Między Jesionikami
: 2017-03-02, 19:34
W ostatni weekend lutego wybrałem się na narty i postanowiłem przy okazji zajrzeć samochodowo w kilka miejsc wśród czeskich Jesioników. Tych już mi znanych, jak i tych, w których jeszcze nie byłem.
Na początku podjeżdżamy pod sanktuarium Marii Panny Pomocnej (Maria Hilf) w Zlatych Horach (Zuckmantel). A tam piękna zima! W nocy padał śnieg i cała okolica wygląda wręcz bajkowo - świeżutki puch i słońce! Co za niespodzianka!
Sanktuarium wybudowano w latach 90., poprzednie komuniści wysadzili w powietrze w 1973 roku. To nie była odbudowa, powstał zupełnie nowy obiekt w niczym nie przypominającym starego. Dlaczego nie pokuszono się o rekonstrukcję oryginału? Wielka szkoda, bo współczesna bryła nie zachwyca (przynajmniej mnie).
(Wieczorem okazało się, iż fotografowałem umazanym obiektywem, co widać na wielu zdjęciach ).
Wnętrze kościoła także nie powala. I wydaje się małe.
Zasypane drewniane schody prowadzą w dół do...
...kapliczki ze źródełkiem, która jako jedyna przetrwała likwidację z okresu Czechosłowacji. Obok postawiono nowy krzyż powstały z resztek zniszczonych krucyfiksów.
Na parkingu zaczęły pojawiać się pierwsze samochody: dwa na opolskich blachach i jeden czeski. Ci z opolskiego poszli nabrać świętej wody do plastikowej butli, z kolei Czesi założyli biegówki i ruszyli w góry. Różne są priorytety na sobotnie południa.
Po opuszczeniu lasu widać, że śnieg nie utrzyma się zbyt długo, ale i tak tutaj jeszcze króluje biel.
W Mnichovie (Einsiedel) widzę przy drodze piękny pomnik poległych, przy którym nie mógłbym nie stanąć!
Wybudowano go w 1923 roku, a autorem jest Josef Obeth z Mikulovic. Był on dość płodnym artystą, znanych jest około 160 jego dzieł. Specjalizował się w rzeźbach, tablicach pamiątkowych i właśnie pomnikach poległych, których wyszło spod jego ręki 31, czego tylko 8 nie przetrwało do dzisiaj.
Z tyłu cmentarz, który wygląda jak po przejściu wichury.
Obok strzela w niebo wieża kościoła z 1716 roku, przebudowanego potem na neogotyk.
Mnichov jest obecnie częścią Vrbna pod Pradědem i... enklawą. Sam w przeszłości należał do dolnośląskiego Księstwa Nyskiego, a otoczony jest ze wszystkich stron ziemiami górnośląskiego Śląska Opawskiego.
To jednak pozostaje za nami, bo wjeżdżamy na Morawy. Mijamy kilka wiosek obleganych przez narciarzy - na pewno się cieszą ze świeżego opadu.
Kręta droga prowadzi przez Novą Ves (Neudorf) aż na łąki górujące nad miejscowością. Mieści się tam ośrodek dla miłośników biegówek i wypasiona wieża widokowa z 2014 roku, wysoka na 27 metrów.
Swoją drogą ciekawe ile jest w Republice Czeskiej takich wież? Bardzo rzadko zdarza się wizyta w terenie, abym jakiejś nie spotkał.
A wieża rzeczywiście jest "na bogato" - posiada dwie toalety, kącik zabaw dla dzieci, niewielkie muzeum strażackie, wystawę geologiczną i historyczną. Wstęp darmowy, lecz w określonych godzinach.
Z góry widać ośnieżoną grań Wysokiego Jesionika. Pradziad schowany, na pierwszym planie prezentuje się Vysoká hole (Hohe Heide).
Obok mnie jakaś para Czechów kłóci się o politykę. Staram się nie zwracać na nich uwagi, lecz nagle kobieta w starszym wieku pyta, czy jestem towarzyszem jej adwersarza.
