Krótki pobyt w Italii
: 2025-07-04, 21:50
Znów wypadło, że poleciałem na szkolenie - tym razem byłem jednym z dwóch opiekunów grupy gości, z którymi to pojechaliśmy do jednej z fabryk płytek - Mirage.
Starujemy - znów siedzę przy oknie. Nad Krakowem widok na Tatry i Beskidy:

Mijamy Jezioro Mucharskie:

oglądam Jezioro Żywieckie, Międzybrodzkie i Goczałkowickie:

Mijamy Dunaj:

Potem były chmury, te się rozstąpiły niedaleko Wenecji. W końcu samolot zaczyna obniżać lot - lądujemy w Bolonii:

Tu uderza nas upał...wsiadamy w busa, którym jedziemy na kolację.

A ono...jest pyszne. Wędliny z gnocco fritto, tatar z łososia, ośmiornica, pyszne. Wino pyszniejsze. Teraz dotrzeć do hotelu, następnie do 2 piwkujemy przy recepcji i spać. Rano czas do pracy.
Po śniadaniu jedziemy do Sant'Antonio di Pavullo miasta leżącego w Północnych Appeninach.

Następuje część zawodowa. Po niej czas na obiad. W restauracji pełno win:

na zdjęciu min szefowa restauracji
Znów mamy ucztę, mięsa, owoce morza, lody no po prostu poezja w gębie i pisze to człowiek, który po Hiszpanii narzekał na takie jedzenie. Tylko, że tu jest ono na prawdę na bardzo wysokim poziomie.
Potem włoski przedstawiciel firmy się załamuje, gdy kilka dziewczyn zamawia cappuccino - po 14???
Po kolejnej krótkiej wizycie w fabryce jedziemy do Modeny. Upał w połączeniu z wilgotnością daje się nam we znaki więc kilkoma uliczkami ruszamy na piwo.




Wieczorem w restauracji hotelowej znów mamy ucztę. Pizza, owoce morza, desery i wino. Dużo wina. Właściciel hotelu pochodzi z Neapolu i jest to jedyna w okolicy restauracja serwująca owoce morza oraz pyszną pizzę. Owoce morza są codziennie dowożone.
Znów próbuje potraw, o których w Hiszpanii nie chciałem słyszeć.

Nawet krewetkę - ta nie zasmakowała mi.
Desery:

Na końcu próbujemy włoskie alkohole mocniejsze. Limoncello i grappę.
Znów posiadówa do połowy nocy.
W czwartek mamy powrotny lot o 16,20 więc nie mamy za dużo czasu - ale jedziemy do Muzeum Pavarottiego:

Dom na oko mający ze sto lat, ma jednak tylko 20 lat a śpiewak operowy mieszkał w nim tylko dwa lata.




Czas na lunch. Ponoć w okolicy termometry wskazują okolice 40 stopni...Lunch jest znów pyszny. Spagetti Bolonese smakuje niesamowicie!

Jedziemy na lotnisko - tu kontrola jest na prawdę przyjemna.
Potem zakupy (wino, limoncello i czekolada) i czekamy na samolot, a ten jest opóźniony. Nad Austrią i północnymi Włochami szaleją burze. Z nudów obserwuje jeżdżące żółte lambo po płycie lotniska. W końcu jest informacja o naszym gat'cie.
Po wystartowaniu widzę Wenecję:

a potem obserwuje chmury, zapewne burzowe nad Alpami Julijskimi:


dalej to już nad Austrią:


Babia też w chmurach:

i już jesteśmy nad Krakowem.
Jednej z pań, mąż robi zdjęcie naszego samolotu przed samym lądowaniem:

Delegacja dobiegła końca.
Włochy - choć na prawdę krótko odwiedzone, bardzo mało zwiedzane zachwyciły.
Z dość dużym dystansem podchodziłem do jedzenia włoskiego i zachwytu nad nim i...strasznie mnie ono zaskoczyło. Na plus.
Już wiem, że będę chciał tam pojechać. Z rodziną.
Starujemy - znów siedzę przy oknie. Nad Krakowem widok na Tatry i Beskidy:
Mijamy Jezioro Mucharskie:
oglądam Jezioro Żywieckie, Międzybrodzkie i Goczałkowickie:
Mijamy Dunaj:
Potem były chmury, te się rozstąpiły niedaleko Wenecji. W końcu samolot zaczyna obniżać lot - lądujemy w Bolonii:
Tu uderza nas upał...wsiadamy w busa, którym jedziemy na kolację.
A ono...jest pyszne. Wędliny z gnocco fritto, tatar z łososia, ośmiornica, pyszne. Wino pyszniejsze. Teraz dotrzeć do hotelu, następnie do 2 piwkujemy przy recepcji i spać. Rano czas do pracy.
Po śniadaniu jedziemy do Sant'Antonio di Pavullo miasta leżącego w Północnych Appeninach.
Następuje część zawodowa. Po niej czas na obiad. W restauracji pełno win:
na zdjęciu min szefowa restauracji
Znów mamy ucztę, mięsa, owoce morza, lody no po prostu poezja w gębie i pisze to człowiek, który po Hiszpanii narzekał na takie jedzenie. Tylko, że tu jest ono na prawdę na bardzo wysokim poziomie.
Potem włoski przedstawiciel firmy się załamuje, gdy kilka dziewczyn zamawia cappuccino - po 14???
Po kolejnej krótkiej wizycie w fabryce jedziemy do Modeny. Upał w połączeniu z wilgotnością daje się nam we znaki więc kilkoma uliczkami ruszamy na piwo.
Wieczorem w restauracji hotelowej znów mamy ucztę. Pizza, owoce morza, desery i wino. Dużo wina. Właściciel hotelu pochodzi z Neapolu i jest to jedyna w okolicy restauracja serwująca owoce morza oraz pyszną pizzę. Owoce morza są codziennie dowożone.
Znów próbuje potraw, o których w Hiszpanii nie chciałem słyszeć.
Nawet krewetkę - ta nie zasmakowała mi.
Desery:
Na końcu próbujemy włoskie alkohole mocniejsze. Limoncello i grappę.
Znów posiadówa do połowy nocy.
W czwartek mamy powrotny lot o 16,20 więc nie mamy za dużo czasu - ale jedziemy do Muzeum Pavarottiego:
Dom na oko mający ze sto lat, ma jednak tylko 20 lat a śpiewak operowy mieszkał w nim tylko dwa lata.
Czas na lunch. Ponoć w okolicy termometry wskazują okolice 40 stopni...Lunch jest znów pyszny. Spagetti Bolonese smakuje niesamowicie!
Jedziemy na lotnisko - tu kontrola jest na prawdę przyjemna.
Potem zakupy (wino, limoncello i czekolada) i czekamy na samolot, a ten jest opóźniony. Nad Austrią i północnymi Włochami szaleją burze. Z nudów obserwuje jeżdżące żółte lambo po płycie lotniska. W końcu jest informacja o naszym gat'cie.
Po wystartowaniu widzę Wenecję:
a potem obserwuje chmury, zapewne burzowe nad Alpami Julijskimi:
dalej to już nad Austrią:
Babia też w chmurach:
i już jesteśmy nad Krakowem.
Jednej z pań, mąż robi zdjęcie naszego samolotu przed samym lądowaniem:
Delegacja dobiegła końca.
Włochy - choć na prawdę krótko odwiedzone, bardzo mało zwiedzane zachwyciły.
Z dość dużym dystansem podchodziłem do jedzenia włoskiego i zachwytu nad nim i...strasznie mnie ono zaskoczyło. Na plus.
Już wiem, że będę chciał tam pojechać. Z rodziną.