U bratanków
: 2015-11-16, 18:02
Zaczęło się tak, ze jeszcze wiosną zapisałam się na listopadowy "długi weekend" na wycieczkę szkoleniową do Berlina. Szkoleniową, to znaczy przeznaczoną dla pilotów wycieczek i przewodników, z nastawieniem się na bardzo intensywne zwiedzanie przez 5 dni.
Wycieczka była niestety dość droga (800 zł + 150 euro), ale byłam zdecydowana, bo wstyd się przyznać, ale w życiu nie byłam jeszcze w Berlinie, a lubię takie intensywne wycieczki, a po drugie - to chciałabym aby raz w roku ktoś zorganizował coś za mnie, a ja byłabym tylko i wyłącznie uczestnikiem. Zapisałam też swoją najlepszą przyjaciółkę - Magdę, jeszcze z akademika i z miliona innych wspólnych wycieczek.
Być może jednak z powodu ceny niestety nie uzbierała się grupa, wyjazd odwołano i zostałyśmy z Magdą na lodzie.
Tymczasem mój starszy syn Michał z dziewczyną wylatywali na Filipiny i jak się dowiedziałam mieli zamiar wracać przez Budapeszt, lądować tam 13.11 około godz. 0.10 i pozostać do wieczora 14.11 kiedy to o 23 mieli mieć autobus powrotny do Polski.
Od słowa do słowa przekonałam Magdę aby zamiast do Berlina jechać do Budapesztu i tam się spotkać z Młodymi.
Drugim powodem było to, że jadąc do Budapesztu chciałam się przygotować do ewentualnego prowadzenia grup również tam. Bo często są organizowane takie wycieczki Wiedeń - Bratysława - Budapeszt.
Po Wiedniu obowiązkowo oprowadza przewodnik, po Bratysławie oprowadzam sama, brakowało mi Budapesztu. Owszem, byłam tam kilkakrotnie ale jeszcze za głębokiej komuny, w latach 70 i 80 XX w., zresztą również razem z Magdą. Spałyśmy wtedy w jakichś bardzo dziwnych miejscach np. w kopce siana na Górze Gellerta, lub w jakichś rurach obok stadionu.
Przygotowania zaczęłyśmy około 1 listopada. Tak więc po pierwsze - udało się kupić tanie bilety na autobus - po 45 zł od osoby w jedną stronę (z Krakowa). Po drugie - udało się znaleźć noclegi w hostelu Marco Polo w ścisłym centrum Budapesztu w pokoju 2-osobowym z łazienką i ze śniadaniem w cenie 12 euro od osoby za noc.
No i 10 listopada rano spotkałyśmy się w Krakowie i wyjechały. Autokar był na prawdę bardzo komfortowy, każde siedzenie wyposażone w indywidualny monitorek do oglądania filmów, gier lub korzystania z Internetu. Słuchawki, woda i kawa lub herbata były bez ograniczeń w cenie biletu. Obejrzałam film wprowadzający mnie w nastrój cesarstwa Austro-Węgierskiego czyli "Grand Budapest Hotel" - rewelacja.
A tutaj jedna migawka z podróży, okolice Zwolenia.
Dojechałyśmy na miejsce około 18, potem metrem do centrum, do stacji "Blaha Lujza ter" i około 400 m do naszego hostelu, który okazał się bardzo komfortowy i sympatyczny.
Po krótkim rozpakowaniu się wyszłyśmy jeszcze do miasta, nad Dunaj i na krótki spacer po dawnej dzielnicy żydowskiej, gdzie był nasz hostel, w tym zobaczyłyśmy jeszcze dwie synagogi. Hostel był ze wszystkich stron dosłownie otoczony przez knajpy.
Rano, po dobrze przespanej nocy wyszłyśmy zwiedzać, mając w planie tego dnia Budę oraz Wyspę Małgorzaty, a potem - zobaczyć co się da więcej.
