Rowerowy Eurotrip 2018
Rowerowy Eurotrip 2018 - Dzień 13 - Przez Slavonię na Węgry.... - 26.07.2018
Szykuje się kolejny upalny dzień. Nawet w nocy jest całkiem ciepło, a o poranku termometr pokazuje powyżej dwudziestu stopni.... Dość wcześnie się budzę i nie mogę już zasnąć. Około siódmej budzę Grześka, który o dziwo tym razem uwinął się w czasie poniżej jednej godziny !
Ruszamy w trasę. Na drodze jak na razie pustki. Tak docieramy do Daruvaru. To niespełna dziesięciotysięczne miasto posiada bogatą historię związaną z leczniczymi źródłami termalnymi.
Wody termalne historycznej krainy Slavonia we wschodniej Chorwacji, położone w międzyrzeczu Sawy i Drawy są pozostałością po Morzu Panońskim. Trzy gorące źródła na równinie Slawonii to jedyne słone wody tego typu w całej Europie, które naprawdę zasługują na miano gorących ponieważ ich temperatura to ponad 90°C. Oprócz Durvaru jest jeszcze Lipik, w którym byliśmy dzień wcześniej oraz Bizovačke Toplice.
Samo miasteczko również niczego sobie. Jest czysto i ładnie. Na rynku fajne ławki z solarami oraz gniazdkami usb gdzie można bezproblemowo podładować niemal każde urządzenie elektroniczne
W północnej części miasta, w parku znajduje się okazały barokowy pałac.
W przypałacowym parku zaczepia nas miejscowy, który wypytuje nas o wiele rzeczy. Mówi nam, że chwilę przed nami była tu młoda para z polski, która podąża na rowerach do Grecji. Pokazywał nam nawet kontakt mail, który od nich dostał.
Okolica, przez którą jedziemy staje się płaska i przez to mało ciekawa. Chcieliśmy się wykąpać w rozlewiskach rzeki Ilova, ale widok zarośniętej i zamulonej wody nas zniechęcił. Dodatkowo ciągle słychać jak myśliwi polują na kaczki z łodzi. Jemy drugie śniadanie i uderzamy na Grubišno Polje. Tam najwyższa pora zrobić jakieś zakupy. Gdy Grzesiu chodzi pomiędzy regałami klimatyzowanego marketu ja sobie po prostu siedzę pod ścianą na zewnątrz. Z nudów obserwuję senne życie mieszkańców...
Po niemal trzydziestu kilometrach docieramy do miasta Virovitica. Byłem tu kilka ładnych lat temu, ale przejeżdżałem tylko późną nocą. Centrum obecnie cale rozkopane bo właśnie przeprowadzane są prace remontowe barokowego pałacu oraz rewitalizowany jest cały teren w około.
Na przedmieściach wpadamy do niewielkiego sklepu na piwo. Tak nam zasmakowało, że na jednym nie skończyliśmy
Wyskakuję na moment na nieodległy żydowski kirkut. Idę pieszo bo to może ze 300 metrów.
Do granicy chorwacko węgierskiej na rzece Drawa jest już całkiem blisko. Szybko pokonujemy te równinne tereny. Na przejściu granicznym tym razem zupełne pustki. Robimy kilka fotek na moście granicznym i wjeżdżamy na terytorium Węgier do Barcs.
Można już wymienić walutę, którą mamy w portfelach A gdy to już zrobiliśmy to trzeba zrobić pierwsze zakupy po powrocie do strefy Schengen
W dzisiejszym dniu chcemy dotrzeć w okolice Balatonu. Nie powinniśmy mieć z tym większego problemu bo okolica zupełnie płaska. Na początek wybieramy mniej uczęszczane drogi. Na drodze czasami tylko przemknie jakiś ciągnik rolniczy. W tym upale Grzesiu mi niemal zasypia jadąc rowerem. Nogi pracują, ale mózg się już chyba wyłączył
Robimy pauzę na kąpiel w jednym z dopływów Drawy.
Przez długi czas nic ciekawego nie ma. Dosłownie ! Postanawiamy wrócić na główny trakt wiodący na północ tak by trochę przyśpieszyć jazdę. Na głównej drodze zmiana do tego co było pięć lat temu. Zakaz jazdy rowerem, ale za to jest ładna ścieżka rowerowa
No i tuż przed zachodem słońca docieramy nad Balaton. Teraz musimy przebić się na drugą stronę w okolicę Keszthely. Nie jest to takie proste bo turyści dosłownie oblegają te okolice i jest po prostu ciężko przejechać gdy piesi chodzą jak chcą po ścieżce rowerowej Dlatego część trasy jedziemy główną drogą mino zakazu jazdy rowerem ;P
Gdy przejeżdżamy przez Kaszthely jest już ciemno. Wybieramy jedną z dróg wiodących na północ i wynajdujemy fajną miejscówkę kilka kilometrów za miastem....
Galeria: https://photos.app.goo.gl/EKUiUHq7QQwSwAmU7
cdn...
Szykuje się kolejny upalny dzień. Nawet w nocy jest całkiem ciepło, a o poranku termometr pokazuje powyżej dwudziestu stopni.... Dość wcześnie się budzę i nie mogę już zasnąć. Około siódmej budzę Grześka, który o dziwo tym razem uwinął się w czasie poniżej jednej godziny !
Ruszamy w trasę. Na drodze jak na razie pustki. Tak docieramy do Daruvaru. To niespełna dziesięciotysięczne miasto posiada bogatą historię związaną z leczniczymi źródłami termalnymi.
