Grudzień, zatem czas na jarmarkowe włóczenie się po Republice Czeskiej. W tym roku jako główne danie podano Morawy.
Zanim tam jednak dotrzemy nie byłbym sobą, gdybym nie stanął gdzieś po drodze. Ten pomnik widziałem już wielokrotnie przejeżdżając przez Holasovice (Kreuzendorf) koło Opavy. Ozdobiony herbami ziem Czechosłowacji (być może dodanymi podczas renowacji) upamiętnia reformę rolną z lat 20. XX wieku. Wystawił go "wdzięczny lud czeski".
Kluczowe jest tu słowo "czeski", bowiem ta miejscowość nawet wówczas zamieszkała była w większości przez Czechów, a konfiskata ziem na rzecz "nierolnych" dotknęła głównie szlachtę niemiecką (choć nie tylko).
Na głównych drogach mijam częste roboty drogowe, na bocznych spokój i cisza. Zima, którą jeszcze tydzień temu widziałem w Beskidzie Śląskim, jest całkowicie nieobecna.
Prognozy pogody na weekend były kiepskie. Wprawdzie gdzieś tam pojawiają się fragmenty niebieskiego nieba, ale to cisza przed pełnym zachmurzeniem.
Jakubčovice nad Odrou (Jogsdorf) - sporo ciężkiego sprzętu, jakieś ogromne konstrukcje... to największy w Europie Środkowej kamieniołom, działający od 1876 roku.
To był jeszcze Śląsk. Teraz zaczynają się Morawy. Hranice (Mährisch Weißkirchen) nad Bečvą, w Bramie Morawskiej. Centrum jest miejską strefą zabytkową, dość ciekawie położone na skarpie nad potokiem Velička. Dominuje tu zamek, przebudowany później na pałac, którego ostatnimi właścicielami byli Dietrichsteinowie.
Pod zamkiem/pałacem mury miejskie z basztami. Przy jednej z nich wybudowano w XIX wieku synagogę w stylu mauretańskim. Odnowiona funkcjonuje obecnie jako galeria miejska.
Na głównym rynku porozstawiane są budki jarmarkowe, lecz coś się będzie działo dopiero wieczorem. W południe można sobie zrobić zdjęcie jako Święta Rodzina albo napić się ponczu
Ewentualnie zobaczyć co kryje się w środku świni
Idziemy pod zamek. Dziś służy jako urząd miejski.
Renesansowy dziedziniec jest zadaszony i trwają przygotowania do jakiejś imprezy, pewnie także związanej ze zbliżającymi się świętami.
Jedna z baszt miejskich obwarowań służy jako... składzik dla rowerów .
Żydowska społeczność tworzyła aż do 1919 roku osobną gminę w Hranicach. Ich cmentarz był uznawany za jeden z najładniejszych na Morawach i tak było do końca lat 80. ubiegłego stulecia, kiedy to władze miejskie postanowił go zlikwidować, a w jego miejscu postawić budynki z prefabrykatów. Dzięki zmianie ustroju nie doszło do całkowitej demolki, ale większość nekropolii i nagrobków została zniszczona. To potwierdza wielokrotnie wysuwaną przeze mnie teorię, że komuniści nie cierpieli Żydów niewiele mniej niż naziści.
Kirkut niestety jest zamknięty, więc można spojrzeć na niego tylko zza płotu.
W pobliżu Hranic jest kilka ciekawostek kolejowych. W północnej części miejscowości znajdują się imponujące wiadukty wybudowane na C. K. Uprzywilejowanej Kolei Północnej Cesarza Ferdynanda (K.u.K. privilegierte Kaiser Ferdinands-Nordbahn, C. k. privilegovaná Severní dráha císaře Ferdinanda). Połączyła ona Wiedeń z Krakowem, a jej odgałęzienia dotarły m.in. do Bieska (gdzie zachował się oryginalny napis) i Ustronia.
Wiadukty są trzy. Pierwszy ceglany powstał w 1844. Liczy 430 metrów i 32 łuki. Ruch zwiększał się tak szybko, iż już w 1873 roku oddano do użytku drugi wiadukt kamienny. Trzeci, betonowy, zaczęto stawiać w 1916 roku, korzystając z sił włoskich jeńców wojennych. Po dwóch latach prace wstrzymano i dokończono dopiero w latach 1936-1937.
Najstarszy wiadukt nie jest już używany, po pozostałych pociągi mkną nieustannie.
Podczas budowy pierwszej konstrukcji zginęło 20 osób. Podobno także ofiary śmiertelne było wśród jeńców włoskich; legenda mówi o dwóch żołnierzach zamurowanych w filarach...
Kilka kilometrów dalej w wiosce Slavíč (Slawitsch) (administracyjnie to nadal Hranice) stoi... pusty tunel.
Zugi Kolei Północnej przejechały po raz pierwszy nim w 1847. Do lat 70. kursowały w obie strony, następnie wybudowano osobne tory w pobliżu i w tunelu jeździło się tylko w kierunku Wiednia. Nie był one jednak należycie remontowany i niszczał, więc w 1895 cały ruch został skierowany na dwa torowiska (jedno świeżo wybudowane) po sąsiedzku, służące do dnia dzisiejszego.