Wielka Synagoga, koło której przechodziłyśmy w sumie z 10 razy, bo była bardzo blisko naszego hostelu.
Na drugi brzeg Dunaju przeszłyśmy po Moście Łańcuchowym i zafundowały sobie wjazd na Zamek Królewski kolejką naziemną, taką jak na Gubałówkę ale znacznie krótszą i droższą.
Widoczek z okna kolejki na Most Łańcuchowy:
Wszystkie mosty Budapesztu w 1945 roku wysadzili Niemcy wycofując się, ale ten odbudowano w kształcie jaki miał uprzednio.
A to już widoczki sprzed zamku:
Na pierwszym zdjęciu budynek z kopułą to Katedra św. Stefana, na drugim widać Parlament.
W dawnym Zamku Królewskim jest obecnie galeria sztuki. A to brama do zamku.
Trafiliśmy też na zmianę warty przed Pałacem Prezydenckim.
Potem poszłyśmy sobie na spacer uliczkami Budy aż pod kościół Macieja, gdzie ja za 1000 HUF (około 14 zł) zdecydowałam się wejść do środka. Nie żałowałam, gdyż udało mi się zwiedzić jeszcze niewielkie muzeum (na które prawdopodobnie był osobny bilet, ale nikt mnie nie sprawdził).
Kościół z zewnątrz:
Wnętrze:
Najstarszy romański element kościoła:
Chrzcielnica:
Ołtarz poświęcony św. Emerykowi - synowi św. Stefana.
Św. Emeryk - to ten w środku. To ten sam, który ma związek z klasztorem na Świętym Krzyżu i "idzie" na Święty Krzyż, a jak tam dojdzie to będzie koniec świata.
Inne ujęcie wnętrza:
A to już eksponaty w małym muzeum, kopia klejnotów koronacyjnych, korona św. Stefana:
Poduszka koronacyjna cesarzowej Marii Teresy, na której trzymała rękę w czasie koronacji
I jeszcze raz wnętrze widziane z wewnętrznych krużganków:
Popiersie cesarzowej Sisi, która jest na Węgrzech bardzo popularna.
I dalszy ciąg zwiedzania Budy:
Posąg Świętej Trójcy przed kościołem Macieja.
Portal kościoła Macieja.
Parę widoczków z Baszty Rybackiej:
Król Maciej Korwin, jeden z najwybitniejszych władców Węgier z czasów ich największej potęgi.
Schodzimy z budańskiego wzgórza i idziemy brzegiem Dunaju w kierunku Obudy, po drodze widzimy taki ciekawy dla nas pomnik:
Ale rozmyśliłyśmy się i zamiast do Obudy postanowiły zejść na Wyspę Małgorzaty dopóki jest jeszcze jasno.
Jeszcze widoczek z Mostu Małgorzaty na parlament:
I zaczynamy spacer po wyspie, która jest jednocześnie miejskim parkiem.
Jesień to przyszła później niż u nas i dzięki temu mamy jeszcze okazję podziwiać mnóstwo barwnych drzew.
Secesyjna wieża ciśnień:
Do ogródka japońskiego na samym końcu Wyspy Małgorzaty docieramy, kiedy już jest prawie ciemno, a szkoda.
Nie wiem co to za drzewo, może ktoś wie ?
Podoba mi się, ma miękkie szpilki w kolorze żółto-rudym.
I zachód słońca nad ogrodem i nad Dunajem.
Wsiadłyśmy do autobusu aby powrócić do centrum, ale po tym jak wysiadłyśmy na przystanku to wróciły się jeszcze na Most Małgorzaty, bo warto było.
Tego dnia postanowiłyśmy jeszcze pójść sobie na wino, bardzo długo szukałyśmy knajpki, a w końcu znalazłyśmy blisko naszego miejsca zamieszkania. Wino było bardzo dobre, acz niestety drogie (1100 HUF czyli około 16 zł za kieliszek). Tak więc za tyle to można w sklepie kupić butelkę.
