I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
Wąska droga z zarośnietego asfaltu pnie się do góry. Jeden zakręt, drugi. Potem kolejne. Momentami nad głowami prawie zamyka się tunel z chaszczy wszelakich, a zaraz potem otwierają stepowe łąki i szerokie widoki.
Jedzie się bardzo przyjemnie, mimo solidnej górki szarak nie grymasi i całkiem dzielnie przesuwa się w obranym kierunku. Szczęśliwie też nic nie spotykamy jadącego z przeciwka, bo mijanki np. z ciężarówką to nie bardzo tu widzę.
Tak dojeżdżamy do głównego celu na dzisiaj - wsi Gorno Lukovo, niewielkiej osady położonej prawie przy samej greckiej granicy. Kilkadziesiąt lat temu liczyła około 250 mieszkańców. Potem z roku na rok ta ilość malała, zapewne z racji na trudny dojazd i położenie na totalnym zadupiu. Obecnie ponoć mieszka tu 2 do 7 osób, w zależności od pory roku.
Już pierwszy rzut oka na główną drogę prowadzącą przez wieś daje nam pewne wyobrażenie całości. Ja cię kręcę! Ale miejsce!!! Wiemy, że spędzimy tu dużo czasu. Bardzo dużo!
Domy są stare, w większości kamienne, przeważnie piętrowe i utopione w zieloności. Oprócz kamienia budulcem była tu również glina. A może to nawóz?
Nowej zabudowy chyba nie ma wcale (albo dobrze się przed nami ukryła). Jest pusto, cicho i nostalgicznie. Miłośnicy miejsc opuszczonych zapewne nie będą zawiedzeni wycieczką w te okolice. Jednak oficjalnie wioska nie figuruje na listach bułgarskich wsi opuszczonych - w końcu jakiś mieszkańców ma.
Wszystko wokół zarastają chaszcze, bluszcze i rozłożyste drzewa. Zagadka dla spostrzegawczych - znajdź dom
Teren wypełnia śpiew ptaków, brzęk różnistych owadów, a przede wszystkim granie tysięcy cykad. I upał. Takie prawdziwe, namacalne, palące gorąco, a nie byle popierdółki, jakie się przyjęło w Polsce nazywać upałem. Tu przypieka ze wszystkich stron. Od dołu też - jakby w asfalcie było drugie słońce. A jednocześnie nie ma duchoty - wieje wiatr i otacza nas świeżość gór! Cudowne połączenie!
Można tu również użyć na owocach i ziołach!
Budynkiem, który pierwszy rzuca się nam w oczy jest kościół. Kamienny - a jakże! I otoczony równie kamiennym murem.
Wejść do środka niestety się nie udaje. Jedynie wchodzimy na takie podcienia, jakby zadaszoną werandę, a dalej wisi kłódka...
Szkoda, bo w środku ponoć co nieco się zachowało i fajnie by się tam trochę rozejrzeć. Zdjęcie z googlemaps
Obok stoi dzwonnica - jak wieża obronna!
Do dzwonnicy udaje się zajrzeć. Od spodu. Dzwon jak widać wisi.
Widok na wieś z łukowatych podcieni kościoła.
Niektóre budynki są już w stanie niezadaszonej ruiny. Stoją pojedyncze ściany, a we wnętrzach króluje busz. Włażenie do środka nie ma więc sensu - a napewno nie o tej porze roku.
Na jednej z ruin wisi tablica pamiątkowa.
Też już nadgryziona zębem czasu i mało czytelna. Ale jest coś o bohaterach, ojczyźnie i daty z okresu I wojny światowej.
Najciekawsze z naszego punktu widzenia są domy opuszczone, ale w miarę jeszcze zachowane i otwarte.
Pierwszy, do którego zaglądamy, ma resztki drewnianych balkonów i ściany częściowo wyplatane z wikliny.
Na wejściu wita nas właścicielka. Pani Stojka. Wprawdzie nie żyje od 2000 roku, ale możemy jej popatrzeć w oczy. Zawsze dobrze wiedzieć u kogo jest się w gościach. Nie wiem czy tylko ja tak mam, ale te wspominki na drzwiach opuszczonych miejsc robią piorunujące wrażenie. Zwiedzasz dalej, ale już jakby nie w samotności. Jakby ktoś lub coś towarzyszyło i śledziło każdy ruch... Może to sugestia i człowiek sam się wkręca? A może nie..
Dziwne szafki tu mieli - wnęka w glinianej ścianie i tam półeczki. Z zewnątrz drzwiczki będące na równi ze ścianą. Jakby nie mebel tylko fragment konstrukcji domu.
Co pozostało po dawnych mieszkańcach? Resztki dwóch telewizorów, leki uspokajające...
Przez nie do końca już kompletne ściany widzimy, że na piętrze stoi krzesło, czajnik i przeziera fragment jakiejś dziwnej, drewnianej konstrukcji. Wygląda jak ambona dla księdza w starym kościółku. Musimy się tam jakoś dostać!
I chyba się nawet uda, bo z drugiej strony domu namierzamy jeszcze całkiem solidne schody!
Ciekawy dźwięk towarzyszy wchodzeniu po tych schodach. Jesteśmy przyzwyczajeni, że stare, drewniane schody skrzypią, a te nie... te szeleszczą. Jakby miąć foliowy worek!
Niektóre wewnętrzne ściany domu są wyplatane z patyków. Pierwszy raz widzę takie rozwiązania! Coś niesamowitego! Jak zupełnie inna architektura niż na naszych wsiach - nawet tych ze skansenów.
Ta dziwna, drewniana konstrukcja, którą widzieliśmy z dołu, okazuje się okalać ścienną wnękę. Nie mamy pojecia do czego służyła. Tak jakby tam był kominek? Albo stał piec? Acz łączenie ogrzewania z drewnianą obudową jakoś zwykle nie szło w parze...
W sąsiednim pomieszczeniu widać solidne drewniane łóżko.
Ale tam już nie idziemy, bo podłoga wydaje się nieco nadgryziona patyną. A nie chcemy powtórzyć sukcesu z łożem sir Cedryka z Muminków - https://www.youtube.com/watch?v=rmI16M3_Qjw - kulminacja wydarzenia zaczyna się w 10:44 jakby kogoś interesowało)
Tego klimatycznego fragmentu chyba jednak nie chcemy mieć w naszej Muminkowej relacji ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... -i-my.html )
Schodzimy na dół i tam zwiedzamy. Drzwi dobrane kolorystycznie do ścian. I okno pełne zieleni!
Tajemne przejście i za nim kolejny dom. I ktoś tam skitrał drut kolczasty.
Ogród z gatunku cienistych. W co grubszych drzewach ukryte są chyba jakieś barcie. Rozłozyste korony rozbrzmiewają brzękotem pszczół i widać jak kolejne sznureczki owadziąt wpełzają gdzieś wgłąb pnia. I stamtąd też jakoś bulgocze.
Tu też mieli balkoniki...
... i częściowo wyplatane ściany.
A w tym koszu to by pasował gąsior z winem!
Poza tym wnętrza juz pustawe, a strop faliście niezachęcający do odwiedzin na wyższych piętrach.
A co słychać pod numerem 17? Drzwi zamknięte, więc trzeba się wtarabanić przez okno.
Na wrotach wciąż solidne sztaby. Dom się zawali, a one przetrwają.
Glina płatami odpada ze ścian i sufitów.
Tu dla odmiany wygląda jakby po ścianie spływało gliniaste błoto? Albo ktoś nim rzucał? Łukowata jama w ścianie chyba była czymś w stylu kominka? A po lewej znów szafeczka w ściennej wnęce.
Schody na piętro wszędzie tu występują podobne - takie drabinowate.
Mieszkańcy mieli z balkonu ładne widoki!
I znów bujne zarośla. I znów kamienna ściana łączona z wyplatanymi fragmentami.
Okienka
Strop już runął, a papier przypominający o właścicielu wgryzł się w drzwi i prawie zespolił z drewnem.
16 lat temu wymeldował się ostatni mieszkaniec tego domu.
Został tylko kubeczek...
I znów jakby kominek?
Na pięterko już raczej nie pójdziemy.
Im dalej w chaszcz tym więcej domów. Sporo z zewnątrz wydaje się jeszcze być w niezłym stanie...
... ale w środku to już tylko chrust na ognisko można zbierać.
Niektóre napotykane budynki są wyraźnie w lepszym stanie - prawdopodobnie okresowo użytkowane. Pewnie odziedziczone po przodkach i przeznaczone na sezonowe dacze. One zazwyczaj są szczelnie pozamykane, mają podprawione dachy coby nie ciekło itp.
Przeważnie są na nich też jakieś w miarę nowe skrzynki elektryczne, liczniki, kable itp
Czasem nawet mignie jakiś talerz antenowy!
Gdzieniegdzie między ruinami pojawiają się widoczki. Kolejne pasma zielonych, pustych gór... To chyba Rodopy, bo wioska leży na ich skraju.
Polowanie na owady zakończone częściowymi sukcesami. Najbardziej tęczowa mucha niestety zwiała... Dziwny, pręgowany robal też.
Dwa napotkane domy sprawiają wrażenie zamieszkanych. Przy jednym widzieliśmy babcię z kozami. Za dość ciekawym płotem.
Nawet mini boisko do koszykówki tu mają!
Drugi to jakby na dziko zasiedlona ruina, gdzie po terenie kręcą się faceci o śniadych twarzach. Pod zadaszeniem schowane jest auto (nie wiem czy na chodzie), wisi pranie, a po widocznej drabinie chwilę później wszedł koleś...
Z drugiej strony do ich gospodarstwa przylega takowy budynek:
Wcześniej, jeszcze nie wiedząc, że za tym domem jest używane podwórko, zaglądaliśmy przez okienka. I uderzył nas taki nie do końca opuszczony wygląd...
Gdzieś w oddali ujada pies, co sugeruje, że to jeszcze nie koniec życia w tej wiosce. Po wsi chodzi też babeczka w średnim wieku, z koszem w rękach i chyba nawołuje jakąś chudobę, która nawiała. Dźwięki wydaje podobne jak szczekająca sarna. Pytała nas o coś, ale nic nie zrozumieliśmy. I mamy dziwne poczucie, że to nie było po bułgarsku.
Przy drodze stoi wózeczek. Niezarośniety, więc tak jakby ktoś go czasem używał.
Znaleźliśmy też w trawach wyschłe poidło. Brak wody może tu być sporym problemem. Nie widzieliśmy nigdzie studni ani potoczka...
Dobrych kilka godzin nam tu zeszło na łażeniu po chaszczach i chałupach. Trzeba się więc nieco posilić i - ruszamy w dalszą drogę. Zwrócę uwage na ciekawe, nietypowe zjawisko - buba też siadła w cieniu! Z własnego wyboru!
cdn
Jedzie się bardzo przyjemnie, mimo solidnej górki szarak nie grymasi i całkiem dzielnie przesuwa się w obranym kierunku. Szczęśliwie też nic nie spotykamy jadącego z przeciwka, bo mijanki np. z ciężarówką to nie bardzo tu widzę.
Tak dojeżdżamy do głównego celu na dzisiaj - wsi Gorno Lukovo, niewielkiej osady położonej prawie przy samej greckiej granicy. Kilkadziesiąt lat temu liczyła około 250 mieszkańców. Potem z roku na rok ta ilość malała, zapewne z racji na trudny dojazd i położenie na totalnym zadupiu. Obecnie ponoć mieszka tu 2 do 7 osób, w zależności od pory roku.