We wnętrzu opuszczonego tunelu, który został przekazany w okresie międzywojennym gminie, składowano np. kartofle. Jeszcze jakiś czas temu można go było w całości przejść (260 metrów) od jednego wyjścia do drugiego, teraz drogę blokują ogromne drzwi.
No i kolejna pamiątkowa kolejowa - potężne wiadukty w Jezernicach (Seefeld). To wszystko dzieło austriackich inżynierów Kolei Północnej. Tutaj wiadukty są dwa - starszy ceglany z lat uruchomienia linii oraz drugi - kamienny - z 1873 roku, czyli z tego okresu, gdy dobudowywano kolejny tor omijający tunel ze zdjęć powyżej.
Długość to 426 metrów i 41 (lub 42) łuków. Dekadę temu został wyremontowany i wzmocniony.
Zostawiamy pociągi i zajeżdżamy do pobliskiego Lipníka nad Bečvou (Leipnik). Starówka to także zabytkowy rezerwat. Zaparkowaliśmy koło kościoła św. Jakuba obok którego stoi wysoka na 24 metry dzwonnica, jedyna na Morawach która zachowała swój pierwotny renesansowy wygląd. A budynek po lewej wygląda jak ucięty.
W Lipniku pozostało bardzo dużo z murów obronnych, w tym siedem baszt.
Sam rynek, choć ze starą zabudową, przy szaro-burej pogodzie prezentuje się raczej nijako.
Ciekawiej jest kawałek dalej - na murach stanęła najstarsza morawska synagoga, którą po ostatniej wojnie kupił kościół husycki i nadal użytkuje jako swoją świątynię.
Kawałek dalej widać potężne zabudowania dawnego klasztoru pijarów, który prowadził tu swoje szkoły. Obiekt jest w stanie wołającym o pomoc.
Dla odmiany urząd miejski stojący zaraz obok lśni odpicowaniem; umieszczono go w dawnym pałacu Dietrichsteinów. Ostatnimi właścicielami przed kradzieżą był niemiecko-austriacki ród Althann.
Za pałacem rozciąga się ogród. W sezonie można zwiedzać najstarszy na północ od Alp ogród położony na dachu, zimą tylko pospacerować się wśród normalnych drzew. No - prawie normalnych, bo ten buk wygląda jak z innej planety.
Lipnický opičák (Lipnicka małpa) - bo tak nazywają ów twór - ma 12 metrów wysokości i 433 w obwodzie, tylko ciekawe w którym miejscu? Odgałęzień tu sporo, niektóre zdają się odpychać od świeżo wysypanej ziemi. Buk zajął w 2005 piąte miejsce w konkursie na "Drzewo roku"
Kontrast między starym a nowym...
Po pewnym błądzeniu udaje nam się jeszcze znaleźć miejscowy browar restauracyjny - Svatovar. Piwa na wynos sprzedają w słusznej wielkości butelkach 1,5 litrowych.
Nie kosztowałem ich jeszcze, więc się nie wypowiem o jakości, natomiast skonsumowaną zdobyczą tego dnia była IPA Bernarda. W sklepach chyba od niedawna (w październiku na pewno jeszcze jej nie widziałem), ale w smaku dość nijaka... Choć to i tak niesamowita rzecz, że tak duży browar czeski robi piwo tego gatunku.
Wsiadamy do samochodu, bo podobnie jak w poprzednim roku w Hradcu Kralove umówiłem się z recepcją, iż zameldujemy się w ubytovni do godziny 15-tej. A że i pogoda nie zachęca do zwiedzania (zaczyna siąpić), więc pora jest odpowiednia, by udać się do miejsca noclegowego.
---
https://goo.gl/photos/yLLQZdz1o1op1i7t8
Morawy pochmurno-jarmarkowe
Morawy pochmurno-jarmarkowe
Ostatnio zmieniony 2016-12-15, 20:22 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Ołomuniec (Olomouc, Olmütz). Historyczna stolica Moraw. Najbardziej niedoceniane miasto Czech - jak przeczytałem na którymś z czeskich portali turystycznych. Coś chyba jest w tym tekście, bo mimo iż znajduje się tutaj trzecie w kraju nagromadzenie zabytków to jednak ma się wrażenie, iż turyści jakoś Ołomuniec omijają... No, może poza okresem jarmarkowym.
Tradycyjnie w grudniu uderzam na południe aby przez weekend skosztować grzańca, ponczu, zjeść coś smacznego ze straganów, posłuchać koncertów z tłumem Czechów i Morawian. Tym razem padło na Eburum, jak po łacinie nazywa się stolica kraju ołomunieckiego. Nie jest to oczywiście moja pierwsza wizyta w tym miejscu, ale debiut na tutejszym jarmarku.
Od czego by tu zacząć? Może od twierdzy. Dzieje Ołomuńca przez ponad dwa stulecia zdominowane zostały przez potrzeby wojskowe. Rzecz jasna miasto otoczone murami było już w średniowieczu, lecz dopiero w XVII po okupacji szwedzkiej wzniesiono cały kompleks obronny według systemu Vaubana (podobnie jak siedmiogrodzka Alba Iulia). Wojna prusko-austriacka w 1866 roku pokazała dobitnie, iż takie konstrukcje nie spełniają swej roli i dwadzieścia lat później twierdza została oficjalnie zniesiona, a sporą część rozebrano. Do naszych czasów przetrwało jednak znacznie więcej, niż np. w Hradcu Kralove.
Większość fortecznych pozostałości znajduje się na obrzeżach miasta. My w drodze z miejsca noclegowego do centrum mijamy tzw. Salzerovą redutę - fort na niewielkiej wyspie otoczonej rzeką Morawą, którego zadaniem była obrona śluz; w razie zagrożenia można je było otworzyć i zalać przedpole.
Fort, jak większość, jest w rękach prywatnych i nie można do niego wejść. Nad drzwiami napis upamiętniający cesarza Ferdynanda i datę budowy - 1835 rok.
Třída Svobody (w czasach austriackich Josef of Engel-Strasse) to główna droga okalająca starówkę. Niegdyś w miejscu prawej jezdni znajdowała się fosa, a za nią tzw. koszary wodne. Fosę zasypano, koszary stoją do dzisiaj i służą jako siedziby knajpek.
Na zdjęciu widać po lewej konstrukcję wchodzącą prawie na ulicę. To Brama Terezjańska z 1752 roku. Stała w pasie zewnętrznych murów i zyskała swoją nazwę podczas odwiedzin miasta przez cesarzową. Na szczęście podczas rozbierania twierdzy postanowiono ją zachować dla potomnych.
Plac za bramą to Palachovo náměstí. Pierwotnie nazywał się, a jakże, Maria Theresia-Platz. W jego boku wybudowano okazałą synagogę. Zniszczona została przez Niemców, a na jej miejscu wzniesiono pomnik Lenina i Stalina, przy okazji przemianowując teren na náměstí VŘSR (Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej). Pomnik ów stał aż do 1990 roku, chyba najdłużej ze wszystkich Stalinowych - nie zniszczono go, bo nie wypadało tak dokopać Leninowi. Wreszcie po zmianie ustroju wylądował w lapidarium muzeum (co jest dobrym pomysłem, a nie kompletna demolka znana z RP).
Tam, gdzie kiedyś modlili się żydzi a potem komuniści, funkcjonuje teraz parking. Płatny całodobowo i droższy niż miejskie. Należy do gminy wyznaniowej żydowskiej. I jak tu nie twierdzić, że Żydzi są chciwi?
Wracając do twierdzy - koszary wodne od "zaplecza".
Tłum ludzi ciągnie w kierunku centrum. Idziemy i my. Ołomuniec ma dwa rynki - Górny i Dolny. Górny upiększony jest sporym ratuszem z różnych epok historycznych. Oraz ogromną Kolumną Maryjną - wysoką na 35 metrów, największą w Republice Czeskiej. Wzniesiona w 1754 roku wpisana jest na listę UNESCO. Dziś jednak ciężko podziwiać ją w spokoju, bo dookoła stoją dziesiątki, a właściwie setki bud jarmarkowych.
Drugą atrakcją miejską jest zegar astronomiczny. Formalnie najstarszy po praskim, bo z 1519 roku. Tyle, że to teoria. Pod pretekstem zniszczeń wojennych w 1953 zegar właściwie wybudowano od nowa - socrealistyczna mozaika, zegary, postacie wolne od burżuazyjnych naleciałości. Nowa sztuka dla nowych, lepszych czasów!
Może się on podobać lub nie, ale faktem jest, że nie kojarzę drugiego podobnego.
W południe pod zegarem zbierają się tłumy - tylko o tej godzinie coś zaczyna się na nim dziać. Ale to emocje jak "podczas wędkowania" (cytuję hasło stojącego obok przewodnika wycieczki). Najpierw kowal wali młotem, potem leniwie zaczynają się ruszać dwie grupy postaci. Po prostu czad!
Podobno postacie robotników, chłopów, inteligencji pracującej, kobiety w stroju sportowym itp. są wykonane z plastiku, nie z drewna. Nie wiem czy to prawda, ale z odległości ciężko ocenić jaki to materiał.
Warto przyjrzeć się dolnemu zegarowi - kalendarzowi. Oprócz dnia i miesiąca zaznaczono na nim na czerwono najważniejsze daty człowieka socjalizmu - jest więc m.in. śmierć Lenina, Gottwalda, urodziny Stalina, rocznice Rewolucji, Międzynarodowy Dzień Kobiet, Dziecka...
Kilkudziesięcioletnie cyfry odmierzają kolejny rok...
Pojawiły się plany powrotu do starego zegara. Konserwator zabytków nie zgodził się - i słusznie! Byłoby to de facto tworzenie go od nowa (jak od nowa stworzono obecny w 1953), bowiem poza mechanizmem głównej tarczy nic się nie zachowało. A ten niech zostanie jako ciekawa pamiątka tamtych czasów, które niektórzy próbują wymazać z historii lub całkowicie zdemonizować - ale one istniały i istnieć w pamięci będą niezależnie od polityków.
Skoro jesteśmy na Rynku Górnym to kilka słów o jarmarku. Jest on spory w porównaniu do tych, które odwiedzało się w poprzednich latach. W sumie będzie ze setka stanowisk, do tego mniejsza część na Rynku Dolnym. Grzanego alkoholu cała masa - wina, miody, poncze ołomunieckie, francuskie, wiedeńskie, norymberskie, irlandzkie i wiele innych. W mocniejszej wersji damskiej (z wódką) i męskiej (z rumem i absyntem). Bezalkoholowo też się znajdzie. Ceny napitków - od 30 do 50 koron.