- Nie, nie - uśmiecham się. - Przyjechałem z Polski.
Babka coś zaczyna mówić, lecz facet jej przerywa.
- Ja też urodziłem się w Polsce. Na Wołyniu.
- Pan jest Czechem? - dopytuję się niepewnie.
- Tak, jestem Czechem z Wołynia - mówi radośnie mężczyzna.
Kurczę, co za spotkanie! Wiedziałem oczywiście, iż żyli tam Czesi, ale nigdy nie miałem okazji żadnego poznać!
Czeskie osadnictwo w tamtym rejonie zaczęło się w połowie XIX wieku, kiedy to car rosyjski chętnie przyjmował u siebie osoby chcące opuścić biedne regiony państwa Habsburgów. W okresie międzywojennym polskie spisy notowały prawie 30 tysięcy osób posługujących się na co dzień językiem czeskim.
Kobieta od dyskusji politycznej znika i zostajemy na górze sami. Mój rozmówca urodził się na Kresach w okresie okupacji niemieckiej i niedługo tam mieszkał. W czasie rzezi Ukraińcy zamordowali dwóch członków jego rodziny.
Jego brat, który odwiedził rodzinną miejscowość w latach 70. (niechętnie, więc chyba to nie był jego pomysł), był tak wystraszony, że nawet nie opuścił taksówki.
- A teraz przed banderowcami klęka cała Europa - rzuca zdegustowany Czech.
Po wojnie przesiedlono ich na tereny poniemieckie w okolice Osoblahy. Żył tam to 1987 roku, kiedy to uciekł do Austrii, a następnie do Stanów Zjednoczonych.
- Ale nie podobała mi się ta ichniejsza demokracja, wróciłem - dodaje znowu uśmiechnięty.
Pani, która zapoczątkowała naszą "znajomość", tłumaczyła jakimś ludziom, że najgorsze co spotkało Czechów to inwazja wojsk Układu Warszawskiego w 1968 roku. No i Wołyniak się wtrącił.
- A przecież wtedy zginęło tylko 100 osób. To tragedia, ale zdarzały się znacznie większe! W czasie rządów hitlerowców ofiar było 300 tysięcy! Gdy z Czechosłowacji wypędzano Niemców to zabito ich 20 tysięcy. Ale o tym się nie mówi! Za to wypomina się Rosjanom setkę ofiar!
- U nas był stan wojenny.
- Wiem, Jaruzelski. Ile osób zginęło?
- Około pięćdziesięciu.
- To jeszcze mniej niż za inwazji.
Z jednej strony racja, z drugiej strony to przecież nie takie proste i czarno-białe. Dla ludzi, którzy nie pamiętają czasów wojny, właśnie stłamszenie Praskiej Wiosny mogło być najgorszym wspomnieniem swojego życia...
Kresowiak spojrzał na mnie i mówi dalej:
- W Polsce to też nie lubią Rosjan. Za Katyń! 20 tysięcy oficerów zabito.
"Chyba nie tylko za Katyń" - pomyślałem, ale nie przerywałem.
- W czasie wojny polsko-bolszewickiej w polskich obozach zmarło 40 tysięcy rosyjskich jeńców - kontynuuje. - Znacznie więcej niż w Katyniu! Ale o tym też nikt nie mówi i nie pamięta.
Jest takie hasło: Gdzieś bije dzwon, ale nie wiadomo gdzie. Kwestia śmierci radzieckich (bo przecież mieszanka narodowościowa to była duża) jest często wykorzystywana przez propagandę rosyjską jako swoisty "anty-Katyń". Trudno jednak porównywać zaplanowane masowe morderstwo z ofiarami epidemii, chorób i trudnych warunków w ośrodkach jenieckich.
- U was rząd też był zawsze antyrosyjski. Niemcy zabili miliony Polaków, a nie ma do nich tak dużej niechęci.