Już pierwszy rzut oka na główną drogę prowadzącą przez wieś daje nam pewne wyobrażenie całości. Ja cię kręcę! Ale miejsce!!! Wiemy, że spędzimy tu dużo czasu. Bardzo dużo!
Domy są stare, w większości kamienne, przeważnie piętrowe i utopione w zieloności. Oprócz kamienia budulcem była tu również glina. A może to nawóz?
Nowej zabudowy chyba nie ma wcale (albo dobrze się przed nami ukryła). Jest pusto, cicho i nostalgicznie. Miłośnicy miejsc opuszczonych zapewne nie będą zawiedzeni wycieczką w te okolice. Jednak oficjalnie wioska nie figuruje na listach bułgarskich wsi opuszczonych - w końcu jakiś mieszkańców ma.
Wszystko wokół zarastają chaszcze, bluszcze i rozłożyste drzewa. Zagadka dla spostrzegawczych - znajdź dom
Teren wypełnia śpiew ptaków, brzęk różnistych owadów, a przede wszystkim granie tysięcy cykad. I upał. Takie prawdziwe, namacalne, palące gorąco, a nie byle popierdółki, jakie się przyjęło w Polsce nazywać upałem. Tu przypieka ze wszystkich stron. Od dołu też - jakby w asfalcie było drugie słońce. A jednocześnie nie ma duchoty - wieje wiatr i otacza nas świeżość gór! Cudowne połączenie!
Można tu również użyć na owocach i ziołach!
Budynkiem, który pierwszy rzuca się nam w oczy jest kościół. Kamienny - a jakże! I otoczony równie kamiennym murem.
Wejść do środka niestety się nie udaje. Jedynie wchodzimy na takie podcienia, jakby zadaszoną werandę, a dalej wisi kłódka...
Szkoda, bo w środku ponoć co nieco się zachowało i fajnie by się tam trochę rozejrzeć. Zdjęcie z googlemaps
Obok stoi dzwonnica - jak wieża obronna!
Do dzwonnicy udaje się zajrzeć. Od spodu. Dzwon jak widać wisi.
Widok na wieś z łukowatych podcieni kościoła.
Niektóre budynki są już w stanie niezadaszonej ruiny. Stoją pojedyncze ściany, a we wnętrzach króluje busz. Włażenie do środka nie ma więc sensu - a napewno nie o tej porze roku.
Na jednej z ruin wisi tablica pamiątkowa.
Też już nadgryziona zębem czasu i mało czytelna. Ale jest coś o bohaterach, ojczyźnie i daty z okresu I wojny światowej.
Najciekawsze z naszego punktu widzenia są domy opuszczone, ale w miarę jeszcze zachowane i otwarte.
Pierwszy, do którego zaglądamy, ma resztki drewnianych balkonów i ściany częściowo wyplatane z wikliny.
Na wejściu wita nas właścicielka. Pani Stojka. Wprawdzie nie żyje od 2000 roku, ale możemy jej popatrzeć w oczy. Zawsze dobrze wiedzieć u kogo jest się w gościach. Nie wiem czy tylko ja tak mam, ale te wspominki na drzwiach opuszczonych miejsc robią piorunujące wrażenie. Zwiedzasz dalej, ale już jakby nie w samotności. Jakby ktoś lub coś towarzyszyło i śledziło każdy ruch... Może to sugestia i człowiek sam się wkręca? A może nie..
Dziwne szafki tu mieli - wnęka w glinianej ścianie i tam półeczki. Z zewnątrz drzwiczki będące na równi ze ścianą. Jakby nie mebel tylko fragment konstrukcji domu.
Co pozostało po dawnych mieszkańcach? Resztki dwóch telewizorów, leki uspokajające...
Przez nie do końca już kompletne ściany widzimy, że na piętrze stoi krzesło, czajnik i przeziera fragment jakiejś dziwnej, drewnianej konstrukcji. Wygląda jak ambona dla księdza w starym kościółku. Musimy się tam jakoś dostać!
I chyba się nawet uda, bo z drugiej strony domu namierzamy jeszcze całkiem solidne schody!
Ciekawy dźwięk towarzyszy wchodzeniu po tych schodach. Jesteśmy przyzwyczajeni, że stare, drewniane schody skrzypią, a te nie... te szeleszczą. Jakby miąć foliowy worek!
Niektóre wewnętrzne ściany domu są wyplatane z patyków. Pierwszy raz widzę takie rozwiązania! Coś niesamowitego! Jak zupełnie inna architektura niż na naszych wsiach - nawet tych ze skansenów.
Ta dziwna, drewniana konstrukcja, którą widzieliśmy z dołu, okazuje się okalać ścienną wnękę. Nie mamy pojecia do czego służyła. Tak jakby tam był kominek? Albo stał piec? Acz łączenie ogrzewania z drewnianą obudową jakoś zwykle nie szło w parze...
W sąsiednim pomieszczeniu widać solidne drewniane łóżko.
Ale tam już nie idziemy, bo podłoga wydaje się nieco nadgryziona patyną. A nie chcemy powtórzyć sukcesu z łożem sir Cedryka z Muminków - https://www.youtube.com/watch?v=rmI16M3_Qjw - kulminacja wydarzenia zaczyna się w 10:44 jakby kogoś interesowało)
Tego klimatycznego fragmentu chyba jednak nie chcemy mieć w naszej Muminkowej relacji ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... -i-my.html )
Schodzimy na dół i tam zwiedzamy. Drzwi dobrane kolorystycznie do ścian. I okno pełne zieleni!
Tajemne przejście i za nim kolejny dom. I ktoś tam skitrał drut kolczasty.
Ogród z gatunku cienistych. W co grubszych drzewach ukryte są chyba jakieś barcie. Rozłozyste korony rozbrzmiewają brzękotem pszczół i widać jak kolejne sznureczki owadziąt wpełzają gdzieś wgłąb pnia. I stamtąd też jakoś bulgocze.
Tu też mieli balkoniki...
... i częściowo wyplatane ściany.
A w tym koszu to by pasował gąsior z winem!
Poza tym wnętrza juz pustawe, a strop faliście niezachęcający do odwiedzin na wyższych piętrach.
A co słychać pod numerem 17? Drzwi zamknięte, więc trzeba się wtarabanić przez okno.
Na wrotach wciąż solidne sztaby. Dom się zawali, a one przetrwają.
Glina płatami odpada ze ścian i sufitów.
Tu dla odmiany wygląda jakby po ścianie spływało gliniaste błoto? Albo ktoś nim rzucał? Łukowata jama w ścianie chyba była czymś w stylu kominka? A po lewej znów szafeczka w ściennej wnęce.
Schody na piętro wszędzie tu występują podobne - takie drabinowate.
Mieszkańcy mieli z balkonu ładne widoki!
I znów bujne zarośla. I znów kamienna ściana łączona z wyplatanymi fragmentami.
Okienka
Strop już runął, a papier przypominający o właścicielu wgryzł się w drzwi i prawie zespolił z drewnem.
16 lat temu wymeldował się ostatni mieszkaniec tego domu.
Został tylko kubeczek...
I znów jakby kominek?
Na pięterko już raczej nie pójdziemy.
Im dalej w chaszcz tym więcej domów. Sporo z zewnątrz wydaje się jeszcze być w niezłym stanie...
... ale w środku to już tylko chrust na ognisko można zbierać.
Niektóre napotykane budynki są wyraźnie w lepszym stanie - prawdopodobnie okresowo użytkowane. Pewnie odziedziczone po przodkach i przeznaczone na sezonowe dacze. One zazwyczaj są szczelnie pozamykane, mają podprawione dachy coby nie ciekło itp.
Przeważnie są na nich też jakieś w miarę nowe skrzynki elektryczne, liczniki, kable itp
Czasem nawet mignie jakiś talerz antenowy!
Gdzieniegdzie między ruinami pojawiają się widoczki. Kolejne pasma zielonych, pustych gór... To chyba Rodopy, bo wioska leży na ich skraju.
Polowanie na owady zakończone częściowymi sukcesami. Najbardziej tęczowa mucha niestety zwiała... Dziwny, pręgowany robal też.
Dwa napotkane domy sprawiają wrażenie zamieszkanych. Przy jednym widzieliśmy babcię z kozami. Za dość ciekawym płotem.
Nawet mini boisko do koszykówki tu mają!
Drugi to jakby na dziko zasiedlona ruina, gdzie po terenie kręcą się faceci o śniadych twarzach. Pod zadaszeniem schowane jest auto (nie wiem czy na chodzie), wisi pranie, a po widocznej drabinie chwilę później wszedł koleś...
Z drugiej strony do ich gospodarstwa przylega takowy budynek:
Wcześniej, jeszcze nie wiedząc, że za tym domem jest używane podwórko, zaglądaliśmy przez okienka. I uderzył nas taki nie do końca opuszczony wygląd...
Gdzieś w oddali ujada pies, co sugeruje, że to jeszcze nie koniec życia w tej wiosce. Po wsi chodzi też babeczka w średnim wieku, z koszem w rękach i chyba nawołuje jakąś chudobę, która nawiała. Dźwięki wydaje podobne jak szczekająca sarna. Pytała nas o coś, ale nic nie zrozumieliśmy. I mamy dziwne poczucie, że to nie było po bułgarsku.
Przy drodze stoi wózeczek. Niezarośniety, więc tak jakby ktoś go czasem używał.
Znaleźliśmy też w trawach wyschłe poidło. Brak wody może tu być sporym problemem. Nie widzieliśmy nigdzie studni ani potoczka...
Dobrych kilka godzin nam tu zeszło na łażeniu po chaszczach i chałupach. Trzeba się więc nieco posilić i - ruszamy w dalszą drogę. Zwrócę uwage na ciekawe, nietypowe zjawisko - buba też siadła w cieniu! Z własnego wyboru!
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
Ale fajna ta wioska ! Sam bym chętnie pochodził po takiej opuszczonej kamiennej wsi, budynki wyglądają świetnie, mają klimat jak z jakiegoś filmu
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
Adrian pisze:Ale fajna ta wioska ! Sam bym chętnie pochodził po takiej opuszczonej kamiennej wsi, budynki wyglądają świetnie, mają klimat jak z jakiegoś filmu
Dla mnie najbardziej niesamowite były te wyplatane ściany! Nigdy czegos podobnego nie widzialam! Kabak od razu stwierdził, ze musimy taka w domu zrobic!
W ogóle sporo jest w bułgarskich gorach takich wsi. Acz w większosci przypadków sa dostępne tylko pieszo jakimis zanikającymi sciezkami. Musze się kiedys wybrac jeszcze do kilku, acz to trzeba zaplanowac, ze na jedną wies przynajmniej jeden dzien. Ta o dziwo była bardzo łatwo dostępna, nawet autem szło dojechac.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
Zjeżdżamy w dół z zapomnianych, górskich wiosek przy greckiej granicy. Ale opuszczonych miejsc wciąż nie będzie nam brakować. W końcu to Bułgaria! Nie bez przyczyny tak tu ciągle jeździmy!