I tak się skończył pierwszy dzień. Ciąg dalszy nastąpi.
Wycieczka była niestety dość droga (800 zł + 150 euro), ale byłam zdecydowana, bo wstyd się przyznać, ale w życiu nie byłam jeszcze w Berlinie, a lubię takie intensywne wycieczki, a po drugie - to chciałabym aby raz w roku ktoś zorganizował coś za mnie, a ja byłabym tylko i wyłącznie uczestnikiem. Zapisałam też swoją najlepszą przyjaciółkę - Magdę, jeszcze z akademika i z miliona innych wspólnych wycieczek.
Być może jednak z powodu ceny niestety nie uzbierała się grupa, wyjazd odwołano i zostałyśmy z Magdą na lodzie.
Tymczasem mój starszy syn Michał z dziewczyną wylatywali na Filipiny i jak się dowiedziałam mieli zamiar wracać przez Budapeszt, lądować tam 13.11 około godz. 0.10 i pozostać do wieczora 14.11 kiedy to o 23 mieli mieć autobus powrotny do Polski.
Od słowa do słowa przekonałam Magdę aby zamiast do Berlina jechać do Budapesztu i tam się spotkać z Młodymi.
Drugim powodem było to, że jadąc do Budapesztu chciałam się przygotować do ewentualnego prowadzenia grup również tam. Bo często są organizowane takie wycieczki Wiedeń - Bratysława - Budapeszt.
Po Wiedniu obowiązkowo oprowadza przewodnik, po Bratysławie oprowadzam sama, brakowało mi Budapesztu. Owszem, byłam tam kilkakrotnie ale jeszcze za głębokiej komuny, w latach 70 i 80 XX w., zresztą również razem z Magdą. Spałyśmy wtedy w jakichś bardzo dziwnych miejscach np. w kopce siana na Górze Gellerta, lub w jakichś rurach obok stadionu.
Przygotowania zaczęłyśmy około 1 listopada. Tak więc po pierwsze - udało się kupić tanie bilety na autobus - po 45 zł od osoby w jedną stronę (z Krakowa). Po drugie - udało się znaleźć noclegi w hostelu Marco Polo w ścisłym centrum Budapesztu w pokoju 2-osobowym z łazienką i ze śniadaniem w cenie 12 euro od osoby za noc.
No i 10 listopada rano spotkałyśmy się w Krakowie i wyjechały. Autokar był na prawdę bardzo komfortowy, każde siedzenie wyposażone w indywidualny monitorek do oglądania filmów, gier lub korzystania z Internetu. Słuchawki, woda i kawa lub herbata były bez ograniczeń w cenie biletu. Obejrzałam film wprowadzający mnie w nastrój cesarstwa Austro-Węgierskiego czyli "Grand Budapest Hotel" - rewelacja.
A tutaj jedna migawka z podróży, okolice Zwolenia.
Dojechałyśmy na miejsce około 18, potem metrem do centrum, do stacji "Blaha Lujza ter" i około 400 m do naszego hostelu, który okazał się bardzo komfortowy i sympatyczny.
Po krótkim rozpakowaniu się wyszłyśmy jeszcze do miasta, nad Dunaj i na krótki spacer po dawnej dzielnicy żydowskiej, gdzie był nasz hostel, w tym zobaczyłyśmy jeszcze dwie synagogi. Hostel był ze wszystkich stron dosłownie otoczony przez knajpy.
Rano, po dobrze przespanej nocy wyszłyśmy zwiedzać, mając w planie tego dnia Budę oraz Wyspę Małgorzaty, a potem - zobaczyć co się da więcej.
Wielka Synagoga, koło której przechodziłyśmy w sumie z 10 razy, bo była bardzo blisko naszego hostelu.