- Teraz mamy rząd, który mówi, że i Rosja jest zła i Niemcy są złe. Unia też jest zła. Ale pieniądze unijne są dobre - śmieje się.
- No tak, bo jeszcze wam je dają - kiwa głową.
Tematykę stosunków międzynarodowych kończy konkluzja o rosyjskiej i amerykańskiej polityce. Rosja się wszystkich boi, więc ciągle kogoś straszą użyciem siły. Amerykanie mówią o pokoju, więc wpychają swoje wojska gdzie tylko się da.
- A pieniążki niech płyną do Waszyngtonu, wtedy jest prawdziwa demokracja - dochodzimy do tej samej konkluzji . - Taka właśnie jest polityka!
Następnie zeszło na gospodarkę.
- Czechy były zawsze wysoko uprzemysłowione - słyszę. To prawda i to od dawna; Korona św. Wacława stanowiła najbardziej zindustrializowaną część Austro-Węgier. - Na Polaków patrzyli jak na żebraków. A teraz? U nas wszystkie zakłady się zamyka, a u was otwiera!
Jestem pewien, że nad Wisłą wiele osób myśli dokładnie odwrotnie o otwieraniu i zamykaniu .
- Jak jadę do domu do Osoblahy, to przez Polskę, bo mam bliżej. I zawsze towary spożywce kupuję w Polsce, nie w Czechach. Nie chcę dać zarobić Czechom! Polska spożywka jest tańsza i smaczniejsza.
- Piwo też woli pan czeskie? - zadaję podstępne pytanie.
- Niee... piwa w ogóle nie piję.
Hmm. Podejrzane.
Gadalibyśmy tak pewnie kolejne pół godziny, ale w końcu facet stwierdził, że musi się zbierać. Lubię takie dyskusje.
Pożegnaliśmy się i ja tymczasem zrobiłem jeszcze kilka zdjęć...
W oddali widać dwa niewielkie kopce - to oddalone o 20 kilometrów wygasłe wulkany Velký Roudný (Alter Rautenberg - na lewo) i Malý Roudný (Junger Rautenberg).
Po zejściu na powierzchnię jeszcze raz widzę wołyńskiego Czecha, gdy trąbi i macha na "do widzenia" .
Zjeżdżamy w dół do wiochy Horní Moravice (Ober Mohrau). Na skrzyżowaniu błyszczy w słońcu kolejny piękny pomnik poległych ze złotym orłem. Wygląda wręcz jak nowy.
Niewiele się pomyliłem - zrekonstruowano go w 2016 roku, po tym jak w okresie komunizmu został "przekwalifikowany" na pomnik wyzwolicielskiej Armii Czerwonej. Prace współfinansowało Ministerstwo Obrony. W Polsce w myśl projektowanej ustawy zapewne zostałby uznany za symbol militaryzmu.
Kilka najbliższych kilometrów to slalom między zamarzniętymi zaspami zajmującymi czasem pół szosy. Wygląda na to, iż leżą tak od początku zimy i nikt nawet nie próbował ich usuwać!
Rýmařov (Römerstadt) jest najbardziej wysuniętym na zachód miastem kraju morawsko-śląskiego. Granice administracyjne poprowadzono tu dziwnie, bo znacznie bliżej do Ołomuńca niż Ostrawy.
Najcenniejszy zabytek to "kaplica w Lipkach", jak nazywany jest kościół Nawiedzenia MP. Powstał na początku XVIII wieku - z zewnątrz nieco się sypie, w środku podobno ma cenne barokowe wnętrza.
Rynek Rýmařova jest mieszaniną starych i nowych domów. Jak zazwyczaj w sobotnie popołudnia hula po nim głównie wiatr.
Ładny ratusz łączy w sobie kilka gatunków architektonicznych - postawiono go w 17. stuleciu na podstawie starszej konstrukcji i kilka razy przebudowywano.