Wody termalne historycznej krainy Slavonia we wschodniej Chorwacji, położone w międzyrzeczu Sawy i Drawy są pozostałością po Morzu Panońskim. Trzy gorące źródła na równinie Slawonii to jedyne słone wody tego typu w całej Europie, które naprawdę zasługują na miano gorących ponieważ ich temperatura to ponad 90°C. Oprócz Durvaru jest jeszcze Lipik, w którym byliśmy dzień wcześniej oraz Bizovačke Toplice.
Samo miasteczko również niczego sobie. Jest czysto i ładnie. Na rynku fajne ławki z solarami oraz gniazdkami usb gdzie można bezproblemowo podładować niemal każde urządzenie elektroniczne
W północnej części miasta, w parku znajduje się okazały barokowy pałac.
W przypałacowym parku zaczepia nas miejscowy, który wypytuje nas o wiele rzeczy. Mówi nam, że chwilę przed nami była tu młoda para z polski, która podąża na rowerach do Grecji. Pokazywał nam nawet kontakt mail, który od nich dostał.
Okolica, przez którą jedziemy staje się płaska i przez to mało ciekawa. Chcieliśmy się wykąpać w rozlewiskach rzeki Ilova, ale widok zarośniętej i zamulonej wody nas zniechęcił. Dodatkowo ciągle słychać jak myśliwi polują na kaczki z łodzi. Jemy drugie śniadanie i uderzamy na Grubišno Polje. Tam najwyższa pora zrobić jakieś zakupy. Gdy Grzesiu chodzi pomiędzy regałami klimatyzowanego marketu ja sobie po prostu siedzę pod ścianą na zewnątrz. Z nudów obserwuję senne życie mieszkańców...
Po niemal trzydziestu kilometrach docieramy do miasta Virovitica. Byłem tu kilka ładnych lat temu, ale przejeżdżałem tylko późną nocą. Centrum obecnie cale rozkopane bo właśnie przeprowadzane są prace remontowe barokowego pałacu oraz rewitalizowany jest cały teren w około.
Na przedmieściach wpadamy do niewielkiego sklepu na piwo. Tak nam zasmakowało, że na jednym nie skończyliśmy
Wyskakuję na moment na nieodległy żydowski kirkut. Idę pieszo bo to może ze 300 metrów.
Do granicy chorwacko węgierskiej na rzece Drawa jest już całkiem blisko. Szybko pokonujemy te równinne tereny. Na przejściu granicznym tym razem zupełne pustki. Robimy kilka fotek na moście granicznym i wjeżdżamy na terytorium Węgier do Barcs.
Można już wymienić walutę, którą mamy w portfelach A gdy to już zrobiliśmy to trzeba zrobić pierwsze zakupy po powrocie do strefy Schengen
W dzisiejszym dniu chcemy dotrzeć w okolice Balatonu. Nie powinniśmy mieć z tym większego problemu bo okolica zupełnie płaska. Na początek wybieramy mniej uczęszczane drogi. Na drodze czasami tylko przemknie jakiś ciągnik rolniczy. W tym upale Grzesiu mi niemal zasypia jadąc rowerem. Nogi pracują, ale mózg się już chyba wyłączył
Robimy pauzę na kąpiel w jednym z dopływów Drawy.
Przez długi czas nic ciekawego nie ma. Dosłownie ! Postanawiamy wrócić na główny trakt wiodący na północ tak by trochę przyśpieszyć jazdę. Na głównej drodze zmiana do tego co było pięć lat temu. Zakaz jazdy rowerem, ale za to jest ładna ścieżka rowerowa
No i tuż przed zachodem słońca docieramy nad Balaton. Teraz musimy przebić się na drugą stronę w okolicę Keszthely. Nie jest to takie proste bo turyści dosłownie oblegają te okolice i jest po prostu ciężko przejechać gdy piesi chodzą jak chcą po ścieżce rowerowej Dlatego część trasy jedziemy główną drogą mino zakazu jazdy rowerem ;P
Gdy przejeżdżamy przez Kaszthely jest już ciemno. Wybieramy jedną z dróg wiodących na północ i wynajdujemy fajną miejscówkę kilka kilometrów za miastem....
Galeria: https://photos.app.goo.gl/EKUiUHq7QQwSwAmU7
cdn...
Rowerowy Eurotrip 2018 - Dzień 14 - Przez Węgry na Słowację - 27.07.2018
To była kolejna przyjemna noc. Tak się rozleniwiliśmy, że nawet mi nie chciało się tym razem zbyt wcześnie wstawać ..., trzeba jednak w końcu ruszyć w dalszą drogę. Ta na samym początku nie będzie należeć do najłatwiejszych ponieważ musimy się przedrzeć przez niewysokie, ale upierdliwe wzniesienia na północ od Balatonu. Dość sporo czasu zajęło nam przejechanie na drugą stronę Lasu Bakońskiego. Później to już zupełny luzik niemal przez resztę dnia.
Kilka minut po dziewiątej docieramy do Sümeg. Już z daleka jest widoczny tamtejszy zamek na 80 metrowym wzniesieniu.
Ten potężny średniowieczny zamek obronny został wzniesiony w XV wieku w miejscu dawnego drewnianego grodu obronnego. Fundatorem twierdzy był ówczesny król Węgier Bela IV. Głównym zadaniem owej twierdzy miała być ochrona miasta jak i okolicznych terenów przed częstymi najazdami Tureckimi. Ale już w 1342 roku miasto zostało podbite i zajęte przez Osmanów.
Widok z lotu ptaka robi duże wrażenie.
Samo miasteczko choć niewielkie posiada kilka ciekawych obiektów jak chociażby - XVIII wieczny barokowy kościół Wniebowstąpienia, Pałac Biskup czy też klasztor Franciszkanów.
Grzesiu jeszcze przed wyjazdem ubzdurał sobie, że chce odwiedzić miejscowość Jánosháza bo skojarzyło mu się z Janusz hasa
Więc zupełnym przypadkiem tam trafiliśmy
Całkiem fajna miejscowość z barokowym pałacem(niedostępnym) czy też barokowy kościołem św. Jana Chrzciciela.
