Kleszcze na bengajach czyli Roztocze Południowe (2023)
Kleszcze na bengajach czyli Roztocze Południowe (2023)
I znów przychodzi ten piękny czas. Późna wiosna, kwitnące krzewy, świergot ptaków i dzielna ekipa sunąca na kolejną, przygraniczną wędrówkę
Tym razem przyszła kolej na południowe Roztocze - okolice Horyńca, tereny rozciągające się między Tomaszowem a Lubaczowem. Cerkwie, sosnowe lasy, łagodne pagórki. Teren, gdzie miałam okazję bywać już wielokrotnie i zawsze miło jest tam wracać. Na tegorocznej wycieczce często będą mnie nachodzić różniste reminiscencje z przeszłości, które zapewne też trafią do relacji.
Pociąg wiezie nas do Lublina. Tzn. mnie i Pudelka póki co, bo w takim składzie rozpoczynamy wyprawę. Reszta ekipy gdzieś się pozbiera po drodze i będzie dołączać w kolejnych godzinach lub dniach. Pociąg jak pociąg, jedno co pozostaje mi w pamięci to obecność stolików - chyba po raz pierwszy przy takowym siedzę. Na stole jednak nie bardzo jest co położyć, bo nogi to nie wypada, a jedzenie i picie odpada, bo czeka nas potem jeszcze jazda busem do Tomaszowa więc trzeba suszyć...
W Lublinie musimy dotrzeć z PKP na dworzec autobusowy. Dobrze, że tym razem mój przezorny współtowarzysz pospisywał rozkłady autobusów miejskich. Docieramy więc bardzo szybko i sprawnie. Po drodze rzucił mi się w oczy ciekawy mural. I pociąg na nim taki jak trzeba!
Trylinkowa droga nurkuje gdzieś za kamienice. A tam... czai się dziwna zabudowa.
Na pierwszy rzut oka przypomina kamerliki. Ale z balkonem? Z suszącym się praniem? Naławeczkowe babcie bardzo bacznie mi się przyglądają.
Mamy jakąś godzinę na przesiadkę. Pudel leci pozwiedzać starówkę. Ja zostaję z plecakami pod wiatą i sobie siedzę, chłonąc atmosferę tego miejsca. Lubię bardzo dworce, które są dworcami i nie zostały jeszcze pożarte przez galerie...
Ostatnio byłam tu dwa lata temu, gdy jechaliśmy w stronę Hrubieszowa. Już wtedy dworzec miał zdecydowanie wschodni charakter, co zresztą nie dziwi w tej części Polski. Acz coś się jednak zmieniło i tym razem siedząc tu mam coraz bardziej okragłe ze zdumienia oczy. Gdzie ja jestem?? Co chwilę wjeżdżają lub wyjeżdżają pełne ludzi autobusy, chyba bezpośrednie do wszystkich miast i miasteczek Ukrainy. I to nie jakieś malusie busiki - ogromne, kursowe autokary nabite ludźmi po brzegi. Dosłownie jeden za drugim!
Dwóch miejscowych widzi, że robię zdjęcia. Zagadują mnie więc: "Ty nie stąd, co? Widzisz tak tu mamy. Kręcą się jakby się wściekli, nie? Wte i wewte! Po pińcet-plusy tak jeżdżą". Z rozmowy z nowo poznanymi kolesiami wychodzi, że przyczyną wzmożonego ruchu jest konieczność comiesięcznego pojawiania się osobiście przez przybyszów ze wschodu, aby odebrać wszelakie zapomogi socjalne, hojnie rozdawane przez naszych rządzących. "Kasa w kieszeń i do domciu, gdzieś tam setki kilometrów na wschód. A za miesiąc z powrotem. Głupi by nie korzystał jak rozdają." - "A do mojej wioski, 30 km stąd, zlikwidowali połączenia - bo nierentowne" - wzdycha drugi mój współrozmówca.
My, nietypowo jak na lokalną modę, jedziemy niedaleko, bo do Tomaszowa. Busik mały, stanowisko na drugim końcu dworca, mamy w ogóle problem go znaleźć.
Aha! Pudel coś opowiadał o upale na starówce. Ja siedząc pod wiatą zmarzłam - musiałam wyciągnąc z plecaka koszulę...
Tomaszów wita nas dużymi, pustymi przestrzeniami i sporą ilością baraczków handlowo-usługowych, z których większość chyba obecnie nie działa.
Resztki starej zabudowy zapadają się jakby do wnętrza. Warto też zwrócić uwagę na ścianę, zawierającą na sobie cień dawnych domostw. Ich już nie ma, a wspomnienie odbite w murze się zachowało i przypomina o tym, co dawniej istnialo w przestrzeni.
W Tomaszowie zasiadamy w knajpie. Nie mamy się dokąd śpieszyć. Plan na dzisiejszy dzień praktycznie został już zrealizowany. Pozostaje nam dotrzeć na miejsce biwaku. Nasza jadłodajnia:
Wciągamy kotlety, surówki i przepyszne piwo z mnichami na etykiecie. A może dlatego mi tak smakuje, że tak długo siedziałam o suchym pysku? W Lublinie to już z pożądliwością patrzyłam na błotniste kałuże!
(zdjęcie z aparatu Pudla)
Na raty idziemy pooglądać miasteczko. Do bólu zabetonowany ryneczek, dawna herbaciarnia (to drewniane), murowana cerkiew zamknięta na cztery spusty.
W jednej z bocznych uliczek jest też drewniany kościół o dwóch wieżach, gdzie właśnie się kończy majowe nabożeństwo.
Pogasły już światła, ostały się ostatnie, najbardziej rozmodlone babuszki.
Mnie najbardziej interesują boczne, ciche uliczki, pełne kwitnących bzów i wypełnione śpiewem wieczornych ptaków. To taki specyficzny urok majowego późnego popołudnia w małym miasteczku, gdzie w co bardziej zarośniętych ogrodach rozpoczynają się wieczorne trele. Kolory stają się ciepłe, a w człowieka wlewa się spokój. Snuję się więc tymi uliczkami, chłonąc te piękne chwile.
Niezmiernie cieszę się, że zaraz wyjdziemy z miasta, rozbijemy namioty gdzieś na skraju lasów i otaczająca nas cisza przerywana ptasim koncertem będzie jeszcze piękniejsza! Ech... Jak bardzo można się pomylić...
Mijamy stary, betonowy pomnik. Toż cud, że się uchował! Łyknęli radzieckich partyzantów i lud pracujący?
Na skraju lasu też siedzą pomniki. Te zdecydowanie nowszej produkcji i występują stadami!
Z planem biwaku idziemy na leśny parking na obrzeżach miasteczka. Jedna z wiatek jest już zajęta. Kilku miejscowych robi sobie imprezę, muzyka łupie, oględnie mówiąc jest mało przyjemnie. Wizja spędzenia całego wieczoru (a szlag wie czy i nie nocy) w hałasie nie napawa mnie optymistycznie. Gdyby ode mnie tylko to zależało, to bym od razu, jeszcze za jasności poszła sobie gdzieś dalej, szukać innego miejsca na nocleg. Pudelek jednak nie podziela moich rozterek, twierdzi, że miejsce jest świetne - są wiaty, jest miejsce na ognisko, a odporność na walory dźwiękowe mamy widać inną Póki co czekamy na Szymona i Iwonę, bo to kolejny powód - tu się z nimi mamy spotkać. Pociąg z Krakowa był jakoś znacznie później niż nasz.
Krakusy przyjeżdżają już po zmroku. Szymon nawet znajduje położoną niedaleko miła polankę, gdzie nie dochodzą muzyczne łupanki, ale też nie chcemy zostawiać tu Pudla, który odmawia ewakuacji w inne miejsce.
Rozpalamy drugie ognicho.
Może ostatecznie dobrze, że tu zostaliśmy? Z krótkiej rozmowy z ekipą z sąsiedniego ogniska wynikało, że tam gdzieś dalej mieszka Bożenka. I że tam znikają koty. Może z braku kotów - akurat my byśmy zniknęli?? Może pasztet z kota czy z buby smakuje dla Bożenki podobnie? Poza tym melomani odjeżdżają przed północą. W nocy przewija się jeszcze jedna ekipa, która nas częstuje bimbrem z sokiem brzozowym. Niezwykle ciekawy bukiet smaku ma ów trunek, a i ekipa jest bardzo sympatyczna.
W nocy z Pudlem i Iwoną widzimy dziwną rzecz - jakby zielona flara na niebie! Co to u licha? Meteoryt czy rakietę zestrzelili? Niedaleko stąd już rakiety spadały. Całkiem niedaleko...
O 4 rano przeciagam namiot o jakieś 10 metrów. Tym razem przeszkadza mi w spaniu chrapanie z sąsiedniego namiotu! Ech! Że też ludzie nie wykształcili ewolucyjnie jakiś wbudowanych, dobrych zatyczek do uszu! O ile życie byłoby prostsze! W momencie przepychanek z namiotem mam wrażenie, że ktoś siedzi w wiacie, ale nie przywiązuje do tego dużej uwagi. Siedzi to siedzi. Jak się potem okazuje - może powinnam.
Poranek wita nas słoneczny i ciepły. Cudownie! Ognisko dymi, śniadanko na trawie, cały tydzień wędrówki przed nami - czy może być coś piękniejszego?
Po parkingu krążyli jednak jacyś złodzieje. Pudlowi zniknął serek chrzanowy, który zostawił w wiacie. Nie ma również pozostawionego tam pieczywa. Poranek też jest momentem znalezienia pierwszych kleszczy, chyba jednego złapał Pudel, a Szymon dwa. Acz to jeszcze nie te tytułowe
Idziemy w kierunku miasta. Siadamy na chwilę pod sklepem.
Na tle szpitala. Pudel się śmieje, że wybraliśmy dobre miejsce na popas dla Szymona. Że jak pogryzie go pies to będzie miał blisko po pomoc.
(zdjecie z aparatu Pudla)
Był plan podjechania do Bełżca autobusem, ale rozkład okazuje się być jakiś z dupy i autobusu nie ma. Stop nie bierze w ogóle. Trochę nam zeszło na tym przystanku w oczekiwaniach, zdążyliśmy się juz z lekka zadomowić
Ostatecznie zatrzymuje się nam taksiarz i za 10 zł od osoby możemy pojechać z nim. Koleś jest miejscowy, ale w ogóle nie czai gdzie w Bełżcu jest cerkiew, pod którą chcemy jechać. "Aaa pod kościół". I zawozi nas pod jakiś nowy budynek. O zabytkowej, drewnianej cerkiewce nie słyszał, dopytuje ludzi na ulicy i wywraca oczami co za dziwni i wybredni klienci mu wpadli w ręce. Kościół im nie wystarcza! Szukają nie-wiadomo-czego
W końcu i cerkiew udaje się odnaleźć. Tak oto i zaczyna się piesza część naszej wędrówki.
cdn
Tym razem przyszła kolej na południowe Roztocze - okolice Horyńca, tereny rozciągające się między Tomaszowem a Lubaczowem. Cerkwie, sosnowe lasy, łagodne pagórki. Teren, gdzie miałam okazję bywać już wielokrotnie i zawsze miło jest tam wracać. Na tegorocznej wycieczce często będą mnie nachodzić różniste reminiscencje z przeszłości, które zapewne też trafią do relacji.