Jedyny market na rynku zachęca do zakupów gruszkami .
Kilkaset metrów dalej znajduje się dawne centrum Rýmařova - Hrádek. Na początku XIII wieku wzniesiono tu drewniany gród, zabezpieczony fosą i palisadą. Wkrótce potem podczas kolonizacji niemieckiej pod jego obronnym bokiem założono miasto. Gród rozbudowano w zamek i spłonął on z całą osadą w 1405 roku.
Obecnie teren jest chroniony jako pamiątka archeologiczna, a dookoła ułożono różne kamienie - plenerową wystawę geologiczną.
Tuż obok działa atrakcja całkiem współczesna - browar restauracyjny . Biorę na wynos półtoralitrową butelkę.
W dzielnicy Janovice (Janowitz) przetrwały nie ruiny, ale cały zamek-pałac.
Powstał w miejscu gotyckiej twierdzy. Kilkukrotnie przebudowany, ostatni raz w XIX wieku. Do 1937 roku był w rękach rodu Harrach, a potem do końca wojny mieszkała tutaj pani Rosty-Forgách, żona węgierskiego dyplomaty.
Główna brama i most nad Podolským potokiem.
W 1945 majątek skonfiskowało państwo. Część wyposażenia udało się wywieźć na Węgry, większość rozkradziono. Przez krótki czas funkcjonowało w środku archiwum, lecz dzisiaj niemal cały stoi pusty i niszczeje. Wyremontowana jest tylko niewielka część z wieżą, zajmowaną przez urząd miasta.
Boczne skrzydła wyglądają dużo gorzej, choć podobno ogólnie jest nadal w dość dobrym stanie.
Odnowiono natomiast dawną część mieszkalną służby - a przynajmniej na taką ona wygląda.
Być może mieszkali w niej także pracownicy pałacowego browaru, z którego zabudowaniami się styka. Piwo warzono w Janovicach już w 16. stuleciu w skrzydle gospodarskim, a osobne budynki są chyba z XIX wieku. Ostatni chmielowy napój opuścił mury w 1946 roku...
Położenie nad potokiem nie było zatem przypadkowe...
Na początku podjeżdżamy pod sanktuarium Marii Panny Pomocnej (Maria Hilf) w Zlatych Horach (Zuckmantel). A tam piękna zima! W nocy padał śnieg i cała okolica wygląda wręcz bajkowo - świeżutki puch i słońce! Co za niespodzianka!
Sanktuarium wybudowano w latach 90., poprzednie komuniści wysadzili w powietrze w 1973 roku. To nie była odbudowa, powstał zupełnie nowy obiekt w niczym nie przypominającym starego. Dlaczego nie pokuszono się o rekonstrukcję oryginału? Wielka szkoda, bo współczesna bryła nie zachwyca (przynajmniej mnie).
(Wieczorem okazało się, iż fotografowałem umazanym obiektywem, co widać na wielu zdjęciach ).
Wnętrze kościoła także nie powala. I wydaje się małe.
Zasypane drewniane schody prowadzą w dół do...
...kapliczki ze źródełkiem, która jako jedyna przetrwała likwidację z okresu Czechosłowacji. Obok postawiono nowy krzyż powstały z resztek zniszczonych krucyfiksów.
Na parkingu zaczęły pojawiać się pierwsze samochody: dwa na opolskich blachach i jeden czeski. Ci z opolskiego poszli nabrać świętej wody do plastikowej butli, z kolei Czesi założyli biegówki i ruszyli w góry. Różne są priorytety na sobotnie południa.
Po opuszczeniu lasu widać, że śnieg nie utrzyma się zbyt długo, ale i tak tutaj jeszcze króluje biel.
W Mnichovie (Einsiedel) widzę przy drodze piękny pomnik poległych, przy którym nie mógłbym nie stanąć!