Na drugi brzeg Dunaju przeszłyśmy po Moście Łańcuchowym i zafundowały sobie wjazd na Zamek Królewski kolejką naziemną, taką jak na Gubałówkę ale znacznie krótszą i droższą.
Widoczek z okna kolejki na Most Łańcuchowy:
Wszystkie mosty Budapesztu w 1945 roku wysadzili Niemcy wycofując się, ale ten odbudowano w kształcie jaki miał uprzednio.
A to już widoczki sprzed zamku:
Na pierwszym zdjęciu budynek z kopułą to Katedra św. Stefana, na drugim widać Parlament.
W dawnym Zamku Królewskim jest obecnie galeria sztuki. A to brama do zamku.
Trafiliśmy też na zmianę warty przed Pałacem Prezydenckim.
Potem poszłyśmy sobie na spacer uliczkami Budy aż pod kościół Macieja, gdzie ja za 1000 HUF (około 14 zł) zdecydowałam się wejść do środka. Nie żałowałam, gdyż udało mi się zwiedzić jeszcze niewielkie muzeum (na które prawdopodobnie był osobny bilet, ale nikt mnie nie sprawdził).
Kościół z zewnątrz:
Wnętrze:
Najstarszy romański element kościoła:
Chrzcielnica:
Ołtarz poświęcony św. Emerykowi - synowi św. Stefana.
Św. Emeryk - to ten w środku. To ten sam, który ma związek z klasztorem na Świętym Krzyżu i "idzie" na Święty Krzyż, a jak tam dojdzie to będzie koniec świata.
Inne ujęcie wnętrza:
A to już eksponaty w małym muzeum, kopia klejnotów koronacyjnych, korona św. Stefana:
Poduszka koronacyjna cesarzowej Marii Teresy, na której trzymała rękę w czasie koronacji
I jeszcze raz wnętrze widziane z wewnętrznych krużganków:
Popiersie cesarzowej Sisi, która jest na Węgrzech bardzo popularna.
I dalszy ciąg zwiedzania Budy:
Posąg Świętej Trójcy przed kościołem Macieja.
Portal kościoła Macieja.
Parę widoczków z Baszty Rybackiej:
Król Maciej Korwin, jeden z najwybitniejszych władców Węgier z czasów ich największej potęgi.
Schodzimy z budańskiego wzgórza i idziemy brzegiem Dunaju w kierunku Obudy, po drodze widzimy taki ciekawy dla nas pomnik:
Ale rozmyśliłyśmy się i zamiast do Obudy postanowiły zejść na Wyspę Małgorzaty dopóki jest jeszcze jasno.
Jeszcze widoczek z Mostu Małgorzaty na parlament:
I zaczynamy spacer po wyspie, która jest jednocześnie miejskim parkiem.
Jesień to przyszła później niż u nas i dzięki temu mamy jeszcze okazję podziwiać mnóstwo barwnych drzew.
Secesyjna wieża ciśnień:
Do ogródka japońskiego na samym końcu Wyspy Małgorzaty docieramy, kiedy już jest prawie ciemno, a szkoda.
Nie wiem co to za drzewo, może ktoś wie ?
Podoba mi się, ma miękkie szpilki w kolorze żółto-rudym.
I zachód słońca nad ogrodem i nad Dunajem.
Wsiadłyśmy do autobusu aby powrócić do centrum, ale po tym jak wysiadłyśmy na przystanku to wróciły się jeszcze na Most Małgorzaty, bo warto było.
Tego dnia postanowiłyśmy jeszcze pójść sobie na wino, bardzo długo szukałyśmy knajpki, a w końcu znalazłyśmy blisko naszego miejsca zamieszkania. Wino było bardzo dobre, acz niestety drogie (1100 HUF czyli około 16 zł za kieliszek). Tak więc za tyle to można w sklepie kupić butelkę.
I tak się skończył pierwszy dzień. Ciąg dalszy nastąpi.