Trochę gorzej jest z jedzeniem - stoisk znacznie mniej, przez co regularnie są oblężone. Ale wybór mamy: obok tradycyjnych bramboraków (znacznie większe i grubsze niż w Polsce), farmářské brambory (małe kartofelki z cebulą, warzywami, mięsem), langosze, trdelniki, haluszki, buřty na pivu, krupnioki, smażone kiełbasy (także z dziczyzny), a nawet - o zgrozo - oscypki! Z głodu zatem nie umrzemy, ale pieniądze uciekają z portfela szybko
Minusem była JEDNA toaleta ustawiona rynku. Kontener z częścią damską i męską. Do tego płatny. O ile faceci wchodzili dość szybko, to panie musiały się nastać. Kasę zbierał dżentelmen o aparycji niedomytego żula z reportaży rosyjskiej telewizji o zbieraczach węgla na jakiejś prowincji. Na początku nawet sądziliśmy, że to jakiś oszust, ale faktycznie miał klucze do przybytku Potem znaleźliśmy jeszcze drugie miejskie szalety, lecz większość turystów nigdy tam nie trafi.
Po czymś dla ciała coś dla ducha - idziemy w kierunku katedry, razem z tłumem.
Przy náměstí Republiky (kiedyś Franz Joseph-Platz) znajduje się Muzeum Miejskie. Zbiory stałe ma raczej niezbyt interesujące, natomiast w tym okresie otwarta była wystawa czasowa związana z Franciszkiem Józefem. Dla cesarza Ołomuniec był miastem szczególnym - to w nim schronił się dwór po ucieczce z Wiednia ogarniętego rewolucją 1848 roku. To właśnie w Ołomuńcu w pałacu arcybiskupim 2 grudnia proklamowano go cesarzem (przedtem abdykację ogłosił cesarz Ferdynand; według legendy nie bardzo miał na to ochotę, więc w nocy nasłano na niego zaufanego urzędnika, który udając ducha nastraszył monarchę ).
W okresie swego panowania Franciszek Józef odwiedzał Ołomuniec co najmniej pięciokrotnie, zawsze radośnie witany (co wynikało zapewne z faktu, że aż do okresu międzywojennego większość mieszkańców stanowili Niemcy).
W listopadzie minęło stulecie śmierci monarchy Austro-Węgier, który był jednym z najdłużej panujących władców i symbolem całej epoki. Z tej też okazji w wielu miastach należących kiedyś do państwa Habsburgów urządzono poświęcone mu wystawy (Wiedeń trzepie na nich jeszcze większą kasę niż dotychczas).
Ołomunieckie muzeum prezentuje pamiątki z wizyt cesarskich, portrety, popiersia, mundury (Kaiser miał ich bardzo wiele).
Na tablicy szkolnej obok dewizy cesarskiej Viribus Unitis ktoś dopisał "pivo" .
Można poczuć się jak cesarz i pobłogosławić Wierne Ludy .
Ciekawe są tarcze strzelnicze, gdzie zamiast do kółek strzelało się do... wszystkiego. Są więc herby państwowe (wydaje się mało patriotyczne do nich mierzyć) i miejskie, scenki rodzajowe, sala tronowa, gdzie cesarz objął rządy, a nawet dawny zegar astronomiczny.
Wracamy na ulice. Kontynuujemy marsz w kierunku katedry.
Jest podobna do tej w Pradzie i Brnie, gdyż do gotyckiego korpusu dobudowano w XIX wieku neogotycką wieżę południową wysoką na ponad 100 metrów (druga w Republice) oraz w takim też stylu poprawiono fasadę.
W środku ciemno jak w ...., więc robimy sobie spacer bocznymi, wąskimi ulicami Starego Miasta. Ilość zabytków jest imponująca, praktycznie brak na niej współczesnych konstrukcji. Te boczne ulice są pozbawione ludzi, więc na spokojnie przechodzimy np. obok pałacu arcybiskupiego, gdzie proklamowano Franciszka Józefa cesarzem.
Nieśmiało zaczyna pojawiać się słońce - szkoda, że tak późno.
Żydowska brama w pasie murów miejskich przez którą kiedyś wchodziło się do getta.
Kościołów u nich dostatek.
Tymczasem na jarmarku przybyło ludzi - tłok zrobił się taki, iż miałem wrażenie, że jesteśmy w Pradze! Po jedzenie staliśmy pół godziny! Do niektórych stoisk z winem kolejki na kwadrans. Wszędzie ciasno, ciągle ktoś przechodzi. Liczne jednodniowe wycieczki z Polski z przewodnikiem, którego i tak nikt nie słucha. Zdecydowanie na przyszłość coś bardziej kameralnego!
W niedzielę liczyłem na poprawę pogody, ale tylko rano pojawiło się słońce, a potem nadciągnęły szare chmury. W południe zaczęło nawet kropić . Trudno, zajrzeliśmy znów na rynki, gdzie było znacznie luźniej, a potem kontynuowaliśmy punktowe zwiedzanie.
Planuję w przyszłym roku wrócić do Ołomuńca przy innej porze roku i lepszej pogodzie, aby spenetrować go na spokojnie bez wlewania w siebie kolejnych kubków wina, więc zahaczyliśmy tylko o kilka miejsc w centrum:
- Kościół Jubileuszowy Franciszka Józefa, tzw. Czerwony. Neogotycki, wybudowany dla niemieckich ewangelików w 1902 roku. Ponieważ tych po 1945 w mieście zabrakło to od lat 50. mieści się w nim składnica książek.
- potężne gmaszyszko sądu, pełniące swoją funkcję już od czasów austriackich.
- mury miejskie, wzniesione częściowo na składach, dobrze widoczne z Bezručovych sadów (dawniej Schiller-Park). Na nich zachowało się kilka dawnych wież, a pod nimi schron dowództwa obrony cywilnej z okresu późno-stalinowskiego.
- Jihoslovanské mauzoleum - miejsce pochówku ponad tysiąca żołnierzy "jugosłowiańskich" (jak sądzę serbskich i czarnogórskich, no chyba, że wszystkich "południowych Słowian"), którzy zmarli w Ołomuńcu w czasie Wielkiej Wojny. W 1926 przewieziono tu także szczątki jeńców z innych części kraju. Obiekt jest w katastrofalnym stanie, a długo nie można go było wyremontować, gdyż nie szło ustalić właściciela. Przez całe dekady była nim... Jugosławia, która - jak wiadomo - zakończyła swój żywot. Później za sukcesora uznano Słowenię, obecnie należy do miasta, które mauzoleum otoczyło płotem i ma je reanimować. Najwyższy czas!
- pomnik Czerwonoarmistów w innym parku - postawiony już w 1945. Ponoć wzorowany na Kolumnie Maryjnej!
Już poza centrum:
- kościół ewangelicki Braci Czeskich nad Morawą z 1902 roku. Skromny.
- po drugiej stronie rzeki cerkiew św. Gozdara z 1939 roku, nasuwająca na myśl świątynie słowackiego wschodu. Z bliska widać, iż lekko się sypie.
- hala targowa z 1898 roku (jest w Ołomuńcu przynajmniej jeszcze jedna o podobnych wyglądzie). Ceglana, z dawnym herbem miasta (morawska orlica z literami F.M.T. - Franciszek, Maria Teresa). Przetrwała projekty rozbiórki z końcowej socjalistycznej Czechosłowacji.
- dzielnice bardziej peryferyjne: Hradisko (Hradisch) - klasztor benedyktynów, a potem norbertanów. Przebudowany w stylu barokowym, w 1790 roku skasowany i zajęty przez wojsko. Początkowo jako magazyn, potem więzienie dla francuskich jeńców, wreszcie szpital wojskowy, najstarszy w kraju, funkcjonujący do dziś.
- Svatý Kopeček (Heiligenberg) - niegdyś samodzielne miasto, teraz dzielnica Ołomuńca (nietypowa, bo oddzielona osobną wsią). Kolejny klasztor norbertanów, gdzie mniszki terminują do dnia dzisiejszego. Budynek wzniesiony na wzgórzu (stąd nazwa), z ładnym widokiem na miasto. W przyklasztornej bazylice hula wiatr i zakaz fotografowania. W darmowym muzeum można było obejrzeć szopki oraz bogato zdobione ściany (oraz złapać przeziębienie, bo piździło chyba bardziej niż na placu).
- do klasztoru biegła droga pątnicza przez dzielnicę Chválkovice (Chwalkowitz). Tu już klimat zadupia, choć to kilka minut samochodem od starówki Ołomuńca.
Przy szosie stoi kościół św. Barbary, gotycki z renesansową więżą, gdzie kiedyś zatrzymywali się pielgrzymi. Kawałek dalej kompozycja rzeźbiarska z 1724 roku, przedstawiająca pielgrzyma i anioła (czyżby był już tak zmęczony, że miał zwidy?). Oraz kompleksowy pomnik, który jednocześnie upamiętnia T.G. Masaryka, mieszkańców poległych w Wojnach Światowych i żołnierzy radzieckich.
Poza pogodą wyjazd więc udany
------
Na koniec kilka słów o miejscu gdzie nocowaliśmy: była to ubytovna w sektorze starych, austro-węgierskich budynków z cegły. Początkowo sądziłem, iż to dawne tereny przykolejowe, lecz okazały się koszarami kawalerii. Konkretnie cesarsko-królewskich dragonów pułku nr 12 (k.u.k. Böhmisches Dragonerregiment „Nikolaus Nikolajewitsch Großfürst von Rußland“ Nr. 12). Rekrutował on poborowych z Krakowa i okolic.
Współcześnie w koszarach mieszczą się firmy, niektóre zabudowania stoją puste.
----
https://goo.gl/photos/ecvSeu6jrpEHk7SY7
Tradycyjnie w grudniu uderzam na południe aby przez weekend skosztować grzańca, ponczu, zjeść coś smacznego ze straganów, posłuchać koncertów z tłumem Czechów i Morawian. Tym razem padło na Eburum, jak po łacinie nazywa się stolica kraju ołomunieckiego. Nie jest to oczywiście moja pierwsza wizyta w tym miejscu, ale debiut na tutejszym jarmarku.
Od czego by tu zacząć? Może od twierdzy. Dzieje Ołomuńca przez ponad dwa stulecia zdominowane zostały przez potrzeby wojskowe. Rzecz jasna miasto otoczone murami było już w średniowieczu, lecz dopiero w XVII po okupacji szwedzkiej wzniesiono cały kompleks obronny według systemu Vaubana (podobnie jak siedmiogrodzka Alba Iulia). Wojna prusko-austriacka w 1866 roku pokazała dobitnie, iż takie konstrukcje nie spełniają swej roli i dwadzieścia lat później twierdza została oficjalnie zniesiona, a sporą część rozebrano. Do naszych czasów przetrwało jednak znacznie więcej, niż np. w Hradcu Kralove.
Większość fortecznych pozostałości znajduje się na obrzeżach miasta. My w drodze z miejsca noclegowego do centrum mijamy tzw. Salzerovą redutę - fort na niewielkiej wyspie otoczonej rzeką Morawą, którego zadaniem była obrona śluz; w razie zagrożenia można je było otworzyć i zalać przedpole.
Fort, jak większość, jest w rękach prywatnych i nie można do niego wejść. Nad drzwiami napis upamiętniający cesarza Ferdynanda i datę budowy - 1835 rok.
Třída Svobody (w czasach austriackich Josef of Engel-Strasse) to główna droga okalająca starówkę. Niegdyś w miejscu prawej jezdni znajdowała się fosa, a za nią tzw. koszary wodne. Fosę zasypano, koszary stoją do dzisiaj i służą jako siedziby knajpek.
Na zdjęciu widać po lewej konstrukcję wchodzącą prawie na ulicę. To Brama Terezjańska z 1752 roku. Stała w pasie zewnętrznych murów i zyskała swoją nazwę podczas odwiedzin miasta przez cesarzową. Na szczęście podczas rozbierania twierdzy postanowiono ją zachować dla potomnych.
Plac za bramą to Palachovo náměstí. Pierwotnie nazywał się, a jakże, Maria Theresia-Platz. W jego boku wybudowano okazałą synagogę. Zniszczona została przez Niemców, a na jej miejscu wzniesiono pomnik Lenina i Stalina, przy okazji przemianowując teren na náměstí VŘSR (Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej). Pomnik ów stał aż do 1990 roku, chyba najdłużej ze wszystkich Stalinowych - nie zniszczono go, bo nie wypadało tak dokopać Leninowi. Wreszcie po zmianie ustroju wylądował w lapidarium muzeum (co jest dobrym pomysłem, a nie kompletna demolka znana z RP).
Tam, gdzie kiedyś modlili się żydzi a potem komuniści, funkcjonuje teraz parking. Płatny całodobowo i droższy niż miejskie. Należy do gminy wyznaniowej żydowskiej. I jak tu nie twierdzić, że Żydzi są chciwi?
Wracając do twierdzy - koszary wodne od "zaplecza".
Tłum ludzi ciągnie w kierunku centrum. Idziemy i my. Ołomuniec ma dwa rynki - Górny i Dolny. Górny upiększony jest sporym ratuszem z różnych epok historycznych. Oraz ogromną Kolumną Maryjną - wysoką na 35 metrów, największą w Republice Czeskiej. Wzniesiona w 1754 roku wpisana jest na listę UNESCO. Dziś jednak ciężko podziwiać ją w spokoju, bo dookoła stoją dziesiątki, a właściwie setki bud jarmarkowych.
Drugą atrakcją miejską jest zegar astronomiczny. Formalnie najstarszy po praskim, bo z 1519 roku. Tyle, że to teoria. Pod pretekstem zniszczeń wojennych w 1953 zegar właściwie wybudowano od nowa - socrealistyczna mozaika, zegary, postacie wolne od burżuazyjnych naleciałości. Nowa sztuka dla nowych, lepszych czasów!
Może się on podobać lub nie, ale faktem jest, że nie kojarzę drugiego podobnego.
W południe pod zegarem zbierają się tłumy - tylko o tej godzinie coś zaczyna się na nim dziać. Ale to emocje jak "podczas wędkowania" (cytuję hasło stojącego obok przewodnika wycieczki). Najpierw kowal wali młotem, potem leniwie zaczynają się ruszać dwie grupy postaci. Po prostu czad!
Podobno postacie robotników, chłopów, inteligencji pracującej, kobiety w stroju sportowym itp. są wykonane z plastiku, nie z drewna. Nie wiem czy to prawda, ale z odległości ciężko ocenić jaki to materiał.
Warto przyjrzeć się dolnemu zegarowi - kalendarzowi. Oprócz dnia i miesiąca zaznaczono na nim na czerwono najważniejsze daty człowieka socjalizmu - jest więc m.in. śmierć Lenina, Gottwalda, urodziny Stalina, rocznice Rewolucji, Międzynarodowy Dzień Kobiet, Dziecka...
Kilkudziesięcioletnie cyfry odmierzają kolejny rok...
Pojawiły się plany powrotu do starego zegara. Konserwator zabytków nie zgodził się - i słusznie! Byłoby to de facto tworzenie go od nowa (jak od nowa stworzono obecny w 1953), bowiem poza mechanizmem głównej tarczy nic się nie zachowało. A ten niech zostanie jako ciekawa pamiątka tamtych czasów, które niektórzy próbują wymazać z historii lub całkowicie zdemonizować - ale one istniały i istnieć w pamięci będą niezależnie od polityków.
Skoro jesteśmy na Rynku Górnym to kilka słów o jarmarku. Jest on spory w porównaniu do tych, które odwiedzało się w poprzednich latach. W sumie będzie ze setka stanowisk, do tego mniejsza część na Rynku Dolnym. Grzanego alkoholu cała masa - wina, miody, poncze ołomunieckie, francuskie, wiedeńskie, norymberskie, irlandzkie i wiele innych. W mocniejszej wersji damskiej (z wódką) i męskiej (z rumem i absyntem). Bezalkoholowo też się znajdzie. Ceny napitków - od 30 do 50 koron.
Trochę gorzej jest z jedzeniem - stoisk znacznie mniej, przez co regularnie są oblężone. Ale wybór mamy: obok tradycyjnych bramboraków (znacznie większe i grubsze niż w Polsce), farmářské brambory (małe kartofelki z cebulą, warzywami, mięsem), langosze, trdelniki, haluszki, buřty na pivu, krupnioki, smażone kiełbasy (także z dziczyzny), a nawet - o zgrozo - oscypki! Z głodu zatem nie umrzemy, ale pieniądze uciekają z portfela szybko
Minusem była JEDNA toaleta ustawiona rynku. Kontener z częścią damską i męską. Do tego płatny. O ile faceci wchodzili dość szybko, to panie musiały się nastać. Kasę zbierał dżentelmen o aparycji niedomytego żula z reportaży rosyjskiej telewizji o zbieraczach węgla na jakiejś prowincji. Na początku nawet sądziliśmy, że to jakiś oszust, ale faktycznie miał klucze do przybytku Potem znaleźliśmy jeszcze drugie miejskie szalety, lecz większość turystów nigdy tam nie trafi.
Po czymś dla ciała coś dla ducha - idziemy w kierunku katedry, razem z tłumem.
Przy náměstí Republiky (kiedyś Franz Joseph-Platz) znajduje się Muzeum Miejskie. Zbiory stałe ma raczej niezbyt interesujące, natomiast w tym okresie otwarta była wystawa czasowa związana z Franciszkiem Józefem. Dla cesarza Ołomuniec był miastem szczególnym - to w nim schronił się dwór po ucieczce z Wiednia ogarniętego rewolucją 1848 roku. To właśnie w Ołomuńcu w pałacu arcybiskupim 2 grudnia proklamowano go cesarzem (przedtem abdykację ogłosił cesarz Ferdynand; według legendy nie bardzo miał na to ochotę, więc w nocy nasłano na niego zaufanego urzędnika, który udając ducha nastraszył monarchę ).
W okresie swego panowania Franciszek Józef odwiedzał Ołomuniec co najmniej pięciokrotnie, zawsze radośnie witany (co wynikało zapewne z faktu, że aż do okresu międzywojennego większość mieszkańców stanowili Niemcy).
W listopadzie minęło stulecie śmierci monarchy Austro-Węgier, który był jednym z najdłużej panujących władców i symbolem całej epoki. Z tej też okazji w wielu miastach należących kiedyś do państwa Habsburgów urządzono poświęcone mu wystawy (Wiedeń trzepie na nich jeszcze większą kasę niż dotychczas).
Ołomunieckie muzeum prezentuje pamiątki z wizyt cesarskich, portrety, popiersia, mundury (Kaiser miał ich bardzo wiele).
Na tablicy szkolnej obok dewizy cesarskiej Viribus Unitis ktoś dopisał "pivo" .
Można poczuć się jak cesarz i pobłogosławić Wierne Ludy .
Ciekawe są tarcze strzelnicze, gdzie zamiast do kółek strzelało się do... wszystkiego. Są więc herby państwowe (wydaje się mało patriotyczne do nich mierzyć) i miejskie, scenki rodzajowe, sala tronowa, gdzie cesarz objął rządy, a nawet dawny zegar astronomiczny.
Wracamy na ulice. Kontynuujemy marsz w kierunku katedry.
Jest podobna do tej w Pradzie i Brnie, gdyż do gotyckiego korpusu dobudowano w XIX wieku neogotycką wieżę południową wysoką na ponad 100 metrów (druga w Republice) oraz w takim też stylu poprawiono fasadę.
W środku ciemno jak w ...., więc robimy sobie spacer bocznymi, wąskimi ulicami Starego Miasta. Ilość zabytków jest imponująca, praktycznie brak na niej współczesnych konstrukcji. Te boczne ulice są pozbawione ludzi, więc na spokojnie przechodzimy np. obok pałacu arcybiskupiego, gdzie proklamowano Franciszka Józefa cesarzem.
Nieśmiało zaczyna pojawiać się słońce - szkoda, że tak późno.
Żydowska brama w pasie murów miejskich przez którą kiedyś wchodziło się do getta.
Kościołów u nich dostatek.
Tymczasem na jarmarku przybyło ludzi - tłok zrobił się taki, iż miałem wrażenie, że jesteśmy w Pradze! Po jedzenie staliśmy pół godziny! Do niektórych stoisk z winem kolejki na kwadrans. Wszędzie ciasno, ciągle ktoś przechodzi. Liczne jednodniowe wycieczki z Polski z przewodnikiem, którego i tak nikt nie słucha. Zdecydowanie na przyszłość coś bardziej kameralnego!
W niedzielę liczyłem na poprawę pogody, ale tylko rano pojawiło się słońce, a potem nadciągnęły szare chmury. W południe zaczęło nawet kropić . Trudno, zajrzeliśmy znów na rynki, gdzie było znacznie luźniej, a potem kontynuowaliśmy punktowe zwiedzanie.
Planuję w przyszłym roku wrócić do Ołomuńca przy innej porze roku i lepszej pogodzie, aby spenetrować go na spokojnie bez wlewania w siebie kolejnych kubków wina, więc zahaczyliśmy tylko o kilka miejsc w centrum:
- Kościół Jubileuszowy Franciszka Józefa, tzw. Czerwony. Neogotycki, wybudowany dla niemieckich ewangelików w 1902 roku. Ponieważ tych po 1945 w mieście zabrakło to od lat 50. mieści się w nim składnica książek.
- potężne gmaszyszko sądu, pełniące swoją funkcję już od czasów austriackich.
- mury miejskie, wzniesione częściowo na składach, dobrze widoczne z Bezručovych sadów (dawniej Schiller-Park). Na nich zachowało się kilka dawnych wież, a pod nimi schron dowództwa obrony cywilnej z okresu późno-stalinowskiego.
- Jihoslovanské mauzoleum - miejsce pochówku ponad tysiąca żołnierzy "jugosłowiańskich" (jak sądzę serbskich i czarnogórskich, no chyba, że wszystkich "południowych Słowian"), którzy zmarli w Ołomuńcu w czasie Wielkiej Wojny. W 1926 przewieziono tu także szczątki jeńców z innych części kraju. Obiekt jest w katastrofalnym stanie, a długo nie można go było wyremontować, gdyż nie szło ustalić właściciela. Przez całe dekady była nim... Jugosławia, która - jak wiadomo - zakończyła swój żywot. Później za sukcesora uznano Słowenię, obecnie należy do miasta, które mauzoleum otoczyło płotem i ma je reanimować. Najwyższy czas!
- pomnik Czerwonoarmistów w innym parku - postawiony już w 1945. Ponoć wzorowany na Kolumnie Maryjnej!
Już poza centrum:
- kościół ewangelicki Braci Czeskich nad Morawą z 1902 roku. Skromny.
- po drugiej stronie rzeki cerkiew św. Gozdara z 1939 roku, nasuwająca na myśl świątynie słowackiego wschodu. Z bliska widać, iż lekko się sypie.
- hala targowa z 1898 roku (jest w Ołomuńcu przynajmniej jeszcze jedna o podobnych wyglądzie). Ceglana, z dawnym herbem miasta (morawska orlica z literami F.M.T. - Franciszek, Maria Teresa). Przetrwała projekty rozbiórki z końcowej socjalistycznej Czechosłowacji.
- dzielnice bardziej peryferyjne: Hradisko (Hradisch) - klasztor benedyktynów, a potem norbertanów. Przebudowany w stylu barokowym, w 1790 roku skasowany i zajęty przez wojsko. Początkowo jako magazyn, potem więzienie dla francuskich jeńców, wreszcie szpital wojskowy, najstarszy w kraju, funkcjonujący do dziś.
- Svatý Kopeček (Heiligenberg) - niegdyś samodzielne miasto, teraz dzielnica Ołomuńca (nietypowa, bo oddzielona osobną wsią). Kolejny klasztor norbertanów, gdzie mniszki terminują do dnia dzisiejszego. Budynek wzniesiony na wzgórzu (stąd nazwa), z ładnym widokiem na miasto. W przyklasztornej bazylice hula wiatr i zakaz fotografowania. W darmowym muzeum można było obejrzeć szopki oraz bogato zdobione ściany (oraz złapać przeziębienie, bo piździło chyba bardziej niż na placu).
- do klasztoru biegła droga pątnicza przez dzielnicę Chválkovice (Chwalkowitz). Tu już klimat zadupia, choć to kilka minut samochodem od starówki Ołomuńca.
Przy szosie stoi kościół św. Barbary, gotycki z renesansową więżą, gdzie kiedyś zatrzymywali się pielgrzymi. Kawałek dalej kompozycja rzeźbiarska z 1724 roku, przedstawiająca pielgrzyma i anioła (czyżby był już tak zmęczony, że miał zwidy?). Oraz kompleksowy pomnik, który jednocześnie upamiętnia T.G. Masaryka, mieszkańców poległych w Wojnach Światowych i żołnierzy radzieckich.
Poza pogodą wyjazd więc udany
------
Na koniec kilka słów o miejscu gdzie nocowaliśmy: była to ubytovna w sektorze starych, austro-węgierskich budynków z cegły. Początkowo sądziłem, iż to dawne tereny przykolejowe, lecz okazały się koszarami kawalerii. Konkretnie cesarsko-królewskich dragonów pułku nr 12 (k.u.k. Böhmisches Dragonerregiment „Nikolaus Nikolajewitsch Großfürst von Rußland“ Nr. 12). Rekrutował on poborowych z Krakowa i okolic.
Współcześnie w koszarach mieszczą się firmy, niektóre zabudowania stoją puste.
----
https://goo.gl/photos/ecvSeu6jrpEHk7SY7
Ostatnio zmieniony 2016-12-21, 12:39 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 31 gości