Gdzieś na zachodniej Ukrainie (Lwów, Czerwonohrad)
: 2018-08-26, 19:04
Jak zazwyczaj, sunąc w strone Karpat, jedziemy pociagiem Wrocław - Lwów. Zawsze wyjezdzał kolo 17 i wczesnym rankiem był juz we Lwowie. Niestety jednak cos pokręcili w rozkładach i pociag odjezdza kilka godzin pozniej. I jedzie dłuzej - około 16 godzin. Czemu takie durne zmiany? Nie mamy pojecia. Niestety wiąże sie to z tym, ze trudniej wydostac sie ze Lwowa aby jeszcze tego samego wieczora byc w jakiejs gorskiej wiosce.. No ale co zrobic, z przesiadkami szybciej nie bedzie… Jedyny plus z tych dziwnych zmian, ze na granicy jestesmy juz za dnia i mozna sobie co nieco poobserwowac. Po przejechaniu granicy pociag staje i kontynuuje to przez kolejne 3 godziny. W Mosciskach II wymieniają mu podwozie ale to zajmuje tylko jedna godzine. Przez pozostałą czesc czasu juz nic nie dłubią mu pod brzuszkiem. Lokomotywa jest jednak odczepiona i jezdzi radosnie nieopodal. Przejezdza obok chyba ze 4 razy, za kazdym razem innym torem. Albo chlopaki sie bawią, albo ma problem trafic na ten własciwy tor Przez okno ciezko powyglądac bo sa jakies takie uchylne. A byłoby na co popatrzec, bo wszedzie wokol pełno podnosników, kółek, wózków, ktore wsadzają pod wagony.
Jezdzimy tym pociagiem od 2009 roku a pierwszy raz zauwazamy oplombowanie wszelakich złączy! Kaloryfery, ściany, sufity. Czyli jego, mimo wydawałoby sie wysokiej ceny biletu, tez zaczeli rozkręcać, przystosowując do przemytniczych celów? Tak jak dawne pociagi Sanok - Chyrów czy Przemyśl - Czerniowce?
Wspolpasazerowie z naszego wagonu to glownie Ukraincy pracujący w Polsce, ktorzy wracają do domu. Z ich opowiadan wynika, ze Polska jest czesto tylko przystankiem na zachod, bo tam najchetniej widzą pracowanie. Bo po co zapierniczac w Polsce pol roku jak mozna kawałek dalej 2 miesiace i wyjdzie na to samo? Skoro i tak wyjezdzaja ze swojego kraju? Fakt, ze to nielegalne, ale kto by sie pierdołami przejmował. Bardzo chwalą prace w Niemczech. Że tam pracownik zna swoje prawa i nie da sobą pomiatac. Jak urlop to urlop, jak przerwa to przerwa, jak chorobowe to nie ma zmiłuj. A w Polsce czy jeszcze gorzej na Ukrainie to zapierdalaj za miske ryzu a szef to pół- bóg, wszechwładny, na ktorego nie ma bata. Moze cie gnoic i nic mu za to. Sporo sie tez ze sobą spierają - czy lepiej miec karte stałego pobytu, czy tylko zaswiadczenie o pracy - czy moze najwazniejsze jest zameldowanie? Przewija sie tez temat niedawnego strajku Ukrainców w magazynach dostarczajacych towar do jednego z marketów. Zażądali wyzszych płac i zawiesili prace. W sieci sklepów pod Wrocławiem półki zaczely swiecic pustkami. Szefostwo sie ugieło, zarobki poszły do góry, magazyn wznowił prace. Wygrali dzieki temu, ze w magazynie pracowali sami Ukraincy i nikt sie nie wyłamał. Śmiesznie, ze Ukraińcu muszą walczyc o podwyzki płac w Polsce... Skądinad ciekawe czy nasi potrafili by byc tacy solidarni?
Z nami w przedziale jedzie Roman. Jest z Krywego Rogu, wiec do domu ma kawałek. Pracuje w Tesco, w dziale informacji i obsługi klienta. Wszystko by bylo w porzadku, gdyby nie fakt, ze Roman po polsku zna 5 słow na krzyz. Czy uczy sie polskiego? Nie, bo nikt mu nie kazał, nie ma darmowych kursów a swojego wolnego czasu i pieniedzy nie chce mu sie na to poświecac. Jakos mi sie przypomina jak pol roku temu w jednym z takich sklepow szukałam pompki samochodowej. I nikt z krecacych sie po sklepie pracowników nie rozumiał slowa “pompka”. A ja sobie akurat zapomniałam jak to jest po wschodniemu. I trzeba było odgrywac mantomime. Co bywa zabawne w dalekich krajach - ale kurde we wlasnym miescie? Roman sie śmieje jak mu to opowiadam. Woła: “ja tez mam tak w pracy!” i az sie klepie po kolanach z uciechy jakby to byl swietny dowcip.
We Lwowie, mimo zasłyszanych ostatnio mrożących krew w żyłach opowiesci, Cyganów nie widac. A miało sie od nich roić i mieli wyciągac portfele zanim wysiadziesz z pociagu. Nawet koczowisko z poddworcowego parczku zniknelo.
Kupujemy od razu bilety do Worochty na jutro. Jakie to jest fajne we Lwowie, ze jest osobne okienko dla kupujących nie na dzisiaj. Ze wszyscy nudziarze, chcacy pojechac za tydzien na koniec swiata z dziesiatką znajomych w roznym wieku, z roznym stopniem niepelnosprawnosci, ulg rodzinnych i pracowniczych, nie zatykają kolejki, w ktorej stoją ludzie majacy pociag za 15 minut. Ostatnio w Zabrzu 20 osob bylo zmuszonych kupic bilet w pociagu, za dopłatą. Bo dwie babki jechały z cała rodziną do Kołogrzegu za miesiac i nie mogły sie zdecydowac czy lepsza kuszetka przez Warszawe czy moze sypialny przez Poznan? A “moze ja oddam te bilety i sie zastanowie jeszcze? Bo Kundzia spod trojki mi mowila, ze jej wyszło o 1.5 zl taniej?”. Ja wtedy bylam na dworcu godzine przed planowanym odjazdem swojego pociagu. I nie starczylo mi czasu aby kupic bilet w kasie….
Mając juz bilety, suniemy oczywiscie do naszego ulubionego hotelu “Arena”. Wlasnie dopiero dzis odkrywam, ze nigdzie nie jest na nim napisane “hotel” - tylko “budynek artystow cyrku”.
W kibelku. Jak ja lubie takie różne pomysłowe i nowatorskie rozwiązania! A co najwazniejsze - działa!
Nastepnym razem musimy sie upomniec o ten pokoj z tarasem!
Musząc cos zrobic z popoludniem włoczymy sie po okolicznych podwórkach, acz jest gorzej niz 8 lat temu, gdy uprzednio praktykowalismy ten proceder. Tu tez weszły w mode domofony. Trzeba wiec z niektorych zaułków zrezygnowac lub wspinac sie na wyzyny swojej kreatywnosc i inwencji twórczej
W podwórzach nadal mozna znalezc klimaty ciekawsze niz na zadeptanych przez turystow wakacyjnych ulicach. Są balkoniki i tajne przejscia, kładki wiszące i drzwi prowadzące donikąd. Pranie powiewa pod niebem na sznurach rozciagnietych miedzy balkonami. Nie tylko ubrania fruwaja na wietrze. Suszące sie/wietrzące koce, dywany, poduchy to tez popularny widok miejscowych zaułków... Mniej lub bardziej artystyczne konstrukcje zdobią balkony i podścienne kąty.
Koty przeciągają swe grzbiety i majestatycznie kroczą omijąjac rozbryzgniete o beton mirabelki. Gdziekolwiek by nie spojrzec to cos miauczy pod nogami
O roslinach, ktore wygrały z asfaltem....
Czasem podwórze to prawdziwy park otoczony murem kamienic.
Nieraz podworko to studnia, do ktorej prawie nie dociera słonce.
Czasem na zewnatrz wylewa sie fragment mieszkań. Obrazy, rzezby, parasolki, ciepłe jeszcze kapcie. Połaczone z odgłosem rozmów zza uchylonych drzwi czy dzwieków telewizora stwarza pozory uczestnictwa we fragmencie czyjegos zycia.
Czasem warto tez spojrzec pod stopy - i nie tylko mirabelki mam na mysli.
Trafiamy w koncu i my na to najbardziej znane z podworek, tłumnie odwiedzane przez turystów. Z daleka wygląda niepozornie i nie przyciąga szczegolnej uwagi.
Ale wyróżnia sie spośród innych dużą iloscią maskotek. Wszedzie stoją, wiszą, leżą pluszowe misiaki i inna zwierzyna wszelaka, ktora z jakis powodow przestała spelnia role przytulanek do spania, talizmanów na szczescie i ozdoby wewnetrznej czesci mieszkan.
Z oczu wielu zabawek wieje zadumą i melancholią. Moze wspominają czasy swojej młodosci? Może tęsknią za dziecięcą buzią wtulającą sie w miekki, pluszowy brzuszek? Jednak napewno ich los jest fajniejszy niz tych z TEJ_RELACJI - http://jabolowaballada.blogspot.com/201 ... bawki.html
Ech… gdyby te wszystkie biedactwa tez zebrac do kupy - byłoby im razniej!
Mamy tez chwilowy pomysl odnalezienia knajpy z trabantem na balkonie... ale bardzo szybko rezygnujemy z tego, niezbyt udanego pomysłu. Knajpa okazuje sie znajdowac w rejonie, gdzie spoza tłumu niewiele widac. Jedno z tych miejsc, gdzie traci sie w wiare w przestrzen i jakąkolwiek rozmaitość. Jak świat długi i szeroki to stolice i inne duze miasta mają takie kawałki, gdzie zadeptują cie stada przybyszów, przekonanych, ze odwiedzają wlasnie kolejne, niepowtarzalne miejsce. Ktoś egzaltowanym glosem wymienia ile krajów zaliczył, ktos prawie obrzyguje mi plecak, a szczęk telefonów walących selfi wwiercą sie go głowy. Okolice ulicy Starojewrejskiej to chyba jakis przedsionek piekła. A przynajmniej w wakacyjną sobote… Nic tu po nas… No wiec ten mój trabant mial byc gdzies tutaj. Fajnie wygladał na zdjeciu, pewnie zrobionym w listopadowy wtorek, i to juz po zamknieciu knajpy Moje wyobrazenie tego miejsca napewno nie przystaje do rzeczywistosci. Trabanta - hustawki wiec nie bedzie. Na otarcie łez jest za to kolorowy żuk
Opuszczamy ten niezbyt przyjazny bubom region miasta i uderzamy do lubianej i sprawdzonej knajpy na Chmielnickiego. Do miejsca, gdzie przy jajeczku i śledziku zawsze tchnie spokojem i przeszłoscią.
Nie siedzimy nawet 5 minut gdy przysiada sie dwóch starszych panów z karafką koniaczku w dłoni. Mikołaj i Sieroża. Mikołaj ma polskie pochodzenie i bardzo duża rodzine. I świetnie mówi po polsku. W domu było ich dziesiecioro. 45 rok i nowe powojenne zawirowania przestrzenne podzieliły ich rodzine na rózne kraje. On został we Lwowie. Ma jednak kupe kuzynów, siostrzeńcow, stryjków, swatów, kumów (i innych powinowatych, ktorych pokrewienstwa nigdy nie ogarne) w Jeleniej Gorze, Drawsku, Pucku, Pułtusku i Częstochowie. Rodzina obfituje w profesorow, prawników, generałow i dyplomatów. Jednego nawet Mikołaj ma na zdjeciu - jak prezydent Duda wrecza mu jakies ordery i dyplomy. Tak… rodzina jest dumą Mikołaja, i na ilosc, i na jakosc. A z Sieriożą znają sie ze studiów. Razem uczyli sie mechaniki na jednej ze lwowskich uczelni. Duzo opowiadają o wypadach w góry i nad morze, o stażach, rautach i bankietach albo przydziałowych pracach gdzies na koncu swiata. I o łapówkach, ktore trzeba było dać aby nie dostac 3 lat stażu na jakims Sachalinie czy innej Czukotce. Gadając z nimi mamy wrazenie, ze świat zatrzymał sie w latach 80 tych. 99% ich opowiesci jest osadzonych w tym przedziale czasowym. I wyjazdy do Polski, i znajomosci, i imprezy i rozne intrygi. Pozostale blisko 40 lat zdaje sie nie istniec. Nasza knajpa idealnie pasuje do takich opowiesci. Wszystko sie świetnie komponuje, stając sie prawie wehikułem do podróży w inną czasoprzestrzen. Sporą chwile wedrujemy razem po świecie sprzed lat…
Wieczorem jakos nie chce sie nam spac, mimo planowanej grozy dnia jutrzejszego - pociag mamy o 7. Idziemy jeszcze do knajpy koło hotelu “Arena”. Ona dla odmiany kojarzy mi sie z jakims starym kurortem nadmorskim. Zawsze jest tu jakis wiatr przewalający liście na balkoniku w cieniu starych drzew. O tej godzinie nie wiem czy jest jeszcze oficjalnie otwarta. Przy stolikach glownie siedzi i biesiaduje obsługa. Kuchnie mają jednak jeszcze otwartą. Wieczór jest ciepły i pogodny. I wesoły! Bo zwykle takie są dni, gdy cały wyjazd jest jeszcze przed nami, gdy snujemy plany i oczekujemy kolejnych przygód!
A na koniec krótki przegląd napotkanych tym razem lwowskich tramwajów. Co ciekawe - sporą część z nich prowadziły babuszki! Często dosyc stareńkie, takie ze złotym ząbkiem, w kolorowej chustce na głowie. Jakos prędzej by sie czlowiek spodziewał takiego widoku na przydomowej ławeczce, w kosciele, z krówką na pastwisku. A tu myk! ostry dzwonek tramwaju i roześmiana babcia grożąca palcem z okna, bo jakas buba sie znów rozkojarzyła na srodku ulicy
cdn
Jezdzimy tym pociagiem od 2009 roku a pierwszy raz zauwazamy oplombowanie wszelakich złączy! Kaloryfery, ściany, sufity. Czyli jego, mimo wydawałoby sie wysokiej ceny biletu, tez zaczeli rozkręcać, przystosowując do przemytniczych celów? Tak jak dawne pociagi Sanok - Chyrów czy Przemyśl - Czerniowce?
Wspolpasazerowie z naszego wagonu to glownie Ukraincy pracujący w Polsce, ktorzy wracają do domu. Z ich opowiadan wynika, ze Polska jest czesto tylko przystankiem na zachod, bo tam najchetniej widzą pracowanie. Bo po co zapierniczac w Polsce pol roku jak mozna kawałek dalej 2 miesiace i wyjdzie na to samo? Skoro i tak wyjezdzaja ze swojego kraju? Fakt, ze to nielegalne, ale kto by sie pierdołami przejmował. Bardzo chwalą prace w Niemczech. Że tam pracownik zna swoje prawa i nie da sobą pomiatac. Jak urlop to urlop, jak przerwa to przerwa, jak chorobowe to nie ma zmiłuj. A w Polsce czy jeszcze gorzej na Ukrainie to zapierdalaj za miske ryzu a szef to pół- bóg, wszechwładny, na ktorego nie ma bata. Moze cie gnoic i nic mu za to. Sporo sie tez ze sobą spierają - czy lepiej miec karte stałego pobytu, czy tylko zaswiadczenie o pracy - czy moze najwazniejsze jest zameldowanie? Przewija sie tez temat niedawnego strajku Ukrainców w magazynach dostarczajacych towar do jednego z marketów. Zażądali wyzszych płac i zawiesili prace. W sieci sklepów pod Wrocławiem półki zaczely swiecic pustkami. Szefostwo sie ugieło, zarobki poszły do góry, magazyn wznowił prace. Wygrali dzieki temu, ze w magazynie pracowali sami Ukraincy i nikt sie nie wyłamał. Śmiesznie, ze Ukraińcu muszą walczyc o podwyzki płac w Polsce... Skądinad ciekawe czy nasi potrafili by byc tacy solidarni?
Z nami w przedziale jedzie Roman. Jest z Krywego Rogu, wiec do domu ma kawałek. Pracuje w Tesco, w dziale informacji i obsługi klienta. Wszystko by bylo w porzadku, gdyby nie fakt, ze Roman po polsku zna 5 słow na krzyz. Czy uczy sie polskiego? Nie, bo nikt mu nie kazał, nie ma darmowych kursów a swojego wolnego czasu i pieniedzy nie chce mu sie na to poświecac. Jakos mi sie przypomina jak pol roku temu w jednym z takich sklepow szukałam pompki samochodowej. I nikt z krecacych sie po sklepie pracowników nie rozumiał slowa “pompka”. A ja sobie akurat zapomniałam jak to jest po wschodniemu. I trzeba było odgrywac mantomime. Co bywa zabawne w dalekich krajach - ale kurde we wlasnym miescie? Roman sie śmieje jak mu to opowiadam. Woła: “ja tez mam tak w pracy!” i az sie klepie po kolanach z uciechy jakby to byl swietny dowcip.
We Lwowie, mimo zasłyszanych ostatnio mrożących krew w żyłach opowiesci, Cyganów nie widac. A miało sie od nich roić i mieli wyciągac portfele zanim wysiadziesz z pociagu. Nawet koczowisko z poddworcowego parczku zniknelo.
Kupujemy od razu bilety do Worochty na jutro. Jakie to jest fajne we Lwowie, ze jest osobne okienko dla kupujących nie na dzisiaj. Ze wszyscy nudziarze, chcacy pojechac za tydzien na koniec swiata z dziesiatką znajomych w roznym wieku, z roznym stopniem niepelnosprawnosci, ulg rodzinnych i pracowniczych, nie zatykają kolejki, w ktorej stoją ludzie majacy pociag za 15 minut. Ostatnio w Zabrzu 20 osob bylo zmuszonych kupic bilet w pociagu, za dopłatą. Bo dwie babki jechały z cała rodziną do Kołogrzegu za miesiac i nie mogły sie zdecydowac czy lepsza kuszetka przez Warszawe czy moze sypialny przez Poznan? A “moze ja oddam te bilety i sie zastanowie jeszcze? Bo Kundzia spod trojki mi mowila, ze jej wyszło o 1.5 zl taniej?”. Ja wtedy bylam na dworcu godzine przed planowanym odjazdem swojego pociagu. I nie starczylo mi czasu aby kupic bilet w kasie….
Mając juz bilety, suniemy oczywiscie do naszego ulubionego hotelu “Arena”. Wlasnie dopiero dzis odkrywam, ze nigdzie nie jest na nim napisane “hotel” - tylko “budynek artystow cyrku”.
W kibelku. Jak ja lubie takie różne pomysłowe i nowatorskie rozwiązania! A co najwazniejsze - działa!
Nastepnym razem musimy sie upomniec o ten pokoj z tarasem!
Musząc cos zrobic z popoludniem włoczymy sie po okolicznych podwórkach, acz jest gorzej niz 8 lat temu, gdy uprzednio praktykowalismy ten proceder. Tu tez weszły w mode domofony. Trzeba wiec z niektorych zaułków zrezygnowac lub wspinac sie na wyzyny swojej kreatywnosc i inwencji twórczej
W podwórzach nadal mozna znalezc klimaty ciekawsze niz na zadeptanych przez turystow wakacyjnych ulicach. Są balkoniki i tajne przejscia, kładki wiszące i drzwi prowadzące donikąd. Pranie powiewa pod niebem na sznurach rozciagnietych miedzy balkonami. Nie tylko ubrania fruwaja na wietrze. Suszące sie/wietrzące koce, dywany, poduchy to tez popularny widok miejscowych zaułków... Mniej lub bardziej artystyczne konstrukcje zdobią balkony i podścienne kąty.
Koty przeciągają swe grzbiety i majestatycznie kroczą omijąjac rozbryzgniete o beton mirabelki. Gdziekolwiek by nie spojrzec to cos miauczy pod nogami
O roslinach, ktore wygrały z asfaltem....
Czasem podwórze to prawdziwy park otoczony murem kamienic.
Nieraz podworko to studnia, do ktorej prawie nie dociera słonce.
Czasem na zewnatrz wylewa sie fragment mieszkań. Obrazy, rzezby, parasolki, ciepłe jeszcze kapcie. Połaczone z odgłosem rozmów zza uchylonych drzwi czy dzwieków telewizora stwarza pozory uczestnictwa we fragmencie czyjegos zycia.
Czasem warto tez spojrzec pod stopy - i nie tylko mirabelki mam na mysli.
Trafiamy w koncu i my na to najbardziej znane z podworek, tłumnie odwiedzane przez turystów. Z daleka wygląda niepozornie i nie przyciąga szczegolnej uwagi.
Ale wyróżnia sie spośród innych dużą iloscią maskotek. Wszedzie stoją, wiszą, leżą pluszowe misiaki i inna zwierzyna wszelaka, ktora z jakis powodow przestała spelnia role przytulanek do spania, talizmanów na szczescie i ozdoby wewnetrznej czesci mieszkan.
Z oczu wielu zabawek wieje zadumą i melancholią. Moze wspominają czasy swojej młodosci? Może tęsknią za dziecięcą buzią wtulającą sie w miekki, pluszowy brzuszek? Jednak napewno ich los jest fajniejszy niz tych z TEJ_RELACJI - http://jabolowaballada.blogspot.com/201 ... bawki.html
Ech… gdyby te wszystkie biedactwa tez zebrac do kupy - byłoby im razniej!
Mamy tez chwilowy pomysl odnalezienia knajpy z trabantem na balkonie... ale bardzo szybko rezygnujemy z tego, niezbyt udanego pomysłu. Knajpa okazuje sie znajdowac w rejonie, gdzie spoza tłumu niewiele widac. Jedno z tych miejsc, gdzie traci sie w wiare w przestrzen i jakąkolwiek rozmaitość. Jak świat długi i szeroki to stolice i inne duze miasta mają takie kawałki, gdzie zadeptują cie stada przybyszów, przekonanych, ze odwiedzają wlasnie kolejne, niepowtarzalne miejsce. Ktoś egzaltowanym glosem wymienia ile krajów zaliczył, ktos prawie obrzyguje mi plecak, a szczęk telefonów walących selfi wwiercą sie go głowy. Okolice ulicy Starojewrejskiej to chyba jakis przedsionek piekła. A przynajmniej w wakacyjną sobote… Nic tu po nas… No wiec ten mój trabant mial byc gdzies tutaj. Fajnie wygladał na zdjeciu, pewnie zrobionym w listopadowy wtorek, i to juz po zamknieciu knajpy Moje wyobrazenie tego miejsca napewno nie przystaje do rzeczywistosci. Trabanta - hustawki wiec nie bedzie. Na otarcie łez jest za to kolorowy żuk
Opuszczamy ten niezbyt przyjazny bubom region miasta i uderzamy do lubianej i sprawdzonej knajpy na Chmielnickiego. Do miejsca, gdzie przy jajeczku i śledziku zawsze tchnie spokojem i przeszłoscią.
Nie siedzimy nawet 5 minut gdy przysiada sie dwóch starszych panów z karafką koniaczku w dłoni. Mikołaj i Sieroża. Mikołaj ma polskie pochodzenie i bardzo duża rodzine. I świetnie mówi po polsku. W domu było ich dziesiecioro. 45 rok i nowe powojenne zawirowania przestrzenne podzieliły ich rodzine na rózne kraje. On został we Lwowie. Ma jednak kupe kuzynów, siostrzeńcow, stryjków, swatów, kumów (i innych powinowatych, ktorych pokrewienstwa nigdy nie ogarne) w Jeleniej Gorze, Drawsku, Pucku, Pułtusku i Częstochowie. Rodzina obfituje w profesorow, prawników, generałow i dyplomatów. Jednego nawet Mikołaj ma na zdjeciu - jak prezydent Duda wrecza mu jakies ordery i dyplomy. Tak… rodzina jest dumą Mikołaja, i na ilosc, i na jakosc. A z Sieriożą znają sie ze studiów. Razem uczyli sie mechaniki na jednej ze lwowskich uczelni. Duzo opowiadają o wypadach w góry i nad morze, o stażach, rautach i bankietach albo przydziałowych pracach gdzies na koncu swiata. I o łapówkach, ktore trzeba było dać aby nie dostac 3 lat stażu na jakims Sachalinie czy innej Czukotce. Gadając z nimi mamy wrazenie, ze świat zatrzymał sie w latach 80 tych. 99% ich opowiesci jest osadzonych w tym przedziale czasowym. I wyjazdy do Polski, i znajomosci, i imprezy i rozne intrygi. Pozostale blisko 40 lat zdaje sie nie istniec. Nasza knajpa idealnie pasuje do takich opowiesci. Wszystko sie świetnie komponuje, stając sie prawie wehikułem do podróży w inną czasoprzestrzen. Sporą chwile wedrujemy razem po świecie sprzed lat…
Wieczorem jakos nie chce sie nam spac, mimo planowanej grozy dnia jutrzejszego - pociag mamy o 7. Idziemy jeszcze do knajpy koło hotelu “Arena”. Ona dla odmiany kojarzy mi sie z jakims starym kurortem nadmorskim. Zawsze jest tu jakis wiatr przewalający liście na balkoniku w cieniu starych drzew. O tej godzinie nie wiem czy jest jeszcze oficjalnie otwarta. Przy stolikach glownie siedzi i biesiaduje obsługa. Kuchnie mają jednak jeszcze otwartą. Wieczór jest ciepły i pogodny. I wesoły! Bo zwykle takie są dni, gdy cały wyjazd jest jeszcze przed nami, gdy snujemy plany i oczekujemy kolejnych przygód!
A na koniec krótki przegląd napotkanych tym razem lwowskich tramwajów. Co ciekawe - sporą część z nich prowadziły babuszki! Często dosyc stareńkie, takie ze złotym ząbkiem, w kolorowej chustce na głowie. Jakos prędzej by sie czlowiek spodziewał takiego widoku na przydomowej ławeczce, w kosciele, z krówką na pastwisku. A tu myk! ostry dzwonek tramwaju i roześmiana babcia grożąca palcem z okna, bo jakas buba sie znów rozkojarzyła na srodku ulicy
cdn