Po spakowaniu się, wsiadamy do auta i jedziemy w góry. Dziś jest dużo lepsza widoczność.
Oglądamy ruiny klasztoru:
Oglądamy najwyższy szczyt pasma, el Bartolo, 729m npm:
Wracam się nad zakręt, za którym rozpościera się widok na Benicasim:
Tak się prezentuje miasto:
trochę więcej szczegółów:
Widać, też port w Castellon:
W planach było podjechać jak najwyżej się dało, ale upał powoduje, że zjeżdżamy. Jadę powoli, bo zakręty przy złym samopoczuciu to zło.
Czas teraz na odwiedzenie Castellon de la Plana.
Castellón de la Plana
Miasto powstało po przeniesieniu się na niziny z wzgórza Castell Vel, na równinę. Miasto liczy ok 180 tys mieszkańców.
W kwietniu w nim spaliśmy i chciałem pokazać starszą cześć miasta żonie, jednak 36 stopni robi swoje. Idziemy do parku. W kawiarni przy ulicy pijemy kawę, a potem ruszamy zwiedzić Park Ribalta. Znajduje się w centrum miasta, obok areny byków. Założony pod koniec XIX wieku.
Kolorowym akcentem są kwiaty oraz ceramiczne ławki:
oraz owoce:
Staw parkowy:
Kilka ulic odbiegających od parku:
Gdy w kwietniu szliśmy przez ten park, słyszałem papugi, gdzieś wtedy też śmigały wysoko. Ciekaw jestem czy uda się je zobaczyć. Siedzimy na ławce i wtem jedna przelatuje na drzewo w pobliżu. Chwilę czatuje i w końcu...jest - dostrzegam ją:
Aleksandretta obrożna
Na koniec wracamy na parking podziemny i ruszamy coś zjeść.
Jedziemy do popularnego fastfoodu. Tym razem podczas pobytu jedliśmy nieco mniej regionalnej kuchni. Pizza w Benicasim była tragiczna, w przeciwieństwie do tej w Peniscola.
Stek grillowany z miecznika pyszny, dorada również.
W maku zamawiam burgera bez sosu i dostaje z sosem...wrrr.
Mamy jeszcze 3 godziny, więc uciekając przed upałem zwiedzamy kilka sklepów
Dla nas najważniejsze jest to, że jest tu sporo cienia. Dość egzotycznie wyglądają palmy w parku, no ale to dla nas.

Kilka słów o drogach w Hiszpanii.
Drogi, podobne do naszych krajówek są fajne - omijają miejscowości, nie ma praktycznie skrzyżowań - te zastępują ronda. Autostrady czy drogi krajowe są podobne do tych naszych.
Różnica to kultura na drogach. Nie było sytuacji, że ktoś wjeżdżał nam w bagażnik, a jeździłem przepisowo. Mówiąc wprost nie ma tam takiego chamstwa jak na naszych autostradach.
Drogi w miastach - bardzo często przejścia były na podwyższeniu, co zmusza do zwalniania, zdarzały się progi zwalniające. Jeździło się przyjemnie.
Auto - kia przyzwoite, ale jadąc do Peniscola coś się stało, silnik mocno wibrował i nie miał za dużo mocy. To była hybryda, spalanie z naszego pobytu wyszło 5l więc wynik dobry - mając na uwadze, iż sporo więcej niż połowę z kilometrów zrobiliśmy w trasie.
Ino to auto non stop pika. Przekroczysz prędkość brzęczy. Najedziesz linie - pika. Zmiana prędkości - pik.
Utrzymanie na pasie agresywne, do tego dwa razy mi (a jakże - pikając) auto alarmowało, że potrzebny mi odpoczynek. I do tego nie umiałem odnaleźć info, gdzie się da wyłączyć te systemy i żeby nie było, moja turbo wiśnia też ma większość tych funkcji - ale utrzymanie pomaga, działa delikatnie, a znaki i prędkość pokazuje na licznikach, a np wyłączenie utrzymania na pasie to naciśniecie przycisku na manetce kierunkowskazów, a symbol filiżanki (system monitorujący zmęczenie) nigdy mi auto nie pokazało...
Nowoczesna motoryzacja jednak jest coraz...gorsza.
Czy Hiszpania mi się spodobała?
Przyrodniczo tak, choć to suchy krajobraz. Miasta mają jednak mniej zieleni, więcej betonu.
Morze ciepłe, płytkie. Najbardziej spodobała mi się Morella, jej małomiasteczkowy klimat.
Czy chciałbym tam zamieszkać? Nie.
Jedzenie - utwierdzam się, że nasza, polska kuchnia to najlepsza kuchnia świata (tak wiem, mało innych kuchni znam)
Na lotnisku trochę czekamy na zdanie auta, przez co wchodzimy nieco później do odprawy. Postanawiamy się przebrać już po niej. Przez to zapominamy wyjąć sok w kartoniku 0,2l, który nosimy dla mnie w razie spadku cukru. Przez niego celnicy zaczynają zabawę, żonie karzą zdjąć klapki, potem ją biorą na kontrolę z boku, a do mnie coś celniczka zaczyna mówić po hiszpańsku, mówię (po polsku), że nie rozumiem, ta po angielsku, więc mówię no anglisz, ta dalej coś gada jak najęta. Finalnie chodziło, o to że niby płyny nie były spakowane do woreczków (były) więc kazali nam walizkę jeszcze raz puścić przez bramkę, a nas wzięto na sprawdzenie dokumentów, oraz mizianie paskami. Jako, że nic nie mieliśmy w końcu nas puszczają, ale co nam napsuli nerwy...ech.
Lot odbył się w spokoju.
W Polsce wita nas deszcz i chłód. A my wracamy opaleni na pomarańczowo i teraz czekamy na urlop i wakacje!