Pociąg wiezie nas do Lublina. Tzn. mnie i Pudelka póki co, bo w takim składzie rozpoczynamy wyprawę. Reszta ekipy gdzieś się pozbiera po drodze i będzie dołączać w kolejnych godzinach lub dniach. Pociąg jak pociąg, jedno co pozostaje mi w pamięci to obecność stolików - chyba po raz pierwszy przy takowym siedzę. Na stole jednak nie bardzo jest co położyć, bo nogi to nie wypada, a jedzenie i picie odpada, bo czeka nas potem jeszcze jazda busem do Tomaszowa więc trzeba suszyć...
W Lublinie musimy dotrzeć z PKP na dworzec autobusowy. Dobrze, że tym razem mój przezorny współtowarzysz pospisywał rozkłady autobusów miejskich. Docieramy więc bardzo szybko i sprawnie. Po drodze rzucił mi się w oczy ciekawy mural. I pociąg na nim taki jak trzeba!
Trylinkowa droga nurkuje gdzieś za kamienice. A tam... czai się dziwna zabudowa.
Na pierwszy rzut oka przypomina kamerliki. Ale z balkonem? Z suszącym się praniem? Naławeczkowe babcie bardzo bacznie mi się przyglądają.
Mamy jakąś godzinę na przesiadkę. Pudel leci pozwiedzać starówkę. Ja zostaję z plecakami pod wiatą i sobie siedzę, chłonąc atmosferę tego miejsca. Lubię bardzo dworce, które są dworcami i nie zostały jeszcze pożarte przez galerie...
Ostatnio byłam tu dwa lata temu, gdy jechaliśmy w stronę Hrubieszowa. Już wtedy dworzec miał zdecydowanie wschodni charakter, co zresztą nie dziwi w tej części Polski. Acz coś się jednak zmieniło i tym razem siedząc tu mam coraz bardziej okragłe ze zdumienia oczy. Gdzie ja jestem?? Co chwilę wjeżdżają lub wyjeżdżają pełne ludzi autobusy, chyba bezpośrednie do wszystkich miast i miasteczek Ukrainy. I to nie jakieś malusie busiki - ogromne, kursowe autokary nabite ludźmi po brzegi. Dosłownie jeden za drugim!
Dwóch miejscowych widzi, że robię zdjęcia. Zagadują mnie więc: "Ty nie stąd, co? Widzisz tak tu mamy. Kręcą się jakby się wściekli, nie? Wte i wewte! Po pińcet-plusy tak jeżdżą". Z rozmowy z nowo poznanymi kolesiami wychodzi, że przyczyną wzmożonego ruchu jest konieczność comiesięcznego pojawiania się osobiście przez przybyszów ze wschodu, aby odebrać wszelakie zapomogi socjalne, hojnie rozdawane przez naszych rządzących. "Kasa w kieszeń i do domciu, gdzieś tam setki kilometrów na wschód. A za miesiąc z powrotem. Głupi by nie korzystał jak rozdają." - "A do mojej wioski, 30 km stąd, zlikwidowali połączenia - bo nierentowne" - wzdycha drugi mój współrozmówca.
My, nietypowo jak na lokalną modę, jedziemy niedaleko, bo do Tomaszowa. Busik mały, stanowisko na drugim końcu dworca, mamy w ogóle problem go znaleźć.
Aha! Pudel coś opowiadał o upale na starówce. Ja siedząc pod wiatą zmarzłam - musiałam wyciągnąc z plecaka koszulę...
Tomaszów wita nas dużymi, pustymi przestrzeniami i sporą ilością baraczków handlowo-usługowych, z których większość chyba obecnie nie działa.
Resztki starej zabudowy zapadają się jakby do wnętrza. Warto też zwrócić uwagę na ścianę, zawierającą na sobie cień dawnych domostw. Ich już nie ma, a wspomnienie odbite w murze się zachowało i przypomina o tym, co dawniej istnialo w przestrzeni.
W Tomaszowie zasiadamy w knajpie. Nie mamy się dokąd śpieszyć. Plan na dzisiejszy dzień praktycznie został już zrealizowany. Pozostaje nam dotrzeć na miejsce biwaku. Nasza jadłodajnia:
Wciągamy kotlety, surówki i przepyszne piwo z mnichami na etykiecie. A może dlatego mi tak smakuje, że tak długo siedziałam o suchym pysku? W Lublinie to już z pożądliwością patrzyłam na błotniste kałuże!
(zdjęcie z aparatu Pudla)
Na raty idziemy pooglądać miasteczko. Do bólu zabetonowany ryneczek, dawna herbaciarnia (to drewniane), murowana cerkiew zamknięta na cztery spusty.
W jednej z bocznych uliczek jest też drewniany kościół o dwóch wieżach, gdzie właśnie się kończy majowe nabożeństwo.
Pogasły już światła, ostały się ostatnie, najbardziej rozmodlone babuszki.
Mnie najbardziej interesują boczne, ciche uliczki, pełne kwitnących bzów i wypełnione śpiewem wieczornych ptaków. To taki specyficzny urok majowego późnego popołudnia w małym miasteczku, gdzie w co bardziej zarośniętych ogrodach rozpoczynają się wieczorne trele. Kolory stają się ciepłe, a w człowieka wlewa się spokój. Snuję się więc tymi uliczkami, chłonąc te piękne chwile.
Niezmiernie cieszę się, że zaraz wyjdziemy z miasta, rozbijemy namioty gdzieś na skraju lasów i otaczająca nas cisza przerywana ptasim koncertem będzie jeszcze piękniejsza! Ech... Jak bardzo można się pomylić...
Mijamy stary, betonowy pomnik. Toż cud, że się uchował! Łyknęli radzieckich partyzantów i lud pracujący?
Na skraju lasu też siedzą pomniki. Te zdecydowanie nowszej produkcji i występują stadami!
Z planem biwaku idziemy na leśny parking na obrzeżach miasteczka. Jedna z wiatek jest już zajęta. Kilku miejscowych robi sobie imprezę, muzyka łupie, oględnie mówiąc jest mało przyjemnie. Wizja spędzenia całego wieczoru (a szlag wie czy i nie nocy) w hałasie nie napawa mnie optymistycznie. Gdyby ode mnie tylko to zależało, to bym od razu, jeszcze za jasności poszła sobie gdzieś dalej, szukać innego miejsca na nocleg. Pudelek jednak nie podziela moich rozterek, twierdzi, że miejsce jest świetne - są wiaty, jest miejsce na ognisko, a odporność na walory dźwiękowe mamy widać inną Póki co czekamy na Szymona i Iwonę, bo to kolejny powód - tu się z nimi mamy spotkać. Pociąg z Krakowa był jakoś znacznie później niż nasz.
Krakusy przyjeżdżają już po zmroku. Szymon nawet znajduje położoną niedaleko miła polankę, gdzie nie dochodzą muzyczne łupanki, ale też nie chcemy zostawiać tu Pudla, który odmawia ewakuacji w inne miejsce.
Rozpalamy drugie ognicho.
Może ostatecznie dobrze, że tu zostaliśmy? Z krótkiej rozmowy z ekipą z sąsiedniego ogniska wynikało, że tam gdzieś dalej mieszka Bożenka. I że tam znikają koty. Może z braku kotów - akurat my byśmy zniknęli?? Może pasztet z kota czy z buby smakuje dla Bożenki podobnie? Poza tym melomani odjeżdżają przed północą. W nocy przewija się jeszcze jedna ekipa, która nas częstuje bimbrem z sokiem brzozowym. Niezwykle ciekawy bukiet smaku ma ów trunek, a i ekipa jest bardzo sympatyczna.
W nocy z Pudlem i Iwoną widzimy dziwną rzecz - jakby zielona flara na niebie! Co to u licha? Meteoryt czy rakietę zestrzelili? Niedaleko stąd już rakiety spadały. Całkiem niedaleko...
O 4 rano przeciagam namiot o jakieś 10 metrów. Tym razem przeszkadza mi w spaniu chrapanie z sąsiedniego namiotu! Ech! Że też ludzie nie wykształcili ewolucyjnie jakiś wbudowanych, dobrych zatyczek do uszu! O ile życie byłoby prostsze! W momencie przepychanek z namiotem mam wrażenie, że ktoś siedzi w wiacie, ale nie przywiązuje do tego dużej uwagi. Siedzi to siedzi. Jak się potem okazuje - może powinnam.
Poranek wita nas słoneczny i ciepły. Cudownie! Ognisko dymi, śniadanko na trawie, cały tydzień wędrówki przed nami - czy może być coś piękniejszego?
Po parkingu krążyli jednak jacyś złodzieje. Pudlowi zniknął serek chrzanowy, który zostawił w wiacie. Nie ma również pozostawionego tam pieczywa. Poranek też jest momentem znalezienia pierwszych kleszczy, chyba jednego złapał Pudel, a Szymon dwa. Acz to jeszcze nie te tytułowe
Idziemy w kierunku miasta. Siadamy na chwilę pod sklepem.
Na tle szpitala. Pudel się śmieje, że wybraliśmy dobre miejsce na popas dla Szymona. Że jak pogryzie go pies to będzie miał blisko po pomoc.
(zdjecie z aparatu Pudla)
Był plan podjechania do Bełżca autobusem, ale rozkład okazuje się być jakiś z dupy i autobusu nie ma. Stop nie bierze w ogóle. Trochę nam zeszło na tym przystanku w oczekiwaniach, zdążyliśmy się juz z lekka zadomowić
Ostatecznie zatrzymuje się nam taksiarz i za 10 zł od osoby możemy pojechać z nim. Koleś jest miejscowy, ale w ogóle nie czai gdzie w Bełżcu jest cerkiew, pod którą chcemy jechać. "Aaa pod kościół". I zawozi nas pod jakiś nowy budynek. O zabytkowej, drewnianej cerkiewce nie słyszał, dopytuje ludzi na ulicy i wywraca oczami co za dziwni i wybredni klienci mu wpadli w ręce. Kościół im nie wystarcza! Szukają nie-wiadomo-czego
W końcu i cerkiew udaje się odnaleźć. Tak oto i zaczyna się piesza część naszej wędrówki.
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
włodarz pisze:buba pisze:Może pasztet z kota czy z buby smakuje dla Bożenki podobnie?