Wybudowano go w 1923 roku, a autorem jest Josef Obeth z Mikulovic. Był on dość płodnym artystą, znanych jest około 160 jego dzieł. Specjalizował się w rzeźbach, tablicach pamiątkowych i właśnie pomnikach poległych, których wyszło spod jego ręki 31, czego tylko 8 nie przetrwało do dzisiaj.
Z tyłu cmentarz, który wygląda jak po przejściu wichury.
Obok strzela w niebo wieża kościoła z 1716 roku, przebudowanego potem na neogotyk.
Mnichov jest obecnie częścią Vrbna pod Pradědem i... enklawą. Sam w przeszłości należał do dolnośląskiego Księstwa Nyskiego, a otoczony jest ze wszystkich stron ziemiami górnośląskiego Śląska Opawskiego.
To jednak pozostaje za nami, bo wjeżdżamy na Morawy. Mijamy kilka wiosek obleganych przez narciarzy - na pewno się cieszą ze świeżego opadu.
Kręta droga prowadzi przez Novą Ves (Neudorf) aż na łąki górujące nad miejscowością. Mieści się tam ośrodek dla miłośników biegówek i wypasiona wieża widokowa z 2014 roku, wysoka na 27 metrów.
Swoją drogą ciekawe ile jest w Republice Czeskiej takich wież? Bardzo rzadko zdarza się wizyta w terenie, abym jakiejś nie spotkał.
A wieża rzeczywiście jest "na bogato" - posiada dwie toalety, kącik zabaw dla dzieci, niewielkie muzeum strażackie, wystawę geologiczną i historyczną. Wstęp darmowy, lecz w określonych godzinach.
Z góry widać ośnieżoną grań Wysokiego Jesionika. Pradziad schowany, na pierwszym planie prezentuje się Vysoká hole (Hohe Heide).
Obok mnie jakaś para Czechów kłóci się o politykę. Staram się nie zwracać na nich uwagi, lecz nagle kobieta w starszym wieku pyta, czy jestem towarzyszem jej adwersarza.
- Nie, nie - uśmiecham się. - Przyjechałem z Polski.
Babka coś zaczyna mówić, lecz facet jej przerywa.
- Ja też urodziłem się w Polsce. Na Wołyniu.
- Pan jest Czechem? - dopytuję się niepewnie.
- Tak, jestem Czechem z Wołynia - mówi radośnie mężczyzna.
Kurczę, co za spotkanie! Wiedziałem oczywiście, iż żyli tam Czesi, ale nigdy nie miałem okazji żadnego poznać!
Czeskie osadnictwo w tamtym rejonie zaczęło się w połowie XIX wieku, kiedy to car rosyjski chętnie przyjmował u siebie osoby chcące opuścić biedne regiony państwa Habsburgów. W okresie międzywojennym polskie spisy notowały prawie 30 tysięcy osób posługujących się na co dzień językiem czeskim.
Kobieta od dyskusji politycznej znika i zostajemy na górze sami. Mój rozmówca urodził się na Kresach w okresie okupacji niemieckiej i niedługo tam mieszkał. W czasie rzezi Ukraińcy zamordowali dwóch członków jego rodziny.
Jego brat, który odwiedził rodzinną miejscowość w latach 70. (niechętnie, więc chyba to nie był jego pomysł), był tak wystraszony, że nawet nie opuścił taksówki.
- A teraz przed banderowcami klęka cała Europa - rzuca zdegustowany Czech.
Po wojnie przesiedlono ich na tereny poniemieckie w okolice Osoblahy. Żył tam to 1987 roku, kiedy to uciekł do Austrii, a następnie do Stanów Zjednoczonych.
- Ale nie podobała mi się ta ichniejsza demokracja, wróciłem - dodaje znowu uśmiechnięty.
Pani, która zapoczątkowała naszą "znajomość", tłumaczyła jakimś ludziom, że najgorsze co spotkało Czechów to inwazja wojsk Układu Warszawskiego w 1968 roku. No i Wołyniak się wtrącił.
