I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
Rozsądny głos w debacie.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
Dziękuję towarzyszu!
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
Ku chwale towarzyszu !
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
krzepki16 pisze:
Jak się zakończy zawierucha za wschodnią granicą to znowu z tysiąc km mniej będzie.
No własnie niekoniecznie. Zawierucha się skończy ale miny zostaną. Nikt nie pozbiera tych tysięcy min zalegających po krzakach, bunkrach, ruinach i dzikich plażach Przy naszym stylu wędrówki niestety te tereny są stracone
Najdziwiniejsze jest że są tacy co tego nie rozumieją
Tak to jest - co zrobisz. Różnych ten świat ma lokatorów. Są tez tacy co w ogóle nie rozumieją uroku wycieczek w nieznane czy wedrowek po górach - wolą posiedzieć z czipsami przed telewizorem. Im tez nie przetłumaczysz, ze wygoda to nie wszystko, że czasem warto się wysilić, leźć pod górę czy daleko jechac, zeby zobaczyć widoczek, usłyszec cykadę czy powąchać sosnę
Przecież nie ma żadnych przeciwskazań, żeby i w Polsce przeprowadzić się na totalne zadupie (jeszcze takich się sporo znajdzie) i żyć tam jak w XIX wieku albo chociaż za Gierka.
Nie ma takiej opcji w Polsce. Nie znajdziesz takiego rejonu, żeby chodzić do sklepu jak za Gierka, zeby miec przez wies droge jak w XIX wieku, a do miasteczka na targ jezdzic starym zardzewialym autobusem a z okna bloku widziec jak się pasą konie i krowy. Moze znajdziesz takie wyspy, ale ciągłości tego typu krajobrazu i otoczenia nie znajdziesz nigdzie. Nawet w Bytomiu
I takich znajdziemy w RP, co rzucili wszystko i teraz sobie żyją z tego co wykopią w ogródku albo znajdą w lesie.
A tutaj to piszesz o czymś zupelnie innym - o jakimś zyciu pustelnika co nie wychodzi ze swojej jamy, a nie życiu w otoczeniu świata jak sprzed lat.
I nie przypominam sobie wzdychań miejscowych dziadków, że kiedyś to było fajnie, bo do sklepu oddalonego o 20 km jeździli końmi, a teraz muszą samochodem
A ja wiele razy spotkalam miejscowych dziadków, ktorzy wzdychali jak to kiedys było fajnie jak do ich wsi regularnie dojeżdzał PKS albo mieli w wiosce sklepik, a teraz muszą się prosić aby sąsiedzi ich zawiezli do Biedronki do miasta albo łaskawie zrobili zakupy.
I więcej pożytku mieli ze starego ogórka podskakującego na wyboistej drodze 20km/h niż teraz z nowiusiego asfaltu i śmigających aut.
Zależy z której strony spojrzeć i z kim pogadac - nic nie jest czarno-białe.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
Ze sklepami faktycznie teraz w wielu małych miejscach jest gorzej, z komunikacją PKS też, ale...
Ile osób faktycznie z takiej wioski jeździłoby codziennie PKS-em, jeśli mają w domu auto? Ile robiłoby zakupy w malutkim sklepiku, gdzie drożej i wybór niewielki? Dziadki pewnie by już nigdzie nie jeździły, bo po co, a młodzi potrzebują zazwyczaj kupić coś więcej niż parę rzeczy na krzyż... Przecież nie raz wchodziło się i na Podlasiu na zadupiach do takich sklepów, gdzie nie bardzo było co kupić. One nie padały tylko dlatego, że 20 km obok powstała Biedronka, tylko dlatego, że wiele z tych sklepów zatrzymało się dawno temu w asortymencie. Więc jeśli ktoś i tak musi pojechać do większego sklepu, żeby coś kupić, to kupi już tam wszystko. W B. Niskim w Wyszowatce uchował się sklep wiejski, ale tam to mógłbym pójść co najwyżej kupić ciepłego sikacza aby obalić go z sąsiadem, bo wybór był naprawdę taki, że szkoda gadać... W Zyndranowej sklep też padł, bo nie potrafili nawet zrozumieć, że pewne towary (w tym piwo) trzyma się w lodówce.
W ogóle im człowiek starszy, to mu się wydaje, że kiedyś było lepiej Ale należałoby spytać dla odmiany młodych: czy chcesz zamiast Biedronki mieć GS i kolejki po cukier, zamiast asfaltu polną drogę, która po każdych opadach robi się prawie nieprzejezdna, a samochód oddasz i będziesz korzystał z autobusu jeżdżącego co godzinę?
Cała ta dyskusja podziałała na mnie na tyle kreatywnie, że jak poszedłem pobiegać, to wymyśliłem sobie opowiadanie: rozmowę z fikcyjnym dziadkiem w fikcyjnej wiosce, który jest całkowicie na nie tej całej nowoczesności Jak wróciłem z biegania, to już tekst sam się pisał
Ile osób faktycznie z takiej wioski jeździłoby codziennie PKS-em, jeśli mają w domu auto? Ile robiłoby zakupy w malutkim sklepiku, gdzie drożej i wybór niewielki? Dziadki pewnie by już nigdzie nie jeździły, bo po co, a młodzi potrzebują zazwyczaj kupić coś więcej niż parę rzeczy na krzyż... Przecież nie raz wchodziło się i na Podlasiu na zadupiach do takich sklepów, gdzie nie bardzo było co kupić. One nie padały tylko dlatego, że 20 km obok powstała Biedronka, tylko dlatego, że wiele z tych sklepów zatrzymało się dawno temu w asortymencie. Więc jeśli ktoś i tak musi pojechać do większego sklepu, żeby coś kupić, to kupi już tam wszystko. W B. Niskim w Wyszowatce uchował się sklep wiejski, ale tam to mógłbym pójść co najwyżej kupić ciepłego sikacza aby obalić go z sąsiadem, bo wybór był naprawdę taki, że szkoda gadać... W Zyndranowej sklep też padł, bo nie potrafili nawet zrozumieć, że pewne towary (w tym piwo) trzyma się w lodówce.
W ogóle im człowiek starszy, to mu się wydaje, że kiedyś było lepiej Ale należałoby spytać dla odmiany młodych: czy chcesz zamiast Biedronki mieć GS i kolejki po cukier, zamiast asfaltu polną drogę, która po każdych opadach robi się prawie nieprzejezdna, a samochód oddasz i będziesz korzystał z autobusu jeżdżącego co godzinę?
Cała ta dyskusja podziałała na mnie na tyle kreatywnie, że jak poszedłem pobiegać, to wymyśliłem sobie opowiadanie: rozmowę z fikcyjnym dziadkiem w fikcyjnej wiosce, który jest całkowicie na nie tej całej nowoczesności Jak wróciłem z biegania, to już tekst sam się pisał
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
Krótka piłka - niech ci wielbiciele wiejskich sklepów pożyją z trzy miesiące w takich klimatach.
Amen.
P.s. Mam w ogrodzie kilka pięknych iglaków, np daglezje. Wspaniale pachną.
Amen.
P.s. Mam w ogrodzie kilka pięknych iglaków, np daglezje. Wspaniale pachną.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
Pudelek pisze:W Zyndranowej sklep też padł, bo nie potrafili nawet zrozumieć, że pewne towary (w tym piwo) trzyma się w lodówce.
Czyli kolejny plus sklepiku w dawnym stylu - można kupic napoje w normalnej temperaturze Moda na picie lodowatych napojów to jak dla mnie kolejny chory wymysł "nowoczesności", który przysparza wielu problemów.
a samochód oddasz i będziesz korzystał z autobusu jeżdżącego co godzinę?
Tu byś się akurat zdziwił. Niedługo moze się okazać, ze jak popierasz samochody to znaczy że jestes zacofany i nie podążasz za nowymi, oświeconymi nurtami Zachodu
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
buba pisze:Pudelek pisze:W Zyndranowej sklep też padł, bo nie potrafili nawet zrozumieć, że pewne towary (w tym piwo) trzyma się w lodówce.
Czyli kolejny plus sklepiku w dawnym stylu - można kupic napoje w normalnej temperaturze Moda na picie lodowatych napojów to jak dla mnie kolejny chory wymysł "nowoczesności", który przysparza wielu problemów. [.quote]
ja tam wolę mieć wybór, zwłaszcza, że polskie sikacze w temperaturze sklepowej są niepijalne
Tu byś się akurat zdziwił. Niedługo moze się okazać, ze jak popierasz samochody to znaczy że jestes zacofany i nie podążasz za nowymi, oświeconymi nurtami Zachodu
o to się nie martwię, będzie jak ze "wstydem z powodu latania". Parę lat temu pojawiła się taka akcja, że należy rezygnować z samolotów tam, gdzie można skorzystać z pociągów (jak wiadomo dotyczy to bogatych krajów). I co? Liczba lotów i tak wzrosła
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
Dobromił pisze:Krótka piłka - niech ci wielbiciele wiejskich sklepów pożyją z trzy miesiące w takich klimatach.
wystarczy kilka dni a nie trzy miesiące.
Mieszkańcy głosują nogami, a raczej kołami. Jeśli w sklepie na wiosce jest jedynie ciepły alkohol i trochę popierdółek, to może miejscowy alkoholik się ucieszy, ale ktoś, kto chce nakarmić siebie i rodzinę, to musi pojechać gdzieś dalej. I nie sądzę, aby za komuny albo w latach 90. zaopatrzenie tam było lepsze.
Pamiętam wiele takich sklepików na Bałkanach. Szli do nich tylko ci, co musieli, ewentualnie napić się piwa na ławeczce. Bo wybór mizerny, więc kto miał auto jechał gdzieś indziej. W Macedonii w tym roku też kupowałem tam głównie piwo (ale było też w lodówce ). Ale Bułgaria jest pod tym względem specyficzna, bo ja tam prawie w ogóle nie kojarzę dużych sklepów, a dyskont wielkości Biedronki w dużym mieście to robił za centrum handlowe na okolicę...
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
buba pisze:Moda na picie lodowatych napojów to jak dla mnie kolejny chory wymysł "nowoczesności", który przysparza wielu problemów.
To jest wyraźny spisek wiadomych sił przeciwko uświęconej tradycji.
A dajmy im jednak więcej niż kilka dni. Niech poczują klimat.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
Opuszczamy płowe, osiołkowe skały nad Kyrdżali i jedziemy na północny zachód. Czasem mijamy fajne pojazdy...
Na popas zatrzymujemy się w ruinach jakiejś przydrożnej knajpy. Mieli tu duże, zewnętrzne grille i drewnianą konstrukcję wejściową, która przypomina bramy z Rumunii, takie np. z Karpat Marmaroskich. Teraz jest tu dużo cienistego chaszcza i ciszy - mimo że zaraz obok przebiega ruchliwa droga.
Zmierzamy w góry koło Zabardo. Jest to część Rodopów. Trafiamy tu w zupełnie inny klimat i przyrodę niż tam nad Kyrdżali. Tu jest podobnie jak u nas - dużo chłodniej, świerkowe lasy, nawet cykad brak. Nie pachnie tymiankiem, ale za to aromat żywicy jest tak intensywny, że aż się od niego trochę kręci w głowie Ścieżki są korzeniaste a drzewa ogromne i grubaśne. Jak dawniej w Beskidach czy Sudetach - zanim dostali pierdolca z masową wycinką.
Aż tu nagle między drzewami zaczyna przezierać takowy widoczek! To tak dla przypomnienia, że jednak wciąż jesteśmy w Bułgarii!
Szukamy tu Cudownych Mostów (zwanych również Piękne Mosty, Magiczne Mosty, Mistyczne Mosty itp). Tak naprawdę to nie są mosty tylko ogromne, jasne jaskinie. Najbardziej znana jest ta największa, będąca jednocześnie najłatwiej dostępna.
Bokiem jaskini przepływa potok, który można przeskoczyć albo przejść przez malutką, drewnianą kładeczkę.
Ale dopiero obecność jakiejś postaci w kadrze pokazuje ogrom tej jaskini!
Boczna, wysoka i wąska brama, przez którą płynie potok.
Zagadka - znajdź bube i kabaka!
A na skałach sobie rosną pokręcone sosny.
Jaskiń jest tu więcej - sztuk kilka. Ale ich zwiedzanie to już wyższa szkoła jazdy, bo wyglądają jakby otwierały się w dół. Chyba tylko dla jaskiniowców ze sprzętem wspinaczkowym.
Teren wokół jest dość zagospodarowany turystycznie - są dwa schroniska, stoiska z pamiątkami.
Upstrzyli tu też krajobraz płotkami na punktach widokowych. Dobrze, że chociaż na zielono je pomalowali, a nie na jakiś majtkowy róż... Kurde naprawdę można się tu poczuć jak w Polsce - barierkoza i człowiek myśli, żeby bluzę ubrać bo chłodno
Czasem udaje się szczęśliwie wykadrować, coby było widać tylko skały i las.
A na jednej ze skał ktoś pięknie wyrzeźbił Indianina! Aż przychodzą na myśl czeskie skały, gdzie za każdym rogiem inna rzeźba!
Kiedyś chyba mieli wizję zrobienia tu lunaparku z jeszcze większym rozmachem. Trafiamy na zarośnięte ławeczki w głębi lasu czy pozostałości tyrolki.
Mamy problem ze znalezieniem noclegu. Miejsce, które planowaliśmy na biwak, okazuje się być relatywnie blisko - ale za górami, przez które przeprawia się droga, której szaruś na bank nie przejedzie. Już tu jadąc ledwo rzęził na podjazdach. Fakt - Cudowne Mosty są na prawie 1500 m npm, więc trochu w górę było. Dolina jest tu dość wąska i nawet nie ma za dużo tzw. sralników, przydrożnych mini zatoczek, gdzie można by wcisnąć busia, nie wspominając już o namiocie.
Spotykamy wprawdzie chatkę po drodze i pojawia się myśl o jej zasiedleniu. To co widzimy na pierwszym planie to jest dopiero kompaktowe urządzenie: źródełko + grill! Niestety obecnie nie działa tzn. wody brak.
Do chaty prowadzą schody, które sugerują, że nie ma na nich jakiegoś bardzo dużego ruchu.
Drzwi jednak są zamknięte, można wleźć jedynie przez okno.
Widoki z przyzby są całkiem zacne.
Wnętrza dosyć mocno pachną żulem... Chatka byłaby fajna, ale trzeba by wywalić materace i kilka worów śmieci.
Poza tym zaczynamy mieć wątpliwości czy aby domek nie ma stałych bywalców? Na stole leży zaczęta paczka papierosów, a na szafce stoi tegoroczny kalendarz. I może oni wróca wieczorem i nie będą zachwyceni, że ktoś posprzątał według swoich gustów, śpi w ich łóżeczku, a w zagrodzie dla owiec stoi szaruś
Jedziemy więc dalej w górę. Droga wyraźnie się zwęża. Przybywa dziur i końskich kup. Piłujemy na jedynce, a wyziew snujący się za nami zaczyna nieprzyjemnie pachnieć palonym plastikiem. A mówią, że stare diesle źle pachną. Ja tam wolę frytki niż topiony plastik... Jednocześnie trzeba jechać jak z transportem jaj, bo toto na każdej rozpadlinie trze brzuchem. Kurde tym autem nawet dżdżownicy nie można brać między koła, bo ją w łeb trzepnie!
I nagle naszym oczom ukazuje się piękna wiata na polance! Ja pierdziuuu! Tak jadąc totalnie w ciemno! Jak to się mówi? "Jak ślepej kurze ziarno"
I jeszcze 100 metrów dalej jest źródełko, więc w dzisiejszych apartamentach jest też łazienka. Woda jest tu fajniejsza niż wczoraj - zimniejsza i taka jakby bardziej mineralna. Ze świeżością gór, ziół i leśnych potoków.
Niedaleko jest prowadzona zrywka drewna za pomocą koni. Drwale przy pracy śpiewają.
Wieczorem chyba wracają w doliny. Przechodzą obok wiaty i miło nam machają.
Na naszej wiacie dodatkowo wisi fajna i rzadko spotykana tabliczka "miejsce palenia ognia".
Nie paliliśmy za dużo ognisk na tym wyjeździe. Raz, że jest bardzo sucho. Poza tym przy 40 stopniach jest jakby nieco mniejsze parcie na ogniska. No przedwczoraj było jedno - to w feldze
Bardziej na legalu niż tu - to już się chyba nie da I jeszcze obok jest źrodło, wiec można zalać tak, że będzie pływało.
Są więc dziś grzanki, ale niestety wieczór będzie bez herbaty. Rano się skończyła butla A nie zabrałam żadnego kubka, który chce włożyć w ognisko. No bo przecież nie włożę takiego w Muminki czy pamiątkowego z wyjazdu na Krym. Pijemy więc tylko domowe wino malinowe zakupione gdzieś przy drodze. No i wody też jest pod dostatkiem.
Odkrywamy też, że wiatę zamieszkuje niezwykle ogromne stado malutkich pajączków! Nie widzieliśmy jeszcze nigdy czegoś podobnego! Taki wysyp!
Wspominki też wiszą. Nawet w wiacie. W końcu to Bułgaria, gdzie zmarli wszędzie są wsród nas!
Dość długo kręcimy się po lesie i szukamy miejsca na namiot, coby było w miarę równe i jednocześnie osłonięte od drogi. Równy plac jest jedynie przed wiatą, ale tam się jest jak na patelni. A my jednak zawsze lubimy się nieco schować. Choć odrobinkę, coby nie leźć w oczy każdemu, kto przechodzi obok. A nasz nowy namiocik jest wiekszy od poprzedniego. W końcu jakoś udaje się go wklinować między drzewa, głazy, korzenie, kępy borówek i mrowiska. Jest nieco spadziście, ale przecież zjeżdżalnia to dobra rzecz No ale przynajmniej głowa jest zdecydowanie do góry, więc jeden polar za poduszkę wystarczy.
W nocy po lesie niesie się rżenie koni. Sporo się tu włóczy dzikich stad. To chyba dobry znak? Sugerujący, że nie ma niedźwiedzi?
I na koniec jeszcze trochę widoczków z drogi wijącej się w dół. Bo już zaraz po śniadaniu trzeba obrać kierunek Sofia. Jutro do domu...
cdn
Na popas zatrzymujemy się w ruinach jakiejś przydrożnej knajpy. Mieli tu duże, zewnętrzne grille i drewnianą konstrukcję wejściową, która przypomina bramy z Rumunii, takie np. z Karpat Marmaroskich. Teraz jest tu dużo cienistego chaszcza i ciszy - mimo że zaraz obok przebiega ruchliwa droga.
Zmierzamy w góry koło Zabardo. Jest to część Rodopów. Trafiamy tu w zupełnie inny klimat i przyrodę niż tam nad Kyrdżali. Tu jest podobnie jak u nas - dużo chłodniej, świerkowe lasy, nawet cykad brak. Nie pachnie tymiankiem, ale za to aromat żywicy jest tak intensywny, że aż się od niego trochę kręci w głowie Ścieżki są korzeniaste a drzewa ogromne i grubaśne. Jak dawniej w Beskidach czy Sudetach - zanim dostali pierdolca z masową wycinką.
Aż tu nagle między drzewami zaczyna przezierać takowy widoczek! To tak dla przypomnienia, że jednak wciąż jesteśmy w Bułgarii!
Szukamy tu Cudownych Mostów (zwanych również Piękne Mosty, Magiczne Mosty, Mistyczne Mosty itp). Tak naprawdę to nie są mosty tylko ogromne, jasne jaskinie. Najbardziej znana jest ta największa, będąca jednocześnie najłatwiej dostępna.
Bokiem jaskini przepływa potok, który można przeskoczyć albo przejść przez malutką, drewnianą kładeczkę.
Ale dopiero obecność jakiejś postaci w kadrze pokazuje ogrom tej jaskini!
Boczna, wysoka i wąska brama, przez którą płynie potok.
Zagadka - znajdź bube i kabaka!
A na skałach sobie rosną pokręcone sosny.
Jaskiń jest tu więcej - sztuk kilka. Ale ich zwiedzanie to już wyższa szkoła jazdy, bo wyglądają jakby otwierały się w dół. Chyba tylko dla jaskiniowców ze sprzętem wspinaczkowym.
Teren wokół jest dość zagospodarowany turystycznie - są dwa schroniska, stoiska z pamiątkami.
Upstrzyli tu też krajobraz płotkami na punktach widokowych. Dobrze, że chociaż na zielono je pomalowali, a nie na jakiś majtkowy róż... Kurde naprawdę można się tu poczuć jak w Polsce - barierkoza i człowiek myśli, żeby bluzę ubrać bo chłodno
Czasem udaje się szczęśliwie wykadrować, coby było widać tylko skały i las.
A na jednej ze skał ktoś pięknie wyrzeźbił Indianina! Aż przychodzą na myśl czeskie skały, gdzie za każdym rogiem inna rzeźba!
Kiedyś chyba mieli wizję zrobienia tu lunaparku z jeszcze większym rozmachem. Trafiamy na zarośnięte ławeczki w głębi lasu czy pozostałości tyrolki.
Mamy problem ze znalezieniem noclegu. Miejsce, które planowaliśmy na biwak, okazuje się być relatywnie blisko - ale za górami, przez które przeprawia się droga, której szaruś na bank nie przejedzie. Już tu jadąc ledwo rzęził na podjazdach. Fakt - Cudowne Mosty są na prawie 1500 m npm, więc trochu w górę było. Dolina jest tu dość wąska i nawet nie ma za dużo tzw. sralników, przydrożnych mini zatoczek, gdzie można by wcisnąć busia, nie wspominając już o namiocie.
Spotykamy wprawdzie chatkę po drodze i pojawia się myśl o jej zasiedleniu. To co widzimy na pierwszym planie to jest dopiero kompaktowe urządzenie: źródełko + grill! Niestety obecnie nie działa tzn. wody brak.
Do chaty prowadzą schody, które sugerują, że nie ma na nich jakiegoś bardzo dużego ruchu.
Drzwi jednak są zamknięte, można wleźć jedynie przez okno.
Widoki z przyzby są całkiem zacne.
Wnętrza dosyć mocno pachną żulem... Chatka byłaby fajna, ale trzeba by wywalić materace i kilka worów śmieci.
Poza tym zaczynamy mieć wątpliwości czy aby domek nie ma stałych bywalców? Na stole leży zaczęta paczka papierosów, a na szafce stoi tegoroczny kalendarz. I może oni wróca wieczorem i nie będą zachwyceni, że ktoś posprzątał według swoich gustów, śpi w ich łóżeczku, a w zagrodzie dla owiec stoi szaruś
Jedziemy więc dalej w górę. Droga wyraźnie się zwęża. Przybywa dziur i końskich kup. Piłujemy na jedynce, a wyziew snujący się za nami zaczyna nieprzyjemnie pachnieć palonym plastikiem. A mówią, że stare diesle źle pachną. Ja tam wolę frytki niż topiony plastik... Jednocześnie trzeba jechać jak z transportem jaj, bo toto na każdej rozpadlinie trze brzuchem. Kurde tym autem nawet dżdżownicy nie można brać między koła, bo ją w łeb trzepnie!
I nagle naszym oczom ukazuje się piękna wiata na polance! Ja pierdziuuu! Tak jadąc totalnie w ciemno! Jak to się mówi? "Jak ślepej kurze ziarno"
I jeszcze 100 metrów dalej jest źródełko, więc w dzisiejszych apartamentach jest też łazienka. Woda jest tu fajniejsza niż wczoraj - zimniejsza i taka jakby bardziej mineralna. Ze świeżością gór, ziół i leśnych potoków.
Niedaleko jest prowadzona zrywka drewna za pomocą koni. Drwale przy pracy śpiewają.
Wieczorem chyba wracają w doliny. Przechodzą obok wiaty i miło nam machają.
Na naszej wiacie dodatkowo wisi fajna i rzadko spotykana tabliczka "miejsce palenia ognia".
Nie paliliśmy za dużo ognisk na tym wyjeździe. Raz, że jest bardzo sucho. Poza tym przy 40 stopniach jest jakby nieco mniejsze parcie na ogniska. No przedwczoraj było jedno - to w feldze
Bardziej na legalu niż tu - to już się chyba nie da I jeszcze obok jest źrodło, wiec można zalać tak, że będzie pływało.
Są więc dziś grzanki, ale niestety wieczór będzie bez herbaty. Rano się skończyła butla A nie zabrałam żadnego kubka, który chce włożyć w ognisko. No bo przecież nie włożę takiego w Muminki czy pamiątkowego z wyjazdu na Krym. Pijemy więc tylko domowe wino malinowe zakupione gdzieś przy drodze. No i wody też jest pod dostatkiem.
Odkrywamy też, że wiatę zamieszkuje niezwykle ogromne stado malutkich pajączków! Nie widzieliśmy jeszcze nigdy czegoś podobnego! Taki wysyp!
Wspominki też wiszą. Nawet w wiacie. W końcu to Bułgaria, gdzie zmarli wszędzie są wsród nas!
Dość długo kręcimy się po lesie i szukamy miejsca na namiot, coby było w miarę równe i jednocześnie osłonięte od drogi. Równy plac jest jedynie przed wiatą, ale tam się jest jak na patelni. A my jednak zawsze lubimy się nieco schować. Choć odrobinkę, coby nie leźć w oczy każdemu, kto przechodzi obok. A nasz nowy namiocik jest wiekszy od poprzedniego. W końcu jakoś udaje się go wklinować między drzewa, głazy, korzenie, kępy borówek i mrowiska. Jest nieco spadziście, ale przecież zjeżdżalnia to dobra rzecz No ale przynajmniej głowa jest zdecydowanie do góry, więc jeden polar za poduszkę wystarczy.
W nocy po lesie niesie się rżenie koni. Sporo się tu włóczy dzikich stad. To chyba dobry znak? Sugerujący, że nie ma niedźwiedzi?
I na koniec jeszcze trochę widoczków z drogi wijącej się w dół. Bo już zaraz po śniadaniu trzeba obrać kierunek Sofia. Jutro do domu...
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
Ci drwale w różowych koszulkach tam mało przypominają drwali...
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
buba pisze:Wnętrza dosyć mocno pachną żulem... Chatka byłaby fajna, ale trzeba by wywalić materace i kilka worów śmieci.
Wg mnie jedyne, co ma sens, to przejechanie buldożerem przez chatkę.
mój blog: http://sebastianslota.blogspot.com/
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
Pudelek pisze:Ci drwale w różowych koszulkach tam mało przypominają drwali...
Ścinali drzewa, ściągali końmi a potem wywozili bele cieżarówką - to sugerowało bycie drwalami. Natomiast śpiewanie przy pracy, parytety płci w ekipie czy jak zauwazyłeś stroje - były dosyć niespotykane zazwyczaj w tej profesji
Sebastian pisze:buba pisze:Wnętrza dosyć mocno pachną żulem... Chatka byłaby fajna, ale trzeba by wywalić materace i kilka worów śmieci.
Wg mnie jedyne, co ma sens, to przejechanie buldożerem przez chatkę.
Komuś wyrażnie służy wiec lepiej niech sobie stoi - nawet jak dla naszych potrzeb nie była użyteczna. W twojej wersji nie słuzyła by juz nikomu - chyba że krótkiej radosci kierowcy buldożera...
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
I znów Sofia. Deja vu sprzed dwóch tygodni. Ten sam hotelik, ten sam senny recepcjonista. Ten sam śmietnik, przed którym parkujemy szaraka. Tylko szarak taki jakby bardziej przykurzony A wokół nasze miłe, cieniste osiedle. Teraz jesteśmy na tyle wcześnie, że możemy się tu na spokojnie powłóczyć i pozaglądać w rózne zaułki. Wędrujemy zatem ścieżynami wśród owocowych drzewek - normalnie jest tu jak w sadzie. Wiśnie, gruszki, mirabelki, orzechy!
Znów kabak buszuje po placach zabaw. To duża odmiana od tego co mamy przed domem. Oj czego tu nie ma! Jaka obfitość rozmaitych pojazdów i tajemniczych kul.
Na pierwszy rzut idą urządzenia pływające. Są łódeczki żaglowe...
... oraz motorówki
Nie brakuje też pojazdów lądowych. Autka.
A to co? Kareta?
Lokomotywa?
Są też kule, gdzie można się wspinać i wewnętrz, i na zewnątrz.
Kula w barwach narodowych.
Kostka. Dość gęsto w środku wypchana szczebelkami. Jakby ich było o połowę mniej - byłaby chyba wygodniejsza do zabawy.
Ławko-wieszak
A tu po prostu zwykła drabinka
No i huśtawki rzecz oczywista! Normalne, na prętach.
Znajdujemy też rewelacyjną knajpę. Stoi w środku osiedla i wygląda jak typowa piwiarnia. Ale można tu też zjeść - kebabczeta, sałatki, frytki. Widok mamy na gęste krzewy i ledwo co przezierające bloki. Koty pod stołem, koty na kolanach. Sroki na płocie czekające na frytkę. Nie chce się wierzyć, że to stolica i uchowało się takie miejsce jak przeniesione z innej rzeczywistości.
Od ulicy prezentuje się dość zwyczajnie.
Zdecydowanie nabiera wyrazu od strony cienistych ogródków.
W gorszą pogodę i w środku mozna posiedzieć.
Jeden ze wspomnianych wcześniej sierściuchów
Ceny w knajpie początkowo wydają się nam dosyć wysokie, ale tylko do czasu zobaczenia wielkości porcji.
Ja pierdziuuu! Mogliśmy wziąć jedną i chyba by starczyło! Miejscowi mają tutaj taki spust?? Resztę wieczoru spędzamy więc jako toczące się kule, a na kolację pijemy tylko miętową herbatkę. A połowa porcji i tak została wkarmiona w koty i sroki
Nieopodal trafiamy na mural, gdzie wymalowano jakiś lokalnych bohaterów.
Wieżowce, którym robiłam zdjęcia już ostatnio. Minęły dwa tygodnie, a one nadal mi się podobają Wytłaczane zdobienia (trochę jak te malowidła z wałka w starych domach. I dziwne rombowate okienka poddachowe.
Spore zagęszczenie klimatyzatorów i okienne kraty przywodzące na myśl siatkę ogrodzeniową.
Przyroda wkracza na betonowe place.
Ciekawy motyw pół ażurowej ścianki na parterze jednego z bloków.
Czy kiedyś tu była knajpa? Czy mieszkancy sobie klub w piwnicy zrobili? Czy może po prostu ktoś dał upust swojej sympatii do owego napoju?
Balkony na nóżkach. Chyba żeby nie odpadły?
A pod balkonami - kocia stołówka! Ale mi tego brakuje na naszym osiedlu! Żeby mieć takie swoje, półdzikie koty. Móc je dokarmiać, pomiziać, ale nie musieć więzić w domu.
Trylinkowe chodniki o dużym stopniu oszczędności surowca.
Szukaliśmy tego wideo-klubu "Aleksandra", ale nie udało się go znaleźć...
Częstym widokiem na osiedlu są miejsca biesiadne.
Tu dodatkowo napotykamy starą skrzynię po aptecznym ładunku. Transport maści oksolinowej, której termin ważności minął zanim ja się urodziłam Ale by pasowała ta skrzynia u nas pod stołem - obok zielonej kuzynki po nabojach, przywiezionej niegdyś z poradzieckiej bazy na Łotwie. Acz głupio tak zajumać komuś skrzynię... No a poza tym przecież nie weźmiemy jej do samolotu! Pokusy więc nie ma!
Na obrzeżach osiedla jest park. Właściwie to według naszych, polskich standardów to las, bo tu są drzewa, krzaki, zarośla, a nie tylko ławeczki i beton.
Na skraju owego parko-lasu można znaleźć przyjemne artefakty dawnej motoryzacji.
Aż ciekawość zżera jakie skarby mogą się znajdować w takim garażu!
Tak wędrując zaułkami trafiamy pod bramy ZOO. Niestety jest już zamknięte. Czynne tylko do 18. Czy ZOO też jest utrzymane w klimatach osiedla i parku? Może tygrysy włóczą się alejkami i zjadają tylko co dziesiątego zwiedzającego? A na słoniach można pojeździć za dodatkową opłatą? Cieć nie chce nas wpuścić po godzinach pracy. Może jest coś na rzeczy z tymi tygrysami?? Możemy więc tylko snuć domysły i podziwiać ogrodzenie z mozaiką oraz przestrogi dla odwiedzających.
Nie wiem czemu, ale urzekło mnie obrazowe ujęcie wrotkowicza wpadającego do zagrody z niedźwiedziami Nie tylko walnęli zakaz, ale próbowali wyjaśnić przyczyny.
No i zrobił się wieczór, a jutro trzeba wcześnie wstać. Pozostaje więc pewien niedosyt i niedopowiedzenie odnośnie klimatu tej okolicy i "zasięgów" mojej dzielnicy cudów.
A! I kupiłam jeszcze szczotkę. Moim zdaniem to szczotka do ściągania kurzu z półek albo do czyszczenia butelek. Taki fajny sklep był, że musiałam coś w nim kupić.
Szczotka jest nam potrzebna, aby pozamiatać szaraka zanim go oddamy. Nie wiem czy to coś pomoże, ale może chociaż będzie wyglądał jak brudne auto, a nie pojazd do przewozu siana i bydła No ale wracając do szczotki. Toperz i kabak twierdzą, że to jest szczotka do kibla i ciągle się ze mnie śmieją. I twierdzą, że przynajmniej wszyscy na osiedlu będą mnie brać za miejscową, bo żaden turysta nie spaceruje ze szczotką do kibla w ręce
Poszliśmy też na pocztę szukać pocztówek. Bez sukcesów. Mieli tylko takie z kwiatami "w dniu urodzin" czy z niemowlętami w bieli (chyba na chrzciny).
Ta Sofia to nam zupełnie wyszła w stylu naszych zimowych wyjazdów na małe, zadymione miasteczka! Tu w prawdzie nie zima, nie zadymione, a i miasteczko zdecydowanie nie małe - ale klimat i wątek przewodni jakiś taki mega zbliżony!
No i to by było na tyle jeśli chodzi o Bułgarię. Wracamy...
A tak się przedstawia Oława widziana z okien samolotu. I nasza wspaniała rzeka! Nasze miejsca ogniskowe! Ba! Nawet nasz dom widać! Ech... że też nie można wyskoczyć ze spadochronem! Byśmy już byli w domu i mogli się pakować na kolejny wyjazd, a nie włóczyć się po jakiś Wrocławiach przez kilka godzin!
W domu mamy jeden dzień na przepakowanie, pranie, wymianę map, ładowanie bateryjek, zgrywanie zdjęć, załadowanie busia - i jedziemy na tydzień w nasz ulubiony region Czech. W krainę grot, skalnych rozpadlin i ognisk. To ten bonusowy tydzień, który mamy dzięki lataniu samolotem
KONIEC
Znów kabak buszuje po placach zabaw. To duża odmiana od tego co mamy przed domem. Oj czego tu nie ma! Jaka obfitość rozmaitych pojazdów i tajemniczych kul.
Na pierwszy rzut idą urządzenia pływające. Są łódeczki żaglowe...
... oraz motorówki
Nie brakuje też pojazdów lądowych. Autka.
A to co? Kareta?
Lokomotywa?
Są też kule, gdzie można się wspinać i wewnętrz, i na zewnątrz.
Kula w barwach narodowych.
Kostka. Dość gęsto w środku wypchana szczebelkami. Jakby ich było o połowę mniej - byłaby chyba wygodniejsza do zabawy.
Ławko-wieszak
A tu po prostu zwykła drabinka
No i huśtawki rzecz oczywista! Normalne, na prętach.
Znajdujemy też rewelacyjną knajpę. Stoi w środku osiedla i wygląda jak typowa piwiarnia. Ale można tu też zjeść - kebabczeta, sałatki, frytki. Widok mamy na gęste krzewy i ledwo co przezierające bloki. Koty pod stołem, koty na kolanach. Sroki na płocie czekające na frytkę. Nie chce się wierzyć, że to stolica i uchowało się takie miejsce jak przeniesione z innej rzeczywistości.
Od ulicy prezentuje się dość zwyczajnie.
Zdecydowanie nabiera wyrazu od strony cienistych ogródków.
W gorszą pogodę i w środku mozna posiedzieć.
Jeden ze wspomnianych wcześniej sierściuchów
Ceny w knajpie początkowo wydają się nam dosyć wysokie, ale tylko do czasu zobaczenia wielkości porcji.