Buba, napisałaś po podlasku. Dla mnie się to podoba
Nie tylko! tytuł też mocno trąci Podlasiem To pewnie wszystko wpływ Kasi, ktora z nami wędrowała (mniej lub bardziej uświadomiony a momentami pewnie wsiakajacy przypadkiem
Ostatnio zmieniony 2023-10-06, 22:08 przez buba, łącznie zmieniany 2 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:Dobrze, że tym razem mój przezorny współtowarzysz pospisywał rozkłady autobusów miejskich.
na przystanku okazało się, że ten rozkład nie do końca zgadza się z rzeczywistością, ale przynajmniej wiedzieliśmy na który przystanek iść
buba pisze:Na pierwszy rzut oka przypomina kamerliki. Ale z balkonem? Z suszącym się praniem? Naławeczkowe babcie bardzo bacznie mi się przyglądają.
nie umiałem znaleźć co to są za budynki
buba pisze:Wciągamy kotlety, surówki i przepyszne piwo z mnichami na etykiecie. A może dlatego mi tak smakuje, że tak długo siedziałam o suchym pysku? W Lublinie to już z pożądliwością patrzyłam na błotniste kałuże!
jedzenie rzeczywiście było bardzo smaczne, porcje duże i w dobrej cenie, choć miejscowi twierdzili, że drogo. Drożyzny w knajpach to chyba oni jeszcze nie widzieli
buba pisze:Pudelek jednak nie podziela moich rozterek, twierdzi, że miejsce jest świetne - są wiaty, jest miejsce na ognisko, a odporność na walory dźwiękowe mamy widać inną
po pierwsze - miałem stopery, a polana była na tyle duża, że można się było oddalić Po drugie - byłem wręcz przekonany, że owo towarzystwo nie pobędzie w tym miejscu zbyt długo, bo byli już w takim stanie, że ich ewakuacja była kwestią czasu
buba pisze:Szymon nawet znajduje położoną niedaleko miła polankę, gdzie nie dochodzą muzyczne łupanki,
owa "miła polanka" miała być mokrą, zimną i z wysoką trawą
buba pisze:Po parkingu krążyli jednak jacyś złodzieje. Pudlowi zniknął serek chrzanowy, który zostawił w wiacie. Nie ma również pozostawionego tam pieczywa
zniknął mi też mały ręcznik, który powiesiłem na płocie, aby wyschnął, i plastikowe opakowanie do niego Ewidentnie ktoś się połakomił, bo teoria o zwierzętach upadła, nie było żadnych śladów ich działalności.
Idziemy w kierunku miasta. Siadamy na chwilę pod sklepem.
co to za sklep bez alkoholu?
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
na przystanku okazało się, że ten rozkład nie do końca zgadza się z rzeczywistością, ale przynajmniej wiedzieliśmy na który przystanek iść
cos tam moze sie nie zgadzalo, ale dojechalismy bardzo sprawnie!
po pierwsze - miałem stopery, a polana była na tyle duża, że można się było oddalić
Niestety nie wynalezli jeszcze stoperow, ktore by w pelni tłumiły okoliczne dzwieki... A z konca polany tez bylo slychac.
Po drugie - byłem wręcz przekonany, że owo towarzystwo nie pobędzie w tym miejscu zbyt długo, bo byli już w takim stanie, że ich ewakuacja była kwestią czasu
No tylko, ze szkoda kazdego 5 minut, kiedy sluchasz łupanki zamiast spiewu ptakow!
owa "miła polanka" miała być mokrą, zimną i z wysoką trawą
Nie była jakas podmokła, temperatura była wszedzie taka sama a jakos wysoka trawa mi nie przeszkadza. Chwila i sie uklepie. Np. dzien pozniej spalismy w trawie po szyje i miejsce okazalo sie byc wspaniale pod kazdym wzgledem!
Ewidentnie ktoś się połakomił, bo teoria o zwierzętach upadła, nie było żadnych śladów ich działalności.
Musial byc bardzo zdesperowany ze na takie łupy sie połakomił...
co to za sklep bez alkoholu?
A widzisz! To nawet tego nie zarejestrowalam. Chyba tylko jogurt tam kupowałam.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:Nie była jakas podmokła, temperatura była wszedzie taka sama a jakos wysoka trawa mi nie przeszkadza. Chwila i sie uklepie. Np. dzien pozniej spalismy w trawie po szyje i miejsce okazalo sie byc wspaniale pod kazdym wzgledem!
właśnie Szymon stwierdził, że jest tam dość mokro. I nie ma szans, aby taka sama temperatura była na terenie z niską trawą i przy ogniu niż gdzieś, gdzie jest duża trawa i ognia brak. Na drugi dzień robiliśmy ognisko, więc to zupełnie inna bajka. Zresztą z tą wspaniałością pod każdym względem to nie do końca się zgadzam, bo tam w lesie było akurat mnóstwo komarów i innego robactwa, czego obok Tomaszowa nie uświadczyliśmy
buba pisze:No tylko, ze szkoda kazdego 5 minut, kiedy sluchasz łupanki zamiast spiewu ptakow!
akurat wieczorem to nie słuchaliśmy śpiewu ptaków, tylko trwały dyskusje i opowieści
Ostatnio zmieniony 2023-10-07, 12:25 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:akurat wieczorem to nie słuchaliśmy śpiewu ptaków, tylko trwały dyskusje i opowieści
No ale podkład pod dyskusje moze byc rózny! Inaczej sie dyskutuje gdy w tle szumi potoczek a inaczej gdy wszystko zagłusza np. wizg piły. Dla mnie to bardzo duza roznica!
z tą wspaniałością pod każdym względem to nie do końca się zgadzam, bo tam w lesie było akurat mnóstwo komarów i innego robactwa, czego obok Tomaszowa nie uświadczyliśmy
Ja sie wlasnie obawialam, ze tam nas zeżre robactwo, wiec moj entuzjazm do tego miejsca poczatkowo byl słaby, ale az bylam w szoku, ze tylko sie ściemniło, ognisko zadymiło i robactwo zniknelo (a kleszcze rzucily sie wylacznie na Szymona
Ostatnio zmieniony 2023-10-07, 17:31 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Pudelek pisze:W tym lesie to chyba nawet robactwo bardziej się wystraszyło ciemności niż dymu, co dziwne Jakbyśmy tam mieli siedzieć za dnia, to byłaby masakra.
Sowy uchały, cos wyło jak wilki, jakis koleś biegał z patelnią, mi sie sniły cienie z Bełzca - nic dziwnego ze nawet robactwo dało w długą
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Udaje się odnaleźć malutką, drewnianą cerkiew w otoczeniu starych sosen. Bardzo miły skwerek, o cudnym zapachu igliwia. Aż by się chciało tu rozbić namioty i zanocować. Jakaś wyjątkowo przyjemna atmosfera panuje w tym miejscu!
Zabawne, że zupełnie inaczej odebrałam to miejsce 20 lat temu. Cerkiew była wtedy chyba świeżo po jakimś remoncie i do bólu ociekała nowością. Miejsce zostało mi też w pamięci jako ruchliwe i ludne. Teraz jest pusto i nawet płot otaczający teren cerkiewny pokrył się patyną tzn. malowniczo obrósł porostami.
Idziemy dalej przez miejscowość. Zwraca uwagę taka miła ławeczka wkomponowana w zarośniętą bluszczami siatkę.
Za ławeczką ścieżka skręca gdzieś w cienistości. Idziemy sprawdzić co tam się kryje. Jest tam niewielkie bajorko płynnie przechodzące w bagniska. Woda, mimo zarośnięcia, zdaje się być bardzo czysta. Muszą się tu znajdować jakieś źródła.
Pudel natychmiast przystępuje do ablucji. W taki ciepły, słoneczny dzień to sama radość.
Dobrze, że nie podeszliśmy do sprawy kąpieli bardziej kompleksowo (a były takie plany ) Bo nagle, jak spod ziemi, pojawia się jakiś koleś. Miejscowy. Wdajemy się w dłuższą pogawędkę. Spora jej część dotyczy lokalnych problemów, np. planów budowy kolei dużych prędkości, której miejscowi są przeciwni. I protestują - bo co im pozostaje?
Czasem mi się wydaje, że głównym celem takich inwestycji jest zniszczenie jak najwiekszej powierzchni fajnych terenów i uprzykrzenie życia lokalnym mieszkancom.
W Bełżcu są też ruiny lokomotywowni. Spory ceglany budynek, porośnięty bluszczami.
Nie ma już dachu, acz może nie do końca to dobre sformułowanie. Ma, ale taki mocno ażurowy! Nie do końca możemy sobie wyobrazić jak i którędy miałbyby tu wjeżdżać owe lokomotywy? Byłam już w kilku tego typu obiektach i wyglądały zupełnie inaczej!
Obok stoi drugi opuszczony budynek, który okazuje się być wieżą ciśnień.
Pozornie wszystkie wejścia ma zamurowane, ale odkrywamy jedną szczelinę. Wejście jak dla mnie jest za trudne, ale na szczęście mamy Szymona, który jest bardziej wygimnastykowany!
W środku panuje ciemność i dosyć spory bałagan.
Są też schody na górę.
A! Jeszcze nie wspomniałam! Mój aparat wyrusza na eksplorację razem z Szymonem!
Pod sufitem jest osadzony duży, metalowy baniak - zapewne ten na wodę (piwa raczej tam nie trzymali )
Kilka ujęć z górnego poziomu, tego z baniakiem. Rury, nitowania, zbutwiały dach. Fajnie! Żal mi, że mnie tam nie było!
Lokomotywownia widziana z wieży.
Dalej wędrujemy wzdłuż torowisk. Tereny przeładunków i występowania starych latarni. Takie okolice mają zawsze przefajną atmosferę. Taką pylistą i przepełnioną aromatem rdzy i starego podkładu.
Potem idziemy zwiedzić muzeum na terenie dawnego obozu zagłady. Moje podejście do muzeów i tym podobnych jest powszechnie znane, no ale skoro wszyscy idą to też se zobaczę. I dobrze zrobiłam. Miejsce robi piorunujące wrażenie. Wizja artystyczna przekazu pomnika jest porażająco trafiona. Ogromne pola wypełnia szlaka. Ni to teren po wybuchu wulkanu czy bomby atomowej, ni to wysypisko odpadów poprzemysłowych. Jak patrzeć na to kątem oka to wygląda trochę jak ogromny cmentarz, pełen rozwalonych nagrobków. A może to wychodzące z ziemi cienie? Napewno nie ma na tym życia, nie rośnie nawet ździebełko. Tylko te stopione upiorne kamienie. Tysiące spalonych kamieni, jak tysiące zniszczonych istnień... (około pół miliona osób zostało zabitych na terenie tego obozu)
Przez to lawowe pole prowadzi droga. Najpierw na równi, idziesz jak chodnikiem.
Stopniowo jednak droga się zapada, obniża, coraz mniej widać otoczenie, a mury wokół rosną.
Krocząc drogą przez księżycowy krajobraz - nagle orientujesz się, że jesteś jak w tunelu! Mury sięgające pod niebo, o brzegach ze zbrojonych drutów. Jak w więzieniu. Człowiek idzie - i robi mu się zimno. Zwraca uwagę też cisza. Martwa cisza. Często w miejscach, gdzie jest dużo betonu, jest echo. Słychać np. dudnienie kroków. Tu tego efektu nie ma.