W parku w samym centrum jest niewielki cmentarz żołnierzy radzieckich.
Robimy niewielkie zakupy, głównie płynów i lecimy dalej.
Celldömölk to kolejne dziś miasteczko, przez które przejeżdżamy. Jednak jest tak gorąco, że siadamy tylko na głównym placu na ławce sącząc piwo..., a nie ja robię niewielką pętelkę przejeżdżając obok kilku pomników, fontann czy też barokowego kościoła.
Planem na dziś jest przede wszystkim by zjeść w końcu jakiś solidny, ciepły posiłek. Chcieliśmy to zrealizować w kolejnej większej miejscowości jaką jest Beled. Niestety poza spożywczakiem i sklepem z wyrobami tytoniowymi nie znaleźliśmy żadnej knajpy....
Jedziemy, więc dalej wzdłuż autostrady po starej drodze nr. 86. Bardzo szybko docieramy w ten sposób do Csorny.
Tu też nie potrafimy znaleźć jakiejkolwiek knajpy ! Robimy spore zakupy na wieczór i na poranek dnia następnego. Miasto ogólnie bardzo rozkopane w samym centrum. W końcu jednak jakiś miejscowy prowadzi nas do jedynej jak twierdzi restauracji w mieście. Full wypas, jedzonko w przyzwoitych cenach i bardzo smaczne. Zapomniałem tylko zrobić tam jakiegokolwiek zdjęcia
Po bardzo długim popasie(zbyt długim) ruszamy dalej ku największemu miastu w okolicy, którym jest Győr.
Zwiedzania miasta tym razem nie będzie, ot tyle co tylko przez nie przejedziemy.
No dobra trochę się poszwendaliśmy w okolicy starówki. Warto tu zatrzymać się na dłużej ze względu na to iż Győr jest barokową perełką Węgier. My jednak nie mamy już za wiele dziś czasu. Chcemy jeszcze tego samego dnia wjechać kilkanaście kilometrów w głąb Słowacji.
Synagoga z lat 1868-70
Kościół św. Ignacego Loyoli
Jedynie w dwóch miejscach się zatrzymaliśmy. Jedno to skwer nad Dunajem, a drugie to most z widokiem na wpadającą w tym miejscu Rabę do Dunaju.
Teraz trzeba wydostać się z miasta. Nie ma z tym większego problemu. Te zaczynają się dopiero na przedmieściach gdzie ustawiono znak zakazu jazdy rowerem. Jesteśmy zmuszeni trochę kombinować by się dostać na granicę ze Słowacją. Trochę tracimy czasu na szukaniu objazdów, ale tuż przed samym zachodem docieramy na most graniczny na Dunaju.
Po słowackiej stronie jedziemy kilka kilometrów po wale nad Dunajem. Wiedzie tamtędy trasa rowerowa. W miejscowości Sap mamy zamiar zjechać z rowerówki. I właśnie w tym miejscu spotykamy Marcina, który jest w trasie od ponad roku. My to mamy sporo bagaży, ale on to dopiero jest obładowany. Dość długo rozmawiamy. W sumie już nie mogłem wytrzymać tak stojąc i będąc kąsanym przez komary. Czułem, że wszystko mnie swędzi ! Tak na dobrą sprawę to Marcin nawet nie wie nad jaką rzeką właśnie się znajduje
Jedziemy jeszcze kilkanaście kilometrów i ze słabym dystansem dziennym lądujemy gdzieś w lesie w okolicy miejscowości Vrakúň. Mimo wczesnej pory rozbijamy się na przedostatni biwak podczas tej wyprawy....
Galeria ze zdjęciami pod tym linkiem: https://photos.app.goo.gl/RS7EKxtWS5KKLm3X7
cdn....
To była kolejna przyjemna noc. Tak się rozleniwiliśmy, że nawet mi nie chciało się tym razem zbyt wcześnie wstawać ..., trzeba jednak w końcu ruszyć w dalszą drogę. Ta na samym początku nie będzie należeć do najłatwiejszych ponieważ musimy się przedrzeć przez niewysokie, ale upierdliwe wzniesienia na północ od Balatonu. Dość sporo czasu zajęło nam przejechanie na drugą stronę Lasu Bakońskiego. Później to już zupełny luzik niemal przez resztę dnia.
Kilka minut po dziewiątej docieramy do Sümeg. Już z daleka jest widoczny tamtejszy zamek na 80 metrowym wzniesieniu.
Ten potężny średniowieczny zamek obronny został wzniesiony w XV wieku w miejscu dawnego drewnianego grodu obronnego. Fundatorem twierdzy był ówczesny król Węgier Bela IV. Głównym zadaniem owej twierdzy miała być ochrona miasta jak i okolicznych terenów przed częstymi najazdami Tureckimi. Ale już w 1342 roku miasto zostało podbite i zajęte przez Osmanów.
Widok z lotu ptaka robi duże wrażenie.
Samo miasteczko choć niewielkie posiada kilka ciekawych obiektów jak chociażby - XVIII wieczny barokowy kościół Wniebowstąpienia, Pałac Biskup czy też klasztor Franciszkanów.
Grzesiu jeszcze przed wyjazdem ubzdurał sobie, że chce odwiedzić miejscowość Jánosháza bo skojarzyło mu się z Janusz hasa
Więc zupełnym przypadkiem tam trafiliśmy
Całkiem fajna miejscowość z barokowym pałacem(niedostępnym) czy też barokowy kościołem św. Jana Chrzciciela.
W parku w samym centrum jest niewielki cmentarz żołnierzy radzieckich.
Robimy niewielkie zakupy, głównie płynów i lecimy dalej.