- A przecież wtedy zginęło tylko 100 osób. To tragedia, ale zdarzały się znacznie większe! W czasie rządów hitlerowców ofiar było 300 tysięcy! Gdy z Czechosłowacji wypędzano Niemców to zabito ich 20 tysięcy. Ale o tym się nie mówi! Za to wypomina się Rosjanom setkę ofiar!
- U nas był stan wojenny.
- Wiem, Jaruzelski. Ile osób zginęło?
- Około pięćdziesięciu.
- To jeszcze mniej niż za inwazji.
Z jednej strony racja, z drugiej strony to przecież nie takie proste i czarno-białe. Dla ludzi, którzy nie pamiętają czasów wojny, właśnie stłamszenie Praskiej Wiosny mogło być najgorszym wspomnieniem swojego życia...
Kresowiak spojrzał na mnie i mówi dalej:
- W Polsce to też nie lubią Rosjan. Za Katyń! 20 tysięcy oficerów zabito.
"Chyba nie tylko za Katyń" - pomyślałem, ale nie przerywałem.
- W czasie wojny polsko-bolszewickiej w polskich obozach zmarło 40 tysięcy rosyjskich jeńców - kontynuuje. - Znacznie więcej niż w Katyniu! Ale o tym też nikt nie mówi i nie pamięta.
Jest takie hasło: Gdzieś bije dzwon, ale nie wiadomo gdzie. Kwestia śmierci radzieckich (bo przecież mieszanka narodowościowa to była duża) jest często wykorzystywana przez propagandę rosyjską jako swoisty "anty-Katyń". Trudno jednak porównywać zaplanowane masowe morderstwo z ofiarami epidemii, chorób i trudnych warunków w ośrodkach jenieckich.
- U was rząd też był zawsze antyrosyjski. Niemcy zabili miliony Polaków, a nie ma do nich tak dużej niechęci.
- Teraz mamy rząd, który mówi, że i Rosja jest zła i Niemcy są złe. Unia też jest zła. Ale pieniądze unijne są dobre - śmieje się.
- No tak, bo jeszcze wam je dają - kiwa głową.
Tematykę stosunków międzynarodowych kończy konkluzja o rosyjskiej i amerykańskiej polityce. Rosja się wszystkich boi, więc ciągle kogoś straszą użyciem siły. Amerykanie mówią o pokoju, więc wpychają swoje wojska gdzie tylko się da.
- A pieniążki niech płyną do Waszyngtonu, wtedy jest prawdziwa demokracja - dochodzimy do tej samej konkluzji . - Taka właśnie jest polityka!
Następnie zeszło na gospodarkę.
- Czechy były zawsze wysoko uprzemysłowione - słyszę. To prawda i to od dawna; Korona św. Wacława stanowiła najbardziej zindustrializowaną część Austro-Węgier. - Na Polaków patrzyli jak na żebraków. A teraz? U nas wszystkie zakłady się zamyka, a u was otwiera!
Jestem pewien, że nad Wisłą wiele osób myśli dokładnie odwrotnie o otwieraniu i zamykaniu .
- Jak jadę do domu do Osoblahy, to przez Polskę, bo mam bliżej. I zawsze towary spożywce kupuję w Polsce, nie w Czechach. Nie chcę dać zarobić Czechom! Polska spożywka jest tańsza i smaczniejsza.
- Piwo też woli pan czeskie? - zadaję podstępne pytanie.
- Niee... piwa w ogóle nie piję.
Hmm. Podejrzane.
Gadalibyśmy tak pewnie kolejne pół godziny, ale w końcu facet stwierdził, że musi się zbierać. Lubię takie dyskusje.
Pożegnaliśmy się i ja tymczasem zrobiłem jeszcze kilka zdjęć...
W oddali widać dwa niewielkie kopce - to oddalone o 20 kilometrów wygasłe wulkany Velký Roudný (Alter Rautenberg - na lewo) i Malý Roudný (Junger Rautenberg).
