Wojwodinę uważam za najciekawszy region kulturowy
Serbii - żyje w niej aż dziewiętnaście narodowości liczących co najmniej tysiąc osób. Tworzy to prawdziwy tygiel, na szczęście dość mało wybuchowy.
O ile dwujęzyczne tablice są dość powszechne, to już z większa ilością języków występują rzadziej.
Bela Crkva (Бела Црква) ma też wersję rumuńską. Widać tu działalność jakiś miejscowych genetycznych patriotów.
Nazwa rumuńska nie dziwi, bowiem miasto znajduje się w "cyplu" - Serbia wbija się tu w terytorium rumuńskie, a kilkuset Rumunów mieszka (w jednej z pobliskich wsi stanowią nawet większość). Największą mniejszością (kilka procent) są Romowie, a obok nich Czesi. Sto lat temu połowa mieszkańców mówiła po niemiecku (
Weißkirchen), ale tych wypędzono po 1945 do Rzeszy.
Turystów (w zdecydowanej większości serbskich) do miasta przyciągają Belocrkvanska jezera (Белоцркванска језера) - jest ich w sumie sześć. Otaczają je różne ośrodki, knajpy i bardziej dzikie okolice. Rozbijamy się na kempingu położonym najdalej od centrum i najspokojniejszym.
Minusem jest fakt, że do najbliższej knajpy mamy trochę dreptania główną drogą, na szczęście ta nie należy do zbyt ruchliwych.
Za polami i drzewami zielono-żółte wzgórza - góry Locvei. To znów Rumunia, otaczająca miejscowość z trzech stron: wygląda na to, że wyjeżdżając z Rumunii nigdy jej do końca nie opuściliśmy
.
Dla romantyków zachód słońca nad Głównym Jeziorem wokół które skupiło się najwięcej podmiotów świadczących usługi turystyczne.
Dla fanów miejsc opuszczonych nieczynna plaża nad jeziorem Vračevgajskim.
Bela Crkva to typowe habsburskie miasteczko z jugosłowiańskimi dodatkami. Między zaniedbanymi kamienicami widać architekturę z czasów Tito. Jugosłowiańskie są także niebieskie drogowskazy (obecne serbskie mają kolor żółty). Ostatni raz widziałem takie w Kosowie.
Parkowanie na ulicach płatne - tylko smsem. I tylko od serbskiego operatora, bo z polskiego smsy mi odrzucał. Co ma zatem zrobić turysta? Parkować nielegalnie za darmo.
Pewnym zgrzytem skończyła się wizyta w sklepie na rogu. Wsadziłem do koszyka piwo we flaszce i przy kasie facet pyta o butelkę.
- Nie mam.
- To nie sprzedam.
Od razu przypomniałem sobie durny paradoks niektórych bałkańskich krajów (co prawda geograficzne Bałkany są dopiero kilkanaście kilometrów dalej na południe, za Dunajem, ale w tym przypadku to bałkanizm kulturowy
).
- A skąd mam wziąć butelkę?
- Nie ma butelki, nie sprzedam. Musi być butelka.
- Mam ją urodzić czy co? - robię się coraz bardziej poirytowany. Kasjer stroi głupie miny i tłumaczy komuś z kolejki, że ja chcę kupić piwo we flaszce bez swojej butelki!
Piwa oczywiście nie kupiłem. Nie pierwszy raz miałem takie problemy. Podczas pierwszej wizyty w Serbii (też w Wojwodinie i też w małej miejscowości) kobieta ze sklepu była zszokowana brakiem szkła, ale po konsultacjach z ekipą sprzedającą doliczyła nam kaucję. Choć nie miała pojęcia ile taka kaucja wynosi. W Macedonii kaucja wyszła drożej niż samo piwo! Czasem jednak odchodziłem od kasy z niczym tak jak tu - nie ma butelki, nie ma alkoholu!
Żeby było śmieszniej takie jaja są tylko w małych sklepach - w dużych marketach nikogo to nie dziwi. W Skopje gdy przyszedłem z własną butelką (zdobytą wcześniej) popatrzyli na mnie jak na idiotę.
- Do tego piwa nie ma kaucji!
A w sklepie w Ochrydzie była...
Ktoś może powiedzieć - takie są miejscowe przepisy, szanuj je albo kup piwo w puszce. No i wychodzi, że to wcale nie przepisy ale wymysły w niektórych placówkach, z kolei nie wszystkie browary sprzedają swoje towary w puszkach (większość piw jest w butelkach). A skąd człowiek po raz pierwszy pojawiający się w Serbii ma butelkę wziąć? Chyba przemycić przez granicę albo kupić na czarnym rynku...
Co było pierwsze - jajko czy kura? Piwo czy butelka?
Na jednym z domów wisi kilka szyldów partii politycznych - jest nawet komunistyczna (tam przynajmniej się z tym nie kryją). Widać bardzo rozpolitykowane wnętrza.
Za nami ostatnia noc poza EU. Wszystko co dobre szybko się kończy, choć to jeszcze nie koniec całego wyjazdu. Plan na dziś: przedostać się na Węgry! W tym celu musimy przeciąć całą Wojwodinę z południowego-wschodu na północ. Opcji jest kilka, ale tym razem wybieram głównie boczne drogi. Zazwyczaj proste i puste o całkiem niezłej nawierzchni.
Na horyzoncie znów widać sympatyczny zarys - to Góry Wrszackie podzielone między Serbię i Rumunię.
Sam
Vršac (Вршац, węg. Versec, rum. Vârșeț) słynie ze swoich winobrań, jednak czasu mamy tylko tyle, aby zrobić kilka zdjęć z okien.
Rumuńska cerkiew prawosławna. Rumunii to 10% mieszkańców, a połowę więcej niż Węgrzy. Kilka okolicznych wiosek jest zamieszkanych przez rumuńską większość, a jedna przez węgierską.
W kolejnej gminie zaczyna się prawdziwa mieszanka - zdumiony widzę na rogatkach taką tablicę:
Jest nazwa serbska, węgierska i rumuńska. A ta druga w cyrylicy? Sądziłem początkowo, że rusińska (Rusinów mieszka w Wojwodinie kilkanaście tysięcy), ale okazała się... macedońską. W
Margicie dominują Serbowie z silnymi grupami Rumunów, Cyganów i Węgrów.
W
Plandište, siedzibie gminy, w miejsce rumuńskiego pojawia się nazwa słowacka niczym nie różniąca się od serbskiej w alfabecie łacińskim. Może dlatego, że jest w użyciu dopiero od okresu powojennego, przedtem używano
Zichyfalva i
Zichydorf natomiast po serbsku
Zičidorf.
W okresie komunistycznej Jugosławii zmieniła się struktura ludności - w miejsce Niemców osadzono tu Macedończyków i innych z różnych terenów państwa. Stąd dziś tak duży procent (1/5) osobników, którzy generalnie mieszkają kilkaset kilometrów stąd na południe.
Między drogami pola. Lasów brak. Co jakiś czas mijam traktory - powozów konnych prawie się w Serbii nie widuje, a przynajmniej nie na północy.
Velika Greda ma ten sam zestaw językowy co poprzednia osada.
Serbowie, Madziarzy i Macedończycy. Większość odwiedzanych wiosek liczy nie więcej niż tysiąc mieszkańców, więc łatwiej tutaj widać wielonarodowość.
Ciekawie jest w
Hajdučicy. Najliczniejsi są tu Słowacy. W ogóle niedoceniani sąsiedzi Polski to trzecia grupa w Wojwodinie po Węgrach. Czechów jest znacznie mniej, dominują tylko w jednej wiosce w pobliżu Beli (?) Crkvi. Nazwa słowacka od serbskiej różni się tylko jedną literką i powinna być przedostatnia, a jest ostatnia. Ciekawe dlaczego?
Jak się domyślam większości turystów czy czytających ten tekst g...o to obchodzi, ale ja zawsze lubiłem zastanawiać się nad takimi pozornie nieistotnymi rzeczami
.
Boka (Бока) ma tylko nazwę serbską. Mimo, że trzecią część obywateli stanowią Węgrzy. Co prawda po węgiersku wioska nazywa się
Bóka, ale przecież wcześniej wpisywano nazwy identyczne w rożnych językach. Gdzie tu logika? Aha, są tu także Chorwaci. I nie pozabijali się między sobą w latach 90. ubiegłego stulecia?
W Boce fotografuję sobie cerkiew. Typowa klasycystyczna dla krajów koronnych państwa Habsburgów.
Gdzieś po drodze widzę drogowskaz do granicy i na Timișoarę. Znów ta Rumunia
. Serbska nazwa pochodzi jednak od węgierskiej (
Temesvár) i brzmi
Temišvar.
Wreszcie dojeżdżamy do największego miasta serbskiego
Banatu - Zrenjanina. I znów głowię się nad tymi nazwami...
Wersja serbska w cyrylicy i łacinie. Węgierska. Macedończycy chyba aż tu nie dotarli. Zreňanin to po słowacku. A Zrenianin? Po rumuńsku. Prawda, że jasne? Hmm, nie do końca. Pierwotna serbska nazwa to
Veliki Bečkerek (Велики Бечкерек), podobnie jak w innych językach używanych przez dawnych mieszkańców (węg.
Nagybecskerek, niem.
Großbetschkerek, rum.
Becicherecu Mare). Musiała nie być odpowiednio dobra, gdyż w 1946 roku zmieniono ją na obecną od nazwiska Žarko Zrenjanina, komunistycznego partyzanta. Węgrom pozwolono zachować niezmienioną nazwę, Rumunom nie..
Robimy tutaj większe zakupy w hipermarkecie. Piwo kupuję w butelce bez żadnych problemów.
Boczne szosy się kończą, jakąś rezerwową dziurawą i pełną fruwającego piachu drogą dojeżdżamy do autostrady.
Dociskam pedał gazu tylko po to, aby po krótkim czasie zatrzymać się w korku przed punktem poboru opłat. Pół godziny z głowy!
Ogólnie to autostradą jedzie się mniej przyjemnie niż zadupiami. Powodem są setki, tysiące samochodów "Niemców" i "Austriaków" wracających do swoich domów. Agresywni, nierzadko chamscy, z rozbuchanym ego. Mieszkańcy półwyspu Bałkańskiego jeżdżą często dziko, ale zachowań czysto złośliwych obserwuję tam bardzo mało. A teraz pojawia się Europa...
Znam już to z poprzednich lat i wiem, że nawet nie ma sensu zatrzymywać się za potrzebą na stacjach benzynowych. Gigantyczne kolejki, kible zasyfione, wszędzie woda lub inne ciecze... czy oni w ogóle potrafią z nich po ludzku korzystać? Nawet w tojkach umieszczonych na bocznych parkingach człowiek nie ma spokoju, bo nagle ktoś zaczyna się do nich gwałtownie dobijać. Ostatecznie załatwiam tą sprawę na skraju asfaltu i zwisa mi to, że kilkanaście metrów dalej śniadzi chłopcy walą przed samochodami pokłony.
Granicę z Węgrami chcę przekroczyć na bocznym przejściu. Kiedyś wiedzieli o nich tylko zainteresowani, teraz już na autobanie są znaki informujące, w związku z czym wielokrotnie zwiększył się tam ruch.
W
Hajdukovie (to już nie Banat, a północna Wojwodina, blisko Węgier) z napisami na tablicach jest prościej. Oprócz Serbów mieszkają tu tylko Węgrzy (prawie 90%), Buniewcy, Chorwaci, Jugosłowianie, Albańczycy i pojedynczy przedstawiciele 6 innych nacji. Wioskę dalej Madziarzy stanowią już niemal 95% mieszkańców. To wygląda jak Sudetenland w Czechosłowacji w okresie międzywojennym.
Na polach z daleka widać płot. Jeszcze półtora roku temu go nie było.
Przejściem Bački Vinogradi - Ásotthalom wjeżdżałem kiedyś do Serbii. W deszczu, w sznurze aut, nie wiedząc czy zdążę (jest czynne do 19-tej). Dziś nie pada, pogoda słoneczna a sznur znacznie większy, bo zaczyna się przy ostatnich domach serbskiej wioski! Masakra! Gorączkowa burza mózgów co robić... jechać na inne? Jeśli w tym najmłodszym i najmniej znanym punkcie przekraczania granicy jest taka koleja, to co będzie gdzie indziej?
https://goo.gl/photos/RXJtvXWFp4KDSTpo7