Na koniec ściana z imionami osób, które się przewinęły przez to miejsce...
Naprawdę szacun dla wykonawców - tak oddać atmosferę tego strasznego miejsca - i to tak na wielu poziomach!
Choćby ten napis. Czy to efekt zamierzony czy przypadek? Bo się rozmazało z czasem? Te litery jakby płakały! (albo coś z nich wypływało...)
Zwiedzałam już podobne miejsca - w Oświęcimiu, w Sobiborze. I wrażenie było żadne. Trzeba się było pilnować, żeby ukradkiem nie pogryzać jabłuszka czy nie myśleć o niebieskich migdałach. Tu się po prostu nie dało.... Tu to jak obuchem w łeb!
Głowy nie dam czy to mistrzostwo artystycznego przekazu czy może sama energia tego miejsca była na tyle silna? Jakby coś iskrzyło w powietrzu. Jakieś tysiące mikro wyładowań. Jakby coś wwiercało się w skórę. Cieżko to nawet nazwać słowami. Nawet w nocy, wiele godzin później, mam dziwne sny - że spod tych głazów żużlu wychodzą chude, długie cienie, a ja zgubilam ekipę i nie mogę znalezc wyjścia z muzeum...
Potem nasza trasa nurkuje w lasy. Trochę przypadkiem docieramy nad urokliwe jeziorko z pomostem i wiatą, pełne kwitnących grążeli. Szkoda, że jest jeszcze tak wcześnie, bo miejsce na biwak wymarzone. Pozostaje powygrzewać się trochę do słoneczka.
Dalej tuptamy torami. Torowisko jest omszałe i pełne kwiatów, ale zdecydowanie nieopuszczone. Ponoć popylają tu pociagi towarowe w kierunku Ukrainy. Wędrówka nie jest więc w pełni sielankowa, głowa trochę lata jak na sprężynie, z racji braku oczu z tylnej strony
Coś dzisiaj mamy szczęście do klimatów nieco ponurych... Przy torach stoją dwa pomniki - ku pamięci pasażerow pociągu, którzy zginęli z rąk UPA.
Jeden bardzo ciekawy, zrobiony z torów kolejowych. Niestety szyna nie oryginalna z tamtych czasów, wytłoczoną ma datę kilkanaście lat późniejszą...
Pod krzyżem stoi sobie omszała Madonna. Taka jakaś zamyślona...
Jak już wspominałam, kawałek dalej, przy samych torach, jest drugi pomnik. Kamienny, z napisami, z gębami. Teren wokół wyłożono kostką brukową i otoczono słupkami z łańcuhem. Ciekawe czemu postawili dwa pomniki i to tak kawałek od siebie? Dwie grupy, które się pokłóciły? Nie umiały dojść do ładu, które miejsce chcą uczcić? Mieli różne wizje? Tak mi to jakoś pachnie jakimiś przepychankami potomnych... (ja napewno byłabym w tej grupie od krzyża z szyn )
Po wyjściu z lasu mijamy urokliwy przysiółek wioski Zatyle. Nie dociera tu asfalt, domy są przeważnie drewniane, roślinność bujna, płoty takie jak dawniej. Eternit, zrudziała blacha falista, słupy, na które wspina się chmiel. Pogięte ze starości wierzby. Kleiste błoto, z którego na butach rosną "obcasy".
Wizytówka adresowa. Taka chyba odręcznie sporządzona?
Kilka domów biorę za opuszczone, przedzieram się przez chaszcze, drapiąc sobie gębę (po raz pierwszy w życiu wbiłam sobie drzazgę w... nos!!!!!) Mocno odstaję od grupy, która wyrwała do przodu. Nie dość, że najwolniej chodzę, to jeszcze najbardziej meandruję
Wszystkie domy jednak okazują się być albo zamknięte albo zabezpieczone już wczesniej w sposób, który zniechęca do dalszego poznawania fantazji gospodarzy. Przy jednym np. w najgęstszy krzak jeżyn ktoś wmotał drut żyletkowy. Rewelacyjny patent na wszelakich włamywaczy. Dobrze, że noszę wysokie, mocarne buty...
Stawy rybacze.
Z lekka zmasakrowana stara lipa z ukrytą pod konarami kapliczką.
Strasznie lubię takie "odręczne napisy" na krzyżach!
Przystanek PKS typu konserwa. Nie wiem tylko po co ten słupek. Żeby ktoś nie wjechał?
Tuptamy wzdłuż Sołokiji i jej rozlewisk, a widok silosa w oddali cały czas nam towarzyszy.
Wiosna! Widoczna i w świecie zwierząt, i roślin. I w świecie wędrowców! Widać wzmożone migracje z pękastymi plecakami!
Docieramy do Lubyczy, gdzie zasiadamy pod miłym drewnianym sklepikiem.
Drugi sklepik w rejonie też niczego sobie! Ma jednak pewne wady np. jest zamknięty
Dziś do ekipy dołącza kolejny uczestnik - Piotrek. Przyjeżdża stopem prosto pod nasz drewniany sklepik. Całą piątką ruszamy dalej, a przed oczami przesuwają się obrazki pt. "Wieczór na Roztoczu".
Na nocleg idziemy w stronę ruin cerkwi w Kniaziach. Nocowałam tam 20 lat temu. W środku cerkwi, wraz z ekipą miejscowych, paliliśmy ognisko. Trochę poniżej były dogodne łączki. Teraz wszystko wygląda mocno inaczej. Rozumiem, że zarosło, ale żeby ukształtowanie terenu się zmieniło? Górka urosła? Albo mi się już coś pomieszało we wspomnieniach?
Sama cerkiew praktycznie się nic nie zmieniła. Budynek siedzi już w wieczornym cieniu, tylko same czubki dawnej kopuły muśnięte są jeszcze blaskiem zachodzącego słońca.
Kicamy po wnętrzach. Coniektórzy wspinają się również na "wyższe piętra".
Całkiem nieźle zachowały się ścienne malowidła. Biorąc pod uwagę brak dachu i lejącą się wszędzie wodę - to wręcz rewelacyjnie. Jak widać najmocniejsza farba była ta niebieska!
Ciekawa struktura muru. Do kory się skubany upodobnił? Albo do zrolowanego papieru?
A wracając do kwestii naszego noclegu. Nie jest dobrze. Moje wspomnieniowe miejsca można wsadzić w kubeł, a wokół cerkwi wszędzie już kwatery zajęte. I to od lat... No a tylko patrzeć jak się ściemni...
Rozdzielamy się więc. Każdy leci w inną stronę na przeszpiegi. Szczęście (albo zmysł poszukiwawczy) najbardziej sprzyja Szymonowi. Znajduje bardzo ciekawe miejsce i to niedaleko - zaraz za cmentarzem. Jest tam potworny chaszcz (co początkowo skutkuje częściowym sceptycyzmem w ekipie). Gdy odgarnąć skłębione burzany, oczom ukazuje się miejsce ogniskowe i ławeczki. Ciężko na obecnym etapie powiedzieć czy to ogólnodostępne miejsce piknikowe z dawnych lat? Czy może ktoś kupił ten teren i planował tam daczę postawić? Jedno jest pewne - dawne plany zostały z niewiadomych przyczyn porzucone, a miejsce jest idealne dla nas. Choćby dlatego, że właśnie się ściemnia a my nie mamy innego
Ekipa rzuca się w poszukiwaniu miejsca pod namioty. Każdy obczaja jakąś łączkę (która jest mniej nierówna od drugiej) i próbuje ugnieść chwasty. Tylko Piotrek nurkuje w największe zarośla i wciska namiot pomiędzy drzewa. Póki co jeszcze nie znamy przyczyn tej niecodziennej taktyki
Zmierzch nadchodzi, gdy namioty już stoją, a ognisko dymi solidnie.
Piotrek ma nieduży plecak, a w środku wszystko - nawet patelnię! To pierwsza patelnia, która pojawiła się na naszej przygranicznej wędrówce. Będąc już w posiadaniu tak zacnego naczynia powstaje i ciekawa potrawa - kasza, której aromatu dodaje dżem porzeczkowy.
Atmosferę wieczoru ubarwiają nam też opowieści o duchach. Najbardziej zapadły mi w pamięć dwie - o złej dziupli w Zyndranowej i nawiedzonej stacji benzynowej gdzieś pod Opolem.
Teren gdzie śpimy upodobały sobie też sowy. W nocy dają nam niesamowity koncert! Odzywa się ich chyba 5 sztuk - jak nie więcej. Niektóre uchają dosłownie nad naszymi głowami!
Później w nocy budzą mnie dziwne dźwięki. Chyba psy. Część ujada a reszta wyje jak wilki.
Rano okolica też jest pełna odgłosów. W gęstych krzaczorach mieszka tysiące różnych gatunków ptaków. Śpiewy jak z ptaszarni! Do tego roje pszczół, stołujących się gdzieś wysoko w koronach kwitnących drzew.
Od czasu do czasu od strony wsi dochodzi gdakanie kur. Nosz całe spektrum wszelakiego ptactwa!
I nasze domki utopione w zielonościach.
Nieprawdaż, że wszystkie się świetnie maskują?
Śniadanko upichcone na żywym ogniu smakuje najlepiej!
Ktoś nawet flaszkę wyciągnął i poszła do rozpijania w krąg
Iwona i czterech krasnoludków!
O poranku przed cerkiewną bramą. Naszym poranku, więc pewnie było koło południa
Pobliski cmentarz w słońcu już nie wygląda tak mrocznie jak nocną porą.
I znów przemierzamy Lubyczę. Dziś zaglądamy też na drugi cmentarz. Oprócz nagrobków stoi tu drewniana dzwonnica.
W razie deszczu mogłaby robić za wiatę.
Otaczający nas cmentarz jest dosyć duży i ciekawy. Dominują nagrobki kamienne, ale zdarzają się również metalowe. Są krzyże z rytymi napisami i rzeźby. Wszystko tonie w roślinności - trawach, bzach, a gdzieś wysyoko ponad głowami szumią stare sosny.
Napisy na pomniczkach są w różnych językach, zarówno takie cyrylicą, jak i po niemiecku. Jakiś polski też chyba się trafił.
Kamienne kobity mierzą nas dziwnym wzrokiem, takim hmmm... dość przenikliwym
Zasiadamy na chwilę pod sklepem w Lubyczy. Lokalny żulik pije Harnasia zero. Nietypowe zachowanie dla tej nacji.
Piotrek postanawia odesłać do domu patelnię. Cóż... Krótko z nami była, ale trwale się wpisała w historię przygranicznych wędrówek!
Przy drodze wykładanej trylinką szukamy cmentarza żydowskiego, który figuruje na niektórych mapach.
Nic tam jednak nie ma. Teren zajmuje dość gęsta zabudowa domków jednorodzinnych. Musieli się chyba pomylić rysując te mapy. No bo przecież nie mają cmentarza w ogrodzie?