Celldömölk to kolejne dziś miasteczko, przez które przejeżdżamy. Jednak jest tak gorąco, że siadamy tylko na głównym placu na ławce sącząc piwo..., a nie ja robię niewielką pętelkę przejeżdżając obok kilku pomników, fontann czy też barokowego kościoła.
Planem na dziś jest przede wszystkim by zjeść w końcu jakiś solidny, ciepły posiłek. Chcieliśmy to zrealizować w kolejnej większej miejscowości jaką jest Beled. Niestety poza spożywczakiem i sklepem z wyrobami tytoniowymi nie znaleźliśmy żadnej knajpy....
Jedziemy, więc dalej wzdłuż autostrady po starej drodze nr. 86. Bardzo szybko docieramy w ten sposób do Csorny.
Tu też nie potrafimy znaleźć jakiejkolwiek knajpy ! Robimy spore zakupy na wieczór i na poranek dnia następnego. Miasto ogólnie bardzo rozkopane w samym centrum. W końcu jednak jakiś miejscowy prowadzi nas do jedynej jak twierdzi restauracji w mieście. Full wypas, jedzonko w przyzwoitych cenach i bardzo smaczne. Zapomniałem tylko zrobić tam jakiegokolwiek zdjęcia
Po bardzo długim popasie(zbyt długim) ruszamy dalej ku największemu miastu w okolicy, którym jest Győr.
Zwiedzania miasta tym razem nie będzie, ot tyle co tylko przez nie przejedziemy.
No dobra trochę się poszwendaliśmy w okolicy starówki. Warto tu zatrzymać się na dłużej ze względu na to iż Győr jest barokową perełką Węgier. My jednak nie mamy już za wiele dziś czasu. Chcemy jeszcze tego samego dnia wjechać kilkanaście kilometrów w głąb Słowacji.
Synagoga z lat 1868-70
Kościół św. Ignacego Loyoli
Jedynie w dwóch miejscach się zatrzymaliśmy. Jedno to skwer nad Dunajem, a drugie to most z widokiem na wpadającą w tym miejscu Rabę do Dunaju.
Teraz trzeba wydostać się z miasta. Nie ma z tym większego problemu. Te zaczynają się dopiero na przedmieściach gdzie ustawiono znak zakazu jazdy rowerem. Jesteśmy zmuszeni trochę kombinować by się dostać na granicę ze Słowacją. Trochę tracimy czasu na szukaniu objazdów, ale tuż przed samym zachodem docieramy na most graniczny na Dunaju.
Po słowackiej stronie jedziemy kilka kilometrów po wale nad Dunajem. Wiedzie tamtędy trasa rowerowa. W miejscowości Sap mamy zamiar zjechać z rowerówki. I właśnie w tym miejscu spotykamy Marcina, który jest w trasie od ponad roku. My to mamy sporo bagaży, ale on to dopiero jest obładowany. Dość długo rozmawiamy. W sumie już nie mogłem wytrzymać tak stojąc i będąc kąsanym przez komary. Czułem, że wszystko mnie swędzi ! Tak na dobrą sprawę to Marcin nawet nie wie nad jaką rzeką właśnie się znajduje
Jedziemy jeszcze kilkanaście kilometrów i ze słabym dystansem dziennym lądujemy gdzieś w lesie w okolicy miejscowości Vrakúň. Mimo wczesnej pory rozbijamy się na przedostatni biwak podczas tej wyprawy....
Galeria ze zdjęciami pod tym linkiem: https://photos.app.goo.gl/RS7EKxtWS5KKLm3X7
cdn....
Rowerowy Eurotrip 2018 - Dzień 15 - Słowacja i tradycyjnie burze - 28.07.2018
Wyprawa zbliża się już ku końcowi. W sumie jakby się tak sprężył to dałby radę dotrzeć do domu i w jeden dzień. Jednak o tym nawet nie myślimy
Przedostatniego dnia wstajemy po ósmej. Nie ma pośpiechu bo trasa jest płaska i powinniśmy osiągnąć dość wysoką średnią jazdy(przynajmniej na początku). Po dwudziestu kilometrach faktycznie średnia wychodzi przeszło 27 km/h. Ale jeszcze dzisiaj będą wzniesienia, a w zasadzie Małe Karpaty, które są już górami przecież
Odwiedzamy Seniec. To niewielkie miasto około 30 kilometrów na wschód od Bratysławy. Mimo już wysokiej temperatury powietrza jest dość spory ruch pieszych. Robimy tu sobie pauzę na piwo w cieniu drzew rosnących na rynku. Znaczy się Grzesiu robi przerwę bo ja standardowo robię objazd okolicy
Ładne miasteczko.
W 1825 roku, wybudowano w Sencu jedyną z okolicy synagogę.
Ciekawym obiektem jest słup hańby wzniesiony w 1552 roku, przy którym publicznie biczowano skazanych.
Godzinę później jesteśmy już w mieście Pezinok. Pierwsza pisemna wzmianka na temat miejscowości pochodzi z 1208 roku. W czerwcu 1647 miasto otrzymuje z rąk króla węgierskiego Ferdynanda III prawa wolnego miasta królewskiego. Dzięki temu obecnie mamy tu sporo zabytków.
Wzniesiona w 1749 roku kolumna maryjna.
Kilka świątyń(w tym jedna z XIV wieku).
W północnej części historycznego centrum stoi pałac. Pierwotnie była to twierdza wodna z XIII wieku. Zbudowany został w XIII w, jako zamek wodny i należał do najbogatszych i wpływowych szlacheckich rodów węgierskich. Z wiekami został przebudowany na pałac jednak do dnia dzisiejszego nosi znamiona pierwotnej budowli.
Od ośmiu lat obiekt poddawany jest pracom renowacyjnym.