Po zejściu na powierzchnię jeszcze raz widzę wołyńskiego Czecha, gdy trąbi i macha na "do widzenia" .
Zjeżdżamy w dół do wiochy Horní Moravice (Ober Mohrau). Na skrzyżowaniu błyszczy w słońcu kolejny piękny pomnik poległych ze złotym orłem. Wygląda wręcz jak nowy.
Niewiele się pomyliłem - zrekonstruowano go w 2016 roku, po tym jak w okresie komunizmu został "przekwalifikowany" na pomnik wyzwolicielskiej Armii Czerwonej. Prace współfinansowało Ministerstwo Obrony. W Polsce w myśl projektowanej ustawy zapewne zostałby uznany za symbol militaryzmu.
Kilka najbliższych kilometrów to slalom między zamarzniętymi zaspami zajmującymi czasem pół szosy. Wygląda na to, iż leżą tak od początku zimy i nikt nawet nie próbował ich usuwać!
Rýmařov (Römerstadt) jest najbardziej wysuniętym na zachód miastem kraju morawsko-śląskiego. Granice administracyjne poprowadzono tu dziwnie, bo znacznie bliżej do Ołomuńca niż Ostrawy.
Najcenniejszy zabytek to "kaplica w Lipkach", jak nazywany jest kościół Nawiedzenia MP. Powstał na początku XVIII wieku - z zewnątrz nieco się sypie, w środku podobno ma cenne barokowe wnętrza.
Rynek Rýmařova jest mieszaniną starych i nowych domów. Jak zazwyczaj w sobotnie popołudnia hula po nim głównie wiatr.
Ładny ratusz łączy w sobie kilka gatunków architektonicznych - postawiono go w 17. stuleciu na podstawie starszej konstrukcji i kilka razy przebudowywano.
Jedyny market na rynku zachęca do zakupów gruszkami .
Kilkaset metrów dalej znajduje się dawne centrum Rýmařova - Hrádek. Na początku XIII wieku wzniesiono tu drewniany gród, zabezpieczony fosą i palisadą. Wkrótce potem podczas kolonizacji niemieckiej pod jego obronnym bokiem założono miasto. Gród rozbudowano w zamek i spłonął on z całą osadą w 1405 roku.
Obecnie teren jest chroniony jako pamiątka archeologiczna, a dookoła ułożono różne kamienie - plenerową wystawę geologiczną.
Tuż obok działa atrakcja całkiem współczesna - browar restauracyjny . Biorę na wynos półtoralitrową butelkę.
W dzielnicy Janovice (Janowitz) przetrwały nie ruiny, ale cały zamek-pałac.
Powstał w miejscu gotyckiej twierdzy. Kilkukrotnie przebudowany, ostatni raz w XIX wieku. Do 1937 roku był w rękach rodu Harrach, a potem do końca wojny mieszkała tutaj pani Rosty-Forgách, żona węgierskiego dyplomaty.
Główna brama i most nad Podolským potokiem.
W 1945 majątek skonfiskowało państwo. Część wyposażenia udało się wywieźć na Węgry, większość rozkradziono. Przez krótki czas funkcjonowało w środku archiwum, lecz dzisiaj niemal cały stoi pusty i niszczeje. Wyremontowana jest tylko niewielka część z wieżą, zajmowaną przez urząd miasta.
Boczne skrzydła wyglądają dużo gorzej, choć podobno ogólnie jest nadal w dość dobrym stanie.
Odnowiono natomiast dawną część mieszkalną służby - a przynajmniej na taką ona wygląda.
Być może mieszkali w niej także pracownicy pałacowego browaru, z którego zabudowaniami się styka. Piwo warzono w Janovicach już w 16. stuleciu w skrzydle gospodarskim, a osobne budynki są chyba z XIX wieku. Ostatni chmielowy napój opuścił mury w 1946 roku...
Położenie nad potokiem nie było zatem przypadkowe...