Jak się okazuje (uświadamia nas jeden z miejscowych) owszem, mają... Obecnie stojące tu domki zbudowano na dawnych mogiłach, kości użyźniają grządki a fundamenty niektórych budynków są wzmocnione przez dawne pomniki i nagrobki. Masakra nie? Ciekawe czy w którymś z domów straszy? Nie byłoby to dziwne, gdyby istoty z zaświatów próbowały choć tak zwrócić na siebie uwagę...
A nasze drogi znów stają się coraz bardziej wyboiste i nurkują w lasy... Pewnie tam czekają nas kolejne przygody!
cdn
Zabawne, że zupełnie inaczej odebrałam to miejsce 20 lat temu. Cerkiew była wtedy chyba świeżo po jakimś remoncie i do bólu ociekała nowością. Miejsce zostało mi też w pamięci jako ruchliwe i ludne. Teraz jest pusto i nawet płot otaczający teren cerkiewny pokrył się patyną tzn. malowniczo obrósł porostami.
Idziemy dalej przez miejscowość. Zwraca uwagę taka miła ławeczka wkomponowana w zarośniętą bluszczami siatkę.
Za ławeczką ścieżka skręca gdzieś w cienistości. Idziemy sprawdzić co tam się kryje. Jest tam niewielkie bajorko płynnie przechodzące w bagniska. Woda, mimo zarośnięcia, zdaje się być bardzo czysta. Muszą się tu znajdować jakieś źródła.
Pudel natychmiast przystępuje do ablucji. W taki ciepły, słoneczny dzień to sama radość.
Dobrze, że nie podeszliśmy do sprawy kąpieli bardziej kompleksowo (a były takie plany ) Bo nagle, jak spod ziemi, pojawia się jakiś koleś. Miejscowy. Wdajemy się w dłuższą pogawędkę. Spora jej część dotyczy lokalnych problemów, np. planów budowy kolei dużych prędkości, której miejscowi są przeciwni. I protestują - bo co im pozostaje?
Czasem mi się wydaje, że głównym celem takich inwestycji jest zniszczenie jak najwiekszej powierzchni fajnych terenów i uprzykrzenie życia lokalnym mieszkancom.
W Bełżcu są też ruiny lokomotywowni. Spory ceglany budynek, porośnięty bluszczami.
Nie ma już dachu, acz może nie do końca to dobre sformułowanie. Ma, ale taki mocno ażurowy! Nie do końca możemy sobie wyobrazić jak i którędy miałbyby tu wjeżdżać owe lokomotywy? Byłam już w kilku tego typu obiektach i wyglądały zupełnie inaczej!
Obok stoi drugi opuszczony budynek, który okazuje się być wieżą ciśnień.
Pozornie wszystkie wejścia ma zamurowane, ale odkrywamy jedną szczelinę. Wejście jak dla mnie jest za trudne, ale na szczęście mamy Szymona, który jest bardziej wygimnastykowany!
W środku panuje ciemność i dosyć spory bałagan.
Są też schody na górę.
A! Jeszcze nie wspomniałam! Mój aparat wyrusza na eksplorację razem z Szymonem!
Pod sufitem jest osadzony duży, metalowy baniak - zapewne ten na wodę (piwa raczej tam nie trzymali )
Kilka ujęć z górnego poziomu, tego z baniakiem. Rury, nitowania, zbutwiały dach. Fajnie! Żal mi, że mnie tam nie było!
Lokomotywownia widziana z wieży.
Dalej wędrujemy wzdłuż torowisk. Tereny przeładunków i występowania starych latarni. Takie okolice mają zawsze przefajną atmosferę. Taką pylistą i przepełnioną aromatem rdzy i starego podkładu.
Potem idziemy zwiedzić muzeum na terenie dawnego obozu zagłady. Moje podejście do muzeów i tym podobnych jest powszechnie znane, no ale skoro wszyscy idą to też se zobaczę. I dobrze zrobiłam. Miejsce robi piorunujące wrażenie. Wizja artystyczna przekazu pomnika jest porażająco trafiona. Ogromne pola wypełnia szlaka. Ni to teren po wybuchu wulkanu czy bomby atomowej, ni to wysypisko odpadów poprzemysłowych. Jak patrzeć na to kątem oka to wygląda trochę jak ogromny cmentarz, pełen rozwalonych nagrobków. A może to wychodzące z ziemi cienie? Napewno nie ma na tym życia, nie rośnie nawet ździebełko. Tylko te stopione upiorne kamienie. Tysiące spalonych kamieni, jak tysiące zniszczonych istnień... (około pół miliona osób zostało zabitych na terenie tego obozu)
Przez to lawowe pole prowadzi droga. Najpierw na równi, idziesz jak chodnikiem.
Stopniowo jednak droga się zapada, obniża, coraz mniej widać otoczenie, a mury wokół rosną.
Krocząc drogą przez księżycowy krajobraz - nagle orientujesz się, że jesteś jak w tunelu! Mury sięgające pod niebo, o brzegach ze zbrojonych drutów. Jak w więzieniu. Człowiek idzie - i robi mu się zimno. Zwraca uwagę też cisza. Martwa cisza. Często w miejscach, gdzie jest dużo betonu, jest echo. Słychać np. dudnienie kroków. Tu tego efektu nie ma.
Na koniec ściana z imionami osób, które się przewinęły przez to miejsce...
Naprawdę szacun dla wykonawców - tak oddać atmosferę tego strasznego miejsca - i to tak na wielu poziomach!
Choćby ten napis. Czy to efekt zamierzony czy przypadek? Bo się rozmazało z czasem? Te litery jakby płakały! (albo coś z nich wypływało...)
Zwiedzałam już podobne miejsca - w Oświęcimiu, w Sobiborze. I wrażenie było żadne. Trzeba się było pilnować, żeby ukradkiem nie pogryzać jabłuszka czy nie myśleć o niebieskich migdałach. Tu się po prostu nie dało.... Tu to jak obuchem w łeb!
Głowy nie dam czy to mistrzostwo artystycznego przekazu czy może sama energia tego miejsca była na tyle silna? Jakby coś iskrzyło w powietrzu. Jakieś tysiące mikro wyładowań. Jakby coś wwiercało się w skórę. Cieżko to nawet nazwać słowami. Nawet w nocy, wiele godzin później, mam dziwne sny - że spod tych głazów żużlu wychodzą chude, długie cienie, a ja zgubilam ekipę i nie mogę znalezc wyjścia z muzeum...
Potem nasza trasa nurkuje w lasy. Trochę przypadkiem docieramy nad urokliwe jeziorko z pomostem i wiatą, pełne kwitnących grążeli. Szkoda, że jest jeszcze tak wcześnie, bo miejsce na biwak wymarzone. Pozostaje powygrzewać się trochę do słoneczka.
Dalej tuptamy torami. Torowisko jest omszałe i pełne kwiatów, ale zdecydowanie nieopuszczone. Ponoć popylają tu pociagi towarowe w kierunku Ukrainy. Wędrówka nie jest więc w pełni sielankowa, głowa trochę lata jak na sprężynie, z racji braku oczu z tylnej strony
Coś dzisiaj mamy szczęście do klimatów nieco ponurych... Przy torach stoją dwa pomniki - ku pamięci pasażerow pociągu, którzy zginęli z rąk UPA.
Jeden bardzo ciekawy, zrobiony z torów kolejowych. Niestety szyna nie oryginalna z tamtych czasów, wytłoczoną ma datę kilkanaście lat późniejszą...
Pod krzyżem stoi sobie omszała Madonna. Taka jakaś zamyślona...
Jak już wspominałam, kawałek dalej, przy samych torach, jest drugi pomnik. Kamienny, z napisami, z gębami. Teren wokół wyłożono kostką brukową i otoczono słupkami z łańcuhem. Ciekawe czemu postawili dwa pomniki i to tak kawałek od siebie? Dwie grupy, które się pokłóciły? Nie umiały dojść do ładu, które miejsce chcą uczcić? Mieli różne wizje? Tak mi to jakoś pachnie jakimiś przepychankami potomnych... (ja napewno byłabym w tej grupie od krzyża z szyn )
Po wyjściu z lasu mijamy urokliwy przysiółek wioski Zatyle. Nie dociera tu asfalt, domy są przeważnie drewniane, roślinność bujna, płoty takie jak dawniej. Eternit, zrudziała blacha falista, słupy, na które wspina się chmiel. Pogięte ze starości wierzby. Kleiste błoto, z którego na butach rosną "obcasy".
Wizytówka adresowa. Taka chyba odręcznie sporządzona?
Kilka domów biorę za opuszczone, przedzieram się przez chaszcze, drapiąc sobie gębę (po raz pierwszy w życiu wbiłam sobie drzazgę w... nos!!!!!) Mocno odstaję od grupy, która wyrwała do przodu. Nie dość, że najwolniej chodzę, to jeszcze najbardziej meandruję
Wszystkie domy jednak okazują się być albo zamknięte albo zabezpieczone już wczesniej w sposób, który zniechęca do dalszego poznawania fantazji gospodarzy. Przy jednym np. w najgęstszy krzak jeżyn ktoś wmotał drut żyletkowy. Rewelacyjny patent na wszelakich włamywaczy. Dobrze, że noszę wysokie, mocarne buty...
Stawy rybacze.
Z lekka zmasakrowana stara lipa z ukrytą pod konarami kapliczką.
Strasznie lubię takie "odręczne napisy" na krzyżach!
Przystanek PKS typu konserwa. Nie wiem tylko po co ten słupek. Żeby ktoś nie wjechał?
Tuptamy wzdłuż Sołokiji i jej rozlewisk, a widok silosa w oddali cały czas nam towarzyszy.
Wiosna! Widoczna i w świecie zwierząt, i roślin. I w świecie wędrowców! Widać wzmożone migracje z pękastymi plecakami!
Docieramy do Lubyczy, gdzie zasiadamy pod miłym drewnianym sklepikiem.
Drugi sklepik w rejonie też niczego sobie! Ma jednak pewne wady np. jest zamknięty
Dziś do ekipy dołącza kolejny uczestnik - Piotrek. Przyjeżdża stopem prosto pod nasz drewniany sklepik. Całą piątką ruszamy dalej, a przed oczami przesuwają się obrazki pt. "Wieczór na Roztoczu".
Na nocleg idziemy w stronę ruin cerkwi w Kniaziach. Nocowałam tam 20 lat temu. W środku cerkwi, wraz z ekipą miejscowych, paliliśmy ognisko. Trochę poniżej były dogodne łączki. Teraz wszystko wygląda mocno inaczej. Rozumiem, że zarosło, ale żeby ukształtowanie terenu się zmieniło? Górka urosła? Albo mi się już coś pomieszało we wspomnieniach?
Sama cerkiew praktycznie się nic nie zmieniła. Budynek siedzi już w wieczornym cieniu, tylko same czubki dawnej kopuły muśnięte są jeszcze blaskiem zachodzącego słońca.
Kicamy po wnętrzach. Coniektórzy wspinają się również na "wyższe piętra".
Całkiem nieźle zachowały się ścienne malowidła. Biorąc pod uwagę brak dachu i lejącą się wszędzie wodę - to wręcz rewelacyjnie. Jak widać najmocniejsza farba była ta niebieska!
Ciekawa struktura muru. Do kory się skubany upodobnił? Albo do zrolowanego papieru?
A wracając do kwestii naszego noclegu. Nie jest dobrze. Moje wspomnieniowe miejsca można wsadzić w kubeł, a wokół cerkwi wszędzie już kwatery zajęte. I to od lat... No a tylko patrzeć jak się ściemni...
Rozdzielamy się więc. Każdy leci w inną stronę na przeszpiegi. Szczęście (albo zmysł poszukiwawczy) najbardziej sprzyja Szymonowi. Znajduje bardzo ciekawe miejsce i to niedaleko - zaraz za cmentarzem. Jest tam potworny chaszcz (co początkowo skutkuje częściowym sceptycyzmem w ekipie). Gdy odgarnąć skłębione burzany, oczom ukazuje się miejsce ogniskowe i ławeczki. Ciężko na obecnym etapie powiedzieć czy to ogólnodostępne miejsce piknikowe z dawnych lat? Czy może ktoś kupił ten teren i planował tam daczę postawić? Jedno jest pewne - dawne plany zostały z niewiadomych przyczyn porzucone, a miejsce jest idealne dla nas. Choćby dlatego, że właśnie się ściemnia a my nie mamy innego
Ekipa rzuca się w poszukiwaniu miejsca pod namioty. Każdy obczaja jakąś łączkę (która jest mniej nierówna od drugiej) i próbuje ugnieść chwasty. Tylko Piotrek nurkuje w największe zarośla i wciska namiot pomiędzy drzewa. Póki co jeszcze nie znamy przyczyn tej niecodziennej taktyki
Zmierzch nadchodzi, gdy namioty już stoją, a ognisko dymi solidnie.
Piotrek ma nieduży plecak, a w środku wszystko - nawet patelnię! To pierwsza patelnia, która pojawiła się na naszej przygranicznej wędrówce. Będąc już w posiadaniu tak zacnego naczynia powstaje i ciekawa potrawa - kasza, której aromatu dodaje dżem porzeczkowy.
Atmosferę wieczoru ubarwiają nam też opowieści o duchach. Najbardziej zapadły mi w pamięć dwie - o złej dziupli w Zyndranowej i nawiedzonej stacji benzynowej gdzieś pod Opolem.
Teren gdzie śpimy upodobały sobie też sowy. W nocy dają nam niesamowity koncert! Odzywa się ich chyba 5 sztuk - jak nie więcej. Niektóre uchają dosłownie nad naszymi głowami!
Później w nocy budzą mnie dziwne dźwięki. Chyba psy. Część ujada a reszta wyje jak wilki.
Rano okolica też jest pełna odgłosów. W gęstych krzaczorach mieszka tysiące różnych gatunków ptaków. Śpiewy jak z ptaszarni! Do tego roje pszczół, stołujących się gdzieś wysoko w koronach kwitnących drzew.
Od czasu do czasu od strony wsi dochodzi gdakanie kur. Nosz całe spektrum wszelakiego ptactwa!
I nasze domki utopione w zielonościach.
Nieprawdaż, że wszystkie się świetnie maskują?
Śniadanko upichcone na żywym ogniu smakuje najlepiej!
Ktoś nawet flaszkę wyciągnął i poszła do rozpijania w krąg
Iwona i czterech krasnoludków!
O poranku przed cerkiewną bramą. Naszym poranku, więc pewnie było koło południa
Pobliski cmentarz w słońcu już nie wygląda tak mrocznie jak nocną porą.
I znów przemierzamy Lubyczę. Dziś zaglądamy też na drugi cmentarz. Oprócz nagrobków stoi tu drewniana dzwonnica.
W razie deszczu mogłaby robić za wiatę.
Otaczający nas cmentarz jest dosyć duży i ciekawy. Dominują nagrobki kamienne, ale zdarzają się również metalowe. Są krzyże z rytymi napisami i rzeźby. Wszystko tonie w roślinności - trawach, bzach, a gdzieś wysyoko ponad głowami szumią stare sosny.
Napisy na pomniczkach są w różnych językach, zarówno takie cyrylicą, jak i po niemiecku. Jakiś polski też chyba się trafił.
Kamienne kobity mierzą nas dziwnym wzrokiem, takim hmmm... dość przenikliwym
Zasiadamy na chwilę pod sklepem w Lubyczy. Lokalny żulik pije Harnasia zero. Nietypowe zachowanie dla tej nacji.
Piotrek postanawia odesłać do domu patelnię. Cóż... Krótko z nami była, ale trwale się wpisała w historię przygranicznych wędrówek!
Przy drodze wykładanej trylinką szukamy cmentarza żydowskiego, który figuruje na niektórych mapach.
Nic tam jednak nie ma. Teren zajmuje dość gęsta zabudowa domków jednorodzinnych. Musieli się chyba pomylić rysując te mapy. No bo przecież nie mają cmentarza w ogrodzie?
Jak się okazuje (uświadamia nas jeden z miejscowych) owszem, mają... Obecnie stojące tu domki zbudowano na dawnych mogiłach, kości użyźniają grządki a fundamenty niektórych budynków są wzmocnione przez dawne pomniki i nagrobki. Masakra nie? Ciekawe czy w którymś z domów straszy? Nie byłoby to dziwne, gdyby istoty z zaświatów próbowały choć tak zwrócić na siebie uwagę...
A nasze drogi znów stają się coraz bardziej wyboiste i nurkują w lasy... Pewnie tam czekają nas kolejne przygody!
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Między Lubyczą a Teniatyskami trafiamy w miejsce, gdzie ponoć jeszcze po wojnie stała drewniana cerkiew. Obecnie nie ma po niej żadnych śladów. Jest tylko leśny cmentarz. Większość nagrobków mają tu kamiennych.
Niektóre wyglądają jakby ktoś je właśnie wykopał z ziemi - ot odgarnął darń po latach i wylazło spomiędzy bluszczu.
Jest też drewno, podrzeźbiane, bujnie pokryte porostem.
A tu nie wiem czemu tak zwalone na kupę? Chrust na ognisko ktoś zbierał??
Nieraz przygląda się nam jakaś babeczka w koralach.
Najciekawszy wydał mi się grób z krzyżem zespawanym z rur. 11 letni chłopiec, zmarły w czasie wojny. Dwie rurki, prosta tabliczka i nic więcej...
Jakoś bardzo dobrze tu rośnie mech!
Po zwiedzaniu cmentarza moje buty zzieleniały!
Zmierzamy w kierunku wioski Mosty Małe. Tu asfalt wylali chyba przedwczoraj - taki brrrr...równiusi i wypolerowany. Gdzieś tu minęła nas straż graniczna, ale nawet nie chcieli nas legitymować. Widać mieli inne, ciekawsze sprawy.
Nieraz nasze drogi szumią malowniczym zielskiem.
Czasem po drodze wpadnie w oczy jakiś miły obrazek. Jakiś wycinek czasoprzestrzeni jak przeniesiony z dawniejszych czasów. Drewniana chałupka, omszały eternit, pochylone sztachety płotu czy inny detal np. skrzypiąca studnia.
Ten domek był opuszczony.
Udało mi się zajrzeć do środka.
Z wejściem była już sprawa trudniejsza, bo trzeba by tego dokonać przez okno, a przy innym domu (w zasięgu wzroku) kręcił się jakiś koleś i bacznie obserwował okolicę.
Z pól miedzy Teniatyskami a Mostami Małymi wystaje jeden z bunkrów linii Mołotowa. Idziemy go odwiedzić. Pudel zostaje przy drodze, aby zapodać kąpiel i mycie włosów.
Możemy więc iść na lekko. Gdy po kilku dniach chodzenia z 20 kg na plecach ciężar nagle zniknie - to sie po prostu płynie w powietrzu. Jak to moja babcia mawiała: "jakby anieli nieśli".
Kępa krzaków na polu uprawnym zazwyczaj sugeruje, że jest tam coś ciekawego - bunkier, ruinka, wyrobisko itp.
Nasz polny bunkierek ma kilka ogromnych zalet. Po pierwsze jest otwarty.
Oo! Ktos mnie obserwuje!
Fajną rzeczą jest też to, że wewnątrz zachowalo sie sporo elementów metalowych. A beton w połączeniu z barwami rdzy prezentuje się dużo fajniej niż sam! Jest tu więcej niż jeden poziom, można się powspinac po drabinkach albo powisieć nad bezdennymi szczelinami
Można też wyleźć na górę, usadzić kuper na wygrzanym betonie i poobserwować jak szumią na wietrze okoliczne zasiewy. Kiedyś na dachu jednego takowego (też z linii Mołotowa) to nawet ognisko paliliśmy!
Wszyscy coraz częściej zaczynają myśleć o kąpieli. Najpierw w tym celu podchodzimy do stawków. Stawki sprawiają wrażenie bardzo błotnistych, woda jest mętna i pełna takiego gliniastego osadu. Mam wrażenie, że po takiej kąpieli będę brudniejsza niż przed
Stawki są zasilane z rzeki Sołokija za pomocą przerewelacyjnego patentu! Jest to takie koło jak diabelski młyn, które obraca prąd wody. Na każdym skrzydle to koło ma miseczki, które nabierają wodę i chlup do rury prowadzącej do stawu. Szacun dla owego wynalazcy! Tak idealnie proste i tak nie ma się co w tym zepsuć. No chyba, że powódź porwie całe koło Jednocześnie to miejsce ma wybitne działanie relaksujące - można by się gapić godzinami i medytować! A miseczki "chlup chlup", "chlup chlup"
Tuptamy przez kolejne wioski.
(zdjęcie zrobione przez Piotrka)
Mijamy różniste okazy architektury drewnianej.
Dzielna ferajna przysiadła pod płotem.
Wreszcie schodzimy na normalne drogi!
Udaje się też znaleźć takie miejsce nad Sołokiją, gdzie rzeka wydaje się być najmniej bagnista, a brzegi mają jakieś rokowania jeśli chodzi o wygodne zejście do toni wodnej.
Piotrek początkowo postanawia umyć głowę. W tym celu kładzie się na brzuchu na lekko spadzistym brzegu (nogi są lekko do góry) i kilkakrotnie zanurza głowę w wodzie. Wpadłam na pomysł, żeby zrobić zdjęcie, bo tak fajnie to wygląda - jak sama głowa jest w rzece a reszta wystaje. I nie wiem dlaczego zrezygnowałam z tego pomysłu. Gdybym wtedy miała w rękach aparat - to byłoby zdjęcie wyjazdu!!! Bowiem kilka sekund później nogi jednak przeważają i wraz z resztą dolnej części tułowia przelatują nad głową. Cały Piotrek, w pełnym ubraniu, wpada do rzeki z ogromnym chlupotem. No to kąpiel była kompleksowa! Łacznie z praniem! Wcześniej przeszło mi też przez głowę, aby zabrać zmydło z samego brzegu rzeki, że ktoś może je np. potrącić - wpadnie i go nie wyłowie. Przy okazji wpadania Piotrka moje mydło też wybrało wolność i skończyło gdzieś w wodnych odmętach. Piotrek się więc wykręca a ja ide pożyczyć mydło
(zdjęcie z aparatu Pudla)
W Hrebennym pierwszym napotkanym sklepem jest Biedronka, więc pod nią zasiadamy. Wydawałoby się, że co jak co, ale takie miejsce nie będzie grzeszyć klimatem. Piknik pod marketem brzmi jak jakiś koszmar! A w tym przypadku jest akurat inaczej! Po pierwsze jest dosyć pusto. Siedzimy sobie na betonie, wcinamy parówki i ogórki, a o nogi ocierają się nam miauczące futra. Wiatr przerzuca piachem, jaskółki latają a atmosfera jest miła i sielska jak pod jakimś zapomnianym wiejskim sklepikiem.
(zdjęcie z aparatu Pudla)
I mamy sałatę! Piotrek dba o nasze zdrowe odżywianie! A miejscowy kot patrzy na nas z dużą dozą dezaprobaty
W zasięgu wzroku są również dowody na niemiecko - chińską przyjaźń.
Na podmarketowym parkingu stoi sporo porzuconych aut. Część z nich służy za śmietniki. Inne wrosły w ziemię w oczekiwaniu na pasażerów. Niektóre mają jeszcze koła czy rejestracje, inne już nie. Kradzione jakieś?? i przez granice nie puścili, że akurat tu taka wystawka?
Kolejny głos lokalnej społeczności. Już nie budowa kolei, a nieco inny temat mają tu na topie.
Coby nie było, że tylko markety zwiedzamy - drewniana cerkiew też zostaje odwiedzona.
Bardzo ładnie się prezentuje w promieniach zachodzącego słońca.
Najbardziej chyba podoba mi się w tym rzucie - zza torów, wystając nieśmiało z zielonych gęstwin.
Jest tu też pień. Ale nie jest to zwykły pień - bo zalęgł się w nim krokodyl! Maskuje się skubany! Udaje, że go nie ma!
Pień należał do starej, wypróchniałej lipy. Teraz rośnie tu młody dąb - jak w doniczce. Ot wymiana pokoleń, przemijanie i jednak triumf życia.
Hrebenne opuszczamy juz po zachodzie słońca, w powoli zapadającym zmierzchu. Na naszych przygranicznych wyjazdach wyjątkowo późno (jak na moje przyzwyczajenia) rozbijamy się na noclegi. No ale taka jest wola większości. I jak wszystko ma to swoje plusy i minusy.
Moje ulubione druty! Takie w dużych kiściach, z porcelanowymi izolatorami!
Przez stawy widać przejście graniczne i dostojnie snujące się po wodzie łabędzie.
Dziś mamy pierwsze prawdziwe spotkanie ze strażą graniczną. Zdjęcie robione z daleka, na dużym zoomie, więc kompletnie nie wiem czego oni tam szukają w tym telefonie. Ale widać na załączonym obrazku, że to jakaś intrygująca i wciągająca sprawa!
Straż graniczna sporo wie o naszej grupie. Częściowo nawet więcej niż my sami Np. oni już wiedzą, że kilka kilometrów za nami tupta Krwawy, ciągnąc swój wózeczek. Najdziwniejsze okazuje się, że wiedzą, że poznaliśmy się w wiekszości przypadków w internetach, na różnych forach - a tego (jak potem wychodzi) nikt z nas im nie mówił. Tak... więcej wiedzą o nas niż o okolicznych sklepach, bo o takowym w Werchracie nie wiedzieli. A przynajmniej nie podzielili się z nami tą informacją.
Nasze dane spisują z dokumentów chyba pół godziny, a my stoimy, wrastamy w pobocze, a komary chcą nas pożreć żywcem.
Kolejna wioska to Siedliska. Siedliska krokodyli! To zdecydowanie jakiś rejon ich występowania!
Na nocleg zatrzymujemy się w wiacie na polanie przy leśniczówce. Stoi tu też kapliczka - w cieniu starego dębu, sama też wykonana na bazie dawnego drzewa, z jego pnia.
(zdjęcie z googlemaps, w moje niestety wleciał jakiś owad
Jak nic był to kiedyś święty dąb! Ech szkoda, że takie drzewa nie potrafią opowiedzieć co widziały w swoim życiu (albo to my nie potrafimy zrozumieć ich opowieści?
Miły leśniczy nie dość, że nie miał nic przeciwko naszemu biwakowi w tym miejscu - to jeszcze przywiózł nam drewno!
Wiata jest ogromna, z paleniskiem, z ławami i stołami. Na ruszcie więc powstaje wieczorna wyżerka - a jako że sklep był niedaleko to aprowizacja w drużynie jest całkiem pokaźna!
W czasie biwaku dochodzi też do jednego nieszczęścia! Jedna z bel włożonych do ogniska była zamiemieszkana! Nie było tego widać, maskowały sie skubane! A teraz dziesiątki mrówek uciekają w popłochu. Konar zostaje wyjęty z ognia, no ale zawsze trochę smutno, że taka sytuacja w ogóle zaistniała...
(zdjęcie z aparatu Piotrka)
Dziś dociera Krwawy. Przywozi ze sobą udoskonalony wehikuł dwukołowy i różne fajne fanty np. kubek tematyczny. To wspaniałe podkreślenie ciągłości naszych wędrowek - odniesienie do ważnych historii z dziejów poprzednich wypraw
Poranek wstaje wybitnie sielankowy - słoneczny, ciepły, pełen majowych zapachów i odgłosów przyrody. Soczysta zieleń przywiatowych okolic skąpana jest w słońcu i radują serce każdego wędrowca! Namioty schną szybko z porannej rosy, a świeżo rozpalone palenisko zaczyna roztaczać po wiacie aromat dymu i rychłego śniadania!
Nad pobliskim stawem stoi kapliczka św. Antoniego. A przy niej jest źródełko z bardzo smaczną wodą. Pranie, mycie, nabieranie wody. Ten wyjazd będzie mega źródełkowy! A czy może być coś piekniejszego niż chłodne, cudowne zdroje, obrosłe w lokalne legendy?
Przy wiacie stoi bramka. Zastanawiałam się - po kiego diabła ją tu postawili? Ale mnie w końcu olśniło! To suszarka na pranie! Idealna
Pudel z rana wraca się do Biedronki, aby uzupełnić prowiant. I znów spotyka pograniczników. Zdecydowanie wkroczyliśmy w teren ich występowania i wzmożonej aktywności.
Gdy wcinamy śniadanko zawija tutaj też pewien motocyklista, który ma trasę podobną jak my - wokół granic. Tylko jak można przypuszczać - przemierzanie jej idzie mu nieco szybciej Wspólna fotka na pamiątkę - nasza szóstka i nasz nowy znajomy.
Kawałek dalej, w trójkącie u zbiegu dróg, pod starymi dębami, wisi sobie kapliczka. Na wygląd nie jest jakaś szczególnie spektakularna - ot obrazek. Ma jednak ciekawą historię - upamiętnia miejsce wygranej bitwy z Tatarami. Obraz ocalał też kiedyś z pożaru - drzewo, na którym wisiał się zjarało a on nie. Wtedy tym bardziej okoliczna ludność okrzyknęła go wyjątkowym i zaczęła otaczać szczególną czcią.
A przed nami dalsza część Siedlisk. Murowana cerkiew z drewnianą dzwonnicą, stare auta wystające z traw czy coś na dachu przypominające strzechę
Pudlowi udaje się złapać stopa. W trójkę - Pudel, ja i Piotrek pakujemy się do auta i jedziemy do Prusiów. Gdzieś tam będziemy czekać na resztę ekipy.
cdn
Niektóre wyglądają jakby ktoś je właśnie wykopał z ziemi - ot odgarnął darń po latach i wylazło spomiędzy bluszczu.
Jest też drewno, podrzeźbiane, bujnie pokryte porostem.
A tu nie wiem czemu tak zwalone na kupę? Chrust na ognisko ktoś zbierał??
Nieraz przygląda się nam jakaś babeczka w koralach.
Najciekawszy wydał mi się grób z krzyżem zespawanym z rur. 11 letni chłopiec, zmarły w czasie wojny. Dwie rurki, prosta tabliczka i nic więcej...
Jakoś bardzo dobrze tu rośnie mech!
Po zwiedzaniu cmentarza moje buty zzieleniały!
Zmierzamy w kierunku wioski Mosty Małe. Tu asfalt wylali chyba przedwczoraj - taki brrrr...równiusi i wypolerowany. Gdzieś tu minęła nas straż graniczna, ale nawet nie chcieli nas legitymować. Widać mieli inne, ciekawsze sprawy.
Nieraz nasze drogi szumią malowniczym zielskiem.
Czasem po drodze wpadnie w oczy jakiś miły obrazek. Jakiś wycinek czasoprzestrzeni jak przeniesiony z dawniejszych czasów. Drewniana chałupka, omszały eternit, pochylone sztachety płotu czy inny detal np. skrzypiąca studnia.
Ten domek był opuszczony.
Udało mi się zajrzeć do środka.
Z wejściem była już sprawa trudniejsza, bo trzeba by tego dokonać przez okno, a przy innym domu (w zasięgu wzroku) kręcił się jakiś koleś i bacznie obserwował okolicę.
Z pól miedzy Teniatyskami a Mostami Małymi wystaje jeden z bunkrów linii Mołotowa. Idziemy go odwiedzić. Pudel zostaje przy drodze, aby zapodać kąpiel i mycie włosów.
Możemy więc iść na lekko. Gdy po kilku dniach chodzenia z 20 kg na plecach ciężar nagle zniknie - to sie po prostu płynie w powietrzu. Jak to moja babcia mawiała: "jakby anieli nieśli".
Kępa krzaków na polu uprawnym zazwyczaj sugeruje, że jest tam coś ciekawego - bunkier, ruinka, wyrobisko itp.
Nasz polny bunkierek ma kilka ogromnych zalet. Po pierwsze jest otwarty.
Oo! Ktos mnie obserwuje!
Fajną rzeczą jest też to, że wewnątrz zachowalo sie sporo elementów metalowych. A beton w połączeniu z barwami rdzy prezentuje się dużo fajniej niż sam! Jest tu więcej niż jeden poziom, można się powspinac po drabinkach albo powisieć nad bezdennymi szczelinami
Można też wyleźć na górę, usadzić kuper na wygrzanym betonie i poobserwować jak szumią na wietrze okoliczne zasiewy. Kiedyś na dachu jednego takowego (też z linii Mołotowa) to nawet ognisko paliliśmy!