Nie wiem czy już wspominałam o jednej z wielkich zalet szaraka na tutejsze warunki - wszystkie okna otwierają mu się do samego dołu. W skodusi np. tylne otwierały się tylko do połowy, więc kabak nie mógłby sobie pozwolić na zimny łokieć W busiu otwierają się tylko przednie okna - środkowe i tylne są zaspawane na głucho. No i tu, przy tych 45 stopniach, można odkręcić na max wszystkie okna i nie obawiać się o zawianie zatok i uszu! A wnętrze auta wypełnia świeżość i zapach siana, tymianku, dymu czy co tam akurat okolica ma w ofercie. Piękna sprawa taki ciepły klimat!
W okolicy wsi Mandrica rzuca się nam w oczy jakaś zarośnięta ruina - zdecydowanie coś przemysłowego. A miał być postój tylko na kibelek
W środku walają się całe stosy skrzynek z butelkami. Jakby to oddać do skupu to pewnie wyjazd by się zwrócił Acz skądinąd gdyby istniały tu takie skupy to lokalsi by to już dawno obczaili
Przystanki autobusowe pośrodku niczego. Ciekawe czy coś tu jeszcze czasem jeździ czy to pamiątka z innej epoki.
Mijamy opuszczone przysiółki...
... oraz takowe bardziej zamieszkane.
Przy drodze stoją różne perełki dawnej motoryzacji, w rozmaitym stanie rozmontowania i możliwości jezdnych.
Przejeżdżamy przez Iwajłowgrad...
... gdzie mijamy też kilka budynków, które sprawiają wrażenie porzuconych i nieużytkowanych od wielu lat.
Do jednego nawet próbuję zajrzeć, bo jakoś tak zechęca otwartymi na oścież drzwiami.
I tak wlazłam do biura. Do czynnego biura, gdzie dwie babeczki coś pisały na komputerach, a trzecia robiła kawę... Bardzo się zdumiały moim najściem, a ja nie wymyśliłam nic mądrzejszego jak to co zawsze - że szukam sklepu One wskazały mi jakiś kierunek, a ja postanowiłam się szybko ewakuować, zwłaszcza, że po korytarzach owego przybytku biegało z ujadaniem 5 sporych kundli, a jakoś nie miałam ochoty uczestniczyć w owej psiej zabawie w berka.
Najbardziej opuszczona okazuje się malowniczo wkomponowana w chaszczory ciężarówka. Chyba Praga jak mnie wzrok nie myli.
Zaparkowała kiedyś na poboczu i... tak już zostało
Ze środka jeszcze nie wszystko wypruli.
Nie wspominałam chyba jeszcze w tegorocznej relacji, że typowym, codziennym zajęciem w czasie bułgarskich wakacji - jest skubanie skarpetek z kolczastych kawałków ziół wszelakich, które uwielbiają się wozić na bubach. Nie wiem jak to jest, że ani toperza ani kabaka one tak nie atakują - tylko mnie! Skubię więc rano, wieczorem i w nocy wracając z kibelka. I setki razy w międzyczasie jak znajdę wolną chwilę. Albo jak już mnie tak kłuje, że wytrzymac nie mogę.
Z Iwajłowgradu kierujemy się na zachód. Trasa wiedzie m.in przez Krumowgrad, Momcziłgrad do Kyrdżali (idzie język połamać na tych nazwach). Po drodze towarzyszą nam fajne, górskie widoki.
Sympatyczni współużytkownicy dróg.
Gdzieś mniej więcej w okolicy Krumowgradu wjeżdżamy w rejon masowego występowania meczetów. Wcześniej nigdy w Bułgarii nam one nie wpadły w oczy, a już napewno nie w takich ilościach.
Kyrdżali okazuje się całkiem dużym miastem - nieporównywalnie większym od tych innych maciupkich miasteczek, które dziś mijaliśmy. Trochę nas to zaskakuje, bo z naszej mapy (widać dupianej) wszystkie wydawały się być wielkościowo podobne. Jeszcze bardziej jednak zaskakuje nas fakt, że ni cholery nie możemy się z tego miasta wydostać! Musimy wbić w małą, krętą i wiele razy rozgałęziającą się drogę, która zaprowadzi nas do zaplanowanych górskich wiosek. Jednak oznaczeń na skręty nie ma, a jeden, który udaje się napotkać - ma chyba 100 lat i wskazuje na krzaki. Jeździmy jak durni tam i z powrotem i tak totalnie gubimy się w tym mieście, że desperacja skłania nas do użycia nawigacji z toperzowego telefonu. Acz ona również dostosowuje się do sytuacji i prowadzi nas w ślepą drogę, kończącą się na czyimś podwórku. Jak widać Kyrdżali wygrało zarówno z tradycyjnymi jak i nowoczesnymi formami planowania trasy. Kyrdżali kontra my 2:0
Ale przynajmniej dokładnie obejrzeliśmy jakieś cygańskie dzielnice, o uliczkach czasem tak wąskich, że cieszymy się nieraz, że nie jedziemy busiem, bo on mógłby się w nich nie zmieścić. Zwłaszcza jak kable wiszą na 150 cm nad jezdnią
Ufff! Udało się w końcu dostać na właściwą drogę - dzięki wskazówce miejscowego. Ostatni rzut oka na pozostające w dole Kyrdżali...
A wracając jeszcze do nazwy tego miasta. Nie wiem dokładnie jak powinno się go czytać/wymawiać. Zapis bułgarski jest jednoznaczny - Кърджали. No ale już w naszej czcionce występuje zarówno w formie "Kyrdżali" jak i "Kardżali". W formie mówionej spotkalismy się też z wersją "Kerdżali". Bądź więc mądry i pisz wiersze!
... i wjeżdżamy w upragnione góry! A tam nas czeka chyba najciekawszy fragment naszej tegorocznej, bułgarskiej wycieczki!
cdn
Nie wiem czy już wspominałam o jednej z wielkich zalet szaraka na tutejsze warunki - wszystkie okna otwierają mu się do samego dołu. W skodusi np. tylne otwierały się tylko do połowy, więc kabak nie mógłby sobie pozwolić na zimny łokieć W busiu otwierają się tylko przednie okna - środkowe i tylne są zaspawane na głucho. No i tu, przy tych 45 stopniach, można odkręcić na max wszystkie okna i nie obawiać się o zawianie zatok i uszu! A wnętrze auta wypełnia świeżość i zapach siana, tymianku, dymu czy co tam akurat okolica ma w ofercie. Piękna sprawa taki ciepły klimat!
W okolicy wsi Mandrica rzuca się nam w oczy jakaś zarośnięta ruina - zdecydowanie coś przemysłowego. A miał być postój tylko na kibelek
W środku walają się całe stosy skrzynek z butelkami. Jakby to oddać do skupu to pewnie wyjazd by się zwrócił Acz skądinąd gdyby istniały tu takie skupy to lokalsi by to już dawno obczaili
Przystanki autobusowe pośrodku niczego. Ciekawe czy coś tu jeszcze czasem jeździ czy to pamiątka z innej epoki.
Mijamy opuszczone przysiółki...
... oraz takowe bardziej zamieszkane.
Przy drodze stoją różne perełki dawnej motoryzacji, w rozmaitym stanie rozmontowania i możliwości jezdnych.
Przejeżdżamy przez Iwajłowgrad...
... gdzie mijamy też kilka budynków, które sprawiają wrażenie porzuconych i nieużytkowanych od wielu lat.
Do jednego nawet próbuję zajrzeć, bo jakoś tak zechęca otwartymi na oścież drzwiami.
I tak wlazłam do biura. Do czynnego biura, gdzie dwie babeczki coś pisały na komputerach, a trzecia robiła kawę... Bardzo się zdumiały moim najściem, a ja nie wymyśliłam nic mądrzejszego jak to co zawsze - że szukam sklepu One wskazały mi jakiś kierunek, a ja postanowiłam się szybko ewakuować, zwłaszcza, że po korytarzach owego przybytku biegało z ujadaniem 5 sporych kundli, a jakoś nie miałam ochoty uczestniczyć w owej psiej zabawie w berka.
Najbardziej opuszczona okazuje się malowniczo wkomponowana w chaszczory ciężarówka. Chyba Praga jak mnie wzrok nie myli.
Zaparkowała kiedyś na poboczu i... tak już zostało
Ze środka jeszcze nie wszystko wypruli.
Nie wspominałam chyba jeszcze w tegorocznej relacji, że typowym, codziennym zajęciem w czasie bułgarskich wakacji - jest skubanie skarpetek z kolczastych kawałków ziół wszelakich, które uwielbiają się wozić na bubach. Nie wiem jak to jest, że ani toperza ani kabaka one tak nie atakują - tylko mnie! Skubię więc rano, wieczorem i w nocy wracając z kibelka. I setki razy w międzyczasie jak znajdę wolną chwilę. Albo jak już mnie tak kłuje, że wytrzymac nie mogę.
Z Iwajłowgradu kierujemy się na zachód. Trasa wiedzie m.in przez Krumowgrad, Momcziłgrad do Kyrdżali (idzie język połamać na tych nazwach). Po drodze towarzyszą nam fajne, górskie widoki.
Sympatyczni współużytkownicy dróg.
Gdzieś mniej więcej w okolicy Krumowgradu wjeżdżamy w rejon masowego występowania meczetów. Wcześniej nigdy w Bułgarii nam one nie wpadły w oczy, a już napewno nie w takich ilościach.
Kyrdżali okazuje się całkiem dużym miastem - nieporównywalnie większym od tych innych maciupkich miasteczek, które dziś mijaliśmy. Trochę nas to zaskakuje, bo z naszej mapy (widać dupianej) wszystkie wydawały się być wielkościowo podobne. Jeszcze bardziej jednak zaskakuje nas fakt, że ni cholery nie możemy się z tego miasta wydostać! Musimy wbić w małą, krętą i wiele razy rozgałęziającą się drogę, która zaprowadzi nas do zaplanowanych górskich wiosek. Jednak oznaczeń na skręty nie ma, a jeden, który udaje się napotkać - ma chyba 100 lat i wskazuje na krzaki. Jeździmy jak durni tam i z powrotem i tak totalnie gubimy się w tym mieście, że desperacja skłania nas do użycia nawigacji z toperzowego telefonu. Acz ona również dostosowuje się do sytuacji i prowadzi nas w ślepą drogę, kończącą się na czyimś podwórku. Jak widać Kyrdżali wygrało zarówno z tradycyjnymi jak i nowoczesnymi formami planowania trasy. Kyrdżali kontra my 2:0
Ale przynajmniej dokładnie obejrzeliśmy jakieś cygańskie dzielnice, o uliczkach czasem tak wąskich, że cieszymy się nieraz, że nie jedziemy busiem, bo on mógłby się w nich nie zmieścić. Zwłaszcza jak kable wiszą na 150 cm nad jezdnią
Ufff! Udało się w końcu dostać na właściwą drogę - dzięki wskazówce miejscowego. Ostatni rzut oka na pozostające w dole Kyrdżali...
A wracając jeszcze do nazwy tego miasta. Nie wiem dokładnie jak powinno się go czytać/wymawiać. Zapis bułgarski jest jednoznaczny - Кърджали. No ale już w naszej czcionce występuje zarówno w formie "Kyrdżali" jak i "Kardżali". W formie mówionej spotkalismy się też z wersją "Kerdżali". Bądź więc mądry i pisz wiersze!
... i wjeżdżamy w upragnione góry! A tam nas czeka chyba najciekawszy fragment naszej tegorocznej, bułgarskiej wycieczki!
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
Zadowoleni, że udało się zostawić już za sobą duże, hałaśliwe miasto, pniemy się wąską drogą w kierunku gór. Mijamy wioski Enczec, Zelenikovo, Blenika. Tutejszy rejon bardzo obfituje w meczety.
Koło Dażdovnicy podziwiamy widoki na zalew:
Tam daleko w dole widać niedokonczony hotel z gatunku "moloch olbrzymi". Z tego co gdzieś czytałam, to jego budowa została dawno przerwana i można go już klasyfikowac jako miejsce opuszczone. Nieprawdaż, że namiot na dachu by się pięknie prezentował? Nie znajduję jednak w ekipie poparcia dla mojego, jakże to wspaniałego pomysłu
Jedziemy więc dalej, a wokół nie brakuje fajnych widoków.
Mijamy różniste skały, które gdy dokładniej się przypatrzyć - to wyraźnie posiadają okienka wykute ludzką ręką. Jednak dostępne tylko dla orłów/sokołów. Albo linoskoczków.
Noclegu zatem szukamy gdzieś niżej. Nie ma tu z tym dużych problemów, bo wiaty i miejsca biesiadne są dosłownie co krok. Można się poczuć jak w Armenii! Chyba pół Kyrdżali w weekendy spożywa obiady i kolacje "na przyrodzie".
Ostatecznie zatrzymujemy się przy wiacie ze żródełkiem niedaleko wspomnianych skał. Obudowa naszego źródełka ma nawet bramkę obrotową
Jest tu też pamiątkowa tablica, najprawdopodobniej ku pamięci darczyńcy czy założyciela tego przybytku.
Uprzedzając nieco fakty - we wszystkich tutejszych biesiadnych wiatkach napotykamy podobne napisy - w większości po turecku. W ogóle w tej okolicy jest inaczej niż w pozostałych częściach Bułgarii gdzie byliśmy - wieje egzotyką jak cholera! Po powrocie do domu sprawdziłam, że w rejonie Kyrdżali mniejszość turecka ma prawie... 65% !! Co ciekawe nigdzie nie spotkaliśmy podwójnych nazw miejscowości, jak to często bywa w przypadku podobnych terenów.
Tu już napis bardziej bułgarski. Ale nie wiem co to za "wodokanałprojekt" tu niegdyś zapodali. Nie podeszliśmy obadać. Chaszcz porządnie bronił budyneczku.
Nieopodal odkrywamy gniazdo szerszeni w drzewie, które wygląda jak jakaś tajemna skrytka. Kto by pomyślał, że skubańce bedą miały takie solidne drzwi do chałupy.
Sprzed namiotu mamy całkiem nienajgorsze widoki. Szczyty jeszcze długo błyszczą w wieczornym słońcu, a w doliny schodzi cień. Taki fajny cień, który nie powoduje zimna, a przynosi jedynie nowe zapachy, świeżość gór i jeszcze więcej cykadzich orkiestr.
Typowego miejsca ogniskowego tu nie ma, ale jest felga na nóżkach robiąca za całkiem fajny grill! Na grzanki wystarczy. Tu nie musimy się wieczorami dogrzewać przy ogniu
Do snu oprócz cykad gra nam śpiew muezina - najpierw z jednej pobliskiej wioski, a potem za 5 minut z drugiej, położonej gdzieś dużo dalej. Coś się chyba nie zgrali w fazie? Cały wieczór towarzyszy nam dużo migających świetlików, które idealnie widać na tle ciemnej ściany lasu.
Mamy też odwiedziny różnych miłych skoczków.
W takim to ładnym miejscu przyszło nam dziś nocować
Uwielbiam takie poranki. Kiedy człowiek wstaje wyspany, widzi słońce i ma świadomość, że przed nami cały dzień ciekawych przygód. I jutro też! I pojutrze! Takie poczucie niewypowiedzianego szczęścia, które wylewa się wręcz uszami! I do tego taki widok już z namiotu.
A spało się rewelacyjnie. Miękkie zioła stanowiły nam posłanie, a pobliskie drzewa na tyle osłaniały namiot od słońca, że przynajmniej do 10 stał sobie w półcieniu. Dodatkowo rozbiliśmy się na niewielkiej górce, więc moje manie prześladowcze, że w nocy ktoś po pijaku wjedzie w namiot - były zupełnie uspokojone.
Nieśpieszny poranek zawsze związany jest z praniem. To nieodłączny element każdej wycieczki. Jak widać na zdjęciach szaruś został już trochę udomowiony. Powoli zaczyna przypominać prawdziwy samochód, a nie jakiś dziwny, obco wyglądający twór. A nasza znajomość trwa dopiero kilkanaście dni
Cieszymy się widokami, słońcem i piękną pogodą! Nie zawsze Bułgaria była dla nas tak łaskawa jak w tym roku!
Pewnie jakoś koło południa udaje nam się ogarnąć i ruszamy dalej górską drogą przez rozsiane na zboczach wioski. Tzn. kolejny postój jest tuż za zakrętem Tu znów stoją wiaty - biesiadki. Te takie zatrącające nieco klimatem antycznym - na żłobionych kolumnach.
No i oczywiście jest źródełko! No jak to w ogóle sobie wyobrazić, że wiata mogłaby nie mieć źródełka!
Tu też wisi jakaś pamiątkowa tablica.
Nawet huśtawkę mają!
Dalej odchodzi ścieżka prowadząca nas do wodospadu.
Jest dość sucho, więc wodospad taki mało uwodniony. Chyba jednak nie będzie takiej solidnej kapieli jak w wodospadzie Skoka. ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... garia.html )
Co chwilę przy drodze otwierają się fajne widoki na zbiornik utworzony na rzece Arda.
Mijamy wioskę Padarci, z rozsianą po wzgórzach zabudową.
Coraz ciekawsze kształty mają góry pojawiające się na horyzoncie.
Formy skalne przy samej drodze też niczego sobie.
Za wioską postanawiamy wejść na jedną z pobliskich górek. Dosyć wolno się przesuwamy do przodu. Raz, że słońce dosłownie nas wtapia w skałę (tu jest chyba z 50 stopni!) a poza tym widoki na meandrujące wśród gór jezioro ciągle zmuszają do postojów na zdjącia
O dziwo ani tu, ani w innych miejscach, nie widać, aby ktoś się kąpał w tym zbiorniku. Łódki pływają, ktoś biwakuje na brzegu, są wędkarze - ale plażujących ni ma. Nie wiem czy brudne, czy muliste, czy żyją tu podwodne potwory, które regularnie pożerają śmiałków?
Wędrówce przygrywa powywanie muezina z meczetu w Padarci. Acz mamy podejrzenia, że to nie koleś śpiewa tylko puszczają pozytywkę z głośnika.
Na całej trasie wycieczki dominują jałowce i niewielkie sosny. I jakieś jeszcze inne iglaki, których nazw nie kojarze, a przypominają płożące się tuje rosnące w ogrodach, więc w wielu miejscach nie ma co zasłaniać widoków. A poza tym to co? Białe, sypkie skałki, węże, jaszczurki. Bardzo dużo jaszczurek! Zastanawiam się jak im się dupki nie przysmażą jak siedzą na tych kamieniach godzinami. Myśmy siedli na chwilę i zaraz nam sie przysmażyły! No poważnie - nie było opcji siąść na kamieniu bo jakby na blachę pieca się usadowić.
Trafił się też robal o ciekawym umaszczeniu.
Na sam szczyt chyba nie wyleźliśmy. Wykazaliśmy się sporą głupotą i nie zabralismy wody - tak ot poleźliśmy z pustymi rękami. Założyliśmy, że taka krótka wycieczka to nie trzeba targac tobołów. No ale im dalej się wspinaliśmy po rozprażonej skale - tym bardziej owa nieosiągalna tutaj woda urastała od niespełnionego marzenia do obsesyjnej żądzy. Na którymś etapie góry nas już przestały interesować, a rozmowy zaczynały błądzić już tylko wokół tematu wodospadów, źródełek, leśnych barów z chłodnym piwem czy napadaniu na innych turystów z oszczepem w celu pozyskiwania najbardziej niezbędnych dóbr. Na szczęście żadnych innych turystów (ani miejscowych) nie spotkaliśmy, bo kto wie, co by się mogło wydarzyć
Zatem w dół. Kierunek - wodopój!
Dotarłwszy do szarusia rzucamy się jak obłąkani na butelki i wypijamy duszkiem chyba z litr. A kabak to chyba półtora. I potem jedziemy i na każdym wyboju bulgotamy jak bukłaki wypełnione cieczą pod korek!
Zdjęcia robię czasem z okna, bo toperz stwierdził, że nie będzie się zatrzymywał co 10 metrów. A nieraz idę po prostu za szarakiem, bo co chwilę odsłania się nowy, ciekawszy od poprzedniego widoczek.
Rzuca się nam w oczy kolejna przydrożna wiata - biesiadka, która wyróżnia się dużym poziomem ukwiecenia.
Jest tu jakoś tak wręcz domowo - jak w ogródku u jakiejś babci. Zadbane klomby, grządki... Wręcz się zastanawiamy czy to miejsce piknikowe dla turystów czy właśnie włazimy komuś na działkę?
Zadaszony grill i wokół sporo naczyń, narzędzi.
Jest też oczywiście źrodełko. I kolejna tablica z tureckimi napisami:
“Rodzina Halila Hoca: Syn Fikriye - Erdinç, córka - Sevilcan, syn - Sali, ku pamięci.”
“Kiedyś płynąłem na odludzia, teraz wydobyli mnie na światło dzienne. Kto z mojej wody weźmie ablucję i odprawi modlitwę, niech Bóg go obdarzy rajem, niech miejsce Boże będzie jego.”
Mają tu nawet stałego lokatora!
Zatrzymujemy się na dłużej przy nadrzecznych ruinach.
Nie wiem co się tu dokładnie mieściło, ale jak głosi zatarty juz napis - było strzeżone i wstęp był zabroniony. Jak widać nie tylko ja mam niechęć do takich zakazów - napis jest wyraźnie ostrzelany.
A w ogóle to bardzo źródełkowy jest tu rejon - jedno np. bije spomiędzy betonowych płyt.
Woda jest lodowata. Tego nie ujęli w wiatę i poidełko, więc znalazło sobie ujście na dziko, w najbardziej nieprzewidzianym miejscu.
Właśnie stąd idziemy na kolejną wycieczkę. Płynie tu rzeka (na tej wysokości nie ma zbiornika), ale pozostało dużo urządzeń hydrotechnicznych, więc może kiedyś był zbiornik? Albo miał być? Jest most jak tama i kilka wież. Rzeka niestety nie zachęca do kapieli, dużo glona. Nie jest to, oględnie mówiąc, krystaliczny górski potok.
Takich wież stoi tu około 5 sztuk.
W oddali widać jeszcze jeden most. Stary bardzo, kamienny.
Idziemy w stronę skalnych zboczy. Kabak znajduje malutkiego żółwika i go ratuje, bo biedak upadł na skorupkę i nie umię się odwrócić, bezradnie machając odnóżami. To najmniejszy żółw jakiego widzieliśmy.
Wędrujemy sobie zatem dalej, mijając wszelakie skały, kamulce i co chwilę się otwierające nowe widoczki na góry skaliste, porosłe płowymi trawami lub oblepione skłębionym kożuchem zielonych zarośli.
Napotkaliśmy nawet bułgarski wariant "języka trolla". Może ciut niższy od oryginału, ale tu przynajmniej jest ciepło i nie ma ludzi.
Ale skalnej światyni tzn. dziwnych, wąskich okien wkutych w skale - nie znaleźliśmy. A wydawałoby się, że przeczesaliśmy w tym rejonie wszystkie podobne miejsca, no ale świątynia jak kamień w wodę. Ni ma. Poniższe zdjęcie pochodzą z googlemaps - tego czegoś szukaliśmy.
Trochę wygląda jak ten jęzor, na którym staliśmy. Ale od dołu też go oglądaliśmy i wnęk/okienek nie było. Wyraźnie mają tu więcej jęzorów??
O np. taki też mijaliśmy.
Albo może gdzieś tu się coś przyczaiło?
Jak wracamy to już nie ma żółwia, ale za to są krowy, które nie chcą zejść na bok ze ścieżki. Trzeba się przeciskać.
Kolejne wioski charakteryzują się tym, że leżą za rzeką, a prowadzą do nich malownicze bujane kładki. Nie wiem więc jak dojeżdża się do tych wsi - napewno nie tędy, po kładce od głównej drogi. Acz auta tam są, więc jakoś się musiały teleportować na tamtą stronę rzeki. A na mapach nie widać żadnych wyraźnych dróg od drugiej strony. Tajemnicza sprawa...
Tak się prezentuje mosteczek do wsi Nenkovo.
Rzeka na chwilę obecną przypomina raczej strumyk, ale wielkość całego koryta (i długość mostu) sugeruje, że nie zawsze tutaj bywa tak sucho.
Sklep, na który się nastawialiśmy, okazuje się być zamknięty. I to raczej nie od wczoraj
Na łąkach pasą się owce.
I stoją snopki siana - a raczej ogromne kopy!
Po drogach włóczy się masa osiołków.
Niektóre czekają na autobus.
Są też takie skubańce, które wylegują się na srodku drogi.
I nie ma opcji, aby takiego delikwenta przekonać, aby się przesunął choć o centymetr. Trzeba objeżdżać trawą
W mijanych wioskach dominują kamienne domy, o dachach z łupka lub z czerwonej dachówki.
No i domostwa lubią być ukryte. Patrzysz kątem oka - niby pusta dolina. Dopiero po dokładniejszym spojrzeniu - o! tam jest wioska!
Docieramy do Vojnova. Podobnie jak do poprzedniego Nenkova - tu też prowadzi bujana kładka.
Ja też próbowałam, ale nie dałam rady. Widać kabaki to wersja ulepszona
Koło Dażdovnicy podziwiamy widoki na zalew:
Tam daleko w dole widać niedokonczony hotel z gatunku "moloch olbrzymi". Z tego co gdzieś czytałam, to jego budowa została dawno przerwana i można go już klasyfikowac jako miejsce opuszczone. Nieprawdaż, że namiot na dachu by się pięknie prezentował? Nie znajduję jednak w ekipie poparcia dla mojego, jakże to wspaniałego pomysłu
Jedziemy więc dalej, a wokół nie brakuje fajnych widoków.
Mijamy różniste skały, które gdy dokładniej się przypatrzyć - to wyraźnie posiadają okienka wykute ludzką ręką. Jednak dostępne tylko dla orłów/sokołów. Albo linoskoczków.
Noclegu zatem szukamy gdzieś niżej. Nie ma tu z tym dużych problemów, bo wiaty i miejsca biesiadne są dosłownie co krok. Można się poczuć jak w Armenii! Chyba pół Kyrdżali w weekendy spożywa obiady i kolacje "na przyrodzie".
Ostatecznie zatrzymujemy się przy wiacie ze żródełkiem niedaleko wspomnianych skał. Obudowa naszego źródełka ma nawet bramkę obrotową
Jest tu też pamiątkowa tablica, najprawdopodobniej ku pamięci darczyńcy czy założyciela tego przybytku.
Uprzedzając nieco fakty - we wszystkich tutejszych biesiadnych wiatkach napotykamy podobne napisy - w większości po turecku. W ogóle w tej okolicy jest inaczej niż w pozostałych częściach Bułgarii gdzie byliśmy - wieje egzotyką jak cholera! Po powrocie do domu sprawdziłam, że w rejonie Kyrdżali mniejszość turecka ma prawie... 65% !! Co ciekawe nigdzie nie spotkaliśmy podwójnych nazw miejscowości, jak to często bywa w przypadku podobnych terenów.
Tu już napis bardziej bułgarski. Ale nie wiem co to za "wodokanałprojekt" tu niegdyś zapodali. Nie podeszliśmy obadać. Chaszcz porządnie bronił budyneczku.
Nieopodal odkrywamy gniazdo szerszeni w drzewie, które wygląda jak jakaś tajemna skrytka. Kto by pomyślał, że skubańce bedą miały takie solidne drzwi do chałupy.
Sprzed namiotu mamy całkiem nienajgorsze widoki. Szczyty jeszcze długo błyszczą w wieczornym słońcu, a w doliny schodzi cień. Taki fajny cień, który nie powoduje zimna, a przynosi jedynie nowe zapachy, świeżość gór i jeszcze więcej cykadzich orkiestr.
Typowego miejsca ogniskowego tu nie ma, ale jest felga na nóżkach robiąca za całkiem fajny grill! Na grzanki wystarczy. Tu nie musimy się wieczorami dogrzewać przy ogniu
Do snu oprócz cykad gra nam śpiew muezina - najpierw z jednej pobliskiej wioski, a potem za 5 minut z drugiej, położonej gdzieś dużo dalej. Coś się chyba nie zgrali w fazie? Cały wieczór towarzyszy nam dużo migających świetlików, które idealnie widać na tle ciemnej ściany lasu.
Mamy też odwiedziny różnych miłych skoczków.
W takim to ładnym miejscu przyszło nam dziś nocować
Uwielbiam takie poranki. Kiedy człowiek wstaje wyspany, widzi słońce i ma świadomość, że przed nami cały dzień ciekawych przygód. I jutro też! I pojutrze! Takie poczucie niewypowiedzianego szczęścia, które wylewa się wręcz uszami! I do tego taki widok już z namiotu.
A spało się rewelacyjnie. Miękkie zioła stanowiły nam posłanie, a pobliskie drzewa na tyle osłaniały namiot od słońca, że przynajmniej do 10 stał sobie w półcieniu. Dodatkowo rozbiliśmy się na niewielkiej górce, więc moje manie prześladowcze, że w nocy ktoś po pijaku wjedzie w namiot - były zupełnie uspokojone.
Nieśpieszny poranek zawsze związany jest z praniem. To nieodłączny element każdej wycieczki. Jak widać na zdjęciach szaruś został już trochę udomowiony. Powoli zaczyna przypominać prawdziwy samochód, a nie jakiś dziwny, obco wyglądający twór. A nasza znajomość trwa dopiero kilkanaście dni
Cieszymy się widokami, słońcem i piękną pogodą! Nie zawsze Bułgaria była dla nas tak łaskawa jak w tym roku!
Pewnie jakoś koło południa udaje nam się ogarnąć i ruszamy dalej górską drogą przez rozsiane na zboczach wioski. Tzn. kolejny postój jest tuż za zakrętem Tu znów stoją wiaty - biesiadki. Te takie zatrącające nieco klimatem antycznym - na żłobionych kolumnach.
No i oczywiście jest źródełko! No jak to w ogóle sobie wyobrazić, że wiata mogłaby nie mieć źródełka!
Tu też wisi jakaś pamiątkowa tablica.
Nawet huśtawkę mają!
Dalej odchodzi ścieżka prowadząca nas do wodospadu.
Jest dość sucho, więc wodospad taki mało uwodniony. Chyba jednak nie będzie takiej solidnej kapieli jak w wodospadzie Skoka. ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... garia.html )
Co chwilę przy drodze otwierają się fajne widoki na zbiornik utworzony na rzece Arda.
Mijamy wioskę Padarci, z rozsianą po wzgórzach zabudową.
Coraz ciekawsze kształty mają góry pojawiające się na horyzoncie.
Formy skalne przy samej drodze też niczego sobie.
Za wioską postanawiamy wejść na jedną z pobliskich górek. Dosyć wolno się przesuwamy do przodu. Raz, że słońce dosłownie nas wtapia w skałę (tu jest chyba z 50 stopni!) a poza tym widoki na meandrujące wśród gór jezioro ciągle zmuszają do postojów na zdjącia
O dziwo ani tu, ani w innych miejscach, nie widać, aby ktoś się kąpał w tym zbiorniku. Łódki pływają, ktoś biwakuje na brzegu, są wędkarze - ale plażujących ni ma. Nie wiem czy brudne, czy muliste, czy żyją tu podwodne potwory, które regularnie pożerają śmiałków?
Wędrówce przygrywa powywanie muezina z meczetu w Padarci. Acz mamy podejrzenia, że to nie koleś śpiewa tylko puszczają pozytywkę z głośnika.
Na całej trasie wycieczki dominują jałowce i niewielkie sosny. I jakieś jeszcze inne iglaki, których nazw nie kojarze, a przypominają płożące się tuje rosnące w ogrodach, więc w wielu miejscach nie ma co zasłaniać widoków. A poza tym to co? Białe, sypkie skałki, węże, jaszczurki. Bardzo dużo jaszczurek! Zastanawiam się jak im się dupki nie przysmażą jak siedzą na tych kamieniach godzinami. Myśmy siedli na chwilę i zaraz nam sie przysmażyły! No poważnie - nie było opcji siąść na kamieniu bo jakby na blachę pieca się usadowić.
Trafił się też robal o ciekawym umaszczeniu.
Na sam szczyt chyba nie wyleźliśmy. Wykazaliśmy się sporą głupotą i nie zabralismy wody - tak ot poleźliśmy z pustymi rękami. Założyliśmy, że taka krótka wycieczka to nie trzeba targac tobołów. No ale im dalej się wspinaliśmy po rozprażonej skale - tym bardziej owa nieosiągalna tutaj woda urastała od niespełnionego marzenia do obsesyjnej żądzy. Na którymś etapie góry nas już przestały interesować, a rozmowy zaczynały błądzić już tylko wokół tematu wodospadów, źródełek, leśnych barów z chłodnym piwem czy napadaniu na innych turystów z oszczepem w celu pozyskiwania najbardziej niezbędnych dóbr. Na szczęście żadnych innych turystów (ani miejscowych) nie spotkaliśmy, bo kto wie, co by się mogło wydarzyć
Zatem w dół. Kierunek - wodopój!
Dotarłwszy do szarusia rzucamy się jak obłąkani na butelki i wypijamy duszkiem chyba z litr. A kabak to chyba półtora. I potem jedziemy i na każdym wyboju bulgotamy jak bukłaki wypełnione cieczą pod korek!
Zdjęcia robię czasem z okna, bo toperz stwierdził, że nie będzie się zatrzymywał co 10 metrów. A nieraz idę po prostu za szarakiem, bo co chwilę odsłania się nowy, ciekawszy od poprzedniego widoczek.
Rzuca się nam w oczy kolejna przydrożna wiata - biesiadka, która wyróżnia się dużym poziomem ukwiecenia.
Jest tu jakoś tak wręcz domowo - jak w ogródku u jakiejś babci. Zadbane klomby, grządki... Wręcz się zastanawiamy czy to miejsce piknikowe dla turystów czy właśnie włazimy komuś na działkę?
Zadaszony grill i wokół sporo naczyń, narzędzi.
Jest też oczywiście źrodełko. I kolejna tablica z tureckimi napisami:
“Rodzina Halila Hoca: Syn Fikriye - Erdinç, córka - Sevilcan, syn - Sali, ku pamięci.”
“Kiedyś płynąłem na odludzia, teraz wydobyli mnie na światło dzienne. Kto z mojej wody weźmie ablucję i odprawi modlitwę, niech Bóg go obdarzy rajem, niech miejsce Boże będzie jego.”
Mają tu nawet stałego lokatora!
Zatrzymujemy się na dłużej przy nadrzecznych ruinach.
Nie wiem co się tu dokładnie mieściło, ale jak głosi zatarty juz napis - było strzeżone i wstęp był zabroniony. Jak widać nie tylko ja mam niechęć do takich zakazów - napis jest wyraźnie ostrzelany.
A w ogóle to bardzo źródełkowy jest tu rejon - jedno np. bije spomiędzy betonowych płyt.
Woda jest lodowata. Tego nie ujęli w wiatę i poidełko, więc znalazło sobie ujście na dziko, w najbardziej nieprzewidzianym miejscu.
Właśnie stąd idziemy na kolejną wycieczkę. Płynie tu rzeka (na tej wysokości nie ma zbiornika), ale pozostało dużo urządzeń hydrotechnicznych, więc może kiedyś był zbiornik? Albo miał być? Jest most jak tama i kilka wież. Rzeka niestety nie zachęca do kapieli, dużo glona. Nie jest to, oględnie mówiąc, krystaliczny górski potok.
Takich wież stoi tu około 5 sztuk.
W oddali widać jeszcze jeden most. Stary bardzo, kamienny.
Idziemy w stronę skalnych zboczy. Kabak znajduje malutkiego żółwika i go ratuje, bo biedak upadł na skorupkę i nie umię się odwrócić, bezradnie machając odnóżami. To najmniejszy żółw jakiego widzieliśmy.
Wędrujemy sobie zatem dalej, mijając wszelakie skały, kamulce i co chwilę się otwierające nowe widoczki na góry skaliste, porosłe płowymi trawami lub oblepione skłębionym kożuchem zielonych zarośli.
Napotkaliśmy nawet bułgarski wariant "języka trolla". Może ciut niższy od oryginału, ale tu przynajmniej jest ciepło i nie ma ludzi.
Ale skalnej światyni tzn. dziwnych, wąskich okien wkutych w skale - nie znaleźliśmy. A wydawałoby się, że przeczesaliśmy w tym rejonie wszystkie podobne miejsca, no ale świątynia jak kamień w wodę. Ni ma. Poniższe zdjęcie pochodzą z googlemaps - tego czegoś szukaliśmy.
Trochę wygląda jak ten jęzor, na którym staliśmy. Ale od dołu też go oglądaliśmy i wnęk/okienek nie było. Wyraźnie mają tu więcej jęzorów??
O np. taki też mijaliśmy.
Albo może gdzieś tu się coś przyczaiło?
Jak wracamy to już nie ma żółwia, ale za to są krowy, które nie chcą zejść na bok ze ścieżki. Trzeba się przeciskać.
Kolejne wioski charakteryzują się tym, że leżą za rzeką, a prowadzą do nich malownicze bujane kładki. Nie wiem więc jak dojeżdża się do tych wsi - napewno nie tędy, po kładce od głównej drogi. Acz auta tam są, więc jakoś się musiały teleportować na tamtą stronę rzeki. A na mapach nie widać żadnych wyraźnych dróg od drugiej strony. Tajemnicza sprawa...
Tak się prezentuje mosteczek do wsi Nenkovo.
Rzeka na chwilę obecną przypomina raczej strumyk, ale wielkość całego koryta (i długość mostu) sugeruje, że nie zawsze tutaj bywa tak sucho.
Sklep, na który się nastawialiśmy, okazuje się być zamknięty. I to raczej nie od wczoraj
Na łąkach pasą się owce.
I stoją snopki siana - a raczej ogromne kopy!
Po drogach włóczy się masa osiołków.
Niektóre czekają na autobus.
Są też takie skubańce, które wylegują się na srodku drogi.
I nie ma opcji, aby takiego delikwenta przekonać, aby się przesunął choć o centymetr. Trzeba objeżdżać trawą
W mijanych wioskach dominują kamienne domy, o dachach z łupka lub z czerwonej dachówki.
No i domostwa lubią być ukryte. Patrzysz kątem oka - niby pusta dolina. Dopiero po dokładniejszym spojrzeniu - o! tam jest wioska!
Docieramy do Vojnova. Podobnie jak do poprzedniego Nenkova - tu też prowadzi bujana kładka.
Ja też próbowałam, ale nie dałam rady. Widać kabaki to wersja ulepszona
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
Droga za Vojnovem robi się bardziej chropowato wygryziona, pofalowana, a widoki wokół jeszcze ciekawsze. Jak to jest, że wyboistość drogi tak często idzie w parze z malowniczością okolicy?
Czasem droga jest wykładana czymś, co wygląda jak betonowe podkłady kolejowe.
Przewieszone w dolinie bujają się jeszcze kolejne kładki.
Jak to człowiek nieraz widzi to co chce widzieć Tu początkowo wydawało mi się, że jest to wagonik, który na linach jeździ przez rzekę
Przejeżdżamy przez rewelacyjną skalną bramę.
Problem jedynie z szarakiem, który jest tak wściekle niskopodłogowy, że każda, choćby najmniejsza rozpadlina, powoduje upiorne zgrzyty i trzeba je pokonywać po wcześniejszej dokładnej analizie organoleptycznej i z prędkością taką, że wyprzedzają nas nie tylko żółwie, ale również ślimaki i dżdżownice.
Kolejna wioska nie wiem jak się nazywa, bo żadne mapy o tym nie informują. Na googlemaps jest podpisane "bloki pod tamą Borovica". I owa bezimienna wieś jest zupełnie inna od poprzednich, które dziś mijaliśmy. Wszystkie wioski miały miłą, pozytywną atmosferę, zachęcającą do zwiedzania i dłuższego pobytu. A tu, nie wiadomo skąd, pojawia się i narasta jakiś irracjonalny niepokój. Parkujemy na poboczu i widzimy kilka wraków aut i śmiejemy się, że tyle zostało z tych turystów, którzy tu poprzednio zostawiali swoje pojazdy
W dalszej części wsi uderza nas smród gnijącego mięsa. Przy drodze leżą zwłoki kóz, chyba... Dosyć niekompletne, bo głównie kopytka i rozwleczone flaki. Zapach tego, rozprażonego słońcem, jak można się domyślać - jest oszałamiający
Kawałek dalej stoi wiata typu biesiadka, ale też jest jakaś inna... W odróżnieniu od poprzednich mocno zapodaje aromatem żula. Jakby ktoś w niej mieszkał? Albo stare bety trzymał? Nie wygląda też na obiekt ogólnodostępny... Może tutaj turyści już rzadziej docierają?
Na ściance wisi strzelba, ale chyba zabawkowa. Nikt by chyba prawdziwej przy drodze nie wieszał i nie zostawiał bez opieki.
Nad źródłem wiszą pamiątkowe tablice dekorowane gipsowym ptactwem.
Napisy podobne jak przy innych źródłach.
"Mężowi, matce, ojcu i synom: Obyście mieli szczęście"
"Niech będzie dane wejść do raju tym, którzy skorzystają z tej wody, Oby spotkał ich raj za obmycie się i odprawienie modlitwy"
Powtórzonego trzykrotnie słowa "Külfalay" nie chce przetłumaczyć żaden translator. Nie wiem więc czy to jakaś nazwa własna czy lokalne zaklęcie
Przy ujęciu wody wiszą dwa zdjęcia osób, chyba zmarłych, bo przypominają wizerunki umieszczane na grobach. Osobnicy o twarzach hmmm... dość charakterystycznych. Pierwszy facet. Nawet by wyglądał w miarę normalnie, ale te oczy... jest w nich coś przerażającego. Drugie zdjęcie nie wiem czy przedstawia chłopa czy babę. Zastanawiamy się kogo z tej dwójki bardziej byśmy nie chcieli spotkać Potem idąc pod górę i widząc zmierzającą ku nam postać, która nas zaraz minie, wkręcamy się, że to pewnie będzie ono - to z fotki. I spojrzy nam w oczy - i co my wtedy zrobimy??
Ta ostatnia osada ma też zupełnie inną zabudowę. Sprawia wrażenie dużo nowszej niż poprzednie. W innych wsiach dominowały stare, kamienne domy - tu raczej są bloki i pozostałości jakby pokołchozowe.
Gniazda w latarni nas urzekły!
Dalej droga wspina się serpentynami w stronę tamy. Widać ją w tle.
W skarpie jest wylot okrągłego tunelu, z którego wypływa woda ze zbiornika na górze.
Przy tamie jest szlaban i ochroniarz, który zabrania robienia zdjęć tutejszych urządzeń i w ogóle tej części zaczynającego się tu zbiornika Borovica. Puszcza nas za szlaban - obejrzeć można, przejść się kawałek, ale idzie z nami, więc nie ma za bardzo jak cyknąć fotkę potajemnie.
A tak w ogóle to jest miejsce, które nas sprowadziło w te tereny. Dwa lata temu znalazłam na necie zdjęcie wieży w zbiorniku i tego czegoś - leja w wodzie, jakby sztucznego wiru, gdzie woda zbiornika jakby się nagle zapadała w nicość. Dziś nie wygląda to aż tak spektakularnie - jest niski stan wody, więc betonowy lej wystaje nad powierzchnię wody i jest po prostu betonowym lejem a nie tajemniczym wirem prowadzącym w odchłań.
Zdjęcie z googlemaps:
Przez szlaban w stronę zbiornika próbuje też przejechać dwóch motocyklistów. Ochroniarz ich odławia i długo rozmawiają podniesionymi głosami. Zdecydowanie nie po bułgarsku.
Ochroniarz pozwala jedynie na zrobienie zdjęcia w stronę przeciwną niż jezioro. Z tamy w kierunku pozostawionej w dole bezimiennej wsi.
Dalej nie jedziemy. Zrobiło się późno, jazda szarakiem jest coraz bardziej upierdliwa, a droga waląca dalej w góry, oględnie mówiąc, traci na główności. Poza tym wszystko co było w planie tu zobaczyć - zobaczyliśmy. Może kolejna wioska jest jeszcze ciekawsza, no ale taka możliwość jest zawsze, dokądkolwiek byśmy nie dotarli. Zawsze ciekawi co jest za kolejnym zakrętem i czy właśnie nie to byłoby hitem wyjazdu.
Na powrocie widoki, niby już znane, ale nabierają nowego wyrazu z racji na podświetlenie ciepłym, wieczornym słońcem.
Czaple jakoś teraz powyłaziły. Wcześniej ich nie było. Może im było za gorąco?
Jedziemy ciesząc się widokami i dobrze spędzonym dniem - i prawie wjeżdża w nas wesoły dziadek! Na jednym z zakrętów wyłania się jak duch i wali naszym pasem prosto na nas. Nie hamuje - tylko cieszy ryja. Udaje się jakoś uciec na pobocze, przytulić do skały i uniknąć bliższego spotkania. Dziadek macha nam radośnie, tita klaksonem i jest tak uchachany i zadowolony z siebie jakby wjeżdżanie w inne auta było jego ulubionym hobby...
Są też owce. Kryją się w krzakach (może znają już dobrze dziadka - rajdowca?). Kabak mi pokazuje te owce, a ja jakoś je przeoczyłam i pytam: "ale gdzie? co niby tam jest?". A z krzaków odzywa się takie donośne BEEEEEE!! Jakby wyraźna odpowiedź na moje pytanie - i to z fochem "jak można nie zauważyć owcy!?!?!"
Potem inne owce pasą się na drodze.
Jakby się człowiek znudził owcami to są również krowy i osiołki. Do wyboru, do koloru.
A z bardziej przyziemnych tematów - to skończyło się nam żarcie. Mieliśmy nadzieję, że gdzieś na trasie, w którejś z wiosek, trafimy na jakiś sklep. No ale otwartego sklepu nie było. Dobrze, że przynajmniej wodę można nabrać w źródełku. Do miasta po ciemku jechać przecież nie będziemy.
Po drodze jest hotel Borovica, więc postanawiamy tam zajrzeć czy nie ma w nim jakiegoś sklepiku. Kupić można jedynie napoje, więc zaopatrzamy się w piwo i colę. Żarcie też w restauracji oferują, no ale tylko do godziny 20. A teraz jest już dużo później. Pytam czy może chociaż chleba albo kartofli nie mają na sprzedaż (jak potem sprawdzałam oba te słowa powinny być dla Bułgara w pełni zrozumiałe), ale barmanka obdarza mnie jedynie fochem gigantem i ostentacyjnie wychodzi na zaplecze. Już nie wraca. No trudno. Na stołach leży całkiem sporo chleba, takiego w koszyczkach na serwetce. Widać wschodnim zwyczajem dodają go do posiłków typu zupa i nie wszyscy klienci zjadają go w całości. No więc ja się z tym chlebem zaprzyjaźniam Nie chcieli sprzedać - to se wezmę za darmo To kolację i śniadanie mamy w jakims stopniu ogarnięte
Nasza skromna kolacja.
Podobną porcję chleba mamy na śniadanie. I 4 plasterki sera. I jedną cebulę (która niestety okazała się zgnita). Grunt, że mamy zaraz obok źródełko, więc w herbatach nie trzeba sie ograniczać. No bo nocujemy w tym samym miejscu gdzie wczoraj. Nie znaleźliśmy lepszego.
Kolejny cudny, słoneczny poranek u podnóża skał.
Namiot suszący się z rosy.
Biorąc pod uwagę nasze mikre posiłki, kabak nam przyrządza dodatkowo koktaile kwiatowe Trzeba przyznać, że pachną ładnie
Ten rejon, na który w czasie tej wycieczki tylko rzucilismy okiem, można by zwiedzać miesiącami. Ile tu jest opuszczonych, kamiennych wiosek rozsianych po górach, przy jakiś zanikających ścieżynach, dostępnych jedynie pieszo, a naszym tempem by sie tam szło pół dnia. Osad, gdzie nie mieszka nikt, albo 1-3 osoby. Dojranci, Nebeska, Visoka, Avramovo, Szipka - to tylko niektóre, które udało mi się namierzyć na mapie. Ile bezimiennych szczytów, ukwieconych łąk, skalnych miast, jaskiń. Ile żółwi do uratowania! Ile osiołków do ominięcia! Myślę, że mieszkając w Kyrdżali bym się nie nudziła! A przynajmniej przez pierwsze kilka lat
A my, trochę gonieni kończącym się czasem, ruszamy w stronę kolejnych malowniczych miejsc, których nigdy w Bułgarii nie brakuje!
cdn
Czasem droga jest wykładana czymś, co wygląda jak betonowe podkłady kolejowe.
Przewieszone w dolinie bujają się jeszcze kolejne kładki.
Jak to człowiek nieraz widzi to co chce widzieć Tu początkowo wydawało mi się, że jest to wagonik, który na linach jeździ przez rzekę
Przejeżdżamy przez rewelacyjną skalną bramę.
Problem jedynie z szarakiem, który jest tak wściekle niskopodłogowy, że każda, choćby najmniejsza rozpadlina, powoduje upiorne zgrzyty i trzeba je pokonywać po wcześniejszej dokładnej analizie organoleptycznej i z prędkością taką, że wyprzedzają nas nie tylko żółwie, ale również ślimaki i dżdżownice.
Kolejna wioska nie wiem jak się nazywa, bo żadne mapy o tym nie informują. Na googlemaps jest podpisane "bloki pod tamą Borovica". I owa bezimienna wieś jest zupełnie inna od poprzednich, które dziś mijaliśmy. Wszystkie wioski miały miłą, pozytywną atmosferę, zachęcającą do zwiedzania i dłuższego pobytu. A tu, nie wiadomo skąd, pojawia się i narasta jakiś irracjonalny niepokój. Parkujemy na poboczu i widzimy kilka wraków aut i śmiejemy się, że tyle zostało z tych turystów, którzy tu poprzednio zostawiali swoje pojazdy
W dalszej części wsi uderza nas smród gnijącego mięsa. Przy drodze leżą zwłoki kóz, chyba... Dosyć niekompletne, bo głównie kopytka i rozwleczone flaki. Zapach tego, rozprażonego słońcem, jak można się domyślać - jest oszałamiający
Kawałek dalej stoi wiata typu biesiadka, ale też jest jakaś inna... W odróżnieniu od poprzednich mocno zapodaje aromatem żula. Jakby ktoś w niej mieszkał? Albo stare bety trzymał? Nie wygląda też na obiekt ogólnodostępny... Może tutaj turyści już rzadziej docierają?
Na ściance wisi strzelba, ale chyba zabawkowa. Nikt by chyba prawdziwej przy drodze nie wieszał i nie zostawiał bez opieki.
Nad źródłem wiszą pamiątkowe tablice dekorowane gipsowym ptactwem.
Napisy podobne jak przy innych źródłach.
"Mężowi, matce, ojcu i synom: Obyście mieli szczęście"
"Niech będzie dane wejść do raju tym, którzy skorzystają z tej wody, Oby spotkał ich raj za obmycie się i odprawienie modlitwy"
Powtórzonego trzykrotnie słowa "Külfalay" nie chce przetłumaczyć żaden translator. Nie wiem więc czy to jakaś nazwa własna czy lokalne zaklęcie
Przy ujęciu wody wiszą dwa zdjęcia osób, chyba zmarłych, bo przypominają wizerunki umieszczane na grobach. Osobnicy o twarzach hmmm... dość charakterystycznych. Pierwszy facet. Nawet by wyglądał w miarę normalnie, ale te oczy... jest w nich coś przerażającego. Drugie zdjęcie nie wiem czy przedstawia chłopa czy babę. Zastanawiamy się kogo z tej dwójki bardziej byśmy nie chcieli spotkać Potem idąc pod górę i widząc zmierzającą ku nam postać, która nas zaraz minie, wkręcamy się, że to pewnie będzie ono - to z fotki. I spojrzy nam w oczy - i co my wtedy zrobimy??
Ta ostatnia osada ma też zupełnie inną zabudowę. Sprawia wrażenie dużo nowszej niż poprzednie. W innych wsiach dominowały stare, kamienne domy - tu raczej są bloki i pozostałości jakby pokołchozowe.
Gniazda w latarni nas urzekły!
Dalej droga wspina się serpentynami w stronę tamy. Widać ją w tle.
W skarpie jest wylot okrągłego tunelu, z którego wypływa woda ze zbiornika na górze.
Przy tamie jest szlaban i ochroniarz, który zabrania robienia zdjęć tutejszych urządzeń i w ogóle tej części zaczynającego się tu zbiornika Borovica. Puszcza nas za szlaban - obejrzeć można, przejść się kawałek, ale idzie z nami, więc nie ma za bardzo jak cyknąć fotkę potajemnie.
A tak w ogóle to jest miejsce, które nas sprowadziło w te tereny. Dwa lata temu znalazłam na necie zdjęcie wieży w zbiorniku i tego czegoś - leja w wodzie, jakby sztucznego wiru, gdzie woda zbiornika jakby się nagle zapadała w nicość. Dziś nie wygląda to aż tak spektakularnie - jest niski stan wody, więc betonowy lej wystaje nad powierzchnię wody i jest po prostu betonowym lejem a nie tajemniczym wirem prowadzącym w odchłań.
Zdjęcie z googlemaps:
Przez szlaban w stronę zbiornika próbuje też przejechać dwóch motocyklistów. Ochroniarz ich odławia i długo rozmawiają podniesionymi głosami. Zdecydowanie nie po bułgarsku.
Ochroniarz pozwala jedynie na zrobienie zdjęcia w stronę przeciwną niż jezioro. Z tamy w kierunku pozostawionej w dole bezimiennej wsi.
Dalej nie jedziemy. Zrobiło się późno, jazda szarakiem jest coraz bardziej upierdliwa, a droga waląca dalej w góry, oględnie mówiąc, traci na główności. Poza tym wszystko co było w planie tu zobaczyć - zobaczyliśmy. Może kolejna wioska jest jeszcze ciekawsza, no ale taka możliwość jest zawsze, dokądkolwiek byśmy nie dotarli. Zawsze ciekawi co jest za kolejnym zakrętem i czy właśnie nie to byłoby hitem wyjazdu.
Na powrocie widoki, niby już znane, ale nabierają nowego wyrazu z racji na podświetlenie ciepłym, wieczornym słońcem.
Czaple jakoś teraz powyłaziły. Wcześniej ich nie było. Może im było za gorąco?
Jedziemy ciesząc się widokami i dobrze spędzonym dniem - i prawie wjeżdża w nas wesoły dziadek! Na jednym z zakrętów wyłania się jak duch i wali naszym pasem prosto na nas. Nie hamuje - tylko cieszy ryja. Udaje się jakoś uciec na pobocze, przytulić do skały i uniknąć bliższego spotkania. Dziadek macha nam radośnie, tita klaksonem i jest tak uchachany i zadowolony z siebie jakby wjeżdżanie w inne auta było jego ulubionym hobby...
Są też owce. Kryją się w krzakach (może znają już dobrze dziadka - rajdowca?). Kabak mi pokazuje te owce, a ja jakoś je przeoczyłam i pytam: "ale gdzie? co niby tam jest?". A z krzaków odzywa się takie donośne BEEEEEE!! Jakby wyraźna odpowiedź na moje pytanie - i to z fochem "jak można nie zauważyć owcy!?!?!"
Potem inne owce pasą się na drodze.
Jakby się człowiek znudził owcami to są również krowy i osiołki. Do wyboru, do koloru.
A z bardziej przyziemnych tematów - to skończyło się nam żarcie. Mieliśmy nadzieję, że gdzieś na trasie, w którejś z wiosek, trafimy na jakiś sklep. No ale otwartego sklepu nie było. Dobrze, że przynajmniej wodę można nabrać w źródełku. Do miasta po ciemku jechać przecież nie będziemy.
