Morawy - Haná i Slovácko.
: 2017-06-22, 19:13
W tym roku w długi weekend czerwcowy wziąłem na celownik znowu Morawy, a konkretnie dwa regiony etnograficzne - Hanę i Slovácko.
Dojazd dłuży się mocno, bo Czesi z zapałem remontują swoje drogi - co prawda w wielu miejscach stan prac wygląda identycznie jak w grudniu, ale do powstania zatorów w zupełności wystarczy.
Pierwsze zdjęcie robię w Jezernicach (Seefeld), gdzie znajdują się imponujące wiadukty kolejowe. Pisałem u nich już podczas wyjazdu na jarmark bożonarodzeniowy, fotografowałem je także z tego samego miejsca.
Naszym celem w okolicy jest zamek Helfštýn (Helfenstein), jedne z największych ruin Republiki Czeskiej. Jego mury, liczące 1,5 kilometra, uznawane są za najdłuższe w całym państwie.
Auto zostawiam na pustawym parkingu - w Czechach jest normalny dzień roboczy, w weekend zapewne nadciągną tu tłumy.
Wchodzimy przez potężną bramę, przy której stoi dziwna rzeźba.
Pani w kasie informuje, że musimy poczekać do pełnej godziny na przewodnika. Psia kość, wolałbym tego uniknąć.
- A to samemu nie można zwiedzać?
- Można, lecz nie wejdziecie na wystawy stałe - pada odpowiedź.
No dobrze, poczekamy. Niecałe pół godziny wykorzystujemy na degustację czosnkowej w zamkowej restauracji. Kilka dni wcześniej na Radhošťie narzekałem, że w ogóle w niej nie czuć czosnku. Teraz mamy sytuację odwrotną - jest go tak dużo i tak ostry, że zupy nie dało się do końca zjeść, a wypalony język i usta czuliśmy jeszcze długo potem .
Punktualnie w południe zjawia się przewodnik oderwany od piwa. Chętni na zwiedzanie jesteśmy tylko my - kręciła się wycieczka szkolna, ale oni właśnie kończą. Facet z pękiem kluczy myśli: teoretycznie powinno być co najmniej pięć osób na obchód. Zamiast nam opowiadać historię zamku dostajemy kartkę z opisem, natomiast na ekspozycje otwiera drzwi. Okazuje się, iż zupełnie niepotrzebnie na niego czekaliśmy, bo te, delikatnie mówiąc, dudy nie urywają: na pierwszej pokazano rysunki Helfštýnu sprzed lat i fragmenty rzeźb, w drugiej mennicę ze współczesnymi kopiami urządzeń do wybijania monet, zaś w trzeciej metalowe konstrukcje wytwarzane przez artystów (od 1982 roku na zamku odbywają się coroczne imprezy kowalstwa artystycznego).
Potem mamy Helfštýn tylko dla siebie. Zamek od XVII wieku jest ruiną. Od bitwy pod Białą Górą do początku XX wieku należał do rodu Dietrichsteinów, potem rozpoczęto prace archeologiczne i rekonstrukcyjne. Właściwie wszystko poza ścianami i murami to dzieło konserwatorów.
Na zdjęciu widać dziedziniec dawnego pałacu, jeden z pięciu, do którego prowadzi pięć bram.
Największą atrakcją jest tzw. husycka wieża, na którą wiedzie kilkadziesiąt drewnianych schodów. Można z niej podziwiać ruiny...
...jak i okolicę: położony pod zamkiem Týn nad Bečvou (niem. Thein an der Betschwa), oddalony o kilka kilometrów Lipník nad Bečvou (Leipnik an der Betschwa), który zwiedzałem w grudniu, a na horyzoncie końcówka Gór Odrzańskich (Oderské vrchy), czasem uznawanych za część Niskiego Jesionika.
Zrekonstruowana wieża widoczna z drugiego (największego) dziedzińca.
Wracamy do samochodu. Upał staje się nieznośny, tym bardziej, że niedawno padła mi klimatyzacja w aucie... Ale zbytnio nie narzekamy, bo wiemy, że to ma być najładniejszy dzień przedłużonego weekendu. W ogóle planowałem na czwartek nieco inną marszrutę zwiedzania, jednak wobec takich informacji pogodowych postanowiłem wykorzystać dniówkę w inny, maksymalny sposób.