Wszyscy coraz częściej zaczynają myśleć o kąpieli. Najpierw w tym celu podchodzimy do stawków. Stawki sprawiają wrażenie bardzo błotnistych, woda jest mętna i pełna takiego gliniastego osadu. Mam wrażenie, że po takiej kąpieli będę brudniejsza niż przed
Stawki są zasilane z rzeki Sołokija za pomocą przerewelacyjnego patentu! Jest to takie koło jak diabelski młyn, które obraca prąd wody. Na każdym skrzydle to koło ma miseczki, które nabierają wodę i chlup do rury prowadzącej do stawu. Szacun dla owego wynalazcy! Tak idealnie proste i tak nie ma się co w tym zepsuć. No chyba, że powódź porwie całe koło Jednocześnie to miejsce ma wybitne działanie relaksujące - można by się gapić godzinami i medytować! A miseczki "chlup chlup", "chlup chlup"
Tuptamy przez kolejne wioski.
(zdjęcie zrobione przez Piotrka)
Mijamy różniste okazy architektury drewnianej.
Dzielna ferajna przysiadła pod płotem.
Wreszcie schodzimy na normalne drogi!
Udaje się też znaleźć takie miejsce nad Sołokiją, gdzie rzeka wydaje się być najmniej bagnista, a brzegi mają jakieś rokowania jeśli chodzi o wygodne zejście do toni wodnej.
Piotrek początkowo postanawia umyć głowę. W tym celu kładzie się na brzuchu na lekko spadzistym brzegu (nogi są lekko do góry) i kilkakrotnie zanurza głowę w wodzie. Wpadłam na pomysł, żeby zrobić zdjęcie, bo tak fajnie to wygląda - jak sama głowa jest w rzece a reszta wystaje. I nie wiem dlaczego zrezygnowałam z tego pomysłu. Gdybym wtedy miała w rękach aparat - to byłoby zdjęcie wyjazdu!!! Bowiem kilka sekund później nogi jednak przeważają i wraz z resztą dolnej części tułowia przelatują nad głową. Cały Piotrek, w pełnym ubraniu, wpada do rzeki z ogromnym chlupotem. No to kąpiel była kompleksowa! Łacznie z praniem! Wcześniej przeszło mi też przez głowę, aby zabrać zmydło z samego brzegu rzeki, że ktoś może je np. potrącić - wpadnie i go nie wyłowie. Przy okazji wpadania Piotrka moje mydło też wybrało wolność i skończyło gdzieś w wodnych odmętach. Piotrek się więc wykręca a ja ide pożyczyć mydło
(zdjęcie z aparatu Pudla)
W Hrebennym pierwszym napotkanym sklepem jest Biedronka, więc pod nią zasiadamy. Wydawałoby się, że co jak co, ale takie miejsce nie będzie grzeszyć klimatem. Piknik pod marketem brzmi jak jakiś koszmar! A w tym przypadku jest akurat inaczej! Po pierwsze jest dosyć pusto. Siedzimy sobie na betonie, wcinamy parówki i ogórki, a o nogi ocierają się nam miauczące futra. Wiatr przerzuca piachem, jaskółki latają a atmosfera jest miła i sielska jak pod jakimś zapomnianym wiejskim sklepikiem.
(zdjęcie z aparatu Pudla)
I mamy sałatę! Piotrek dba o nasze zdrowe odżywianie! A miejscowy kot patrzy na nas z dużą dozą dezaprobaty
W zasięgu wzroku są również dowody na niemiecko - chińską przyjaźń.
Na podmarketowym parkingu stoi sporo porzuconych aut. Część z nich służy za śmietniki. Inne wrosły w ziemię w oczekiwaniu na pasażerów. Niektóre mają jeszcze koła czy rejestracje, inne już nie. Kradzione jakieś?? i przez granice nie puścili, że akurat tu taka wystawka?
Kolejny głos lokalnej społeczności. Już nie budowa kolei, a nieco inny temat mają tu na topie.
Coby nie było, że tylko markety zwiedzamy - drewniana cerkiew też zostaje odwiedzona.
Bardzo ładnie się prezentuje w promieniach zachodzącego słońca.
Najbardziej chyba podoba mi się w tym rzucie - zza torów, wystając nieśmiało z zielonych gęstwin.
Jest tu też pień. Ale nie jest to zwykły pień - bo zalęgł się w nim krokodyl! Maskuje się skubany! Udaje, że go nie ma!
Pień należał do starej, wypróchniałej lipy. Teraz rośnie tu młody dąb - jak w doniczce. Ot wymiana pokoleń, przemijanie i jednak triumf życia.
Hrebenne opuszczamy juz po zachodzie słońca, w powoli zapadającym zmierzchu. Na naszych przygranicznych wyjazdach wyjątkowo późno (jak na moje przyzwyczajenia) rozbijamy się na noclegi. No ale taka jest wola większości. I jak wszystko ma to swoje plusy i minusy.
Moje ulubione druty! Takie w dużych kiściach, z porcelanowymi izolatorami!
Przez stawy widać przejście graniczne i dostojnie snujące się po wodzie łabędzie.
Dziś mamy pierwsze prawdziwe spotkanie ze strażą graniczną. Zdjęcie robione z daleka, na dużym zoomie, więc kompletnie nie wiem czego oni tam szukają w tym telefonie. Ale widać na załączonym obrazku, że to jakaś intrygująca i wciągająca sprawa!
Straż graniczna sporo wie o naszej grupie. Częściowo nawet więcej niż my sami Np. oni już wiedzą, że kilka kilometrów za nami tupta Krwawy, ciągnąc swój wózeczek. Najdziwniejsze okazuje się, że wiedzą, że poznaliśmy się w wiekszości przypadków w internetach, na różnych forach - a tego (jak potem wychodzi) nikt z nas im nie mówił. Tak... więcej wiedzą o nas niż o okolicznych sklepach, bo o takowym w Werchracie nie wiedzieli. A przynajmniej nie podzielili się z nami tą informacją.
Nasze dane spisują z dokumentów chyba pół godziny, a my stoimy, wrastamy w pobocze, a komary chcą nas pożreć żywcem.
Kolejna wioska to Siedliska. Siedliska krokodyli! To zdecydowanie jakiś rejon ich występowania!
Na nocleg zatrzymujemy się w wiacie na polanie przy leśniczówce. Stoi tu też kapliczka - w cieniu starego dębu, sama też wykonana na bazie dawnego drzewa, z jego pnia.
(zdjęcie z googlemaps, w moje niestety wleciał jakiś owad
Jak nic był to kiedyś święty dąb! Ech szkoda, że takie drzewa nie potrafią opowiedzieć co widziały w swoim życiu (albo to my nie potrafimy zrozumieć ich opowieści?
Miły leśniczy nie dość, że nie miał nic przeciwko naszemu biwakowi w tym miejscu - to jeszcze przywiózł nam drewno!
Wiata jest ogromna, z paleniskiem, z ławami i stołami. Na ruszcie więc powstaje wieczorna wyżerka - a jako że sklep był niedaleko to aprowizacja w drużynie jest całkiem pokaźna!
W czasie biwaku dochodzi też do jednego nieszczęścia! Jedna z bel włożonych do ogniska była zamiemieszkana! Nie było tego widać, maskowały sie skubane! A teraz dziesiątki mrówek uciekają w popłochu. Konar zostaje wyjęty z ognia, no ale zawsze trochę smutno, że taka sytuacja w ogóle zaistniała...
(zdjęcie z aparatu Piotrka)
Dziś dociera Krwawy. Przywozi ze sobą udoskonalony wehikuł dwukołowy i różne fajne fanty np. kubek tematyczny. To wspaniałe podkreślenie ciągłości naszych wędrowek - odniesienie do ważnych historii z dziejów poprzednich wypraw
Poranek wstaje wybitnie sielankowy - słoneczny, ciepły, pełen majowych zapachów i odgłosów przyrody. Soczysta zieleń przywiatowych okolic skąpana jest w słońcu i radują serce każdego wędrowca! Namioty schną szybko z porannej rosy, a świeżo rozpalone palenisko zaczyna roztaczać po wiacie aromat dymu i rychłego śniadania!
Nad pobliskim stawem stoi kapliczka św. Antoniego. A przy niej jest źródełko z bardzo smaczną wodą. Pranie, mycie, nabieranie wody. Ten wyjazd będzie mega źródełkowy! A czy może być coś piekniejszego niż chłodne, cudowne zdroje, obrosłe w lokalne legendy?
Przy wiacie stoi bramka. Zastanawiałam się - po kiego diabła ją tu postawili? Ale mnie w końcu olśniło! To suszarka na pranie! Idealna
Pudel z rana wraca się do Biedronki, aby uzupełnić prowiant. I znów spotyka pograniczników. Zdecydowanie wkroczyliśmy w teren ich występowania i wzmożonej aktywności.
Gdy wcinamy śniadanko zawija tutaj też pewien motocyklista, który ma trasę podobną jak my - wokół granic. Tylko jak można przypuszczać - przemierzanie jej idzie mu nieco szybciej Wspólna fotka na pamiątkę - nasza szóstka i nasz nowy znajomy.
Kawałek dalej, w trójkącie u zbiegu dróg, pod starymi dębami, wisi sobie kapliczka. Na wygląd nie jest jakaś szczególnie spektakularna - ot obrazek. Ma jednak ciekawą historię - upamiętnia miejsce wygranej bitwy z Tatarami. Obraz ocalał też kiedyś z pożaru - drzewo, na którym wisiał się zjarało a on nie. Wtedy tym bardziej okoliczna ludność okrzyknęła go wyjątkowym i zaczęła otaczać szczególną czcią.
A przed nami dalsza część Siedlisk. Murowana cerkiew z drewnianą dzwonnicą, stare auta wystające z traw czy coś na dachu przypominające strzechę
Pudlowi udaje się złapać stopa. W trójkę - Pudel, ja i Piotrek pakujemy się do auta i jedziemy do Prusiów. Gdzieś tam będziemy czekać na resztę ekipy.
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Pieniek solidnych rozmiarów, taki nie tylko na położenie koszyka piknikowego, ale do wszystkich uczestników pikniku byłoby miejsce
Można by stół dla całej ekipy z niego zrobić - o ile wyglądałby jak stół a nie krater wulkanu
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Dobrze, że nie podeszliśmy do sprawy kąpieli bardziej kompleksowo (a były takie plany ) Bo nagle, jak spod ziemi, pojawia się jakiś koleś. Miejscowy.
jakby pojawił się minutę później, to już zobaczyłby mnie bez gaci
Docieramy do Lubyczy, gdzie zasiadamy pod miłym drewnianym sklepikiem.
a miejscowy ostrzega, że złapiemy wilka!
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:jakby pojawił się minutę później, to już zobaczyłby mnie bez gaci
Jego zycie nie byłoby juz takie samo!
a miejscowy ostrzega, że złapiemy wilka!
Ostatecznie chyba wilk uciekł na nasz widok!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 31 gości