Kraj nad Wełtawą powszechnie kojarzy się z piwem. Ale Republika Czeska to również wielowiekowa historia winiarstwa, rozpoczynająca się w średniowieczu, a czasem już w starożytności. Co prawda czeskie wina nadal są za granicą rzadko spotykane, ale cieszą się coraz większą popularnością wśród miłośników tego trunku.
Od kilku lat staram się zawsze jesienią zajrzeć do Czechów, ale nie po zwykłe wino, tylko burčák, czyli moszcz z winogron. Lekki, orzeźwiający i zazwyczaj pyszny .
Kosztujący tego trunku z reguły dzielą się na dwie grupy: jego zdecydowanych przeciwników oraz zdecydowanych zwolenników. Ja oczywiście należę do tych drugich . Z burčákiem jest pewien problem: trzeba trafić w odpowiedni moment na jego spożycie, bo już kilka dni po zakupie może całkowicie zmienić swój smak na coś w rodzaju sikacza. Może też wybuchnąć, co raz mi się zdarzyło i potem pokój długo pachniał winem . Niektórych odrzuca też jego zapach, który często nie idzie w parze z reakcjami kubków smakowych. Dlatego najlepiej kosztować go na miejscu, świeżutkiego.
Końcówka września nie zachwycała pogodą, ale ostatni weekend, łamany z październikiem, zapowiadał się bardzo ładny, a piątek wręcz piękny.
W takich okolicznościach atmosferycznych dojeżdżamy do pierwszego punktu postojowego - miasta Hořice (Horschitz). Najpierw podążamy do położonej nad miejscowością Wieży Niepodległości Masaryka (Masarykova věž samostatnosti).
Zaczęto ją budować w 1926 roku, a prowizorycznie ukończono 12 lat później. Według pierwotnych planów miała być wyższa, ale na przeszkodzie stanęła II wojna światowa. W okresie komunizmu, podobnie jak za czasów Protektoratu, część niepoprawnych politycznie płaskorzeźb musiała być zakryta i właściwie dopiero po 1989 roku doczekała się remontu.
Cóż się mogło nie podobać w ludowej Czechosłowacji? Ot, choćby postacie żołnierzy Legionu Czechosłowackiego, którzy w końcu walczyli na Syberii z czerwonymi. A nawet i sam patron w otoczeniu kobiet.
Wieża miała mieć przerwę dla odwiedzających od godziny dwunastej, ale mimo, iż przyjechaliśmy trochę wcześniej, to i tak była zamknięta na głucho . Pozostało więc dokładne obejrzenie jej z zewnątrz. A widoki z góry chyba i tak nie są zbyt imponujące.
Naprzeciwko wejścia ustawiono wielki posąg żołnierza oraz postaci o wyglądzie bacy i myśliwego.
Kilkaset metrów na zachód znajduje się biała, empirowa kapliczka z 1826 roku. Była podziękowaniem za ominięcie miasta przez cholerę.
Przy kapliczce mijamy się z wycieczką szkolną, korzystającą z ładnej pogody. Potem zjeżdżamy do centrum, aby obejrzeć browar z końca XIX wieku.
Piwo warzono w nim do 1976 roku, a po dokładnie 40 latach wznowiono produkcję. Niestety, akurat trwa wymiana dzierżawcy restauracji, więc miejscowych produktów nie kupimy, a w zwykłych sklepach ich nie ma .
W drodze na rynek widzimy pałac z XVIII wieku, wybudowany na miejscu dawnej twierdzy przez pochodzą z Włoch rodzinę Strozzi. Obecnie zajmują go leśnicy.
Do warzywniaka dowieźli kartofle, więc od razu można coś zjeść .
Hořicki rynek to mieszanina zabytków i współczesnej zabudowy. Na środku obowiązkowa Kolumna Maryjna z 1824 roku, a więc już z okresu, kiedy te konstrukcje nie były tak popularne.
Za fontanną kawałek zieleni i tablice informujące o losach miasta w czasie wojny austriacko-pruskiej w 1866 roku (Hořice pełniły wówczas funkcje wielkiego lazaretu).
Gdzieś w tym podwórzu mieściła się winiarnia, ale także miała południową przerwę.
Bardziej oddalona od rynku jest duża kompozycja rzeźbiarska przedstawiająca Jana Husa otoczonego przez nagich mężczyzn.
Z tyłu budynek Akademii Handlowej, pod którą zawiązała się cygańsko-żulerska komitywa.
Potomkowie husytów mają swoją skromną świątynię po sąsiedzku.
Jedziemy dalej na zachód. Podróż zakłócają liczne remonty, a objazdy i ruch wahadłowy w czeskim wydaniu wołają o pomstę do nieba. Nieco później niż zakładaliśmy dotarliśmy do Mlady Boleslav (Jung-Bunzlau), miasta znanego jako siedziby firmy Škoda.
O zwiedzaniu ichniejszego muzeum motoryzacji napiszę później, natomiast tutaj krótki spacer po starówce, położonej na skarpie.
Wieża wodna będąca dziś częścią urzędu miasta.
Stary magistrat mieścił się w renesansowym ratuszu z XVI wieku, ozdobionym sgraffito.
Na rynku fontanna symbolizująca Jizerę, która po opuszczeniu Sudetów przepływa przez miasto i za kilkadziesiąt kilometrów połączy się z Łabą. A w rzece widać... siusiającą dziewczynkę .
Kawałek dalej dwóch chłopaków; jeden próbuje się utopić lub szuka ryb.
Czeskie poczucie humoru chyba niekoniecznie sprawdziłoby się w przypadku Wisły .
Obok kamieniczek reklama winoteki. Tym razem jest otwarta i kupuję od razu półtora litra .
Mladá Boleslav, jak każde szanujące się stare miasto, posiada swój zamek. Obiekt sięga historią X wieku, później był wielokrotnie przebudowywany. Przez wiele lat stacjonowało w nim wojsko, a w okresie II wojny światowej przetrzymywano tu Żydów przed wywózką do Terezina. Powojenna funkcja magazynu tekstyliów przyniosła dewastację i dopiero po aksamitnej rewolucji odzyskał blask, chociaż dziedziniec wewnętrzny nie powala.
Na ścianie dwujęzyczna tablica poświęcona poległym towarzyszom z 36 pułku piechoty, którzy padli w 1866 pod Skalicą (klęska z Prusakami) oraz pod Custozzą (zwycięstwo z Włochami).
Na jednej z kamienic ciekawostka - niemiecko-czeskie szyldy. Muszą pochodzić z okresu Protektoratu.
Wracamy do auta przez rynek. Obok podziemnego parkingu działa inna fontanna, przy której pręży się pani z bardzo atrakcyjnym biustem.
Park zdominowany przez romskie dzieci, a w tle barokowo-gotycki kościół i takie kamienice.
W pobliżu samochodu jest kilka budynków międzywojennej moderny, na jednym z nich czechosłowackie godło.
Ponieważ w żołądku zaczęło burczeć, to wstępujemy do piekarnio-sklepu na chlebíčki. Konsumpcja na miejscu .
Przed opuszczeniem miasta parkuję jeszcze pod skarpą ograniczającą starówkę. Nad nami widać fragmenty murów miejskich oraz starą wieżę wodną.
Gotycki pałac miejski Templ - na podwórzu obok niego kupowałem burčák.
.
Skały wspierane są tworami rąk ludzkich.
Zamek, który oglądaliśmy wcześniej od strony dziedzińca, jest jednym z tych, które lepiej prezentują się z pewnej odległości. Z tej perspektywy robi wrażenie.
Podzamcze z kolei jest zaniedbane i wyludnione, czasem tylko przemknie jakiś śniady młodzian. U dołu płynie potok Klenice, dopływ Izery.
Niedaleko parkingu jeden z wielu zakładów Škody.
Kilka kilometrów od MB leży nieduża wioska Krnsko. Nie sposób jej przegapić z powodu ogromnego wiaduktu. Długi na 152 metry, wysoki na 27 metrów, zastąpił w 1923 roku wcześniejszą konstrukcję.
Przy okazji podchodzę do sypiącego się kościoła św. Jerzego. Z boku prawdopodobnie dawna fara.
Na drzwiach świątyni tablice z nazwiskami ofiar Wielkiej Wojny.
Sylwetka wiaduktu zdominowała okolicę.
Ponieważ wieczór coraz bliżej, to pozostało nam w promieniach zachodzącego słońca i wśród kolejnych remontów dostać się do miejsca noclegowego...
W środkowych Czechach na poszukiwaniu burčáku
W środkowych Czechach na poszukiwaniu burčáku
Ostatnio zmieniony 2017-10-14, 00:00 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Burčák kupiony w niedzielę przelaliśmy częściowo do szkła. Ten, co pozostał w plastiku już w środę smakował jak jabol Ten ze szkła do czwartku w miarę utrzymał swój smak, ale sądzę, że więcej niż dwa tygodnie nie pociągnie, więc zlot musiałby się odbyć kiedyś w terminie winobrań A najlepiej w Czechach
Ostatnio zmieniony 2017-10-14, 16:27 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Re: W środkowych Czechach na poszukiwaniu burčáku
Pudelek pisze:Z burčákiem jest pewien problem: trzeba trafić w odpowiedni moment na jego spożycie, bo już kilka dni po zakupie może całkowicie zmienić swój smak na coś w rodzaju sikacza. Może też wybuchnąć, co raz mi się zdarzyło i potem pokój długo pachniał winem . Niektórych odrzuca też jego zapach, który często nie idzie w parze z reakcjami kubków smakowych. Dlatego najlepiej kosztować go na miejscu, świeżutkiego.
Dwa tygodnie temu pospacerowałem po okolicach Palavy. Miejscowi o burčáku mówili, że "żyje" on maksymalnie 3 godziny, bo później to już nie jest to. Słyszeli też o przypadkach, że w Pradze podczas jarmarku bożonarodzeniowego oferuje się "świeży" burčák
Pytanie, co to znaczy "żyje"? Od momentu nalania? Bo można kupić taki albo już nalany do butelki, tylko jeszcze nie całkowicie zakręcony (zapewne z powodu "życia", dopiero potem nakręcają na full, ale trzeba tego pilnować).
W każdym razie burcak należy pić na miejscu, wożenie "na pamiątkę" jest ryzykowne Ten burcak w Pradze to był taki burcak, jak w Polsce tradycyjne oscypki dolnośląskie albo opolskie
W każdym razie burcak należy pić na miejscu, wożenie "na pamiątkę" jest ryzykowne Ten burcak w Pradze to był taki burcak, jak w Polsce tradycyjne oscypki dolnośląskie albo opolskie
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Mělník (Mielnik) to miasto leżące na północ od Pragi, w miejscu gdzie Wełtawa wpływa do Łaby. Jest to jeden z głównych ośrodków czeskiego regionu winiarskiego i dlatego wybraliśmy gp jako bazę noclegową w czasie weekendu spędzonego na poszukiwaniu burčáku.
Starówka mieści się na skarpie położonej nad rzekami, więc z każdej strony trzeba się do niej wspinać. Rynek otoczony zabytkową zabudową, wśród której wyróżnia się ratusz w pastelowych kolorach.
Na placu rozłożyło się kilka straganów: można kupić warzywa, owoce, swojskie produkty wędliniarskie i mleczne, oraz - rzecz jasna - burčák . Dziś w sprzedaży biały, który od razu otwieramy na pobliskiej ławce .
Pokrzepieni lekkimi procentami udajemy się na punkt widokowy na skarpie. W dole widać Łabę (Labe, Elbe), płynącą w kierunku Niemiec.
Kawałek wcześniej do Łaby dołącza się święta rzeka Czech - Wełtawa (Vltava, Moldau). Teoretycznie ta druga jest dopływem Łaby, lecz z geograficznego punktu widzenia powinno być odwrotnie, gdyż Wełtawa ma większy przepływ i jest dłuższa. Na zdjęciu zaś kanał Vraňansko-hořínský, które wiele osób bierze właśnie za Wełtawę.
Na horyzoncie widać oddaloną o kilkanaście kilometrów górę Říp (Sankt Georgsberg), legendarne miejsce osiedlenia pierwszych Słowian z praojcem Czechem.
Nieco bliżej rosną zabudowania elektrociepłowni Mělník (wbrew nazwie położonej poza granicami miasta), drugiej największej w Republice.
Ścieżka widokowa między zamkiem a winnicami obrastającymi wzgórze - turyści grzeją się w słońcu, które pięknie przyświeca ostatniej wrześniowej soboty oraz degustują boski napój w jednej z kilku niezbyt tanich winiarni.
Wrócimy w to miejsce jeszcze później, a na razie zejdziemy w dół. Mijamy pomnik Karola IV z 1840 roku. Władca przekazał Mělník do majątku swojej małżonki i kolejnych przyszłych królowych. Jednym z obowiązków takich miast było dostarczanie różnych dóbr na dwór w Pradze - w tym przypadku oczywiście wina. Monarcha sprowadził także z Francji nowe szczepy winne, choć pierwsze winnice pojawiły się tutaj prawdopodobnie już w X wieku.
Schodzimy do poziomu rzeki, do przystani, gdzie cumuje niewielki statek wycieczkowy "Fidelio".
W oczekiwaniu na właściwą godzinę obserwujemy kręcącego się w pobliżu niebieskiego Fiata 850. Piękny!
Mělník, położony blisko Pragi i nad rzekami, jest popularnym miejscem wycieczek zagranicznych turystów ze stolicy. Część osób przybywa tutaj autokarami, część wodą. Nie są to tanie imprezy, ale zapewne ciekawe. Na taką ekstrawagancję nie mieliśmy czasu, więc zdecydowaliśmy się na godzinny rejs po najbliższej okolicy. Ponieważ pogoda trafiła się znakomita, to można było siedzieć na górnym odsłoniętym pokładzie.
Temperatura silnika i kapitana pewno jest w miarę stała, ale wody i powietrza to już raczej nieaktualna .
Sympatyczna pani zbiera zamówienia (napoje alkoholowe i bezalkoholowe, przekąski, ale nie ma też problemu wyciągnąć swoje zapasy; grupa osób z tyłu otwarła wino kupione chwilę wcześniej w pobliskiej winiarni) i znika pod pokładem. A my ruszamy!
Skarpa, na której znajduje się starówka, jest widoczna na wszelkich folderach reklamowych miasta, a także pojawia się dość często wśród atrakcji całego państwa. Nie dziwię się, gdyż to ładny widok, dodatkowego uroku dodają piętrowo położone winnice.
Różowa bryła to zamek. Z tej perspektywy wydaje się, iż jego częścią jest wieża, lecz to osobny budynek kościoła św. Piotra i Pawła.
Na rzece odbywają się jakieś zawody wioślarskie, więc co chwilę migają obok nas długie łodzie.
Jesień zaczęła już się kolorować.
Łódź skręca do kanału Vraňansko-hořínskego. Wełtawa wpływa kilkaset metrów dalej, po środku zdjęcia, a na lewo koryto Łaby.
Kanał wybudowano w latach 1902-1905, liczy 10 kilometrów. Umożliwił on żeglugę na Wełtawie aż do ujścia do Łaby. Po bokach rozciągają się dawne parki dworskie.
Przed nami wyrasta śluza wodna, czyli zdymadlo. W języku czeskim proste słowa nabierają tak dźwięcznego brzmienia . Zdymadlo Hořín uznane zostało zabytkiem techniki; spad wody wynosi 8,5 metra i jest największy na odcinku do Pragi.
Pod śluzą łódź zawraca w kierunku Mělníka. Mija nas barka z koparką, za którą płynie prywatna jednostka.
Ponieważ Wełtawa jest nadal zajęta przez wioślarzy, to "Fidello" obiera kurs na Łabę. Na brzegach stoją budynki dawnego kąpieliska oraz zakłady cukrownicze.
Jest też jeden golas .
"Fidello" robi nawrót przy sztucznej wyspie i kierujemy się do przystani.
Godzina minęła jak z bicza strzelił! Na kolejny rejs zgłosiły się tylko dwie osoby, ale kapitan zapewniał mnie, że płyną niezależnie od frekwencji i okazało się to prawdą. My tymczasem piechotką wracamy do centrum.
Od XVIII wieku Mělník należał do rodu Lobkowic(z) (dziś kojarzącego się głównie z piwem o takiej nazwie). Byli oni gospodarzami na zamku aż do ubiegłego stulecia. W internecie można znaleźć informację, że skonfiskowali im go naziści w 1938 roku, ale... III Rzesza nie zajęła wówczas tych terenów! Tereny przyłączone w wyniku Układu Monachijskiego zaczynały się bardzo blisko, lecz Mělník pozostał w państwie czechosłowackim. Prawdopodobnie konfiskata nastąpiła dopiero rok lub dwa później, po utworzeniu Protektoratu Czech i Moraw, a rodzina książęca przeniosła się do Pragi. W 1948 roku dzieła kradzieży dopełnili komuniści nacjonalizując lobkowickie dobra.
W 1992 roku członkowie tego jednego z najstarszych czeskich rodów szlacheckich odzyskali majątek wraz z winnicami. Obecnym panem na zamku jest Jiří Jan Lobkowicz, urodzony w Szwajcarii. Podobno również w nim mieszka, choć patrząc na sylwetkę warowni zastanawialiśmy się, gdzie mógł urządzić swoje pokoje i nic nam nie przychodziło do głowy.
Zamek ma historię sięgającą średniowiecza, kiedy korzystały z niego królewskie wdowy. Potem kilkukrotnie go przebudowywano i dziś jest mieszanino gotycko-renasansowo-barokową. Można go zwiedzać, choć cena nie jest współmierna do atrakcji, które nas czekają w środku.
Ciekawe, czy wyposażenie Lobkowiczowie zdążyli zabrać ze sobą na emigrację, czy też zostało na miejscu i do nich wróciło? To musiało być niezapomniane uczucie odzyskać coś, co przez kilkadziesiąt lat używał ktoś inny, a prawowity właściciel mógł tylko wspominać...
W największej sali koncertowej pełnej starych obrazów wystawiono kilkadziesiąt drzew genealogicznych, można dostać oczopląsu. Jest też wywód przodków księcia Jiřího. On sam, jak na członka Zakonu Maltańskiego i praktykującego katolika przystało, ma drugą żonę - starszą zamienił na model młodszy o 20 lat .
Rodowe herby w korytarzu ozdobionym trofeami myśliwskimi, zarówno dawnymi, jak i współczesnymi.
Wracamy między kamieniczki... Z rynku zniknęło targowisko, a szkoda, bo burčák razem z nim.
Mamy w planach jeszcze jedno zwiedzanie, więc czas do określonej godziny wykorzystujemy na rozejrzenie się po kilku innych miejscach.
Brama Praska z 1500 roku to pozostałość po murach obronnych.
Náměstí Karla IV to taki mniejszy rynek, tyle, że służący za parking i zaniedbany. Ponieważ w Czechach znów zbliżały się wybory (oni chyba mają nieustanną kampanię wyborczą) to dominowały na nim plakaty z różnymi odkrywczymi hasłami.
Kościół św. Ludmiły z 1585 roku, następnie trzykrotnie rekonstruowany.
Za nim drewniana stuletnia dzwonnica.
W podcieniach kamienic też można wypatrzeć różne perełki.
W rynkowej restauracji zamawiamy czosnkową, która przypomina bardziej warzywną. Na ścianach tablice z okresu Protektoratu.
Przy płaceniu kelner wydaje nam za mało o 100 koron.. przypadek? Przy zwróceniu uwagi oddaje mi... kilkanaście koron. Dopiero za trzecim razem wszystko się zgadza. Jak już pisałem - do Mělníka gęsto przybywają turyści zagraniczni, głównie z Niemiec, którzy są łatwym łupem dla takich cwaniaków. Ich obecność powoduje też zwiększone ceny w wielu lokalach...
Na zakończenie popołudnia postanowiliśmy wejść do miejskich podziemi. Powstały one prawdopodobnie w XIII wieku, służyły jako schronienie dla ludności, składy wina, magazyny i tym podobne. Chętni mogą przejść się kilkudziesięciometrowym odcinkiem udostępnionym do zwiedzania.
Betonowa konstrukcja podtrzymuje stojący nad nami nowy ratusz i fontannę z okresu międzywojennego.
Największą atrakcją zaś jest najszersza w Republice Czeskiej studnia - wielka na 4,5 metra. Jej głębokość to 54 metry.
Kiedyś wodę czerpano z niej na rynku, zabudowano ją nawet niedużą kaplicą. Potem jednak to wszystko zaniedbano, jakość się pogorszyła i dziś na powierzchni widać tylko coś takiego:
Słońce zaczyna zmieniać kolory, więc ponownie kierujemy się ku skarpie. Wieża kościoła ładnie kontrastuje z niebem.
W świątyni znajduje się kostnica, podobna do tej z Kutnej Hory i Czermnej. Nawet chciałem tam zajrzeć, ale po przeczytaniu o zakazie fotografowania uznałem, że mogą się cmoknąć.
Pora spojrzeć na rzekę - teraz na jednym zdjęciu widać Łabę, Wełtawę i kanał.
"Nasz statek" tym razem wybrał Wełtawę w ostatnim kursie dzisiejszego dnia. Będą pływać jeszcze jutro, a w poniedziałek kończą sezon wracając do Pragi.
Zdymadlo i Říp.
Do prawdziwego zachodu jeszcze trochę czasu, a że kiszki marsza grają, to lepiej poszukać jakiegoś miejsca na kolację. Udaje nam się znaleźć gospodę z dość niezłym jedzeniem, w dodatku jeszcze był wolny stolik, co w sobotę o tej porze graniczy z cudem.
Dla koneserów .
I trzcie podejście na skarpę - już po zniknięciu słońca.
Zahaczamy jeszcze o knajpę z własnym browarem, po czym marsz przez wyludniony rynek do miejsca noclegowego.
Śpimy w prywatnym domu, które właściciel odziedziczył po zmarłych rodzicach i teraz wynajmuje pokoje. Za sąsiadów mamy robotników oraz starsze towarzystwo, które urządziło sobie długi weekend (Czesi świętowali w ostatni czwartek września). To również szczęście, że w ogóle było coś wolnego.
W mieszkaniu zachowało się całe stare wyposażenie z meblami z poprzedniej epoki.
Największym plusem noclegu jest lokalizacja - dosłownie kilka minut od ratusza. Jeszcze bliżej leżą winnice książęce, które oplatają centrum.
A na koniec ciekawostka historyczna - Mělník był miastem, które bardzo długo znajdowało się w rękach Wehrmachtu, bo aż do 10 maja 1945 roku, czyli jeszcze po kapitulacji III Rzeszy. Tego dnia wkroczyły do niego oddziały radzieckie oraz polska 2 Armia Wojska Polskiego z gen. Świerczewskim. Przypomina o tym pomnik "przyjaźni polsko-czechosłowackiej" znajdujący się w parku.
Świerczewski ma także swój osobny pomnik oraz niewielki plac na osiedlu.
Doczekaliśmy czasów, że pomniki sprzed 1989 roku trzeba będzie jeździć oglądać za granicę...
Starówka mieści się na skarpie położonej nad rzekami, więc z każdej strony trzeba się do niej wspinać. Rynek otoczony zabytkową zabudową, wśród której wyróżnia się ratusz w pastelowych kolorach.
Na placu rozłożyło się kilka straganów: można kupić warzywa, owoce, swojskie produkty wędliniarskie i mleczne, oraz - rzecz jasna - burčák . Dziś w sprzedaży biały, który od razu otwieramy na pobliskiej ławce .
Pokrzepieni lekkimi procentami udajemy się na punkt widokowy na skarpie. W dole widać Łabę (Labe, Elbe), płynącą w kierunku Niemiec.
Kawałek wcześniej do Łaby dołącza się święta rzeka Czech - Wełtawa (Vltava, Moldau). Teoretycznie ta druga jest dopływem Łaby, lecz z geograficznego punktu widzenia powinno być odwrotnie, gdyż Wełtawa ma większy przepływ i jest dłuższa. Na zdjęciu zaś kanał Vraňansko-hořínský, które wiele osób bierze właśnie za Wełtawę.
Na horyzoncie widać oddaloną o kilkanaście kilometrów górę Říp (Sankt Georgsberg), legendarne miejsce osiedlenia pierwszych Słowian z praojcem Czechem.
Nieco bliżej rosną zabudowania elektrociepłowni Mělník (wbrew nazwie położonej poza granicami miasta), drugiej największej w Republice.
Ścieżka widokowa między zamkiem a winnicami obrastającymi wzgórze - turyści grzeją się w słońcu, które pięknie przyświeca ostatniej wrześniowej soboty oraz degustują boski napój w jednej z kilku niezbyt tanich winiarni.
Wrócimy w to miejsce jeszcze później, a na razie zejdziemy w dół. Mijamy pomnik Karola IV z 1840 roku. Władca przekazał Mělník do majątku swojej małżonki i kolejnych przyszłych królowych. Jednym z obowiązków takich miast było dostarczanie różnych dóbr na dwór w Pradze - w tym przypadku oczywiście wina. Monarcha sprowadził także z Francji nowe szczepy winne, choć pierwsze winnice pojawiły się tutaj prawdopodobnie już w X wieku.
Schodzimy do poziomu rzeki, do przystani, gdzie cumuje niewielki statek wycieczkowy "Fidelio".
W oczekiwaniu na właściwą godzinę obserwujemy kręcącego się w pobliżu niebieskiego Fiata 850. Piękny!
Mělník, położony blisko Pragi i nad rzekami, jest popularnym miejscem wycieczek zagranicznych turystów ze stolicy. Część osób przybywa tutaj autokarami, część wodą. Nie są to tanie imprezy, ale zapewne ciekawe. Na taką ekstrawagancję nie mieliśmy czasu, więc zdecydowaliśmy się na godzinny rejs po najbliższej okolicy. Ponieważ pogoda trafiła się znakomita, to można było siedzieć na górnym odsłoniętym pokładzie.
Temperatura silnika i kapitana pewno jest w miarę stała, ale wody i powietrza to już raczej nieaktualna .
Sympatyczna pani zbiera zamówienia (napoje alkoholowe i bezalkoholowe, przekąski, ale nie ma też problemu wyciągnąć swoje zapasy; grupa osób z tyłu otwarła wino kupione chwilę wcześniej w pobliskiej winiarni) i znika pod pokładem. A my ruszamy!
Skarpa, na której znajduje się starówka, jest widoczna na wszelkich folderach reklamowych miasta, a także pojawia się dość często wśród atrakcji całego państwa. Nie dziwię się, gdyż to ładny widok, dodatkowego uroku dodają piętrowo położone winnice.
Różowa bryła to zamek. Z tej perspektywy wydaje się, iż jego częścią jest wieża, lecz to osobny budynek kościoła św. Piotra i Pawła.
Na rzece odbywają się jakieś zawody wioślarskie, więc co chwilę migają obok nas długie łodzie.
Jesień zaczęła już się kolorować.
Łódź skręca do kanału Vraňansko-hořínskego. Wełtawa wpływa kilkaset metrów dalej, po środku zdjęcia, a na lewo koryto Łaby.
Kanał wybudowano w latach 1902-1905, liczy 10 kilometrów. Umożliwił on żeglugę na Wełtawie aż do ujścia do Łaby. Po bokach rozciągają się dawne parki dworskie.
Przed nami wyrasta śluza wodna, czyli zdymadlo. W języku czeskim proste słowa nabierają tak dźwięcznego brzmienia . Zdymadlo Hořín uznane zostało zabytkiem techniki; spad wody wynosi 8,5 metra i jest największy na odcinku do Pragi.
Pod śluzą łódź zawraca w kierunku Mělníka. Mija nas barka z koparką, za którą płynie prywatna jednostka.
Ponieważ Wełtawa jest nadal zajęta przez wioślarzy, to "Fidello" obiera kurs na Łabę. Na brzegach stoją budynki dawnego kąpieliska oraz zakłady cukrownicze.
Jest też jeden golas .
"Fidello" robi nawrót przy sztucznej wyspie i kierujemy się do przystani.
Godzina minęła jak z bicza strzelił! Na kolejny rejs zgłosiły się tylko dwie osoby, ale kapitan zapewniał mnie, że płyną niezależnie od frekwencji i okazało się to prawdą. My tymczasem piechotką wracamy do centrum.
Od XVIII wieku Mělník należał do rodu Lobkowic(z) (dziś kojarzącego się głównie z piwem o takiej nazwie). Byli oni gospodarzami na zamku aż do ubiegłego stulecia. W internecie można znaleźć informację, że skonfiskowali im go naziści w 1938 roku, ale... III Rzesza nie zajęła wówczas tych terenów! Tereny przyłączone w wyniku Układu Monachijskiego zaczynały się bardzo blisko, lecz Mělník pozostał w państwie czechosłowackim. Prawdopodobnie konfiskata nastąpiła dopiero rok lub dwa później, po utworzeniu Protektoratu Czech i Moraw, a rodzina książęca przeniosła się do Pragi. W 1948 roku dzieła kradzieży dopełnili komuniści nacjonalizując lobkowickie dobra.
W 1992 roku członkowie tego jednego z najstarszych czeskich rodów szlacheckich odzyskali majątek wraz z winnicami. Obecnym panem na zamku jest Jiří Jan Lobkowicz, urodzony w Szwajcarii. Podobno również w nim mieszka, choć patrząc na sylwetkę warowni zastanawialiśmy się, gdzie mógł urządzić swoje pokoje i nic nam nie przychodziło do głowy.
Zamek ma historię sięgającą średniowiecza, kiedy korzystały z niego królewskie wdowy. Potem kilkukrotnie go przebudowywano i dziś jest mieszanino gotycko-renasansowo-barokową. Można go zwiedzać, choć cena nie jest współmierna do atrakcji, które nas czekają w środku.
Ciekawe, czy wyposażenie Lobkowiczowie zdążyli zabrać ze sobą na emigrację, czy też zostało na miejscu i do nich wróciło? To musiało być niezapomniane uczucie odzyskać coś, co przez kilkadziesiąt lat używał ktoś inny, a prawowity właściciel mógł tylko wspominać...
W największej sali koncertowej pełnej starych obrazów wystawiono kilkadziesiąt drzew genealogicznych, można dostać oczopląsu. Jest też wywód przodków księcia Jiřího. On sam, jak na członka Zakonu Maltańskiego i praktykującego katolika przystało, ma drugą żonę - starszą zamienił na model młodszy o 20 lat .
Rodowe herby w korytarzu ozdobionym trofeami myśliwskimi, zarówno dawnymi, jak i współczesnymi.
Wracamy między kamieniczki... Z rynku zniknęło targowisko, a szkoda, bo burčák razem z nim.
Mamy w planach jeszcze jedno zwiedzanie, więc czas do określonej godziny wykorzystujemy na rozejrzenie się po kilku innych miejscach.
Brama Praska z 1500 roku to pozostałość po murach obronnych.
Náměstí Karla IV to taki mniejszy rynek, tyle, że służący za parking i zaniedbany. Ponieważ w Czechach znów zbliżały się wybory (oni chyba mają nieustanną kampanię wyborczą) to dominowały na nim plakaty z różnymi odkrywczymi hasłami.
Kościół św. Ludmiły z 1585 roku, następnie trzykrotnie rekonstruowany.
Za nim drewniana stuletnia dzwonnica.
W podcieniach kamienic też można wypatrzeć różne perełki.
W rynkowej restauracji zamawiamy czosnkową, która przypomina bardziej warzywną. Na ścianach tablice z okresu Protektoratu.
Przy płaceniu kelner wydaje nam za mało o 100 koron.. przypadek? Przy zwróceniu uwagi oddaje mi... kilkanaście koron. Dopiero za trzecim razem wszystko się zgadza. Jak już pisałem - do Mělníka gęsto przybywają turyści zagraniczni, głównie z Niemiec, którzy są łatwym łupem dla takich cwaniaków. Ich obecność powoduje też zwiększone ceny w wielu lokalach...
Na zakończenie popołudnia postanowiliśmy wejść do miejskich podziemi. Powstały one prawdopodobnie w XIII wieku, służyły jako schronienie dla ludności, składy wina, magazyny i tym podobne. Chętni mogą przejść się kilkudziesięciometrowym odcinkiem udostępnionym do zwiedzania.
Betonowa konstrukcja podtrzymuje stojący nad nami nowy ratusz i fontannę z okresu międzywojennego.
Największą atrakcją zaś jest najszersza w Republice Czeskiej studnia - wielka na 4,5 metra. Jej głębokość to 54 metry.
Kiedyś wodę czerpano z niej na rynku, zabudowano ją nawet niedużą kaplicą. Potem jednak to wszystko zaniedbano, jakość się pogorszyła i dziś na powierzchni widać tylko coś takiego:
Słońce zaczyna zmieniać kolory, więc ponownie kierujemy się ku skarpie. Wieża kościoła ładnie kontrastuje z niebem.
W świątyni znajduje się kostnica, podobna do tej z Kutnej Hory i Czermnej. Nawet chciałem tam zajrzeć, ale po przeczytaniu o zakazie fotografowania uznałem, że mogą się cmoknąć.
Pora spojrzeć na rzekę - teraz na jednym zdjęciu widać Łabę, Wełtawę i kanał.
"Nasz statek" tym razem wybrał Wełtawę w ostatnim kursie dzisiejszego dnia. Będą pływać jeszcze jutro, a w poniedziałek kończą sezon wracając do Pragi.
Zdymadlo i Říp.
Do prawdziwego zachodu jeszcze trochę czasu, a że kiszki marsza grają, to lepiej poszukać jakiegoś miejsca na kolację. Udaje nam się znaleźć gospodę z dość niezłym jedzeniem, w dodatku jeszcze był wolny stolik, co w sobotę o tej porze graniczy z cudem.
Dla koneserów .
I trzcie podejście na skarpę - już po zniknięciu słońca.
Zahaczamy jeszcze o knajpę z własnym browarem, po czym marsz przez wyludniony rynek do miejsca noclegowego.
Śpimy w prywatnym domu, które właściciel odziedziczył po zmarłych rodzicach i teraz wynajmuje pokoje. Za sąsiadów mamy robotników oraz starsze towarzystwo, które urządziło sobie długi weekend (Czesi świętowali w ostatni czwartek września). To również szczęście, że w ogóle było coś wolnego.
W mieszkaniu zachowało się całe stare wyposażenie z meblami z poprzedniej epoki.
Największym plusem noclegu jest lokalizacja - dosłownie kilka minut od ratusza. Jeszcze bliżej leżą winnice książęce, które oplatają centrum.
A na koniec ciekawostka historyczna - Mělník był miastem, które bardzo długo znajdowało się w rękach Wehrmachtu, bo aż do 10 maja 1945 roku, czyli jeszcze po kapitulacji III Rzeszy. Tego dnia wkroczyły do niego oddziały radzieckie oraz polska 2 Armia Wojska Polskiego z gen. Świerczewskim. Przypomina o tym pomnik "przyjaźni polsko-czechosłowackiej" znajdujący się w parku.
Świerczewski ma także swój osobny pomnik oraz niewielki plac na osiedlu.
Doczekaliśmy czasów, że pomniki sprzed 1989 roku trzeba będzie jeździć oglądać za granicę...
Ostatnio zmieniony 2017-10-24, 17:54 przez Pudelek, łącznie zmieniany 2 razy.
Ostatni dzień poszukiwań burčáku rozpoczynamy od miasteczka Liběchov (Liboch), położonego kilka kilometrów od Mělníka. Miejscowość to enklawa starej zabudowy, wygląda jakby szał stawiania nowego ją ominął.
W rozległym parku czai się barokowy pałac z 1730 roku... Mocno poszkodowany podczas powodzi w 2002 roku i od tego czasu trwa w nim remont, którego końca nie widać.
Za drzewami zabudowania gospodarcze.
Za komuny w pałacu urządzono Muzeum Kultur Azjatyckich, będące częścią Narodowego Muzeum w Pradze. Lokalizacja mało trafiona, nie widać tu skośnookich mieszkańców Czech, często prowadzących sklepy albo knajpy Teraz już chyba i tak wystawy nie są dostępne.
Obok nieopisany budynek, możliwe, że dla służby. Nad wejściem resztki łacińskich napisów.
Główną ulicą mknie wóz, którego nie sposób nie zauważyć. Na widok aparatu pasażerowie trąbią i machają rękami .
Idziemy się kawałek przejść. Nadal się dziwię - nie widzę tu żadnego obiektu młodszego niż wiek. Mamy jakąś dziurę w czasoprzestrzeni?
Na pierwszym zdjęciu dawny browar, na trzecim młyn. Środkowy do kupienia
Rząd niskich domków przy szosie. W tle widać skarpę i wieże kościoła w Mělníku.
Kościół jest z tego samego okresu co pałac. Nosi wezwanie świętego Havla. Prezydenta? Nie, okazuje się, iż chodzi o Gawła Mnie i tak kojarzy się z jednym domem z Pawłem
Przy świątyni ktoś pali jakieś plastiki albo inne świństwa, bo smród taki, że głowa boli. Wracamy do auta, rzucając jeszcze okiem na skromny Pomnik Poległych.
Kawałek dalej od centrum kilkupiętrowy kamienny magazyn.
Wzgórza wokół miasta porastają winnice. Na górce znajduje się jeszcze jeden kościół oraz droga krzyżowa. Jest coś oglądać.
Liběchov leży nad samą Łabą. Jest tu zdymadlo, mała elektrownia wodna, a na drugim brzegu wielka elektrownia Mělník.
Między rzeką a drogą stoi słup. Pochodzi z XIX wieku, oznaczono nim trójstyk trzech jednostek administracyjnych. W 1938 roku nieoczekiwanie zmienił funkcję: biegła tu granica między III Rzeszą a Czechosłowacją, następnie Protektoratem. Liběchov/Liboch zamieszkały mniej więcej równo przez Niemców i Czechów znalazł się już pod bezpośrednią władzą Berlina.
Opuszczamy te sympatyczne miasteczko kierując się w kierunku stolicy. W Klach (Kell) rzuca mi się w oczy pomnik Jana Husa. Towarzyszą mu kamiennie poświęcone ofiarom wojen.
W Pradze odwiedziliśmy Muzeum Lotnictwa, ale to się nadaje na osobny wpis. Potem zastanawialiśmy się, czy nie skoczyć metrem do śródmiejskich dzielnic, ale w końcu uznaliśmy, że nie ma sensu przepychać się w tłumie, więc obieramy kierunek wschodni, na Śląsk. Oczywiście nie bezpośrednio...
Wydostanie się z głównego miasta Republiki zajmuje trochę czasu, bo oczywiście remont goni remont, a oznakowanie tradycyjnie jest do bani.
Obok Českego Brodu widzimy najwyższą konstrukcję w całym państwie - nadajniki radiowe Libice 2. Wybudowane w latach 70., mają 335 metrów. Dla porównania: na Górnym Śląsku mamy ciut większy maszt . Drugi podobny znajduje się w Olsztynie.
Mamy możliwość wyboru kilku różnych miast do zobaczenia jeszcze dzisiejszego dnia. Wybrałem Kolín, też położony nad Łabą. Widać, że rzeka nie chce się od nas odczepić .
Krążąc w poszukiwaniu miejsca do parkowania widzę kolejny tej niedzieli Pomnik Poległych. Armata i nagi mężczyzna mogą przywoływać różne skojarzenia...
Na skwerku druga monument, czarny jak noc. Zdaje się, że związany z pobliskim budynkiem sądu. Może ofiar sędziów skazujących za kradzież batonika? A, wróć, to nie ten kraj...
Z tyłu kościół ewangelicki.
Ostatecznie samochód stawiam niedaleko dyskontu. Na ulicach nagle zaroiło się od śniadych twarzy: niemal sami Cyganie! Dawno ich tylu nie widziałem w środkowych Czechach. Zanim poszliśmy na rynek to zajrzeliśmy na parking zorganizowany na podwórzu przedzamcza. Oczywiście Jaśnie Państwo mieli swój własny browar.
Królewski zamek służy dziś jako urząd gminy, więc w weekend go nie obejrzymy od środka. Wracamy na wąskie uliczki. Gdzieś tu jest barokowa synagoga, uważa za jedną z najładniejszych w kraju. Okazuje się, że ze wszystkich stron zasłaniają ją kamienice, w dodatku 1 października u Czechów jest już po sezonie, więc następna możliwość zwiedzenia dopiero wiosną. Pozostaje uwierzyć, że rzeczywiście stoi za bladozielonym budynkiem IT.
Mijamy kilka winiarni, ale wszystkie już zamknięte.
Najstarszą świątynią Kolína jest kościół św. Bartłomieja, gotycki z XIV wieku. Wstęp jest płatny, więc zadowalamy się widokami zewnętrznymi.
Kolejne ulice, kolejne kamienice.
Nad Łabą przerzucono Most Masaryka. Po drugiej stronie kolorowe blokowisko.
Jest i zdymadlo i elektrownia.
Na prawym brzegu, wśród zieleni, wznosi się czarna wieża - Zálabská bašta. Postawiono ją w XV wieku jako wysuniętą część miejskich obwarowań. W 18. i 19. stuleciu składowano w niej proch, więc popularnie nazywane jest też "Prochownią".
Rynek - Karlovo náměstí - ma spore rozmiary. W całości otacza go stara zabudowa.
Neorenesansowy ratusz jest jednym z najmłodszych obiektów, ale też i najładniejszych.
To się nazywa "połowiczny sukces" .
Skoro nie udało się z synagogą, to próbujemy zajrzeć na żydowski cmentarz - drugi największy i najstarszy (od 1418 roku) po praskim. Niestety - brama obwiązana grubym łańcuchem, klucze w informacji turystycznej dawno zamkniętej na cztery spusty.
W drodze do samochodu widzę dwa pomniki: zaangażowany poświęcony II wojnie światowej oraz niezidentyfikowany w formie sypiącego się postumentu.
Wspominałem już o zbliżających się wyborach: z każdego kąta wystaje jakiś kandydat obiecujący cuda nie widy. Jak zawsze ma być mniej biurokracji, więcej wolności, grubszy portfel, a wszyscy ponownie piękni i młodzi. Mimo wszystko kandydat Komunistycznej Partii Czech i Moraw mnie zaskoczył: on chce pokoju na świecie! Chyba pomylił się z konkursem na Miss World .
Hasło musi być chwytliwe, bo okazało się, iż w parlamencie zasiada od 2002 roku i teraz też bez problemów przedłużył swój mandat
Przed opuszczeniem Kolína udaje się w końcu upolować burčák, który sprzedają w... piekarni Tym razem czerwony!
To był ostatni zaplanowany punkt programu, ale jeśli trafi się nam jeszcze coś ciekawego, to nie zawahamy się stanąć.
W okolicach Kutnej Hory w przeciwną stronę korek gigant po zamknięciu ważnego mostu. Dobrze, że to nie nasz kierunek.
W pewnym momencie widzę ładną leśną drogę prowadzącą do jakiegoś pałacyku na wzgórzu... Objeżdżam zielony kompleks i spostrzegam, że to nie pałacyk, a... pałacyszko! Gigantyczna biała sylwetka wygląda tu jak z innej planety. Zajeżdżamy na parking.
Pałac Kačina jest uznawany za najwspanialsze dzieło stylu empire w czeskich ziemiach. To dla mnie zaskoczenie: trochę znam Czechy, ale o tym obiekcie przedtem nie słyszałem. Wybudował go na początku XIX wieku praski murgrabia Jan Rudolf Chotek. Odległość między dwoma skrajnymi punktami to ponad 200 metrów. Cisza oraz pustka jeszcze potęgują wymiary dawnej siedziby rodowej.
Po śmierci ostatniego Chotka w 1911 roku gospodarzyli tu książęta Thun-Hohenstein. W z powodu długów pod koniec lat 30. pałac został opuszczony, a w czasie wojny zabawiała się w nim Hitlerjugend i SS.
Z tyłu rozciąga się park, który widziałem od strony drogi z Kutnej Hory.
Zachodnia fasada.
Wjazd do piwnic.
A to podobno najstarszy ul Republiki Czeskiej o nazwie "Jezus Maria", datowany na 1673 rok. Pierwotnie stał przy klasztorze w mieście Fulnek, na pograniczu Moraw i Śląska. W pałacu działa Muzeum Rolnictwa, więc miejsce pasuje.
Wracając do samochodu ogarnia mnie nieprzyjemne uczucie: nie mam kołpaków? Przecież kiedyś miałem. Może je ściągnęli przy wymianie opon? Ale to było pół roku wcześniej! Zaglądam od strony kierowcy i wszystko jasne: tam kołpaki są, natomiast tymi z prawego boku ktoś się "zaopiekował". Najprawdopodobniej w Kolínie. Podejrzenie od razu padło na Cyganów, których kręciło się tam bardzo wielu, głównie młodych i cwaniakowatych. Zdjęli z prawej strony, te przy chodniku, kolejnych dwóch nie zdążyli albo już im się nie chciało. Ale po kiego grzyba im dwa stare plastikowe kołpaki?? Jak to stwierdził kumpel: "świeciło się, to ukradli". Ale może to tylko negatywny stereotyp?
Chcielibyśmy na koniec wyjazdu coś zjeść, ale nie mamy już gotówki, więc pojawia się problem: w przydrożnym sympatycznie wyglądającym zajeździe pani na pytanie o kartę płatniczą robi minę, jakbym co najmniej chciał się wybrać na księżyc. "U naaas, kartą? Nieee!".
Może gdzie indziej? Wiem, że Czesi wolą gotówkę (ja też!), ale może do jakiegoś lokalu dotarła cywilizacja?
Přelouč (Pritzland) wygląda na większy ośrodek, wjeżdżam więc na rynek. Knajpa stoi, ale nie gotują w niedzielę. Szkoda . Na pocieszenie fotografuję wielgachne budynki - szkoły i spółdzielni gminnej.
W Pardubicach dwukrotnie stajemy w korku: najpierw na peryferiach, gdzie policja blokuje ruch w związku z młodzieżowymi Mistrzostwami Świata w Żużlu. Potem w okolicach centrum, gdzie połowa ulic jest rozkopana. Uff.
Mijają kolejne kilometry, ostatnią nadzieją jest Náchod, kiedyś stołowałem tam się przy głównym placu. Tym razem odnosimy sukces - działa restauracja przy hotelu, w stylowym secesyjnym gmachu. Ceny nie zwalają z nóg, choć inwencja kucharza potrafiła zaskoczyć.
Svíčková na smetaně zakończyła weekend poszukiwań burčáku .
W rozległym parku czai się barokowy pałac z 1730 roku... Mocno poszkodowany podczas powodzi w 2002 roku i od tego czasu trwa w nim remont, którego końca nie widać.
Za drzewami zabudowania gospodarcze.
Za komuny w pałacu urządzono Muzeum Kultur Azjatyckich, będące częścią Narodowego Muzeum w Pradze. Lokalizacja mało trafiona, nie widać tu skośnookich mieszkańców Czech, często prowadzących sklepy albo knajpy Teraz już chyba i tak wystawy nie są dostępne.
Obok nieopisany budynek, możliwe, że dla służby. Nad wejściem resztki łacińskich napisów.
Główną ulicą mknie wóz, którego nie sposób nie zauważyć. Na widok aparatu pasażerowie trąbią i machają rękami .
Idziemy się kawałek przejść. Nadal się dziwię - nie widzę tu żadnego obiektu młodszego niż wiek. Mamy jakąś dziurę w czasoprzestrzeni?
Na pierwszym zdjęciu dawny browar, na trzecim młyn. Środkowy do kupienia
Rząd niskich domków przy szosie. W tle widać skarpę i wieże kościoła w Mělníku.
Kościół jest z tego samego okresu co pałac. Nosi wezwanie świętego Havla. Prezydenta? Nie, okazuje się, iż chodzi o Gawła Mnie i tak kojarzy się z jednym domem z Pawłem
Przy świątyni ktoś pali jakieś plastiki albo inne świństwa, bo smród taki, że głowa boli. Wracamy do auta, rzucając jeszcze okiem na skromny Pomnik Poległych.
Kawałek dalej od centrum kilkupiętrowy kamienny magazyn.
Wzgórza wokół miasta porastają winnice. Na górce znajduje się jeszcze jeden kościół oraz droga krzyżowa. Jest coś oglądać.
Liběchov leży nad samą Łabą. Jest tu zdymadlo, mała elektrownia wodna, a na drugim brzegu wielka elektrownia Mělník.
Między rzeką a drogą stoi słup. Pochodzi z XIX wieku, oznaczono nim trójstyk trzech jednostek administracyjnych. W 1938 roku nieoczekiwanie zmienił funkcję: biegła tu granica między III Rzeszą a Czechosłowacją, następnie Protektoratem. Liběchov/Liboch zamieszkały mniej więcej równo przez Niemców i Czechów znalazł się już pod bezpośrednią władzą Berlina.
Opuszczamy te sympatyczne miasteczko kierując się w kierunku stolicy. W Klach (Kell) rzuca mi się w oczy pomnik Jana Husa. Towarzyszą mu kamiennie poświęcone ofiarom wojen.
W Pradze odwiedziliśmy Muzeum Lotnictwa, ale to się nadaje na osobny wpis. Potem zastanawialiśmy się, czy nie skoczyć metrem do śródmiejskich dzielnic, ale w końcu uznaliśmy, że nie ma sensu przepychać się w tłumie, więc obieramy kierunek wschodni, na Śląsk. Oczywiście nie bezpośrednio...
Wydostanie się z głównego miasta Republiki zajmuje trochę czasu, bo oczywiście remont goni remont, a oznakowanie tradycyjnie jest do bani.
Obok Českego Brodu widzimy najwyższą konstrukcję w całym państwie - nadajniki radiowe Libice 2. Wybudowane w latach 70., mają 335 metrów. Dla porównania: na Górnym Śląsku mamy ciut większy maszt . Drugi podobny znajduje się w Olsztynie.
Mamy możliwość wyboru kilku różnych miast do zobaczenia jeszcze dzisiejszego dnia. Wybrałem Kolín, też położony nad Łabą. Widać, że rzeka nie chce się od nas odczepić .
Krążąc w poszukiwaniu miejsca do parkowania widzę kolejny tej niedzieli Pomnik Poległych. Armata i nagi mężczyzna mogą przywoływać różne skojarzenia...
Na skwerku druga monument, czarny jak noc. Zdaje się, że związany z pobliskim budynkiem sądu. Może ofiar sędziów skazujących za kradzież batonika? A, wróć, to nie ten kraj...
Z tyłu kościół ewangelicki.
Ostatecznie samochód stawiam niedaleko dyskontu. Na ulicach nagle zaroiło się od śniadych twarzy: niemal sami Cyganie! Dawno ich tylu nie widziałem w środkowych Czechach. Zanim poszliśmy na rynek to zajrzeliśmy na parking zorganizowany na podwórzu przedzamcza. Oczywiście Jaśnie Państwo mieli swój własny browar.
Królewski zamek służy dziś jako urząd gminy, więc w weekend go nie obejrzymy od środka. Wracamy na wąskie uliczki. Gdzieś tu jest barokowa synagoga, uważa za jedną z najładniejszych w kraju. Okazuje się, że ze wszystkich stron zasłaniają ją kamienice, w dodatku 1 października u Czechów jest już po sezonie, więc następna możliwość zwiedzenia dopiero wiosną. Pozostaje uwierzyć, że rzeczywiście stoi za bladozielonym budynkiem IT.
Mijamy kilka winiarni, ale wszystkie już zamknięte.
Najstarszą świątynią Kolína jest kościół św. Bartłomieja, gotycki z XIV wieku. Wstęp jest płatny, więc zadowalamy się widokami zewnętrznymi.
Kolejne ulice, kolejne kamienice.
Nad Łabą przerzucono Most Masaryka. Po drugiej stronie kolorowe blokowisko.
Jest i zdymadlo i elektrownia.
Na prawym brzegu, wśród zieleni, wznosi się czarna wieża - Zálabská bašta. Postawiono ją w XV wieku jako wysuniętą część miejskich obwarowań. W 18. i 19. stuleciu składowano w niej proch, więc popularnie nazywane jest też "Prochownią".
Rynek - Karlovo náměstí - ma spore rozmiary. W całości otacza go stara zabudowa.
Neorenesansowy ratusz jest jednym z najmłodszych obiektów, ale też i najładniejszych.
To się nazywa "połowiczny sukces" .
Skoro nie udało się z synagogą, to próbujemy zajrzeć na żydowski cmentarz - drugi największy i najstarszy (od 1418 roku) po praskim. Niestety - brama obwiązana grubym łańcuchem, klucze w informacji turystycznej dawno zamkniętej na cztery spusty.
W drodze do samochodu widzę dwa pomniki: zaangażowany poświęcony II wojnie światowej oraz niezidentyfikowany w formie sypiącego się postumentu.
Wspominałem już o zbliżających się wyborach: z każdego kąta wystaje jakiś kandydat obiecujący cuda nie widy. Jak zawsze ma być mniej biurokracji, więcej wolności, grubszy portfel, a wszyscy ponownie piękni i młodzi. Mimo wszystko kandydat Komunistycznej Partii Czech i Moraw mnie zaskoczył: on chce pokoju na świecie! Chyba pomylił się z konkursem na Miss World .
Hasło musi być chwytliwe, bo okazało się, iż w parlamencie zasiada od 2002 roku i teraz też bez problemów przedłużył swój mandat
Przed opuszczeniem Kolína udaje się w końcu upolować burčák, który sprzedają w... piekarni Tym razem czerwony!
To był ostatni zaplanowany punkt programu, ale jeśli trafi się nam jeszcze coś ciekawego, to nie zawahamy się stanąć.
W okolicach Kutnej Hory w przeciwną stronę korek gigant po zamknięciu ważnego mostu. Dobrze, że to nie nasz kierunek.
W pewnym momencie widzę ładną leśną drogę prowadzącą do jakiegoś pałacyku na wzgórzu... Objeżdżam zielony kompleks i spostrzegam, że to nie pałacyk, a... pałacyszko! Gigantyczna biała sylwetka wygląda tu jak z innej planety. Zajeżdżamy na parking.
Pałac Kačina jest uznawany za najwspanialsze dzieło stylu empire w czeskich ziemiach. To dla mnie zaskoczenie: trochę znam Czechy, ale o tym obiekcie przedtem nie słyszałem. Wybudował go na początku XIX wieku praski murgrabia Jan Rudolf Chotek. Odległość między dwoma skrajnymi punktami to ponad 200 metrów. Cisza oraz pustka jeszcze potęgują wymiary dawnej siedziby rodowej.
Po śmierci ostatniego Chotka w 1911 roku gospodarzyli tu książęta Thun-Hohenstein. W z powodu długów pod koniec lat 30. pałac został opuszczony, a w czasie wojny zabawiała się w nim Hitlerjugend i SS.
Z tyłu rozciąga się park, który widziałem od strony drogi z Kutnej Hory.
Zachodnia fasada.
Wjazd do piwnic.
A to podobno najstarszy ul Republiki Czeskiej o nazwie "Jezus Maria", datowany na 1673 rok. Pierwotnie stał przy klasztorze w mieście Fulnek, na pograniczu Moraw i Śląska. W pałacu działa Muzeum Rolnictwa, więc miejsce pasuje.
Wracając do samochodu ogarnia mnie nieprzyjemne uczucie: nie mam kołpaków? Przecież kiedyś miałem. Może je ściągnęli przy wymianie opon? Ale to było pół roku wcześniej! Zaglądam od strony kierowcy i wszystko jasne: tam kołpaki są, natomiast tymi z prawego boku ktoś się "zaopiekował". Najprawdopodobniej w Kolínie. Podejrzenie od razu padło na Cyganów, których kręciło się tam bardzo wielu, głównie młodych i cwaniakowatych. Zdjęli z prawej strony, te przy chodniku, kolejnych dwóch nie zdążyli albo już im się nie chciało. Ale po kiego grzyba im dwa stare plastikowe kołpaki?? Jak to stwierdził kumpel: "świeciło się, to ukradli". Ale może to tylko negatywny stereotyp?
Chcielibyśmy na koniec wyjazdu coś zjeść, ale nie mamy już gotówki, więc pojawia się problem: w przydrożnym sympatycznie wyglądającym zajeździe pani na pytanie o kartę płatniczą robi minę, jakbym co najmniej chciał się wybrać na księżyc. "U naaas, kartą? Nieee!".
Może gdzie indziej? Wiem, że Czesi wolą gotówkę (ja też!), ale może do jakiegoś lokalu dotarła cywilizacja?
Přelouč (Pritzland) wygląda na większy ośrodek, wjeżdżam więc na rynek. Knajpa stoi, ale nie gotują w niedzielę. Szkoda . Na pocieszenie fotografuję wielgachne budynki - szkoły i spółdzielni gminnej.
W Pardubicach dwukrotnie stajemy w korku: najpierw na peryferiach, gdzie policja blokuje ruch w związku z młodzieżowymi Mistrzostwami Świata w Żużlu. Potem w okolicach centrum, gdzie połowa ulic jest rozkopana. Uff.
Mijają kolejne kilometry, ostatnią nadzieją jest Náchod, kiedyś stołowałem tam się przy głównym placu. Tym razem odnosimy sukces - działa restauracja przy hotelu, w stylowym secesyjnym gmachu. Ceny nie zwalają z nóg, choć inwencja kucharza potrafiła zaskoczyć.
Svíčková na smetaně zakończyła weekend poszukiwań burčáku .
Ostatnio zmieniony 2017-10-28, 14:05 przez Pudelek, łącznie zmieniany 2 razy.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 52 gości