Po drodze jest hotel Borovica, więc postanawiamy tam zajrzeć czy nie ma w nim jakiegoś sklepiku. Kupić można jedynie napoje, więc zaopatrzamy się w piwo i colę. Żarcie też w restauracji oferują, no ale tylko do godziny 20. A teraz jest już dużo później. Pytam czy może chociaż chleba albo kartofli nie mają na sprzedaż (jak potem sprawdzałam oba te słowa powinny być dla Bułgara w pełni zrozumiałe), ale barmanka obdarza mnie jedynie fochem gigantem i ostentacyjnie wychodzi na zaplecze. Już nie wraca. No trudno. Na stołach leży całkiem sporo chleba, takiego w koszyczkach na serwetce. Widać wschodnim zwyczajem dodają go do posiłków typu zupa i nie wszyscy klienci zjadają go w całości. No więc ja się z tym chlebem zaprzyjaźniam Nie chcieli sprzedać - to se wezmę za darmo To kolację i śniadanie mamy w jakims stopniu ogarnięte
Nasza skromna kolacja.
Podobną porcję chleba mamy na śniadanie. I 4 plasterki sera. I jedną cebulę (która niestety okazała się zgnita). Grunt, że mamy zaraz obok źródełko, więc w herbatach nie trzeba sie ograniczać. No bo nocujemy w tym samym miejscu gdzie wczoraj. Nie znaleźliśmy lepszego.
Kolejny cudny, słoneczny poranek u podnóża skał.
Namiot suszący się z rosy.
Biorąc pod uwagę nasze mikre posiłki, kabak nam przyrządza dodatkowo koktaile kwiatowe Trzeba przyznać, że pachną ładnie
Ten rejon, na który w czasie tej wycieczki tylko rzucilismy okiem, można by zwiedzać miesiącami. Ile tu jest opuszczonych, kamiennych wiosek rozsianych po górach, przy jakiś zanikających ścieżynach, dostępnych jedynie pieszo, a naszym tempem by sie tam szło pół dnia. Osad, gdzie nie mieszka nikt, albo 1-3 osoby. Dojranci, Nebeska, Visoka, Avramovo, Szipka - to tylko niektóre, które udało mi się namierzyć na mapie. Ile bezimiennych szczytów, ukwieconych łąk, skalnych miast, jaskiń. Ile żółwi do uratowania! Ile osiołków do ominięcia! Myślę, że mieszkając w Kyrdżali bym się nie nudziła! A przynajmniej przez pierwsze kilka lat
A my, trochę gonieni kończącym się czasem, ruszamy w stronę kolejnych malowniczych miejsc, których nigdy w Bułgarii nie brakuje!
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
Całkiem inny świat, a to przecież jest praktycznie obok nas. Ja cię podziwiam za tą pasję do zwiedzania takiego burdelu
Świat gór! Aby go nazwać swoim, trzeba zainwestować znacznie więcej niż krótkotrwałą radość oczu. I może dlatego właśnie człowiek naprawdę kochający góry chce znosić trudy, wyrzeczenia i niebezpieczeństwa na ich skalnych szlakach
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
Zwykle słowo "ser" (czy bardziej "syr") jest wszędzie w słowiańskich językach w pełni zrozumiałe. Natomiast spotykani przez nas na tym wyjeździe miejscowi, czy to w sklepie czy na targu, kompletnie "syra" nie rozumieją i dopiero po jakims czasie do nas dociera, że ser nazywają "kaszkawał"!
bo w bułgarskim (i macedońskim) rzeczywiście jest słowo "sirene", ale nie ma "sera". Natomiast "kaszkawał" to odmiana sera, ale ponieważ to chyba najpopularniejszy typ w tym regionie, więc mówi się tak prawie na wszystkie sery
Mnie kiedyś rozwaliło nazewnictwo piwa. Jak byłem w Bułgarii pierwszy raz, to zawsze "pivo" i "pivo" - rozumieli, ale się dziwnie patrzyli. A dopiero za drugim razem zorientowałem się, że po bułgarsku jest "bira", a nie żadne "pivo", choć w słowiańskim języku powinno to być oczywiste, że piwo! Podejrzewam, że Bułgarzy wzięli to z tureckiego, ale już Macedończyków tak zserbizowali, że mają "pivo"
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
Całkiem inny świat, a to przecież jest praktycznie obok nas.
Niestety nie tak obok - 1500 km jest - jak nie wiecej.
Ja cię podziwiam za tą pasję do zwiedzania takiego burdelu
Dla mnie to poszukiwanie normalnosci i świata, w którym się dobrze czuje
bo w bułgarskim (i macedońskim) rzeczywiście jest słowo "sirene", ale nie ma "sera". Natomiast "kaszkawał" to odmiana sera, ale ponieważ to chyba najpopularniejszy typ w tym regionie, więc mówi się tak prawie na wszystkie sery
Nazywali tak i biały, i żółty. I kozi, i owczy, i krowi. Wszystkie. Jak bede nastepny raz w Bułgarii to musze spróbowac czy rozumieją słowo "sirene" czy istnieje ale jest nieuzywane.
Mnie kiedyś rozwaliło nazewnictwo piwa. Jak byłem w Bułgarii pierwszy raz, to zawsze "pivo" i "pivo" - rozumieli, ale się dziwnie patrzyli. A dopiero za drugim razem zorientowałem się, że po bułgarsku jest "bira", a nie żadne "pivo", choć w słowiańskim języku powinno to być oczywiste, że piwo! Podejrzewam, że Bułgarzy wzięli to z tureckiego, ale już Macedończyków tak zserbizowali, że mają "pivo"
To akurat wiedziałam, bo pierwszy raz w Bułgarii dawno temu byłam ze zorganizowaną wycieczką z rzeszowskiego PTTK i tam nas przewodnik uczył najwazniejszych rzeczy związanych z krajem docelowym. I pamietam, że było o kręceniu głową w przeciwne strony i że o piwo się prosi po angielsku I jeszcze cos było o jakims jogurcie, ktorego mamy nie kupowac bo bedziemy miec sraczkę.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
Skoro na opakowaniu jest "sirene" to raczej takie słowo istnieje Na bułgarskiej wikipedii też jest
A z tym kręceniem w drugą stronę to w ogóle jest burdel, bo młodsi już często potakują jak w innych krajach, więc nigdy nie wiesz co człowiek ma na myśli
A ten "jogurt" to czasem nie boza? Po niej miałem sraczkę
A z tym kręceniem w drugą stronę to w ogóle jest burdel, bo młodsi już często potakują jak w innych krajach, więc nigdy nie wiesz co człowiek ma na myśli
A ten "jogurt" to czasem nie boza? Po niej miałem sraczkę
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
buba pisze:Ja cię podziwiam za tą pasję do zwiedzania takiego burdelu
Dla mnie to poszukiwanie normalnosci i świata, w którym się dobrze czuje
kiedyś taki świat się znajdowało np w Beskidzie Niskim teraz trzeba jechać na Ukrainę czy Bałkany.
Bo męska rzecz być daleko, a kobieca - wiernie czekać
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
A z tym kręceniem w drugą stronę to w ogóle jest burdel, bo młodsi już często potakują jak w innych krajach, więc nigdy nie wiesz co człowiek ma na myśli
A jeszcze czasem niektorzy kiwają głową na boki - jakby ich kark bolał
kiedyś taki świat się znajdowało np w Beskidzie Niskim teraz trzeba jechać na Ukrainę czy Bałkany.
No dokladnie! Męczące jest to, że trzeba jezdzić coraz dalej... Kiedys to np. fury z węglem albo ziemniakami mi pod oknem jeździly i mijałam je idąc do szkoly w swoim miescie. A teraz trzeba 1500 km zapylać, zeby miec to samo.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
buba pisze:kiedyś taki świat się znajdowało np w Beskidzie Niskim teraz trzeba jechać na Ukrainę czy Bałkany.
No dokladnie! Męczące jest to, że trzeba jeździć coraz dalej... Kiedys to np. fury z węglem albo ziemniakami mi pod oknem jeździly i mijałam je idąc do szkoly w swoim miescie. A teraz trzeba 1500 km zapylać, zeby miec to samo.
Jak się zakończy zawierucha za wschodnią granicą to znowu z tysiąc km mniej będzie.
Zawsze będę pamiętał jak będąc w Łosiach szliśmy asfaltem w stronę drogi Klimkówka - Ropa i załapaliśmy się na stopa mleczarza - wóz ciągnięty przez konia.
Teraz w skansenie takie cuda albo właśnie gdzieś tam w dali.
Najdziwiniejsze jest że są tacy co tego nie rozumieją
Dobromił pisze:Teraz to koneserzy muszą jeździć setki kilometrów co by zobaczyć
Bo męska rzecz być daleko, a kobieca - wiernie czekać
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
Użytkowniku krzepki16 - całe dzieciństwo spędziłem pod Tarnowem. Konie, wozy, stajnie, stodoły, żniwa i wiele tego typu atrakcji. Spanie byle gdzie, pod niebem, pod sianem, nad strumykiem blisko Jadownik ( jak przyszły ulewne deszcze to uciekaliśmy znad wody w tempie sprinterskim ). Tak więc wystarczy mi tego na całe życie. krzepki16 pewno młody jesteś więc może nie rozumiesz, że pewne rzeczy mogą się po prostu "przejeść". Serdecznie pozdrawiam i zdrowia życzę.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
Biedą czy zacofaniem zazwyczaj zachwycają się ci, którzy na co dzień tego nie doświadczają. Przecież nie ma żadnych przeciwskazań, żeby i w Polsce przeprowadzić się na totalne zadupie (jeszcze takich się sporo znajdzie) i żyć tam jak w XIX wieku albo chociaż za Gierka. Do odważnych świat należy I takich znajdziemy w RP, co rzucili wszystko i teraz sobie żyją z tego co wykopią w ogródku albo znajdą w lesie.
Nie przez przypadek Bułgaria się mocno wyludnia: kto z młodych ma możliwość to ucieka z tego najbiedniejszego kraju EU. I nie zatrzymuje ich ten swojski klimat czy drewniane wozy z Cyganami... To samo w sąsiedniej Rumunii, a już Bałkany pozaunijne to w ogóle jest dramat. Jak swojego czasu spałem w Macedonii w średniej wielkości mieście (czyli jakieś perspektywy tam były), to okazało się, że w moim bloku większość mieszkań jest pusta. Wszyscy uciekli za granicę pracować.
Ja lubię na wyjeździe cofnąć się w czasie i trochę pochodzić po żywych skansenach, ale nigdy bym nie chciał się zamienić z miejscowymi w takich przypadkach. I nie przypominam sobie wzdychań miejscowych dziadków, że kiedyś to było fajnie, bo do sklepu oddalonego o 20 km jeździli końmi, a teraz muszą samochodem
Nie przez przypadek Bułgaria się mocno wyludnia: kto z młodych ma możliwość to ucieka z tego najbiedniejszego kraju EU. I nie zatrzymuje ich ten swojski klimat czy drewniane wozy z Cyganami... To samo w sąsiedniej Rumunii, a już Bałkany pozaunijne to w ogóle jest dramat. Jak swojego czasu spałem w Macedonii w średniej wielkości mieście (czyli jakieś perspektywy tam były), to okazało się, że w moim bloku większość mieszkań jest pusta. Wszyscy uciekli za granicę pracować.
Ja lubię na wyjeździe cofnąć się w czasie i trochę pochodzić po żywych skansenach, ale nigdy bym nie chciał się zamienić z miejscowymi w takich przypadkach. I nie przypominam sobie wzdychań miejscowych dziadków, że kiedyś to było fajnie, bo do sklepu oddalonego o 20 km jeździli końmi, a teraz muszą samochodem
Ostatnio zmieniony 2024-11-27, 13:00 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość