Rok 2018 wyglądał u mnie zupełnie inaczej, dlatego że więcej dni spędziłam muzycznie, odpoczywając, niekoniecznie robiąc jakieś dłuższe trasy, ale spędzając czas z ludźmi, czego absolutnie nie żałuję. Na wyjazdach spędziłam łącznie 140 dni, poznałam mnóstwo nowych, ciekawych ludzi, dzięki czemu mam już rok zaplanowany właściwie praktycznie do końca maja, a część wakacji też już jest wypełnionych różnego rodzaju planami.
W styczniu byłam na trzech wycieczkach. Pierwsza była o tyle zaskakująca, że 30 grudnia 2017 roku byłam w górach w śnieżnej scenerii, natomiast w pierwszym tygodniu stycznia trafiłam do "jesieni". Poza tym, że były to fajnie spędzone dwa dni, noc spędziłam grając do czwartej rano w planszówki z ekipą kilku panów z centralnej Polski.
Kolejną wycieczką była okołoWOŚPowa wycieczka w Gorce, na którą namówiłam brata, jego dziewczynę i naszego kolegę. W sobotę widoczność nie dopisywała, więc cały dzień spędziliśmy we mgle i opadach śniegu z deszczem, natomiast w niedzielę mieliśmy prawdziwą zimę - błękit nieba, drzewa całe w śniegu! Pięknie! Noc obfitowała w granie na gitarze, a kolega poznał miłość swojego życia, więc teraz próbują kontynuować tradycję Gorczańskiej Chaty, natomiast mnie to w tym roku ominie...
Następny wyjazd niespecjalnie pamiętam. Był to wyjazd na Baranią Górę, zerowa widoczność. Gdyby nie tych kilka zdjęć i notatka w kalendarzu, w ogóle nie pamiętałabym, że tam w zeszłym roku byłam
W lutym były ferie i właściwie do nich ograniczyły się moje wyjazdy górskie.
W weekend przed feriami rozpoczął się wyjazd w Karkonosze. Licho nie spało. Pociąg miał 190 minut opóźnienia. Na Okraj dotarłam taksówką za stówę, bo nie miałabym siły iść. Jak już usiadłam w schronisku, to zaczęło mi się kręcić w głowie i padałam na ryj. Później okazało się, że zapomniałam na kilkudniowy wyjazd ręcznika. Następnego dnia podjęliśmy próbę zdobycia Śnieżki, ale wiał tak mocny wiatr, że z tego zrezygnowaliśmy i zjechaliśmy na dół pod Wang, a następnie stamtąd wyruszyliśmy na dalszą część grzbietu. Na szczęście pogoda się poprawiła, humor też, a i trochę ładnych zimowych zdjęć przybyło do kolekcji.
Kolejny wyjazd był muzyczny. Był to wypad na Danielkę na "Z gitarą w Beskidy 5". Pogoda na początku była raczej czarno-biała, ale później się poprawiła, więc udało się obejrzeć (w trójkę!) wschód słońca z Muńcoła. Jeśli ktoś będzie miał czas, polecam zrobić to w zimie!
Po powrocie z Danielki praktycznie od razu wyruszyłam w Bieszczady. Jak wiadomo - bieszczadzkie licho nie śpi. Po akcji GOPRu w 2017 roku, tym razem miałam okazję zetrzeć się z policją, która mnie przeszukiwała i przesłuchiwała po feralnym autostopie. Ale było też pięknie. Udało się wyjść na Tarnicę, przejść Szeroki Wierch, pokręcić w okolicach Rawek i wyjść do Chatki Puchatka. Jako że byłam sama, wszystko robiłam z rozwagą, bo zimowe Bieszczady budzą mój podwójny szacunek i bojaźń
W marcu pojechałam w Pieniny, gdzie odwiedziłam Wysoki Wierch w zimowej scenerii, nocując na Durbaszce. Było bosko! Wprawdzie idąc na Wysoki Wierch na wschód słońca zgubiłam ślady i poszłam na szczyt Durbaszki, żeby później z niego schodzić, więc nie wiedziałam czy na wschód zdążę, ale wszystko odbyło się bez komplikacji. Później jeszcze podreptałam na Wysoką. Wysoki Wierch to kolejny z moich ukochanych wschodowo-zachodowych szczytów.
Potem była muzyczna wiosna w schronisku Głodówka. Rzut beretem do Tatr, ale przez całe trzy dni wisiała taka mgła i była tak fatalna pogoda, że prawie nie ruszaliśmy się z miejsca. Ja nie zrobiłam ani jednego zdjęcia, a weekend można podsumować zdjęciem Marty M.
Tydzień później wylądowałam na Słoniowym Graniu na Rogaczu. Tutaj również całe noce śpiewaliśmy, ale udało się też trochę podreptać. Poszliśmy zwartą grupą m.in. na Czupel. Na trasie nie zabrakło gitary, więc co i rusz robiliśmy postoje, na których śpiewaliśmy piosenki. Weszliśmy też (ba, wczołgaliśmy się) do jaskini razem z gitarą i tam też odśpiewaliśmy jedną piosenkę. Trochę się bałam, że mogę stamtąd nie wyjść, bo do jaskini prowadził spad w dół, a na nim było niezłe lodowisko, więc wyobrażałam sobie jak próbuję stamtąd wyjść i zjeżdżam na tym lodzie Ostatecznie uratowałam się i mogłam następnego dnia również podziwiać widoki Beskidu Małego (do którego wciąż jestem sceptyczna).
Kolejny wyjazd nastąpił już w kwietniu. W Wielki Poniedziałek wyruszyłam w Gorce, odwiedzając m.in. Turbacz. Liczyłam na krokusy, bo rok wcześniej już wtedy był wysyp. Niestety zastałam głównie śnieg. Pierwszego dnia było słonecznie, ale mało widokowo. Drugiego dnia było mniej słonecznie, ale wyraźniejsze widoki. Niezmiennie bardzo nie lubię czerwonego szlaku z Turbacza przez Stare Wierchy i Maciejową do Rabki. Cały czas powtarzałam sobie, że idę tamtędy dlatego, że warto to robić dla utrzymania dobrej kondycji ;D
Kolejny wyjazd to Zlot Diabelskich Wariatów, również w Gorcach. Co tym razem się stało? Wyruszyliśmy na wschód słońca na Gorc. Miałam w ogóle nie iść, bo zbiórka wschodowa była o 2.00 w nocy, czyli w momencie kiedy przestałam śpiewać ( i już byłam po 20 godzinach bez snu), ale ostatecznie poszłam. Po godzinie drogi okazało się, że wzięłam cudzy aparat, którym nie umiem zrobić zdjęcia... W związku z tym po wschodzie wróciłam do Gorczańskiej Chaty, wzięłam swój aparat i poszłam na Turbacz z drugą grupą znajomych. Przeszłam tego dnia 40 km i byłam na szlaku 18 godzin, a nie spałam 48, ale było warto ;D Aparat wrócił do właścicieli.
W kwietniu pojechałam też na "Granie na Peronie" na Rogaczu, ale był to wypad między zajęciami na studiach. W sobotę rano pojechałam na studia i popołudniu dostałam sms-a, że szkoda, iż nie ma mnie na Rogaczu. W zwiazku z tym prosto ze studiów pojechałam do Bielska, wyszłam na Rogacz, posłuchałam koncertu, pośpiewałam do 6 rano (nie miałam nawet śpiwora), zeszłam z Rogacza i pojechałam na niedzielne zajęcia na studiach ) Było cudownie, ale to kolejne nieprzespane dwie doby.
Tydzień później postanowiłam wrócić na Wysoki Wierch. Pogoda dopisywała i była prawdziwa wiosna. Oczywiście byłam na zachodzie słońca, ale jednak zeszłam z Wysokiego Wierchu na polanę po stronie słowackiej. Następnego dnia również podreptałam przez Słowację do Szczawnicy. Wyjazd odbył się pod znakiem pierwiosnka.
Końcem kwietnia pojechałam na Tralalala w Bieszczadach. Oznaczało to, że chodzę spać o 5 rano, wstaję o 9-10 i ruszam w góry. Byłam m.in. na Jaśle, Połoninie Caryńskiej i Mochnaczce, ale wschód słońca oglądałam tylko spod Hona, gdzie nocowałam przez kilka dni. Było bosko, śpiewankowo, towarzysko, ale po tych kilku dniach byłam już nieco zmęczona (Aaa... z "przygód" bieszczadzkich - jakiś gość nasikał mi na ścianę w pokoju jednego dnia, a innego dnia wróciłam o 6 rano do łóżka i było zajęte przez jakąś dziewczynę, która twierdziła, że to już jest jej łóżko, wiec przełozyła moje rzeczy i musiałam sobie poszukać innego miejsca noclegowego. Po odespaniu okazało się, że to wciąż miało być moje łóżko ;p)
Z Tralalala wróciłam do domu na jeden dzień. Szybko się zregenerowałam i już w maju ruszyłam z Pudelkiem, Agą oraz Maxem w Góry Strażowskie. Było to co zawsze na majówce - przygoda, wschody i zachody słońca, przyjemne ogniska i... boska pogoda. Były też kości w okolicy chatki, kąpiele w rzece. Na końcu zahaczyliśmy o Małą Fatrę. Cudo! Była obszerna relacja Pudelka po tym wyjeździe!
W połowie maja wróciłam po latach na Jamną, gdzie odbywał się festiwal piosenki turystycznej "Pod Słońce". To początek przygody z Jamną, która rozwinęła się w niesamowitym kierunku. Pokochałam to miejsce i jego właścicieli!
Na weekend Bożego Ciała pojechałam na Turystyczną Awangardę Muzyczną, która odbywała się na Maciejowej. Wyjazd obfitował w zieleń, burze, muzykę. Oprócz samotnego dreptania po okolicy, miałam okazję uczestniczyć w wycieczce tamowskiej ze sporą ekipą. Była moc! Tak miło wspominam awangardę, że wróciłam na nią ponownie i wracać zamierzam! Na TAM wzięłam namiot i hamak, ale ostatecznie zdecydowałam się nocować na glebie w schronisku, bo miało padać, a mnie nie chciało się znosić mokrych rzeczy na dół... do czasu. W pierwszą noc poszłam spać o 4.00, ale co i rusz ktoś przechodził korytarzem świecąc światło, a o 6.00 obsługa zaczęła odkurzać, wykurzając mnie ze schroniska na hamak ... Następnego dnia rozłożyłam już namiot w którym nocowałam do końca TAMu.
PO TAMie miałam chwilową przerwę, bo znów miałam wypadek. Wprawdzie zostałam zagipsowana, ale po 12 godzinach wyskoczyłam z gipsu na rzecz ortezy (długo wytrzymałam ;D)... Oczywiście nie usiedziałabym w domu, więc spakowałam namiot i znajomi zawieźli mnie na Weekend Świętojański na Rogaczu, czyli śpiewanie, śpiewanie, zimno jak niewiemco! Po tak ciepłej wiośnie ten weekend był dramatyczny! Granie odbywało się na zewnątrz budynku, a nam dupki przymarzały do ławek. Zdjęć nie posiadam.
Po "gipsie" szybko regenerowałam nogę, żeby pod koniec czerwca ruszyć na biwak z harcerzami i zuchami. Odwiedziliśmy skansen w Szymbarku i włóczyliśmy się w okolicach Wysowej, m.in. zaprowadziłam ich na Świętą Górę Jawor, skąd poszliśmy szlakiem granicznym z powrotem do Wysowej. Dzieci się cieszyły, bo część z nich była pierwszy raz za granicą ;ddd.... jedną stopą na Słowacji.
Po powrocie z Wysowej na początku lipca pojechałam zwyczajowo do gorczańskich baz. Tym razem udało się być i na Gorcu, i na Lubaniu! Było cudownie, pięknie, pogodnie, chwilami męcząco. Były ogniska, rozmowy. Do tych baz zawsze wracam na początku lipca, więc mam nadzieję, że w tym roku również tradycji stanie się zadość!
Po powrocie z Gorców przepakowałam się wieczorem i pojechałam z Pudelkiem w Beskid Niski. Miało być lekko i przyjemnie a wyszło dosyć zabawnie, bo przeszliśmy spory kawałek drogi. Beskid Niski należy do moich ukochanych Beskidów, więc co tu dużo mówić! Po raz kolejny się zakochałam! Totalny luz i niespieszność...
Po dwóch dniach w domu wyjechałam na Zlot Ciszaków na Jamną. Kolejna przygoda z Jamną, kolejne ciekawie spędzone dni, następne nowe znajomości. Polecam Wam wszystkim Schronisko Dobrych Myśli i Chatkę Włóczykija na Jamnej! To miejsce, gdzie świat się zatrzymuje!
Ze zlotu Ciszaków wyruszyłam w Bieszczady. Tutaj odwiedzałam znajomych, łaziłam na koncerty, ale też dreptałam po górach. Tym razem klasycznie wybrałam połoniny. Okazało się, że przyjechali też moi znajomi, więc jedną z tras udało się zrobić razem!
Po powrocie z Bieszczadów zrobiłam szybkie przegrupowanie, pranie i ruszyłam ku kolejnej przygodzie! Zapisałam się na wolontariat przy organizacji Wędrownego Przeglądu Piosenki "Polana". To kolejna moja miłość! Po tym wolontariacie zapisałam się do stowarzyszenia i obecnie już należę do ekipy organizatorów. Poznałam tam mnóstwo wspaniałych ludzi, dostałam tyle serca od innych, że nie jestem w stanie tego ocenić. Nie tylko od ekipy, ale również od osób, które przyjechały tam posłuchać! Wprawdzie nie pochodziłam zbytnio po górach, ale brałam udział w budowaniu sceny, stawianiu namiotów, dyżurowałam na polu namiotowym, pomagałam w różnych rzeczach... Był to intensywny weekend pracy, ale i muzyki, radości, zabawy! Zapraszam wszystkich na festiwal. Była to już moja kolejna edycja, pierwsza w ekipie, ale moje serce tam zostało..
Po powrocie z Polany pojechałam w Bieszczady, gdzie leżeliśmy nad rzeką, odwiedziliśmy Kino Końkret, podreptaliśmy na Krywe. Zwiedzaliśmy Łupków, Smolnik i Wolę Michową. Byliśmy na bieszczadzkim "basenie", u pana który wypieka "śpiewający chleb", śpiewaliśmy, graliśmy, koncertowaliśmy, leżeliśmy na hamakach, zaprzyjaźnialiśmy się. Tutaj zakochałam się w Grzegorzówce, którą odwiedziłam na chwilę, a następnie wróciłam na nocleg, mimo że miałam już wracać do domu. Byłam też w Caryńskiem i odwiedziłam Kolibę.
Z Bieszczadów pojechałam do bazy namiotowej Złockie na śpiewanki muszyńskie. Kolejny niezapomniany dla mnie czas, kolejne piękne znajomości i potwierdzenie tego, że jest to festiwal, na który chcę wracać. Totalny luz, odpoczynek, kąpiele, muzyka, śmiechy, przyjaźnie, obieranie ziemniaków... ;D Z Muszyny jednak nie wróciłam od razu do domu, lecz dotarłam na Jamną, gdzie spędziłam kolejną noc.
W sierpniu wyruszyłam też z Pudelkiem na Spisz. Wprawdzie wyjazd był niedoplanowany logistycznie, bo nie pomyślałam np. o wodzie do kąpieli, ale obfitował w piękne widoki, wschody i zachody słońca. Było niesamowicie! To wtedy zakochałam się w Spiszu i wiem, że będę tam wracać!
Po powrocie ze Spiszu dotarłam jeszcze na Danielkę. Tutaj w zasadzie nie chodziłam po górach, spędzałam czas wyłącznie ze znajomymi, a nasze spacery podczas tych kilku dni ograniczały się do wyjść do sklepu (kilka kilometrów! ;d). Wieczorami były śpiewanki do rana. Najpóźniej poszłam spać o 10.00 ;D
Po Danielce musiałam już wrócić do pracy, ale jeszcze przed rozpoczęciem roku wyskoczyłam pod Bereśnik na Słoniowe Granie. To właśnie tam stuknęła mi trzydziestka na karku. Tam też kąpaliśmy się pod wodospadem i trochę dreptaliśmy
W związku z tym, że już od lutego moje wyjazdy były mocno ograniczone przez studia, postanowiłam też pojechać na Jamną w tygodniu. We wtorek po pracy złapałam stopa i dotarłam na miejsce. Spędziłam miły wieczór na pogawędkach, a następnego ranka zjadłam śniadanie z widokiem na Tatry i wyruszyłam w drogę powrotną. Tego wypadu nawet nie zaliczam do tych 140 dni, ale było mi to potrzebne!
Chwilę później wróciłam na Spisz z Szymonem i Martą. Dreptaliśmy kolejny raz tymi samymi ścieżkami, ale było pięknie. Okazało się też, że zamiast zabukować "Pokoje u Danusi" zabukowałam "Pokoje u Zosi", które były o kilka km oddalone od Przełęczy nad Łapszanką. Na szczęście wszystko udało się załatwić i nocowaliśmy na przełęczy ;d
Pod koniec września wypadło mi szkolenie, więc wszystko wskazywało na to, że nie dotrę na wyjazd z bton1em ale wieczorem zebrałam się i dojechałam! Czekał mnie bardzo miły wieczór, a następnego dnia kolejny raz zdobyłam Wysoki Wierch :d
Na początku października wyruszyłam na spotkanie mojego stowarzyszenia w Górach Izerskich. Było pięknie, choć mało jesiennie! Wieczory spędzaliśmy oczywiście na śpiewankach, ale w ciągu dnia udało nam się podreptać. Nie obyło się bez przygód podróżniczych, więc te 3 dni wyjazdu kosztowały mnie w sumie 7 stów ;d
W połowie października wróciłam na Głodówkę na Muzyczny Weekend II. Niestety intensywność mojego życia tak mnie położyła, że szczytem osiągnięć było "zdobycie" Rusinowej Polany. Nie wykorzystałam w pełni tego pięknego weekendu...
W związku z tym po tygodniu potrzebowałam pochodzić. Teraz jednak nie było już ładnej pogody, ale wróciłam w Gorce, docierając przez Kudłoń na Turbacz, a następnego dnia schodząc do Nowego Targu przez Łapsową Polanę.
Na początku listopada pojechałam na jesienną edycję TAMu pod Bereśnik. Chciałam w piątek dotrzeć na zachód słońca, ale utknęłam w kilkugodzinnym korku, więc zachód oglądałam z autobusu, a w górę dreptałam już po zmroku. Następnego dnia byliśmy na wycieczce grupowej w Chacie pod Bucnikiem. My z kolegą przejeliśmy grupę dziecięcą, a w drugiej grupie pozostali dorośli. Niestety szybko pojawiła się mgła, więc było niezbyt widokowo, ale samą chatę polecam. W niedzielę postanowiłam się odkuć i podreptałam jeszcze na Koziarz, gdzie obejrzałam zachód słońca. Oczywiście noce były koncertowo-śpiewankowe.
Na nadprogramowy długi weekend listopadowy dotarłam w Rudawy Janowickie, gdzie odbywało się Szwajcarkowe Granie, organizowane przez moje stowarzyszenie. Znów były śpiewy, wschody i zachody słońca, spacery po okolicy... Znów było pięknie!
Po Szwajcarkowym Graniu wylądowałam na 20dniowej kuracji antybiotykowej, bo mój organizm zastrajkował. Mimo wszystko uciekłam ze studiów i dotarłam do Gorczańskiej Chaty na Gorczańskie Spotkanie Muzyczne. Ale po górach nie pochodziłam, bo nie chciałam się rozsypać...
Na początku grudnia ominęłam góry i pojechałam do Kielc na festiwal piosenki "Przy Kominku"...
O gdy wydawało się, że już nie będę w grudniu w górach, pojechałam na Wigilię Muzyczną TAMu nad Wierchomlę. Plan był taki, że zejdę z Wierchomli w nocy i pojadę do domu, żeby wrócić na zajęcia na studiach, ale... nie udało się. Było tak pięknie, że musiałam zostać na niedzielę i pochodzić po górach ;D
Tuż przed Wigilią pojechałam jeszcze na sobotę i niedzielę na Jamną, gdzie rozpoczęła się moja nowa przygoda, ale o tym w przyszłym roku, jak już uda się rozwinąć skrzydła )
W Sylwestra wraz ze Stowarzyszeniem byliśmy w Chatce Górzystów i choć nie pochodziłam po górach (pominąwszy 10 km dojścia do chatki i 10 km powrotu z niej) to było niesamowicie! Udało się ulepić "Dwie wieże-igloo", bałwana, mury ogniska. Zjeżdżałam na sankach sama i ze znajomymi, zrobiliśmy wyścig saneczkowy. Obejrzałam jedyny możliwy zachód słońca (w pozostałe dni padał deszcz albo śnieg), śpiewałam, grałam, rozmawiałam, śmiałam się... Wspaniale zakończyłam rok! Niestety zaplanowana bitwa na śnieżki nie odbyła się, ponieważ śnieg był zbyt lodowaty i już wcześniejsze zderzenie z nim skończyło się u mnie małym siniakiem przy oku ;d
Może nie zrobiłam milionów kilometrów, ale było intensywnie. Nie mogłam być w górach tyle, ile chciałam, bo co dwa tygodnie miałam studia! Już niedługo to się zmieni, więc zobaczymy, co przyniesie 2019 rok! <3
2018 Nesski, czyli 140 dni muzyczno-górskiej przygody
2018 Nesski, czyli 140 dni muzyczno-górskiej przygody
Ostatnio zmieniony 2019-01-02, 23:28 przez nes_ska, łącznie zmieniany 3 razy.
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
Taki rodzaj chodzenia po gorach to mi sie podoba! I zazdroszcze wkrecenia sie w fajne klimaty i ciekawa ekipe.
Jak odstawisz studia to dociagniesz do 200 dni w gorach w 2019!
Nastepna! Co wy bierzecie? Jakos totalnie nie miesci mi sie w glowie, ze mozna jakiegos wyjazdu nie pamietac!
Hmmm.. to zabrzmialo ciekawie! Jakis mandat gigant czy kupilas osiołka aby na kolejnych wyjazdach nosil ci plecak?
To tez intrygujaca wzmianka!
Jak odstawisz studia to dociagniesz do 200 dni w gorach w 2019!
Następny wyjazd niespecjalnie pamiętam
Nastepna! Co wy bierzecie? Jakos totalnie nie miesci mi sie w glowie, ze mozna jakiegos wyjazdu nie pamietac!
Nie obyło się bez przygód podróżniczych, więc te 3 dni wyjazdu kosztowały mnie w sumie 7 stów ;d
Hmmm.. to zabrzmialo ciekawie! Jakis mandat gigant czy kupilas osiołka aby na kolejnych wyjazdach nosil ci plecak?
Tuż przed Wigilią pojechałam jeszcze na sobotę i niedzielę na Jamną, gdzie rozpoczęła się moja nowa przygoda, ale o tym w przyszłym roku, jak już uda się rozwinąć skrzydła )
To tez intrygujaca wzmianka!
Ostatnio zmieniony 2019-01-03, 15:38 przez buba, łącznie zmieniany 2 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
- sprocket73
- Posty: 5958
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
Tylko 140 dni w górach... no ale jesteś usprawiedliwiona: w tygodniu praca, w weekendy studia i jeszcze noga w gipsie.
Powiedzmy, że praca zabrała Ci 200 dni, studia 50 i kontuzja 5... więc była szansa na 400 górskich dni w zeszłym roku, gdyby nie te przeciwności
Powiedzmy, że praca zabrała Ci 200 dni, studia 50 i kontuzja 5... więc była szansa na 400 górskich dni w zeszłym roku, gdyby nie te przeciwności
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
nes_ska pisze:
Dopiero teraz zauważyłam to zestawienie, więc się podzielę spostrzeżeniem ;D
U góry po lewej w tle, na słońcu idzie Pudelek, a po prawej jest świnia.
U doły po lewej jestem ja a po prawej krowa xD.......
sprocket73 pisze:kontuzja 5..
Kontuzja w zasadzie zabrała mi głównie dni... pracy ;D Dobra, jeden weekend przez nią odpuściłam A studia kończę w lutym, czysta radość!!!
Piotrek pisze:Powinnaś jeszcze robić jakiś klip podsumowujący - oczywiście z własnym śpiewem a'kapella
Na razie zasłynęłam z ataków śmiechu, które są nagrywane na wszystkich muzyczno-górskich spotkaniach.
buba pisze:Nastepna! Co wy bierzecie? Jakos totalnie nie miesci mi sie w glowie, ze mozna jakiegos wyjazdu nie pamietac!
Pogadałam z Pudlem, bo byłam przekonana, że byłam tam z nim i co nieco sobie przypomniałam. Nie jest tak źle!
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 8 gości