O tym, że jutro pogodę ma szlag trafić, nie potrafimy zapomnieć dzięki radiu. Zazwyczaj w Republice Czeskiej słucham stacji Frekvence 1. Tym razem chyba się wściekli - średnio co dziesięć, maksymalnie piętnaście minut nadają prognozę pogody, każda oczywiście brzmi tak samo. Czasem, gdy są inne wiadomości, dodają jeszcze krótki komunikat pogodowy na początku, z rozbudowaną prognozą na koniec. Czy ich słuchaczami są głównie ludzie z alzheimerem, którzy po kwadransie nie pamiętają już niczego? Czy może uważają, że ludzie uwielbiają w ciągu dnia pięćdziesiąt razy usłyszeć, że w piątek przyjdą burze??
Nie wytrzymałem, zmieniłem częstotliwość. W innych radiach było już znacznie bardziej normalnie.
W Týnie znajduje się niewielkie muzeum Bedřicha Smetany, ale mnie bardziej interesuje pomnik poległych na skrzyżowaniu.
Nieco skromniejszy, ale z płaczącą rodziną zamiast anioła, postawiono w sąsiedniej wiosce Lhota.
Gdzieś na drugorzędnej drodze zatrzymuję się, aby uwiecznić miejscowy krajobraz - Góry Hostyńsko-Wsetyńskie (Hostýnsko-vsetínská hornatina), na które patrzyliśmy także w niedzielę podczas wizyty w Beskidzie Śląsko-Morawskim, oraz zabudowę Soběchlebóv z barokowym kościołem.
Zainspirowany kwietniowym wyjazdem RobertaJ chciałem odwiedzić górę Svatý Hostýn, będącą centrum pielgrzymkowym. Niespodziewanie w Bystřicy drogę zamknął mi groźny znak z zakazem wjazdu! Okazuje się, że kilkunastu kilometrów od miasta do świętego miejsca nie można przebyć własnym samochodem! Kursuje komunikacja autobusowa ale niezbyt często i stracilibyśmy zdecydowanie za dużo czasu na tę atrakcję.
Odpuszczamy zatem modły, na pocieszenie oglądam szybko z zewnątrz renesansowo-barokowy pałac w Bystřicy.
Suniemy na południe. Oszczędzając na winietce poruszam się drogą równoległą do ekspresówki: tu przynajmniej można sobie spokojnie stanąć w prawie każdym miejscu.
Punktem charakterystycznym jest nadajnik na szczycie Tlustá hora w Górach Wizowickich (Vizovická vrchovina), wchodzących w skład Karpat Słowacko-Morawskich
Zainteresowało mnie pobliskie pole kukurydzy - odgrodzono je taśmami, ustawiono tojka, jest coś w rodzaju kasy. I mapa pola! Będą tu zbierać na wyścigi, czy może boją się, iż ktoś się na nim zgubi?
Wjeżdżamy do Slovácka - to region przy granicy ze Słowacją, w którym silne są wpływy kulturowe i językowe wschodniego sąsiada. W okresie II wojny światowej był nawet pomysł przyłączenia go do formalnie niepodległego Państwa Słowackiego, ale ostatecznie nie zgodzili się na to Niemcy.
To także tutaj miało znajdować się centrum Państwa Wielkomorawskiego. Jako lokalizację podawano niegdyś Velehrad, ale ostatnio ta teoria upada. Aby ją jednak powstrzymać (i przy okazji nieźle zarobić) w Modrej (Neudorf) obok Velehradu założono skansen archeologiczny, w którym zrekonstruowano osadę z okresu Wielkiej Morawy (IX wiek).
Wchodzi się przez bramę ograniczoną dwiema wieżami.
Wewnątrz znajduje się kilkanaście obiektów: głównie gospodarcze szopy jak i domy mieszkalne. Jest wieża obserwacyjna, siedziba możnowładcy jak i biskupa (w domyśle było to miejsce, gdzie wprowadzili obrządek słowiański Cyryl i Metody). Wszystko powstało w oparciu o znaleziska archeologiczne z okolicy.
Na trawie swobodnie hasają sobie kozy, z kolei w cieniu śpi wielka świnia.
Z jednej z chat wydobywa się dym - była to książęca piekarnia, w której bose dziewczę wypieka chleb. Całkiem smaczny!
Widać, że miejscowi nie zaopatrywali się w meble w markowych sklepach...
W baptysterium chętni mogą się ochrzcić.
Z wieży widokowej można ogarnąć cały skansen i zerknąć w kierunku bazyliki Velehradu.
Wypadałoby zapozować z faną .
Ogólnie to spodziewałem się kiczu, lecz skansen jest fajny. Zwłaszcza dzieciakom powinien się spodobać.
Częścią archeoparku, ale już położoną poza drewnianą palisadą (a więc dostępną dla wszystkich za darmo), jest rekonstrukcja hipotetycznej sylwetki kościoła św. Jana z pierwszej połowy IX wieku, a więc powstałego jeszcze przed przybyciem Cyryla i Metodego.
Tuż obok znajdują się oryginalne pozostałości świątyni, które odkryto w 1911 roku. Uznawane są za najstarsze fundamenty w Republice Czeskiej. Są przypuszczenia, że kościół mógł jeszcze istnieć w XIII wieku, choć już został opuszczony.
Sielskie widoczki za kościołem.
Z ciekawostek dla ciała - mrożone dwusmakowe napoje .
Do Velehradu jest około kilometra. To kolejny z czeskiego "naj": bazylika NMP oraz świętych Cyryla i Metodego jest największym barokowym kościołem oraz najważniejszym miejscem pielgrzymkowym w kraju.
Jak to bywa zazwyczaj w takich miejscach - przede wszystkim liczy się kasa. Płatne są wszystkie parkingi i toalety. Dodatkowo co krok stoją różne skarbonki "na bazylikę". Wypchajcie się!
Wokół głównego kościoła kilka innych zabytkowych obiektów: kapliczki, najstarszy na Morawach klasztor (pierwotnie cysterski, obecnie jezuicki), katolickie liceum i fara.
Przed wejściem na plac ku niebu strzela monstrualnych rozmiarów krzyż patriarchalny z herbem JPII - pamiątka wizyty papieskiej z 1990 roku. Wydaje się dominować nad całą okolicą.
Wnętrza bazyliki to kwintesencja baroku: bogactwo, złoto, lekki półmrok. Główną nawę otacza rząd kaplic.
Na zewnątrz za unijną kasę zaznaczono przebieg dawnych murów oraz średniowieczny dom opata.
Dobrze, że przyjechaliśmy tu dzisiaj - ludzi niedużo, leniwie kręci się kilka-kilkanaście osób. W weekendy na pewno są tłumy.
Wracamy do Modrej, ale skręcamy w innym kierunku do stojącej nad wsią wieży widokowej.
Czesi w ostatniej dekadzie postawiali całą masę punktów obserwacyjnych, często w miejscach, zdawałoby się, przypadkowych. Ale przecież nie zawsze musimy mieć widoki na górskie szczyty, czasem wystarczą pofałdowane wzgórza lub winnice (Slovácko to także ważny region winiarski).
Na trzecim zdjęciu znowuż wychyla się barokowy kościół - tym razem w Jalubí (Jalub).
Zrobiło się późne popołudnie, więc powoli zmierzamy do miejsca noclegowego - ale bynajmniej nie najkrótszą drogą. Zaglądamy do małego miasta Hluk (Hulken), w którym znajduje się gotycko-renesansowa twierdza. Ostatnimi właścicielami byli Liechtensteinowie, natomiast za rządów komunistów została odbudowana.
Niestety, z zewnątrz prezentuje się mało okazale: od frontu zasłaniają ją drzewa, a z tyłu to po prostu wielka bryła.
Ostatnią odwiedzoną tego dnia miejscowością jest niedaleka wioska winiarska Vlčnov (Wiltschnau). Co roku w maju przyciąga do siebie turystów Jazdą Królów (Jízda králů) - uroczystą procesją konną w strojach ludowych. Odbywa się ona co najmniej od 200 lat i została wpisana na niematerialną listę dziedzictwa UNESCO.
My spóźnili się o kilka tygodni, więc chcę zobaczyć tylko tzw. Vlčnovské búdy - rzędy piwniczek o białych ścianach z błękitnym paskiem u dołu. Wiadomo, że budowano je już w XVI wieku, natomiast większość obecnych pochodzi z 19. stulecia, choć powstają też nowe przy pobliskich domkach letniskowych. W przeszłości służyły głównie do składowania wina.
Kilka minut piechotą od piwniczek postawiono kolejną wieżę widokową.
Możemy z niej popatrzeć na Białe Karpaty (Bílé Karpaty) z szczytem Veľká Javorina na granicy czesko-słowackiej. Oddalona jest o niecałe 20 kilometrów.
W dole rozciąga się Uherský Brod (niem. Ungarisch Brod), zajrzymy do niego jutro.
Uwielbiam takie pola!
Pierwszy dzień długiego weekendu uważam za bardzo udany!
Dojazd dłuży się mocno, bo Czesi z zapałem remontują swoje drogi - co prawda w wielu miejscach stan prac wygląda identycznie jak w grudniu, ale do powstania zatorów w zupełności wystarczy.
Pierwsze zdjęcie robię w Jezernicach (Seefeld), gdzie znajdują się imponujące wiadukty kolejowe. Pisałem u nich już podczas wyjazdu na jarmark bożonarodzeniowy, fotografowałem je także z tego samego miejsca.
Naszym celem w okolicy jest zamek Helfštýn (Helfenstein), jedne z największych ruin Republiki Czeskiej. Jego mury, liczące 1,5 kilometra, uznawane są za najdłuższe w całym państwie.
Auto zostawiam na pustawym parkingu - w Czechach jest normalny dzień roboczy, w weekend zapewne nadciągną tu tłumy.
Wchodzimy przez potężną bramę, przy której stoi dziwna rzeźba.
Pani w kasie informuje, że musimy poczekać do pełnej godziny na przewodnika. Psia kość, wolałbym tego uniknąć.
- A to samemu nie można zwiedzać?
- Można, lecz nie wejdziecie na wystawy stałe - pada odpowiedź.
No dobrze, poczekamy. Niecałe pół godziny wykorzystujemy na degustację czosnkowej w zamkowej restauracji. Kilka dni wcześniej na Radhošťie narzekałem, że w ogóle w niej nie czuć czosnku. Teraz mamy sytuację odwrotną - jest go tak dużo i tak ostry, że zupy nie dało się do końca zjeść, a wypalony język i usta czuliśmy jeszcze długo potem .
Punktualnie w południe zjawia się przewodnik oderwany od piwa. Chętni na zwiedzanie jesteśmy tylko my - kręciła się wycieczka szkolna, ale oni właśnie kończą. Facet z pękiem kluczy myśli: teoretycznie powinno być co najmniej pięć osób na obchód. Zamiast nam opowiadać historię zamku dostajemy kartkę z opisem, natomiast na ekspozycje otwiera drzwi. Okazuje się, iż zupełnie niepotrzebnie na niego czekaliśmy, bo te, delikatnie mówiąc, dudy nie urywają: na pierwszej pokazano rysunki Helfštýnu sprzed lat i fragmenty rzeźb, w drugiej mennicę ze współczesnymi kopiami urządzeń do wybijania monet, zaś w trzeciej metalowe konstrukcje wytwarzane przez artystów (od 1982 roku na zamku odbywają się coroczne imprezy kowalstwa artystycznego).
Potem mamy Helfštýn tylko dla siebie. Zamek od XVII wieku jest ruiną. Od bitwy pod Białą Górą do początku XX wieku należał do rodu Dietrichsteinów, potem rozpoczęto prace archeologiczne i rekonstrukcyjne. Właściwie wszystko poza ścianami i murami to dzieło konserwatorów.
Na zdjęciu widać dziedziniec dawnego pałacu, jeden z pięciu, do którego prowadzi pięć bram.
Największą atrakcją jest tzw. husycka wieża, na którą wiedzie kilkadziesiąt drewnianych schodów. Można z niej podziwiać ruiny...
...jak i okolicę: położony pod zamkiem Týn nad Bečvou (niem. Thein an der Betschwa), oddalony o kilka kilometrów Lipník nad Bečvou (Leipnik an der Betschwa), który zwiedzałem w grudniu, a na horyzoncie końcówka Gór Odrzańskich (Oderské vrchy), czasem uznawanych za część Niskiego Jesionika.
Zrekonstruowana wieża widoczna z drugiego (największego) dziedzińca.
Wracamy do samochodu. Upał staje się nieznośny, tym bardziej, że niedawno padła mi klimatyzacja w aucie... Ale zbytnio nie narzekamy, bo wiemy, że to ma być najładniejszy dzień przedłużonego weekendu. W ogóle planowałem na czwartek nieco inną marszrutę zwiedzania, jednak wobec takich informacji pogodowych postanowiłem wykorzystać dniówkę w inny, maksymalny sposób.
O tym, że jutro pogodę ma szlag trafić, nie potrafimy zapomnieć dzięki radiu. Zazwyczaj w Republice Czeskiej słucham stacji Frekvence 1. Tym razem chyba się wściekli - średnio co dziesięć, maksymalnie piętnaście minut nadają prognozę pogody, każda oczywiście brzmi tak samo. Czasem, gdy są inne wiadomości, dodają jeszcze krótki komunikat pogodowy na początku, z rozbudowaną prognozą na koniec. Czy ich słuchaczami są głównie ludzie z alzheimerem, którzy po kwadransie nie pamiętają już niczego? Czy może uważają, że ludzie uwielbiają w ciągu dnia pięćdziesiąt razy usłyszeć, że w piątek przyjdą burze??
Nie wytrzymałem, zmieniłem częstotliwość. W innych radiach było już znacznie bardziej normalnie.
W Týnie znajduje się niewielkie muzeum Bedřicha Smetany, ale mnie bardziej interesuje pomnik poległych na skrzyżowaniu.
Nieco skromniejszy, ale z płaczącą rodziną zamiast anioła, postawiono w sąsiedniej wiosce Lhota.
Gdzieś na drugorzędnej drodze zatrzymuję się, aby uwiecznić miejscowy krajobraz - Góry Hostyńsko-Wsetyńskie (Hostýnsko-vsetínská hornatina), na które patrzyliśmy także w niedzielę podczas wizyty w Beskidzie Śląsko-Morawskim, oraz zabudowę Soběchlebóv z barokowym kościołem.
Zainspirowany kwietniowym wyjazdem RobertaJ chciałem odwiedzić górę Svatý Hostýn, będącą centrum pielgrzymkowym. Niespodziewanie w Bystřicy drogę zamknął mi groźny znak z zakazem wjazdu! Okazuje się, że kilkunastu kilometrów od miasta do świętego miejsca nie można przebyć własnym samochodem! Kursuje komunikacja autobusowa ale niezbyt często i stracilibyśmy zdecydowanie za dużo czasu na tę atrakcję.
Odpuszczamy zatem modły, na pocieszenie oglądam szybko z zewnątrz renesansowo-barokowy pałac w Bystřicy.
Suniemy na południe. Oszczędzając na winietce poruszam się drogą równoległą do ekspresówki: tu przynajmniej można sobie spokojnie stanąć w prawie każdym miejscu.
Punktem charakterystycznym jest nadajnik na szczycie Tlustá hora w Górach Wizowickich (Vizovická vrchovina), wchodzących w skład Karpat Słowacko-Morawskich
Zainteresowało mnie pobliskie pole kukurydzy - odgrodzono je taśmami, ustawiono tojka, jest coś w rodzaju kasy. I mapa pola! Będą tu zbierać na wyścigi, czy może boją się, iż ktoś się na nim zgubi?
Wjeżdżamy do Slovácka - to region przy granicy ze Słowacją, w którym silne są wpływy kulturowe i językowe wschodniego sąsiada. W okresie II wojny światowej był nawet pomysł przyłączenia go do formalnie niepodległego Państwa Słowackiego, ale ostatecznie nie zgodzili się na to Niemcy.
To także tutaj miało znajdować się centrum Państwa Wielkomorawskiego. Jako lokalizację podawano niegdyś Velehrad, ale ostatnio ta teoria upada. Aby ją jednak powstrzymać (i przy okazji nieźle zarobić) w Modrej (Neudorf) obok Velehradu założono skansen archeologiczny, w którym zrekonstruowano osadę z okresu Wielkiej Morawy (IX wiek).
Wchodzi się przez bramę ograniczoną dwiema wieżami.
Wewnątrz znajduje się kilkanaście obiektów: głównie gospodarcze szopy jak i domy mieszkalne. Jest wieża obserwacyjna, siedziba możnowładcy jak i biskupa (w domyśle było to miejsce, gdzie wprowadzili obrządek słowiański Cyryl i Metody). Wszystko powstało w oparciu o znaleziska archeologiczne z okolicy.
Na trawie swobodnie hasają sobie kozy, z kolei w cieniu śpi wielka świnia.
Z jednej z chat wydobywa się dym - była to książęca piekarnia, w której bose dziewczę wypieka chleb. Całkiem smaczny!
Widać, że miejscowi nie zaopatrywali się w meble w markowych sklepach...
W baptysterium chętni mogą się ochrzcić.
Z wieży widokowej można ogarnąć cały skansen i zerknąć w kierunku bazyliki Velehradu.
Wypadałoby zapozować z faną .
Ogólnie to spodziewałem się kiczu, lecz skansen jest fajny. Zwłaszcza dzieciakom powinien się spodobać.
Częścią archeoparku, ale już położoną poza drewnianą palisadą (a więc dostępną dla wszystkich za darmo), jest rekonstrukcja hipotetycznej sylwetki kościoła św. Jana z pierwszej połowy IX wieku, a więc powstałego jeszcze przed przybyciem Cyryla i Metodego.
Tuż obok znajdują się oryginalne pozostałości świątyni, które odkryto w 1911 roku. Uznawane są za najstarsze fundamenty w Republice Czeskiej. Są przypuszczenia, że kościół mógł jeszcze istnieć w XIII wieku, choć już został opuszczony.
Sielskie widoczki za kościołem.
Z ciekawostek dla ciała - mrożone dwusmakowe napoje .
Do Velehradu jest około kilometra. To kolejny z czeskiego "naj": bazylika NMP oraz świętych Cyryla i Metodego jest największym barokowym kościołem oraz najważniejszym miejscem pielgrzymkowym w kraju.
Jak to bywa zazwyczaj w takich miejscach - przede wszystkim liczy się kasa. Płatne są wszystkie parkingi i toalety. Dodatkowo co krok stoją różne skarbonki "na bazylikę". Wypchajcie się!
Wokół głównego kościoła kilka innych zabytkowych obiektów: kapliczki, najstarszy na Morawach klasztor (pierwotnie cysterski, obecnie jezuicki), katolickie liceum i fara.
Przed wejściem na plac ku niebu strzela monstrualnych rozmiarów krzyż patriarchalny z herbem JPII - pamiątka wizyty papieskiej z 1990 roku. Wydaje się dominować nad całą okolicą.
Wnętrza bazyliki to kwintesencja baroku: bogactwo, złoto, lekki półmrok. Główną nawę otacza rząd kaplic.
Na zewnątrz za unijną kasę zaznaczono przebieg dawnych murów oraz średniowieczny dom opata.
Dobrze, że przyjechaliśmy tu dzisiaj - ludzi niedużo, leniwie kręci się kilka-kilkanaście osób. W weekendy na pewno są tłumy.
Wracamy do Modrej, ale skręcamy w innym kierunku do stojącej nad wsią wieży widokowej.
Czesi w ostatniej dekadzie postawiali całą masę punktów obserwacyjnych, często w miejscach, zdawałoby się, przypadkowych. Ale przecież nie zawsze musimy mieć widoki na górskie szczyty, czasem wystarczą pofałdowane wzgórza lub winnice (Slovácko to także ważny region winiarski).
Na trzecim zdjęciu znowuż wychyla się barokowy kościół - tym razem w Jalubí (Jalub).
Zrobiło się późne popołudnie, więc powoli zmierzamy do miejsca noclegowego - ale bynajmniej nie najkrótszą drogą. Zaglądamy do małego miasta Hluk (Hulken), w którym znajduje się gotycko-renesansowa twierdza. Ostatnimi właścicielami byli Liechtensteinowie, natomiast za rządów komunistów została odbudowana.
Niestety, z zewnątrz prezentuje się mało okazale: od frontu zasłaniają ją drzewa, a z tyłu to po prostu wielka bryła.
Ostatnią odwiedzoną tego dnia miejscowością jest niedaleka wioska winiarska Vlčnov (Wiltschnau). Co roku w maju przyciąga do siebie turystów Jazdą Królów (Jízda králů) - uroczystą procesją konną w strojach ludowych. Odbywa się ona co najmniej od 200 lat i została wpisana na niematerialną listę dziedzictwa UNESCO.
My spóźnili się o kilka tygodni, więc chcę zobaczyć tylko tzw. Vlčnovské búdy - rzędy piwniczek o białych ścianach z błękitnym paskiem u dołu. Wiadomo, że budowano je już w XVI wieku, natomiast większość obecnych pochodzi z 19. stulecia, choć powstają też nowe przy pobliskich domkach letniskowych. W przeszłości służyły głównie do składowania wina.
Kilka minut piechotą od piwniczek postawiono kolejną wieżę widokową.
Możemy z niej popatrzeć na Białe Karpaty (Bílé Karpaty) z szczytem Veľká Javorina na granicy czesko-słowackiej. Oddalona jest o niecałe 20 kilometrów.
W dole rozciąga się Uherský Brod (niem. Ungarisch Brod), zajrzymy do niego jutro.
Uwielbiam takie pola!
Pierwszy dzień długiego weekendu uważam za bardzo udany!