Są też pomniki SNP oraz wyzwolicielom i poległym
Grzesiu skończył piwo, więc możemy jechać do nieodległej Modrej. Podobnie jak Pezinok miasto zlokalizowane u stup Małych Karpat. Co prawda szybciej byłoby przejechać przez góry na północną stronę właśnie z miasta Pezinok, ale ja chciałem zobaczyć zamek Červený Kameň.
Modra czasami nazywana jest perłą Małych Karpat. W 1607 roku cesarz Rudolf II przyznał miastu przywileje wolnego królewskiego miasta. W latach 1610 – 1646 miasto wybudowało system umocnień miejskich z trzema bramami. Z tego wszystkiego zachowały się jedynie fragmenty obwarowań oraz tzw. Brama Górna.
Wśród zabytków najstarszym jest gotycki kościół św. Jana Chrzciciela datowany z drugiej połowy XIV wieku.
W 1826 roku zbudowano artykularny protestancki kościół słowacki. Natomiast w 1834 roku w stylu neoklasycystycznym postawiono protestancki kościół niemiecki.
W mieście podobnie jak wcześniej Grzesiu chowa się gdzieś w cieniu. Mówi : "czekam tu na ciebie", a ja robię objazd starówki. Po moim powrocie nie ma Grzesia. Jeżdżę jeszcze raz po centrum szukając go. Dostaje sms "pojechałem dalej tą drogą, którą mamy jechać". No to długa jak wariat w pogoń. Jadę i jadę, a Grzesia nie widać. Dostaję kolejnego smsa " W Casta zatrzymałem się na piwo naprzeciwko stacji jakby co" No tak, a ja już przejechał tą miejscowość ! Teraz to niech Grzesiu mnie goni!
No i goni mnie. A ku nam obydwu zmierza wielka czarna chmura. Opady deszczu są nieuniknione. Niedane mi będzie zobaczyć z bliska zamku Červený Kameň. Zaczyna padać, Grzesiu mnie dogania. Daleko nie ujechaliśmy rozszalało się piekło. Chowamy się na chwilę w Trstinie by zabezpieczyć bagaże i w ulewie oraz płynących drogą potokach jedziemy dalej na Senicę.
W tym roku na Słowacji każdego dnia mokłem, więc kraj nie był zbyt gościnny jeżeli chodzi o aurę
Po drugiej stronie Małych Karpat oczywiście sucho bo tu nie padało. No może jeszcze trochę pokropiło w Jablonicy.
W mieście Senika 2-3 zdjęcia w centrum i za miastem odbijamy na drogę nr. 500 wiodącej ku granicy z Republiką Czeską. Kilka niewielkich podjazdów i docieramy na granicę.
Kawałek drogi po wierzchowinie i natrafiamy na strasznie chwiejącą się wieżę widokową. Ciekawostką jest, że wieża stoi pomiędzy znacznie wyższymi wzniesieniami
Zjeżdżamy teraz w dolinę. Zadupiami docieramy do Uherské Hradiště. Stąd wybieramy trasę rowerową wzdłuż kanału Baťův.
Kanał ten wybudowano w latach 1935-38 i liczy 52 kilometry długości. Obecnie służy celom rekreacyjnym.
Tak docieramy do Napajedli gdzie decydujemy się niedaleko rozbić na nocleg.
Galeria: https://photos.app.goo.gl/XnqxKSW3sp7Pyr6b7
cdn....
Wyprawa zbliża się już ku końcowi. W sumie jakby się tak sprężył to dałby radę dotrzeć do domu i w jeden dzień. Jednak o tym nawet nie myślimy
Przedostatniego dnia wstajemy po ósmej. Nie ma pośpiechu bo trasa jest płaska i powinniśmy osiągnąć dość wysoką średnią jazdy(przynajmniej na początku). Po dwudziestu kilometrach faktycznie średnia wychodzi przeszło 27 km/h. Ale jeszcze dzisiaj będą wzniesienia, a w zasadzie Małe Karpaty, które są już górami przecież
Odwiedzamy Seniec. To niewielkie miasto około 30 kilometrów na wschód od Bratysławy. Mimo już wysokiej temperatury powietrza jest dość spory ruch pieszych. Robimy tu sobie pauzę na piwo w cieniu drzew rosnących na rynku. Znaczy się Grzesiu robi przerwę bo ja standardowo robię objazd okolicy
Ładne miasteczko.
W 1825 roku, wybudowano w Sencu jedyną z okolicy synagogę.
Ciekawym obiektem jest słup hańby wzniesiony w 1552 roku, przy którym publicznie biczowano skazanych.
Godzinę później jesteśmy już w mieście Pezinok. Pierwsza pisemna wzmianka na temat miejscowości pochodzi z 1208 roku. W czerwcu 1647 miasto otrzymuje z rąk króla węgierskiego Ferdynanda III prawa wolnego miasta królewskiego. Dzięki temu obecnie mamy tu sporo zabytków.
Wzniesiona w 1749 roku kolumna maryjna.
Kilka świątyń(w tym jedna z XIV wieku).
W północnej części historycznego centrum stoi pałac. Pierwotnie była to twierdza wodna z XIII wieku. Zbudowany został w XIII w, jako zamek wodny i należał do najbogatszych i wpływowych szlacheckich rodów węgierskich. Z wiekami został przebudowany na pałac jednak do dnia dzisiejszego nosi znamiona pierwotnej budowli.
Od ośmiu lat obiekt poddawany jest pracom renowacyjnym.
Są też pomniki SNP oraz wyzwolicielom i poległym
Grzesiu skończył piwo, więc możemy jechać do nieodległej Modrej. Podobnie jak Pezinok miasto zlokalizowane u stup Małych Karpat. Co prawda szybciej byłoby przejechać przez góry na północną stronę właśnie z miasta Pezinok, ale ja chciałem zobaczyć zamek Červený Kameň.
Modra czasami nazywana jest perłą Małych Karpat. W 1607 roku cesarz Rudolf II przyznał miastu przywileje wolnego królewskiego miasta. W latach 1610 – 1646 miasto wybudowało system umocnień miejskich z trzema bramami. Z tego wszystkiego zachowały się jedynie fragmenty obwarowań oraz tzw. Brama Górna.
Wśród zabytków najstarszym jest gotycki kościół św. Jana Chrzciciela datowany z drugiej połowy XIV wieku.
W 1826 roku zbudowano artykularny protestancki kościół słowacki. Natomiast w 1834 roku w stylu neoklasycystycznym postawiono protestancki kościół niemiecki.
W mieście podobnie jak wcześniej Grzesiu chowa się gdzieś w cieniu. Mówi : "czekam tu na ciebie", a ja robię objazd starówki. Po moim powrocie nie ma Grzesia. Jeżdżę jeszcze raz po centrum szukając go. Dostaje sms "pojechałem dalej tą drogą, którą mamy jechać". No to długa jak wariat w pogoń. Jadę i jadę, a Grzesia nie widać. Dostaję kolejnego smsa " W Casta zatrzymałem się na piwo naprzeciwko stacji jakby co" No tak, a ja już przejechał tą miejscowość ! Teraz to niech Grzesiu mnie goni!
No i goni mnie. A ku nam obydwu zmierza wielka czarna chmura. Opady deszczu są nieuniknione. Niedane mi będzie zobaczyć z bliska zamku Červený Kameň. Zaczyna padać, Grzesiu mnie dogania. Daleko nie ujechaliśmy rozszalało się piekło. Chowamy się na chwilę w Trstinie by zabezpieczyć bagaże i w ulewie oraz płynących drogą potokach jedziemy dalej na Senicę.
W tym roku na Słowacji każdego dnia mokłem, więc kraj nie był zbyt gościnny jeżeli chodzi o aurę
Po drugiej stronie Małych Karpat oczywiście sucho bo tu nie padało. No może jeszcze trochę pokropiło w Jablonicy.
W mieście Senika 2-3 zdjęcia w centrum i za miastem odbijamy na drogę nr. 500 wiodącej ku granicy z Republiką Czeską. Kilka niewielkich podjazdów i docieramy na granicę.
Kawałek drogi po wierzchowinie i natrafiamy na strasznie chwiejącą się wieżę widokową. Ciekawostką jest, że wieża stoi pomiędzy znacznie wyższymi wzniesieniami
Zjeżdżamy teraz w dolinę. Zadupiami docieramy do Uherské Hradiště. Stąd wybieramy trasę rowerową wzdłuż kanału Baťův.
Kanał ten wybudowano w latach 1935-38 i liczy 52 kilometry długości. Obecnie służy celom rekreacyjnym.
Tak docieramy do Napajedli gdzie decydujemy się niedaleko rozbić na nocleg.
Galeria: https://photos.app.goo.gl/XnqxKSW3sp7Pyr6b7
cdn....
Rowerowy Eurotrip 2018 - Dzień 16 - To już jest koniec.... - 29.07.2018
Dziś żadnych fajerwerków nie przewidujemy. W zasadzie mógłbym nawet ten dzień podpiąć pod wcześniejszą część relacji lub nawet całkowicie pominąć. Jednak mam taką swoją regułę, że każdy dzień jest relacjonowany osobno coś na zasadzie pamiętnika.
Nie mam już pomysłów na pokonywanie tego odcinka Republiki Czeskiej ponieważ mam zjeżdżone w tej okolicy niemal wszystko. Dlatego też już poprzedniego wieczora umówiłem się z Grzesiem, że tego ostatniego dnia każdy z nas wyruszy w drogę o dogodnej dla siebie godzinie. Bo przecież i tak po pewnym czasie nasze drogi by się rozeszły ponieważ każdy z nas starałby się dotrzeć do domu najbardziej optymalną dla siebie trasą.
I tak dzisiaj zbieram się wcześnie, bo im szybciej wyruszę tym szybciej dotrę do domu, a może i uda mi się ominąć zapowiadane na dzisiaj burze.
Niezmiennie panuje upał i w sumie nie widzę różnicy czy to południe Europy czy okolice gdzie żyjemy. Wszędzie ostatnio panują wysokie temperatury. Nawet teraz po szóstej rano jest ponad dwadzieścia na plusie.
Ruszam w drogę. Jako, że jest niedziela to nawet na głównej drodze ruch znikomy. Inna sprawa, że za Otorkovicami remontowany jest wiadukt nad torami kolejowymi i większość pojazdów i tak kierowana jest na biegnącą równolegle autostradę. Oczywiście rowerem trzeba sobie jakoś inaczej poradzić
Tym razem postanawiam zatrzymać się na rynku w Přerovie. Dawno mnie tu nie było, z jakieś sześć lat. Ostatnio omijam centrum by jak najszybciej przejechać miasto, a przeważnie i tak wybieram jakąś alternatywną trasę by zupełnie ominąć to miasto. Zwiedzania nie będzie, jadę przez rynek tylko dlatego, że o tej godzinie ruch zerowy i jest po prostu najkrócej
Tam tylko kilka zdjęć i przekraczam rzekę Beczwę /Bečva.Opuszczając miasto w kierunku północnym przemierzam tereny gdzie są duże plantacje chmielu. W Přerovie działa browar Żubr.
Przez Ołomuniec zawsze przyjemnie mi się przejeżdżało i choć ruch na drogach już znacznie się wzmógł to lubię tędy jeździć. No może mógłbym czasami pominąć kilkunastokilometrowy odcinek do Šternberka.
W mieście tradycyjnie robię zakupy w Lidlu bo tak naprawdę to jedna z ostatnich możliwości na tej trasie. Przede mną Niski oraz Wysoki Jesionik. Tym razem postanawiam nieco inaczej pojechać aniżeli zwykłem robić. Bardzo lubię wykonywać zdjęcia z drona zamków, a przecież w niewielkiej odległości znajduje się jeden z ciekawszych obiektów w okolicy - zamek Sovinec.
Jego początki sięgają pierwszej połowy XIII wieku. W XVII wieku staje się własnością Zakonu Rycerzy Niemieckich, czyli zakonu krzyżackiego, w maju 1945 roku kompleks spłonął i po dzień dzisiejszy trwa jego stopniowa odbudowa.
Niestety prognozy się sprawdzają. Od północy czyli z kierunku, w którym podążam idzie ogromna nawałnica. Dobrze, że chociaż udało mi się jeszcze polatać zanim zaczęło padać. Szybko pokonuję jeszcze kilka kilometrów w kierunku Rýmařova, ale na totalnym zadupiu dopada mnie oberwanie chmury. Nie mam się gdzie schować. Szybko staram się zabezpieczyć bagaże i jadę dalej. I tak jestem totalnie zgnojony, więc żadna to różnica dla mnie 😂
Za Rýmařovem wychodzi słoneczko i bardzo szybko wszystko schnie. I w sumie to by było na tyle. Jeszcze kilkadziesiąt kilometrów i w o dość wczesnej godzinie jestem w domu. Na tyle wczesnej, że jeszcze po obiedzie mam możliwość by wyskoczyć na Biskupią Kopę na piwo, ale już na pusto bez bagaży
Podsumowanie:
Jeżeli chodzi o statystyki to nie było jakichś rewelacji. Nie udało się osiągnąć zakładanych 200 kilometrów dziennie. Powiem więcej, to była najsłabsza wyprawa jeżeli chodzi o ten aspekt odkąd jeżdżę na podobne długie wyprawy. I może dlatego nie udało mi się zejść w ogóle z masy ciała podczas tego wypadu bo mój organizm był jednak przygotowany na nieco więcej
Ogólnie całkiem spoko wypad mimo iż trasa nie była zupełnie planowana, a każda decyzja była podejmowana niemal na bieżąco. Równie dobrze w zależności od naszego "widzi mi się" mogliśmy zrobić zupełnie inną trasę od tej którą właśnie przejechaliśmy
W liczbach wyglądało to tak: 16 dni w drodze 3004 kilometry pokonane, 187 km średnio dziennie. Czas jazdy 149 godz. 31 min. Średnia prędkość 21,26 km/h oraz urobionych 22176 metrów podjazdów.
Nie wiem ile tym razem wydałem podczas całego wyjazdu bo nie kontrolowałem wydatków. Jednak mogę podać małe zestawienie jeżeli chodzi o ilość spożytych płynów bo to tradycyjnie codziennie notowałem.
I tak dla porównania zestawienie moich i Grześka statystyk dotyczących płynów 😅
Grzesiek Woda: - 55-60 litrów
Inne: - 35-40 litrów
Piwo: - 160-170 piw
Wino: - 8,5 l
Robert Woda: - około 69 litrów
Inne: - około 41 litrów
Piwo: - 66 piw
Wino: - nie dotyczy
Jak widać Grzesiu jest znacznie większym pochłaniaczem piw ode mnie Inna sprawa, że mając ostatnio problemy z żołądkiem ilość piw w moim przypadku zmalała.
Jeżeli chodzi o plany na kolejną wyprawę rowerową to takich nie ma i nie będzie. Oczywiście mam jakieś swoje cele, które chciałbym kiedyś zrealizować, ale pewnie co z tego uda się osiągnąć wszystko jak zwykle okaże się w ostatniej chwili.
Galeria: https://photos.app.goo.gl/6smmJPfyXZLrBhiW8
Tym czasem kończę tą przydługawą opowieść
Dziś żadnych fajerwerków nie przewidujemy. W zasadzie mógłbym nawet ten dzień podpiąć pod wcześniejszą część relacji lub nawet całkowicie pominąć. Jednak mam taką swoją regułę, że każdy dzień jest relacjonowany osobno coś na zasadzie pamiętnika.
Nie mam już pomysłów na pokonywanie tego odcinka Republiki Czeskiej ponieważ mam zjeżdżone w tej okolicy niemal wszystko. Dlatego też już poprzedniego wieczora umówiłem się z Grzesiem, że tego ostatniego dnia każdy z nas wyruszy w drogę o dogodnej dla siebie godzinie. Bo przecież i tak po pewnym czasie nasze drogi by się rozeszły ponieważ każdy z nas starałby się dotrzeć do domu najbardziej optymalną dla siebie trasą.
I tak dzisiaj zbieram się wcześnie, bo im szybciej wyruszę tym szybciej dotrę do domu, a może i uda mi się ominąć zapowiadane na dzisiaj burze.
Niezmiennie panuje upał i w sumie nie widzę różnicy czy to południe Europy czy okolice gdzie żyjemy. Wszędzie ostatnio panują wysokie temperatury. Nawet teraz po szóstej rano jest ponad dwadzieścia na plusie.
Ruszam w drogę. Jako, że jest niedziela to nawet na głównej drodze ruch znikomy. Inna sprawa, że za Otorkovicami remontowany jest wiadukt nad torami kolejowymi i większość pojazdów i tak kierowana jest na biegnącą równolegle autostradę. Oczywiście rowerem trzeba sobie jakoś inaczej poradzić
Tym razem postanawiam zatrzymać się na rynku w Přerovie. Dawno mnie tu nie było, z jakieś sześć lat. Ostatnio omijam centrum by jak najszybciej przejechać miasto, a przeważnie i tak wybieram jakąś alternatywną trasę by zupełnie ominąć to miasto. Zwiedzania nie będzie, jadę przez rynek tylko dlatego, że o tej godzinie ruch zerowy i jest po prostu najkrócej
Tam tylko kilka zdjęć i przekraczam rzekę Beczwę /Bečva.Opuszczając miasto w kierunku północnym przemierzam tereny gdzie są duże plantacje chmielu. W Přerovie działa browar Żubr.
Przez Ołomuniec zawsze przyjemnie mi się przejeżdżało i choć ruch na drogach już znacznie się wzmógł to lubię tędy jeździć. No może mógłbym czasami pominąć kilkunastokilometrowy odcinek do Šternberka.
W mieście tradycyjnie robię zakupy w Lidlu bo tak naprawdę to jedna z ostatnich możliwości na tej trasie. Przede mną Niski oraz Wysoki Jesionik. Tym razem postanawiam nieco inaczej pojechać aniżeli zwykłem robić. Bardzo lubię wykonywać zdjęcia z drona zamków, a przecież w niewielkiej odległości znajduje się jeden z ciekawszych obiektów w okolicy - zamek Sovinec.
Jego początki sięgają pierwszej połowy XIII wieku. W XVII wieku staje się własnością Zakonu Rycerzy Niemieckich, czyli zakonu krzyżackiego, w maju 1945 roku kompleks spłonął i po dzień dzisiejszy trwa jego stopniowa odbudowa.
Niestety prognozy się sprawdzają. Od północy czyli z kierunku, w którym podążam idzie ogromna nawałnica. Dobrze, że chociaż udało mi się jeszcze polatać zanim zaczęło padać. Szybko pokonuję jeszcze kilka kilometrów w kierunku Rýmařova, ale na totalnym zadupiu dopada mnie oberwanie chmury. Nie mam się gdzie schować. Szybko staram się zabezpieczyć bagaże i jadę dalej. I tak jestem totalnie zgnojony, więc żadna to różnica dla mnie 😂
Za Rýmařovem wychodzi słoneczko i bardzo szybko wszystko schnie. I w sumie to by było na tyle. Jeszcze kilkadziesiąt kilometrów i w o dość wczesnej godzinie jestem w domu. Na tyle wczesnej, że jeszcze po obiedzie mam możliwość by wyskoczyć na Biskupią Kopę na piwo, ale już na pusto bez bagaży
Podsumowanie:
Jeżeli chodzi o statystyki to nie było jakichś rewelacji. Nie udało się osiągnąć zakładanych 200 kilometrów dziennie. Powiem więcej, to była najsłabsza wyprawa jeżeli chodzi o ten aspekt odkąd jeżdżę na podobne długie wyprawy. I może dlatego nie udało mi się zejść w ogóle z masy ciała podczas tego wypadu bo mój organizm był jednak przygotowany na nieco więcej
Ogólnie całkiem spoko wypad mimo iż trasa nie była zupełnie planowana, a każda decyzja była podejmowana niemal na bieżąco. Równie dobrze w zależności od naszego "widzi mi się" mogliśmy zrobić zupełnie inną trasę od tej którą właśnie przejechaliśmy
W liczbach wyglądało to tak: 16 dni w drodze 3004 kilometry pokonane, 187 km średnio dziennie. Czas jazdy 149 godz. 31 min. Średnia prędkość 21,26 km/h oraz urobionych 22176 metrów podjazdów.
Nie wiem ile tym razem wydałem podczas całego wyjazdu bo nie kontrolowałem wydatków. Jednak mogę podać małe zestawienie jeżeli chodzi o ilość spożytych płynów bo to tradycyjnie codziennie notowałem.
I tak dla porównania zestawienie moich i Grześka statystyk dotyczących płynów 😅
Grzesiek Woda: - 55-60 litrów
Inne: - 35-40 litrów
Piwo: - 160-170 piw
Wino: - 8,5 l
Robert Woda: - około 69 litrów
Inne: - około 41 litrów
Piwo: - 66 piw
Wino: - nie dotyczy
Jak widać Grzesiu jest znacznie większym pochłaniaczem piw ode mnie Inna sprawa, że mając ostatnio problemy z żołądkiem ilość piw w moim przypadku zmalała.
Jeżeli chodzi o plany na kolejną wyprawę rowerową to takich nie ma i nie będzie. Oczywiście mam jakieś swoje cele, które chciałbym kiedyś zrealizować, ale pewnie co z tego uda się osiągnąć wszystko jak zwykle okaże się w ostatniej chwili.
Galeria: https://photos.app.goo.gl/6smmJPfyXZLrBhiW8
Tym czasem kończę tą przydługawą opowieść
marekw pisze:Napiszę krótko,super wyprawa jak wszystkie poprzednie.Ponieważ też lubię jeździć na rowerze to gdyby zabrakło kompana do jazdy to chętnie wybiorę się z tobą.Mógłbym jechać autem,żeby wyrobić
Na następny podobny wypad mam zamiar wybrać się w najbliższym okresie wakacyjnym, więc możesz jechać.
Ostatnio zmieniony 2018-12-09, 16:52 przez Robert J, łącznie zmieniany 1 raz.
laynn pisze:Ech szkoda, że to koniec, bo to świetna lektura!
Widzisz...., specjalnie tak długo przeciągałem pisanie tej relacji. Teraz niektórzy będą musieli krócej czekać na kolejną !
A tak swoją drogą teraz trzeba myśleć o innych zaległych relacjach i niestety zdaję sobie sprawę, że z niektórych wypadów nigdy już nie będzie relacji, a co najwyżej jakaś krótka wzmianka
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 17 gości