Ja pierdziuuu! Mogliśmy wziąć jedną i chyba by starczyło! Miejscowi mają tutaj taki spust?? Resztę wieczoru spędzamy więc jako toczące się kule, a na kolację pijemy tylko miętową herbatkę. A połowa porcji i tak została wkarmiona w koty i sroki
Nieopodal trafiamy na mural, gdzie wymalowano jakiś lokalnych bohaterów.
Wieżowce, którym robiłam zdjęcia już ostatnio. Minęły dwa tygodnie, a one nadal mi się podobają Wytłaczane zdobienia (trochę jak te malowidła z wałka w starych domach. I dziwne rombowate okienka poddachowe.
Spore zagęszczenie klimatyzatorów i okienne kraty przywodzące na myśl siatkę ogrodzeniową.
Przyroda wkracza na betonowe place.
Ciekawy motyw pół ażurowej ścianki na parterze jednego z bloków.
Czy kiedyś tu była knajpa? Czy mieszkancy sobie klub w piwnicy zrobili? Czy może po prostu ktoś dał upust swojej sympatii do owego napoju?
Balkony na nóżkach. Chyba żeby nie odpadły?
A pod balkonami - kocia stołówka! Ale mi tego brakuje na naszym osiedlu! Żeby mieć takie swoje, półdzikie koty. Móc je dokarmiać, pomiziać, ale nie musieć więzić w domu.
Trylinkowe chodniki o dużym stopniu oszczędności surowca.
Szukaliśmy tego wideo-klubu "Aleksandra", ale nie udało się go znaleźć...
Częstym widokiem na osiedlu są miejsca biesiadne.
Tu dodatkowo napotykamy starą skrzynię po aptecznym ładunku. Transport maści oksolinowej, której termin ważności minął zanim ja się urodziłam Ale by pasowała ta skrzynia u nas pod stołem - obok zielonej kuzynki po nabojach, przywiezionej niegdyś z poradzieckiej bazy na Łotwie. Acz głupio tak zajumać komuś skrzynię... No a poza tym przecież nie weźmiemy jej do samolotu! Pokusy więc nie ma!
Na obrzeżach osiedla jest park. Właściwie to według naszych, polskich standardów to las, bo tu są drzewa, krzaki, zarośla, a nie tylko ławeczki i beton.
Na skraju owego parko-lasu można znaleźć przyjemne artefakty dawnej motoryzacji.
Aż ciekawość zżera jakie skarby mogą się znajdować w takim garażu!
Tak wędrując zaułkami trafiamy pod bramy ZOO. Niestety jest już zamknięte. Czynne tylko do 18. Czy ZOO też jest utrzymane w klimatach osiedla i parku? Może tygrysy włóczą się alejkami i zjadają tylko co dziesiątego zwiedzającego? A na słoniach można pojeździć za dodatkową opłatą? Cieć nie chce nas wpuścić po godzinach pracy. Może jest coś na rzeczy z tymi tygrysami?? Możemy więc tylko snuć domysły i podziwiać ogrodzenie z mozaiką oraz przestrogi dla odwiedzających.
Nie wiem czemu, ale urzekło mnie obrazowe ujęcie wrotkowicza wpadającego do zagrody z niedźwiedziami Nie tylko walnęli zakaz, ale próbowali wyjaśnić przyczyny.
No i zrobił się wieczór, a jutro trzeba wcześnie wstać. Pozostaje więc pewien niedosyt i niedopowiedzenie odnośnie klimatu tej okolicy i "zasięgów" mojej dzielnicy cudów.
A! I kupiłam jeszcze szczotkę. Moim zdaniem to szczotka do ściągania kurzu z półek albo do czyszczenia butelek. Taki fajny sklep był, że musiałam coś w nim kupić.
Szczotka jest nam potrzebna, aby pozamiatać szaraka zanim go oddamy. Nie wiem czy to coś pomoże, ale może chociaż będzie wyglądał jak brudne auto, a nie pojazd do przewozu siana i bydła No ale wracając do szczotki. Toperz i kabak twierdzą, że to jest szczotka do kibla i ciągle się ze mnie śmieją. I twierdzą, że przynajmniej wszyscy na osiedlu będą mnie brać za miejscową, bo żaden turysta nie spaceruje ze szczotką do kibla w ręce
Poszliśmy też na pocztę szukać pocztówek. Bez sukcesów. Mieli tylko takie z kwiatami "w dniu urodzin" czy z niemowlętami w bieli (chyba na chrzciny).
Ta Sofia to nam zupełnie wyszła w stylu naszych zimowych wyjazdów na małe, zadymione miasteczka! Tu w prawdzie nie zima, nie zadymione, a i miasteczko zdecydowanie nie małe - ale klimat i wątek przewodni jakiś taki mega zbliżony!
No i to by było na tyle jeśli chodzi o Bułgarię. Wracamy...
A tak się przedstawia Oława widziana z okien samolotu. I nasza wspaniała rzeka! Nasze miejsca ogniskowe! Ba! Nawet nasz dom widać! Ech... że też nie można wyskoczyć ze spadochronem! Byśmy już byli w domu i mogli się pakować na kolejny wyjazd, a nie włóczyć się po jakiś Wrocławiach przez kilka godzin!
W domu mamy jeden dzień na przepakowanie, pranie, wymianę map, ładowanie bateryjek, zgrywanie zdjęć, załadowanie busia - i jedziemy na tydzień w nasz ulubiony region Czech. W krainę grot, skalnych rozpadlin i ognisk. To ten bonusowy tydzień, który mamy dzięki lataniu samolotem
KONIEC
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości