimo wszystko koncertowo niż górsko. Choć dwa weekendy udało się wycisnąć.
PAŹDZIERNIK
Na początku października pojechałam na spotkanie stowarzyszenia w Karkonoszach. Tym razem jednak nie chodziliśmy po utartych ścieżkach. Raczej po jakichś bocznych, mniej uczęszczanych szlakach.
Później klasycznie wróciłam w Bieszczady. Niestety tym razem było zdecydowanie mniej jesiennie. Przyjechaliśmy o kilka dni za wcześnie. Ale nie pękło mi żadne żebro w przeciwieństwie do poprzedniego roku ;D I poznałam kolejnego ratownika, który mnie ratował w 2017. Było bardzo miło i urokliwie.
W drugiej połowie października potrzebowałam się wyszaleć górsko, więc było mi bardzo wszystko jedno, jaka będzie pogoda. Trafiłam w Gorce, najpierw w okolice Gorczańskiej Chaty, a następnie na Turbacz. Mimo mgły i śniegu byłam zachwycona swoim wyjazdem!
Oprócz tego spędziłam kilka dni na Jamnej z przyjaciółmi. Było bardzo miło i pogodnie, ale znów nie siegałam zbytnio po aparat Natomiast na przełomie października i listopada poszłam jeszcze w Beskid Sądecki i to był strzał w dziesiątkę! Ludzi było malutko, bo 1 listopada większość jest gdzie indziej, a pogoda dała czadu!
LISTOPAD
Listopad nas rozpieścił pogodowo, aczkolwiek niestety kolejny lockdown spowodował, że jeździliśmy na jednodniówki. Sporo wycieczek, na których byłam, było z udziałem Marty lub Marty i Szymona Jedną z nich był wypad urodzinowy na Czerwone Wierchy - świętowałyśmy okrągłe urodziny Marty
Później znów rodzinnie, i znów w Tatry. Wybraliśmy się na Rusinową, Gęsią Szyję i Kasprowy Wierch. Tym razem z Szymonem, który nam w pewnym momencie uciekł, bo poszedł jeszcze na Świnicką Przełęcz My natomiast załapałyśmy się na kozice
Najbardziej nieudana wycieczka to szybki sobotni wyskok na Koziarz. Było co prawda ciepło i nie padało, ale było pochmurnie, a nie mgliście! Tego Inezki nie lubią;P
Odbiłam sobie następnego dnia na Turbaczu. Tym razem znów z Szymonem i Martą. Było pięknie, słonecznie. Byłyśmy zachwycone pogodą!
W drugiej połowie miesiąca wyskoczyłam jeszcze na Trzy Korony, Lubań i Wysoki Wierch. Te dwie ostatnie wycieczki były czadowe, a na Lubaniu spotkałam pierwszy raz w życiu Sprocketa! Bardzo miłe spotkanie!
W grudniu znów odwiedziłam Jamną... Oni już pewnie sobie myślą "Znowuuuuuuuu Ty" <3
Po niej udało się jeszcze wypaść na dwie wycieczki. Pierwsza mało chodzona, ale bardzo urokliwa! Po wyczajeniu prognoz rzuciłam się na Kasprowy Wierch (i jego okolice, czyli Goryczkowe oraz Beskid)
Zamknęliśmy zestaw naszych pięknych rodzinnych wycieczek na Radziejowej i Wielkim Rogaczu. Ten wyjazd będziemy wspominać bardzo długo.
Niestety tym razem nie spędziłam Sylwestra w Chatce Górzystów, ale mimo wszystko nie było płasko i nie było samotnie... Tak właśnie wyglądał mój 2020. Bez szału, ale działo się